-
ArtykułyNie żyje Alice Munro – pisarka, noblistka i mistrzyni krótkiej formyEwa Cieślik3
-
ArtykułyPierwszy zwiastun drugiego sezonu „Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy” i nie tylkoLubimyCzytać3
-
ArtykułyKocia Szajka na ratunek Reksiowi, czyli o ósmym tomie przygód futrzastych bohaterówAnna Sierant2
-
ArtykułyAutorka „Girl in Pieces” odwiedzi Polskę! Kathleen Glasgow na Targach Książki i Mediów VIVELO 2024LubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-04-07
2023-10-30
Mroczna, depresyjna bajka dla zagubionych w świecie dzieci. Dziecięca wersja Donniego Darko. Dla tych niepewnych siebie, nie pasujących do ogółu, których każda myśl przepełniona jest niewytłumaczalnym smutkiem i tęsknotą za czymś niewypowiedzianym. Główny bohater wszędzie czuje się źle i nie na miejscu. Relacja z rodzicami zerowa. Podobnie z rówieśnikami. Jakby był sam na świecie.
Każda strona to kolejna myśl okraszona klimatycznymi, niepokojącymi ilustracjami. Kolejna wątpliwość, kolejny lęk. Czy jest ktoś, kto zrozumie, ukoi to obolałe od ciężaru rozkmin wnętrze?
Pięknie wydana, niesamowita, lecz mało pokrzepiająca rzecz. Chyba że dla tych, którzy czują podobnie – mogą tu znaleźć zrozumienie, wiedzieć, że nie są jedyni.
Ta książka, gdy zobaczyłam ją na półce na targach w Gdańsku, wydała mi się tak zachwycająca, że nie wyobrażałam sobie nie zabrać jej do domu.
Jeśli czujecie, że to Wasze klimaty, odpalcie sobie pierwszą płytę Sleep Party People i zapraszam do lektury (i chłonięcia).
Mroczna, depresyjna bajka dla zagubionych w świecie dzieci. Dziecięca wersja Donniego Darko. Dla tych niepewnych siebie, nie pasujących do ogółu, których każda myśl przepełniona jest niewytłumaczalnym smutkiem i tęsknotą za czymś niewypowiedzianym. Główny bohater wszędzie czuje się źle i nie na miejscu. Relacja z rodzicami zerowa. Podobnie z rówieśnikami. Jakby był sam na...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-23
Mała Lousiana Elefante nie znała innego życia – przez cały czas tylko tułaczki i niezaspokojone pragnienie domowego ciepła, bezpieczeństwa i przynależności. W swoim przedziwnym życiu z babcią, od której nasłuchała się bajeczek o swoich rodzicach cyrkowcach i innych absurdalnych rzeczy, brakowało jej tego, co większość ludzi uważa za codzienność. Co się wydarzy, gdy po raz kolejny babcia zdecyduje o ucieczce z ich dotychczasowego miejsca zamieszkania, usprawiedliwiając ją kolejną niewiarygodną historią?
Druga część serii o dziewczynkach z Florydy wiele zyskuje swoją narracją pierwszoosobową (w części o Raymie bardzo mi tego brakowało) – to, co się dzieje w głowie małych i młodych ludzi jest fascynujące i w 𝘗𝘰𝘸𝘳𝘰𝘤𝘪𝘦 𝘥𝘰 𝘥𝘰𝘮𝘶 miałam okazję tam zajrzeć. Louisiana tutaj nie irytowała mnie ani trochę, a sama historia była niesamowicie wciągająca. Bohaterowie bardzo ciekawi, mimo że niektórzy lekko przerysowani.
Zastanawiałam się trochę nad absurdalnością niektórych fragmentów opowieści, zachodząc w głowę, czy faktycznie się wydarzyły, czy próbują tylko coś zobrazować. Jedyne, co udało mi się wymyślić to to, że autorka chciała złagodzić odbiór sytuacji życiowej głównej bohaterki, która była rozpaczliwie przykra.
Czekam na kolejną część, tym razem o Beverly, czyli największej buntowniczce z naszego trio. 🖤
Mała Lousiana Elefante nie znała innego życia – przez cały czas tylko tułaczki i niezaspokojone pragnienie domowego ciepła, bezpieczeństwa i przynależności. W swoim przedziwnym życiu z babcią, od której nasłuchała się bajeczek o swoich rodzicach cyrkowcach i innych absurdalnych rzeczy, brakowało jej tego, co większość ludzi uważa za codzienność. Co się wydarzy, gdy po raz...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-12
Słucha śpiewu smętnych chłopców, przesiadując nocą w swoim samochodzie. Rozpamiętuje różne chwile z życia, w którym jej najlepsza przyjaciółka nadal żyła i miała się dobrze. Ale rzecz w tym, że Ingrid od dawna nie miała się dobrze. A Caitlin, podobnie jak reszta bliskich osób zmarłej dziewczyny, nie może pojąć, dlaczego nie zareagowała należycie na rozpaczliwe wołanie o pomoc, tylko wciąż zbywała je milczeniem i odwracała wzrok?
𝘛𝘳𝘻𝘺𝘮𝘢𝘫 𝘴𝘪ę to debiut Niny LaCour i mając do porównania 𝘛𝘢𝘬 𝘫𝘦𝘴𝘵 𝘰𝘬𝘦𝘫, mogę odważnie stwierdzić, że styl autorki ładnie wywindował. Książkę niby czyta się błyskawicznie, przykleja do bohaterów i do kolejnych pomysłów fabularnych, chłonie się całą graficzną otoczkę tego wydania (jest przepiękne), ale! Zabrakło mi jednej rzeczy, która potrafi sprawić, że całość świeci niesamowitością. KLIMATU! Tak jak w 𝘛𝘢𝘬 𝘫𝘦𝘴𝘵 𝘰𝘬𝘦𝘫 był on dość wyczuwalny, tak tutaj niestety nie.
Ale porzućmy klimat, bo... jakie to w ogóle było super, że fabuła tak skupia się na fotografii! Bardzo ciekawy trop, a wydaje mi się, że niezbyt książkowy (podrzućcie mi jakiś tytuł, jeśli znacie!). No i to opuszczone kino... i fakt, że Caitlin i Ingrid serio sobie tam wchodziły! I liściki Ingrid w jej pamiętniku, które sprawiają, że staje się współbohaterką. W tej książce podobało mi się mnóstwo rzeczy, więc zdecydowanie uważam, że warto się z nią zapoznać 🖤
Po lekturze dwóch powieści LaCour już wiem, że stuprocentowo chcę przeczytać każdą kolejną, która zostanie u nas wydana! Potrafię wyczuć w mojej relacji do prozy autorki te stare uczucia, które wywoływała swego czasu Sarah Dessen. Myślę, że gdybym zaczytywała się książkami Niny jako nastolatka, miałabym więcej do powiedzenia (albo mniej, zależy jak na to spojrzeć – "ahh, kocham, to było cudowne! ale przeżywam!").
Tak oto nieśmiało powracam do swojego literackiego motywu z roku 2021 – żałoby. Najpierw 𝘚𝘵𝘳𝘦𝘨𝘢, a teraz 𝘛𝘳𝘻𝘺𝘮𝘢𝘫 𝘴𝘪ę. Co będzie następne?
Słucha śpiewu smętnych chłopców, przesiadując nocą w swoim samochodzie. Rozpamiętuje różne chwile z życia, w którym jej najlepsza przyjaciółka nadal żyła i miała się dobrze. Ale rzecz w tym, że Ingrid od dawna nie miała się dobrze. A Caitlin, podobnie jak reszta bliskich osób zmarłej dziewczyny, nie może pojąć, dlaczego nie zareagowała należycie na rozpaczliwe wołanie o...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-22
Krótka notatka. "Olu, wyjechałem do Anglii".
Tak po kilkunastu latach małżeństwa żegna się z żoną.
Tak swojej córce, swojej kochanej "olimpijce", niespełna trzynastoletniej Kasi nie zostawia niczego.
I naprawdę wyjeżdża. Bez słowa wyjaśnienia.
Po dwóch latach matka Kasi postanawia wyruszyć na poszukiwania męża, gdy dostają czek ze stemplem z Coventry w Anglii. Dziewczynka zostaje postawiona przed faktem dokonanym i bez znieczulenia wrzucona w nową rzeczywistość. Obskurne mieszkanie, niepasująca do pogody garderoba i nowa szkoła pełna chętnych do dokuczania dzieciaków. Na szczęście będzie mogła spełniać się w swoim ulubionym sporcie – pływaniu. Czy odnajdzie się w tym nowym życiu?
W tej książce jest wiele rzeczy, które uwielbiam – strzępkowa narracja, kolejne rozdziały zapisane jak strofy wiersza, bezpośrednie dzielenie się emocjami i przemyśleniami z czytelnikiem. A oprócz tego w tle dorastanie i pierwsza romantyczna relacja. Ciekawą rzeczą jest też pomorski akcent – Kasieńka i jej mama są z Gdańska (a ja, jak wiecie mieszkam od urodzenia w Trójmieście). Od razu jakoś tak łatwiej wczuć się w historię 🖤
To trzecia książka Crossan, którą udało mi się przeczytać i chyba jest póki co moją ulubioną. Muszę nadrobić resztę. Juz ostrzę sobie zęby na 𝘛𝘪𝘱𝘱𝘪.
Krótka notatka. "Olu, wyjechałem do Anglii".
Tak po kilkunastu latach małżeństwa żegna się z żoną.
Tak swojej córce, swojej kochanej "olimpijce", niespełna trzynastoletniej Kasi nie zostawia niczego.
I naprawdę wyjeżdża. Bez słowa wyjaśnienia.
Po dwóch latach matka Kasi postanawia wyruszyć na poszukiwania męża, gdy dostają czek ze stemplem z Coventry w Anglii. Dziewczynka...
2023-10-31
Książka Gilliamsa składa się z dwóch części – tytułowej oraz z 𝘡𝘪𝘮𝘺 𝘸 𝘈𝘯𝘵𝘸𝘦𝘳𝘱𝘪𝘪. I tak jak w tym pierwszym segmencie non stop zatrzymywałam się, żeby coś zaznaczać, żeby się pozachwycać nad głębią i poetyckością kolejnych linijek, tak ten drugi zmęczył mnie do granic możliwości.
𝘌𝘭𝘪𝘢𝘴𝘻... to nieposkładana historia życia pewnego Eliaszka właśnie. Pierwsza część przedstawia epizody mające miejsce w miarę na bieżąco, z dialogami i oddechami pomiędzy akapitami. Bohater to dwunastoletni chłopiec, który wszystko dookoła rozkminia, ciągle filozofuje, poszukuje sensu istnienia w naturze i w ludzkich mechanizmach. A oprócz tego jest też małym chłopakiem, który biegnie przez świat za przygodami, tajemnicami dorosłych i dobrą zabawą.
𝘡𝘪𝘮𝘢 𝘸 𝘈𝘯𝘵𝘸𝘦𝘳𝘱𝘪𝘪 zawiera lawinowe ściany tekstu (pisane z perspektywy starszego już bohatera), w których trudno się połapać, kiedy miały miejsce opisywane wydarzenia (ciągłe skoki czasowe bardzo to utrudniały), a niemożliwością było wyodrębnić jakąś "teraźniejszość". I tak jak, NAPRAWDĘ, cudowności języka, składania ze sobą słów, niesamowitej postaci cioci Henrietty, klimatu i przedziwnie wspaniałych opisów przeżyć nie można autorowi odmówić, tak... nie do końca mi to ze sobą zagrało. Too much. Za potężne to dla mnie było. A druga część tak mnie rozczarowała, że muszę sobie ciągle powtarzać, jak świetna była ta pierwsza.
Ale co, nie powiem "nie czytajcie drugiej", bo ta pierwsza wcale nie urywa się jakimś logicznym zakończeniem. Ale czy ta druga jakieś logiczne ma, to też wam nie powiem. To chyba jest taka historia środka, wycinka, bez początków, bez końców.
Ilość znaczników mogłaby sugerować miłość, ale niestety aż tak mną ta lektura nie zawładnęła. Na pewno będę o niej myśleć, bo jest co rozkminiać, koleś stworzył kawał dzieła. Także musicie się przekonać na własnej skórze🖤
Książka Gilliamsa składa się z dwóch części – tytułowej oraz z 𝘡𝘪𝘮𝘺 𝘸 𝘈𝘯𝘵𝘸𝘦𝘳𝘱𝘪𝘪. I tak jak w tym pierwszym segmencie non stop zatrzymywałam się, żeby coś zaznaczać, żeby się pozachwycać nad głębią i poetyckością kolejnych linijek, tak ten drugi zmęczył mnie do granic możliwości.
𝘌𝘭𝘪𝘢𝘴𝘻... to nieposkładana historia życia pewnego Eliaszka właśnie. Pierwsza część przedstawia...
2023-10-26
Najbardziej będę kojarzyć czytanie 𝘙𝘢𝘺𝘮𝘪𝘦. 𝘞𝘦𝘻́ 𝘮𝘯𝘪𝘦 𝘻𝘢 𝘳𝘦̨𝘬𝘦̨ z czasem, gdy byłam mocno przeziębiona i nie mogłam podnieść się z kanapy. I słuchajcie, ta książka to idealna lektura na taki czas chorowania.
To powieść-wsparcie w przypadku spadku formy. Tematyka nie jest jednak zbyt wesoła – kolejne elementy fabuły tylko dokładają winy dorosłym, którzy w tej historii zawodzą na całej linii. To ojciec, który zostawia rodzinę dla higienistki stomatologicznej; to matka, która wymierza policzki; to pracownica szemranego schroniska, której nie obchodzi los zwierząt; to wybuchowa instruktorka mażoretek mająca fioła na punkcie sukcesu i trzymająca w garażu cudze trofea czy w końcu babcia, która żyje z kradzieży i udaje, że rozpadający się dom bez prądu i mebli nadaje się do mieszkania...
W takim świecie muszą sobie radzić trzy młodziutkie, ale za to dzielne bohaterki – Raymie, Louisiana i Beverly, które poznają się właśnie na treningu mażoretek u niejakiej Idy Nee. Każda z nich ma jakiś plan w związku ze zbliżającym się wyborami Miss Florydy roku 1975. Łączy je wspólny cel, ale to co najbardziej je do siebie zbliża, to poczucie bliskości i bezpieczeństwa, które mogą sobie nawzajem dać. Uzupełniają się też swoimi usposobieniami.
Język jest niby prosty, choć zdarzają się wymyślniejsze frazy i nawiązania do spraw duszy i przedziwnych odczuć fizycznych (czego się w sumie nie spodziewałam). Każda z bohaterek ma swój sposób bycia i nietrudno je polubić i kibicować im w ich odważnych przygodach. Jednak Lousiana przy dwudziestym powtórzenia "ojejuńciu" już zaczyna trochę irytować... 😂
Nie będzie to może jedna z moich ulubionych pozycji literatury wczesnomłodzieżowej, zdarzały się dużo lepsze rzeczy. Ale jeśli macie taki gorszy czas – czy to fizycznie, czy psychicznie, czujecie może przesyt różnymi treściami – warto przeczytać 🖤
Najbardziej będę kojarzyć czytanie 𝘙𝘢𝘺𝘮𝘪𝘦. 𝘞𝘦𝘻́ 𝘮𝘯𝘪𝘦 𝘻𝘢 𝘳𝘦̨𝘬𝘦̨ z czasem, gdy byłam mocno przeziębiona i nie mogłam podnieść się z kanapy. I słuchajcie, ta książka to idealna lektura na taki czas chorowania.
To powieść-wsparcie w przypadku spadku formy. Tematyka nie jest jednak zbyt wesoła – kolejne elementy fabuły tylko dokładają winy dorosłym, którzy w tej historii...
2023-11-13
2023-02-20
2023-02-20
2023-10-03
Nie ma co budować tutaj zbędnego suspensu. Zakochałam się w Strandze i kropka.
Znacie te moje historie – znalazłam przez przypadek, kosztowała złotówkę (czasem pół), podobała mi się okładka i tytuł, biorę (było tak ze Słonecznikową zimą i Wysoką falą). Strangę znalazłam w internetowym sklepiku biblioteki szczecińskiej, więc przyszła w wielkim kartonie z kilkunastoma innymi ekscytującymi znaleziskami. Czułam, że to będzie coś ważnego, innego. I wiecie, kocham nie mylić się w takich kwestiach.
Klimat oddalonego od cywilizacji wiejskiego domu. Bohaterka, która nieustannie do czegoś lub kogoś tęskni. Rozpamiętuje minione miłości lub sytuacje, których nadal nie może pojąć. Przeprowadza w głowie rozmowy, które się nie odbyły i raz po raz odtwarza te prawdziwe.
Po pierwszych fragmentach domyślamy się, że jest w ciąży (co jest dla mnie super ciekawe, bo odkąd jestem matką, lgnę do takich wątków), ale ta teraźniejszość, tak naprawdę ustępuje miejsca zdarzeniom z przeszłości, które wpłynęły na chwilę obecną.
Ale nawet ten zabieg skakania po flashbackach, na który trochę narzekałam na początku, zyskał uroku w moich oczach. Na pozór przypadkowo wplecione kolejne migawki rozmów z przeszłości, dawnych zdarzeń nabierają swojego rytmu. I pokochałam to. To, jak napisana jest Stranga przemawia do mnie w stu procentach. Przepiękny dobór słów. Precyzyjnie zbudowany niesamowity klimat. Niedomówienia, nieoczywistości, lekkie metafory, senne majaki i rój wspomnień... Kurczę, no czytałam kolejne strony i myślałam – kobieto, czy Ty to napisałaś dla mnie? Czy jakimś cudem wiedziałaś, że po czterdziestu latach od wydania tej książki, taka Karo trafi na nią, przyłoży ją do serca i będzie się zachwycać każdym rozdziałem?
Na koniec bonus, bo powiem Wam, że bohaterka powieści Marii Terleckiej należała do #sadgirlsclub zanim to było modne. Także oficjalnie Stranga dołącza do mojego zestawienia #SADGIRLBOOKS. Nie wiem, jak uda Wam się znaleźć tę książkę, ale jeśli jakimś cudem na nią traficie – w antykwariacie, na półce u babci czy mamy – CZYTAJCIE. I pamiętajcie, co Wam mówiłam.
Jeszcze w tym roku nie trafiłam na książkę, w której nic by mi nie przeszkadzało. W sumie już od dawna. Waham się nad 9.5 a 10, bo jestem słaba w dawaniu dziesiątek (filmom tak samo), ale jeśli w czasie lektury jestem w stanie takiego zakochania, to chyba musi być to...
Nie ma co budować tutaj zbędnego suspensu. Zakochałam się w Strandze i kropka.
Znacie te moje historie – znalazłam przez przypadek, kosztowała złotówkę (czasem pół), podobała mi się okładka i tytuł, biorę (było tak ze Słonecznikową zimą i Wysoką falą). Strangę znalazłam w internetowym sklepiku biblioteki szczecińskiej, więc przyszła w wielkim kartonie z kilkunastoma...
2023-10-21
Hej, drogie dziewczę. To, że non stop coś rozkminiasz nie czyni jeszcze z ciebie emo bohaterki. No, może dla niektórych tak. Ja niestety tego nie poczułam.
Młoda dziewczyna, która dotychczas była jedynie płatną towarzyszką pewnej irytującej plotkary, zgadza się wyjść za dużo starszego od siebie faceta, którego ledwie co zna. A oświadcza jej się Maxim de Winter – sławny gospodarz pięknej posiadłości w Manderley, wdowiec po uwielbianej przez wszystkich Rebece.
Tytułowa Rebeka jest pewnego rodzaju obsesją każdej z postaci. Każdy porównuje ją do nowej małżonki de Wintera, przez co dziewczyna czuje się bardzo nieswojo. Spotyka ją zewsząd niewyartykuowana (do czasu) niechęć oraz nieustanna ocena.
Powieść ma kilka dobrych fragmentów, które bardziej lub mniej trafiły mi do serca. Generalnie trochę się dłuży, ale na ostatnich stu stronach mocno przyspiesza. Tylko czekamy na to, jak historia się zakończy. Mimo że niby wszystko wiemy, na koniec i tak zostajemy z niedopowiedzeniami.
Nie będę odbierać 𝘙𝘦𝘣𝘦𝘤𝘦 faktu, że jest dobrą książką. Złapałam się na przykład na tym, że nie potrafię zdecydować, czy kibicować komuś, kto odebrał czyjeś życie, czy trzymać kciuki, by dosięgła go sprawiedliwość. A moi ulubieni bohaterowie to Frank i Jasper. Ben też był na maksa interesującą postacią i jedynie właśnie te sceny rozgrywające się na plaży miały swój specyficzny klimat.
Więc cóż – 𝘙𝘦𝘣𝘦𝘬𝘢 jest spoko. Ale niestety bez miłości.
Hej, drogie dziewczę. To, że non stop coś rozkminiasz nie czyni jeszcze z ciebie emo bohaterki. No, może dla niektórych tak. Ja niestety tego nie poczułam.
Młoda dziewczyna, która dotychczas była jedynie płatną towarzyszką pewnej irytującej plotkary, zgadza się wyjść za dużo starszego od siebie faceta, którego ledwie co zna. A oświadcza jej się Maxim de Winter – sławny...
2022-12-03
Było mi duszno. Duszno od kwiatowego kurzu, nocnych upałów, gęstego i jednocześnie pięknego języka. Studziła to jedynie pewna emocjonalna oszczędność.
Ale od pierwszej strony wiedziałam, że ta książka jest totalnie w moim stylu. Nie pomyliłam się.
Skomplikowane relacje z matkami to bardzo wdzięczny temat. Na moim profilu książki z takim motywem przewijały się już nie raz, ale wydaje mi się, że zawsze można powiedzieć coś nowego.
Dziewczyna eksploruje miasto, poznaje przypadkowych ludzi. Tak mijają jej dni, które w zamierzeniu miała spędzać na zacieśnianiu więzi z dawno niewidzianą matką. Córka pragnie odbudować tę relację (czy nawet zbudować na nowo), a matka od niej ucieka. Radzi sobie z rzeczywistością na swój sposób. Robi dla córki miejsce w mieszkaniu, ale w swoim sercu już niekoniecznie.
Narracja epizodyczna, skoki czasowe, kwieciste metafory. Te kilka elementów tworzą niepozornie wspaniałe (lecz specyficzne) dzieło, którym można się tylko powoli rozkoszować. Aż szkoda połykać na raz, bo to tylko 128 stron.
Nie ma co więcej mówić, proszę brać i czytać.
Było mi duszno. Duszno od kwiatowego kurzu, nocnych upałów, gęstego i jednocześnie pięknego języka. Studziła to jedynie pewna emocjonalna oszczędność.
Ale od pierwszej strony wiedziałam, że ta książka jest totalnie w moim stylu. Nie pomyliłam się.
Skomplikowane relacje z matkami to bardzo wdzięczny temat. Na moim profilu książki z takim motywem przewijały się już nie raz,...
2023-09-06
Nie każda historia o miłości jest prosta. Nie każda historia o miłości jest historią tylko o miłości. 𝘖𝘵𝘸𝘢𝘳𝘵𝘦 𝘸𝘰𝘥𝘺 mogą nią być. Ale są też opowieścią o poczuciu wyobcowania, ciągłego zagrożenia, o pragnieniu wolności, ale i o tych najgłębszych emocjach i lękach.
Jesteś Ty (fotograf–artysta) i reszta świata. Narrator mówi do Ciebie, o Tobie (wcześniej ze zwrotami w drugiej osobie spotkałam się chyba tylko w 𝘔𝘪𝘯𝘶𝘤𝘪𝘦 𝘤𝘪𝘴𝘻𝘺 Lenza i 𝘖𝘣𝘴𝘦𝘴𝘫𝘪 Crossan). Wie dokładnie, co czujesz, o czym myślisz, czego się boisz i jak mocno kochasz. A Ty kochasz dziewczynę przyjaciela, która najpierw staje się Twoją przyjaciółką, a potem... potem nie potrafisz wyobrazić sobie siebie bez niej. Życia, w którym jej z Tobą nie ma. Wypełniacie sobą nawzajem swoją przestrzeń – na swój własny sposób – i jest Wam z tym dobrze.
Oj, chłopie. Ile ja się z Tobą naprzeżywałam, narozkminiałam. Zaciskałam wargi w poczuciu niesprawiedliwości i nieprzystosowania. A cieszyłam się, gdy czułeś się wolny i rozumiany. Gdy Twoje powietrze pachniało Nią i wszystko do siebie pasowało. Jakie to wszystko było subtelne. Mimo swojego ciężaru.
Ile czasami nielogicznych ścieżek musi wybrać ludzki umysł, gdy wydaje mu się, że tonie?
Dużo tu było muzyki, którą można od razu wklepać w spotify i słuchać razem z bohaterem. Piękne zdania, opisujące wszystko to, co siedzi głęboko w człowieku. Co trzeba sobie dopiero uświadomić, pod wpływem jakiegoś silnego bodźca. Nagle. Niesamowita jest to książka. I powiem, że nie przeszkadzała mi za bardzo mnogość intencjonalnych powtórzeń (za którymi zwykle nie przepadam) i to, że bohaterowie spędzając ze sobą czas, niemal zawsze pili alkohol. Dwudzieste lata życia rządzą się swoimi prawami – ja przecież też wracałam do domu po trzech piwach w karaokowe poniedziałki. Więc czego od nich wymagam? 🙃
Nie każda historia o miłości jest prosta. Nie każda historia o miłości jest historią tylko o miłości. 𝘖𝘵𝘸𝘢𝘳𝘵𝘦 𝘸𝘰𝘥𝘺 mogą nią być. Ale są też opowieścią o poczuciu wyobcowania, ciągłego zagrożenia, o pragnieniu wolności, ale i o tych najgłębszych emocjach i lękach.
Jesteś Ty (fotograf–artysta) i reszta świata. Narrator mówi do Ciebie, o Tobie (wcześniej ze zwrotami w drugiej...
2023-08-05
Ściska mnie wielki żal na samą myśl, że dla niektórych dzieci dom nie jest azylem, a miejscem największego bólu i niesprawiedliwości. Ciągłego strachu o to, co tym razem się wydarzy i czy będzie można jakoś to przetrwać. A dodajcie do tego podcinanie skrzydeł na drodze do realizowania się w swojej pasji. Beck, główny bohater książki, to strasznie poturbowany chłopak...
Bo zawsze musi być jak ona chce. Maestro – matka-potwór. Beck jest zmuszony do grania na fortepianie – ale tylko tych utworów, które ona chce. Od piątej rano, przed szkołą, po szkole, w nocy. Jedna pomyłka, zagra niewystarczająco dobrze – spada lawina ciosów. Ciepły posiłek? Zapomnij, najpierw zagraj sto razy etudę Chopina, IDEALNIE. Wysłuchuje, jakim to jest rozczarowaniem, tragedią, jak to nigdy nie będzie dobrym pianistą – jaką porażką jest, która nie zasługuje na nic.
A w tym wszystkim jest jeszcze pięcioletnia Joey. Siostra Becka, o którą chłopak niesamowicie się troszczy. Boi się o nią każdego dnia – że także oberwie, tak mocno jak on.
W głowie chłopaka gra inna muzyka – chciałby komponować, ale nikt go w tym nie wspiera. Wysłuchując tylu obelg pod swoim adresem, nie zdaje sobie sprawy ze swojego talentu. Jest przekonany o tym, że fortepian to jego przekleństwo, marzy o odcięciu sobie rąk, żeby już nigdy nie musieć grać. Wyobrażacie sobie, jak bardzo ten młody człowiek musiał być sterroryzowany?
Przełomowy wpływ na rozwój wydarzeń mają dwie postacie. Koleżanka z klasy – August oraz światowej sławy wujek Jan.
Książka jest napisana naprawdę pięknie – czytało mi się świetnie, mimo że to narracja trzecioosobowa (jest kilka literówek, ale da się przymknąć oko 😉). Ja się wciągnęłam niesamowicie i ostrzegam, bardzo ciężko jest odłożyć tę powieść, kończąc kolejne rozdziały. Nie są długie, więc jedyna słuszna myśl, która przychodzi do głowy to "no to przeczytam jeszcze jeden!".
Bardzo bolesna, ale wspaniała. Nieodkładalna. Takie perełki z młodzieżowej półki chcę czytać. Takie cuda chowają się w morzu pospolitości. Za takimi właśnie tęskniłam. 🖤
Ściska mnie wielki żal na samą myśl, że dla niektórych dzieci dom nie jest azylem, a miejscem największego bólu i niesprawiedliwości. Ciągłego strachu o to, co tym razem się wydarzy i czy będzie można jakoś to przetrwać. A dodajcie do tego podcinanie skrzydeł na drodze do realizowania się w swojej pasji. Beck, główny bohater książki, to strasznie poturbowany chłopak...
Bo...
Ta misternie utkana okładka w zimnych odcieniach i ten fragment o błąkaniu się pośród grudniowej nocy... obietnica emocji, poruszenia, głębokiego spojrzenia na dziewczyńską przyjaźń. Zbudowałam sobie na tych chwiejnych filarach wysokie oczekiwania i marzenia o tym, jak bardzo ta książka będzie MOJA. Jak bardzo ją poczuję, jak niesamowicie będzie mi smakować każde kolejne zdanie, które zaklejam znacznikiem. No i co się wydarzyło, spytacie? Z bólem serca, ale... ROZCZAROWAŁAM SIĘ.
𝘚𝘵𝘳𝘶ż𝘬𝘪 to strzępkowe studium relacji dwóch dziewczyn – począwszy od szkolnych czasów i kończąc na okołostudenckich. Dostajemy wiele kwiecistoopisanych wspólnych sytuacji – tych beztroskich i tych niepokojących. Główna bohaterka jest zafascynowana swoją przyjaciółką, Kingą, i tak wsiąka w tę ich znajomość, że zatraca samą siebie. Pewnego razu, w posprzeczkowej sytuacji, gdy przestają spędzać ze sobą czas, dziewczyna nie potrafi odnaleźć się w nowej, samotnej rzeczywistości... i powoli ulega defragmentacji.
To wszystko brzmi super, ale niestety nie udało mi się należycie poczuć tej historii. Z kolejną stroną uwierały mnie następne elementy – szyk przestawny, jakaś zamaskowana pretensjonalność, przytłaczająca doza poetyzowania i rzucanie brudem nastoletniego życia w twarz. To nie moje sytuacje, nie moje emocje i nie zadziałało to na mnie. Co wcale nie znaczy, że rzeczy, których sama nie przeżyłam nie potrafią mnie poruszyć. Początek mnie zmęczył, więc zrobiłam sobie przerwę na inne lektury. Wróciłam do niej i skończyłam w ciągu dwóch dni. Drugą połowę przeczytałam z większym zapałem i ta część zdecydowanie ratuje resztę. Zakończenie jednak... to jedno wielkie niedomówienie z pobrzmiewającym w tle głuchym symbolizmem (trochę w stylu jednego z opowiadań Kundery, luźno mi się skojarzyło).
Na pozór coś dla mnie, a po bliższym poznaniu jednak zupełnie nie. Ale zostawiam małą okejkę, bo wykorzystałam pokaźny zlepek znaczników na naprawdę dobre fragmenty (mimo wszystko nie było ich wcale tak mało).
No i niestety to klasyczny przykład Współczesnej Polskiej Literatury, która za każdym podejściem mnie traci.
Ta misternie utkana okładka w zimnych odcieniach i ten fragment o błąkaniu się pośród grudniowej nocy... obietnica emocji, poruszenia, głębokiego spojrzenia na dziewczyńską przyjaźń. Zbudowałam sobie na tych chwiejnych filarach wysokie oczekiwania i marzenia o tym, jak bardzo ta książka będzie MOJA. Jak bardzo ją poczuję, jak niesamowicie będzie mi smakować każde kolejne...
więcej Pokaż mimo to