Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Książka czasami opiera się lekturze przez wyliczenie ogromnej liczby danych. Jednak warto przebrnąć przez takie fragmenty dla większego obrazu jaki się z niej wyłania. A mogę zapewnić, że jest to wizja gorsza niż w myślach największych przeciwników kolei. Przynajmniej jeśli o osoby z mojego pokolenia chodzi. Słabo pamiętam podział polskich kolei na spółki i liczne absurdy z tym związane. Publikacja wymaga kilkukrotnych przerw dla ochłonięcia i dojścia do siebie po przeczytanych rewelacjach. Niby każdy wie, że kondycja kolei jest w Polsce nienajlepsza i że to swoiste państwo w państwie, ale skala niedociągnięć naprawdę robi wrażenie. Dużo absurdów i nieczystych zagrań. Bardzo smutna lektura, bardzo potrzebna.

Książka czasami opiera się lekturze przez wyliczenie ogromnej liczby danych. Jednak warto przebrnąć przez takie fragmenty dla większego obrazu jaki się z niej wyłania. A mogę zapewnić, że jest to wizja gorsza niż w myślach największych przeciwników kolei. Przynajmniej jeśli o osoby z mojego pokolenia chodzi. Słabo pamiętam podział polskich kolei na spółki i liczne absurdy z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Skóra" raczej nie zostanie w mojej pamięci na długo. To dość przeciętna książka, chociaż porusza ważny i bliski mi temat, którego wciąż za mało w naszej literaturze. Najlepsze jej momenty to dwie przeprowadzone przez autorkę rozmowy: z niemieckim artystą oraz polsko-arabskim socjologiem. I dla tych dwóch gorzkich tekstów warto przeczytać książkę Klementowskiej. Reszta? To chaotyczne historie uchodźców. Historie, które nie zapadają (niestety) w pamięć. Szkoda, bo mam wrażenie, że można było je przedstawić w o wiele lepszy sposób. Chociaż napisane w osobistym tonie, odebrałam je jako bardzo suche, coś się w nich gubi. Przeżycia bohaterów chociaż tak ważne, nikną w chaosie, który organizuje całą książkę. "Skóra" jest miejscami zbyt udramatyzowana (krótkie, urwane zdania, podniosły ton, akapity rozpoczynające się od powtórzeń zupełnie do mnie nie przemawiają, wybijając z rytmu i wzbudzając irytację), co tylko szkodzi całości. Poza dwoma wyżej wspomnianymi rozmowami (które otwierają na nowe sposoby myślenia i mówienia o kryzysie) była to mało zajmująca lektura, sprawiająca wrażenie pisanej na siłę.

"Skóra" raczej nie zostanie w mojej pamięci na długo. To dość przeciętna książka, chociaż porusza ważny i bliski mi temat, którego wciąż za mało w naszej literaturze. Najlepsze jej momenty to dwie przeprowadzone przez autorkę rozmowy: z niemieckim artystą oraz polsko-arabskim socjologiem. I dla tych dwóch gorzkich tekstów warto przeczytać książkę Klementowskiej. Reszta? To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Złota zasada brzmi: nie wierz temu, co piszą na okładkach. A jednak w tym przypadku blurby nie kłamią. Książka dr Kristin Funk naprawdę jest niezbędna w każdej domowej biblioteczce (nawet jeśli miałaby być w niej jedyną książką).
"Piersi. Poradnik dla każdej kobiety" jest napisany w przystępny i niepozbawiony poczucia humoru i taktu sposób. Doktor Funk odznacza się tak rzadko spotykanym u polskich lekarzy wyczuciem i poszanowaniem emocji i decyzji pacjentek. Bardzo wyraźnie daje w książce do zrozumienia, że ostateczna decyzja dot. podjętej terapii zawsze należy do kobiety, a jej rolą jest wsparcie tej decyzji i przedstawienie możliwie najpełniejszego obrazu.
W książce znajdują się porady dla kobiet w każdym wieku, bez względu na to, czy mają lub miały nowotwór, czy może zupełnie ich to nie dotyczy. Jedynym minusem jest dla mnie brak infografiki lub zdjęć przedstawiający krok po kroku jak prawidłowo wykonać samobadanie piersi. Całość została co prawda opisana już na samym początku, jednak biorąc pod uwagę brak świadomości i edukacji polskich kobiet w tej kwestii, byłoby to duże ułatwienie.
Autorka krok po kroku wyjaśnia i opisuje jak zrozumieć wyniki badań, jak ochronić się przed tą chorobą (która ma większy procent przeżywalności niż nam się wydaje) i jak z nią aktywnie walczyć. Obszerna część dotycząca prewencji przyda się każdej kobiecie, na każdym etapie życia.
Jeśli więc ma to być jedyna książka, jaką kupicie w tym roku - kupcie ją bez wyrzutów sumienia. Sobie, swojej przyjaciółce, siostrze, mamie, cioci, babci, kuzynce.

Złota zasada brzmi: nie wierz temu, co piszą na okładkach. A jednak w tym przypadku blurby nie kłamią. Książka dr Kristin Funk naprawdę jest niezbędna w każdej domowej biblioteczce (nawet jeśli miałaby być w niej jedyną książką).
"Piersi. Poradnik dla każdej kobiety" jest napisany w przystępny i niepozbawiony poczucia humoru i taktu sposób. Doktor Funk odznacza się tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę Krzywickiej podzieliłabym na dwie części. Pierwsza, poświęcona życiu pisarki przed związkiem z Boyem, jest pasjonująca, pełna ciekawych portretów, żywej inteligencji autorki oraz świadectwa postępującej zmiany obyczajów. Część druga, poświęcona latom wojennym niesie smutny obraz licznych strat - przede wszystkim w ludziach, ale także bezinteresownej dobroci i pomocy. Pomiędzy nimi znajduje się pęknięcie opisujące pięć minut sławy Krzywickiej. Nazywam je pęknięciem, ponieważ Krzywicka w tej części z błyskotliwej i samoświadomej kobiety przemienia się w skoncentrowaną na sobie megalomankę. Przy całym moim feminizmie i podziwie dla jej osoby, trudno było mi przebrnąć przez te zbyt gęsto usiane peany na własną cześć oraz oburzenie jakimikolwiek nieprzychylnymi komentarzami czy brakiem zainteresowania jej osobą przez biografów Boya. Krzywicka w tej części zmienia ton, trudno oprzeć się wrażeniu, że część ta była pisana przez starszą już kobietę, rozczarowaną brakiem zainteresowania jej osobą. Później Krzywicka wraca do "przerwanej" narracji, już nie tak rwącej jak pierwsze dwieście stron, ale wciąż ciekawej.

Biografia to odważna, choć typowa dla XX-wiecznych pisarzy. Mieszają się w niej poglądy socjalistyczne i postępowe z mieszczańskim, a nawet nieco "wielkopańskim" podejściem (którego Krzywicka jest świadoma). Uświadamianie robotniczej młodzieży miesza się z problematyczną służbą w domu teścia, a nazwiska rodowe wciąż są poważane. Krzywicka, choć z pasją pochylała się na problemach uboższych, zdradza bardzo elitarystyczne ciągoty w obszernych fragmentach poświęconych choćby przyjaźni ze Skamandrytami. Sporo w tym wszystkim przeciwieństw i rozbieżności, ogromną szkodą jest "macosze" potraktowanie właśnie działalności uświadamiającej, dokonywanej ramię w ramię z Boyem. Całość naprawdę pasjonująca!

Książkę Krzywickiej podzieliłabym na dwie części. Pierwsza, poświęcona życiu pisarki przed związkiem z Boyem, jest pasjonująca, pełna ciekawych portretów, żywej inteligencji autorki oraz świadectwa postępującej zmiany obyczajów. Część druga, poświęcona latom wojennym niesie smutny obraz licznych strat - przede wszystkim w ludziach, ale także bezinteresownej dobroci i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak większość reportaży wydawanych w tej serii, książka Gitkiewicz, chociaż porusza bardzo ważne i wciąż niedostatecznie opisane tematy, pozostawia niedosyt. Problem jest między innymi jej struktura, bardzo charakterystyczna (i powtarzalna) dla absolwentów Polskiej Szkoły Reportażu, prowadzonej przez IR. Przeplatanie krótkich opowieści bohaterów rozdziałami dotyczącymi rodziny samej autorki pozornie jest interesującym zabiegiem, ale w trakcie czytania drażni i rozmywa się (odnoszę wrażenie, że wychodzą tutaj braki warsztatowe). Także skupienie na najbardziej jaskrawych przykładach nadużyć nie pozostawia zbyt wiele miejsca na to, co jest codziennością (w dalszym ciągu niezauważaną) dla całego chyba pokolenia 20 i 30- latków. Niektórym tekstom brakuje jasnej puenty czy konkluzji i nie do końca wiadomo dlaczego właściwie weszły do zbioru...

Słowem: IR nie zachwyca, świetnie, że temat wypłynął, szkoda, że nie udało się go zrealizować w pełniejszy sposób.

Jak większość reportaży wydawanych w tej serii, książka Gitkiewicz, chociaż porusza bardzo ważne i wciąż niedostatecznie opisane tematy, pozostawia niedosyt. Problem jest między innymi jej struktura, bardzo charakterystyczna (i powtarzalna) dla absolwentów Polskiej Szkoły Reportażu, prowadzonej przez IR. Przeplatanie krótkich opowieści bohaterów rozdziałami dotyczącymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dehnel na nowo ożywia język Fitzgeralda, nieco uładzony w dwóch poprzednich tłumaczeniach. Rozpoetyzowanie i pewna "dzikość" znowu dochodzą do głosu, co czyni tę książkę o wiele barwniejszą i ciekawszą w rękach polskiego czytelnika. Czwarte tłumaczenie, będące sprzeciwem wobec tego dehnelowego, jest właśnie w przygotowaniu przez zespół LnŚ, co czyni wszystko jeszcze barwniejszym. Wreszcie zaczynamy się kłócić o tłumaczenia! ;) Po raz pierwszy chyba dochodzi do głosu hiperrealność Fitzgeralda, który dbał o liczne nawiązania rozpoznawalne w jego czasach (co Dehnel zaznaczył w przypisach). Bardzo gorzka, przypominająca o trwałych podziałach społecznych, silniejszych od zasobności portfela i wystawności życia, powieść. Ze względu na swoje niewielkie rozmiary idealnie nadaje się na leniwe popołudnie, przy słuchaniu ścieżki dźwiękowej do niedawnej ekranizacji. Nie sposób się znudzić tą historią, a właściwie - tym, co się z niej wyłania.

Dehnel na nowo ożywia język Fitzgeralda, nieco uładzony w dwóch poprzednich tłumaczeniach. Rozpoetyzowanie i pewna "dzikość" znowu dochodzą do głosu, co czyni tę książkę o wiele barwniejszą i ciekawszą w rękach polskiego czytelnika. Czwarte tłumaczenie, będące sprzeciwem wobec tego dehnelowego, jest właśnie w przygotowaniu przez zespół LnŚ, co czyni wszystko jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nasiłowska prowadzi narracje niezwykle lekko, płynnie przechodząc z jednego wątku do drugiego, niemalże uwodząc tym czytelnika. Jej dyskretne poczucie humoru często dochodzi do głosu, nie zaburzając przy tym samej opowieści. Nie ukrywa swoich motywów oraz miejsc niespójnych, wypełniając je własnymi domysłami oraz swobodnie fantazjując. Jedynym z dwóch - nielicznych, ale dość poważnych zarzutów wobec autorki jest to, jak niewiele miejsca poświęca „Drugiej płci” – książce, która jako jedna z nielicznych dzieł de Beauvoir jest żywa w pamięci współczesnych czytelników. Odczuwam także pewien niedosyt co do poglądów Simone na sam feminizm, uważam, że można było to bardziej rozbudować. Nasiłowska jednak z zasady nie zajmuje się zbyt dogłębnie twórczością swoich bohaterów, skupiona na ich życiu towarzyskim oraz zagadce związku dwójki filozofów. Drugim zarzutem jest wyniesione z lektury poczucie, że Nasiłowska większą sympatią darzy Sartre, pozostając wobec Simone nieco oschłą. Poglądy Jean-Paula zostają pobieżnie, ale jednak – omówione, podczas gdy Simone jest jedynie ich dopowiedzeniem czy pierwszym komentatorem. Przyznaje jednak wprost w posłowiu, że „Simone de Beauvoir nie nadaje się na mój osobisty sztandar”, co niestety widać na kartach tej opowieści. Autorka nie uniknęła pewnych klisz, stereotypów i skrótów myślowych, które można poczytać za jej kolejne uchybienie. Plusem jest odczytanie „Drugiej płci” kluczem filozofii egzystencjalnej. Co bardziej wiernych zasadom literaturoznawczym może irytować tak chętne czytanie powieści Sartre’a i de Beauvoir kluczem biograficznym, wydaje się to jednak naturalne w tego typu publikacjach.

Książka jest przede wszystkim biografią uczuć i postaw społecznych, nie sposób nazwać ją biografią intelektualną, a i od postaw stricte filozoficznych jej daleko (głównie ze względu na asymetryczność w przedstawieniu postaci). Czyta się ją jak beletrystykę, a nie dłużącą się rozprawę historycznoliteracką. Zresztą zamiarem autorki, jak i twórców serii, było możliwie w sposób najbardziej przystępny i „popularny” przedstawić szerokiej publiczności parę intelektualistów. Nie spodziewałam się po tej pozycji wielkich odkryć czy nowych interpretacji. Zamiast tego otrzymujemy barwną i ciekawą panoramę życia towarzyskiego tej pary, ale nic ponad to.

Nasiłowska prowadzi narracje niezwykle lekko, płynnie przechodząc z jednego wątku do drugiego, niemalże uwodząc tym czytelnika. Jej dyskretne poczucie humoru często dochodzi do głosu, nie zaburzając przy tym samej opowieści. Nie ukrywa swoich motywów oraz miejsc niespójnych, wypełniając je własnymi domysłami oraz swobodnie fantazjując. Jedynym z dwóch - nielicznych, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Frąckiewicz dokonał całkiem ciekawego wyboru rozmówców, jeśli o poruszane tematy chodzi - są dokładnie takie, jak w podtytule. Silnie wysuwa się także problem rozdziału street artu od graffiti, a niekiedy także muralu od street artu.

Książka nie daje nam wiadomości historycznych (nie taki był jej zamiar), świetnie za to naświetla konflikty wewnątrz obecnej sceny. O środowisku mówić tutaj trudno, tym bardziej, że rozmówcy wskazywali na brak jakichkolwiek powiązań i głębszych relacji między writerami. Wywiady dają też niezły wgląd w działanie festiwali street artowych, powiązania ze światem sztuki (co dla mnie do tej pory było tajemnicą), zamówieniami komercyjnymi czy sztuką ludową, a nawet próbami instytucjonalizacji sztuki ulicy.

Największym Nieobecnym książki jest oczywiście Darek Paczkowski, pojawiają się za to kuratorzy, twórcy festiwali i oczywiście sami artyści (niektórzy związani z akademią, co daje zupełnie inne spojrzenie). Z każdym kolejnym wywiadem robi się ciekawiej. Książka jest pięknie wydana, każda dyskusja okraszona jest kilkoma fotografiami, jednym niedociągnięciem jest ilość błędów językowych oraz interpunkcyjnych.

Książka raczej dla środowiska i o środowisku, wymaga jako-takiego ogarnięcia w temacie. Zdarzają się tarcia i napięcia - co dynamizuje całość.

Frąckiewicz dokonał całkiem ciekawego wyboru rozmówców, jeśli o poruszane tematy chodzi - są dokładnie takie, jak w podtytule. Silnie wysuwa się także problem rozdziału street artu od graffiti, a niekiedy także muralu od street artu.

Książka nie daje nam wiadomości historycznych (nie taki był jej zamiar), świetnie za to naświetla konflikty wewnątrz obecnej sceny. O...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Odnoszę wrażenie, że autor naprawdę traktuje wszystkich studentów jak troglodytów. Chociaż nie można mieć o to do niego pretensji – w końcu zapowiedział to już w tytule, jednak mam poczucie jakiegoś fałszu i jednostronności tej narracji. Spodziewałam się bardziej odkrywczych i dogłębnych analiz, a spotkałam się z dość luźnym zbiorem tekstów krytykujących „zepsute dzieciaki” i „poddających się presji profesorów”. Być może Paweł Nowak jako profesor Uniwersytetu w Białymstoku spotykał się z wykładowcami, którzy podlizują się studentom bo boją się negatywnych ocen w ankietach (co wydaje mi się dość nieprawdopodobne), czy ze studentami uważającymi, że są równi wiedzą swoim profesorom i bezkrytycznie wierzącymi w Internet, ale ja przez cztery lata nie spotkałam się z takimi sytuacjami. Dostajemy mnóstwo tez niepopartych właściwie niczym (przykłady są dość mgliste – nie są to „przykłady” sensu stricto, ale zwykłe uogólnienia), wyraźną niechęć do demokracji oraz przekonanie o z gruntu fałszywej równości. Tego typu postawa sama w sobie nie jest odpychająca jednak w takim sztafażu, jaki proponuje profesor jest po prostu ciężkostrawna i nie zawsze wyważona. Bardzo płynne przechodzenie od kształcenia gimnazjalnego oraz ponadgimnazjalnego do uniwersyteckiego rozmywa wywód i miesza porządki. Zupełnie inne obowiązki ma wykładowca akademicki, a inne nauczyciel w gimnazjum. Nowak wydaje się tej różnicy nie zauważać. Jako córka nauczycielki mogę obserwować to środowisko od wewnątrz – dlatego też bardzo dziwią mnie wnioski do jakich dochodzi autor oraz zastanawia źródło i sposób pozyskiwania przez niego informacji. Ta książka powstała z oburzenia – być może słusznego, niemniej nie oddającego istoty obecnego stanu studiów wyższych. Jeśli tak wygląda sytuacja na Uniwersytecie w Białymstoku to jest mi bardzo przykro, bo jeśli studenci rzeczywiście twierdzą, że „czytanie uchodzi za ciężkie frajerstwo […]” a Kafka jest „tak samo dobry jak oni sami i ciut gorszy od Lady Gagi” to należałoby wyciągnąć konsekwencje i oblać takich studentów na najbliższym egzaminie. Pytanie tylko dlaczego tak się nie dzieje i czy jest to na tyle reprezentatywna postawa, aby tworzyć na jej podstawie książkę? Tutaj mam pewne wątpliwości – myślę, że artykuł w zupełności by wystarczył. Nie wiem na jakiej przestrzeni pisane były poszczególne rozdziały, ale można dopatrzeć się w nich pewnych sprzeczności – w jednym autor domaga się silnej hierarchizacji między wykładowcami a słuchaczami, w innym oczekuje, że studenci staną się partnerami dla swoich prowadzących. Jak zwykle nie są to dostatecznie rozwinięte myśli, samo pojęcia „partnerstwa” zakłada jednak równość, którą prof. Nowak w poprzednim rozdziale zwalczał. Nie wiem czy są to oznaki zmiany poglądów na przestrzeni lat czy pewnego niedopracowania tekstu – a tego wymagałabym od każdej książki napisanej przez osobę z wyższym wykształceniem, nie tylko kiedy mam do czynienia z monografią. Zresztą nieodpowiedniość używanych przez autora słów do opisywanych przez niego zjawisk czy sytuacji nieustannie towarzyszyła mi podczas lektury jego książki. Być może to efekt przyjętej przez Adama Nowaka konwencji, gdzie w pełni świadomie używa dosadnego słownictwa, silnie nacechowanego emocjonalnie (podżeganie, troglodyci, zdechnąć). Mieszanie stylu wysokiego, para-naukowego ze zwrotami kolokwialnymi w najlepszym razie daje efekty komiczne, częściej jednak wywołuje zniesmaczenie czytelnika.

Druga część publikacji wydaje się nieco luźniejsza, jednak stanowczy opór wzbudza we mnie próba interpretacji jednej z książek Stanleya Fisha. Obawiam się, że Nowak nie widzi różnicy między kompetencjami profesora literaturoznawstwa czy kulturoznawstwa a zadaniami jakie stawia sobie filozof. Oczywiście odczytanie tego tekstu w kontekście filozoficznym jest jak najbardziej możliwe, jednak Nowak traktuje opinie Fisha jako odnoszące się nie tyle do literaturoznawstwa i jego nauczanie, ile do sposobu na życie… Nie do końca wyobrażam sobie sytuacje, w której prowadzący na zajęciach nie kryje się ze swoimi poglądami politycznymi i nie jest w stanie spojrzeć na społeczne czy polityczne zagadnienie w sposób analityczny i - w miarę możliwości - wydestylowany z osobistych przekonań. Od tych za to nie stroni „Hodowla troglodytów”, postulująca przede wszystkim powrót hierarchizacji, sztywnego kanonu, Idei oraz „prawdziwych wartości” na uniwersytety. Nowak w postaci wykładowcy widzi nie tylko nauczyciela, który ma przekazać studentom pewną wiedzę oraz narzędzia niezbędne do analiz oraz badań, ale również przewodnika po życiu i przyjaciela, który ma dbać przede wszystkim o duszę studenta, nie o jego rozum.

Obawiam się, że jedyne ciekawe i warte uwagi fragmenty tej książki to cytaty. Tak przynajmniej wynika z robionych przeze mnie podkreśleń.
Bawi mnie również wytykanie stylistycznych potknięć Gadaczowi, kiedy co rusz łapię na nich samego Nowaka, który ze szczególnym upodobaniem popełnia błędy we frazeologizmach. Równocześnie okopuje się w dość bezpiecznej pozycji dzieląc – doprawdy nie sposób powiedzieć w imię czego – inteligencję na „warszawską” i „krakowską”. Jego zastrzeżenie jest dość wygodne: intelektualistami krakowskimi są wszyscy, którzy są małostkowi, zajadli i do tego bronią obecnego status quo, krytykując postępowych, idących własną drogą, z ducha „warszawskich” inteligentów. Tyleż to wygodne, co bezsensowne.


Podsumowując: nie jest to książka, którą komukolwiek bym polecała. Więcej w niej niedociągnięć oraz nietrafionych interpretacji niż prawdziwych, odpornych na krytykę pomysłów na rozwiązanie problemów współczesnego uniwersytetu.

Odnoszę wrażenie, że autor naprawdę traktuje wszystkich studentów jak troglodytów. Chociaż nie można mieć o to do niego pretensji – w końcu zapowiedział to już w tytule, jednak mam poczucie jakiegoś fałszu i jednostronności tej narracji. Spodziewałam się bardziej odkrywczych i dogłębnych analiz, a spotkałam się z dość luźnym zbiorem tekstów krytykujących „zepsute dzieciaki”...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Listy 1963-1996 Jan Błoński, Sławomir Mrożek
Ocena 8,0
Listy 1963-1996 Jan Błoński, Sławom...

Na półkach: ,

Trochę zabrakło mi tej epistolograficznej brawury, która cechowała korespondencje Mrożka z Lemem. W zamian jednak dostajemy wszelkie dobra związane z warsztatem krytycznym Jana Błońskiego; poza niezwykle trafnymi interpretacjami padają również zdania godne zapisania w jakimś dzienniczku lektur (aż chce się rzec: "jak z Mrożka!"). Końcówka nieco słabsza z uwagi na 'deregulację' korespondencji, czytając jednak dywagacje obu Panów można się wciągnąć - aby odłożyć tę pozycję trzeba po prostu trafić na jakiś przestój w mrożkowej (lub błońskiej) pisanienie.

Nie wiem jednak czy ktoś spoza grona mrożkologów przez to przebrnie. Dla polonistów jednak jest mały smaczek: Bronisławowi Majowi zdarzało się kłamać!

Trochę zabrakło mi tej epistolograficznej brawury, która cechowała korespondencje Mrożka z Lemem. W zamian jednak dostajemy wszelkie dobra związane z warsztatem krytycznym Jana Błońskiego; poza niezwykle trafnymi interpretacjami padają również zdania godne zapisania w jakimś dzienniczku lektur (aż chce się rzec: "jak z Mrożka!"). Końcówka nieco słabsza z uwagi na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autorka w dość zajmujący, choć miejscami niespójny sposób, prowadzi narrację, nie pozbawioną sympatii do bohatera. Tak naprawdę ciężko było mi oderwać się od tej książki i nie odłożyłam jej dopóki nie dobrnęłam do końca. Zasadą kompozycjną jest przyrównanie Krzysztofa (Krzysia właściwie) do Małego Księcia oraz Pierrota lunaire. Chwyt pozornie uspójniający i mający swój urok, jednak dość naiwny w swojej wymowie i przyczyniający się do stworzenia romantycznej legendy Krzysztofa Komedy. Właśnie romantyczność i egzaltacja są głównymi zarzutami jakie stawiam tej publikacji. Kompletne pominięcie analizy formalnej i interpretacji utworów Komedy również działa na niekorzyść książki.

Wbrew zapewnieniom autorki nie poddaje ona twórczości Komedy żadnej krytyce, niekiedy natrętnie narzuca czytelnikowi własne poglądy, które nie mają właściwie pokrycia ani uzasadnienia("jaka szkoda, że Krzyś nie lubił opery... na pewno gdyby tylko dłużej żył zachwyciłby się jej możliwościami!"). Batura wystawia Komedzie pomnik i być może jest to lepsze od usilnego wyszukiwania w kimś wad i życiowych pomyłek, jednak sprawia wrażenie czegoś oczystwistego i chyba nawet fałszywego. Zresztą Krzysztof wydawał się osobą tak sympatyczną i niesamowitą, że nie sposób było go nie lubić. Sam wystawił sobie najlepsze referencje poprzez swoją twórczość i charakter, zabiegi autorki są więc zbędne. Inną, bardzo drażniącą mnie wadą tej książki były przytaczane 'teorie spiskowe' o słynnej niestety serii przedwczesnych śmierci 1969 roku. Do tego zaprawione wynurzeniami na temat wróżbitów i przepowiedni... A skoro przy gwiazdach jesteśmy - niezwykle anachronicznym zabiegiem jest charakterystyka postaci przez omawianie jej znaku zodiaku. Może zbyt wiele od biografii wymagam, ale wydało mi się to bardzo śmieszne i nie na miejscu.

Książka niewątpliwie rzuca jakieś światło na postać Trzcińskiego i budzi w czytelniku sympatię do Krzysztofa. Jej wielkim plusem są zdjęcia, pojawiające się co dwie-trzy strony (osobiście uwielbiam patrzeć na Komedę, który był bardzo pociągającym mężczyzną). Sama jednak, w oderwaniu od innych dokumentów oraz publikacji nie wnosi zbyt wiele. Po obejrzeniu kilku dokumentów filmowych oraz przeczytaniu artykułów i wywiadów poświęconych życiu i twórczości Komedy książka Batury nie zrobiła na mnie większego wrażenia, a lwia część faktów (i plotek) powtarza się... Czyta się szybko, przyjemnie, miejscami otwierając szeroko oczy ze zdumienia czy przerażenia (np. czytając o przygotowaniach do pogrzebu). Migotliwe pojawianie się pewnych postaci, nierozwinięte wątki, zaburzanie chronologii psują niestety ten efekt. Mam wrażenie, że zbyt wiele miejsca poświęcone jest Markowi Hłasce; zastanawia mnie w tym kontekście wspomnienie Tyrmanda (powtórzę: w kontekście Marka, nie Krzysztofa co uważam za bezsens). Zaskakujące, że ten słynny popularyzator jazzu pojawia się w "Księżycowym chłopcu" w taki właśnie sposób. Jestem ciekawa co mówił i pisał Tyrmand o samym Komedzie. Ale tego się z książki nie dowiemy...

Autorka w dość zajmujący, choć miejscami niespójny sposób, prowadzi narrację, nie pozbawioną sympatii do bohatera. Tak naprawdę ciężko było mi oderwać się od tej książki i nie odłożyłam jej dopóki nie dobrnęłam do końca. Zasadą kompozycjną jest przyrównanie Krzysztofa (Krzysia właściwie) do Małego Księcia oraz Pierrota lunaire. Chwyt pozornie uspójniający i mający swój...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedyś usłyszałam, że Baldwin był 'trzecią drogą' - pomiędzy rozwiązaniami proponowanymi przez pastora Kinga, a tym, co zwyklismy łączyć z osobą Malcolma X i dziedzictwem czarnych muzułmanów. Przyjęłam to za pewnik, chociaż nie do końca rozumiałam na czym ta odrębność Baldwina polega. Myślę, że "Następnym razem pożar" wreszcie mi to uświadomił.

Proza Jamesa obok swojej przenikliwości, kładzie silny nacisk na uczucia, a autor "Innego kraju" jest dla mnie jednym z najbardziej wrażliwych pisarzy, z jakimi miałam do czynienia. Jego eseje obok wspomnianych już cech, pokazują także Baldwina jako osobę zdystansowaną i krytyczną. Nie poddaje się on szybkim rozwiązaniom, jego krytyka Narodu Islamu nie jest zaciekła, ale wyważona i bardzo dobrze uargumentowana. Jego dalekwzroczność budzi szacunek. Podobnie krytyka religii - Kościół widziany od wewnątrz (Baldiwn został kaznodzieją w wieku 14 lat) robi wrażenie równie ponure i gorzkie, co zupełny brak religii. Te pozostałości w formie momentów bardzo patetycznych, przywodzących na myśl publiczne przemówienia Baldwina czy po prostu - jego umiejętności retoryczne i kaznodziejskie -
nie kolidują z intymnością tekstów zawartych w zbiorze.

Ukazanie niszczącego wpływu wściekłości, zazdrości i biedy na psychikę Afroamerykanów, chociaż wydaje się być stwierdzeniem banalnym, poparte przez osobiste doświadczenie autora wywiera bardzo silny wpływ na czytelnika. Trudne próby zapanowania nad swoimi emocjami, niekiedy kontrowersyjne teorie dotyczące współzależności białych i czarnych obywateli Ameryki, odważnie wysuwane postulaty krytykujące obie strony tego kilkuset letniego konfliktu łączą się z silnym przekonaniem o moralności wszystkich ludzi, do której należy dążyć.

Mam jednak przekonanie, że Baldwin pisze przede wszystkim o pięknie i lęku przed jego utratą. Ta obawa przewija się przez wszystkie jego teksty, bardzo cicho i prawie że niezauważalnie. Nie są to głośne okrzyki "black is beautiful" czy odwoływanie się do kategorii blackness - w literaturze lat 60. i 70. tak przecież wyraźne i donośne... Nawet w esejach społeczno - poltycznych James Baldwin pozostaje wrażliwym nie tylko na krzywdę, ale i na piękno. Uważam, że to niesamowite połączenie. Jego dystans, empatia oraz trudne zmagania z tożsamością 'Murzyna w Ameryce' wymagają nie tylko przeczytania, ale i przemyślenia.

Kiedyś usłyszałam, że Baldwin był 'trzecią drogą' - pomiędzy rozwiązaniami proponowanymi przez pastora Kinga, a tym, co zwyklismy łączyć z osobą Malcolma X i dziedzictwem czarnych muzułmanów. Przyjęłam to za pewnik, chociaż nie do końca rozumiałam na czym ta odrębność Baldwina polega. Myślę, że "Następnym razem pożar" wreszcie mi to uświadomił.

Proza Jamesa obok swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dni do premiery odliczałam już od zeszłego roku. Książkę zamówiłam oczywiście równo 10 lutego, jak tylko pojawiła się na stronie wydawnictwa taka opcja. Odebrałam ją dzień później i trochę się jej bałam… Wiedziałam, że albo będzie to dla mnie szalenie ważna pozycja, albo okaże się kompletną klapą i będę miała ochotę rzucać nią po kątach. Na tyle długo interesuję się Beksińskimi, że nie potrafię już podchodzić do nich bez emocji. Dlatego też będzie to bardzo subiektywna i bardzo osobista recenzja.

Po pierwsze – uwielbiam już samą okładkę. Naprawdę, kocham na nią patrzeć mimo niechęci do panującego na polskim rynku trendu na „zdjęcie jako sposób na okładkę”. W ogóle pozycja jest wydana naprawdę pięknie. Obok zdjęć znajdziemy wkładki na sztywnym papierze z reprodukcjami prac Zdzisława. I naprawdę świetne zdjęcia Tomasza!

Jeśli chodzi o autorkę – musiałam zaufać Grzebałkowskiej, co już na wstępie było trudne bo po usłyszeniu, że przed rozpoczęciem pisania właściwie nie interesowała się Beksińskimi nabrałam do niej dystansu. Tak, były to rozterki z serii „przecież to ja się nimi fascynuję, dlaczego pisze o nich ktoś komu są obojętni!?”. Całe szczęście szybko mi przeszło i muszę uczciwie przyznać, że Grzebałkowska poradziła sobie świetnie – zniknęła, ale jej sympatia do bohaterów pozostała wyczuwalna. Nie ocenia postaci, pozostawiając zupełną wolność odbiorcy, co uwielbiam jako czytelnik. Pani Magdalena zdradza się dopiero w ostatnich rozdziałach książki, które poprowadzone są w sposób niepozostawiający wątpliwości co do jej talentu… Oczywiście ogrom materiałów i obszerne przypisy sprawiają, że w Beksińskich można się ‘babrać’ na długo po skończeniu książki. Jeśli o mnie chodzi - z łatwością wyłapywałam cytaty z poszczególnych wywiadów, artykułów i dokumentów dotyczących Tomka, więc trzeba się przygotować na sporą dawkę uśmiechów pod nosem. Irytował mnie jedynie chaos, wracanie do dat wcześniejszych, niekiedy też nagromadzenie krótkich, urwanych wypowiedzi znajomych. Odczuwam też niedosyt jeśli chodzi o fotografie Zdzisława, którymi jestem zafascynowana. Liczyłam, że dowiem się na ich temat więcej, ale niestety wciąż mi mało…

Oprócz licznych anegdot, które czynią ten tekst wbrew przeciwnościom bardzo ciepłym, wiele miejsca zajmuje bardzo dyskretna próba odkłamania i odczarowania Beksińskich. Nie chcę zdradzać czego o głównych bohaterach się dowiadujemy, ale nie są oni tymi, kim nam się wydawali. Przynajmniej w przypadku, w którym czytelnik nie jest zagorzałym fanem tej rodziny. Bardzo mi się podoba przedstawienie Tomka, który jest niesamowicie trudną postacią, a co do której sama żywię bardzo ciepłe (zbyt ciepłe) uczucia i jestem skłonna wiele(wszystko?) mu wybaczyć. Czytałam na bieżąco fragmenty moim bliskim, o których potem dyskutowaliśmy i rzeczywiście – Tomka bardzo łatwo po tej publikacji ‘skreślić’ jeśli nie będzie się czytać naprawdę uważnie. Jednak stosunek autorki do bohatera jest co najmniej pozytywny. Obok całej tragiczności i złożoności pod tytułem „Tomasz” mamy bardzo zagadkową i uderzającą postać Zofii Beksińskiej. Grzebałkowska stara się do niej dotrzeć, wyciągnąć ją na światło dziennie, ale nigdy nie dostajemy wyraźnego obrazu. Zofia jest rzeczywiście taka jak na zdjęciach swojego męża – przesłonięta, niepełna, niby w centrum, a jednak poza…

Z książki wyłania się portret rodziny trudnej, ale na pewno kochającej. Popełniającej wiele błędów i niekiedy męczącej. Jest wiele niedopowiedzeń i jeszcze więcej miejsca na własne myśli oraz interpretacje. Mam wrażenie, że tę książkę można równie dobrze było napisać na 600 stron i w dalszym ciągu nie dałoby by się odczuć tej ilości. „Portret podwójny” czyta się naprawdę szybko, przerywając żeby nad czymś dłużej pomyśleć. Mój egzemplarz jest już niestety pokreślony i zapełniony serduszkami na marginesach, bo zachwycona odkryłam, że tak Zdzisław, jak i Tomasz mieli niebywały warsztat stylistyczny i czyta się ich listy z przyjemnością.

Na pewno jest to pozycja obowiązkowa dla osób zaintrygowanych Beksińskimi. Oczywiście o samym warsztacie malarskim Zdzisława możemy się co nieco z tej pozycji dowiedzieć, ale najwięcej miejsca jest poświęcone jego usposobieniu. Interpretacji poszczególnych dzieł nie ma, co pięknie tłumaczy Zdzisław, któremu Grzebałkowska bardzo często (ku mojej uciesze) głos oddaje. Nie jest to więc rozkładanie jego malarstwa na części pierwsze, chociaż nieustannie przewija się świetnie uchwycony ‘monitoring’ recepcji jego twórczości w poszczególnych latach. Książka zaczyna i kończy się mocnym akcentem. Nie mam pojęcia jak tę pozycję odbiorą osoby mniej Beksińskimi zafascynowane niż ja, nie wiem też czy jest to książka dla wszystkich, bo jednak nie jest to lekka i pogodna lektura. Myślę jednak, że warto chociaż spróbować bo jest to (już) jedna z najważniejszych książek na polskim rynku.

Dni do premiery odliczałam już od zeszłego roku. Książkę zamówiłam oczywiście równo 10 lutego, jak tylko pojawiła się na stronie wydawnictwa taka opcja. Odebrałam ją dzień później i trochę się jej bałam… Wiedziałam, że albo będzie to dla mnie szalenie ważna pozycja, albo okaże się kompletną klapą i będę miała ochotę rzucać nią po kątach. Na tyle długo interesuję się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podobno polski reportaż przechodzi okres swojego rozkwitu, wychodzi coraz więcej coraz lepszych pozycji. Dlatego też nie miałam żadnych obaw sięgając po Szabłowskiego. Jednak bardzo się na nim zawiodłam i nie mogłam pozbyć się palącej mnie złości. To w gruncie rzeczy strasznie irytująca opowieść.
Na jej niekorzyść działa chaotyczy podział na krótkie, urwane rozdziały i podrozdziały bez wyraźnej puenty. Ot, przytoczona niby od niechcenia historyjka z poetą, architektem... Ciągłe odwoływanie się do psychologów, seksuologów, profesorów zaczęło mi bardzo szybko ciążyć. Brakowało mi żywego, zwykłego człowieka. Osoby, z którymi spotyka się i rozmawia autor są papierowe, nijakie, co gorsza - wszyscy powtarzają to samo. Odnoszę wrażenie, że Szabłowskiemu brak podstawowej dla reportera umiejętności obserwacji. Porusza się jedynie po powierzchni problemu. Żadno z zagadnień nie zostało dostatecznie rozwinięte, w efekcie czego czuję się jak po przeczytaniu artykułu w gazecie, a nie książki... Brak jakiejkolwiek chęci wniknięcia w środowisko i świadomość mieszkańców; o biedzie mówi się zdawkowo i właściwie od niechcenia, na zasadzie "wszyscy o niej wiemy po co więc się nad tym rozwodzić?" tak więc dostajemy kilka przymiotników. Naprawdę nie można głębiej wniknąć w problem? Powiedzieć coś więcej, poszukać, popytać.
Narracja jest, jak już wspominałam, jednostronna i płytka. Gdyby zawierzyć słowom autora moglibyśmy głosić, że Turcja jest krajem ludzi infantylnych i niezdolnych do trzeźwej oceny sytuacji, którzy wciąż żyją w swoim własnym, wyśnionym świecie. Mam pewne wątpliwości, co do prawomocności takiej opinii. Wydaje mi się, że książka zamiast cokolwiek wyjaśniać czy przybliżać, powiela znane klisze i rodzi kolejne stereotypy.
Mnie nie urzekła, nie pobudziła do refleksji, brak poczucia humoru (przynajmniej odpowiadającego moim sympatiom) i pogłebionej refleksji również nie działał na korzyść publikacji. Nie rozumiem zachwytów nad tą książką...

Podobno polski reportaż przechodzi okres swojego rozkwitu, wychodzi coraz więcej coraz lepszych pozycji. Dlatego też nie miałam żadnych obaw sięgając po Szabłowskiego. Jednak bardzo się na nim zawiodłam i nie mogłam pozbyć się palącej mnie złości. To w gruncie rzeczy strasznie irytująca opowieść.
Na jej niekorzyść działa chaotyczy podział na krótkie, urwane rozdziały i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Nawet nie wiem jak ją ocenić. Czytanie jej jest bardzo przyjemne, oglądanie - tylko dla najtwardszych. Strasznie poszarpało moje poczucie estetyki. Smutne ale prawdziwe, a przez to przerażające. Rzeczywiście mamy problem z wystrojem wnętrz w Polsce. Wciąż wisi w powietrzu charakterystyczny zapaszek PRLu (piszę to ja - studentka mieszkająca przez 10 miesięcy w roku w wynajętym mieszkaniu).
Wydaje mi się że to pozycja tylko dla masochistów. Osobiście nie wiem czy byłabym skłonna ją kupić i postawić na swojej półce. Chociaż muszę przyznać - nie daje mi spokoju od kilku dni, od kiedy tylko ją zobaczyłam. Taki zbiór koszmarnych fotografii uderza czytelnika z całą siłą i naprawdę daje do myślenia. Ta publikacja może być pierwszym krokiem do naprawy naszych mieszkań i zastanowienia się nad naszym poczuciem estetyki.
Mimo wszystko polecam. Warto do niej zajrzeć, bo wiele nam uświadamia.

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Nawet nie wiem jak ją ocenić. Czytanie jej jest bardzo przyjemne, oglądanie - tylko dla najtwardszych. Strasznie poszarpało moje poczucie estetyki. Smutne ale prawdziwe, a przez to przerażające. Rzeczywiście mamy problem z wystrojem wnętrz w Polsce. Wciąż wisi w powietrzu charakterystyczny zapaszek PRLu (piszę to ja - studentka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po przeczytaniu tej książeczki mam nieodpartą ochotę przetestować zamieszczone w niej dyktanda na jakichś dzieciach. Jakichkolwiek. Zastanawiam się nawet dlaczego jeszcze żaden nauczyciel nie wpadł na pomysł zastąpienia dennych i nieciekawych dyktand, obowiązujących w polskich szkołach, na Lemowe perełki. Po takim sprawdzianie wiedzy można bardzo gładko przejść od dyskusji nad konwencją, formą, osobowością literacką, stylem, turpizmem, poetyką kryminału bądź absurdu, językiem samym w sobie i setką innych jeszcze zagadnień. Naprawdę dziwi mnie dlaczego nikt tej publikacji nie wykorzystał w taki sposób…? W każdym razie zamierzam przetestować jej działanie na jakimś przypadkowo napotkanym dziecku, prędzej czy później. Sama zakochałam się w tym wesołym i makabrycznym zbiorku.
Uważam to za najlepszy dowód, iż jednak ISTNIEJE ratunek dla wszystkich dorosłych ( i tych mniej dorosłych) osobników z dysgrafią, dysortografią i innymi przypadłościami tego typu. Lem Was wyleczy. Szybko i bezboleśnie.

Po przeczytaniu tej książeczki mam nieodpartą ochotę przetestować zamieszczone w niej dyktanda na jakichś dzieciach. Jakichkolwiek. Zastanawiam się nawet dlaczego jeszcze żaden nauczyciel nie wpadł na pomysł zastąpienia dennych i nieciekawych dyktand, obowiązujących w polskich szkołach, na Lemowe perełki. Po takim sprawdzianie wiedzy można bardzo gładko przejść od dyskusji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznaję, że spodziewałam się więcej po tej pozycji. Komentarze Mary Ellen są niezwykle ciepłe, pełne szczegółów i drobiazgów z ich codziennego życia. Same listy są zbyt krótkie i nie wnoszą zbyt wiele (poza bezcenną dla mnie informacją o słabości Tyrmanda do Kubusia Puchatka!) do wiedzy na temat pisarza. Liczba i jakość fotografii zamieszczonych w książce jest dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Jako całość jednak nie robi zbyt silnego wrażenia...

Przyznaję, że spodziewałam się więcej po tej pozycji. Komentarze Mary Ellen są niezwykle ciepłe, pełne szczegółów i drobiazgów z ich codziennego życia. Same listy są zbyt krótkie i nie wnoszą zbyt wiele (poza bezcenną dla mnie informacją o słabości Tyrmanda do Kubusia Puchatka!) do wiedzy na temat pisarza. Liczba i jakość fotografii zamieszczonych w książce jest dla mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Kurtyzana i pisklęta" z całą pewnością nie jest książką łatwą w odbiorze. Wymaga dużego samozaparcia i najwięcej satysfakcji sprawia kiedy zna się ekscesy i sposób życia autora. Jest wprost przepełniona niezwykła osobowością Niemczyka, jest na wskroś 'niemczykowska' i nie wyobrażam sobie, żeby napisać ją mógł ktokolwiek inny. Wielowątkowa, wykorzystująca poetykę karnawalizacji, ideę życia-sztuki, oniryzm, wizje psychodeliczne, wątki faustyczne i wiele innych, niezliczonych tematów. Zabawa konwencją i narracją, obszerne, misterne opisy i niezwykłe wyczulenie na barwy, tekstury, dźwięki i zapachy. Prawdziwa uczta dla wszystkich zmysłów przy równoczesnej dawce makabry, groteski, absurdu i purenonsensu. Wymaga mocnych nerwów i dużej tolerancji.
Wydanie składa się z dwóch odrębnych książek, "Trakatat o życiu Krzysztofa Niemczyka..." jest świetnym wstępem i zaproszeniem do poznania tego enfant terrible polskiej kultury. Można się zakochać albo rzucić w diabły po kilku stronach. Główne postaci skonstruowane są w sposób złożony i fascynujący. Tytułowa Kurtyzana łączy w sobie namiętność, amoralność z nieposkromioną chęcią czynienia dobra. Nadwrażliwa, artystyczna dusza robiąca z własnego życia performance. Zamknięta w pełnym sex appealu ciele i zdana na pastwę starszych pań, demonicznego Profesora lub młodocianych hippisów.
Zwroty akcji, senne wizje, retardacje, odniesienia do kultury i kontrkultury lat sześćdziesiątych ale i do dzieł mistrzów klasyki europejskiej. Stawiana w jednym rzędzie z dziełami Witkacego i Schulza, inspiracja dla teatru Kantora - bezsprzecznie w mojej opinii książka genialna. Niestety zapomniana i niedoceniona, tak jak jej autor.

"Kurtyzana i pisklęta" z całą pewnością nie jest książką łatwą w odbiorze. Wymaga dużego samozaparcia i najwięcej satysfakcji sprawia kiedy zna się ekscesy i sposób życia autora. Jest wprost przepełniona niezwykła osobowością Niemczyka, jest na wskroś 'niemczykowska' i nie wyobrażam sobie, żeby napisać ją mógł ktokolwiek inny. Wielowątkowa, wykorzystująca poetykę...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bruegel: Młyn i krzyż Michael Francis Gibson, Lech Majewski
Ocena 8,9
Bruegel: Młyn ... Michael Francis Gib...

Na półkach:

Nikt nie pisze o sztuce w tak niesamowity sposób w jaki robi to Michael Francis Gibson. Jego interpretacja pozwala spojrzeć na obraz (i na film) w zupełnie inny sposób, dostrzegając nowe, nieoczekiwane symbole i elementy dzieła Bruegela.

Nikt nie pisze o sztuce w tak niesamowity sposób w jaki robi to Michael Francis Gibson. Jego interpretacja pozwala spojrzeć na obraz (i na film) w zupełnie inny sposób, dostrzegając nowe, nieoczekiwane symbole i elementy dzieła Bruegela.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka niestety nie odpowiada na pytanie zawarte w tytule - mówiąc ściślej: nie pomaga w niczym. Zrozumiała jest konieczność zawężonego wyboru obrazów i artystów w tego typu wydawnictwach, jednak wciąż nie wiem czym autor w swoim kluczu się kierował. Same interpretacje nastawione są na laików. Krótkie, płytkie i w żaden sposób nie odwołujące się ani do nazw używanych przez historyków sztuki (co dla jednych może być zaletą - dla mnie osobiście okazało się wadą), o samych obrazach dowiedzieć można się niewiele, nie uwzględniono też przybliżenia żadnego ze stylów czy nurtów, symbolika poszczególnych motywów jest potraktowana po macoszemu, podobnie życiorysy artystów. Nie widzę sensu wstawiania podstawowych informacji o malarzach, które niczego nie wnoszą. O Saskii na przykład wspomniano tylko mimochodem, jakby nie była najważniejszą muzą Rembrandta. Za to wątki nieistotne dla twórczości danego malarza były - nie wiedzieć czemu - uparcie poruszane na każdej stronie. Ciężko uwierzyć, że tę książkę napisał jakiś miłośnik sztuki, do tego wykształcony. Bardzo słaba pozycja.

Książka niestety nie odpowiada na pytanie zawarte w tytule - mówiąc ściślej: nie pomaga w niczym. Zrozumiała jest konieczność zawężonego wyboru obrazów i artystów w tego typu wydawnictwach, jednak wciąż nie wiem czym autor w swoim kluczu się kierował. Same interpretacje nastawione są na laików. Krótkie, płytkie i w żaden sposób nie odwołujące się ani do nazw używanych przez...

więcej Pokaż mimo to