-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać342
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-10-17
2017-10-10
Bree Prescott wyrusza w nieznane w poszukiwaniu dotąd nieznanego spokoju. W rezultacie trafia na małą prowincję, otoczoną niesamowitym krajobrazem. Pierwszą osobą, jaką spotyka w nowym miejscu, jest miejscowy dziwak. Milczący świr. Odludek. Tak określany był Archer Hale. Jak odstraszał wszystkich dookoła, tak z Bree było inaczej. Czy to wyszło jej na dobre?
"Kochanie drugiej osoby zawsze oznacza otwieranie się na zranienie."
Powiem Wam szczerze, że nie mam pojęcia, dlaczego szybciej nie sięgnęłam po to, co tworzy Mia Sheridan. Owszem, czytałam wiele recenzji i to nie byle jakich, tylko takich, które same w sobie wywoływały we mnie emocje. Myślałam więc, że z powieścią m u s i być podobnie. I wiecie co? Było tak, jak się tego w życiu bym nie spodziewała. Przynajmniej na chwilę obecną.
"Nie ma właściwego i niewłaściwego zachowania czerni i bieli. Jest za to tysiąc odcieni szarości."
Jestem zaskoczona bohaterami. Nie, nie zaskoczona. Zauroczona. To w jaki sposób Sheridan wykreowała postacie, rozłożyło mnie na łopatki. Bree polubiłam od razu, tak jakby była moją zaginioną, nieco spokojniejszą bliźniaczką od innej matki. Co mnie chwyciło za serce? Sposób w jaki się czuła. Sposób w jaki się zachowywała, to jak myślała. Weźmiecie mnie za wariatkę, gdy wyznam Wam, że miałam poczucie zrozumienia ze strony Bree? Nie? To dobrze.
" -Lubię mieć w domu czekoladę i raz na jakiś czas zrobić sobie przyjemność. Ten zapas starczy mi pewnie na kilka miesięcy. - Kłamałam. Wystarczy na kilka dni. J e ś l i d o b r z e p ó j d z i e. Prawdopodobnie pochłonę kilka już w samochodzie, w drodze do domu."
Dobra, teraz się przyznawać, która z Was tak robi? Tylko szczerze!
A teraz bez żartów, z lekkim uśmiechem przechodzę w stronę Archera. On...Skradł mi serce. Był tak prosto prawdziwy, że aż wzruszał. Autorka wykreowała Hale'a w taki sposób, że człowiek miał wielką chęć złapać go w ramiona, a po chwili sprawiał, że sama chciałam być złapana w te jego, męskie i wymarzone.
"Dlaczego pozwalasz żeby tak myśleli?
Tak jest łatwiej.
Nie podoba mi się to.
Bree, to nic takiego. Zawsze tak było. W ten sposób wszyscy są zadowoleni."
Sheridan jest mistrzynią. Nie tylko w kreowaniu postaci zarówno tych głównych, jak i drugoplanowych. Potrafi zręcznie kierować emocjami czytelnika, wprawiając go w zadumę, smutek, złość i radość. Mnie osobiście uderzyła autentycznością, która biła od Hale'a i Prescott. Ich samotnością, choć te odczucie powinno być jednoznaczne, tutaj ma dwie różne odsłony. Dzięki Bez słów dotarło także do mnie, czym jest samotność. Nie powiem, trochę wzruszeń przeżyłam w trakcie lektury, ale inaczej się nie dało. To nie jest zwykła powieść, to historia, która ma duszę. Skłania do refleksji, do zastanowienia się nad własną postawą, sytuacją ludzi w naszym otoczeniu. Owszem, zdarzały się ckliwe momenty, gdzie myślałam, że lepiej byłoby, gdyby autorka inaczej poprowadziła całą sytuację, ale w oprawie pełnej historii, uznałam, że nie ma takiej potrzeby. Nie znajdziecie w niej tandety ani powierzchowności. Odnajdziecie prawdę, być może i prawdę o Was samych.
Bez słów to powieść, w której można się zakochać, zatracić bez pamięci, przenieść się w inny świat i kibicować bohaterom, jednocześnie wycierając policzki od łez. Mia Sheridan stworzyła taką historię, która nie wiadomo kiedy wkrada się w głąb duszy, by znienacka poruszyć elementy, których sama się po sobie nie spodziewałam. Szczerze polecam.
https://getatimewithbooks.blogspot.com/
Bree Prescott wyrusza w nieznane w poszukiwaniu dotąd nieznanego spokoju. W rezultacie trafia na małą prowincję, otoczoną niesamowitym krajobrazem. Pierwszą osobą, jaką spotyka w nowym miejscu, jest miejscowy dziwak. Milczący świr. Odludek. Tak określany był Archer Hale. Jak odstraszał wszystkich dookoła, tak z Bree było inaczej. Czy to wyszło jej na dobre?
"Kochanie...
2014-07-05
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z recenzją.
http://getatimewithbooks.blogspot.com/2014/07/bezdomna-katarzyna-michalak.html#more
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z recenzją.
http://getatimewithbooks.blogspot.com/2014/07/bezdomna-katarzyna-michalak.html#more
2014-02-12
Tommy Cordell, bożyszcze wszystkich kobiet, gwiazda rocka. Może mieć wszystko czego dusza zapragnie, a zazdrośnicy mogą twierdzić, że jest tylko zepsutym przez sławę facetem. Pewnego dnia na jego drodze staje panna Kathrina Russell, która w niedługim czasie staje się autorką tekstów zespołu Tommy'ego-Semtex.
Jednakże zarówno Kati jak i Tom mają niesamowity bagaż doświadczeń. Przeszłość w najmniej oczekiwanych chwilach daje o sobie znać. Czy da się pogodzić ze sobą tak różne światy?
Cóż mogę powiedzieć, kiedy tylko dostałam książkę, natychmiast pochłonęłam ją na raz.
"Brudny świat" jest to niesamowita historia, opowiadająca historię dwóch osób z całkowicie innych światów. Chwyta za serce, daje do myślenia.
Pani Agnieszka w mistrzowski sposób dociera do każdego zakamarka umysłu czytelnika, wyciskając z niego każdą emocję, do ostatniej łzy.
Przepiękna powieść o miłości, poświęceniu, demonach przeszłości i przezwyciężeniu trudności.
Płakałam, przyznam się bez bicia. I nie żałuję ani grosza, bo taka dawka emocji jest tego warta.
Z całego serca polecam.
Tommy Cordell, bożyszcze wszystkich kobiet, gwiazda rocka. Może mieć wszystko czego dusza zapragnie, a zazdrośnicy mogą twierdzić, że jest tylko zepsutym przez sławę facetem. Pewnego dnia na jego drodze staje panna Kathrina Russell, która w niedługim czasie staje się autorką tekstów zespołu Tommy'ego-Semtex.
Jednakże zarówno Kati jak i Tom mają niesamowity bagaż...
2013-01-09
2017-11-06
„To niesamowite jaki dystans między dwojgiem ludzi może stworzyć prawda”
Jeżeli była mowa o ujawnianiu prawdy światu...Tym właśnie zajmuje się Owen Gentry. Dwudziestoparoletni artysta z niesamowitym talentem, posiadający własną galerię pt. „Confess”.
Pewnego razu Auburn Reed przechadza się ulicami miasta, mając głowę zaprzątaną problemami, które nie chcą odstąpić jej nawet na krok. Posuwając się wśród latarni, dziewczyna mija wyżej wspomnianą galerię i gdy widzi ogłoszenie o pracę, nie zastanawia się długo. Jej sytuacja życiowa nawet nie pozwoliłaby przejść obojętnie obok drzwi wejściowych do budynku. Tym oto sposobem (pomińmy fakt wysokiej stawki za jeden wieczór pracy) Auburn zostaje asystentką Owena.
„Spogląda na kotkę Owen i dalej głaska ją w moich ramionach. –Cii – mówi cicho- Ona cię rozumie. Nie funduj jej kompleksów”
Jest to moje pierwsze – a jakże odwlekane – spotkanie z panią Colleen Hoover, amerykańską autorką bestsellerów typu „Maybe someday” czy „Losing hope”. Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze mam obawy przed autorami, czy powieściami, którzy w gruncie rzeczy są tak dobrzy, że skradają serca po pierwszych kilku stronach.
„Wiesz, to mogłoby być przeznaczenie”
Nie oczekiwałam tego co zastałam.(ach, głupia. Przecież tyle się naczytałaś!). Nie byłam nawet w stanie przewidzieć, jak bardzo zaskoczy mnie autorka. Ma ona niesamowity talent w doborze słów, które niespodziewanie atakują duszę, wyzwalając emocje i to takie, których czytelnik po prostu się nie spodziewa w danym momencie. A mówiąc n i e s p o d z i e w a, mam na myśli fakt, że zostałam nieźle zwiedziona w las.
„Pocałunek staje się bolesny, ale nie w sensie fizycznym. Im dłużej się całujemy, tym mocniej zdajemy sobie sprawę, co tracimy i to boli”
Dlaczego? Głównie przez kreacje bohaterów. Czułam, że Aubrun jest naprawdę rozsądną dziewczyną, która nie ma lekko w życiu. Jednak nie była osowiała, wręcz przeciwnie – potrafiła i to całkiem nieźle wzbudzić sympatię od pierwszych momentów w powieści. Przyznam szczerze, czasem postąpiłabym inaczej, ale na tej płaszczyźnie nie jestem w stanie się wypowiadać, bo jak na razie nie mam takiego stażu, jak nasza panna Reed. Niemniej jednak podziwiałam ją i trzymałam kciuki do końca powieści, licząc, że będzie tak, jakbym ja chciała. (wcale nie jestem egoistyczną czytelniczką).
„Pocałunek staje się bolesny, ale nie w sensie fizycznym. Im dłużej się całujemy, tym mocniej zdajemy sobie sprawę, co tracimy i to boli”
Co do Owena. Ten skurczybyk. Nie, to poprzednie zignorujcie.
Gentry jest cudowną postacią, równie zdystansowaną co Aubrun, z bagażem doświadczeń, które są całkiem zaskakujące. Nie chcę Wam spoilerować, ale spodziewałam się po nim czegoś innego i zostałam mile zaskoczona.
Jeszcze nie omieszkam się wspomnieć o Emory. Przezabawnej pobocznej postaci, która skradła moje serce i wcale bym nie narzekała, gdybym dostała historię o niej samej. Cudna dziewczyna, której nie da się nie lubić, o! Tyle powiem Wam o bohaterach, resztę pozostawiam w Waszych rękach.
„To niesamowite, że nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo byliśmy samotni i przerażeni, dopóki nie zjawia się ktoś u naszego boku.”
Confess jest powieścią niezwykle rozwiniętą, dojrzałą i dopracowaną, co czuć na każdej czytanej stronie. Pozwala czytelnikowi zrozumieć pobudki ludzi, którzy są w stanie poświęcić samych siebie, dla czegoś co jest rzeczywiście ważne. Porywa słowem, trzymając kurczowo serce, które nie wiadomo czy pęknie na milion kawałków, czy może zadrży ze wzruszenia.
https://getatimewithbooks.blogspot.com/
„To niesamowite jaki dystans między dwojgiem ludzi może stworzyć prawda”
Jeżeli była mowa o ujawnianiu prawdy światu...Tym właśnie zajmuje się Owen Gentry. Dwudziestoparoletni artysta z niesamowitym talentem, posiadający własną galerię pt. „Confess”.
Pewnego razu Auburn Reed przechadza się ulicami miasta, mając głowę zaprzątaną problemami, które nie chcą odstąpić...
2020-05-31
„To ludzki drapieżca atakujący z zaskoczenia.”
Przychodzę dzisiaj do was z pozycją, o której nie jest łatwo napisać. Zastanawiam się, jak to ująć, byście mieli najlepszy obraz tego, co chcę Wam tutaj przekazać. Od wielu lat fascynuje mnie umysł człowieka, który jest zdolny do popełniania czynów karygodnych. Postrzeganie względnego dobra i zła, mechanizmów funkcjonowania, pobudek, jakie kierują daną, specyficzną jednostką.
Przyznam, że trochę wiem. Lata grzebania, słuchania, czytania, wykopywania ciekawostek, o ile ciekawostkami można to nazwać. Myślałam, że żadna postać mnie już tak nie zdziwi. Przecież żyjemy w czasach, gdzie praktycznie każdy nasz ruch jest rejestrowany, monitorowany. Zawsze myślałam, że nie będzie już kolejnego Teda Bundy’ego, Jeffrey’a Dahmera, Harolda Shipmana, Andrieja Czikatiło, Eda Geina, Richarda Ramireza, Zodiaka.
I wierzcie mi, myliłam się. Był jeszcze Israel Keyes.
„Ta książka wyrosła z wielogodzinnych rozmów w większości z agentami specjalnymi zajmującymi się omawianą sprawą. Fragmenty, w których opisano czyjeś myśli, mają źródło w informacjach przekazanych mi bezpośrednio przez daną osobę. W niektórych przypadkach przesłuchania przeprowadzone przez FBI zostały skondensowane i poddane edycji, by stały się czytelniejsze.”
Maureen Callahan, dziennikarka śledcza poświęciła wiele czasu, by stworzyć to, co mamy możliwość trzymać w rękach. Czym to jest? Mistrzowską literaturą faktu. Naprawdę.
Przedstawia nam historię Israela Keyesa, seryjnego mordercy. Pozornie coś, co już widzieliśmy, co znamy? Keyes minął mi przed oczami w sieci, mógł minąć także Tobie. Jednak czy człowiek się zgłębiał? Tak niepozornie wyglądający mężczyzna, okazał się kimś wręcz niedorzecznie nierealnym, a jednocześnie tak brutalnie prawdziwym i przerażającym.
Całość jest podzielona na cztery części. I wierzcie mi, przy pierwszej pomyślałam: „No okej, nie będzie tak źle. Zapowiada się znajomo, przebrnę i zobaczymy, co dalej.”. Na dwoje babka wróżyła, czyż nie?
Autorka z niezwykłą precyzją wprowadza nas w przebieg śledztwa. Początkowo zasypuje nas nazwiskami, stanowiskami, – ale wierzcie mi, ten zabieg na łamach lektury okaże się wręcz zbawienny. Wraz z rozwojem dochodzimy do momentu schwytania Keyesa. I od tej chwili czytelnik staje się częścią tej całej, absurdalnej historii.
„Biła od niego aura samozadowolenia i poczucia wyższości.”
Frustracja. To towarzyszyło mi na samym początku. Drapieżnika nie da się czytać szybko, człowiek ma ochotę zagłębić się w każde napisane przez Callahan słowo, każdy wyszczególniony fakt, każdą datę, nazwisko, miejsce. A jednocześnie chce wiedzieć więcej, szybciej, najlepiej na raz. A z kolejnej strony, gdzieś w środku nie chce wiedzieć już nic więcej. W tej groteskowej otoczce mimo wszystko adrenalina sprawia, że przewraca się strony dalej i dalej. Autorka niesamowicie podsyca atmosferę, dając możliwość poznania wszystkiego oczami ludzi, którzy mieli do czynienia z tym bestialstwem.
Jeżeli patrzycie na okładkę i myślicie sobie: „O, na pewno podkoloryzowane!” – Nie, tak nie jest. W tekście zostało przedstawione jasno i dosadnie: Keyes nie jest, jak inni. Naprawdę był zagadką dla profilerów. Dla czytelnika także.
Owszem, osoby zaznajomione w tych klimatach poczują pewną dozę podobieństwa do wcześniej wymienionego Bundy’ego. Proste, prawda? Nie. Kilka zdań po tym, autorka pokazuje nam wręcz na tacy, że mają do czynienia z czymś nowym, nieznanym dotąd, niedorzecznie nieschematycznym. Musiałam robić przerwy. Pierwszy raz od dawna miałam gęsią skórę na ciele. Odkładałam książkę, by pomyśleć: „To nie może być prawda!”, „Jak?”.
„Wiecie, jak już mówiłem – oczywiście nie macie powodów, żeby mi ufać - ale mogę wam od razu powiedzieć, że nikt tak naprawdę mnie nie zna, nikt nigdy mnie nie znał, nie ma nikogo, kto wiedziałby o mnie wszystko. Chodzi o to, że składam się z dwóch różnych ludzi. I jedyną osobą, która wie o tym, co wam opowiadam, jestem ja sam.”
Maureen genialnie operuje piórem, dawkując czytelnikowi fenomenalną narrację przeplataną z cytowanymi rozmowami. Ten zabieg pozwala zrozumieć mechanizmy przesłuchań, rozmów, postępowania z takim człowiekiem, komuś, kto nie posiada wyspecjalizowanej wiedzy. A jednocześnie wyjaśnia przyczyny i skutki danych form. Tym samym siejąc spustoszenie w głowie czytelnika, niczym tasiemiec w organizmie człowieka. Coś niewyobrażalnego, a jednocześnie tak intrygującego, że ciężko jest to ubrać w słowa.
„Mówił teraz wolniej, coraz niższym tonem, jego głos drżał. Wrażenie było upiorne: w głosie Keyesa brzmiały jednocześnie wstyd i zachwyt.”
Nie jest to pozycja dla osób ze słabymi nerwami. Autorka nie owija niczego w bawełnę. Wszystko podaje nam na tacy, odkrywa niczym danie główne, które w swej oprawie szokuje, zatrważa, kwestionuje wszystko, co do tej pory było nam znane. I to się nie kończy. Napięcie nie ustaje do samego końca. Nawet, gdy mogłoby się zdawać, że już nic nas nie zaskoczy, że wszystko, co mogło być i miało być powiedziane, zostało rzucone na stół. Nie, nie dajcie się zmylić.
„Zbliżając się do kolejnej części opowieści, Keyes zrobił się wyraźnie podekscytowany – kolana zaczęły mu podskakiwać, a kajdany brzęczały, ocierając się o krzesło tak mocno, że aż zdarły politurę.”
„Drapieżnik. Prawdziwa historia najbardziej nieuchwyconego mordercy XXI wieku” jest niesamowitą gratką dla fanów gatunku, zdumiewającym, szokującym odkryciem. Wielkie pokłony dla autorki za poświęcenie, jakie włożyła, by zebrać wszystko w całość. Jest to historia mrożąca krew w żyłach przedstawiająca obraz człowieka, który z pozoru normalny, posiadał w sobie mrok, który go podniecał. Bez skrępowania manipulował, bawił się, mordował, skrupulatnie planował i do ostatniej prostej, do s a m e g o końca był o krok przed innymi, to jego słowo było wypowiedziane, jako ostatnie.
Nie wiem, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Jedno jest pewne, powrócę do tej historii nie raz. Nie da się jej przejść „na raz”. Nie wiem, czy kiedykolwiek da się ją „przejść”. Głównym powodem jest to, że to nie jest fikcja literacka. Te wydarzenia naprawdę miały miejsce zaledwie kilka lat temu. Zdjęcia, o których mowa w tekście wciąż krążą w Internecie. Posty ojca jednej z ofiar wciąż są widoczne na Facebooku. Część nagrań z przesłuchania Israela jest dostępna nawet na Youtube. I to w tym wszystkim jest przerażające. Ta cała prawda.
„Nie jesteśmy urodzonymi potworami. Jesteśmy waszymi synami i jesteśmy waszymi mężami.”
– Ted Bundy
„Ludzie myślą, że przestępcy to garbate, zezowate potwory, prześlizgujące się gdzieś w mrok i pozostawiające za sobą śluzowate ślady. A jednak są oni istotami ludzkimi.”
– Bob Dekle, oskarżyciel Bundy’ego
Recenzja pochodzi z bloga:
https://getatimewithbooks.blogspot.com/
„To ludzki drapieżca atakujący z zaskoczenia.”
Przychodzę dzisiaj do was z pozycją, o której nie jest łatwo napisać. Zastanawiam się, jak to ująć, byście mieli najlepszy obraz tego, co chcę Wam tutaj przekazać. Od wielu lat fascynuje mnie umysł człowieka, który jest zdolny do popełniania czynów karygodnych. Postrzeganie względnego dobra i zła, mechanizmów funkcjonowania,...
2013-09-13
Genialny antydepresant, książka typowo kobieca. Przezabawna i urocza.
Genialny antydepresant, książka typowo kobieca. Przezabawna i urocza.
Pokaż mimo to2020-09-01
Przez większość życia zaczytywałam się w romansach i obyczajówkach, co nie znaczyło, że spędzałam godziny na wielokrotnym, powtarzalnym seansie ekranizacji „Przeminęło z wiatrem”. Wbrew pozorom od wielu lat intrygują mnie cięższe historie, te prawdziwe, jakby to ująć o „infamous” personach, których czyny nie powinny być nigdy naśladowane. Całkiem niedawno ośmieliłam się sięgnąć po literaturę w podobnym gatunku, która nie jest oparta stricte na faktach. Od momentu, kiedy zrobiło się całkiem głośno o „Inspiracji” Adriana Bednarka, mój wewnętrzny chochlik podsycany wręcz niezdrowym łaknieniem wiedzy zaczął niemiłosiernie wrzeszczeć: „TAK, TO NA PEWNO TO!”. I niech mnie diabli, ale ten cholerny chochlik nigdy się nie myli.
Zacznę od tego, że jestem w ogromnym szoku. Takim, po którym dalej się nie pozbierałam. Wiecie, sięgając po Inspirację spodziewałam się czegoś mocnego, czegoś co w swoim przerażającym wydźwięku dorówna wydarzeniom, które mogłyby się zdarzyć i tym, które się zdarzyły. Nie zrozumcie mnie źle, w żadnym wypadku nie popieram jakichkolwiek czynów ludzkości, które nigdy nie słyszały o słowie moralność tudzież człowieczeństwo. Jednakże tego, co Adrian Bednarek serwuje czytelnikowi kompletnie się nie spodziewałam. I z miejsca Wam powiem, że nie jest to powieść, po którą powinna sięgać młodsza część czytelników.
Siedzę w pociągu. Grupa nastolatków tuż za mną ignoruje współistniejące byty w wagonie, rozmawiając w decybelach porównywalnych do tych, które pobrzmiewają na koncercie muzyki rockowej. Ignoruję wszystko dookoła, posyłam jeszcze jedno melancholijne spojrzenie w stronę okna i otwieram Inspirację. Morderstwo na dzień dobry. Brzmi jak idealny początek dnia, zważywszy, że jest dopiero 8.50. I chwilę potem poznaję Oskara Blajera. I przez tę chwilę mało nie ominęłam swojej stacji, po tym, jak powieść wciągnęła mnie na prawie dwie godziny. Z taką lekturą mogłabym przejechać całą Polskę wzdłuż i wrzesz, gdyby zaszła taka potrzeba.
„Barwy życia mieszały się z barwami śmierci.”
Czy będzie to brzmiało dziwnie, jeżeli przyznam, że pióro Adriana Bednarka w tym wykonaniu okazało się czymś, czego bardzo potrzebowałam i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy? Język, sposób przedstawiania świata, otoczenie, morderstwa. Modus operandi. Mistrzowska kreacja bohaterów, każdy został nakreślony w tej historii w sposób nieidealnie wyjątkowy. Każdy pasował jak ulał, jednak każdemu do perfekcji brakowało. Idealne zrównoważenie.
Mogłabym się przyczepić do czegoś. Nie wiem, do zmiennej narracji? Jednak osobiście wolę takie zabiegi. I choćbym chciała, nie będę próbować na siłę. Bo i nawet nie chcę. Autor stworzył genialną powieść, przerażającą i zatrważającą. Nie przebierał w środkach czy języku. Szokuje czytelnika, który nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, ale oczami wyobraźni widzi wszystko. Mocna, brutalna, warta każdej minuty.
Śmiem twierdzić, że "Inspiracja"Adriana Bednarka jest jedną z lepszych powieści, jakie czytałam w drugiej połowie tego roku. Obsesyjnie wyczekuję kolejnego tomu na swojej półce i pokładam ogromne nadzieje w dalszych losach Oskara. Dla fanów mocnych, niecenzuralnych wrażeń Inspiracja okaże się niemałym kąskiem.
Przez większość życia zaczytywałam się w romansach i obyczajówkach, co nie znaczyło, że spędzałam godziny na wielokrotnym, powtarzalnym seansie ekranizacji „Przeminęło z wiatrem”. Wbrew pozorom od wielu lat intrygują mnie cięższe historie, te prawdziwe, jakby to ująć o „infamous” personach, których czyny nie powinny być nigdy naśladowane. Całkiem niedawno ośmieliłam się...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-04
Zastanawialiście się kiedyś, jak cenne, a zarazem jak kruche jest ludzkie życie? Wielu z nas, wraz ze mną, na co dzień nie docenia tak niby banalnych, a wielkich rzeczy i umiejętności, jakie zostały nam dane. Jestem wdzięczna, że mogę mówić, że widzę, że słyszę, chodzę. Funkcjonuję i jestem zdrowa. Życie trzeba traktować, jak największy skarb, bo mamy je tylko jedno. A jak do niego podchodzi Doktor, główny bohater powieści francuskiego pisarza?
Doktor ma czterdzieści lat i zdecydowanie nie chce mieć więcej wiosenek na karku. Dlaczego? Umarła jego ukochana żona, dzięki której każdy dzień wstawał na nowo. Miał sens, był pełen uśmiechu i miłości. Prostej radości z życia i wykonywanego zawodu, jakim jest ratowanie życia. Ale gdy Anastazja zniknęła z życia Doktora, co mu pozostało? Jego zdaniem: nic. Jednakże pewnego dnia spotyka na swojej drodze pewną kobietę. Starszą damę w sukni wieczorowej, której nieodłącznym elementem wizerunku jest papieros. Staruszka ma jeden cel: odwieźć Doktora od decyzji o pozbawieniu swojego życia. Czy jej się to uda?
Szczerze? Nie wiem co mam napisać. Jak ci, którzy z Was śledzą mój fanpage na facebooku, wiedzą, że od początku czułam, że to będzie udana lektura. I wiecie co? Nie myliłam się, moja intuicja książkowa nie zawiodła mnie, ba... Nawet nie przeczuła tak świetnej powieści. I mój kolejny cel czytelniczy? Przeczytać poprzednią powieść pana Beaulieu.
Zacznijmy od początku. Ci, którzy spodziewają się jakiejś nieprzemijającej aury samobójczych i depresyjnych myśli - nie, to nie jest ta powieść. Historia czyta się szybko, podzielona jest na kilka części i rozdziałów - krótkich i tematycznych.
"Świetnie, ale to wszystko na nic: zajeżdża od pana trumną, Misiaczku."
Doktor aka Mark, bo tak "ochrzciła" go Dama-w-wieczorowej-sukni jest postacią tajemniczą i bardzo smutną, jednakże to właśnie Sara (wciąż dama) sprawia, że zaczyna się uśmiechać. W jaki sposób? Chwilami bardzo absurdalny i banalny, ale to jak używa perswazji i jak skłania Marka do tego? Brawa. Czytelnik przez całą drogę, przez cały długi tydzień przechodzi przez dni obok Doktora i Starszej damy. Kibicuje kobiecie w sukniach i liczy na zmianę zdania ze strony zrozpaczonego mężczyzny. Ale nie sposób go nie polubić. Tak też jest w przypadku Sary. Tej kobiety nie da się nie darzyć wielką, wręcz ogromną sympatią. Chwilami, jak patrzyłam na nią, to widziałam siebie. Taką staruszkę, no może bez tuzina ciotek i nadprzyrodzonych mocy, ale z ogromną dozą dystansu do siebie, ironii i poczucia humoru. A jak już jesteśmy przy humorze...
"-Co to za pomysł żebym biegał?
-Bo ja, stara Sara, uważam, że to panu dobrze zrobi.[...]
Poza tym ciotka Róża szepce mi na ucho, że zanim pan się upasł, lubił pan biegać.
-Upasł? Bo według pani jestem gruby?
- Ujmijmy to tak: jeśli jutro wybuchnie trzecia wojna światowa, przeżyje pan dłużej od innych."
Mimo że ogólna tematyka powieści nie jest zbyt radosna, autor zręcznie sprawia, że czytelnik nie czuje smutku bohatera. Po prostu podejmuje wyzwanie tych siedmiu dni, aby przeżyć. A towarzyszą temu spore dawki humoru. Nawet nie wiem kiedy pochłonęłam całą książkę, to chyba przez tak płynne pióro autora. A pomyśleć, że byłam uprzedzona do francuskich pisarzy, aj nigdy więcej!
"- Ile pan mi daje lat?
-Nie odpowiem, to pułapka.
-Mam dwadzieścia sześć lat. Ale dużo palę.
Roześmiał się.
-Dwadzieścia sześć lat przed czy po Chrystusie?"
Jednak muszę to napisać. Jak cała powieść była owiana tajemnicą, nie było wiadomo skąd, po co i jak Sara stanęła na drodze Doktora, tak na koniec... Istna kolejka górska zawarta na kilkudziesięciu ostatnich stronach powieści. Zdążyłam się zirytować, odłożyć książkę na bok, niemalże krzyczeć do siebie z emocji, wzruszyć się, poczuć smutek a na końcu nostalgię i refleksje dotyczące mojego własnego życia.
Nie wiem co mogę Wam jeszcze napisać. Po prostu powieść jest cudowna i wiem, że zapamiętam ją na bardzo długo. Pozostaje mi tylko Wam zalecić przeczytanie, bo warto. Nic więcej nie powiem.
Zastanawialiście się kiedyś, jak cenne, a zarazem jak kruche jest ludzkie życie? Wielu z nas, wraz ze mną, na co dzień nie docenia tak niby banalnych, a wielkich rzeczy i umiejętności, jakie zostały nam dane. Jestem wdzięczna, że mogę mówić, że widzę, że słyszę, chodzę. Funkcjonuję i jestem zdrowa. Życie trzeba traktować, jak największy skarb, bo mamy je tylko jedno. A jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Setki ludzi przechodzą obok nas. Mijamy przeróżne twarze, zapamiętujemy je nawet nieświadomie i gdzieś w naszej głowie te obrazy zostają. Rozmawiamy z przechodniami. Gdy zobaczymy uśmiech, odwdzięczamy się tym samym. Jednak nigdy nikt nie wgłębia się w przelotną osobę. Jaka jest jej historia? Co kryje się za tymi krzywo uniesionymi kącikami ust? Zastanawialiście się?
Rok 1991. Rodzina Carrol żyła na pozór spokojnie, jak każdy inny obywatel. Kłótnia sióstr, problemy jednej czy drugiej, pierwszy chłopak. To wszystko było normalne.
Jednak pewnego dnia, najstarsza z córek Sama Carrola znika bez śladu. To wydarzenie na zawsze odcisnęło piętno w ich życiu. Matka odeszła od ojca, on zaś popełnił samobójstwo a pozostałe siostry, Claire i Lydia zerwały ze sobą kontakt. Po niespełna dwudziestu latach Claire dotyka kolejna tragedia. Jej mąż, niezwykle inteligentny milioner, zostaje zamordowany. W trakcie śledztwa wdowa odkrywa przerażające filmy, na których ktoś w sposób brutalny morduje i gwałci młode dziewczyny. Zaraz potem godzi się z Lydia, wraz z którą rozpoczyna własne dochodzenie na temat przeszłości jej męża. Czy miał on z tym coś wspólnego? Czy prawda okaże się bardziej bolesna niż przeszłość? Jakie sekrety wyjdą na jaw?
Rzadko sięgam po kryminały czy thrillery. Nigdy nie mogłam się do nich przekonać, być może nie byłam jeszcze tak dojrzała, by dostrzec najlepsze cechy tego gatunku? Nie znam się, dopiero zaczynam poznawać te tematy, dopiero zaczynam błądzić po płyciźnie kryminalnych, gęsich skórek. A jednak jestem w szoku. Pamiętajcie, że tę recenzję pisze osoba, która przyzwyczajona jest do płakania i rozpływania się nad książkami. Zdecydowanie nie do tego, by w nocy gapić się w sufit z przerażeniem.
Pierwsze co przychodzi mi na myśl to słowo; genialna. Od samego początku Karin wprowadza nas w historię, która dopracowana jest na każdym kroku. W powieści, sekwencyjnie pojawiają się rozdziały. Jeden zawierający listy Sama do zaginionej Julii, drugi z perspektywy Claire, zaś trzeci z Lydii. W ten sposób możemy poznać i zagłębić się w życie oraz myśli każdej z tych osobowości. Poznajemy przeszłość, teraźniejszość a nawet ewentualną przyszłość. Aż do pogodzenia się sióstr, po którym zaczyna się prawdziwy rollercoaster. I ostrzegam, niełatwo jest się oderwać od lektury.
Autorka wciąga w świat, który wykreowała. W świat brutalny, obnażony i dosadny. Co jeszcze uderza w czytelnika? Fakt, że wydarzenia przedstawione w powieści mogły w jakikolwiek sposób dziać się w realnym świecie. Oglądacie czasami programy na temat osób zaginionych, morderstw czy seryjnych brutalnych psychopatów? Ja to zawsze lubiłam. I przyznam, że historia opowiedziana przez Slaughter niczym nie odbiega od prawdziwych wydarzeń przedstawionych na ekranie telewizora.
Moje śliczne nie pozostawia na czytelniku suchej nitki. Intryguje, sprawia, że każdą kolejną stronę wręcz się połyka. I mimo uśmiechu, który chwilami wywoływała, szczególnie dzięki charakterowi Lydii, to potrafi zaskoczyć faktami, które nie są owijane w bawełnę. Uderzają i to z taką mocą, aż musiałam odłożyć na chwilę książkę by odetchnąć. W jednej chwili czułam ciekawość, zirytowanie, poczucie bezsilności, a za chwilę chciałam wdrążyć się w świat sióstr Carrol, by odkrywać z nimi tajemnice, a zaraz potem uciec w ciemny róg i nie doświadczać tego wszystkiego, kiedy dochodził szok, niedowierzanie i przerażenie. Tak, zdecydowanie czytanie w nocy nie idzie w parze z spokojnym i słodkim wejściem w krainy Morfeusza.
Historia stworzona przez Karin Slaugter szczególnie zasługuje na uwagę, którą nie sposób jej poświęcić już po pierwszych kilku stronach. Jednak zapamiętajcie, nie jest to zdecydowanie lektura, przez którą przejdzie się lekko, szybko (niedosłownie) i przyjemnie. Zdecydowanie polecam. I już wiem, że to nie będzie jedyna książka autorki, jaka wpadnie mi w ręce.
http://getatimewithbooks.blogspot.com/
Setki ludzi przechodzą obok nas. Mijamy przeróżne twarze, zapamiętujemy je nawet nieświadomie i gdzieś w naszej głowie te obrazy zostają. Rozmawiamy z przechodniami. Gdy zobaczymy uśmiech, odwdzięczamy się tym samym. Jednak nigdy nikt nie wgłębia się w przelotną osobę. Jaka jest jej historia? Co kryje się za tymi krzywo uniesionymi kącikami ust? Zastanawialiście się?
Rok...
2011-04-16
Najlepsza biografia ever. Jedna z moich ulubionych pozycji. Kupiłam dwa lata temu, znając jedynie poczciwego Dr.Feelgood, który powstał spod rąk muzyków z MC. Po przeczytaniu w ciągu jednego dnia tej książki, po prostu oniemiałam. Do teraz jestem wielką fanką, a przeżycia chłopaków pomogły mi w wielu sprawach. Na pewno zapamiętam tę czwórkę wielkich ludzi do końca życia, a sam egzemplarz jak i płyty zostawię dzieciom ;)
Najlepsza biografia ever. Jedna z moich ulubionych pozycji. Kupiłam dwa lata temu, znając jedynie poczciwego Dr.Feelgood, który powstał spod rąk muzyków z MC. Po przeczytaniu w ciągu jednego dnia tej książki, po prostu oniemiałam. Do teraz jestem wielką fanką, a przeżycia chłopaków pomogły mi w wielu sprawach. Na pewno zapamiętam tę czwórkę wielkich ludzi do końca życia, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-29
Muszę przyznać, gdy tylko dostałam propozycję, bez najmniejszego wahania ją przyjęłam. Powieści erotyczne są dla mnie, to fakt, a jeżeli dodacie do tego rockmanów, to jestem sprzedana. Czy naprawdę Na szczycie wywarło na mnie aż tak dobre wrażenie?
Autorka, bo K.N. Haner, która posługuje się pseudonimem, okazała się niebywale sympatryczną i ciepłą osóbką. Miałam okazję z nią wymienić kilka wiadomości i powiem Wam szczerze, że serce mi topnieje, gdy autorzy traktują swoich czytelników równym sobie. Co prawda, miałam zadać z dwa pytania autorce, jednak wygrzebałam na jej blogu kilka ważnych informacji, takich jak fakt, że Avenged Sevenfold jest jednym z ulubionych zespołów autorki i na nich się po części wzorowała, a
główną, fundamentalną inspiracją do napisania NS była trylogia 50 Twarzy Greya, Za Sceną oraz twórczość Sylvi Day...Jednak oby Was to kochani nie zmyliło, bo to co znajdziemy w tym obszernym tomisku, nijak ma się do Szarego i jego przygód.
Rebeka Staton jest dziewczyną z garstką problemów na głowie, matką pasożytem, beznadziejną szefową i swoim współlokatorem-najlepszym przyjacielem gejem o imieniu Trey. Reb pracuje w klubie ze striptizem, w którym jedynie daje występy taneczne i nie chodzi, jak większość dziewczyn, na układy z klientami. Pewnego wieczoru ma zatańczyć w stroju anioła i dobrze jej to idzie, aż do momentu, kiedy jej tęczówki napotykają szmaragdowe oczy Sedricka Millsa, który okazał się być managerem genialnej kapeli rockowej Sweet Bad Sinful. Wkrótce dostaje nietypową propozycję od Seda, który już zaczyna jej mieszać w głowie. Co wyjdzie z tego spotkania? Czy dziewczyna przystanie na tak intrygującą propozycję Millsa?
Z początku, tu muszę Wam przyznać, bałam się tej lektury. No bo tak naprawdę nie wiedziałam na czym stoję, do tego spora ilość stron, gdzie naprawdę nie pamiętam kiedy ostatni raz czytałam takie tomisko. Okazało się, że moje obawy były zbędne!
Ten gatunek literacki bardzo lubię, nawet mimo mojego młodego wieku. W sumie zaczęło się tak jak u Autorki, podczas przygody z Szarym. Od tamtej pory na rynku literackim pojawiło się na pęczki, pełno szero-podobnych, nawet nieco marnych podrób sławnej trylogii. W pewnym momencie byłam uczulona na takie pozycje, jednak Na szczycie zawładnęła moim sercem. Po prostu! Słodcy, źli i grzeszni? Tak, tak właśnie sobie ich wyobrażałam. Te gorące temperamenty, wyciekająca uszami pewność siebie, obezwładniające uśmiechy, sarkastyczne poczucia humoru...
Tu muszę przyznać brawa dla Autorki, rzadko zdarza się, że ja, czytając książkę parskam śmiechem na cały głos! Zdradzę Wam malutką tajemnicę, że kocham Rebekę za jej charakter! Naprawdę okazała się być bardzo podobna do mnie i dlatego też, stała się jedną z niewielu bohaterek, które w ogóle mnie nie drażniły.
W powieści nie brakuje bohaterów wykreowanych tak intensywnie, tak dokładnie, że żaden się nie pokrywa z innym. Charyzma i jeszcze raz charyzma. Mogłabym i bardzo chciałabym Wam opisać każdego bohatera tutaj z rzędu, ale no nie mogę! Nie będę Wam zabierać radości z czytania, bo naprawdę warto. Każdego z nich wszystkich zapamiętałam i choć było tych ludzi sporo, nie szło ich pomylić czy, o którymś zapomnieć. Po prostu się nie dało.
Na szczycie jest napisana bardzo przystępnym, prostym językiem, przeplatanym dialogami i niezwykle doszczętnymi opisami miejsc oraz zdarzeń. Jeżeli chodzi o aspekty seksualne, to owszem są. Jak na loterii, co się chce to i się ma. Począwszy od normalnego seksu czy pieszczot oralnych, przez zabawy homoseksualne, aż do....wielokątów. Jednak niech Was to nie przeraża, bo sceny seksu nie są głównym wątkiem w tej historii i nie znajdziemy ich na każdej stronie książki. Bo oprócz tego autorka funduje nam wydarzenia,których się najmniej spodziewaliśmy, kłótnie, akty desperacji, załamania, powroty demonów z przeszłości...Ukazuje nam przewrotny los, bo nie ma miejsca na sielankową miłość rozlewaną ze strony na stronę.
Na szczycie to odważne doznania, szokujące momenty i nieoczekiwane zwroty akcji przyozdobione towarzystwem całej, szerokiej gamy różnorodnych uczuć. NS powinna być nielegalna. Uzależnia, człowiek nie może przestań o niej myśleć, wpada w trans, nie może spać, bo każdą najkrótszą chwilę próbuje poświęcić książce, nie zważając na to, czy jest wyspanym, a może głodnym.
Polecam serdecznie, nudy nie zaznacie!
http://getatimewithbooks.blogspot.com/2014/12/na-szczycie-kn-haner-recenzja.html#more
Muszę przyznać, gdy tylko dostałam propozycję, bez najmniejszego wahania ją przyjęłam. Powieści erotyczne są dla mnie, to fakt, a jeżeli dodacie do tego rockmanów, to jestem sprzedana. Czy naprawdę Na szczycie wywarło na mnie aż tak dobre wrażenie?
Autorka, bo K.N. Haner, która posługuje się pseudonimem, okazała się niebywale sympatryczną i ciepłą osóbką. Miałam okazję z...
Rewelacja. Cztery lata temu kiedy zafascynowałam się Japonią, przeglądałam strony i okładka tejże książki przykuła moją uwagę. Poleciałam do pobliskiej księgarni i mimo wszystko zamówiłam tę książkę. Nie żałuję, pochłonęła dając tyle refleksji, ze całym sercem pokochałam pannę Kirino i to ona znajduję się w czołówce moich ukochanych autorów. Przeczytałam praktycznie wszystkie jej dzieła i za każdym razem z czystym sercem mogę rzec: majstersztyk.
Rewelacja. Cztery lata temu kiedy zafascynowałam się Japonią, przeglądałam strony i okładka tejże książki przykuła moją uwagę. Poleciałam do pobliskiej księgarni i mimo wszystko zamówiłam tę książkę. Nie żałuję, pochłonęła dając tyle refleksji, ze całym sercem pokochałam pannę Kirino i to ona znajduję się w czołówce moich ukochanych autorów. Przeczytałam praktycznie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-04
http://getatimewithbooks.blogspot.com/2014/04/pamietnik-nicholas-sparks.html
Z góry dziękuję, za zapoznanie się z moją opinią.
http://getatimewithbooks.blogspot.com/2014/04/pamietnik-nicholas-sparks.html
Z góry dziękuję, za zapoznanie się z moją opinią.
To jest pierwsza z pozycji Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, po którą sięgnęłam. Oczywiście miałam świadomość tego, że istnieje taka książka, posłuchałam o czym jest..ale jak to się mówi, nie doceni się tego, czego się nie miało, a w tym wypadku-tego czego się nie przeczytało.
Zaskoczona dobrymi opiniami, genialnym językiem napisanym..sięgnęłam po tę książkę. I szczerze powiedziawszy zakochałam się w niej po uszy! Pochłonęłam niemal całą na raz. Naprawdę łatwo mi było utożsamić się z główną bohaterką- Pauliną. Czarnowłosa, wielce zakochana, pełna nienawiści do ojca..Jakbym siebie widziała. I dlatego też bez skrupułów nie powstrzymywałam złości, uczucia miłości, empatii i łez jakie ta opowieść potrafi wywołać.
Jest to jedna z tak naprawdę niewielu książek, które potrafią wycisnąć łzy z moich oczu, a tym bardziej iż nie lubię ich okazywać nawet sama przed sobą.
"Bez przebaczenia" naprawdę jeszcze długo pozostanie w mojej pamięci, na pewno jeszcze do niej wrócę i obiecałam sama przed sobą sięgnąć po kolejne dzieło pani Agnieszki.
Gorąco polecam!
To jest pierwsza z pozycji Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, po którą sięgnęłam. Oczywiście miałam świadomość tego, że istnieje taka książka, posłuchałam o czym jest..ale jak to się mówi, nie doceni się tego, czego się nie miało, a w tym wypadku-tego czego się nie przeczytało.
więcej Pokaż mimo toZaskoczona dobrymi opiniami, genialnym językiem napisanym..sięgnęłam po tę książkę. I szczerze...