Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Bohaterami powieści są Róża i Mateusz – każde z zadrą w sercu i na życiowym rozdrożu, obcy sobie, a jednak zaskakująco bliscy – ich znajomość rozpoczyna się przypadkiem, a rytm spotkań wyznaczają kolejne stacje drugiej linii warszawskiego metra. Owa książka to hołd oddany stolicy i przy okazji niesamowita kopalnia ciekawostek oraz nieoczywistych lokalizacji – w sam raz na wycieczkę śladami bohaterów.

Jeśli podobnie jak ja, kochacie pełnokrwiste obyczajówki, gdzie historia miłosna w nieoczywisty sposób ukazuje nam prawdę o nas samych, gdzie nie ma podanych na tacy łatwych, schematycznych rozwiązań, to „Stacje serc” są książką dla Was. Jest w tej opowieści coś świeżego, oryginalnego, urzekła mnie łatwość z jaką autorka potrafi uchwycić i nazwać ulotną emocję, stan duszy trwający ułamek sekundy. Mnóstwo tu trafnych zdań-perełek, fajnych metafor, nieoczywistych skojarzeń i porównań, a także bibliofilskich smaczków. Opisy są bardzo obrazowe, filmowe – prawdziwa pożywka dla wyobraźni. Uważam, że największymi atutami tej książki są zdecydowanie wiarygodność uczuć, dialogi i sama historia – ciekawa i niebanalna. Oraz pulsująca żarem Warszawa w tle. Uwierzyłam w tę historię, dałam się porwać słowom, a emocje zrobiły swoje. Naprawdę gorąco polecam!!!

Bohaterami powieści są Róża i Mateusz – każde z zadrą w sercu i na życiowym rozdrożu, obcy sobie, a jednak zaskakująco bliscy – ich znajomość rozpoczyna się przypadkiem, a rytm spotkań wyznaczają kolejne stacje drugiej linii warszawskiego metra. Owa książka to hołd oddany stolicy i przy okazji niesamowita kopalnia ciekawostek oraz nieoczywistych lokalizacji – w sam raz na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam poczucie humoru autorki i jej sympatyczne, nieco zakręcone bohaterki, a gdy do tego dołożyć jeszcze realistycznie oddane szpitalne klimaty – śmierdzące szafki w szatni, mroczne podziemia - oraz trafne obserwacje na temat pracy lekarzy - to otrzymujemy mieszankę doskonałą. Czytanie tej książki to była czysta przyjemność i rewelacyjna rozrywka. Historia trzyma w napięciu, momentami miałam ciarki na plecach i oderwać się nie mogłam, a jednocześnie chciałam czytać jak najwolniej – żeby na jak najdłużej mi starczyło. Jeden mam tylko zarzut – okładka – taka nijaka, romansidłowa, przeciętna… Ja bym tu widziała mroczny korytarz i oddalającą się postać w fartuchu... Niemniej wrażenia i tak mam baaardzo pozytywne. Czuję nawet lekkiego książkowego kaca i nie wiem co czytać dalej... Chcę jeszcze!!!

Uwielbiam poczucie humoru autorki i jej sympatyczne, nieco zakręcone bohaterki, a gdy do tego dołożyć jeszcze realistycznie oddane szpitalne klimaty – śmierdzące szafki w szatni, mroczne podziemia - oraz trafne obserwacje na temat pracy lekarzy - to otrzymujemy mieszankę doskonałą. Czytanie tej książki to była czysta przyjemność i rewelacyjna rozrywka. Historia trzyma w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Second Hand” to piąta książka Joanny Fabickiej, którą przeczytałam, ale nie odważę się pokusić o stwierdzenie, że dobrze już tę pisarkę poznałam, bo swoją najnowszą powieścią zaskoczyła mnie totalnie. „Second Hand” to coś zupełnie innego niż seria o Rudolfie, w której zaczytywałam się jeszcze kilka lat temu. W przeciwieństwie do tego młodzieżowego cyklu nie jest to łatwa lektura, którą można połknąć bezrefleksyjnie w jeden wieczór... Niby napisana lekko, ale o trudnych sprawach. Z żartem i dowcipnie, ale opisy są niekiedy makabryczne i szokujące. Powieść wyróżnia świetny, plastyczny język, który żyje własnym życiem - zaskakuje, bawi, nie daje czytelnikowi chwili wytchnienia. Książkę dobrze się czyta, ale nastrój potrafi zdołować...

Czytelnik bez żadnych wstępów i ogródek zostaje rzucony wprost na głęboką wodę, w duszną i gęstą atmosfera Podlewa – biednej, polskiej wsi w czasach PRL’u. Poznajemy losy trzech pokoleń nieszczęśliwych, udręczonych tajemnicami z przeszłości, szamoczących się w pajęczynie kłamstw kobiet, które prześladuje fatum nieszczęśliwej miłości i odrzucenia. Przyznam, że podczas czytania miałam gdzieś tam w tyle głowy taką myśl - kiedy ta historia się wreszcie rozkręci, wyłoni się z niej jakaś konkretna akcja? Ale to nie o to tu chodzi... To nie kryminał czy romans z jasno wyznaczonymi granicami. Tu historia wyłania się powoli, niespiesznie z fragmentów opowieści - to ma swój urok, który doceniłam najbardziej pod koniec książki...

„Second Hand’ to ciekawe spotkanie literackie, dające do myślenia i choć nieco przygnębiające, to jednak rozwijające. Nie powaliła mnie ta książka na kolana, ale myślę, że warto ją przeczytać. To jedna z takich pozycji, po które nie sięga się dla rozrywki, ale po to by zmierzyć się ze swoim gustem literackim, zweryfikować upodobania, poszerzyć horyzonty i przede wszystkim posmakować czego nowego - oryginalność i żywy, plastyczny język to moim zdaniem najmocniejsze strony tej książki.

„Second Hand” to piąta książka Joanny Fabickiej, którą przeczytałam, ale nie odważę się pokusić o stwierdzenie, że dobrze już tę pisarkę poznałam, bo swoją najnowszą powieścią zaskoczyła mnie totalnie. „Second Hand” to coś zupełnie innego niż seria o Rudolfie, w której zaczytywałam się jeszcze kilka lat temu. W przeciwieństwie do tego młodzieżowego cyklu nie jest to łatwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co za powieść! Przeczytałam ostatnią stronę, zamknęłam książkę i zamyśliłam się. Dawno nie spotkałam się z tak wspaniałym językiem, emocjonującą i wciągającą historią, niesamowicie stopniowanym napięciem i z tak umiejętnym wodzeniem czytelnika za nos...

Kathy, Ruth i Tommy chodzą do elitarnej szkoły w jednym z północnych zakątków Anglii. Z pozoru to zwykła szkoła z internatem, lecz im bliżej się jej przyglądamy, tym więcej elementów odbiega od normalności. Wychowankowie nigdy nie jeżdżą do domów, rozmawiają o dziwnych donacjach, a nauka polega przede wszystkim na tworzeniu sztuki. Stopniowo, z różnych aluzji, ze snutych przez Kathy wspomnień i mimochodem przytoczonych wydarzeń wyłania prawdziwy obraz tego miejsca. Z pod kartek prześwituje mroczna tajemnica, którą czytelnik odkrywa tylko na tyle, na ile pozwala mu sam pisarz. I nie jest to w żadnym razie jakaś kryminalna bajeczka z trupem w szafie, a mroczna, antyutopijna powieść obyczajowa o wszystkich meandrach życia. O dorastaniu, o człowieczeństwie, o przyjaźni i miłości. Zmusza do myślenia, ale nie w nachalny sposób. Refleksje przychodzą same...

Dawkowałam sobie czytanie tej pozycji – historia tak wciąga, że nie sposób się od niej oderwać, a jednocześnie poruszonych jest tyle ważnych tematów, że czułam silną potrzebę aby co jakiś czas oderwać się od lektury i porozmyślać nad przeczytanymi słowami. Podziwiam pisarza za jego znajomość ludzkich emocji, a także ze umiejętność opisywania ich w tak plastyczny, namacalny sposób. Wszystkie strony są nimi przesycone, a każde ze zdań jest niezwykle wyraziste i dosadne. Wyczuwa się w tej książce coś niesamowitego; tajemniczego i fascynującego zarazem, a jednocześnie niepokojącego swoją realnością. Na uwagę zasługuje także piękny język, który można smakować i chłonąć każdą komórką ciała.

„Nie opuszczaj mnie” to po prostu wspaniała, rewelacyjnie napisana książka, ze świetnie skonstruowaną i poprowadzoną fabułą. Jestem nią oczarowana. Polecam ją absolutnie każdemu na pełen emocji wieczór. :)

Co za powieść! Przeczytałam ostatnią stronę, zamknęłam książkę i zamyśliłam się. Dawno nie spotkałam się z tak wspaniałym językiem, emocjonującą i wciągającą historią, niesamowicie stopniowanym napięciem i z tak umiejętnym wodzeniem czytelnika za nos...

Kathy, Ruth i Tommy chodzą do elitarnej szkoły w jednym z północnych zakątków Anglii. Z pozoru to zwykła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wepchnęła się mi się ta książka przed kolejkę pozycji czekających na zrecenzowanie, ale koniecznie muszę wyrzucić z siebie moje przemyślenia i podzielić się z Wami wrażeniami, które, ku mojemu rozczarowaniu, nie należą do szczególnie entuzjastycznych i pozytywnych...

Jerzego Stuhra zna chyba każdy, chociażby z roli słynnego Maksia z „Seksmisji” czy jako głos Osła ze „Shreka”. Jest wybitnym, utalentowanym aktorem i nikt w to nie wątpi. Głupio czuję się krytykując prywatne zapiski autorstwa tak uznanej, starszej i doświadczonej osoby, ale pozycja ma sporo wad i żeby napisać rzetelną recenzję nie sposób ich pominąć. Nie będę tu analizować czyichś myśli, bo mija się to z celem. Pan Stuhr miał prawo napisać w swoim dzienniku wszystko, co tylko chciał. Jednak ja również mam prawo napisać u siebie to, że niektóre jego opinie są krzywdzące, niesprawiedliwe i zbyt uogólniające. Mało tu o chorobie, a za to niemalże każda strona przesycona jest krytyką światka aktorskiego, polityki i bieżących wydarzeń z życia publicznego. I jest to krytyka bardzo ostra, mało obiektywna i czasami obraźliwa jak na przykład w sprawie ACTA czy w temacie o wyrzekaniu się wiary. Bardzo nie podobało mi się to nieco wyolbrzymione podejście do niektórych spraw z bieżącego życia publicznego, ta nieprzyjemna i bezkompromisowa ocena rzeczywistości, nierzadko przesadzona i ewidentnie zgorzkniała. Można tłumaczyć autora, ma prawo do wyrażania swoich osądów, jak ciężkie by one nie były, choroba dostarcza mu do tego dodatkowych usprawiedliwień. Jednak te wszystkie uogólnienia, brak merytorycznej wiedzy i obrażanie młodych ludzi odebrały mi prawie całą radość czytania. Na okładce widzimy napis „ta książka daje nadzieję!”. Nie zauważyłam tego. Dla mnie pozycja ma wydźwięk przede wszystkim bardzo krytyczny wobec otaczającej nas rzeczywistości i zgryźliwy. Dopiero na sam koniec, kiedy autor zaniechał komentowania bieżących wydarzeń ze świata polityki, na kartki dziennika przebiły się pewne informacje o chorobie, wola walki z rakiem i wsparcie rodziny. O tych fragmentach, a także o zamieszczonym na samym końcu wywiadzie mogę napisać, że były naprawdę dobre. Jednak tym, co szczególnie mnie zdenerwowało były dwa wielkie spoilery filmów „Róża” i „W ciemności”, które zamierzałam obejrzeć w bliskiej przyszłości. Wydawałoby się, że pan Stuhr, jako osoba od kilkudziesięciu lat związana z kinem, mógłby pomyśleć o potencjalnych czytelnikach, którzy nie mieli jeszcze okazji obejrzeć wspominanych filmów. A tak znam dokładne opisy ostatnich scen. Pozostawiam to bez komentarza. Ehhh... Dodatkowo ciężki, toporny język, pokręcone zdania z niekiedy trudnym do rozszyfrowania sensem nie sprzyjają czerpaniu przyjemności z czytania.

Mimo, że bardzo lubię wszelkiego rodzaju dzienniki i biografie to niestety, akurat ta pozycja nieszczególnie przypadła mi do gustu. Z całym szacunkiem i respektem dla twórcy, ale z książki zapowiadanej jako dające nadzieję, szczere zapiski o chorobie wyszła pozycja o narzekaniu na politykę, artystów i kraj. Z jednej strony odradzałabym sięgnięcie po tę książkę, a z drugiej chciałabym napisać: czytajcie, i to szybko, bo jestem ogromnie ciekawa Waszych opinii. :) Ja oceniam tę pozycję letnio, bardzo letnio, ale być może starsze osoby i wierni fani aktora odnajdą w niej coś więcej, czego ja nie potrafiłam dostrzec...

Żeby nie kończyć tak pesymistycznie dodam jeszcze, że książka jest pięknie wydana- zdjęcia, twarda oprawa, świetnej jakości papier. Wydawca bardzo się postarał. :)

Wepchnęła się mi się ta książka przed kolejkę pozycji czekających na zrecenzowanie, ale koniecznie muszę wyrzucić z siebie moje przemyślenia i podzielić się z Wami wrażeniami, które, ku mojemu rozczarowaniu, nie należą do szczególnie entuzjastycznych i pozytywnych...

Jerzego Stuhra zna chyba każdy, chociażby z roli słynnego Maksia z „Seksmisji” czy jako głos Osła ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Często, a szczególnie podczas podróży, na lotnisku lub dworcu, zdarza mi się obserwować nieznanych mi ludzi, zastanawiać się skąd pochodzą, dokąd jadą i jaka jest ich historia. „Gorzka czekolada” Lesley Lokko umożliwiła mi wejrzenie w życie i poznanie losów trzech różnych, fascynujących kobiet na przestrzeni kilkunastu lat i kilku krajów, co, w połączeniu z moimi podróżniczymi skłonnościami i fascynacją zwykłymi ludźmi z różnych zakątków świata, okazało się strzałem w dziesiątkę. :)

Do książki podeszłam bez zbytnich oczekiwań, ot, lekka, wakacyjna lektura. A otrzymałam piękną, wielobarwną i wielowarstwową, słodko-gorzką opowieść o życiu, o wszystkich jego barwach i odcieniach, nasączoną mądrością, autentycznością i niepodrabialnym optymizmem. To historia o dojrzewaniu, o złych decyzjach, trudnych wyborach i o tym, że w prawdziwym życiu nie istnieje coś takiego jak „i żyli długo i szczęśliwie”. O tym jak nieprzewidywalny i kapryśny bywa los. O tym, że trzeba przyjmować życie takim, jakie jest, kochać je, doceniać i smakować każdą chwilę.

Zachwyciły mnie główne bohaterki – każda wyraźnie zarysowana, ciekawa i intrygująca. Każdą można polubić, pokochać i co najważniejsze zrozumieć. W świetny, dynamiczny sposób zostało przedstawione kształtowanie się ich charakterów; poznajemy je jako młode, niewinne dziewczyny, niczym czyste kartki, na których każde z późniejszych wydarzeń zostawia swój ślad, rys osobowości. Z ich połączenia wyłaniają się dogłębne portrety psychologiczne bohaterek.

Byłam zaskoczona jak dobrze autorce udało się oddać na kartach książki zwykłe, codzienne życie wraz ze wszystkimi jego zawirowaniami. Byłam pod ogromnym wrażeniem jak realistyczna jest ta historia, jak niesamowicie życiowa i autentyczna. Pisarka świetnie ukazała książkowe realia, zarówno niespokojnego Haiti lat 80’, jak i Londynu dla bogaczy czy egzotycznej Ghany. Jakbym podglądała przez dziurkę od klucz nie fikcyjne bohaterki, a prawdziwe kobiety, które żyją i będą żyły swoim własnym życiem, nawet po przeczytaniu przeze mnie ostatniej strony książki.

Ta powieść sprawiła, że drgnęła we mnie jakaś nieznana dotąd, ukryta struna. Poruszyła mnie, zainspirowała – po prostu przemówiła do mnie. Ta pozycja zostanie we mnie na dłużej i kiedyś z przyjemnością do niej powrócę. Każdy z nas ma swoją opowieść, nigdy nie wiadomo co przyniesie życie i jakie historie stoją za obcymi, mijanymi na lotnisku osobami... „Gorzka czekolada” to po prostu wspaniała, świetnie napisana i niezwykle autentyczna literatura obyczajowa! Nie przegapcie tej perełki!

Często, a szczególnie podczas podróży, na lotnisku lub dworcu, zdarza mi się obserwować nieznanych mi ludzi, zastanawiać się skąd pochodzą, dokąd jadą i jaka jest ich historia. „Gorzka czekolada” Lesley Lokko umożliwiła mi wejrzenie w życie i poznanie losów trzech różnych, fascynujących kobiet na przestrzeni kilkunastu lat i kilku krajów, co, w połączeniu z moimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mimo, że miałam wtedy zaledwie 8 lat, doskonale pamiętam dzień zamachów na WTC, z 11 września 2001 roku. Oglądałyśmy z mamą relację na żywo, widziałyśmy jak obie wieże runęły, w pełni świadome, że w jednej chwili, na naszych oczach, zginęły tysiące osób. Każda z nich miała rodzinę, przyjaciół i plany na przyszłość. Pamiętam ten szok, te telefony do najbliższych osób i poczucie solidarności z całą Ameryką. I pamiętam, że jako mała dziewczynka nie mogłam się nadziwić jak można, tylko z powodu różnic religijnych, zabić tyle niewinnych osób. Za sprawą świetnej książki „Kiedy Bóg był królikiem” ponownie powróciłam do tych wydarzeń. Łzy ciekły mi ciurkiem, tak pięknie i poruszająco zostały one opisane w debiutanckiej książce Sarah Winman.

Jednak zamachy na WTC to zaledwie drobna cześć składająca się na tę niesamowitą pozycję. „Kiedy Bóg był królikiem” to słodko-gorzka, wielowarstwowa opowieść o życiu; o codziennych troskach, miłości w każdym tego słowa znaczeniu, akceptacji, przyjaźni, rodzinie i o tym jak nasze dzieciństwo wpływa na to, kim jesteśmy. Narratorkę, Elly, poznajemy w chwili gdy jest małą dziewczynką, szczęśliwą posiadaczką królika zwanego Bogiem i towarzyszymy jest aż do pełni jej dorosłego życia. Historia rozpoczyna się w latach 60’, w Wielkiej Brytanii i trwa aż do pierwszych lat XXI wieku, ukazując na tle losów Elly, ważne wydarzenia historyczne, takie jak śmierć Lady Diany czy zamachy na WTC. Książka jest niesamowicie wzruszająca, szczera do bólu i przede wszystkim świetnie napisana. Każda strona pełna jest wyrazistych, starannie skonstruowanych postaci oraz symboli, które każdy może rozpatrywać i rozumieć na swój własny sposób. Jest barwna, wypełniona kolorami emocji i uczuć; jak to życie, raz szare i ponure, raz kolorowe i pełne soczystych barw. „Kiedy Bóg był królikiem” to niezwykle poruszająca i wywołująca silne emocje pozycja; momentami śmiałam się do łez z zabawnych sytuacji, a czasami potok łez pojawiał się wywołany smutnymi wydarzeniami. To po prostu piękna książka, pełna mądrości o życiu, wzruszająca i na pewno na długo zapadająca w pamięć. Zanurzyłam się w niej, smakowałam każde słowo i wydarzenie. Serdecznie wszystkim polecam!

Mimo, że miałam wtedy zaledwie 8 lat, doskonale pamiętam dzień zamachów na WTC, z 11 września 2001 roku. Oglądałyśmy z mamą relację na żywo, widziałyśmy jak obie wieże runęły, w pełni świadome, że w jednej chwili, na naszych oczach, zginęły tysiące osób. Każda z nich miała rodzinę, przyjaciół i plany na przyszłość. Pamiętam ten szok, te telefony do najbliższych osób i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Muszę przyznać, że rozczarowała mnie ta książka. Zakupiłam ją będąc pod silnym wrażeniem rewelacyjnych „Siedmiu pożarów Mademoiselle” tej samej autorki. A tu takie dziwadło. Może miałam zbyt wysokie oczekiwania, ale naprawdę chciałam, żeby ta pozycja przypadła mi do gustu. Myślę, że z mojej strony wykazałam wystarczająco dużo cierpliwości i entuzjazmu, więc problemem nie jest moje nastawienie. Nawet przy najlepszych chęciach ewidentnie czegoś mi tu zabrakło; tej nutki dowcipu i uroku, obecnej na każdej ze stron „Siedmiu pożarów Mademoiselle”.

Sam pomysł na historię wydaje się być nie tylko ciekawy, ale także bardzo oryginalny. Mamy do czynienia z monologiem moskita, który zakochał się w ludzkiej dziewczynie. Poznajemy wydarzenia z jego punktu widzenia. Nasz komar siedzi na wentylatorze i obserwuje schadzkę, jaką urządziła sobie piękna, młoda kobieta z podstarzałym, żonatym facetem.

Mogłaby powstać z tego zabawna, nietuzinkowa i nieszablonowa powieść. Jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Narracja jest denerwująca, a treść taka... nijaka i pełna sztuczności. Miałam wrażenie jakby pisarka miała dobry pomysł, ale sama nie za bardzo umiała go dopasować do jakiejkolwiek historii i na siłę wcisnęła go w taką dziwną formę. Myślę, że ta powieść miała o wiele większy potencjał i książka obdarzona tak oryginalnym pomysłem powinna wybijać się na tle innych pozycji. Natomiast ta niknie w cieniu i przechodzi zapomniana. Ale to też nie tak, że książka zupełnie mi się nie spodobała. W sumie z zaciekawieniem czytałam o dalszych losach głównego komara (jak to brzmi :)) i „Na dziewczęcej skórze” traktowane jako lekka rozrywka może się nawet podobać. Niemniej nic nie zmieni tego, że jest to pozycja, która jednym okiem wpada, a jednocześnie drugim wypada, nie wywołując w czytelniku większych emocji...

A morał z tego taki, że nie należy oceniać pisarza po jednej książce. Gdybym w pierwszej kolejności przeczytała „Na dziewczęcej skórze” wątpię, żebym kiedykolwiek sięgnęła po wspaniałe „Siedem pożarów Mademoiselle” Zupełnie jakby te dwie książki zostały napisane przez inne osoby.... Na szczęście zrobiłam to w odwrotnej kolejności i nie przegapiłam tej perełki.

Jeśli uda mi się gdzieś dorwać inne pozycje tej pisarki, dam jej jeszcze jedną szansę na udowodnienie swoich umiejętności. Chronologicznie, „Na dziewczęcej skórze” powstało znacznie wcześniej niż „Siedem pożarów Mademoiselle”, wiec może autorka dopiero się rozkręca. :)

Muszę przyznać, że rozczarowała mnie ta książka. Zakupiłam ją będąc pod silnym wrażeniem rewelacyjnych „Siedmiu pożarów Mademoiselle” tej samej autorki. A tu takie dziwadło. Może miałam zbyt wysokie oczekiwania, ale naprawdę chciałam, żeby ta pozycja przypadła mi do gustu. Myślę, że z mojej strony wykazałam wystarczająco dużo cierpliwości i entuzjazmu, więc problemem nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatnio dość rzadko sięgałam po książki należące do szeroko rozumianej fantastyki. Nie należę do największych fanów tego gatunku, jednak dla pozycji takich jak „W otchłani” autorstwa Beth Revis z przyjemnością robię wyjątki i zawsze znajdzie się dla nich miejsce w moich czytelniczych planach. :)

„W otchłani” to futurystyczna opowieść o losach ekspedycji promu kosmicznego „Błogosławiony”. Statek wystartował 250 lat temu z Ziemi, a jego celem jest dotarcie do nowej planety i skolonizowanie jej. W tym celu na jednym z poziomów znajdują się setki zahibernowanych osób, sami specjaliści w swoich dziedzinach wiedzy. Na pokładzie mieszka także społeczność ludzi, których kolejne pokolenia mają za zadanie dbać o statek przez cały jego, planowany na 300 lat, rejs. Przez te wszystkie lata izolacji uformowała się tu nowa struktura społeczna, na której czele stoi Najstarszy, a wkrótce dowództwo przejmie jego następca, Starszy. Jednak pewnego dnia pozorny spokój mieszkańców promu zostaje naruszony. Do życia budzi się jedna ze "zbędnych" zahibernowanych, 17-letnia Amy, która poprzez swoją inność i wrodzoną ciekawość może stanowić zagrożenie dla z trudem utrzymywanej równowagi "Błogosławionego". Czym jest osławiona Plaga? Kto odłączył zamrożoną Amy od zasilania? Kiedy tak naprawdę statek doleci do nowej planety? „Błogosławiony” skrywa wiele tajemnic...

Przede wszystkim chcę podkreślić, że książka bardzo przypadła mi do gustu. Trochę przypominała mi „Intruza” Stephenie Meyer, nie poprzez treść, ale dzięki stale utrzymującemu się napięciu, wyobcowaniu głównej bohaterki i izolacji opisywanej społeczności. Mieszkańcy statku żyją w zawieszeniu między dwiema planetami, są zupełnie odcięci od reszty świata i zdani tylko na siebie. Świadomość tych elementów sprawiła, że książę czytałam z jeszcze większym zainteresowaniem. Powieść została napisana świetnym, lekkim językiem i mimo, że liczy prawie 400 stron pochłania się ją błyskawicznie. Bardzo wciąga, co jest nieco niebezpieczne w okresie maturalnym. (Usiadłam na chwilę, żeby przeczytać kilka rozdziałów, nagle patrzę i jestem już na 70 stronie, a w tym czasie wskazówki zegara nieubłaganie przesunęły się o godzinę. :)) Historia wielokrotnie zaskakuje, jest mało przewidywalna, akcja toczy się szybko, a napięcie rośnie stopniowo, coraz silniej podsycając ciekawość, tak że z niecierpliwością przekręcałam każdą kolejną kartkę. Interesującym zabiegiem było dwutorowe poprowadzenie fabuły. Historię poznajemy na przemian, z punktu widzenia Amy lub Starszego. Bohaterzy są ciekawi, wyraźnie zarysowani i wiarygodni. Widać, że autorka miała pomysł, dokładnie go opracowała i przemyślała, nawet w najdrobniejszych szczegółach. Wymyślając nowe, futurystyczne technologie czy też sposoby kontrolowania liczby urodzeń na statku dała popis swojej bujnej wyobraźni. Cieszę się również, że książka nie skupia się przesadnie na wątku miłosnym, jest on praktycznie nieobecny, widzimy zaledwie jego subtelny początek. Bardzo spodobało mi się także to, że autorka zostawia czytelnikowi pole do przemyśleń i refleksji. Nic nie jest jednoznacznie dobre albo złe. Czytelnik ma swobodę indywidualnej oceny moralnej bohaterów, ich decyzji i zachowań. Być może czasem kłamstwo jest lepsze od prawdy. Może czasami prawda jest zbyt straszna by z nią żyć...

Ciężko jest się do czegoś przyczepić, ale jeśli już miałabym wymienić jakieś minusy to na pierwszym miejscu wskazałabym bardzo łatwo ścierający się napis na okładce. Nie jest to rażąca wada, nie wpływa na jakość powieści, niemniej odebrała mi nieco z przyjemności czytania. Bardzo dbam o książki, zawsze staram się, aby były w jak najlepszym stanie, dlatego takie usterki, na które nie mam wpływu, bardzo mnie irytują. Druga rzecz to dziwne teksty bohaterów. Co to jest „hucpa” i „gzyf” powtarzane na każdym kroku, naprawdę nie wiem. :) Ale są to tylko mało istotne zarzuty, zupełnie niknące w tle ciekawej i interesującej historii.

Podsumowując, „W otchłani” to przede wszystkim świetna i wciągająca rozrywka, którą gorąco polecam wszystkim fanom antyutopii i całej szeroko rozumianej fantastyki. Warto wsiąść na pokład „Błogosławionego” i wraz ze Starszym oraz Amy wyruszyć w niebezpieczną odyseję kosmiczną poprzez galaktykę.

Ostatnio dość rzadko sięgałam po książki należące do szeroko rozumianej fantastyki. Nie należę do największych fanów tego gatunku, jednak dla pozycji takich jak „W otchłani” autorstwa Beth Revis z przyjemnością robię wyjątki i zawsze znajdzie się dla nich miejsce w moich czytelniczych planach. :)

„W otchłani” to futurystyczna opowieść o losach ekspedycji promu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Carlos Ruiz Zafon to jeden z moich ulubionych pisarzy, należący do wąskiego grona tych twórców, których nowych publikacji wyczekuję z niecierpliwością i odliczam dni do ich premiery. Z ogromną ciekawością i entuzjazmem sięgnęłam po jego najnowszą powieść, a zarazem kontynuację słynnego „Cienia wiatru” i po przeczytaniu tej pozycji muszę przyznać, że wywołała one we mnie mieszane odczucia.

Jeśli chodzi o styl, język i formę Zafon jak zwykle nie zwiódł swoich czytelników. Pisze pięknie, poetycko, a jego opisy mrocznych zaułków Barcelony są równie niepowtarzalne i klimatyczne jak w poprzednich powieściach. Bardzo fajnie było poznać dalsze lody Daniela, jego rodziny, jeszcze raz odwiedzić Cmentarz Zapomnianych Książek i ponownie zanurzyć się w tajemniczy świat powojennej Barcelony, która wciąż zmaga się z duchami przeszłości. „Więzień nieba”’ skupia się przede wszystkim na losach Fermina Romero de Torresa, a że jest to niezwykle barwna i interesująca postać, to powieść jest dzięki niemu jeszcze ciekawsza i bardziej wciągająca.

Jednak te wszystkie zalety przysłoniła mi jedna, dość istotna wada. Książka była dla mnie zdecydowanie za krótka. Nich nie zwiedzie Was ilość stron, ponad 400, bo czcionka jest naprawdę dużych rozmiarów, marginesy i akapity szerokie, a treść poprzedzielana zdjęciami. Czytając, miałam wrażenie, że „Więzień nieba” stanowi zaledwie wstęp, preludium do dalszych, zdecydowanie ważniejszych wydarzeń, przeznaczonych na kolejne powieści. Przez to czuję pewien niedosyt po zakończeniu lektury. Wiele wątków zostało rozpoczętych, a mało wyjaśnionych i doprowadzonych do końca. Kilka elementów zupełnie nie zgadza mi się z wydarzeniami z „Gry anioła”, ale myślę, że autor wszystko sobie dokładnie zaplanował i będą one miały swoje rozwiązanie w jego następnych książkach. Sądzę, że, gdy Zafon napisze jeszcze kilka następnych pozycji z serii o Cmentarzu Zapomnianych Książek, „Więzień nieba” będzie mógł być traktowany jako spoiwo łączące „Cień wiatru” z „Grą anioła”. Niemniej, jak na razie, byłabym gotowa poczekać jeszcze z rok, półtora, dać autorowi więcej czasu na pisanie, tak, żeby jego najnowsza powieść stanowiła zwartą historię, jak było to w przypadku „Cienia wiatru” czy „Gry anioła”, a nie zaledwie wstęp do większej całości.

Podsumowując, „Więzień nieba” to niewielka dawka świetnej prozy Zafona, którego jednak wolę czytać w zdecydowanie większych porcjach. Polecam, bo jeśli chodzi o historię, styl pisania czy klimat nie mam autorowi absolutnie nic do zarzucenia. Tylko ta długość... Niemniej dla wszystkich fanów „Cienia wiatru”, „Gry anioła” czy „Mariny” jest to pozycja obowiązkowa, chociaż sądzę, że tych, co znają już prozę Zafona, nie trzeba specjalnie zachęcać do przeczytania jego najnowszej książki. Myślę, ze sami zrobicie to z ogromną ciekawością i przyjemnością. :)

Carlos Ruiz Zafon to jeden z moich ulubionych pisarzy, należący do wąskiego grona tych twórców, których nowych publikacji wyczekuję z niecierpliwością i odliczam dni do ich premiery. Z ogromną ciekawością i entuzjazmem sięgnęłam po jego najnowszą powieść, a zarazem kontynuację słynnego „Cienia wiatru” i po przeczytaniu tej pozycji muszę przyznać, że wywołała one we mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo lubię czytać książkowe serie. Ogromną radość sprawia mi moment, kiedy po kilku miesiącach przerwy wracam do znanych mi z poprzednich tomów bohaterów, gdy mogę przeczytać o ich dalszych przygodach i ponownie wkraczam do znanego mi już wcześniej świata. To jak spotkanie ze starymi przyjaciółmi, tym bardziej przyjemne jeśli książka jest lekką, sympatyczną i świetnie napisaną powieścią. A bez wątpienia do takich pozycji można zaliczyć wszystkie części z serii „Córki” autorstwa Joanny Philbin.

„Córki wkraczają na scenę” to już trzeci tom cyklu, równie dobry jak dwa poprzednie, o których pisałam TUTAJ i TUTAJ. Joanna Philbin po raz kolejny zabiera swoich czytelników w świat bogatych, nowojorskich nastolatek, które urodziły się w blasku sławy swoich rodziców. Poznajemy losy trzech, bardzo sympatycznych przyjaciółek, Hudson, Cariny i Lizzie. W tej części uwaga skupiona jest na perypetiach Hudson, która próbuje swoich sił w przemyśle muzycznym i usiłuje uwolnić się od kontrolującej i zaborczej matki, gwiazdy muzyki pop.

Bardzo polecam zarówno tę książkę, jak i całą serię, jako lekturę na kilka wiosennych wieczorów lub na czytelnicze popołudnie w parku, jak było to w moim przypadku. :) Nie spodziewajcie się fajerwerków, ale jeśli szukacie lekkich, poprawiających humor i dostarczających świetnej rozrywki powieści to seria „Córki” w pełni zaspokoi Wasze oczekiwania. Książki pochłania się bardzo szybko, przyjemnie i, co ważne, każdą z części można czytać osobno. Stanowią pewną ciągłość, ale, jeśli zaczniecie lekturę od drugiego czy trzeciego tomu, to bez problemu połapiecie się w postaciach i wątkach, gdyż w każdym tomie autorka dyskretnie przypomina wydarzenia z poprzednich części. Bardzo polecam! :)

„Córki wkraczają na scenę” to przedostatni tom z cyklu. Autorka ma w planach wydanie jeszcze czwartej części, która w maju tego roku będzie miała swoją premierę w Stanach Zjednoczonych. Już się nie mogę doczekać, choć smutno będzie mi pożegnać się z tą serią...

Bardzo lubię czytać książkowe serie. Ogromną radość sprawia mi moment, kiedy po kilku miesiącach przerwy wracam do znanych mi z poprzednich tomów bohaterów, gdy mogę przeczytać o ich dalszych przygodach i ponownie wkraczam do znanego mi już wcześniej świata. To jak spotkanie ze starymi przyjaciółmi, tym bardziej przyjemne jeśli książka jest lekką, sympatyczną i świetnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pamięć jest tym, co nas definiuje, określa naszą osobowość i wyznacza nasze miejsce w otaczającym nas świecie. Bez niej jesteśmy bezbronni, zdezorientowani i zagubieni. Jedne wspomnienia hołubimy, o innych wolelibyśmy zapomnieć, jednak nasz bagaż pamięci towarzyszy nam nieustannie i w każdej chwili możemy do niego sięgnąć, aby z odmętów przeszłości wydobyć potrzebne nam wspomnienia. Christine, główna bohaterka elektryzującej powieści „Zanim zasnę” autorstwa S.J. Watsona, nie posiada takiego dobytku. Znacie to uczucie gdy budzicie się w nowym miejscu i przez kilka pierwszych chwil zupełnie nie wiecie gdzie jesteście? Christine ma tak codziennie, z tą tylko różnicą, że ona nie odzyskuje pamięci. Każdy dzień zaczyna się tak samo, wciąż i wciąż od nowa. Kobieta budzi się w nieznanym domu, obok niej leży nieznany, żonaty mężczyzna, a w lustrze widzi twarz 47-letniej kobiety. Christine zupełnie nie wie co się dzieje, panikuje, a po chwili okazuje się, że nieznajomy facet obok jest jej mężem, który cierpliwie, po raz setny, oznajmia jej, że są małżeństwem od kilkunastu lat i w wyniku wypadku jej umysł stracił umiejętność tworzenia pamięci długotrwałej. Christine co rano budzi się z poczuciem, że ma 20 lat, a jej wspomnienia z poprzedniej doby znikają. Jednak pewnego dnia okazuje się, że bohaterka przez ostatnich kilka tygodni, w tajemnicy przed mężem, pisała dziennik, w którym skrupulatnie zapisywała wszystkie wydarzenia. Wiele elementów się nie zgadza, tajemnice z przeszłości stopniowo wychodzą na jaw, a z kart pamiętnika wyłania się mrożąca krew w żyłach historia z zaskakującym zakończeniem. Czy Christine może ufać swojemu mężowi? Co tak naprawdę wydarzyło się w dniu, kiedy straciła pamięć?

Wielokrotnie podczas lektury zamykałam oczy i usiłowałam wczuć się w sytuację Christine, wyobrazić sobie jak może wyglądać życie bez wspomnień z ostatnich 20 lat, kiedy każdy dzień jest jak biała, niezapisana kartka. Christine jest bezbronna, zdana na łaskę innych, nie może zweryfikować kłamstwa, a nawet gdy odkryje coś wstrząsającego na następny dzień i tak tego nie pamięta. Jej przeszłość może być dowolnie modelowana przez inne osoby, a mąż wydaje się być zupełnie obcym człowiekiem, któremu ciężko zaufać. Christine jest nikim, a jednocześnie może być każdym. Historię kobiety poznajemy z jej punku widzenia, co czyni książkę jeszcze bardziej autentyczną. Christine jest postacią, którą łatwo polubić i utożsamiać się z nią, przez co lektura tej pozycji dostarcza mnóstwa emocji, wciąga i porywa, tak że ciężko się od niej oderwać. Książka stanowi przede wszystkim świetną rozrywkę, choć oprócz tego dostarcza również wielu tematów do głębszych refleksji i uświadamia jak ważnym elementem naszego życia są wspomnienia. Bez nich nie istniejemy...

Mogę śmiało stwierdzić, że „Zanim zasnę” to najlepszy thriller jaki kiedykolwiek miałam okazję przeczytać i wątpię czy jakakolwiek inna pozycja z tego gatunku będzie w stanie przebić wrażenie jakie wywarła na mnie lektura tej powieści. Warto wspomnieć, że jest to debiutancka książka S.J. Watsona, więc tym bardziej należą mu się ogromne wyrazy uznania za stworzenie tak niezwykłej, porywającej i oryginalnej historii już za pierwszym podejściem. Na pewno będę uważnie śledziła jego dalsze poczynania pisarskie, a co nowego wyda, kupię od razu w dniu premiery. Myślę, że powieść „Zanim zasnę” ma zadatki na zostanie prawdziwym bestsellerem, czego z całego serca jej życzę. Książka w pełni zasługuje na takie wyróżnienie i mam nadzieję, że uda się jej przebić na rynku. Szkoda by było żeby taka perełka zagubiła się gdzieś w gąszczu wampirów i skandynawskich kryminałów. :) Bardzo zachęcam Was do lektury tej pozycji, naprawdę warto. To nie tylko świetna rozrywka, ale również duża dawka emocji i poruszająca historia kobiety walczącej o swoją tożsamość. Bardzo, bardzo polecam!

Pamięć jest tym, co nas definiuje, określa naszą osobowość i wyznacza nasze miejsce w otaczającym nas świecie. Bez niej jesteśmy bezbronni, zdezorientowani i zagubieni. Jedne wspomnienia hołubimy, o innych wolelibyśmy zapomnieć, jednak nasz bagaż pamięci towarzyszy nam nieustannie i w każdej chwili możemy do niego sięgnąć, aby z odmętów przeszłości wydobyć potrzebne nam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ian McEwan to, obok Agaty Christie i Virginii Woolf, jeden z tych pisarzy, których twórczość planuję poznać w całości. Zbiór opowiadań „W pościeli” to trzecia już pozycja autorstwa McEwana, którą miałam okazję przeczytać i powiem tyle: to bardzo mocna i kontrowersyjna książka. Autor wprowadza nas w najciemniejsze zakamarki ludzkiego umysłu. Przedstawia nam między innymi mroczne fantazje erotyczne o manekinie, apokaliptyczną wizję świata i okrutną zemstę zdradzonych kobiet. Pisarz stwarza okazję czytelnikowi na krótkie zerknięcie poprzez dziurkę od klucza do życia wymyślonych przez siebie bohaterów, poznanie ich najintymniejszych przemyśleń oraz marzeń. Nie ma sensu opisywać pojedynczych opowiadań, bo każde z nich jest inne i na swój sposób bardzo oryginalne. Niektóre mi się podobały, inne przeraziły, jednego nie zrozumiałam, niemniej warto było przeczytać. :) Książka została napisana świetnym stylem, a język jest niesamowicie plastyczny i bogaty.

Lubię czytać różnorodnie, a zbiór opowiadań „W pościeli” był dla mnie doskonałą odskocznią od na co dzień wybieranych pozycji. Opowiadania dawkowałam sobie małymi porcjami, po jednym, góra dwa dziennie. Każde z nich zawiera po prostu za duży ładunek emocji, aby przyjąć go na jeden raz. Osobom bardzo wrażliwym i pruderyjnym lekturę tej pozycji zdecydowanie odradzam. Natomiast polecam czytelnikom, którzy lubią, podobnie jak ja, urozmaicać sobie czytanie i odkrywać nowe zakamarki literatury, również te mroczne i kontrowersyjne.

Ian McEwan to, obok Agaty Christie i Virginii Woolf, jeden z tych pisarzy, których twórczość planuję poznać w całości. Zbiór opowiadań „W pościeli” to trzecia już pozycja autorstwa McEwana, którą miałam okazję przeczytać i powiem tyle: to bardzo mocna i kontrowersyjna książka. Autor wprowadza nas w najciemniejsze zakamarki ludzkiego umysłu. Przedstawia nam między innymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uwielbiam, po prostu uwielbiam takie książki! Powieści skrywające w sobie tajemnicę, którą nagle odkrywamy w trakcie lektury – czytasz, czytasz, książka podoba Ci się, ale bez fajerwerków czy rewelacji i nagle... BUM! – niespodziewany zwrot akcji, jedno zaskakujące wydarzenie, wszystko się zmienia, a Ty nie możesz uwierzyć w to, co masz przed oczami i z wypiekami na twarzy czytasz do trzeciej nad ranem. Taką właśnie książką jest powieść „Do ostatniej łzy” autorstwa Anny Quindlen, którą miałam ostatnio ogromną przyjemność pochłonąć.

Lathamowie to przeciętna, amerykańska rodzina. W jej skład wchodzą: Mary Beth, opiekunka domowego ogniska, w pełni oddana domowi i swym dzieciom, jej mąż, lekarz Glen, a także trójka ich dzieci; najstarsza, 17-letnia Ruby oraz 15-letni i skrajnie różni od siebie bliźniacy Max i Alex. Wszyscy razem tworzą szczęśliwą, choć nie idealną rodzinę. Ich historię poznajemy z perspektywy widzenia i w narracji Mary Beth, czyli matki, żony i głowy domu w jednym. Czasami jest krytyczna wobec swoich bliskich, czasami narzeka, często się zamartwia, ale widać, że kocha swojego męża i dzieci nad życie. Pierwsza połowa książki jest poświęcona dokładnemu przedstawieniu Lathamów. Teraźniejszość przeplata się w ciekawy sposób ze wspomnieniami, a to wszystko napisane świetnym stylem i z wartką akcją. Tego, co dzieje się w drugiej połowie książki na pewno nie zdradzę, bo odebrało by to Wam znaczną cześć z przyjemności czytania i pozbawiło pozycję momentu zaskoczenia. Jednak nawet, jeśli będą Was trochę nużyły te początkowe spostrzeżenia i wspomnienia Mary Beth na temat swojej rodziny, bądźcie cierpliwi – to, co otrzymacie później będzie tego warte. Zdradzę Wam, że jest powód do tak długiego przedstawiania wszystkich bohaterów i dokładnego zarysowywania ich portretów psychologicznych. Myślę, ze autorka chciała, żeby czytelnik zżył się z postaciami, polubił je i dobrze poznał ich osobowości, tak, aby późniejsze wydarzenia zrobiły na nim jeszcze większe wrażenie, do głębi wstrząsnęły oraz wywołały naprawdę silne emocje, a także aby lepiej mógł zrozumieć umotywowanie zachowań niektórych bohaterów.

Ja jestem absolutnie oczarowana tą książką. Poruszyła mną, wywołała wiele skrajnych emocji, a przede wszystkim wciągnęła na kilka ładnych godzin, czyli dostarczyła mi wszystkiego, czego oczekuję od naprawdę dobrej powieści obyczajowej. Bardzo, bardzo polecam! Szkoda tylko, że takie ciekawe książki jak ta są tak mało rozreklamowane, a ich okładki nieprzykuwające uwagi... Nie przegapcie tej pozycji! :)

Uwielbiam, po prostu uwielbiam takie książki! Powieści skrywające w sobie tajemnicę, którą nagle odkrywamy w trakcie lektury – czytasz, czytasz, książka podoba Ci się, ale bez fajerwerków czy rewelacji i nagle... BUM! – niespodziewany zwrot akcji, jedno zaskakujące wydarzenie, wszystko się zmienia, a Ty nie możesz uwierzyć w to, co masz przed oczami i z wypiekami na twarzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zgodnie z moim planem przeczytania wszystkich kryminałów Agaty Christie stopniowo i sukcesywnie zapoznaję się z powieściami jej autorstwa. Ostatnio miałam okazję sięgnąć po słynne i wyszukane przeze mnie „I nie było już nikogo” (polowałam specjalnie na to, konkretne wydanie z serii kieszonkowej Wydawnictwa Dolnośląskiego – lubię mieć wszystkie książki w jednej szacie graficznej :)). Wiele osób twierdzi, ze jest to najlepszy kryminał Agaty i ja również zgadzam się z tym stwierdzeniem. Co prawda, przeczytałam do tej pory tylko dwie inne powieści jej autorstwa, ale wiem, że ciężko byłoby pobić coś tak dobrze skonstruowanego i genialnego w swojej prostocie, jak „I nie było już nikogo”.

Tajemniczy U.N.Owen ściąga na odciętą od stałego lądu Wyspę Żołnierzyków dziesięć obcych sobie osób. Gdy goście przybywają na miejsce okazuje się, że gospodarza nie ma w domu i nikt nie wie kim tak naprawdę ów pan Owen jest. Jednak prawdziwych powodów do zmartwień dostarcza im nagranie z obciążającymi zarzutami oraz morderstwa zachodzące w dziwnych okolicznościach, dziwnie zbieżne z pewnym wierszykiem, którego treść wisi w pokoju każdego z gości. Osób ubywa, a skoro są na wyspie zupełnie sami, to mordercą musi być któryś z mieszkańców domu...

Cóż mogę napisać, Agata Christie po raz kolejny oczarowała mnie świetnym językiem, trzymającą w napięciu akcją oraz skrupulatnie przemyślaną i zaplanowaną zagadką. Oczywiście, po raz kolejny nie odgadłam kto jest mordercą, ale na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że tak bardzo wciągnęła mnie ta historia, że nie chciało mi się nawet na chwilę przerywać czytania, aby zastanawiać się nad wykryciem potencjalnego sprawcy. :) Powieść „I nie było już nikogo” polecam absolutnie każdemu. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników kryminałów, a także dla osób poszukujących świetnej i emocjonującej rozrywki. Bardzo polecam!!!

Zgodnie z moim planem przeczytania wszystkich kryminałów Agaty Christie stopniowo i sukcesywnie zapoznaję się z powieściami jej autorstwa. Ostatnio miałam okazję sięgnąć po słynne i wyszukane przeze mnie „I nie było już nikogo” (polowałam specjalnie na to, konkretne wydanie z serii kieszonkowej Wydawnictwa Dolnośląskiego – lubię mieć wszystkie książki w jednej szacie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wyobraźcie sobie... piękny, szlachecki dworek pod Krakowem wraz z otaczającym go, wypielęgnowanym ogrodem. A w ogrodzie tym niewielki staw błyszczący w promieniach letniego słońca, który swą błękitną wodą zachęca do wieczornych kąpieli. Sad pełen starych, wiekowych drzew, wśród których co rano można wysłuchać koncertu budzących się ptaków. A do tego romantyczna, niespełniona miłość oraz ciepła, wielopokoleniowa rodzina, niezwykle sympatyczna główna bohaterka i jej nieco zwariowana przyjaciółka. Czego jeszcze można oczekiwać od dobrej powieści obyczajowej? Debiutancka „Droga do Różan” autorstwa Bogny Ziembickiej zawiera wszystkie powyższe elementy, co w połączeniu z lekkim językiem i wciągającą akcją zaspokaja w 100% moje wymagania względem dobrej literatury kobiecej.

Zosia to 29-letnia miłośniczka przyrody i dziedziczka dworu w Różanach, w którym mieszka szczęśliwie wraz ze swoim ojcem i ukochaną nianią Zuzanną. Jednak przyszłość domu i jego mieszkańców staje pod znakiem zapytania, gdy wierzyciele domagają się natychmiastowej spłaty sporej pożyczki. W spokojne życie Zosi wiele zamieszania wprowadza także nieodwzajemniający jej uczuć Krzysztof, zakochany malarz Eryk oraz zwariowana przyjaciółka z Ameryki, Marianna. Jak potoczą się losy Zosi i jej najbliższych? Czy uda im się zatrzymać Różany i czy historia zakończy się happy-endem? Przekonajcie się sami. :)

„Droga do Różan” to bardzo dobra i wciągająca powieść obyczajowa. Ma swój własny klimat i urok wielopokoleniowej sagi z tajemnicą w tle. Wszyscy bohaterowie są wyraźnie zarysowani, każdy z nich ma swój własny charakter i osobowość. Akcja nie pędzi, raczej toczy się powoli, choć ani przez chwilę nie nudzi. O dziwo, jest bardzo zaskakująca i zupełnie nieprzewidywalna, co stanowi ogromny atut tej książki. Bardzo ciekawym elementem są również retrospekcje, dzięki którym dokładnie poznajemy losy całej rodziny oraz historię niespełnionej miłości Zuzanny, którą tragicznie zakończył wybuch II Wojny Światowej. Przez tych 400 stron z hakiem naprawdę przywiązałam się do bohaterów, polubiłam ich i było mi autentycznie przykro pożegnać się z nimi po zakończeniu czytania. Z przyjemnością zapoznałabym się z dalszymi losami Zosi, jej przyjaciół i rodziny, bo wierzcie mi, książka kończy się w takim momencie, że aż chciało by się poznać ciąg dalszy... Może autorka skusi się na dopisanie kontynuacji?

Każdy z nas ma swoje Różany, czyli miejsca gdzie czuje się na swoim miejscu, szczęśliwy i spełniony. Dla mnie takim miejscem jest dom moich dziadków pod Warszawą, gdzie spędzam większość każdego lata, i to z nim wiążą się wszystkie najszczęśliwsze wspomnienia z dzieciństwa. Pamiętam nawet, że kiedy pojechałam z rodzicami do Włoch rozpaczałam, że nie mogę w tym samym czasie bawić w moim ukochanym ogrodzie. W któreś lato pochłonęłam wszystkie części „Ani z Zielonego Wzgórza” i zainspirowana zaczęłam nadawać poetyckie nazwy wszystkim elementom ogrodu. Książka Bogny Ziembickiej skłoniła mnie do powrotu do właśnie takich najpiękniejszych wspomnień, co jest już rekomendacją samą w sobie. Może nie było fajerwerków, ale „Drogę do Różan” polecam każdemu, kto ma ochotę na pełną ciepła, humoru i uroku powieść obyczajową, bardzo dobre czytadło na poprawę nastroju. Naprawdę, warto sięgnąć po tę książkę!

Wyobraźcie sobie... piękny, szlachecki dworek pod Krakowem wraz z otaczającym go, wypielęgnowanym ogrodem. A w ogrodzie tym niewielki staw błyszczący w promieniach letniego słońca, który swą błękitną wodą zachęca do wieczornych kąpieli. Sad pełen starych, wiekowych drzew, wśród których co rano można wysłuchać koncertu budzących się ptaków. A do tego romantyczna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przypadek... Od zawsze fascynowało mnie jak duży jest jego wpływ na nasze zwykłe, codzienne życie. Co by było gdybym nie zdążyła na ten autobus? Gdybym nie zostawiła w domu telefonu? Gdybym nie trafiła na czerwone światło? Niestety, nigdy się o tym nie przekonam, niemniej staram się doceniać i nie lekceważyć niezbadanych praw kierujących naszym losem na co dzień.

O sile przypadku na własnej skórze przekonuje się siedemnastoletnia Hadley, która przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności spóźnia się na samolot do Londynu. Dziewczyna leci na drugi ślub swojego ojca, a zbliżająca się uroczystość napawa ją lękiem i smutkiem. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W lotniskowej poczekalni Hadley spotyka przystojnego Anglika, Olivera, który towarzyszy jej w trakcie podróży i opiekuje się cierpiącą na klaustrofobię dziewczyną. To dopiero początek historii, bo prawdziwa akcja rozkręca się już po wylądowaniu w Londynie...

Z pozoru może wydawać się, że „Serce w chmurach” to lekka, młodzieżowa historia o pierwszej miłości. Jest w tym trochę prawdy, jednak książka posiada również coś więcej; niezwykły urok i dużo życiowej mądrości. To piękna historia o dorastaniu, prawie do szczęścia każdego człowieka, o żalu jaki towarzyszy dziecku po rozwodzie rodziców, a także o roli przypadku w życiu oraz o statystycznym prawdopodobieństwie miłości od pierwszego wejrzenia. :) Spotkanie z Oliverem odmienia zachowanie Hadley, pozwala jej spojrzeć na swoje postępowanie z zupełnie innej perspektywy i docenić to, co ma. „Serce w chmurach” to zabawna, wciągająca powieść, którą świetnie się czyta i mimo, że akcja rozgrywa się zaledwie w ciągu jednego dnia to bohaterowie są tak sympatyczni, że nie sposób ich nie polubić i nie kibicować im z całego serca.

Ostatnio mam dużo szczęścia w doborze lektur i trafiam na same ciekawe pozycje. Nie wiem ile jest w tym moich świadomych działań, a ile przypadku, niemniej serdecznie zachęcam Was od nieprzypadkowego sięgnięcia po książkę „Serce w chmurach”. :) Naprawdę warto. To piękna opowieść o dorastaniu, miłości, nie tylko tej romantycznej, ale również takiej między dzieckiem a rodzicem. Oby takich mądrych, sympatycznych i urokliwych książek było jak najwięcej. Bardzo polecam!

Przypadek... Od zawsze fascynowało mnie jak duży jest jego wpływ na nasze zwykłe, codzienne życie. Co by było gdybym nie zdążyła na ten autobus? Gdybym nie zostawiła w domu telefonu? Gdybym nie trafiła na czerwone światło? Niestety, nigdy się o tym nie przekonam, niemniej staram się doceniać i nie lekceważyć niezbadanych praw kierujących naszym losem na co dzień.

...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Literatura pełna jest pięknych i różnorodnych opowieści o miłości. Czasami udaje się nam trafić na prawdziwe perełki, historie poruszające serce i na długo zapadające w pamięć. Opowieści oryginalne, nostalgiczne i wzruszające. Wywołujące łezkę w oku i uśmiech na twarzy. Takie, o których pamięta się jeszcze długo po zakończeniu czytania. Takie, z których bohaterami czujemy silną więź i którym kibicujemy z całego serca na ich drodze do szczęścia.
Sięgając po debiutancką powieść „Każdego dnia, o każdej godzinie” autorstwa chorwackiej, choć piszącej po niemiecku autorki, Natašy Dragnić, zupełnie nie spodziewałam się, że otrzymam wszystkie powyższe elementy. Szczerze mówiąc obawiałam się, że książka okaże się być nieco ckliwą, melodramatyczną historią o rozdzielonej parze kochanków, jakich pełno na rynku. Nic bardziej mylnego. Moje wątpliwości zostały bardzo szybko rozwiane po przeczytaniu zaledwie kilku kartek tej wyjątkowej powieści, a ja wiedziałam, że trzymam w rękach pozycję niepowtarzalną i na wskroś romantyczną.

„Każdego dnia, o każdej godzinie” autorstwa Natašy Dragnić to niesamowita historia o jedynej i prawdziwej miłości, jaka może zdarzyć się tylko raz w życiu. Dora po raz pierwszy spotyka Lukę już w przedszkolu. To miłość od pierwszego wejrzenia, mimo, że z początku żadne z nich nie zdaje sobie z tego sprawy. Są nierozłączni, wspólnie spędzają każdą wolną chwilę, cieszą się swoim towarzystwem i bawią razem na pięknych, chorwackich plażach. Jednak pewnego dnia, rodzice dziewczynki podejmuję decyzję, która zaważy na całym późniejszym życiu Dory i Luki. Postanawiają wyemigrować do Francji. Mijają lata, Dora jest początkująca aktorką, a Luka dobrze zapowiadającym się malarzem. Przypadek, zrządzenie losu sprawia, że ponownie stają na swojej drodze. Wszystkie wspomnienia odżywają i wydawało by się, że teraz już nic nie stanie na drodze do ich wspólnego szczęścia. Jednak los ma w zanadrzu jeszcze wiele niespodzianek... Towarzyszymy im przez prawie całe ich życie, obserwujemy ich wzloty i upadki. „Każdego dnia, o każdej godzinie” to opowieść o odnajdywaniu samego siebie, o poświęceniu, porozumieniu dusz i o niezwykłej więzi, jaka może zaistnieć między dwojgiem kochających się ludzi. To także historia narodzin uczucia, pięknej przyjaźni, miłości i o walce o spełnianie najskrytszych marzeń. Wybory bohaterów nie są proste i czasami można się z nimi nie godzić. Jednak wszystkie decyzje i rozterki przedstawione zostały bardzo realistycznie, tak, że nie sposób nie zaangażować się emocjonalnie w przeżycia bohaterów. A to wszystko na tle Paryża i przepięknej Chorwacji, której klimat i niezwykła uroda krajobrazu nienachalnie wyłaniają się z kart książki.

Cenię sobie powieści, które wywołują we mnie silne uczucia, a „Każdego dnia, o każdej godzinie” dostarczyło mi ich całe multum. Wraz z bohaterami przeżywałam ich problemy, śmiałam się i płakałam. Historia miłości Dory i Luki to bardzo emocjonująca, refleksyjna i wzruszająca opowieść. Od pierwszych stron urzekł mnie przepiękny, poetycki język i oszczędny styl autorki. Książka została skonstruowana z krótkich, prostych zdań, nie ma w niej ani jednego zbędnego słowa. Czytając, miałam wrażenie jakby każdy z wyrazów idealnie pasował na swoje miejsce. Jednak, mimo tej lakoniczności, język jest bardzo poetycki i przejmujący. Co prawda, taki styl pisania wymaga skupienia, lecz to, co otrzymujemy w zamian zdecydowanie jest tego warte.

„Każdego dnia, o każdej godzinie” to debiut literacki autorki. Moim zdaniem niezwykle udany. Ja na pewno na długo zapamiętam emocje i wzruszenia, jakie towarzyszyły mi w trakcie lektury tej pozycji i z pewnością będę uważnie dalej śledziła poczynania pisarskie Natašy Dragnić. A „Każdego dnia, o każdej godzinie” polecam każdemu, kto pragnie poczuć słońce Chorwacji, piękną miłość, mnóstwo wzruszeń i powiew świeżości, jaką ta pozycja niewątpliwe wnosi na rynek literacki. Bardzo polecam i zachęcam po przeczytania!

Literatura pełna jest pięknych i różnorodnych opowieści o miłości. Czasami udaje się nam trafić na prawdziwe perełki, historie poruszające serce i na długo zapadające w pamięć. Opowieści oryginalne, nostalgiczne i wzruszające. Wywołujące łezkę w oku i uśmiech na twarzy. Takie, o których pamięta się jeszcze długo po zakończeniu czytania. Takie, z których bohaterami czujemy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mowa ciała w miłości Allan Pease, Barbara Pease
Ocena 6,1
Mowa ciała w m... Allan Pease, Barbar...

Na półkach: , ,

Bardzo rzadko sięgam po poradniki, a kiedy już zdarzy mi się jakiś przeczytać, zawsze traktuję lekturę takich pozycji jako poszerzającą wiedzę ciekawostkę, nigdy zaś jako wyrocznię i jedyne źródło prawdy. Podchodzę do nich z przymrużeniem oka i lekkim powątpiewaniem. W podobny sposób potraktowałam „Mowę ciała w miłości” i myślę, że to właśnie mój dystans pozwolił mi w pełni cieszyć się tą książką, a także czerpać dużo przyjemności i zabawy z jej czytania.

Allan i Barbara Pease to znani eksperci w wiedzy na temat stosunków międzyludzkich i autorzy wielu bestsellerowych poradników poświęconych rozszyfrowywaniu mowy ciała. W swej najnowszej publikacji, którą właśnie miałam okazję przeczytać, skupiają się na jednym, niezwykle interesującym, aspekcie ludzkich zachowań – relacjach damsko-męskich. Autorzy prowadzą czytelnika przez wszystkie fazy znajomości, od pierwszego spotkania poczynając, a na udanym małżeństwie kończąc. Każdy rozdział poświęcony jest jednemu etapowi związku i zawiera liczne porady oraz wskazówki jak odnaleźć się w gąszczu sprzecznych sygnałów, gestów, emocji i jak prawidłowo odczytywać mowę ciała innych osób.

Wszystkie informacje podano w bardzo przystępnej formie. Wiedza naukowa i dane statystyczne często przerywane są ciekawymi i dowcipnymi anegdotkami oraz, niestety, już nieco mniej śmiesznymi obrazkami i nieco ordynarnymi żartami. Jednak dzięki takim rozluźniającym przerywnikom książka nabiera lekkości, a odpowiednie ilustracje ułatwiają przyswajanie danych i zrozumienie opisywanych w książce zachowań. Mimo, że „Mowa ciała w miłości” to typowy poradnik, czyta się go naprawdę przyjemnie, a język jest łatwy w odbiorze i zrozumieniu. Część z poruszonych zagadnień to ciekawe i poszerzające wiedzę informacje, jednak część to porady zupełnie oczywiste, jak na przykład informacja, że należy słuchać gdy druga osoba mówi. W trakcie czytania często łapałam się na myśli, że autorzy po prostu ubrali w słowa to, co większość z nas i tak wie i stosuje, tyle, że całkowicie podświadomie. Niemniej, dzięki temu poradnikowi, uświadomiłam sobie biologiczne przyczyny wielu obserwowanych codziennie zachowań i spojrzałam na nie z zupełnie innej, bardziej naukowej strony.

Pytanie tylko gdzie w tym wszystkim miejsce na prawdziwą, romantyczną miłość o jakiej marzy praktycznie każda osoba? Pozostawię tę kwestię otwartą, do rozważenia każdemu indywidualnie. :) Ja natomiast, na pewno pozostanę nieuleczalną romantyczką, a tę książkę traktuję jako interesującą ciekawostkę, która znacząco poszerzyła moją wiedzę na temat ludzkich zachowań. Na pewno do niektórych porad postaram się stosować i będę także uważniej obserwowała gesty czy mimikę znajomych. :) Nie mogę jednak powiedzieć, że ta pozycja znacząco odmieniła moje życie czy relacje z innymi osobami, bo było by to wierutne kłamstwo. „Mowa ciała w miłości”, to po prostu ciekawy, sprawnie i przystępnie napisany poradnik. Jego czytanie może dostarczyć wiele rozrywki, pod warunkiem, że podejdzie się od niego z dystansem i przymrużeniem oka. Lekturę bardzo polecam osobom zainteresowanym psychologią, interakcjami międzyludzkimi lub po prostu takim, które chcą odmienić na lepsze swoje relacje z innymi ludźmi.

Bardzo rzadko sięgam po poradniki, a kiedy już zdarzy mi się jakiś przeczytać, zawsze traktuję lekturę takich pozycji jako poszerzającą wiedzę ciekawostkę, nigdy zaś jako wyrocznię i jedyne źródło prawdy. Podchodzę do nich z przymrużeniem oka i lekkim powątpiewaniem. W podobny sposób potraktowałam „Mowę ciała w miłości” i myślę, że to właśnie mój dystans pozwolił mi w pełni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ernest Hemingway to wybitny amerykański pisarz, zdobywca m.in. Pulitzera oraz Nagrody Nobla, uważany za najważniejszego twórcę literatury XX wieku. To także jeden z czołowych przedstawicieli Straconego Pokolenia (ang. Lost Generation), czyli grupy amerykańskich pisarzy, urodzonych około 1898 roku, którzy brali udział w I Wojnie Światowej i w latach 20’ żyli i tworzyli w Paryżu. Hemingway prywatnie prowadził bardzo intensywne i burzliwe życie. Uwielbiał boks, corridę, podróże i wszelkie niebezpieczeństwo. Miał cztery żony i liczne kochanki. Jednak jak sam po latach podkreślał, to pierwsza żona, Hadley Richardson, wywarła największy wpływ na jego życie i „wolałby umrzeć niż zakochać się w jakiejkolwiek innej kobiecie.” To właśnie jej, paryskiej żonie, poświęcona jest powieść „Madame Hemingway” autorstwa Pauli McLain.

„Madame Hemingway” nie jest biografią w ścisłym tego słowa znaczeniu. To raczej oparta na faktach, beletryzowana powieść o losach Hadley Richardson u boku Ernesta Hemingwaya, opisana z jej punktu widzenia. Obserwujemy początki ich znajomości, kiedy Ernest był jeszcze nikomu nieznanym, poczytującym twórcą, wspólną przeprowadzkę do Paryża, podróże, próby pisarskie, narodziny syna, jesteśmy świadkami ich kłótni i najszczęśliwszych chwil. Towarzyszymy Hemingwayom w zawieraniu nowych przyjaźni, między innymi z Gertrudą Stein oraz Scottem i Zeldą Fitzgeraldami. Oczywiście, część z opisanych sytuacji, dialogi itd. są zmyślone, jednak, czytając opinie różnych amerykańskich krytyków literackich okazuje się, że autorka podeszła do tematu bardzo poważnie i zdecydowana większość opisanych przez nią wydarzeń oddaje całą prawdę historyczną.
Paula McLain przedstawia czytelnikowi bardzo ciekawy i myślę, że również realistyczny obraz Paryża lat 20’. Nie jest on tak idealistyczny jak w najnowszym filmie Woody’ego Allena „O północy w Paryżu” (świetny film!), ale dzięki temu zdecydowanie bardziej autentyczny. „Madame Hemingway” to także doskonały portret Straconego Pokolenia, widziany krytycznym okiem Hadley, która nigdy nie potrafiła odnaleźć się w tym pozbawionym zasad moralnych, dekadenckim świecie.

W epilogu powieści książkowa Madame Hemingway mówi: „Czasem było mi przykro pomyśleć, że dla ludzi śledzących z zainteresowaniem jego [Ernesta] życie byłam tylko pierwszą żoną, paryską.”* Jest w tym dużo prawdy. Gdy przed rozpoczęciem czytania powieści weszłam na wikipedię, aby dowiedzieć się nieco więcej na temat życia Hemingwaya, zobaczyłam listę jego żon i nie zrobiło mi żadnej różnicy, która z nich była pierwsza, a która ostatnia. Ot, po prostu lista nazwisk. Do głowy mi nawet nie przyszło jak barwne osoby mogą się za nimi kryć, prawdziwi ludzie o pasjonujących życiorysach. I tu nasuwa się konkluzja, smutny wniosek, jak wiele jest takich niepowtarzalnych i niezwykle ciekawych postaci, które odeszły w niepamięć. Paula McLain napisała swoją powieść i dzięki temu wydobyła na światło dzienne historię pierwszej żony Hemingwaya. Na kartach książki udało jej się ożywić Hadley Richardson, i to z bardzo udanym skutkiem.

„Madame Hemingway” to naprawdę ciekawa pozycja, a zarazem dobre źródło wiedzy na temat Paryża lat 20’ i jego bohemy. Polecam wszystkim, którzy chcą dowiedzieć się nieco więcej o Erneście Hemingwayu, a przede wszystkim o jego pierwszej żonie, a to wszystko podane w przystępnej formie powieści opartej na faktach. Być może biografia z prawdziwego zdarzenia, poparta licznymi pracami naukowymi, stanowiłaby bardziej godne zaufania źródło wiedzy, jednak dla czytelnika takiego jak ja, który po prostu oczekuje dobrej rozrywki, wciągającej i przenoszącej w czasie historii, a przy okazji poszerzenia swojej wiedzy „Madame Hemingway” to pozycja jak najbardziej spełniająca wszystkie te wymagania. Bardzo polecam!

Ernest Hemingway to wybitny amerykański pisarz, zdobywca m.in. Pulitzera oraz Nagrody Nobla, uważany za najważniejszego twórcę literatury XX wieku. To także jeden z czołowych przedstawicieli Straconego Pokolenia (ang. Lost Generation), czyli grupy amerykańskich pisarzy, urodzonych około 1898 roku, którzy brali udział w I Wojnie Światowej i w latach 20’ żyli i tworzyli w...

więcej Pokaż mimo to