-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-03-21
2021-05-25
2020-07-20
1995
1994
2018-03-04
Na czytanie baśni nigdy nie jesteśmy zbyt dorośli. Do takich oczywistych wniosków doszłam ponad trzy lata temu, kiedy skończyłam czytać „Tami z Krainy Pięknych Koni”, czyli książkę rozpoczynającą cykl o tej samej nazwie. Od tamtej pory wiedziałam, że będę pochłaniać kolejne tomy, a następnie oddawać je mojej bratanicy, by to ona za kilka lat zakochała się w tej historii. Dzisiaj, gdy przychodzę do Was z opinią o finalnym tomie trylogii, czyli „Magicznej Kapadoclandii”, czuję lekki smutek, że już więcej nie spotkam Tami i jej przyjaciół. Nim jednak przejdę do opisu moich wrażeń mała uwaga. „Magiczna Kapadoclandia” to uwieńczenie ogromnej historii, którą autorka początkowo planowała wydać, jako jedną samodzielną książkę, ale ostatecznie pomysł rozrósł się na tyle, że powstały aż trzy tomy wspaniałej baśni. W związku z tym nie zalecam czytać najnowszej odsłony przygód młodych bohaterów bez znajomości treści „Tami z Krainy Pięknych Koni” oraz „Tami z Kapadoclandii”, gdyż pewne wątki mogą Wam umknąć, dlatego warto podarować swojemu dziecku wszystkie trzy tomy baśni spod pióra Renaty Klamerus.
Trójka naszych ulubionych bohaterów, czyli uzdolniona Tami, zawsze rozsądny Rume i przyszły słynny kucharz Kelie ponownie zabierają nas w wir magicznej przygody. Tym razem do naszej grupki dołączy coraz bardziej dociekliwy Bori, od odkrycia któregos wszystko się zaczęło. Tami uczy się w szkole muzycznej z internatem i rzadko przyjeżdża do domu, zwłaszcza kiedy dowiaduje się, że ma szansę wystąpić w konkursie im. Henryka Wieniawskiego w dalekiej Polsce. Niemniej, by dziewczynka udała się w tak daleką i fascynującą podróż, musi dzielnie ćwiczyć grę na skrzypcach w trakcie przerw w zajęciach szkolnych, kiedy przyjeżdża do domu, aby spotkać się z najbliższymi.
Gdy wraz z bohaterką powracamy do Kapadoclandii, wydaje się, że rodziny Tekbyików, Serajów i Suremalków w końcu mogą w pełni korzystać z efektów swojej wytężonej pracy. Pola przynoszą plony, więc pieniędzy na najważniejsze potrzeby nie brakuje. Ta sytuacja sprawia, że rodzice skupiają się na tym, aby wytłumaczyć dzieciom, że nawet, gdy jesteśmy bogaci, nie powinniśmy zaniedbywać swoich obowiązków, bo nigdy nie wiadomo, co wydarzy się jutro. Jako, że nawet Tami musi codziennie zajmować się magicznymi kozami, to właśnie ona zaczyna podejrzewać, że wszystkie szczęśliwe zbiegi okoliczności mogą być zalążkiem przyszłych kłopotów. Jak wkrótce ma się okazać intuicja jej nie myli. W tym samym czasie babcia Fuoco zaczyna odczuwać pewne dolegliwości związane z wiekiem oraz faktem, że od pewnego czasu pije coraz mniej wody ze źródła NORN, które dotąd zapewniała jej zdrowie. Staruszka nie chcąc martwić swojej przyszywanej wnuczki, postanawia ukryć swoje oryzpadłości przed rodziną. Już niedługo okaże się, że niektóre sekrety bardzo łatwo wychodzą na jaw.
„Magiczna Kapadoclandia” to zdecydowanie najdojrzalszy tom całego cyklu Tami z Krainy Pięknych Koni, który łączy w sobie drobinki magii ze współczesnymi problemami. Jeśli czytaliście wcześniejsze części przygód naszych bohaterów, pewnie z radością udacie się wraz z nimi do Jordanii, gdzie poznacie zaczarowanego pieska, którego dzieci już kiedyś spotkały. Ta historia udowodni im, że nawet ktoś, kto źle postępuje, ma szansę, aby naprawić swoje błędy. W tajemnicy powiem Wam, ze nasza dotąd grzeczna Tami stanie się małą buntowniczką. Co zrobi, tego oczywiście Wam nie zdradzę. Musicie sami się o tym przekonać, sięgając po „Magiczną Kapadoclandię”. A jak już zaczniecie czytać tę niezwykłą bajkę, koniecznie sprawdźcie, czy nie lata wokół Was dron, Dlaczego? Tego również dowiecie się z książki.
Tym, co wyróżnia tę odsłonę przygód Tami i jej przyjaciół poprzednich części cyklu jest położenie większego akcentu na aspekty realistyczne. Zaklęcia pełnią tu rolę łagodzącą mocny przekaz, bo nie da się ukryć, że kwestie poruszane w tym tomie przez Renatę Klamerus – choć przedstawione w nieco zawoalowany sposób, który jest dostosowany do wieku małych czytelników – są niezwykle trudne nawet dla dorosłych. Dzieci dowiedzą się chociażby jak ważną rzeczą jest posiadanie dowodu osobistego i jak dziwny jest fakt, że osoba, która ma 100 lat, nigdy nie była u lekarza.
Ostatni tom cyklu Tami z Krainy Pięknych Koni ma nieco wolniejsze tempo niż jego poprzednie odsłony. Mimo to „Magiczna Kapadoclandia” jest doskonałym domknięciem niezwykle ciekawej trylogii, która podkreśla nie tylko fakt, że trzeba pomagać innym, ale także to, że każdy posiada talent, który może rozwijać. To również książka o tym, że wszyscy musimy kiedyś dorosnąć, ale nie warto się tym martwić, bo przecież za każdym zakrętem czeka na nas nowa przygoda.
(Opinia o całym cyklu Tami z Krainy Pięknych Koni na blogu pod adresem: https://inna-perspektywa.blogspot.com/2018/05/renata-klamerus-magiczna-kapadoclandia.html)
Na czytanie baśni nigdy nie jesteśmy zbyt dorośli. Do takich oczywistych wniosków doszłam ponad trzy lata temu, kiedy skończyłam czytać „Tami z Krainy Pięknych Koni”, czyli książkę rozpoczynającą cykl o tej samej nazwie. Od tamtej pory wiedziałam, że będę pochłaniać kolejne tomy, a następnie oddawać je mojej bratanicy, by to ona za kilka lat zakochała się w tej historii....
więcej mniej Pokaż mimo to1995
1994
2017-06-05
Pani Wandy Chotomskiej chyba nie trzeba większości czytelników specjalnie przedstawiać. To w końcu spod jej pióra wyfruwały swego czasu najpopularniejsze wiersze dla dzieci. Można wręcz uznać, że to właśnie ta autorka obok Jana Brzechwy i Juliana Tuwima stworzyła polski kanon literatury dziecięcej. Nim zerknęłam na pierwszą stronę jej biografii napisanej przez Barbarę Gawryluk, dopadła mnie myśl, że z całej wspomnianej wcześniej trójki, to o pani Wandzie mówi się jakoś najmniej, choć przecież autorka nadal jest aktywna twórczo pomimo tego, że przez kłopoty ze zdrowiem, musiała zrezygnować ze spotkań z małymi czytelnikami. Na szczęście, sięgając po książkę „Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia” można przenieść się w czasy, kiedy nazwisko Chotomska znał praktycznie każdy.
Jedna z najsłynniejszych poetek dla dzieci przyszła na świat 26 października 1929 w Warszawie. Jej rodzicom bardzo zależało, żeby dziewczynka otrzymała gruntowne wykształcenie. Rezolutna kilkulatka zaczęła uczęszczać do niezwykle cenionej szkoły dla panien. Pomimo, iż jej dzieciństwo było naznaczone wojną, to po zakończeniu konfliktu z powodzeniem ukończyła studia na wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa. Bardzo ważnym wydarzeniem w rozwoju literackim przyszłej zdobywczyni Orderu Uśmiechu było dołączenie do redakcji „Świata Młodych”, gdzie poznała Mirona Białoszewskiego. Tę dwójkę połączyła nie tylko głęboka, prawdziwa przyjaźń, ale również płaszczyzna literackiego porozumienia. Wspólnie tworzyli duet działający pod pseudonimem Wanda Miron. Choć Chotomska z powodzeniem wydawała własne tomiki wierszy a także pisała m.in. dla „Świerszczyka” to największy sukces przyniosło jej wymyślenie pary bohaterów pierwszej polskiej dobranocki. Pomysł był prosty. Dwie rękawiczki, proste drewniane główki o uśmiechniętych twarzyczkach i mądre, dowcipne dialogi. W przygodach Jacka i Agatki odbił się cały fenomen niezaprzeczalnego talentu pani Wandy. Dialogi, które śmieszyły zarówno starszych jak i młodszych odbiorców, pozostawały w ich pamięci na zawsze.
Z dzisiejszej perspektywy można oceniać część wierszy poetki za produkt PRL-u. Faktem jest, że zwłaszcza w latach pięćdziesiątych polscy literaci byli zobligowani do wplatania w swoje utwory elementów propagandy. Wiele z wierszy naszej bohaterki zostało po latach reedytowanych. Przodowniczki pracy bez trudu zamieniały się w gospodynie, a milicjanci w policjantów, a wiersze wciąż były tak samo magiczne jak wcześniej. Nim to jednak nastąpiło, zdarzały się próby umiejętnego omijania oka cenzora. Wanda Chotomska ma na tym polu niebywały sukces, bo czytając wierszyk „Mysia mowa” trudno nie odnieść wrażenia, że w chwili jego powstania miał on podwójne dno:
Raz mysi król z Mysikiszek
taki rozkaz dał dla myszek:
„Rozkazuję wszystkim myszom,
które mówią oraz piszą:
słowo „kot” jest zakazane
i ma być nieużywane.
to „kot” powie lub napisze,
ten precz pójdzie z Mysikiszek”.
Od tej pory w państwie myszy
tych trzech liter się nie słyszy.
Nikt nie pisze już „kotara”,
lecz „szczurara” lub „myszara”,
wszyscy mówią na kotlety
raz „myszlety”, raz „szczurlety” …
Nie wierzycie? No to dzisiaj
posłuchajcie mowy mysiej .
Większość osób, które Barbara Gawryluk zapytała o istotę popularności wierszy Wandy Chotomskiej, zwracało uwagę na występujące w nich poczucie humoru, precyzyjność języka oraz ich melodyjność. Ta ostatnia cecha była często wykorzystywana przez zespół Gawęda, dla którego poetka pisała teksty piosenek, w tym tej najsławniejszej pt. „Gra w kolory”.
„Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia” nieco różni się od ogólnie przyjętego schematu biografii, bowiem jest to wywiad uzupełniony o wspomnienia rodziny, znajomych i współpracowników bohaterki. Często wypowiedzi osób z otoczenia pisarki stanowią swoisty kontrapunkt do jej własnych słów, co sprawia, że czytelnik podświadomie odkrywa dominujące cechy poetki. W części głównej nie znajdziecie ogromnego nagromadzenia dat. Autorka postanowiła oddzielić kalendarium umieszczone na końcu książki od prowadzonej przez siebie rozmowy. Opowieść zwykle rozpoczyna się od jakiegoś drobnego szczegółu, który jest początkiem fascynującej podróży do przeszłości. Nie ukrywam, że czytając książkę, miałam wrażenie, iż podczas pracy nad nią Barbara Gawryluk po prostu przychodziła do swojej rozmówczyni, siadała wygodnie na kanapie, a w tym czasie pani Wanda przyciągała skądś ogromne pudło pamiątek oraz rękopisów i zaczynała opowiadać, jakby już nie do końca ufała swojej pamięci. Należy podkreślić, iż dziennikarka w żaden sposób nie stara się wpływać na odpowiedzi pani Wandy, dzięki czemu pojawia się sporo miejsca na anegdotki i drobne wtrącenia niekoniecznie ściśle związane z tematem. Często ten zabieg jest sposobem, aby nie opisywać za głęboko życia prywatnego. Nie oznacza to jednak, że Chotomska ma coś do ukrycia. Po prosu widać tu pewien rodzaj szacunku z obydwu stron. Barbara Gawryluk pyta niekiedy o bardzo niewygodne kwestie, a jej rozmówczyni szczerze odpowiada. Przekonamy się na przykład, że całkowite oddanie małym czytelnikom miało swoje negatywne konsekwencje w życiu prywatnym pani Wandy. Równocześnie można wyczuć, że istnieje pewna granica wynurzeń, poza którą czytelnik nie zostaje wpuszczony. Dla niektórych może to być wadą.
Byłoby sporym niedopowiedzeniem uznanie, że niniejsza publikacja jest tylko i wyłącznie poświęcona Wandzie Chotomskiej. Co prawda kobieta znajduje się w jej centrum, jako bohaterka wywiadu, ale rozmowa jest poprowadzona w taki sposób, że czytelnik tak naprawdę ma okazję poznać spojrzenie poetki na miniony i współczesny rynek wydawniczy. Co prawda widzimy to zagadnienie jedynie w pewnej części, jednak możemy zauważyć, że kiedyś schemat pracy nad książką dla dzieci wyglądał nieco inaczej. Wanda Chotomska podkreśla chociażby aspekt porozumienia pomiędzy twórcą tekstu, a osobą odpowiedzialną za ilustracje, a także scenografię. W książce nie mogło w związku z tym zabraknąć wzmianki o Adamie Kilianie i Bohdanie Butence. Wydawnictwo Marginesy bardzo postarało się o genialne wydanie publikacji. W książce znajdziecie unikalne zdjęcia zaczerpnięte z archiwum Wandy Chotomskiej, a także m.in bardzo czytelne skany archiwalnych numerów „Świerszczyka”, dzięki którym nawet dorosły czytelnik będzie mógł zakochać się na nowo w twórczości Wandy Chotomskiej.
Książka „Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia” może być różnie odbierana w zależności od wieku. Osoby, które dorastały oglądając „Jacka i Agatkę” wrócą nagle do świata, jaki doskonale znają z przeszłości. Ci, którzy byli dziećmi na przełomie wieków, będą czuli pewne znajome akcenty i inspiracje, które pani Wanda przekazała swojej córce Ewie, którą pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków zna, jako Ciotkę Klotkę z „Tik-Taka”. Natomiast młodsze generacje poznają rzeczywistość, która będzie dla nich obca, ale równocześnie w pewien sposób interesująca.
Na koniec, warto przywołać słowa uznanego polskiego pisarza dla dzieci Grzegorza Kasdepke, które zostały zamieszczone na okładce:
„Szwedzi mają swoją Astrid Lingren, Finowie Tove Jansson, a Polacy - Wandę Chotomską. Naprawdę nie wyszliśmy na tym źle!".
(Pierwotnie tekst pojawił się ma blogu pod sdresem: http://inna-perspektywa.blogspot.com/2017/06/barbara-gawryluk-wanda-chotomska-nie.html)
Pani Wandy Chotomskiej chyba nie trzeba większości czytelników specjalnie przedstawiać. To w końcu spod jej pióra wyfruwały swego czasu najpopularniejsze wiersze dla dzieci. Można wręcz uznać, że to właśnie ta autorka obok Jana Brzechwy i Juliana Tuwima stworzyła polski kanon literatury dziecięcej. Nim zerknęłam na pierwszą stronę jej biografii napisanej przez Barbarę...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-13
Stosunki polsko-ukraińskie nie należą do łatwych kart historii. Powodów jest wiele. Jednym z czynników były względy społeczno-polityczne uwarunkowane min. konfliktami takimi jak wojna polsko-bolszewicka toczona w latach 1919-1921. Generał Józef Piłsudski pragnął utrzymać kształt granicy wschodniej Rzeczypospolitej. Sławny dowódca wierzył, że rządzący Litwą, racjonalnie analizując fakty uznają Polskę za jedynego sojusznika, a Rosję i Niemcy za głównych nieprzyjaciół. Ta ocena sytuacji okazała się błędna, a skutkami polskiej polityki z lat 1918–1922 były nie rozwiązane aż do wojny problemy w stosunkach dwustronnych oraz duża wrogość między władzami obu krajów. Kwestią czasu było, kiedy ta sytuacja odbije się na zwykłych kontaktach międzysąsiedzkich.
Rodzina Józia mieszka w Jasieniu, małej i pozornie spokojnej miejscowości gdzieś na rubieżach wschodnich. Trzeba przyznać, iż życie chłopca nie jest proste. Brak zrozumienia w domu przejawia się w poczuciu osamotnienia. Co prawda, matka stara się zachować pozory normalności, ale przez cały czas w powietrzu czuć strach i respekt przed głową rodziny. Nie brak wybuchów złości, a nawet kar cielesnych, wymierzanych za złe zachowanie. Mały synek leśniczego ucieka więc w świat między jawą, a snem, by otrzymać pocieszenie. Jego symbolem jest harcerz ze złotą trąbką, który zdaje się ostrzegać chłopca przed każdym niebezpieczeństwem. Może jednak dźwięk złotego instrumentu ma dużo głębszy wydźwięk?
Ukazanie w ciekawy i unikatowy sposób procesu dojrzewania jest niezwykle trudne, lecz myliłby się ten, kto uznałby ten wątek za wiodący aspekt tej niezwykłej mikropowieści. To prawda, iż Józio zdaje się być bezwzględnym punktem odniesienia, co uwidacznia nawet sposób nazewnictwa innych bohaterów, z biegiem czasu czytelnik zaczyna postrzegać malca, jako bezstronnego, przerażonego obserwatora narastającego konfliktu.
Mieszkańcy leśniczówki zdają się być niemal wykluczeni z wiejskiego społeczeństwa. Uchodzą za rodzinę bogatych zarządców. Sytuacji nie poprawia fakt, iż jest to jedna z trzech polskich rodzin w wiosce. Choć na pozór wydaje się, że wszyscy żyją tolerując się nawzajem, to jednak pod cienką warstewką uprzejmości, kryje się rosnąca niechęć i nienawiść. Wydaje się, że wybuch konfliktu to tylko kwestia czasu, zwłaszcza, że do głosu zaczyna dochodzić kanclerz Niemiec, Adolf Hitler. Tymczasem katolicy i grekokatolicy żyją obok siebie, a bariery kulturowe pogłębiają się. Rodzina Józia traktuje sąsiadów, jako kogoś drugiej kategorii, żywiąc przekonanie zbudowane w czasie okresu międzywojennego, o wyjątkowości narodu znad Wisły. Głowa rodziny stara się, niczym romantyczny bohater powieści Sienkiewicza, krzepić w synu wartości patriotyczne. Ukraińcy nie szczędzą cierpkich słów za plecami pracodawców. Ludność jest biedna i czuje się wykorzystywana przez zarządcę lasów. Gotując służba karmi nieświadomych niczego mieszkańców leśniczówki tym, czego nigdy by nie zjedli. Autor nie stara się być jednostronny, co może dziwić ze względu na związki biograficzne zamieszczone w książce. W tym miejscu należy docenić, niezwykłość przekazania trudnego tematu.
Sama pozycja, choć z pewnością wyjątkowa, nie ustrzegła się kilku drobnych mankamentów. Przydałby się mały słowniczek polsko-ukraiński, gdyż pomimo zrozumiałej fabuły, czasem można zastanawiać się nad znaczeniem konkretnego zdania. Zdarzają się także posklejane wyrazy, które zwykle są niedogodnością, jednak dzięki nieco większej niż standardowa czytelnej czcionce, to pozycja, którą czyta się niezmiernie szybko.
Jeśli lubicie magiczne książki obyczajowe o trudnym dojrzewaniu z niebanalnym tłem historycznym, to „Złota trąbka” powinna znaleźć się na liście Waszych lektur obowiązkowych.
(Pierwotnie tekst ukazał się na blogu pod adresem: http://inna-perspektywa.blogspot.com/2014/01/bogdan-loebl-zota-trabka.html)
Stosunki polsko-ukraińskie nie należą do łatwych kart historii. Powodów jest wiele. Jednym z czynników były względy społeczno-polityczne uwarunkowane min. konfliktami takimi jak wojna polsko-bolszewicka toczona w latach 1919-1921. Generał Józef Piłsudski pragnął utrzymać kształt granicy wschodniej Rzeczypospolitej. Sławny dowódca wierzył, że rządzący Litwą, racjonalnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-21
Każda pozycja w życiu małego odkrywcy może być tą, która sprawi, że stanie się on w przyszłości miłośnikiem książek. Sama pamiętam moją ulubioną bajkę, jaką wielokrotnie słuchałam i uwielbiałam przeglądać o kaczce Matyldzie i jej kaczątkach, które robiły wszystko, by nie pójść nad staw nauczyć się pływać. Z perspektywy czasu jestem niezwykle wdzięczna moim bliskim, że bardzo rzetelnie dobierali dla mnie książeczki, łączące w sobie dydaktyczny przekaz oraz piękne wydania. Sądzę, że trudno jest tworzyć historię ciekawą dla dziecka, jak również satysfakcjonującą dla rodzica. Na szczęście, w naszym kraju są autorzy umiejący korzystać z najlepszych wzorców. Do tych osób z pewnością należy Renata Klamerus.
Tami to inteligentna kilkulatka mieszkająca w dalekim kraju, gdzie ludzie potrafią racjonalnie korzystać z dobrodziejstw natury. Dzieci w tej krainie pomagają swoim bliskim w opiece nad zwierzętami gospodarskimi, a czas zdaje się płynąć wolniej. W czasie wakacji, gdy nie trzeba chodzić do szkoły, nasza główna bohaterka opiekuje się swoim młodszym braciszkiem Borim. Pewnego dnia ciekawski malec, korzystając z chwili nieuwagi siostry, wydłubuje dziurę w ścianie. Dziewczynka chce, jak najszybciej zatkać ubytek, lecz ku swemu zdziwieniu stwierdza, że luka ukazuje nowe pomieszczenie o istnieniu, którego nie miała wcześniej pojęcia. Tami postanawia, iż sprawdzi wraz z dwójką swoich kolegów, co znajduje się w tajemniczym pokoju.
„Tami z krainy pięknych koni” to pierwsza pozycja dla dzieci, którą przeczytałam, jako osoba dorosła. Muszę przyznać, iż odkąd w mojej rodzinie pojawiła się maleńka istotka, nieco łaskawszym okiem zaczęłam spoglądać na literaturę dziecięcą, jednak nie spodziewałam się, iż już pierwsza książka, którą będzie mi dane przeczytać okaże się tak pozytywnym zaskoczeniem. To, z czym zderzamy się po otwarciu tej pozycji, jest czymś na kształt klasycznej historii w nowoczesnej oprawie. Autorka nie boi się czerpać z dobrze znanych wzorców, wydobywając z nich elementy, będące znakomitym budulcem ciekawej fabuły o przyjaźni, współpracy i odpowiedzialności. Myślę, że ta baśń, sprawdzi się idealnie, jeśli chcemy wprowadzić młodego czytelnika w świat kanonu literatury dziecięcej. Jest tu wiele bardziej lub mniej widocznych odniesień m.in. do „Alicji w krainie czarów” Carolla czy „Opowieści z Narnii” Staples Lewisa. Swoje szczególne miejsce ma też choćby historia o czterdziestu rozbójnikach i ich skarbie, którą Pani Teresa wykorzystuje idealnie, by pokazać swoim odbiorcom prawdziwe znaczenie słów, iż bogatym nie jest ten, kto posiada, lecz ten, kto daje. Autorka zabiera dzieci w podróż do Krakowa, a także Wieliczki, gdzie bohaterowie poznają legendę o królowej Kindze i soli. W związku z powyższym książka przeznaczona jest przede wszystkim dla uczniów szkół podstawowych, choć rodzice mogą wprowadzić ją wcześniej, jeśli nie boją się dociekliwych pytań swoich pociech.
Wydanie ma stosunkowo niewiele ilustracji. Jak dowiadujemy się ze wstępu ma to na celu pobudzenie wyobraźni dziecka. Same obrazki jednak mają w sobie sporo pomysłowości. Metoda kolażu pozwala starszym przypomnieć sobie erę pocztówek i to jak można je wykorzystać, bawiąc się wspólnie z młodym artystą. Mnie mania kartkowa ominęła, ale mogłabym przysiąc, że na niektórych zdjęciach odnalazłam fragmenty, przypominające pocztówki, które sama dostawałam, jako dziecko. „Tami z krainy pięknych koni” to pozycja, która mówi o uniwersalnych wartościach, stąd cieszę się, że niedawno pojawił się nowy tom przygód Tami i jej przyjaciół, bo sama jestem ciekawa, czy autorka sprostała wysoko postawionej poprzeczce, jaką postawiła sobie udanym debiutem.
(Tekst pierwotnie ukazał się na blogu pod adresem: http://inna-perspektywa.blogspot.com/2015/02/renata-klamerus-tami-z-krainy-pieknych.html)
Każda pozycja w życiu małego odkrywcy może być tą, która sprawi, że stanie się on w przyszłości miłośnikiem książek. Sama pamiętam moją ulubioną bajkę, jaką wielokrotnie słuchałam i uwielbiałam przeglądać o kaczce Matyldzie i jej kaczątkach, które robiły wszystko, by nie pójść nad staw nauczyć się pływać. Z perspektywy czasu jestem niezwykle wdzięczna moim bliskim, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-27
Filozofia w polskim systemie edukacji powszechnej jest skutecznie spychana na drugi plan. Co prawda uczymy się wstępnych założeń wielkich idei na zajęciach języka polskiego (w aspekcie wprowadzenia do kolejnych epok literackich) czy historii (mówiąc o rozwoju myśli politycznej) to jednak wraz z poszerzaniem się tematów typowych dla konkretnych dziedzin naukowych, myśl filozoficzna jest tylko małą cząstką większej całości. Dopiero na studiach można poznać szerzej przekonania wielkich myślicieli. Sęk w tym, że nie każdy idzie na uniwersytet. Ktoś zapyta, po co znać twierdzenia, które nie przetrwały próby czasu? Otóż, człowiek od wieków zastanawia się, kim jest, dlaczego istnieje i jakie jest jego miejsce we wszechświecie. Przez stulecia obalaliśmy jedne koncepcje, a inne przyjmujemy za swoje. Warto o tym pamiętać, choćby, gdy stykamy się z odmiennymi poglądami. To jak postrzegamy siebie dzisiaj jest skutkiem tego, jak widzieliśmy siebie w przeszłości, stąd może warto zgłębić drogę myśli ludzkiej? No tak, ale filozofia nie jest bynajmniej tematem łatwym zwłaszcza na początku, kiedy wszystko jest nowe i skomplikowane. Co wtedy zrobić? Od jakiej książki warto zacząć, żeby nie poczuć się przytłoczonym, a jednocześnie poszerzyć swoją wiedzę?
Marcin Dolecki jest doktorem nauk humanistycznych, absolwentem studiów filozoficznych i chemicznych. Jest również pracownikiem badawczo-technicznym w Instytucie Historii i Nauki PAN. Interesuje się również historią powszechną. Zawód i pasja znalazły swoje odzwierciedlenie w wyjątkowej książce dla młodzieży, która pokazuje, że filozofia i historia mogą być pasjonujące.
Filip mieszka w kraju, gdzie niepodzielnie rządzi apodyktyczny cesarz. Nasz bohater właśnie wkracza w dorosłość, ale wcale się z tego nie cieszy. Niedawno aresztowano jego rodziców, którzy byli profesorami. Czyżby władza odnalazła jakąś zakazaną książkę należącą do rodziny? A może ktoś na nich doniósł? Filip chciałby znać odpowiedzi na te pytania. Pewnego dnia przed swoim domem chłopak spotyka tajemniczą Julię. Ponieważ nieuchronnie zbliża się godzina policyjna, młodzieniec proponuje nieznajomej nocleg. Tym samym nieświadomie odnajduje wierną towarzyszkę podróży w czasie i przestrzeni. Oboje, bowiem odkryją tajemniczy przedmiot, który pozwoli im odbyć niespodziewaną podróż w przeszłość i przeżyć niesamowite przygody.
Jestem pod ogromnym wrażeniem już samej koncepcji zamknięcia myśli filozoficznej w fabule porywającej książki przygodowej. „Jeden z możliwych światów" za punkt wyjścia przyjmuje tezy wielkich myślicieli. Młodzi bohaterowie będą mieli okazję osobiście porozmawiać ze św. Augustynem, Kartezjuszem, Sankarą i Richardem Dawkinsem. Tym sposobem czytelnicy w łatwy sposób poznają oraz zapamiętają ich przekonania. Wszystko dzięki wprowadzaniu dialogu bohaterów. Schemat pytanie-odpowiedź jest idealny nie tylko ze względu na to, iż nie dostajemy samej suchej teorii, jaką znajdziemy w encyklopediach. To też całkiem ciekawy sposób na urozmaicenie przekazu, który jako całość również wygląda imponująco.
Aspekt przygodowy tej powieści nieco przypomniał mi produkcje dla młodzieży realizowane na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Mam wrażenie, że twórcy tamtego okresu po prostu przed oddaniem finalnego produktu zastanawiali się dwa razy, gdzie jeszcze można ukryć wiedzę. Marcin Dolecki zadbał o każdy szczegół, łącząc elementy filozofii, historii, geografii ze światem fantazji. W dzisiejszej literaturze dla młodego odbiorcy brakuje tak dopracowanych publikacji.
Osobiście uważam, że ta książka nie ma słabych punktów, choć szkoda, iż w polskiej wersji autor nie zdecydował się na otwarte zakończenie. Według mnie „Jeden z możliwych światów" mógłby być początkiem dobrze zapowiadającej się serii o dziejach myśli ludzkiej, gdyż wydaje się świetnym materiałem dydaktycznym dla szkół. Świadczy o tym dobry odbiór tej powieści za granicą. ,,Philosopher's Crystal: The Treacherous Terrain of Tassatarius" miała bowiem niedawno swoją premierę na Amazon.com i już spływają pierwsze głosy, mówiące o tym, iż pomysł się spodobał. Co prawda anglojęzyczna wersja została nieco zmieniona na potrzeby amerykańskiego odbiorcy, to jednak nie mam wątpliwości, iż warto ją poznać i postawić obok polskiego wydania.
(Pierwotnie tekst ukazał się na blogu pod adresem: http://inna-perspektywa.blogspot.com/2016/10/marcin-dolecki-jeden-z-mozliwych-swiatow.html)
Filozofia w polskim systemie edukacji powszechnej jest skutecznie spychana na drugi plan. Co prawda uczymy się wstępnych założeń wielkich idei na zajęciach języka polskiego (w aspekcie wprowadzenia do kolejnych epok literackich) czy historii (mówiąc o rozwoju myśli politycznej) to jednak wraz z poszerzaniem się tematów typowych dla konkretnych dziedzin naukowych, myśl...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-12
Prozę Doroty Terakowskiej chciałam przeczytać od bardzo dawna, ale planowałam zapoznać się głównie z książkami przeznaczonymi dla dorosłych odbiorców. Tymczasem, dzięki Dyskusyjnemu Klubowi Książki, swoją przygodę rozpoczęłam od powieści przeznaczonej głównie dla młodzieży, choć w tym wypadku tak wąskie oznaczenie grona odbiorców jest nadzwyczaj krzywdzące, gdyż ta niezwykła historia może spodobać się również dorosłym czytelnikom.
Zazwyczaj nie zastanawiamy się nad tym, że jedna podjęta pod wpływem chwili decyzja może zaważyć na naszym życiu. Dopiero po pewnym czasie, znając skutki wynikające z wyboru takiej, a nie innej drogi, analizujemy czy byłoby lepiej, gdybyśmy kiedyś postąpili inaczej. Jon dorastał spokojnie w maleńkiej osadzie skrytej gdzieś w głębi prastarej puszczy. Wszystko zmienia się w chwili, kiedy do pobliskiej rzeki wpada malutka Gaja. Chłopiec w przypływie odwagi skacze w nurt rzeki, by uratować życie kilka lat młodszej dziewczynki. Mogłoby się wydawać, że słowom wdzięczności i zachwytu nie będzie końca, jednak uczucia, które witają młodego bohatera to tylko cicha, chłodna obojętność mieszkańców. Przyczyną tej sytuacji jest Tabu, które od lat zabrania przekraczać rzekę w miejscu, gdzie zrobił to Jon. Dopiero okadzenie nieszczęśnika w miejscowej świątyni przez ludzi w długich sukniach sprawia, że sąsiedzi zaczynają ponownie go tolerować. Od tego momentu w życiu nastolatka następują ogromne zmiany. Uratowana Gaja zostaje obiecana mu na żonę, a on sam czuje zew powrotu w zakazane miejsce, żeby odkryć tajemnicę dziwnej drogi. Co się za nią kryje, wie tylko stary szaman, który obiecał nigdy o tym nie wspominać w imię szerzącej się Cywilizacji i wiary w Boga Miłości. Problem w tym, że kto raz stanie na niewłaściwym brzegu, musi rozwiązać zagadkę, poświęcając bardzo wiele.
Autorka, tworząc bardzo oryginalną i mądrą fabułę powieści, nie bała się użyć elementów, które na pozór do siebie nie pasują. Pojawia się tutaj zestawienie wierzeń pogańskich z chrześcijaństwem, co stanowi główną oś akcji. W środku pisarka stawia młodego człowieka, rozdartego między swoją wiarą a wyzwaniem, które stawia przed nim Światowid. Sama historia to kilka opowieści zgrabnie połączonych w spójną całość, tworzącą ostatecznie bardzo ciekawy morał. Tu to, co dobre w szerszej perspektywie może okazać się błędne. Myliłby się ten, kto myśli, iż to książka stricte religijna, chociaż mówi o tym, że tolerancja nie oznacza rezygnacji z wyznawanych wartości, a fanatyzm nie jest dobrym rozwiązaniem, gdyż pomija inne kultury i przekonania. Tu dobrym przykładem jest relacja szamana z Isakiem. Obaj staruszkowie darzą się wzajemnym szacunkiem, pomimo że są strażnikami ,,starej” i ,,nowej” religii. Tak naprawdę wiara stanowi tu tylko pretekst, by ukazać problem nieakceptacji i wyobcowania, a także nieuchronności nadchodzących zmian.
Trudno się dziwić, że właśnie ta pozycja została Książką Roku 1998 polskiej sekcji IBBY i była nominowana do nagrody pisarzy fantasy Srebrny Glob, a jakiś czas temu weszła do kanonu lektur szkolnych dla gimnazjum. Dorota Terakowska potrafiła wydobyć to, co najlepsze z klasyki literatury, tworząc na jej podstawie nową, porywającą historię, dziejącą się zarówno w średniowieczu, jak również we współczesności. Widać tu wiele inspiracji, poczynając od motywów biblijnych, poprzez niemal niezauważalne nawiązanie do Stasia i Nel z powieści Sienkiewicza, aż po baśń o Królowej Śniegu. Pisarka nie pominęła także polskich legend, gdzie zioła miały czarodziejską moc. Niezależnie od tego czy skupimy się na mniejszych fragmentach, jak na przykład poruszanym w pewnym momencie zagadnieniu transplantacji czy skupimy się na analizie całości, warto sięgnąć po „Samotność Bogów”, gdyż trudno oprzeć się wrażeniu, że książka wraz z upływem lat zyskuje na aktualności. Ukazane zagubienie bohatera, poczucie braku empatii i zachłyśnięcie się wizją tego, co przyjdzie stanowi przecież część życia każdego z nas.
(Pierwotnie tekst ukazał się na blogu pod adresem: http://inna-perspektywa.blogspot.com/2015/07/dorota-terakowska-samotnosc-bogow.html)
Prozę Doroty Terakowskiej chciałam przeczytać od bardzo dawna, ale planowałam zapoznać się głównie z książkami przeznaczonymi dla dorosłych odbiorców. Tymczasem, dzięki Dyskusyjnemu Klubowi Książki, swoją przygodę rozpoczęłam od powieści przeznaczonej głównie dla młodzieży, choć w tym wypadku tak wąskie oznaczenie grona odbiorców jest nadzwyczaj krzywdzące, gdyż ta...
więcej mniej Pokaż mimo to1998
2015-02-19
„Tami z Kapadoclandii” to już druga część przygód trójki przyjaciół, których mali odbiorcy poznali przy okazji „Tami z Krainy Pięknych Koni” i to generalnie do nich skierowana jest ta opowieść. Akcja zaczyna się dokładnie momencie, gdzie pożegnaliśmy się z rezolutną dziewczynką, zawsze rozsądnym Rume, dosyć niegrzecznym, acz pomysłowym Kelie oraz ich rodzinami. Rusza rok szkolny, dlatego dzieci muszą powrócić do nauki. To szczególnie trudna chwila dla głównej bohaterki, która opuszcza rodzinny dom, by rozpocząć edukację muzyczną. Dziesięciolatka jest świadoma, że musi rozwijać posiadany talent i wiele czasu poświęca nie tylko na opanowanie lekcji, ale także grę na skrzypcach. Na jej przykładzie mali odbiorcy przekonują się, że osiągnięcie sukcesu wiąże się z solidną pracą. Większość akcji rozgrywa się jednak w Kapadoclandii, czyli krainie, gdzie fikcja współgra z codziennym życiem tamtejszych mieszkańców.
Pewnie część z was zauważyła już ciekawą zbieżność nazw, zastosowaną przez autorkę. Tytułowa kraina od razu narzuca nieuchronne skojarzenia z okolicami tureckiej Anatolii. Trzeba przyznać, iż takie miejsce akcji dopiero w drugim tomie baśni jest wykorzystane w pełni. Wcześniej mieszkania wyżłobione w skałach dodawały magicznego klimatu. Tym razem ta sceneria stała się okazją do naszkicowania dzieciom różnic geograficznych nie tylko między Polską a Turcją. Autorka skupiła się na pięknie przyrody całego globu. Bohaterowie udają się chociażby do Australii, gdzie dowiedzą się całkiem sporo o skale Ayers Rock, która zależnie od pory dnia zmienia swą barwę i spotkają Aborygena. Właśnie spojrzenie na różnorodność, spodobało mi się w tej książce najbardziej. Pani Renata na ciekawym przykładzie uczy swoich czytelników tolerancji religijnej, a nie tylko tej wynikającej z różnic w wyglądzie oraz mówi, że dobroć jest uniwersalna i nie zależy od rasy czy wyznania. Pojawiają się również delikatne odniesienia do aspektu przemijania. Dzieci w trakcie swojej podróży odkryją tajemnicę pochodzenia i świetnego zdrowia babci Fuoco.
Jak widać pozycja jest dość rozbudowana, ale jednocześnie pozbawiona przemocy, co zdecydowanie odróżnia ją od innych tytułów, przeznaczonych dla odbiorców w wieku 8-12 lat. Występuje tu magia, ale wyłącznie ta pozytywna, pozwalająca czynić dobro lub sprawić, iż ktoś będzie miał szansę przemyślenia swojego niewłaściwego postępowania. W odróżnieniu od „Tami z krainy pięknych koni” jej kontynuacja już nie bazuje na kanonie baśni, co sprawia, że fabuła nabiera indywidualizmu, nadając swoistą nową jakość tej historii. Wszystkie drobne niedociągnięcia debiutu, w postaci choćby braku objaśnień trudnych wyrazów, zostały naprawione. Nieliczna ilość maleńkich obrazków ponownie skłania do wytężenia wyobraźni. Ciekawym dodatkiem jest kilka przepisów na potrawy przygotowywane przez bohaterów, które można przyrządzić wspólnie z dzieckiem. Ostatnia część publikacji jest już skierowana wyłącznie do rodziców i uzmysławia im znaczenie bajki w życiu młodego człowieka. Myślę, że jeśli dorosły razem z małym odbiorcą, sięgnie po pozycje Renaty Klamerus po ich zakończeniu doceni, iż dane mu było przenieść się w świat, gdzie wszystko jest możliwe.
(Pierwotnie tekst ukazał się na blogu pod adresem: http://inna-perspektywa.blogspot.com/2015/02/renata-klamerus-tami-z-kapadoclandii.html)
„Tami z Kapadoclandii” to już druga część przygód trójki przyjaciół, których mali odbiorcy poznali przy okazji „Tami z Krainy Pięknych Koni” i to generalnie do nich skierowana jest ta opowieść. Akcja zaczyna się dokładnie momencie, gdzie pożegnaliśmy się z rezolutną dziewczynką, zawsze rozsądnym Rume, dosyć niegrzecznym, acz pomysłowym Kelie oraz ich rodzinami. Rusza rok...
więcej mniej Pokaż mimo to1992
Dziś opowiem o kimś, kogo polubiłam od pierwszego zdania. Pewnie gdybym nie była tak przerażająco stara, to mogłabym napisać, że odnalazłam literacką przyjaciółkę od serca jak mawiała Ania Shirley. Dziewczynka, którą chcę Wam przedstawić, ma zaledwie kilka lat i mieszka gdzieś tam daleko w domku wśród najbliższych. Ta mała wielbicielka przyrody i czerwonych beretów co rusz zadziwia mamę, tatę, dziadka oraz najlepszego przyjaciela Bato, który co tu kryć jest urwiskiem o dobrym serduszku. Kim jest nasza bohaterka? Ta dam! Poznajcie Tututu, czyli główną postać przepięknego zbioru opowiadań dla dzieci autorstwa Anny Świątek.
Zacznę może nietypowo, bo od kulis tego, dlaczego w ogóle sięgnęłam po „Tututu odkrywa (nie) zwyczajność”. Otóż, kilka miesięcy temu moja serdeczna przyjaciółka, w trakcie jednej z naszych rozmów, wspomniała, iż niedługo ma wystartować nowe wydawnictwo o nazwie Pactwa, które będzie się skupiać na publikowaniu m.in. wartościowej literatury dla najmłodszych. Może puściłabym tę wiadomość mimo uszu, gdyby nie fakt, że nasza dyskusja skupiła się nie na treści przyszłej książki (której przecież jeszcze nie znałyśmy), lecz na deklaracji wydawcy, że przy publikacji zostanie zastosowany certyfikowany papier. Szczerze mówiąc, jako wydawca nigdy nie pomyślałabym o takich detalach, ale nie ukrywam, że gdybym była rodzicem takie podejście do publikowania bajek byłoby dla mnie olbrzymim atutem przy doborze lektur dla mojego dziecka. Równocześnie przypomniał mi się artykuł o kulisach powstania legendarnego polskiego elementarza pod redakcją Mariana Falskiego, który ponoć oprócz wartości merytorycznej zwracał uwagę również na warstwę edycyjną swoich publikacji, twierdząc, że książki dla dzieci muszą być nie tylko mądre, ale i piękne.
Po rozmowie z przyjaciółką zaczęłam pilnie śledzić ruchy wydawnictwa. Jeszcze przed premierą „Tututu odkrywa (nie)zwyczajność” miałam okazję obejrzeć transmisję z godzinnego spotkania Anny Świątek z internautami. Dokładnie w chwili, kiedy słuchałam jak sama autorka czyta pierwszy rozdział swojej książki, stało się coś magicznego. W jednej chwili poczułam się, jakbym znów miała osiem lat i czytała prozę Astrid Lindgren, która jak nikt potrafiła rozbudzić dziecięcą wyobraźnię.
W zbiorze „Tututu odkrywa (nie)zwyczajność” znajdziemy siedem historyjek o przygodach rezolutnej dziewczynki oraz jej kolegi Bato. Wszystkie one opowiadają o rozwijaniu wyobraźni podczas rozwiązywania codziennych zmartwień Tym co wyróżnia tę pozycję spośród innych współczesnych książeczek dla małego odbiorcy jest niezamykanie się autorki na nieszablonowe pomysły małych bohaterów. I tak nie sposób utrzymać powagi, kiedy czytamy o tym jak Tututu chcąc mieć długie włosy, postanawia zakopać je w ogródku, poprosić kolegę by je podlał, a następnie wspólnie z nią poczekał na efekty. Wszak włosy muszą rosnąć dokładnie tak samo jak drzewka owocowe, prawda? A co, jeśli te włosy zapuszczą korzenie?
Zaskakujące dla niektórych odbiorców może być to, iż Anna Świątek nie buduje świata swojej bohaterki na zdobyczach współczesnej techniki. Tututu nie wpatruje się w ekran tabletu. Zamiast tego posiada cudowną rodzinę i dziadka, który zawsze pomoże jej znaleźć odpowiedź nawet na najtrudniejsze pytanie bez narzucania swojego zdania. O ileż ciekawsze od każdej gry komputerowej jest śledzenie małego żuczka czy pracowitej mrówki! Tutaj dochodzimy do bardzo ciekawego i przemyślanego motywu jakim jest dbałość o przyrodę. Autorka nienachalnie pokazuje małym czytelnikom, że warto zbierać deszczówkę. Równocześnie uświadamia im, że zwierzątka domowe nie są wcale zabawkami, lecz czującymi istotami, które potrzebują opieki, a także wolności. Musimy się więc pogodzić z tym, że nie zawsze chcą być głaskane i przytulane.
„Tututu odkrywa (nie)zwyczajność” ma klasyfikację wiekową 6+, co oznacza, że przynajmniej trzy historyjki z tego tomu będą idealne do czytania maluchom już w wieku przedszkolnym. Nie dotyczy to jednak tych rozdziałów, które mogą być dopełnieniem zagadnień z pierwszych lekcji geografii czy fizyki. Książka Anny Świętek nie jest jednak pozycją stricte dydaktyczną, choć w każdym opowiadaniu kryje się zawsze mniej lub bardziej ukryty morał. Trudno ukryć fakt, że autorka jest z zawodu polonistką. Może właśnie dlatego mówi do czytelników prostym, zrozumiałym językiem, który jest łatwy w odbiorze i może zachęcać młodych adeptów literek do samodzielnego czytania.
„Tututu odkrywa (nie)zwyczajność” to naprawdę solidnie wydana pozycja. Książka posiada grubą okładkę i wszytą niebieską wstążeczkę, która z powodzeniem zastąpi zakładkę lub zaginanie rogów. W ramach przedsprzedaży wydawnictwo dodawało jednak tekturową zakładkę i lniany woreczek na nasz literacki skarb. Przejdźmy do jakości papieru, o którym wspomniałam na początku tekstu. Widać, że zastosowanie konkretnych materiałów było dokładnie przemyślane. Kartki są stosunkowo sztywne, ale nie kartonowe, co sprawia naprawdę dobre wrażenie. Równocześnie wyraźna czcionka na jasnym tle idealnie współgra z kolorowymi i optymistycznymi ilustracjami wykonanymi przez autorkę. Co ciekawe, to ponoć rysunki były zapalnikiem do powstania opowiadań, dlatego tym bardziej żałuję, że nie ma ich w tym tomie jeszcze więcej.
Tak rozpływam się w zachwytach nad książką Anny Świątek, a Wy pewnie zastanawiacie się czy to cudo ma jakąkolwiek wadę. Otóż zdecydowanie tak i to dla wielu osób zaporową - koszt zakupu. W chwili, gdy piszę ten tekst (październik 2020) cena detaliczna to 50-60 zł, co jest relatywnie wysoką kwotą. Nie da się jednak ukryć, że to kwestia wysokiej jakości wykonania. Wydaje mi się, że wydawnictwo Pactwa mogło spokojnie rozbić fabułę na dwie oddzielne publikacje bez poświęcania jakości i skorzystaliby na tym wszyscy. Tututu ma niebagatelną siłę przyciągania i to zarówno dzieci jak i (a może przede wszystkim) ich rodziców. Do przygód tej rezolutnej dziewczynki po prostu chce się wracać bez względu na wiek.
(Pierwotnie tekst ukazał się na blogu pod adresem: https://inna-perspektywa.blogspot.com/2020/10/anna-swiatek-tututu-odkrywa.html)
Dziś opowiem o kimś, kogo polubiłam od pierwszego zdania. Pewnie gdybym nie była tak przerażająco stara, to mogłabym napisać, że odnalazłam literacką przyjaciółkę od serca jak mawiała Ania Shirley. Dziewczynka, którą chcę Wam przedstawić, ma zaledwie kilka lat i mieszka gdzieś tam daleko w domku wśród najbliższych. Ta mała wielbicielka przyrody i czerwonych beretów co rusz...
więcej Pokaż mimo to