-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-04-07
2023-12-23
Mała Lousiana Elefante nie znała innego życia – przez cały czas tylko tułaczki i niezaspokojone pragnienie domowego ciepła, bezpieczeństwa i przynależności. W swoim przedziwnym życiu z babcią, od której nasłuchała się bajeczek o swoich rodzicach cyrkowcach i innych absurdalnych rzeczy, brakowało jej tego, co większość ludzi uważa za codzienność. Co się wydarzy, gdy po raz kolejny babcia zdecyduje o ucieczce z ich dotychczasowego miejsca zamieszkania, usprawiedliwiając ją kolejną niewiarygodną historią?
Druga część serii o dziewczynkach z Florydy wiele zyskuje swoją narracją pierwszoosobową (w części o Raymie bardzo mi tego brakowało) – to, co się dzieje w głowie małych i młodych ludzi jest fascynujące i w 𝘗𝘰𝘸𝘳𝘰𝘤𝘪𝘦 𝘥𝘰 𝘥𝘰𝘮𝘶 miałam okazję tam zajrzeć. Louisiana tutaj nie irytowała mnie ani trochę, a sama historia była niesamowicie wciągająca. Bohaterowie bardzo ciekawi, mimo że niektórzy lekko przerysowani.
Zastanawiałam się trochę nad absurdalnością niektórych fragmentów opowieści, zachodząc w głowę, czy faktycznie się wydarzyły, czy próbują tylko coś zobrazować. Jedyne, co udało mi się wymyślić to to, że autorka chciała złagodzić odbiór sytuacji życiowej głównej bohaterki, która była rozpaczliwie przykra.
Czekam na kolejną część, tym razem o Beverly, czyli największej buntowniczce z naszego trio. 🖤
Mała Lousiana Elefante nie znała innego życia – przez cały czas tylko tułaczki i niezaspokojone pragnienie domowego ciepła, bezpieczeństwa i przynależności. W swoim przedziwnym życiu z babcią, od której nasłuchała się bajeczek o swoich rodzicach cyrkowcach i innych absurdalnych rzeczy, brakowało jej tego, co większość ludzi uważa za codzienność. Co się wydarzy, gdy po raz...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-12
Słucha śpiewu smętnych chłopców, przesiadując nocą w swoim samochodzie. Rozpamiętuje różne chwile z życia, w którym jej najlepsza przyjaciółka nadal żyła i miała się dobrze. Ale rzecz w tym, że Ingrid od dawna nie miała się dobrze. A Caitlin, podobnie jak reszta bliskich osób zmarłej dziewczyny, nie może pojąć, dlaczego nie zareagowała należycie na rozpaczliwe wołanie o pomoc, tylko wciąż zbywała je milczeniem i odwracała wzrok?
𝘛𝘳𝘻𝘺𝘮𝘢𝘫 𝘴𝘪ę to debiut Niny LaCour i mając do porównania 𝘛𝘢𝘬 𝘫𝘦𝘴𝘵 𝘰𝘬𝘦𝘫, mogę odważnie stwierdzić, że styl autorki ładnie wywindował. Książkę niby czyta się błyskawicznie, przykleja do bohaterów i do kolejnych pomysłów fabularnych, chłonie się całą graficzną otoczkę tego wydania (jest przepiękne), ale! Zabrakło mi jednej rzeczy, która potrafi sprawić, że całość świeci niesamowitością. KLIMATU! Tak jak w 𝘛𝘢𝘬 𝘫𝘦𝘴𝘵 𝘰𝘬𝘦𝘫 był on dość wyczuwalny, tak tutaj niestety nie.
Ale porzućmy klimat, bo... jakie to w ogóle było super, że fabuła tak skupia się na fotografii! Bardzo ciekawy trop, a wydaje mi się, że niezbyt książkowy (podrzućcie mi jakiś tytuł, jeśli znacie!). No i to opuszczone kino... i fakt, że Caitlin i Ingrid serio sobie tam wchodziły! I liściki Ingrid w jej pamiętniku, które sprawiają, że staje się współbohaterką. W tej książce podobało mi się mnóstwo rzeczy, więc zdecydowanie uważam, że warto się z nią zapoznać 🖤
Po lekturze dwóch powieści LaCour już wiem, że stuprocentowo chcę przeczytać każdą kolejną, która zostanie u nas wydana! Potrafię wyczuć w mojej relacji do prozy autorki te stare uczucia, które wywoływała swego czasu Sarah Dessen. Myślę, że gdybym zaczytywała się książkami Niny jako nastolatka, miałabym więcej do powiedzenia (albo mniej, zależy jak na to spojrzeć – "ahh, kocham, to było cudowne! ale przeżywam!").
Tak oto nieśmiało powracam do swojego literackiego motywu z roku 2021 – żałoby. Najpierw 𝘚𝘵𝘳𝘦𝘨𝘢, a teraz 𝘛𝘳𝘻𝘺𝘮𝘢𝘫 𝘴𝘪ę. Co będzie następne?
Słucha śpiewu smętnych chłopców, przesiadując nocą w swoim samochodzie. Rozpamiętuje różne chwile z życia, w którym jej najlepsza przyjaciółka nadal żyła i miała się dobrze. Ale rzecz w tym, że Ingrid od dawna nie miała się dobrze. A Caitlin, podobnie jak reszta bliskich osób zmarłej dziewczyny, nie może pojąć, dlaczego nie zareagowała należycie na rozpaczliwe wołanie o...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-26
Najbardziej będę kojarzyć czytanie 𝘙𝘢𝘺𝘮𝘪𝘦. 𝘞𝘦𝘻́ 𝘮𝘯𝘪𝘦 𝘻𝘢 𝘳𝘦̨𝘬𝘦̨ z czasem, gdy byłam mocno przeziębiona i nie mogłam podnieść się z kanapy. I słuchajcie, ta książka to idealna lektura na taki czas chorowania.
To powieść-wsparcie w przypadku spadku formy. Tematyka nie jest jednak zbyt wesoła – kolejne elementy fabuły tylko dokładają winy dorosłym, którzy w tej historii zawodzą na całej linii. To ojciec, który zostawia rodzinę dla higienistki stomatologicznej; to matka, która wymierza policzki; to pracownica szemranego schroniska, której nie obchodzi los zwierząt; to wybuchowa instruktorka mażoretek mająca fioła na punkcie sukcesu i trzymająca w garażu cudze trofea czy w końcu babcia, która żyje z kradzieży i udaje, że rozpadający się dom bez prądu i mebli nadaje się do mieszkania...
W takim świecie muszą sobie radzić trzy młodziutkie, ale za to dzielne bohaterki – Raymie, Louisiana i Beverly, które poznają się właśnie na treningu mażoretek u niejakiej Idy Nee. Każda z nich ma jakiś plan w związku ze zbliżającym się wyborami Miss Florydy roku 1975. Łączy je wspólny cel, ale to co najbardziej je do siebie zbliża, to poczucie bliskości i bezpieczeństwa, które mogą sobie nawzajem dać. Uzupełniają się też swoimi usposobieniami.
Język jest niby prosty, choć zdarzają się wymyślniejsze frazy i nawiązania do spraw duszy i przedziwnych odczuć fizycznych (czego się w sumie nie spodziewałam). Każda z bohaterek ma swój sposób bycia i nietrudno je polubić i kibicować im w ich odważnych przygodach. Jednak Lousiana przy dwudziestym powtórzenia "ojejuńciu" już zaczyna trochę irytować... 😂
Nie będzie to może jedna z moich ulubionych pozycji literatury wczesnomłodzieżowej, zdarzały się dużo lepsze rzeczy. Ale jeśli macie taki gorszy czas – czy to fizycznie, czy psychicznie, czujecie może przesyt różnymi treściami – warto przeczytać 🖤
Najbardziej będę kojarzyć czytanie 𝘙𝘢𝘺𝘮𝘪𝘦. 𝘞𝘦𝘻́ 𝘮𝘯𝘪𝘦 𝘻𝘢 𝘳𝘦̨𝘬𝘦̨ z czasem, gdy byłam mocno przeziębiona i nie mogłam podnieść się z kanapy. I słuchajcie, ta książka to idealna lektura na taki czas chorowania.
To powieść-wsparcie w przypadku spadku formy. Tematyka nie jest jednak zbyt wesoła – kolejne elementy fabuły tylko dokładają winy dorosłym, którzy w tej historii...
2023-05-08
2023-03-10
Honey. Dziewczynka, która nie wyprowadza z błędu. Mija się z prawdą, ale za to podąża za okazjami, które niespodziewanie podsuwa jej życie. Dokąd ją zaprowadzą?
Problem z krótkimi książkami jest taki, że często trudno przywiązać się do bohaterów. Nie chcę powiedzieć przez to, że są wątle nakreśleni – otóż nie, postacie są bardzo żywe. Nie złapałam z nimi tego kontaktu, jaki uwielbiam łapać podczas czytania książki.
Honey nie ma zbyt łatwego życia. Mieszka z mamą i siostrą z niepełnosprawnością umysłową, a jej ojciec, z którym spotyka się co drugi weekend, to totalne nieporozumienie (nie da się inaczej nazwać jego zachowania). Chłopak z klasy, w którym się podkochuje, stosuje na niej, od wieków znienawidzoną przez wszystkie dziewczyny, praktykę "końskich zalotów" i wyśmiewa się z niej przy niemal każdej możliwej okazji.
A mimo tego, nasza bohaterka zawsze chce dla wszystkich dobrze i często stawia siebie na ostatnim miejscu.
Dzięki swoim przygodom z mijaniem się z prawdą i wsiadaniu do autobusu pod wpływem impulsu, nawiązuje niespodziewaną i bardzo ciekawą więź z pewnym... no, sami się dowiecie. Będą związani ważnym zadaniem, swego rodzaju questem, który stanie się ich cyklicznym rytuałem.
W tej historii występuje motyw analizy i przewijania życia. Pojawiają się rozmyślania dotyczące nastawienia do śmierci, ostatnich życzeń, kontaktów z rodziną. Styl autorki nie wybija się zbytnio na tle innych przedstawicieli literatury wczesnomłodzieżowej, a w moim odczuciu, w niemal w każdej takiej pozycji pobrzmiewa lekki vibe Jacqueline Wilson (podkreślam "lekki", bo jednak JW jest jedyna w swoim rodzaju).
𝘒𝘰𝘯́, 𝘬𝘰𝘯́, 𝘵𝘺𝘨𝘳𝘺𝘴, 𝘵𝘺𝘨𝘳𝘺𝘴 wzbudził we mnie podobne odczucia co 𝘔𝘺 𝘥𝘸𝘪𝘦, 𝘮𝘺 𝘵𝘳𝘻𝘺, 𝘮𝘺 𝘤𝘻𝘵𝘦𝘳𝘺 Sary Crossan. Pomimo trudnych tematów fabuła wydaje się lekka i przyjemna w odbiorze. Myślę, że to sztuka, która wielu autorom wciąż sprawia trudności.
Książka będzie dobra dla czytelników 12+.
Honey. Dziewczynka, która nie wyprowadza z błędu. Mija się z prawdą, ale za to podąża za okazjami, które niespodziewanie podsuwa jej życie. Dokąd ją zaprowadzą?
Problem z krótkimi książkami jest taki, że często trudno przywiązać się do bohaterów. Nie chcę powiedzieć przez to, że są wątle nakreśleni – otóż nie, postacie są bardzo żywe. Nie złapałam z nimi tego kontaktu,...
2022-05-31
Gdyby tak... spisać niemal wszystko, co siedzi w Twojej głowie... i wiedzieć, że ktoś przeczyta każde słowo?
Schizofrenia z pewnością nie jest łatwym tematem. Ale do takich poważnych kwestii trzeba umieć odpowiednio podejść. Julia Walton, tworząc głównego bohatera 𝘚ł𝘰́𝘸 𝘯𝘢 𝘴́𝘤𝘪𝘢𝘯𝘪𝘦, zrobiła to wspaniale. Nie będę się bawić w kwestionowanie wiarygodności, bo zwyczajnie brak mi wiedzy na ten temat. Ale Adam to wręcz bohater idealny. I jako odbiorcy czytamy z niego jak z otwartej księgi (dosłownie). Każdy kolejny rozdział to wpis z dziennika, który jest przeznaczony dla jego terapeuty. Na sesjach nie odzywa się ani słowem, więc ów dziennik jest dla niego formą odpowiedzi.
Adama nie da się nie polubić. Jego wady balansują się z zaletami, a siebie samego określa mianem "świra", jednak skrzętnie ukrywa swoje zaburzenie przed ludźmi z zewnątrz. Jeszcze bardziej zależy mu na pozie normalności, gdy zaprzyjaźnia się z pewną Mayą...
Tak wiem, słyszeliście to ode mnie milion razy, ale powtórzę po raz kolejny - uwielbiam narrację pierwszoosobową w postaci przeżywającego i rozkminiającego młodego kolesia. A tutaj bohater niczego przed nami nie pozoruje. Mamy pełen obraz sytuacji z jego perspektywy, filtrowany przez schizofreniczne objawy. Co też bardzo lubię - gdy bohater (literacki, filmowy, nieważne) ma jakiegoś superkumpla. I Adamowi się tutaj poszczęściło. Bo mimo że zaczyna naukę w nowej szkole, dosyć szybko zyskuje naprawdę oddanego przyjaciela. Bycie świadkiem rozwoju ich relacji było niesamowicie miłe!
Książkę, mimo poważnego tematu, czyta się bardzo przyjemnie, a głównemu bohaterowi kibicuje ze wszystkich sił. Po takich lekturach czuję się spokojna o współczesną literaturę młodzieżową - owszem, wciąż potrafi mnie ruszyć. ✋
Gdyby tak... spisać niemal wszystko, co siedzi w Twojej głowie... i wiedzieć, że ktoś przeczyta każde słowo?
Schizofrenia z pewnością nie jest łatwym tematem. Ale do takich poważnych kwestii trzeba umieć odpowiednio podejść. Julia Walton, tworząc głównego bohatera 𝘚ł𝘰́𝘸 𝘯𝘢 𝘴́𝘤𝘪𝘢𝘯𝘪𝘦, zrobiła to wspaniale. Nie będę się bawić w kwestionowanie wiarygodności, bo zwyczajnie brak...
2021-09-10
Całe zło świata spersonifikowane przez jedną osobę. Mściwego, paskudnego dziadygę z plastikową ręką. To od niego wszystko się zaczyna. Od niego i jego nieszczęsnej starej kaczki.
Bo przecież to był wypadek przy niewinnej zabawie, nie? Kara nie powinna być aż tak surowa.
Nie ma co za dużo mówić o fabule, bo historia jest krótka i warto ją poznać po swojemu. Za to klimat przywodził mi na myśl 𝘑𝘢𝘴𝘱𝘦𝘳𝘢 𝘑𝘰𝘯𝘦𝘴𝘢 i trochę moje ukochane 𝘓𝘢𝘵𝘰 𝘱𝘰𝘭𝘢𝘳𝘯𝘦 (może ze względu na ten "upalny chłód"...). Zabawne, ale muszę też stwierdzić, że bohater zdecydowanie ma coś z małego Holdena Caulfielda. Z tej uczuciowej i przeżywającej strony, nie tej szyderczej.
Książka pełna jest fragmentów, które trącają struny wrażliwego odbiorcy. Język jest cudowny. Lekko poetyckie określenia, intensywne i bardzo emocjonalne opisy przeżyć głównego bohatera -- to są te elementy, które kupują mnie niemal za każdym razem. Tutaj też kupiły.
To niby pozycja z półki z literaturą wczesnomłodzieżową, a jednak podczas czytania czułam niesamowitą uniwersalność tej historii. Język ani filtrowanie zdarzeń wcale nie są infantylne. Główny bohater przez cały czas brzmi dojrzale. W tym jak myśli, jak czuje i w jaki sposób chce działać. Ma normalne ludzkie zawahania i obawy. Skoki adrenaliny. Determinację. Niezgodę na niesprawiedliwość wymierzonej kary.
Ciekawe jakby to było, przeczytać tę opowieść w dwa dni -- dokładnie tyle, ile trwa rzeczywista akcja. Bo ja akurat (chyba tylko z braku czasu, bo inaczej pochłonęłabym książkę na raz) rozłożyłam sobie ją na dużo dłużej.
Całe zło świata spersonifikowane przez jedną osobę. Mściwego, paskudnego dziadygę z plastikową ręką. To od niego wszystko się zaczyna. Od niego i jego nieszczęsnej starej kaczki.
Bo przecież to był wypadek przy niewinnej zabawie, nie? Kara nie powinna być aż tak surowa.
Nie ma co za dużo mówić o fabule, bo historia jest krótka i warto ją poznać po swojemu. Za to klimat...
2021-11-10
Halo, panie Lanthimos? Mam tu książkę, która idealnie nada się na film dla Pana. A jakby mógł się Pan skonsultować z panem Lynchem, to myślę, że wyszłoby całkiem niezłe dzieło, które chętnie bym obejrzała (nie przepadam w sumie za cudacznymi popisami tego greckiego reżysera, ale powieść w pewnym momencie mocno skojarzyła mi się z Zabiciem świętego jelenia, a to jedyny film z jego repertuaru, który lubię).
Książka skusiła mnie obietnicą niezrozumianej i stosunkowo cichej katastrofy. Moja postapokaliptyczna dusza z umiłowaniem kameralności była bardzo podekscytowana. Ale wiecie jak to jest, gdy ma się przed oczami konkretne wydumane wizje. Niestety trochę się rozminęliśmy z autorem.
Przez długi czas ciężko jest wyłapać jakikolwiek klimat, bo na dobrą sprawę mamy do czynienia z niezbyt udanym psychologicznym studium postaci. Bezbarwni bohaterowie zostali potraktowani na tyle instrumentalnie, żeby nie dało się poczuć ich zachowań. Ale w pewnym momencie coś zaczyna się dziać. Coś na pozór niewytłumaczalnego. Ten hałas. Od którego można się pochorować. Rozpłakać. Zwątpić w cokolwiek, w co się wierzyło.
Awaria elektryczności? Wybuch nuklearny? Wojna? Bohaterowie nie uzyskują nawet klarownych informacji, gdyż telefony, telewizja i komputery odmawiają współpracy. Tracą oni kontakt ze światem zewnętrznym. Ale przecież wybrali się na urlop. Taki był plan - odciąć się od wszystkiego? Czyż nie?
Brak informacji boli. Niezdolność do podjęcia ważnych decyzji. Bezradność. A jak na ironię, historię prowadzi wszechwiedzący narrator, który ma podgląd zarówno na ich umysły, jak i na resztę świata. Perspektywa Boga.
Znacie mnie, lubię ładny język. Jestem słowną estetką, przynajmniej jeśli chodzi o sztukę. A tutaj miałam z tym językiem problem. Wyrażenia lubiły się powtarzać, w sposób meczący. A szczegółowe opisy masturbacji i przedstawianie seksu jako mechanicznej czynności z powodzeniem mnie odrzuciły.
Wyobraźcie sobie, że zostaje Wam dziesięć stron do końca książki. Wierzycie, że będąc w samym środku lecącej na łeb na szyję akcji, może się jeszcze wszystko wyjaśnić? Zostawiam pytanie bez odpowiedzi. Tak jak bohaterowie, którzy zostawiają świat za sobą.
Halo, panie Lanthimos? Mam tu książkę, która idealnie nada się na film dla Pana. A jakby mógł się Pan skonsultować z panem Lynchem, to myślę, że wyszłoby całkiem niezłe dzieło, które chętnie bym obejrzała (nie przepadam w sumie za cudacznymi popisami tego greckiego reżysera, ale powieść w pewnym momencie mocno skojarzyła mi się z Zabiciem świętego jelenia, a to jedyny film...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-01
To miał być tylko żart. Pistolet nie był nabity. Nic nie mogło pójść źle. Ale poszło. I mimo że na pozór nikt nie jest winny, to jednak ktoś musiał zawinić.
Ile nieoczekiwanych zdarzeń może się złożyć na jedno nieszczęście? Zginął młody chłopak. Policja stwierdza samobójstwo. Czworo uczniów, połączonych jedynie sytuacyjnie, widziało jednak co się stało. Pistolet wystrzelił wcale nie z woli chłopaka. Ale każdy z nich milczy przez okrągłe dwadzieścia lat. Aż do następnej tragedii...
Autorka dosyć zgrabnie żongluje podejrzeniami. Muszę przyznać, że zmieniałam swoją wersję wydarzeń co najmniej trzy razy, a i tak finalnie zostałam zaskoczona zupełnie innym wyjaśnieniem. Zupełnie niespodziewanym właściwie (nie wiem czy nie aż nazbyt niespodziewanym...).
Całą akcję oglądałam jak film - opisy były na tyle plastyczne, że wydarzenia od razu stawały przed oczami (nawet razem z pogodą!). W klimat również dało się wkręcić, jednak zachwytów tu nie będzie - język i styl autorki były dość przeciętne, a dialogi czasem żenujące (nie wykluczam winy tłumaczenia).
Mimo narracji trzecioosobowej, mamy wgląd do głów bohaterów, gdyż każdy rozdział jest pisany z indywidualnej perspektywy każdego z nich. Poznałam wiele postaci, jednak tylko niektóre były prawdziwie z krwi i kości. Nawet największy fabularny psychol nie popisał się wielowymiarową sylwetką. Najbardziej chyba przemówił do mnie David - przeżywający wrażliwiec zafascynowany twórczością i wizerunkiem Davida Fostera Wallace'a. Postać Allie również bardzo na plus. Sympatię zyskują także Kyle i jego mama Barbara.
Jednakże... 𝘒𝘵𝘰𝘴́ 𝘸𝘪𝘦 to jedna z tych książek, które może za wiele do twojego życia nie wniosą, ale za to niesamowicie wciągają i nie pozwalają się odłożyć. Cały czas ciekawi cię, jaki sprawy przybiorą obrót. Ta powieść jest po prostu całkiem niezłym thrillerem, który nieustannie czymś zaskakuje. Ale czytanie go było dużą przyjemnością, więc może zechcecie po niego sięgnąć?
To miał być tylko żart. Pistolet nie był nabity. Nic nie mogło pójść źle. Ale poszło. I mimo że na pozór nikt nie jest winny, to jednak ktoś musiał zawinić.
Ile nieoczekiwanych zdarzeń może się złożyć na jedno nieszczęście? Zginął młody chłopak. Policja stwierdza samobójstwo. Czworo uczniów, połączonych jedynie sytuacyjnie, widziało jednak co się stało. Pistolet wystrzelił...
2021-12-28
Minęło jedenaście lat od dnia, w którym Apple widziała mamę po raz ostatni. I w końcu zjawia się. Matka marnotrawna. Czy po takim czasie zbudowanie jakiejkolwiek relacji jest możliwe? Tym bardziej, że kobieta ukrywała przez większość tego czasu "małą" niespodziankę...
Apple przez te wszystkie lata opierała swoje wyobrażenie o mamie na jednym rozmytym wspomnieniu. Odkąd pamięta, wiodła dość stabilne (i kontrolowane) życie, mieszkając z babcią i psem. W jednym momencie jej mały świat staje na głowie. Ojciec i jego nowa żona spodziewają się dziecka, jej wieloletnia przyjaciółka porzuca ją dla popularnej w szkole wrednej małpy... no i wraca matka.
Bohaterka potrzebuję chwili na to, żeby zrozumieć, że zachowanie jej matki normalne (a tym bardziej "odpowiedzialne") nie jest. Kobieta biegnie w ślepe zaułki, zaślepiona wizją ulotnej kariery i rozrywkowego stylu życia. Zachęca córkę do picia alkoholu i opuszczania szkoły bez świadomości konsekwencji takich decyzji. Nie chciało mi się wierzyć w to, co czytam.
Nie wiem, jak to się dzieje, ale kolejna młodzieżowa pozycja od @dwiesiostry, którą wybieram, to dobry strzał. Pod wieloma względami przypomina mi niesamowity 𝘙𝘰𝘬 𝘚𝘻𝘤𝘻𝘶𝘳𝘢 (jednocześnie nadal pozostający na prowadzeniu, ale polecam przeczytać obie książki, bo w szukaniu tych podobieństw można mieć naprawdę niezłą frajdę). Relacje matek z córkami lub więzi siostrzane to całkiem wdzięczne tematy, które można ugryźć na wiele różnych sposobów. Sarah Crossan pokazuje je tutaj od tej nieoczywistej i bardzo skomplikowanej strony, co dla mnie jest wielkim plusem. Dałam się też trochę ponieść flashbackom z moich czasów szkolnych, którym odbijanie przyjaciółek niestety również nie było obce.
Bardzo miła lektura. Ale absolutnie nie bezmyślna. Można bez wahania brać i czytać.
Minęło jedenaście lat od dnia, w którym Apple widziała mamę po raz ostatni. I w końcu zjawia się. Matka marnotrawna. Czy po takim czasie zbudowanie jakiejkolwiek relacji jest możliwe? Tym bardziej, że kobieta ukrywała przez większość tego czasu "małą" niespodziankę...
Apple przez te wszystkie lata opierała swoje wyobrażenie o mamie na jednym rozmytym wspomnieniu. Odkąd...
2022-10-05
Znasz kogoś przez całe swoje życie. A nadchodzi taki moment, gdy to, co o nim wiesz, to tylko odległe wspomnienia. Wiele rzeczy może się wydarzyć przez pięć lat, prawda? Ale równie dobrze wiele może się zmienić w ciągu jednej nocy.
Jedyna córka Brennanów, Sunday, ulega wypadkowi samochodowemu i po pięcioletniej nieobecności wraca do domu rodzinnego.
Czy ma do czego wracać?
Zostawiła narzeczonego. Trzech braci. Ojca. Nikt nie rozumiał dlaczego. Powód, który im wcisnęła okazał się wyssany z palca. Ktoś z nich jednak wiedział, co wydarzyło się przed wyjazdem Sunday. Jak udało mu się zachować milczenie przez tyle lat?
Wciągnęłam się w lekturę. Włączyłam się w to odkrywanie kolejnych tajemnic, co wcale nie znaczy, że większość z rozgrywających się tutaj dramatów nie była trochę sztampowa i naciągana. Mam wrażenie, że pewne postacie ucierpiały na ich stereotypizacji (mam tu na myśli jedną konkretną, kto czytał, ten wie o kogo chodzi). Niektóre dialogi trochę gryzły sztucznością (jednak te pomiędzy Sunday a Kalem były bardzo trafne), a zdarzające się gdzieniegdzie błędy - literówki lub zmiana rodzaju w czasownikach - wybijały z rytmu. Bałam się też narracji trzecioosobowej, ale w przypadku takiej powieści, która, prawdę mówiąc, czyta się sama, nie miało to aż takiego znaczenia.
Należy docenić natomiast wplecenie w fabułę ważnych tematów - między innymi życie z dzieckiem z niepełnosprawnością umysłową czy toksyczna relacja matka-córka.
Nie wszystko mi się tu składało po drodze, ale zakończenie jak najbardziej mnie satysfakcjonuje. Podeszłam do lektury ze świeżym umysłem, niczego się nie spodziewając, a dostałam bardzo zajmującą i przyjemną opowieść o skomplikowanych relacjach rodzinnych. Jeśli nie macie ochoty na jakiś ciężki kaliber, a jednocześnie stronicie od przesłodzonych historii, to może być lektura dla Was.
Znasz kogoś przez całe swoje życie. A nadchodzi taki moment, gdy to, co o nim wiesz, to tylko odległe wspomnienia. Wiele rzeczy może się wydarzyć przez pięć lat, prawda? Ale równie dobrze wiele może się zmienić w ciągu jednej nocy.
Jedyna córka Brennanów, Sunday, ulega wypadkowi samochodowemu i po pięcioletniej nieobecności wraca do domu rodzinnego.
Czy ma do czego...
2022-10-17
Każda społeczność rządzi się swoimi prawami. Ta w powieści Pawła Radziszewskiego jest wybitnie osobliwa. Odważysz się zejść pod ziemię, by poznać najciemniejsze sekrety swojej rodzinnej wioski?
Śledzimy losy trojga bohaterów na przestrzeni lat -- jak się zmieniają, o czym myślą, co chcą robić ze swoim życiem. Seweryn, Jacek i Marzena -- trójkąt o wędrujących bokach, które często błądzą, nie mogąc się odnaleźć. A tłem dla tej postępującej opowieści o dorastaniu jest powolny rozkład pegeerowskiego osiedla. Stopniowo zagłębiamy się w tajemnice jego mieszkańców -- schodzimy pod ziemię coraz niżej, eksplorujemy zamieszkane piwnice, dowiadujemy się rzeczy brudnych, trudnych do pojęcia, niewygodnych. Odkrywamy kolejne zakryte dotąd karty, z których wylewa się morze alkoholu i przemoc, a zewsząd słychać powtarzane jak mantrę zaklęcie o mieszkaniach z "bieżącą wodą, toaletą i centralnym ogrzewaniem", które do pewnego czasu uznawane były jedynie za nieosiągalną utopię. A oblepiająca wszystko jak dym szarość pochłania każdą dobrą intencję.
Postapokalipsa występuje tu bardziej metaforycznie (co mnie trochę zmyliło w opisie, bo moja wyobraźnia przed lekturą krążyła jednak dookoła urbanistycznego postapo), bo jednak poza upadającym pegeerem istnieje normalny świat. Bohaterowie wyjeżdżają na studia, smakują cywilizowanego życia, ale czy dane im będzie pozostać z dala od pegeerowskiego brudu, czy jednak nie będą mogli bez niego funkcjonować?
Bardzo spodobał mi się klimat, który autor tutaj stworzył. Przebolałam nawet jakoś trzecioosobową narrację, a to najlepszy argument na to, że książka była naprawdę dobra. Kolejne odkrycia w fabule sprawiały, że nie mogłam przestać czytać. Ale uwaga, tylko dla fanów zakończeń otwartych. Inni mogą się trochę zirytować (ja trochę się właśnie złoszczę).
To jest świetna polska literatura. Takiej rodzimej twórczości potrzebuję. Brawo, panie Radziszewski.
Każda społeczność rządzi się swoimi prawami. Ta w powieści Pawła Radziszewskiego jest wybitnie osobliwa. Odważysz się zejść pod ziemię, by poznać najciemniejsze sekrety swojej rodzinnej wioski?
Śledzimy losy trojga bohaterów na przestrzeni lat -- jak się zmieniają, o czym myślą, co chcą robić ze swoim życiem. Seweryn, Jacek i Marzena -- trójkąt o wędrujących bokach, które...
2022-12-09
Jedną z rzeczy, które często nie dają mi spokoju to niesprawiedliwość. A komuś będącemu bardziej wycofanym (jak ja na przykład) często brakuje siły i przebicia, by o sprawiedliwość i słuszność walczyć. A Addie, jedenastoletnia autystyczna dziewczynka, dała radę? (Nie podpowiadam!)
Po raz kolejny przypominam sobie jak wstrętne potrafią być dzieciaki w szkole. Dokuczanie ze strony klasy (ale i, o zgrozo, nauczycielki!) nie ominęło także Addie właśnie, która i tak już ma pod górkę, gdy wszyscy naokoło traktują ją jak "dziwną", "chorą" etc. Odwraca się od niej nawet najlepsza przyjaciółka na rzecz dziewczynki, z którą ma podobno więcej wspólnego (co z tego, że jest ostatnią zołzą?). Bo przecież kto by chciał słuchać niekończących się wywodów o rekinach, skoro można pogadać o kosmetykach i spinkach?
Dziewczynce wiele nie trzeba, by czymś przejęła się na poważnie. Tym bardziej, jeśli trafia w czuły punkt. Odkąd usłyszała na zajęciach o zamierzchłych dziejach kobiet nieuczciwie sądzonych za domniemane czary w jej rodzinnym mieście, nie mogła o tym zapomnieć. Obudziła się w niej solidarność "odrzuconych", "innych", poczuła w sobie chęć walki o sprawiedliwość. By jakoś zwrócić honor tym kobietom, przedłużyć pamięć o nich. By ta opowieść stanowiła przestrogę dla mieszkańców.
Jednak jak walczyć, skoro wszyscy dokoła twierdzą, że nie dasz rady? Na szczęście Addie ma wsparcie ze strony starszej siostry (również autystki, jej największego autorytetu) oraz nowej przyjaciółki.
Autorka rozbraja stereotypowe przedstawienie autyzmu. Nie zawsze musi polegać na niezdolności odczuwania – tutaj bohaterka odczuwa wręcz zbyt intensywnie, a kontakt fizyczny z innym człowiekiem (np. przytulenie) zazwyczaj powoduje w niej spory dyskomfort.
Tę powieść czyta się podobnie jak książki mojej ukochanej Jacqueline Wilson – bohaterka jest niesamowicie wiarygodna w swojej dziecięcości, a od lektury nie sposób się oderwać. Siostry Addie to również genialnie wykreowane postacie, a dialogi na szczęście wcale nie są sztuczne.
Myślę, że to pozycja, która w każdym czytelniku pozostawi coś dobrego.
Jedną z rzeczy, które często nie dają mi spokoju to niesprawiedliwość. A komuś będącemu bardziej wycofanym (jak ja na przykład) często brakuje siły i przebicia, by o sprawiedliwość i słuszność walczyć. A Addie, jedenastoletnia autystyczna dziewczynka, dała radę? (Nie podpowiadam!)
Po raz kolejny przypominam sobie jak wstrętne potrafią być dzieciaki w szkole. Dokuczanie ze...
2022-06-13
Są takie książki, które oprócz tego, że zostały stworzone z myślą o małych czytelnikach, przemówią także do tych dorosłych. I z pewnością większość z Was się ze mną zgodzi, że takie twory są niesamowicie wartościowe.
Gudu i Gwai - niesprecyzowane istoty, tak przerażone konfrontacją ze światem zewnętrznym, że kompletnie się od niego izolują. Święcie przekonane o tym, że wyglądają dziwacznie i odstraszająco, ukrywają się przed oczami innych, a na myśl o odezwaniu się do kogokolwiek robi im się słabo. Mieszkają w jednej muszli, a jeszcze ani razu się na siebie nie natknęły. Co się wydarzy, gdy w końcu na siebie trafią?
Mnóstwo jest osób tak niepewnych siebie, że aż przerażonych kontaktem z innym człowiekiem. W młodym wieku bardzo ważne jest to, żeby rozumieć czyjąś odmienność, akceptować ją i przyjąć bezwarunkowo. Pielęgnować otwartość, serdeczność, życzliwość. Żeby te wszystkie piękne cechy kiełkowały w dalszej życiowej drodze.
Kto w pewnym momencie swojego życia nie potrzebował takiego bezwarunkowego zrozumienia? Kto nie potrzebował najzwyczajniejszego uśmiechu w zamian za krzywe spojrzenia? Kilku miłych słów, wyciągnięcia ręki?
W 𝘎𝘶𝘥𝘶 𝘪 𝘎𝘸𝘢𝘪 bohaterowie może są trochę abstrakcyjni, ale w stu procentach można się z nimi utożsamić. Mają podobne obawy, przemyślenia i uczucia.
Piękne ilustracje komponują niesamowity klimat, nadający tej krótkiej (lecz treściwej!) opowieści poetycki wymiar.
Bardzo się cieszę, że poznałam tę historię i z przyjemnością za parę lat wtajemniczę w nią mojego bejbi boja. 🖤
Są takie książki, które oprócz tego, że zostały stworzone z myślą o małych czytelnikach, przemówią także do tych dorosłych. I z pewnością większość z Was się ze mną zgodzi, że takie twory są niesamowicie wartościowe.
Gudu i Gwai - niesprecyzowane istoty, tak przerażone konfrontacją ze światem zewnętrznym, że kompletnie się od niego izolują. Święcie przekonane o tym, że...
2022-05-11
Czytanie o członkach rodziny, którzy się nawzajem zatruwają jest bardzo bolesne. Mierzenie się z następstwami tego zatrucia, gorzka refleksja.
Ta książka jest właśnie gorzka. Bezwiednie wypływająca zewsząd żółć. Żadna z perspektyw (a mamy cztery - ojca, matki, córki i syna) nie jest jej pozbawiona. Każda z postaci dostaje własny głos i odkrywa nam karty. My dopasowujemy je po swojemu i układamy z tego historię. Przykrą, brutalną i ze smutnym finałem.
Gdy zaczęłam czytać, odstraszyła mnie wulgarność języka w perspektywie ojca. Uwielbiam piękne frazy i sypanie wulgaryzmami potrafi mi dużo zniszczyć. Ale z pomocą przyszły pozostałe (szokujące w zdarzeniach) narracje. Matki - nieco mi bliższa, choć nadal przyziemna, córki - pełna autorefleksji, manifestacyjna, buntownicza oraz syna - chyba najpiękniejsza. Może dlatego, że syn wydał się najbardziej bezbronny.
𝘛𝘳𝘶𝘤𝘪𝘻𝘯𝘺 to króciutka powieść. Wizja nieszczęśliwej rodziny zamigocze na chwilę, by zaraz rozpłynąć się w powietrzu. Ale ostatnie zdanie książki wcale nie kończy tej opowieści. Bo następstwa tego trucia będą się ciągnęły bez końca.
Czytanie o członkach rodziny, którzy się nawzajem zatruwają jest bardzo bolesne. Mierzenie się z następstwami tego zatrucia, gorzka refleksja.
Ta książka jest właśnie gorzka. Bezwiednie wypływająca zewsząd żółć. Żadna z perspektyw (a mamy cztery - ojca, matki, córki i syna) nie jest jej pozbawiona. Każda z postaci dostaje własny głos i odkrywa nam karty. My dopasowujemy je...
2022-04-19
Nie mogę tego znieść.
Nie mogę znieść faktu, że tak łatwo można człowieka zniszczyć. Przywiązać do siebie, a potem wyżuć i wypluć. Zaślepić na wszelkie znaki ostrzegawcze i zupełnie zniewolić. Jak to jest możliwe?
Amelie i Reese'a połączyła miłość do muzyki i jakaś nagła, niezrozumiała namiętność. Ale czy to wystarczy, żeby stworzyć zdrowy i szczęśliwy związek?
Zabierając się za lekturę, nie spodziewałam się aż tak toksycznej relacji. Myślałam, że dużo łatwiej będzie mi się zidentyfikować i przywołać swoje doświadczenia, jednak to, co stało się tutaj...
Też miałam kiedyś szesnaście lat. I od zawsze kochałam muzykę. Ale potem miałam trochę więcej lat i mimo że na mojej drodze pojawiały się relacje, które głównie się na tej właśnie miłości do muzyki opierały, mimo że czasami byłam zbyt do kogoś przywiązana, to nigdy nie zaakceptowałabym takiego traktowania. Nigdy. Gdzieś się te granice kończą. Nie może tak być.
Historie i wspomnienia innych potwierdzają, ale ja wciąż nie mogę tego pojąć. Uzależnienia od osoby, która tak krzywdzi i sprawia, że czujesz się totalnie gównianie. Tak jak na równi przykro mi było czytać, jak Reese traktuje główną bohaterkę, tak bardzo chciałam, żeby w końcu zaczęła logicznie myśleć. Dlaczego tego nie zrobiła? Dlaczego nie kazała mu spadać, zanim tak bardzo ją skrzywdził? Tym bardziej, że te znaki ostrzegawcze pojawiały się już prawie od początku...
Frustrowało mnie to nieustannie. Chciałam mieć już za sobą tę historię, żeby się w końcu uspokoić i wiedzieć, że Amelie jest bezpieczna. Że będzie mogła zacząć układać sobie życie, które zostało jej tak łatwo rozsypane.
Ta książka napisana jest naprawdę pięknym językiem, a mimo to (co dość zabawne) przypominająca mi moje dawne pisarskie próby. Sam proces recoveru opisany naprawdę świetnie i bardzo emocjonalnie. Jednak wydaje mi się, że mimo wszystko, postacie nie zostały tak solidnie wykreowane, żeby w nie uwierzyć. Autorka potraktowała je dość marionetkowo - wepchnęła im na siłę kwestie i działania, byleby tylko dotrzeć do punktu, w którym znajduje się główna bohaterka.
Miałam nadzieję na podróż do starych i lekko zapomnianych emocji, ale jednak trochę się rozczarowałam.
Nie mogę tego znieść.
Nie mogę znieść faktu, że tak łatwo można człowieka zniszczyć. Przywiązać do siebie, a potem wyżuć i wypluć. Zaślepić na wszelkie znaki ostrzegawcze i zupełnie zniewolić. Jak to jest możliwe?
Amelie i Reese'a połączyła miłość do muzyki i jakaś nagła, niezrozumiała namiętność. Ale czy to wystarczy, żeby stworzyć zdrowy i szczęśliwy związek?
Zabierając...
2022-04-11
Gdyby ta powieść była filmem, oglądałabym go z zapartym tchem, a ulubiony kadr z niego z pewnością oprawiła w ramki. Ale 𝘖𝘴𝘵𝘢𝘵𝘯𝘪𝘢 𝘯𝘢 𝘪𝘮𝘱𝘳𝘦𝘻𝘪𝘦 jest książką. I jestem nią wprost zachwycona.
Na początku się bałam. Głównie tego, że przydzwoniłam sobie taką ciężką tematyką - bo na to wskazywało pierwsze kilka stron. Bałam się, że będzie za dużo "apo" (bo w kulturze zdecydowanie jestem zwolenniczką tego, co po apokalipsie, a nie samej apokalipsy). Ale im dalej w las, tym bardziej się w tej książce odnajdywałam.
Ludzkość zostaje zupełnie wymieciona przez śmiercionośny wirus 6DM (6 Dni Maksimum). Nasza bohaterka zostaje zupełnie sama i musi stawić czoło nowemu życiu, gdy naokoło otacza ją tylko śmierć i rozkład. Kameralność inscenizacji to coś co kocham w postapo. Nie przepadam za tłumami walczącymi o przetrwanie i innymi madmaksowymi ozwiązaniami. Uwielbiam minimalną ilość bohaterów i kontemplację zniszczeń. Puste przestrzenie. Przemyślenia. Nieśmiałe próby budowania życia od początku. Tutaj doszło coś nowego w konstrukcji fabuły, co mnie totalnie zjednało - wypełnianie kolejnych zadanych samej sobie questów.
Kobieta przez całe swoje trzydziestoletnie życie ściemniała wszystkim dookoła (no może poza swoim najlepszym przyjacielem, Xavem), ale z nami jest stuprocentowo szczera. Bez żadnych barier. Opisy tego, co spotyka na swojej drodze, wszelkich czynności i emocji są bardzo naturalistyczne (tutaj ostrzeżenie dla wrażliwszych odbiorców).
Bardzo mile zaskoczył mnie kierunek, w który zmierzyła historia. Przez ostatnie dwa dni wprost nie mogłam się oderwać od lektury.
𝘖𝘴𝘵𝘢𝘵𝘯𝘪𝘢 𝘯𝘢 𝘪𝘮𝘱𝘳𝘦𝘻𝘪𝘦, mimo swojego ironicznie lekko brzmiącego tytułu, jest właśnie takim postapo, jaki pragnę czytać. Zazwyczaj trafiałam może na poważniejsze pozycje (z większym patosem chociażby), ale nie zawsze jest to potrzebne. Wasze biedne zadręczone umysły Wam za to podziękują.
Gdyby ta powieść była filmem, oglądałabym go z zapartym tchem, a ulubiony kadr z niego z pewnością oprawiła w ramki. Ale 𝘖𝘴𝘵𝘢𝘵𝘯𝘪𝘢 𝘯𝘢 𝘪𝘮𝘱𝘳𝘦𝘻𝘪𝘦 jest książką. I jestem nią wprost zachwycona.
Na początku się bałam. Głównie tego, że przydzwoniłam sobie taką ciężką tematyką - bo na to wskazywało pierwsze kilka stron. Bałam się, że będzie za dużo "apo" (bo w kulturze zdecydowanie...
Ta misternie utkana okładka w zimnych odcieniach i ten fragment o błąkaniu się pośród grudniowej nocy... obietnica emocji, poruszenia, głębokiego spojrzenia na dziewczyńską przyjaźń. Zbudowałam sobie na tych chwiejnych filarach wysokie oczekiwania i marzenia o tym, jak bardzo ta książka będzie MOJA. Jak bardzo ją poczuję, jak niesamowicie będzie mi smakować każde kolejne zdanie, które zaklejam znacznikiem. No i co się wydarzyło, spytacie? Z bólem serca, ale... ROZCZAROWAŁAM SIĘ.
𝘚𝘵𝘳𝘶ż𝘬𝘪 to strzępkowe studium relacji dwóch dziewczyn – począwszy od szkolnych czasów i kończąc na okołostudenckich. Dostajemy wiele kwiecistoopisanych wspólnych sytuacji – tych beztroskich i tych niepokojących. Główna bohaterka jest zafascynowana swoją przyjaciółką, Kingą, i tak wsiąka w tę ich znajomość, że zatraca samą siebie. Pewnego razu, w posprzeczkowej sytuacji, gdy przestają spędzać ze sobą czas, dziewczyna nie potrafi odnaleźć się w nowej, samotnej rzeczywistości... i powoli ulega defragmentacji.
To wszystko brzmi super, ale niestety nie udało mi się należycie poczuć tej historii. Z kolejną stroną uwierały mnie następne elementy – szyk przestawny, jakaś zamaskowana pretensjonalność, przytłaczająca doza poetyzowania i rzucanie brudem nastoletniego życia w twarz. To nie moje sytuacje, nie moje emocje i nie zadziałało to na mnie. Co wcale nie znaczy, że rzeczy, których sama nie przeżyłam nie potrafią mnie poruszyć. Początek mnie zmęczył, więc zrobiłam sobie przerwę na inne lektury. Wróciłam do niej i skończyłam w ciągu dwóch dni. Drugą połowę przeczytałam z większym zapałem i ta część zdecydowanie ratuje resztę. Zakończenie jednak... to jedno wielkie niedomówienie z pobrzmiewającym w tle głuchym symbolizmem (trochę w stylu jednego z opowiadań Kundery, luźno mi się skojarzyło).
Na pozór coś dla mnie, a po bliższym poznaniu jednak zupełnie nie. Ale zostawiam małą okejkę, bo wykorzystałam pokaźny zlepek znaczników na naprawdę dobre fragmenty (mimo wszystko nie było ich wcale tak mało).
No i niestety to klasyczny przykład Współczesnej Polskiej Literatury, która za każdym podejściem mnie traci.
Ta misternie utkana okładka w zimnych odcieniach i ten fragment o błąkaniu się pośród grudniowej nocy... obietnica emocji, poruszenia, głębokiego spojrzenia na dziewczyńską przyjaźń. Zbudowałam sobie na tych chwiejnych filarach wysokie oczekiwania i marzenia o tym, jak bardzo ta książka będzie MOJA. Jak bardzo ją poczuję, jak niesamowicie będzie mi smakować każde kolejne...
więcej Pokaż mimo to