-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2017-01-03
2016-12-26
Kaj. Kim był? Małą istotką, która tak wiele mi uświadomiła. Chłopcem, którym miał prawo żyć na tym świecie tak, jak każdy z nas. Historia tego chłopca nie była tylko jednym komunikatem do świata, że istniał chłopiec z upośledzeniem. To historia wielu dzieci, które codziennie zmagają się ze swoimi bezbronnościami. Nie każde dziecko można określić „z upośledzeniem”. Wiele z nich jest ograniczone na tyle fizycznie, że nie jest w stanie wykazać się przed światem swoimi umiejętnościami intelektualnymi i na tej podstawie są etykietowane.
Książka, jako forma pamiętnika Harmuta, bardzo emocjonalnie wpływa na czytelnika. Sam fakt, iż jest to prawdziwa historia, daje do zrozumienia, że takie problemy i przeszkody w życiu codziennym zdarzają się ludziom wokół nas.
Autor a zarazem bohater książki pragnie uzmysłowić nam, że dzieci nazywane „upośledzonymi” mogą być w pełni sprawne intelektualnie. Ukazuje nam również ich uczucia. Po przeczytaniu książki, rozmyślając o życiu takich dzieci, jak Kaj, doszłam do wniosku, że potrzebują one nie tylko więcej opieki i troski, jeśli chodzi o uczenie się prostych czynności, ale przede wszystkim domagają się wręcz miłości.
Dzięki książce „Kaj znów się śmieje” miałam okazję uzmysłowić sobie, że życie to nie wyścig szczurów. Te wspaniałe dzieciaki z ośrodka dla upośledzonych pokazały, że można cieszyć się życiem w sposób bardzo prosty. Nie potrzebowały do szczęścia góry pieniędzy, luksusowych apartamentów, markowych ubrań i gadżetów. Potrafiły uśmiechać się z najzwyklejszej w świecie obecności opiekuna, który interesował się nimi, poświęcał im czas. Dało to potwierdzenie temu, że potrzebują one miłości. Gagelman pokazał, że okazanie Kajowi zainteresowania i zawarcie z nim przyjaźni może dać im sporo korzyści.
Wspaniałe jest to, że Harmut nie traktował swojej „służby” jako kary. Mimo wielu trudności, jakie spotykały go w pracy z Kajem oraz bezradności, nie zniechęcał się. Walczył o swoich podopiecznych, nie dawał za wygraną. Niewiarygodne jest to, jak człowiek może przywiązać się do takich małych istotek. Bardzo poruszające były dla mnie momenty, w których nazywał je „swoimi dziećmi”. Znaczyło to, że zależy mu na nich, tak jak rodzicom zależy na własnych dzieciach. Harmut uzmysławia nam, że wszystkie wysiłki, by dotrzeć do takich dzieci, by stworzyć z nimi przyjazną więź, każda rysa na skórze, pot i łzy nie mają znaczenia, gdy w na twarzy tego Malca widać uśmiech. Temu rozważaniu nasuwa się sens powstania tytułu książki. By robić wszystko, by to dziecko znów się śmiało, a co za tym idzie, by było szczęśliwe i czuło się kochane.
Gagelman pokazał w swoim pamiętniku taki świat, który zapomina o słabszych od siebie, który woli nie myśleć o dzieciach takich, które znajdowały się w ośrodku. Rozmyślając o tym, uzmysłowiłam sobie, że współczesny świat idzie na kolokwialną „łatwiznę”, jeśli chodzi o sferę niepełnosprawności. Wysyłamy smsy, udostępniamy ogłoszenia na portalach społecznościowych i tym sposobem „zaklejamy” swoją dziurę na sumieniu. Nie chcę oczywiście negować takich zachowań, z pewnością pomagają one tym dzieciom. Zmierzam do tego, byśmy pomagali czynnie, w bezpośrednim kontakcie z tymi dziećmi. Wówczas możemy nabrać wiele cnót i zrozumieć sens ludzkiego istnienia.
Praca z dziećmi może dać człowiekowi więcej korzyści niż samemu dziecku, z którym dane jest pracować. O tym przekonuje nas historia Harmuta. Razem z nim mamy szansę dojrzewać do pewnej świadomości, czym dla świata warte jest życie, a ile warte jest ono dla nas? Harmut w swoich przemyśleniach pokazuje nam, że każde życie ma taką samą wagę we wszechświecie, nie ma istnień bardziej wartościowych od drugich. Każdy ma jedno życie, które jest darem. Każdy z nas ma na świecie misję do spełnienia. Harmut przekonał się o tym w trakcie pracy z Kajem, ale również i wcześniej, gdy miał małą grupę swoich podopiecznych. Każde z tych dzieci miało swój charakter, swoje cechy mówiące o ich niepowtarzalności, a zarazem niedoskonałości człowieka, którą każdy z nas się odznacza. Widział w tych dzieciach po prostu ludzi, którzy tak, jak każdy „normalny” człowiek istnieje i ma prawo istnieć, być szczęśliwym, smutnym, rozdrażnionym czy w pełni okazałej euforii.
Poleciłabym tę książkę każdemu, kto interesuje się zagadnieniami pedagogiki specjalnej, ale również osobom, które nie są wdrożone w tematy życia codziennego dzieci z niepełnosprawnościami. Książka ta wywarła ogromny wpływ na mnie i na moje spojrzenie na takie miejsca jak ośrodki dla dzieci upośledzonych, jak i na moją świadomość wartości każdego ludzkiego życia. Mogę stwierdzić, że jeszcze nigdy nie czytałam książki, która tak bardzo poruszyła moje emocje. Co więcej, z pewnością „Kaj znów się śmieje” trafiła do mojej mentalnej listy „najwspanialszych książek, jakie przeczytałam w życiu”.
Kaj. Kim był? Małą istotką, która tak wiele mi uświadomiła. Chłopcem, którym miał prawo żyć na tym świecie tak, jak każdy z nas. Historia tego chłopca nie była tylko jednym komunikatem do świata, że istniał chłopiec z upośledzeniem. To historia wielu dzieci, które codziennie zmagają się ze swoimi bezbronnościami. Nie każde dziecko można określić „z upośledzeniem”. Wiele z...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-03
To mój najwspanialszy gwiazdkowy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Mój chłopak nie wiedząc do końca co lubię czytać, trafił w 10 z wyborem! Gdy tylko odpakowałam "List w butelce" od razu się ucieszyłam, bo wiem, że Sparks jest bardzo dobrym pisarzem. Po przeczytaniu utwierdziłam się w przekonaniu i jego talencie, a nawet zyskał jeszcze lepsze zdanie. Historia nietypowa i nieprzeciętna. Ucieszyło mnie to, że w końcu nie byłam w stanie się domyślać o dalszym rozwoju akcji. Theresa wywarła na mnie dobre wrażenie już od pierwszych zdań na jej temat, od początku polubiłam ją. Wydarzenia związane z Garrettem były nieprzewidywalne i to mi się podobało. Przyjemnym doświadczeniem był fakt, iż pojawił się ten nagły zwrot akcji. Naprawdę wspaniała książka. Po przeczytaniu leżałam na łóżku i nie mogłam zasnąć aż do 2.00, bo tak mnie zaskoczyło zakończenie historii. Polecam każdemu!
To mój najwspanialszy gwiazdkowy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Mój chłopak nie wiedząc do końca co lubię czytać, trafił w 10 z wyborem! Gdy tylko odpakowałam "List w butelce" od razu się ucieszyłam, bo wiem, że Sparks jest bardzo dobrym pisarzem. Po przeczytaniu utwierdziłam się w przekonaniu i jego talencie, a nawet zyskał jeszcze lepsze zdanie. Historia nietypowa i...
więcej mniej Pokaż mimo to
To nie tylko pamiętnik ojca dziecka z dziecięcym porażeniem mózgowym oraz objawami autyzmu. To historia niezwykła i tak bardzo uświadamiająca, momentami zaskakująca, ale również wzruszająca. Już dawno nie czytałam takiej książki, z tak pięknym przesłaniem. Przesłaniem tym było jedno słowo, – którym powinni kierować się wszyscy, który co dzień mają do czynienia z dziećmi z autyzmem, porażeniem mózgowym, ale również z wieloma innymi niepełnosprawnościami – a mianowicie: AKCEPTACJA. Niepojęte jest to, jak wiele dzieci takich, jak Raun, zdanych jest same na siebie, na swój los pozbawiony akceptacji.
Dzięki tej książce przekonałam się, jak ważna dla życia dziecka z autyzmem jest praca rodziców oraz ich zaangażowanie. Gdyby nie ich wytrwałość, a przede wszystkim upór w walce o te maleńkie postępy syna, nie doszliby do tak pozytywnie zaskakujących postępów chłopca. Piękna w całej okazałości była ich akceptacja. Dosłownie wzruszałam się w momentach, gdy poruszana była ta kwestia. Kochali go takim, jakim był. Cieszyli się z postępów, jednak nadal byli szczęśliwi, że mogą uczestniczyć w życiu syna, gdy następował regres. Kierowali się, można rzec, maksymą: „Kochać – to znaczy być z kimś szczęśliwym” Szczęściem tym nie było szczęście rodziców dumnych z postępów syna, jeśli postępy te były wywoływane pod przymusem i siłą. Szczęściem było dla rodziców to, że ich syn mógł żyć swobodnie. Nie chcieli patrzeć na jego łzy. Gdy tylko dawał do zrozumienia, że nie chce odczuwać dotyku, automatycznie odcinano bliski kontakt fizyczny. Wczuwali się w jego potrzeby, starali się zrozumieć jego niewerbalną mowę.
Dzieciom z autyzmem należy poświęcić wiele czasu i energii. Byłam pod wrażeniem skuteczności Metody Opcji. Jest ona bardzo trudna nie tyle, co w realizacji, a w rozpoczęciu jej. Nie należało oczekiwać od dziecka, za to należało akceptować je mimo wszystko. To było najtrudniejsze. Jest to przecież niewyobrażalnie trudne zaakceptować fakt, że dziecko, które powinno wmawiać pierwsze słowa, nie odznacza się żadnym interakcjami z ludźmi. Myślę, że do tego należałoby dojrzeć, wymagałoby to określonego czasu. W metodzie tej przede wszystkim należało pozwolić dziecku na, wcześniej wspomnianą, swobodę. Swobodę w tym, co chce robić, współpracować z nim podczas tych czynności, dać mu do zrozumienia, że jest akceptowany.
Miałam okazję również przekonać się, jak ważna w pracy z takim dzieckiem jest szczerość i akceptacja. Dzieci wyczuwają niepokój, zawód związany z brakiem ich postępów, brak akceptacji ich samych. Byłam zdumiona i nieco zdezorientowana nagłymi zmianami u chłopca. Nie rozumiałam ich, podobnie jak nie było to zrozumiałe dla bohaterów. Utwierdziło mnie to, że praca z takimi dziećmi dostarcza kolejnych przeszkód na drodze. Zaskakiwały mnie również momenty nagłych „powrotów”, a można rzecz, że tytułowych „przebudzeń” Rauna. Było to wręcz niewiarygodne, jak możliwe są takie nagłe zmiany? Były możliwe, a „przebudzenia” same w sobie działy się za sprawą nieprzerwanej pracy, obserwacji, rozmów. Można było sobie pomyśleć, że tacy rodzice nie mają czasu na swoje potrzeby, by zaszyć się w swoim azylu i pobyć sam ze sobą. Nic bardziej mylnego. Rodzice chłopca potrafili pogodzić z tym nawet swoje hobby, może już nie tak intensywnie, ale nie była to rezygnacja ze swojego życia w imię Metody Opcji.
Rozmyślając o całej sytuacji z Raunem, poświęceniem jego rodziców, zaangażowaniem bliskich oraz innych osób, zastanawiałam się, ile dzieci ma szansę rozwinąć się tak, jak On. Zdaje się, że byli na tyle majętni, by móc pozwolić sobie na to, by jedno z nich wciąż prowadziło ćwiczenia z synem. Ile rodzin mogłoby sobie pozwolić na takie życie, by być w stanie zapewnić byt pozostałym dzieciom? Z przykrością można stwierdzić, że niewiele. Zazwyczaj autyzm stwierdza się, gdy jest już zbyt późno, by dojść tak daleko, jak Raun (a może się mylę?). Ważne jest by zauważyć to jak najszybciej i zacząć jak najszybciej działać. Nie znamy dalszej części.
Ostatecznie odczuwam wrażenie, że historia Rauna to jedna na wiele przypadków takich dzieci. Że takie postępy, jakie poczynił chłopiec, nie zdarzają się tak często. Zakłady dla dzieci z niepełnosprawnościami nie dadzą takiej miłości, poświęcenia i akceptacji, jak środowisko domowe, wiedza rodziców, ich zaangażowanie i możliwości. Niestety znaczna większość takich dzieci ćwiczy i uczy się życia w takich miejscach, gdzie nie ma miejsca na
Z pewnością poleciłabym tę książkę wszystkim i każdemu z osobna. Dzięki niej można przynajmniej zaczerpnąć informacji, jak wygląda życie w rodzinie, gdzie znajduje się dziecko z autyzmem. Można sobie wyobrażać jak wyczerpujące były ćwiczenia z tym małym chłopcem, bo z pewnością, jako czytelnik, nie jesteśmy w stanie tego doświadczyć. „Przebudzenie naszego syna” bez wątpienia będzie idealna dla osób, które zaczynają „przygodę” w świecie pedagogiki specjalnej. Może być to znakomita okazja do poznania zagadnienia autyzmu znaczniej od strony praktycznej aniżeli teoretycznej. Czytając miałam wrażenie, że jestem członkiem tej rodziny, że współudzielam się w rozmowach, w pewnych sytuacjach. Cieszyłam się z nimi sukcesami, złościłam, gdy oni się złościli. Mogę stwierdzić, że książka ta była również dla mnie lekcją empatii.
To nie tylko pamiętnik ojca dziecka z dziecięcym porażeniem mózgowym oraz objawami autyzmu. To historia niezwykła i tak bardzo uświadamiająca, momentami zaskakująca, ale również wzruszająca. Już dawno nie czytałam takiej książki, z tak pięknym przesłaniem. Przesłaniem tym było jedno słowo, – którym powinni kierować się wszyscy, który co dzień mają do czynienia z dziećmi z...
więcej Pokaż mimo to