-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2024-03-16
Książka wspomniana w „Dobrym” Łysiaka, musiałem spróbować. Mimo, że to chyba najbardziej znana powieść Ajtmatowa, nie znalazłem jej w centralnej bibliotece, tylko w jednej z filii. Nie mówię, że trudno ją zdobyć, ale biblioteka mogłaby zacząć kupować coś poza książkami Remigiusza Mroza, bo obecnie ma ich już 982.
Początek trzeba przemęczyć i się nie zniechęcać. Wątek fantastycznonaukowy umie całkiem zaciekawić, potem okazuje się, że jest schematyczny, przewidywalny, trochę leniwy. Kontakt z pozaziemską cywilizacją nawiązany dzięki nietypowemu sygnałowi radiowemu, obcy przypominający wyglądem ludzi, ale bardziej zaawansowani technicznie i żyjący w pokoju. Zaskakujące. Ważne, że spełnia swoją funkcję, czyli przytrzymanie czytelnika przez pierwsze sto stron.
Dialogi na ogół nie zachwycają. Mają niemożliwy do zatarcia rys socrealistycznej niezdarności z charakterystycznym niedostosowaniem języka do sytuacji. Kolejarze najwyraźniej wiedzą już, że są bohaterami książki i bardzo starannie dobierają słowa.
Na wrażenia z odbioru ujemnie wpływa też częste wykorzystywanie utartych, dziennikarsko-czytankowych zwrotów. „Jak grom z jasnego nieba”, „na złamanie karku” „w bród”, „czego dusza zapragnie” odbierają tekstowi indywidualność i fałszywie sugerują, że mamy do czynienia z pisarzem niższej klasy.
Wypadałoby teraz napisać, dlaczego w ogóle „Dzień dłuższy niż stulecie” tak mi się podoba.
Chodzi o krótkie przebłyski najczystszej poezji, czasem jedno zdanie, czasem pół, rzadko akapit. Nie umiem opisać tego uczucia. Powraca do mnie w lesie, na łące, na stepie. I u Mickiewicza, Leopardiego, Asnyka. I u Ajtmatowa. Nie ma sensu pisać więcej.
Książka jest też zaskakująco niepoprawna politycznie, a przecież wydano ją przed pieriestrojką. Nie mam tu na myśli wątków dotyczących represji stalinowskich. Komuniści od 1956 roku zdążyli wprawić się w przedstawianiu zbrodni komunistycznych jako stalinowskich wypaczeń i robią to do dziś. Naprawdę zwraca uwagę to, że wulgarne, materialistyczne podejście Sabitżana do życia jest regularnie ośmieszane. Rację zawsze mają mieszkańcy stepu — wierzący nie wiadomo w co, ale chcący w coś wierzyć, żyjący w świecie, w którym teraźniejszość zachowuje ciągłość z przekazywanymi ustnie opowieściami. Tutaj legendy przedstawiają sobą stuprocentową rzeczywistość. Pokazują rzeczy, które zdarzyły się, dzieją się i jeszcze się wydarzą. Postaci sprzed tysiąca lat znów przychodzą, choć w nowych wcieleniach. Człowiek ostatecznie nie zmienia się zbyt mocno. Step też nie, choćby postawić na nim kosmodrom i pociągnąć linię kolejową.
Najbardziej mi szkoda, że Tarkowski nigdy nie zekranizował „Dnia dłuższego niż stulecie”. Skoro nawet na kanwie średniego „Pikniku na skraju drogi” udało mu się nakręcić genialnego „Stalkera”, to pozostaje oddać wyobraźni, co zrobiłby z wyraźnie lepszej książki Ajtmatowa.
Książka wspomniana w „Dobrym” Łysiaka, musiałem spróbować. Mimo, że to chyba najbardziej znana powieść Ajtmatowa, nie znalazłem jej w centralnej bibliotece, tylko w jednej z filii. Nie mówię, że trudno ją zdobyć, ale biblioteka mogłaby zacząć kupować coś poza książkami Remigiusza Mroza, bo obecnie ma ich już 982.
Początek trzeba przemęczyć i się nie zniechęcać. Wątek...
„Pół legenda, pół prawda, pół nieprawda” - cytując 64 odcinek „Kapitana Bomby”.
I takie reportaże zazwyczaj czyta się najlepiej. Gdyby każde stwierdzenie autor opatrywał przypisem do źródeł i powstrzymywał się od wyrażania osobistych opinii, książka dostarczałaby pewnie więcej wiedzy, ale komu? Sięgnąłby po nią ułamek czytelników, wcześniej już zainteresowanych poruszanym tematem.
Nie oczekuję w takim razie bezstronności. Oczywiste, że autor ma pewne przekonania, stąd też zajmuje określoną stronę, a dzieło zyskuje piętno jego osobowości. To dobrze. Inną rzeczą jest obiektywność. Można opowiadać się po jednej ze stron, jednocześnie przedstawiając racje obu. Kapuściński potrafił to zrobić, ale akurat nie tu.
„Cesarz” jest książką znacznie lepszą, mimo przekłamań (wygląda na przykład na to, że Tekele Wolda Hawariat nie został ścięty na rozkaz Haile Selassie po latach bycia więzionym za niewinność, tylko zginął w strzelaninie z policją po nieudanym zamachu bombowym na cesarza) trzymającą się powyżej akceptowalnego poziomu rzetelności. Poza tym nastrój groteskowej baśni sam w sobie czyni „Cesarza” arcydziełem. W „Szachinszachu” Kapuścińskiemu zabrakło polotu. Momentami wybija się trochę wyżej, ale przez większość czasu zamiast wprowadzić czytelnika w inny świat, zbyt usilnie próbuje przekonać go do swoich opinii.
Po pewnym czasie bycie bitym łopatą po głowie zaczyna się nudzić. Szach wydaje pieniądze na siebie — źle. Wydaje na armię — źle. Sprowadza kierowców z Korei — źle, bo płaci im za mało. Sprowadza specjalistów zza granicy i płaci im dużo — źle. W kraju nie ma ludzi zdolnych do obsługi nowoczesnych urządzeń — źle. Szach ściąga pracowników z innych krajów — źle, bo Irańczycy muszą patrzeć, że ktoś potrafi coś lepiej od nich. Armia umie strzelać tylko do cywili — źle. Szach sprowadza wykwalifikowanych oficerów z USA - źle. Okręty przemycają japońskie samochody z Dubaju — źle, bo „od strony morza Iran był bezbronny”. Ale zaraz, przecież wydatki na armię były złe? Skoro okręty były niepotrzebne, mogłyby przemycać japońskie samochody nawet i z samej Japonii.
Nad zasadnością rozbudowy armii można zastanowić się, biorąc pod uwagę trwający latami spór z Irakiem o Szatt al-Arab, który już w 1974 roku przybrał formę zbrojnych starć, a 6 lat później przerodził się w długą i krwawą wojnę.
„Szyici są hardzi, są inni, niż pokorna, sunnicka większość (...)” — nie wiem, jak to skomentować. Może Al-Kaida i talibowie wiedzą.
Brak ukazania jakichkolwiek pozytywów rządów dynastii Pahlawi osiąga skutek odwrotny od zamierzonego. Można zacząć zadawać sobie pytanie, jakim cudem tak głupi władca mógł utrzymać się na tronie przez 38 lat, a wreszcie dojść do wniosku, że Kapuściński nie przedstawił go zgodnie z prawdą. Historia na ogół nie pozwala idiotom rządzić zbyt długo. Francisco Macías Nguema wytrzymał u sterów Gwinei Równikowej 11 lat z braku jakiejkolwiek konkurencji, ale to wyjątek.
Styl „Szachinszacha” jest średni jak na Kapuścińskiego, to znaczy bardzo dobry. Pochłania się go raczej, niż czyta. Traktuję tę książkę jako opartą na faktach, nie dokumentalną. Mniej więcej tak samo lubię słuchać włoskich piosenek o wojnie w Abisynii. Zarówno do „C'era una volta il Negus”, jak do „Szachinszacha” lepiej jednak podchodzić z rezerwą, mając wstępną wiedzę i nie traktować ich jako rzetelne ani jedyne źródło wiedzy.
„Pół legenda, pół prawda, pół nieprawda” - cytując 64 odcinek „Kapitana Bomby”.
więcej Pokaż mimo toI takie reportaże zazwyczaj czyta się najlepiej. Gdyby każde stwierdzenie autor opatrywał przypisem do źródeł i powstrzymywał się od wyrażania osobistych opinii, książka dostarczałaby pewnie więcej wiedzy, ale komu? Sięgnąłby po nią ułamek czytelników, wcześniej już zainteresowanych...