-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2013-09-10
2013-08-11
2013-05-19
2013-01-06
2011-10-07
Autorka serii o Akademii Wampirów i cyklu o Georginie Kincaid jest mniej znana z książek o Eugenie Markham. To dopiero druga część z tej serii i, choć nie czułam do bohaterów takiego przywiązania, jak we wcześniej wymienionych książkach, Mead uświadomiła mi, że jednak warto było czekać, bo ten tom naprawdę zaskakuje. Cieszę się, że po raz kolejny autorka mnie nie zawiodła. Tym razem w całkowicie niewampirzej konwencji o Czarnej Łabędzicy Odylii, córce Króla Burz, Królowej Cierni.
Eugenie Markham zajmowała się wypędzaniem demonów już dość długo. Wbrew pozorom było to bardzo spokojne życie, które jej odpowiadało. Nie mogła jednak uniknąć pewnych wydarzeń, które w efekcie uczyniły ją królową kraju cierni. Jak się okazuje, sprawa przestała być prosta. W wyniku transformacji jej kraj zaczął cierpieć na suszę i głód. Nawet jej umiejętności wyszukiwania wody nie są wystarczające w tak suchym klimacie. Na dodatek z wiosek zaczęły znikać młode dziewczyny, jej poddani się jej boją, pojawiają się silne demony ognia, których nawet ona nie potrafi pokonać, a proroctwo spłodzenia dziecka, który miałby być królem Tamtego Świata, wisi nad nią nieubłaganie. A to jeszcze nie koniec problemów.
Przyznam, że nie czekałam na tą książkę tak, jak czekałam na pozostałe części cykli Mead. Poprzedni tom był dobry, ale nie na tyle, aby za nim tęsknić. Także i do tej części podeszłam z dość dużym sceptycyzmem, sądząc, że nic mnie tu nie zaskoczy. O tyle, o ile pierwsza część tej książki była całkiem zwyczajna i mało było w niej znanego już mi sposobu budowania napięcia przez Mead, o tyle dalej opowieść tak mnie wciągnęła, że nie byłam już w stanie się oderwać. Cieszę się, że teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że na książkach Mead nie można się zawieść.
Tutaj bohaterowie przedstawiają się naprawdę świetnie. Sposób ewolucji Eugenie z osoby, która chciała trzymać się z daleka od Tamtego Świata, do prawdziwej królowej, która troszczy się o swoich poddanych, naprawdę zdumiewa. Także fani romansu znajdą u coś dla siebie, bo, o tyle, o ile w poprzedniej części w tej kwestii było nudnawo, tutaj naprawdę można zachwycić się bohaterami męskimi. Postacie wprowadzają dużo dobrego, ale lekkiego humoru, zaskakują wyborami i często dwoma twarzami. Nie znalazłam tu postaci, która byłaby opisana niewystarczająco, zadowolił mnie każdy.
Sama historia przedstawia się dość pokrętnie, przez co wciągająco. Trzeba przyznać, że w tej części dzieje się bardzo wiele, a po przeczytaniu zakończenia jestem głodna dalszej części. Naprawdę opowieść została świetnie poprowadzona, w całkowicie nieprzewidywalny sposób, a stworzona podstawa do kolejnej części sprawia, że już trudno się jej doczekać.
Ten cykl wypada naprawdę dobrze na tle bestsellerowej Akademii Wampirów, która ma najwięcej fanów. Myślę jednak, że dzisiaj w całym wampirzym bumie ta część może co niektórym spodobać się dużo bardziej. Tutaj króluje magia, demony i szamani, a dzięki temu wyróżnia się spośród innych paranormali. Ze swojej strony polecam ogromnie nie tylko fanom Mead. Nawet pomimo najgorszej okładki, jaką widziałam w tym roku:)
Autorka serii o Akademii Wampirów i cyklu o Georginie Kincaid jest mniej znana z książek o Eugenie Markham. To dopiero druga część z tej serii i, choć nie czułam do bohaterów takiego przywiązania, jak we wcześniej wymienionych książkach, Mead uświadomiła mi, że jednak warto było czekać, bo ten tom naprawdę zaskakuje. Cieszę się, że po raz kolejny autorka mnie nie zawiodła....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-08-17
Druga część historii o Zapadlisku i kontynuacja kryminalnego życia czarownicy Rachel Morgan. W czasie, gdy na półkach zasypywani jesteśmy opowieściami o wampirach, chyba miło sięgnąć po coś, gdzie nie byłyby one główną przyczyną kryminalnego zamętu. Kim Harrison znów wprowadza nas w stworzony przez siebie dość niecodzienny świat, w którym wraz z Rachel będziemy mogli podążać za grasującymi przestępcami.
Rachel Morgan jest czarownicą. Ponieważ znów brakuje jej pieniędzy na zapłacenie czynszu, chwyta się niemal każdego zlecenia. Niestety nie urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą, bo jak do tej pory wielu jej zleceniodawców zdołało ją wykiwać, pozostawiając z niczym po wykonanej robocie. Co jednak zrobić? Kiedy zaczynają znikać czarownice i czarownicy posługujący się magią magicznych linii, po raz kolejny musi zakasać rękawy i spróbować wywalczyć odrobinę pieniędzy. Naznaczona przez demona szybciej potrafi nawiązać kontakt z nadprzyrodzonymi istotami, by wypytać je, kto morduje niewinnych czarowników.
To, co pierwsze należało by powiedzieć o książce, to różnica między zagłębianiem się w pierwszą część a drugą. Wtedy miałam niemały problem, żeby wdrożyć się w ten świat, zrozumieć, jakimi prawami rządzi się Zapadlisko. Teraz, kiedy udało mi się już poznać wszystkie jego zwyczaje, zrozumieć bohaterów i przede wszystkim język, który Kim Harrison się posługuje, sprawa była o wiele prostsza. Teraz jesteśmy w świecie, który dobrze znamy, potrafimy się w nim poruszać i, choć ten już nie zaskakuje, zadziwia na pewno historia. Jak zwykle mamy tu kryminalną zagadkę, wiele morderstw, kilku podejrzanych, a wszystko po raz kolejny nie do przewidzenia.
Można naprawdę odetchnąć z ulgą, że i z tej części Harrison nie zrobiła ze swojej książki paranormalnego romansidła. Jedna scena quasimiłosna, bo i tak autorka skupia się w niej głównie na skutkach blizny pozostałej po walce z demonem. I muszę przyznać, że w pełni mi to odpowiadało - nie czułam się obciążona tematyką, której teraz wszędzie pełno.
To nie jest opowieść o wampirach, choć występuje tu jedna bardzo ważna wampirzyca. Może jednak przez to, że tu jest to nazywane wirusem wampiryzmu, a Ivy wciąż nie umarła (bo dopiero wtedy będzie wampirem z krwi i kości), czujemy tu pewną świeżość i na pewno widzimy coś nowego. Poza tym, czy wampirza abstynentka w pewnym sensie nas nie rozczula? Poznajemy bliżej Jenksa, czyli małego pixy, który znów pokazuje swój charakterek, a przy tym trójkę jego dzieci, równie odważnych jak on.
Co jeszcze czeka nas w tej części? Bardzo wiele dla miłośników czarostwa - po raz kolejny magiczne amulety, bez których naprawdę trudno sobie radzić, ale dodatkowo widzimy tu magię linii, magiczne rytuały, przyzywanie demonów, kociołki, zaklęcia... I tutaj właśnie ta magia odgrywa najbardziej znaczącą rolę, a przy tym tak znacznie różni się od części pierwszej.
O cyklu Kim Harrison można powiedzieć wiele. Choć spotkałam się z negatywnymi opiniami, myślę, że warto sięgnąć po Zapadlisko choćby dlatego, że wprowadza do nadnaturalnego świata wiele innowacji, z którymi nie spotkamy się nigdzie indziej. Zbudowany świat w żadnym stopniu nie jest typowy. Główny motyw to kryminalna zagadka. Wciąż coś nas zaskakuje. Bohaterowie są zabawni, ale potrafią też rzucić się w wir walki. Choć nie jest to wymagające dzieło, na pewno przyjemnie spędza się przy nim czas i nie można się przy nim nudzić.
Druga część historii o Zapadlisku i kontynuacja kryminalnego życia czarownicy Rachel Morgan. W czasie, gdy na półkach zasypywani jesteśmy opowieściami o wampirach, chyba miło sięgnąć po coś, gdzie nie byłyby one główną przyczyną kryminalnego zamętu. Kim Harrison znów wprowadza nas w stworzony przez siebie dość niecodzienny świat, w którym wraz z Rachel będziemy mogli...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-05-30
"Księga magii i zaklęć" to pozycja niezwykle interesująca dla wszystkich, których pasjonuje świat magiczny. Sądzę, że jest ona dobra dla kogoś, kto wcześniej nie miał styczności z podobną tematyką, a chciałby zacząć się w niej zagłębiać, dlatego bardzo przypadła mi, jako laikowi, do gustu.
Autor tłumaczy nam od samego początku wszystko, co czarownicy wiedzieć powinni. Wyjaśnia dokładnie zasady posługiwania się magią, a także prawa, które są jej motorem, czyli nasza wiara. Pokazuje wiele istotnych rzeczy, o których niektóre osoby wchodzące w magiczny świat w ogóle nie myślą. Ukazuje, że magia nie jest zabawą, którą można zapełnić sobie czas, aby ubarwić nudny dzień, ale jest sposobem na życie. Ludzie, którzy zajmują się magią muszą traktować to wszytko z pełną powagą, bo to tylko może przynieść oczekiwane efekty. Podstawą ma być wiara, bo jeśli jej w nas zabraknie, nie osiągniemy swojego celu. Dlatego też zabawa magią jest bezcelowa, bo po pierwsze u jej fundamentów nie ma wiary, a po drugie takie wykorzystywanie zaklęć może doprowadzić do niebezpieczeństwa.
Dowiadujemy się także, że nie ma aż tak ogromnej różnicy pomiędzy czarną a biała magią. Autor tłumaczy, że czarna jest związana z działaniem księżyca, a biała z działaniem słońca. Niektóre zaklęcia potrzebują jednak mocy księżyca, a nie są przecież uważane za złe. Czarna magia ma zmieniać nas w oczach innych, ale, jak przywołuje autor, sami przecież używam perfum, aby ten nasz obraz zmienić. Tak wiec czarna magia, jak dbanie o siebie, nie jest jednoznacznie zła. Pozostaje nam tu wybór, czy częściej będziemy odnosić się do księżyca czy słońca, a żadna z tych rodzajów magii nie jest zła i niewłaściwa.
Każdy człowiek jest inny, dlatego dowiadujemy się też, że każdy może korzystać z magii w inny sposób i uruchamiać ją inaczej. Myślę, że przedstawione jest tu wiele sposobów, aby każdy znalazł coś dla siebie. Autor przedstawia etapy poznawania magii od doskonalenia samego siebie poprzez medytację, do prawdziwych zaklęć, które mają już osiągać konkretne efekty. Wymienia, co będzie potrzebne nam, aby rozpocząć praktykę i rozpocząć działanie. Nie traktuje magii jako leku na całe zło, a jedynie jako pomoc do usuwania zła.
O tyle, o ile nie dziwią mnie odniesienia do kultu wicca, o tyle zastanawiałam się na rytuałami odnośnie tradycji judeochrześcijańskiej, bo nie wydaje mi się, aby jakakolwiek grupa chrześcijan kiedykolwiek zezwalała na praktykowanie rytuałów i zaklęć, nawet jeśli odnosili się do praw mojżeszowych. Wicca jednak jak najbardziej łączy się z tego typu czynnościami. Tu jednak przedstawiona są czasem wersje odprawiana rytuałów dla obu tych religii.
Na koniec książka przedstawia nam całe mnóstwo zaklęć, w których każdy na pewno znajdzie coś dla siebie, coś, czego mu brakuje. Są tu zaklęcia na urodę (w tym na wygląd, młodość, wdzięk, atrakcyjność, długowieczność, kolor oczu, włosy czy figurę), zaklęcia miłosne (tu sprawdziany oddania, zakochania, zaklęcia wzmocnienia uczucia, przyciągnięcia kogoś lub, wręcz przeciwnie, pozbycia się niechcianego zalotnika), zaklęcia na szczęście i pieniądze, ochronne, odpędzania, odwracające, a także inne, niezwykle interesujące, jak przyspieszanie czasu, niewidzialność, lewitacja itp.
Trzeba przyznać, że jest tego sporo, a czyta się naprawdę bardzo szybko, z coraz większa pasją i zaciekawieniem. Bardzo polecam tę książkę wszystkim, którzy chcą odmienić swoje życie i rozpocząć całkiem inne, bliżej natury i swojego ducha.
"Księga magii i zaklęć" to pozycja niezwykle interesująca dla wszystkich, których pasjonuje świat magiczny. Sądzę, że jest ona dobra dla kogoś, kto wcześniej nie miał styczności z podobną tematyką, a chciałby zacząć się w niej zagłębiać, dlatego bardzo przypadła mi, jako laikowi, do gustu.
Autor tłumaczy nam od samego początku wszystko, co czarownicy wiedzieć powinni....
2011-05-01
2011-04-26
"Czarownice z Eastwick" Updike'a to powieść, której rzeczywiście można nie polubić. Język, którym auto się posługuje sprawia, że czasami ma się ochotę zamknąć książkę i zająć się czymś innym. Może jednak warto nie przestawać i dotrzeć do końca, bo dopiero tam znajduje się coś, co Updike chciał nam przekazać?
Trzy bohaterki: Jane, Sukie oraz Alexandra, które z pozoru wiodą zwyczajne życie. Tylko z pozoru, bo tak naprawdę są w posiadaniu niezwykłych mocy, które czynią je czarownicami. Aby zostać czarownicą, trzeba porzucić albo być porzuconym i może to między innymi połączyło te trzy kobiety. Najgłębiej przedstawiona jest tu postać Alexandry, rzeźbiarki o fobii, która zmusza ją do wierzenia, że jest chora na raka. Postać umuzykalnionej Jane nie zrobiła na mnie większego wrażenie - po przeczytaniu nie potrafię określić jaka ona była. Po prostu była. Sukie to natomiast moja ulubienica - odważna dziennikarka, pewna siebie i piękna, choć to piękno nie było dane wprost, ale pochodziło właśnie z tego, jaka była. Osoba Darylla van Horne'a była ciekawa może właśnie ze względu na to, że nie do końca odkryta. Miała w sobie jakąś tajemniczość, że pytania "kim jest ten facet?", "czego on tak naprawdę chce?" nasuwały się same.
Bardzo podobało mi się to, jak silnie przedstawiony był cały rys historyczny, dotyczący czarownic i samego miasteczka. Nic bardziej nie wpływa na wiarygodność niż przedstawienie faktów. Sam sposób pisania Updike'a jest tu bardzo trudny. Czasami zastanawiałam się, czy to, jaki kształt na pojemnik na papier w toalecie ma rzeczywiście jakiś sens. Masa niepotrzebnych rzeczy - być może, ale świata stworzonego w najdrobniejszym szczególe nie można mu odmówić.
Powieść ma momenty dramatyczne i zabawne. Rozmowy bohaterów są rzeczywiście takie, jakie obywają się między prawdziwymi ludźmi, a nie takie zachowawcze okrojone, jak w innych książkach. Nawet jeśli rozmowa prowadzona jest na jakiś temat, nie znaczy to, że w między czasie nie można wspomnieć o czymś innym, odbiec od tematu, aby potem znów do niego powrócić. Ktoś może nazwać to niepotrzebnym rozwlekaniem się na to co nieistotne, ale to akurat bardzo mi się spodobało, bo nadawało autentyczności i przede wszystkim swobody.
Nie ukrywam jednak, że aby skończyć książkę, trzeba mieć dużo chęci i samozaparcia. Może jednak warto. To jest powieść obyczajowa, więc nie spodziewajmy się tu fajerwerków. Są to jedynie zwyczajne kobiety (o trochę niezwyczajnych umiejętnościach), które kochają i chcą być kochane, które mają pragnienia, które czasami pragną spokoju i ciszy w pełnym gwaru życiu. Powieść o problemach, które nad nami ciążą i o decyzjach, które podejmujemy, a których potem żałujemy. Pewnych spraw już cofnąć nie można, dlatego warto najpierw zastanowić się nad tym, co chcemy zrobić, aby potem nie czuć wyrzutów sumienia.
Mimo wszystko, warta uwagi.
"Czarownice z Eastwick" Updike'a to powieść, której rzeczywiście można nie polubić. Język, którym auto się posługuje sprawia, że czasami ma się ochotę zamknąć książkę i zająć się czymś innym. Może jednak warto nie przestawać i dotrzeć do końca, bo dopiero tam znajduje się coś, co Updike chciał nam przekazać?
Trzy bohaterki: Jane, Sukie oraz Alexandra, które z pozoru wiodą...
2011-05-06
Malleus Maleficarum, czyli Młot na czarownice to tekst według mnie niezwykły pod wieloma względami i bez wątpienia zasługujący na uwagę. Niesamowite jest to, że był on swego rodzaju kompendium wiedzy o czarownicach i stosowanej przez nich magii, dlatego, że był on JEDYNĄ dostępną tego rodzaju treścią w XV wieku.
Przyznam, że sam temat, który wzbudza moje niemałe zainteresowanie, przyciągnąłby mnie na pewno prędzej czy później. Sięgnęłabym po "Młot..." i... na pewno odłożyła po kilku stronach. Szczerze mówiąc, nie dotrwałabym pewnie do połowy, gdybym nie musiała go przeczytać na egzamin. Tak też miałam dwa podejścia do tego tekstu. Pierwsze zakończyło się zaledwie po kilku stronach, ponieważ archaiczny tekst, który był dla mnie całkowitym oderwaniem od tego, co czytam na co dzień, nie od razu pozwolił mi na zrozumienie tego, co przeczytałam. Używany język jest naprawdę skomplikowany, dlatego z początku może być trudno przez niego przebrnąć.
Po podejściu numer jeden, nastąpiło więc podejście numer dwa, które miało być ostatecznym i tak też się stało. Po przeczytaniu wcale nie uważam tego tekstu za niepoważny czy niespełna rozumu, ale - wręcz przeciwnie - za szalenie istotny. Nie oceniajmy jednak go z perspektywy dzisiejszych czasów, ale weźmy po uwagę mentalność ludzi tamtego okresu. Wtedy przecież bano się magii, czarownic, szatana i nic dziwnego, że chciano sobie jakoś z nimi radzić. Zgadzam się z tym, że większość (wszystkie) przedstawione rzekome fakty, były tak naprawdę czystym wymysłem, mającym na celu zastraszyć ludzi, skierować ich uwagę na sprawy, niedorzeczne i wzmocnić ich czujność wobec tego, co według nich było największym zagrożeniem tamtego czasu.
Trzeba przyznać jednak, że w tamtym czasie, tekst ten jako jedyny taki zapis, musiał mieć ogromną siłę przebicia, bo ludzie przecież nie mając skąd czerpać takiej wiedzy, wierzyli w to, co było im dane (czy zresztą nie do dziś często wierzymy bezgranicznie w to, co nam mówią?). Co więc im pozostało? Nawet jeśli ten tekst nie został później zaakceptowany przez kościół katolicki, wierzyli w niego jeszcze przez długi czas, bo nie posiadali żadnego innego sensownego zamiennika. Za pewne było to swego rodzaju opium dla ludu, czymś co miało skierować ich myśli na konkretny (a zarazem jedyny właściwy według autorów) tor, sterować nimi i to na pewno się udało.
Całość jest naprawdę ciekawa, choć te historie z perspektywy dnia dzisiejszego, wydają się pozbawione sensu i trudno uwierzyć nam, że ludzie naprawdę w to wierzyli. Myślę jednak, że Malleus Maleficarum ma ogromną wartość, bo przekazuje nam jakiś skrawek myślenia ludzi z tamtego czasu. Czarownice, które wiązano z szatanem, magia, której się bano, a jednak przecież szukano też w niej pomocy - co tak naprawdę zaprzeczało samo sobie. Czarownice palone tak naprawdę za całkowicie absurdalne sprawy. Opisane są tu sposoby jakimi zabijały dzieci, wykorzystywały ludzi, zsyłały choroby, a także sposoby "radzenia" sobie z nimi.
Tekst, nad którym warto się zastanowić i - mimo tego trudnego języka - przebrnąć przez niego, choćby po to, aby zrozumieć, jak w tamtym czasie wyglądała ta bardziej mistyczna strona świata, jak kształtowano lud poprzez bujną wyobraźnię dwójki Inkwizytorów i jak tak naprawdę postrzegano niektórych niewinnych ludzi, którzy potem oskarżeni o czarną magię, musieli zginąć. Polecam wszystkim interesującym się tematem czarostwa.
Malleus Maleficarum, czyli Młot na czarownice to tekst według mnie niezwykły pod wieloma względami i bez wątpienia zasługujący na uwagę. Niesamowite jest to, że był on swego rodzaju kompendium wiedzy o czarownicach i stosowanej przez nich magii, dlatego, że był on JEDYNĄ dostępną tego rodzaju treścią w XV wieku.
Przyznam, że sam temat, który wzbudza moje niemałe...
2011-05-17
Trudno czytać taką książkę, mając świadomość, że to wszystko, co w niej jest zawarte i dla nas dziś nieprawdopodobne, działo się naprawdę. To, co Miller zawarł w swoim dramacie, to przerażająca historia kobiet i mężczyzn, którzy przez zwyczajne niedomówienia i zbiegi okoliczności, uznani za korzystających z usług diabłów, zostali skazani na śmierć i to bez szansy na obronę.
Historia zaczyna się w momencie choroby małej Betty. Jak się potem okazuje, ona i inne dziewczęta, zostały przyłapane wcześniej na tańcach w lesie przez pastora Parrisa. Niedomówienia dotyczące tego wydarzenia, jakoby widział ona tam nagą kobietę i kocioł, sprawiają, że pada podejrzenie o czary i współdziałanie z diabłem. Właśnie to wydarzenie przyniosło bowiem chorobę na Betty i Ruth, z których dusza zdawała się ulecieć. Wieści w Salem rozchodzą się szybko, dlatego w krótkim czasie wszyscy są już poinformowani o tym, że szatan obecny jest w miasteczku, a przez to rodzą się podejrzenia wobec kobiet i mężczyzn, którzy z nim współdziałają. Na światło dzienne wychodzi wiele sytuacji, które kiedyś były niewiadomą, a teraz mogły być wyjaśnieniem tych diabelskich spraw. Kilkaset kobiet w niedługim czasie zostaje postawiona przed sądem i oskarżona o czary. Z niewielką możliwością obrony.
Rzadko zdarza mi się czytać dramaty, a jednak do tego przysiadłam z wielką radością i z niemałymi wymaganiami. W końcu zawarte tu są elementy historyczne (czego nie zmienia nawet fakt, że wydarzenia zostały w jakiś sposób dostosowane do zbudowania dramatu, który przecież stanowił potem podstawę dla sztuki teatralnej). Muszę przyznać, że książka nawet nie tyle zaspokoiła moje oczekiwania, co je przerosła. Dramat jest bardzo sprawnie napisany, lekkim i prostym językiem i całkowicie współczesnym, chociaż akcja rozgrywa się przecież w XVII wieku. Przez cały czas coś się dzieje, wydarzenia rozgrywają się szybko, ale wywołują uczucie niedowierzania i zainteresowania tym, co działo się właściwie nie tak dawno temu. Książkę czyta się szybko, a nawet może zbyt szybko, bo historia ta jest niezwykle ciekawa. Sposób budowania wydarzeń i napięcia jest bardzo prawdziwy, tak samo jak ludzie, ich charaktery, postawy i wola walki lub odwrotnie - chęć pogrążenia innych przez własne gorsze uczucia.
Niewiarygodne jest to, że ludzie, którzy przez lata budowali swój autorytet, tak bardzo boją się teraz go utracić, że są w stanie wysłać kilkadziesiąt, kilkaset kobiet i mężczyzn na śmierć, byle by tylko nie wydało się, że to oni mogli popełnić błąd, że zrobili coś, czego robić nie powinni, a tamci ludzie tak naprawdę są niewinni i w żaden sposób nie zasłużyli na taki los. Myślę jednak, że w tej kwestii mentalność ludzi nie zmieniła się wcale do dziś i także przez to jest to tak przerażające, bo ludzie zawsze dbać będą tylko o siebie. Skazywani tak naprawdę za nic. Sąd, który nie chciał nawet słuchać wyjaśnień, bo każda taka próba była uważana za podważanie wyroku i władzy sędziego. Oskarżają ich, używając najdziwniejszych spraw z przeszłości, które tak naprawdę nie były żadną podstawą dla takiego osądu. Ludzie szukali ratunku i jeszcze bardziej pogrążali siebie i innych w tych kłamstwach, które znaczyły dla nich jedynie śmierć.
Sam sędzia Danforth przyznaje się przecież do tego, że nie może ułaskawić ludzi, odwołać ich skazania, aby nie podważać swoich decyzji ["Nie przyjmę ani jednej prośby o ułaskawienie czy odroczenie wyroku. Ci, którzy nie wyznają swoich win, zawisną. Dwunastu już stracono, nazwiska siedmiu podano do wiadomości i miasto oczekuje, że umrą dziś rano. Odroczenie oznaczałoby brak mojego przekonania; ułaskawienie wzbudziłoby wątpliwości co do winy tych, których już stracono. Kiedy przemawiam w imieniu Bożego prawa, nie wolno mi okazać słabości."]. Jego słowa w całym dramacie wzbudzają chyba największa kontrowersję, bo jest to człowiek, który mówi "nie żyjemy już w mroku wieczoru, gdzie zło miesza się z dobrem", a sam woli, aby ludzie kłamali, przyznając się do diabelskich powiązań, zamiast mówić prawdę, uważając, że jeśli nie stanie im się nic, o ile mają czyste sumienia. Jest to niezrozumiała postawa, a jednak tak bardzo dla tamtego czasu zwyczajna.
Historia jest szokująca, a także prawdziwa. To jest książka, którą naprawdę trzeba przeczytać, bo pokazuje tok myślenia ludzi, który w tamtym okresie był całkowicie absurdalny. Ludzie walczący o własne pozycje, którzy nie liczyli się w zupełności z tym, że zabijają. Ważne było tylko zachowanie pozycji, podkreślenie swojej władzy, zakańczanie swoich własnych spraw przez skazywanie na śmierć. Tak naprawdę ktoś, kto został oskarżony o czary, nie miał szans na przeżycie także dlatego, że przecież wtedy liczył się Bóg ponad wszystko. Wierzący miał do wyboru przyznać się do czarów, skłamać przed bogiem i ukazać się przed nim jako opętany przez diabły, który teraz dopiero uwolnił się spod jego władzy i żyć dalej jako grzesznik, albo utrzymywać swoją niewinność i za to skazać się na stryczek, za ukrywanie prawdy, kłamstwa i korzystanie z usług szatana. Wybór całkowicie absurdalny, dlatego ci ludzi zginęli w jedynie własnej świadomości i pewności, że są niewinni.
Okrutna, ale warta polecenia i przeczytania prawda.
Trudno czytać taką książkę, mając świadomość, że to wszystko, co w niej jest zawarte i dla nas dziś nieprawdopodobne, działo się naprawdę. To, co Miller zawarł w swoim dramacie, to przerażająca historia kobiet i mężczyzn, którzy przez zwyczajne niedomówienia i zbiegi okoliczności, uznani za korzystających z usług diabłów, zostali skazani na śmierć i to bez szansy na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-05-21
"Przynieście mi głowę wiedźmy" interesuje nie tylko swoim tytułem, który jest dość niespotykany, dosłowny, ale i zabawny, lecz także tym, że ta nowela jest debiutem pisarskim Kim Harrison, czyli jej być albo nie być. Pierwsza część serii o Zapadlisku nakłoniła mnie do kupienia także następnej, bo świat, który autorka nam przedstawia, naprawdę różni się od innych książek urban fantasy, które dziś możemy czytać. Muszę jednak przyznać, że okładka nie zachęca do zakupu, choć na pewno nawiązuje do treści, ale niestety nie jest za dobrze wykonana i ładna. To jednak ma znaczenie drugorzędne....
Zapadlisko to miejsce, gdzie zamieszkują różne gatunki powstałe w wyniku prowadzonych badań nad zmodyfikowaną genetycznie żywnością. Miejsce, jak każde inne, a jednak to, co w nim żyje, jest całkowicie niezwyczajne, bo zamieszkują tu istoty i zadziwiających właściwościach oraz mocach. Tu też poznajemy Rachel Morgan - czarownicę, a także agentkę pracującą w Inderlandzkiej Służbie Bezpieczeństwa, w skrócie ISB, która jest odpowiednikiem ludzkiego FBI. W pracy nie idzie jej ostatnio najlepiej, powierzone zadania nie kończą się pomyślnie, a na dodatek szef przydziela jej najnudniejsze misje, w których nie może się wykazać. Podejrzewa, że chce się jej po prostu pozbyć. Postanawia odejść z ISB, a wraz z nią odchodzi wampirzyca Ivy, jedna z najlepszych agentek, której szef ISB, Denon, na pewno pozbywać się nie chciał. Do czarownicy i wampirzycy dołącza jeszcze mały pixy o imieniu Jenks, bez którego magicznych właściwości ciężko byłoby Rachel przetrwać to, co działo się potem. Kiedy bowiem Denon, rozwścieczony utratą Ivy, nakazuje swoim ludziom znaleźć Rachel i zabić, rozpoczyna się prawdziwy pościg...
Choć sama opowieść i pomysł są bardzo ciekawe, Harrison przedstawia nam ten świat w sposób chaotyczny i z początku trudno było mi się w nim odnaleźć. Już od pierwszych stron jesteśmy wrzuceni do jakiegoś dziwnego miejsca i zasypywani informacjami o istotach, o których nie mamy pojęcia. O tyle, o ile później dowiadujemy się, czym są pixy, fairy, dziwne amulety i klątwy, o tyle wciąż miałam wrażenie, że chaos w treści utrzymuje się od początku do samego końca. Przez to całość czyta się dość trudno i długo, aby przypadkiem nie ominąć niczego ważnego, ale jest to jednak jedyny minus całej książki.
Moim ulubieńcem z pośród bohaterów jest Jenks, czyli nasz mały pixy, który pojawiał się zawsze tam, gdzie powinien, obsypywał pyłkiem ze skrzydełek tych, którzy mówili za dużo i nienawidził, gdy nazywano go chrabąszczem. Nie dość, że jego wypowiedzi były często zabawne i stawał się przez to pewnym światełkiem w całym mrocznym świecie pościgów i ucieczek, ale był też przecież niezwykle odważny i nie przeszkadzały mu w tym ciężkie rany odniesione w boju. Ivy to taka wiecznie smutna wampirzyca, bo nie praktykująca, czyli nie pijąca krwi już od trzech lat. Tego na pewno należałoby jej pogratulować, a jednak, wciąż żyjąc w stresie, że ktoś znów nosi jej ubranie i przesiąka jej zapachem, nie potrafi się zbyt często uśmiechać i silić na dowcipy. Może taki właśnie był jej urok? W gruncie rzeczy nawet ją polubiłam. Postać Nicka jest dla mnie zupełnie bezbarwna i nieciekawa, a szkoda, bo to jedyny mężczyzna, który mógłby tu trochę namieszać (na co liczę w następnej części Zapadliska). Sama Rachel jest przedstawiona ciekawie, pełnie i bez żadnych niedomówień. Można ją polubić choćby za dar pakowania się w kłopoty.
Książka jest bardzo zabawna, co w mojej opinii daje jej wielki plus, bo uwielbiam te krótkie żarty, które pojawiają się na najmniej spodziewanym momencie. Humor jest świetny, a głównie za sprawą Jenksa, który zawsze wie, gdzie wcisnąć swoje trzy grosze. Zachowania bohaterów są szczere i prawdziwe i nie są to kolejne sztuczne i zmyślone charaktery. Było tutaj wiele scen, które szalenie mi się spodobały, a to ze względu na zawarty w nich humor, czy po prostu opisanie całej sytuacji. Przewodnik dla randkowiczów, Rachel więziona jako norka, pierwsza ucieczka Rachel przed ISB, walka ze szczurem, atak głodnej Ivy. Było tego trochę, a wszystkie były wciągające i niespotykane.
Trudno jest wyrazić się o tej książce w kilku słowach i jasno określić, czy warto przeczytać, czy nie. Mi się spodobała, choć przyznaję, że czytałam ją kilka dni, nie potrafiąc się wdrożyć w ten niecodzienny świat. Myślę jednak, że przedarcie się przez ten ciężko opisany tekst nie będzie problemem dla fanów urban fantasy, którzy naprawdę chcą poznać kilka nowych istot. W gruncie rzeczy Harrison przedstawia nam świat ciekawy, wprowadza coś, czego w innych książkach być może nie spotkamy. Sama historia Rachel jest interesująca choćby dlatego, że ciągle coś się w niej dzieje, wciąż nowe napięcia, zwroty akcji, zabawne komentarze, urokliwe postacie... Chyba jednak warto.
"Przynieście mi głowę wiedźmy" interesuje nie tylko swoim tytułem, który jest dość niespotykany, dosłowny, ale i zabawny, lecz także tym, że ta nowela jest debiutem pisarskim Kim Harrison, czyli jej być albo nie być. Pierwsza część serii o Zapadlisku nakłoniła mnie do kupienia także następnej, bo świat, który autorka nam przedstawia, naprawdę różni się od innych książek...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-05-29
Co właściwie znaczy "ja"?
Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z tych osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?
„Kapelusz pełen nieba” to moje pierwsze spotkanie z Terrym Pratchettem. Wiem, że jest to przecież jeden z najbardziej cenionych pisarzy fantastyki, dlatego postanowiłam wreszcie po niego sięgnąć. Niestety pech chciał, że trafiłam akurat najpierw na właśnie tą książkę i najwyraźniej nie był to dobry wybór, bo jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na jakiś czas skutecznie zniechęcił mnie do Pratchetta.
Opowieść jest o młodej czarownicy Akwili Dokuczliwej, która nie jest zbyt dobrą czarownicą. Nie bardzo wychodzi jej czarowanie, tworzenie chaosu jest zbyt trudne, a latanie na miotle przyprawia ją o mdłości. Trzeba przyznać, że to takiej młodej dziewczynie musiało sprawiać wiele kłopotów. Postanowiła więc poduczyć się tych umiejętności i w tym celu opuściła swój dom i udała się pod opiekę do panny Libelli. Tam też Akwila dowiaduje się, że życie czarownicy nie polega jedynie na tej niezwykłej magii, która wydobywa się z różdżki i zaklęć, ale na magii życia codziennego, na pomaganiu innym, słabszym, tym, którym ciężko żyje się w samotności.
W czasie całej historii ujawniają się różne tajemnice, które są naprawdę bardzo interesujące i dość niecodzienne, bo Pratchett stworzy coś na kształt bardzo dowcipnego świata czarownic i ujawnia jak dziwaczne mogą być ich umiejętności. Bardzo podobała mi się „podwójna” panna Libella, opisy wykonywanych przez nią (przez nie?) czynności czytało się z przyjemnością. Już same postacie Fik Mik Figli są niezwykłe, zabawne i na pewno wnoszą dużo kolorów do całej treści. Myślenie Akwili było przedstawione całkiem dobrze, bo widać cały proces, każdy etap tego jak ono się zmieniało, z myślenia dziecka na myślenie kogoś, kto rozumie już więcej rzeczy. Taka pierwsza dorosłość Akwili.
Muszę przyznać, że trochę dziwne było tłumaczenie Doroty Malinowskiej-Grupińskiej, które jest trochę niezrozumiałe jak dla mnie. Dlaczego Akwila Dokuczliwa, jeśli w oryginale jest to Tiffany Aching? To coś całkowicie różnego i chyba trochę zmienia koncepcję samego autora.
Książka niestety nie wciągnęła mnie całkowicie i myślę, że gdyby nie humor (który był tu jedynym elementem, który z czystym sumieniem mogłabym nazwać doskonałym), odłożyłabym ją już po pierwszych dwóch rozdziałach. „Kapelusz...” bardzo mnie wymęczył i trudno było mi dotrwać do końca, jednak wiem, że jeśli raz odłożę książkę, nigdy już do niej nie wrócę, a nawet jak historia jest nieciekawa, to lubię wiedzieć jak się ona rozwiązuje. Przez cały czas miałam wrażenie, jakby ta książka zawierała w sobie dużo niepotrzebnej treści i jakby wystarczyło spisać całą historię na kilkudziesięciu stronach opowiadania, które czytałoby się szybko i zapałem, niż rozwlekać się (choć książka i tak jest cieniutka, bo ma ok. 250 stron) tworząc tą całość.
Nie czytałam co prawda poprzedniej części, ale chyba nie sprawiło mi to problemów w zrozumieniu powieści. Sama opowieść jest przecież mądra i bardzo dobrze pokazuje całą wewnętrzną ewolucję Akwili. Wciąż jednak czegoś mi tu brakowało. Choć wierzę, że po Pratchetta warto jest sięgać, to może akurat nie po tą książkę.
Co właściwie znaczy "ja"?
Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z tych osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?
„Kapelusz pełen nieba” to moje pierwsze spotkanie z Terrym Pratchettem. Wiem, że jest...
Julian Tuwim pewnie większości czytelników kojarzy się z pogodną, humorystyczną twórczością. Niemal każdy zna jego lekkie wiersze dla dzieci, twory nawołujące do pacyfistycznych ruchów przeciwko zbrojnej wojnie czy satyryczne dzieła, które uczyniły go jednym z najpopularniejszych poetów dwudziestolecia międzywojennego. Jego bystry umysł i twórcze spojrzenie na świat, liczne neologizmy i gry słów w jego twórczości uwydatniały jasną, piękną stronę jego pisarstwa. Autor, który uznawany był za uosobienie radości życia, miał jednak także inne zainteresowania. Niewątpliwie były one zaskoczeniem dla jego czytelników, lecz zarazem nurtującą ciekawostką. Ta książka to zbiór trzech dzieł Tuwima napisanych w latach 1924-1925. Ujawniają one mroczną stronę zamiłowań autora oraz demonizm przejawiający się w jego twórczości, który nieraz stawiał go w obliczu oskarżeń o diabelskie czy nawet satanistyczne wtajemniczenie w mroczne praktyki.
Książka to zestawienie najciekawszych obrazów historii szeroko rozumianych czarów w Polsce. Jest to obszerne przedstawienie najważniejszych fragmentów i idei wyłaniających się z różnych dzieł o diabłach i czarownicach, które autor wnikliwie zebrał i zestawił ze sobą. Zawarte jest tu wiele odniesień do słynnego "Malleus Maleficarum", z którego autor wybrał najciekawsze fragmenty, lecz również liczne przytoczenia dzieł polskich autorów i księży.
Pierwsza część "Czary i czarty polskie" ilustruje nam dzieje rozwijającego się zabobonu w Polsce, przedstawia nazwy diabłów, które tworzyły się na przełomie lat oraz przypadki obcowania z nimi ludzi. Podobnie w bogaty sposób opisuje wiarę w moc czarów, kobiety, które brały udział w sabatach, zaprzysiężenia diabłu i szkody wyrządzane wobec ludzi. "Wypisy czarnoksięskie" to misterny opis samej historii czarnoksięstwa, opisy czarów pod wodzą Lucyfera oraz liczne nawiązania do wspomnianego już wcześniej "Malleus Maleficarum", czyli podręcznika dla łowców czarownic. Ostatnia część zatytułowana "Czarna msza" prezentuje genezę mrocznej ceremonii, jej rodzaje, przebieg oraz przykłady ludzi uwikłanych w konszachty z diabłem.
Książka ta, jak zaznacza sam autor, nie jest naukowym zbiorem faktów z historii czarnoksięstwa, a jedynie zestawieniem najciekawszych wiadomości opisanych przez bibliofila uwikłanego w tę tematykę. Dla mnie to jednak podsumowanie niemal doskonałe, które zawiera najważniejsze informacje zarówno teoretyczne, wszystkie obowiązujące zasady, specyfikacje, jak i same opowieści prawdziwych ludzi. "Czary i czarty polskie" skutecznie uzupełniły moją wiedzę o najbardziej pożądane informacje i rozbudziły pragnienie na więcej. Tuwim zadbał o bogactwo wiedzy i mnogość tematów. Czytelnicy znajdą tu recepty z zielników, historię tych demonicznych zjawisk w Polsce oraz powody ich rozprzestrzeniania. To zadziwiające fakty, które samemu trudno byłoby odnaleźć i zebrać, jak na przykład wzmianka o krakowskiej nauce alchemii czy wierze w zabobony Zygmunta Augusta, który ponoć brał udział w "schadzkach z czarownicami".
Książka to różnorodny, bogaty zbiór informacji, prawdziwe kompendium wiedzy o czartach, czarnoksięstwie, napojach, ziołach, amuletach i snach. To zabobony przedstawione w swobodnych, rozmaitych formach, jak opisy, cytaty, fragmenty dzieł czy nawet wywiad. Wszystko to opatrzone zostało dużą ilością rycin, które pomagają zagłębić się w mroczną atmosferę i rozbudzić chęć na jej dalsze odkrywanie.
"Czary i czarty polskie" stały się ważną pozycją na mojej półce, czyniąc ze mnie w tym temacie fanatyka na miarę Tuwima. Ten zbiór faktów z dziejów czarostwa w Polsce zaraża zamiłowaniem autora, ilustrując trochę złowrogą i ciemną historię, lecz niezwykle zajmującą i ciekawą. Polecam miłośnikom tematu, którzy nie boją się mrocznych wyzwań.
Julian Tuwim pewnie większości czytelników kojarzy się z pogodną, humorystyczną twórczością. Niemal każdy zna jego lekkie wiersze dla dzieci, twory nawołujące do pacyfistycznych ruchów przeciwko zbrojnej wojnie czy satyryczne dzieła, które uczyniły go jednym z najpopularniejszych poetów dwudziestolecia międzywojennego. Jego bystry umysł i twórcze spojrzenie na świat, liczne...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to