-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2019-06-11
2019-04
Druga część serii „Born in Blood Mafia Chronicles” okazała się odrobinę lepsza od poprzedniczki.
Powracamy tym razem do Chicago, gdzie poznajemy historię Valentiny i Dantego, których małżeństwo również zostało zaaranżowane.
Val zaimponowała mi swoją postawą. Była odważna, dążyła do swego, a przede wszystkim twardo stąpała po ziemi (nie zawsze, miejcie to na uwadze) i w porównaniu do Arii nie śniła na jawie. Wiedziała, co ją czeka i nie starała spierać się z wyznaczonym jej zadaniem. Umiała dostosować się do sytuacji i sprawie poruszała się po mafijnym świecie. Dantego polubiłam zdecydowanie bardziej niż Lucę. Mężczyzna był bardziej opanowany, zdyscyplinowany, momentami zimny, ale także potrafił być uczuciowy. Nie mógł wyzbyć się miłości i przywiązania do swojej zmarłej żony Carli, co skutkowało tym, że odsuwał od siebie Valentinę.
Przyczepię się jednak do tego, że troszkę irytacji przyniosła mi niekiedy Valentina, która była w gorącej wodzie kąpana i już, na teraz chciała miłości i atencji Dantego. Odnoszę wrażenie, że nie docierało do niej to, że przed nią Dante miał żonę, którą stracił i wciąż nie potrafił sobie wybaczyć. Momentami Val była egoistką.
Akcja niepotrzebnie brnie na łeb na szyję, ale chyba zdążyłam się już przyzwyczaić do takiego stylu autorki. Wielu osobom może to przeszkadzać i się ani trochę nie dziwię.
Tak naprawdę za wiele nie ma co pisać o tej książce. Zachwycająca nie jest, ale na jeden wieczór akurat.
Druga część serii „Born in Blood Mafia Chronicles” okazała się odrobinę lepsza od poprzedniczki.
Powracamy tym razem do Chicago, gdzie poznajemy historię Valentiny i Dantego, których małżeństwo również zostało zaaranżowane.
Val zaimponowała mi swoją postawą. Była odważna, dążyła do swego, a przede wszystkim twardo stąpała po ziemi (nie zawsze, miejcie to na uwadze) i w...
2019-05-30
Trzeci tom serii „Dwór cierni i róż” pozostanie bardzo długo w mojej pamięci. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak przeżywałam, czytając jakąś serię książkową. Należą się wielkie gratulacje Maas, za tą książkę. Dla mnie była idealna, chociaż wiem, że niektórzy doszukują się w niej błędów, ja nie znalazłam ich wcale. Jak już wspomniałam o tym w poprzedniej recenzji, uznałam, że „Dwór mgieł i furii” jest genialny, to tak teraz muszę rzec, że „Dwór skrzydeł i zguby” przewyższa skale i nie jestem w stanie nawet określić, jak bardzo pokochałam ten tom, tę serię.
„Dwór skrzydeł i zguby” opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce, tak naprawdę od razu po wyprawie do króla Hyberni po Kocioł. Przenosimy się znowu do Dworu Wiosny, gdzie aktualnie przebywa Feyra, która szpieguje Tamlina, Juriana i resztę jego świty. Stara się znaleźć potrzebne informacje, które mogą się przydać, aby naprostować bieg wydarzeń. Feyra gra w bardzo niebezpieczną grę, gdzie jeden niewłaściwy ruch będzie kosztował nie tylko ją, ale i cały Prythian zagładę. Młoda fae musi zadecydować, komu może zaufać, a komu jednak nie. Musi także szukać wiernych sojuszników, których niekoniecznie spotka w sprzyjających okolicznościach. Niestety nad Prythianem ciemne chmury oznajmiają zbliżającą się nieubłaganą krwawą bitwę, a czasu jest coraz mniej.
„Dwór skrzydeł i zgub” przepełniony jest intrygami, taktykami wojennymi, nieoczekiwanymi zwrotami akcji i mrożącymi krew w żyłach potworami. Nieoczekiwani sojusznicy wychodzą z ukrycia, w końcu dowiadujemy się, czym kierował się Tamlin podczas swoich wyborów, kim i czym tak naprawdę jest Amrena, poznajemy Rhysanda i jego rodzinę z zupełnej innej strony, dowiadujemy się bardzo ciekawych rzeczy o innych dworach i innych postaciach. Książka posiada w sobie niesamowitą ilość przebiegłych spisów, które nie raz zaskoczą nas samych.
Dwór Nocy na czele ze swoim księciem i księżną szukają sojuszników w każdym zakątku świata. Kierują nawet swoją prośbę o pomoc do osób, o których bym nawet nie pomyślała. Feyra intensywniej trenuje z pomocą Rhysanda, Kasjana i Azriela. Nie daje sobie ani grama wytchnienia, tak samo, jak każdy inny bohater. Wszyscy dają z siebie sto procent mocy. W obliczu zbliżającej się dużymi krokami śmierci powstaną nowe rozterki i miłości, nowi, a także starzy przyjaciele zaciskają więzi.
Brutalność, ciemność i strach przeplata się tutaj na zmianę z nielicznym szczęściem. Bohaterowie spędzają każdą wolną chwilę, na spędzeniu czasu z najbliższymi. Nikt nie ośmiela się marzyć o szczęśliwym zakończeniu, które de facto może nie nastąpić. Prythian stoi w bardzo niebezpiecznej i ruchliwej pozycji. Jeden krok dzieli ludność Prythianu i króla Hyberni od zderzenia się ze sobą. Dwie potężne krainy, jednak dużą przewagę ma po swojej stronie Hybern. Wszystko jest możliwe, wszystko jest do stracenia.
W tej części zdecydowanie bardziej rozwija się więź pomiędzy Rhysandem, a Feyrą, w końcu są swoimi towarzyszami, do końca swoich dni. Napięcie, jakie w nich narasta, bardzo mnie usatysfakcjonowało. Podobało mi się wykreowanie tych postaci i w żadnym aspekcie nie mogę im nic zarzucić. Zwłaszcza dla niesamowitego Rhysanda, który zyskał moje serce już podczas pierwszej części. Bohater ten jest wprost fenomenalny, uwielbiam jego sposób bycia, jego całego i myślę, że gdybym spotkała go w rzeczywistości, od razu bym się w nim zakochała, jak to mówią „miłość od pierwszego wejrzenia". Trzeba jednak pamiętać o tym, że to właśnie książę Dworu Nocy zakochał się dosłownie od pierwszego wejrzenia w Feyrze. Bardzo, ale to bardzo spodobała mi się o tym wzmianka w tym, jak i w poprzednim tomie.
Spodobała mi się także postać Feyry, która tutaj niesamowicie się rozwija i kształtuje. Odkrywa w sobie tak naprawdę swoją potęgę, swoją moc, która może ich uratować. Dziewczyna zmienia się na przestrzeni tych trzech części, dorasta, dojrzewa, w końcu przeszłą bardzo ciężką drogę w swoim życiu, tak naprawdę od kołyski. Więc tutaj duże uszanowanie Feyrze, którą zresztą też uwielbiam. Niech żyje księżna!
W „Dworze skrzydeł i zguby” tak naprawdę dopiero poznajemy Neste i Elaine, dwie starsze siostry Feyry, które wskutek zbliżenia z Kotłem stały się nieśmiertelne, stały się jednymi z fae. Muszę przyznać, że ot, tak jak lubiłam Elaine, bo była w miarę neutralną postacią, tak nie przepadam jakoś za bardzo za Nestą. Stała się jeszcze bardziej nieznośna, kiedy została fae. Nie przekonałam się do niej za bardzo, ale pomimo tego, w pewnych momentach dowiodła, że można byłoby ją jeszcze jakoś polubić. Co do Elainy, to było mi jej bardzo szkoda, wydaje mi się, że dziewczyna przeżyła z nich wszystkich największy szok, spowodowany przemianą. Przecież miała wkrótce wyjść za mąż, była zakochana, a los zgotował jej taki przewrót.
Uwielbiam całym sercem Mor, Amrene, Azriela i Kasjana. Są to jedne z nielicznych postaci, które od razu wpasowały się w moje gusta i które od razu pokochałam. Każdy z nich ma niesamowitą, a zarazem bolesną historię, jednak dzięki wsparciu najbliższych są w stanie ruszyć dalej. Tak samo postać Rzeźbiącego jest niezwykle interesująca i godna poświęcenia czasu, zresztą nie tylko jego.
Muszę dodać także to, że naprawdę rzadko płacze podczas czytania książki, a tutaj, w tej części zdarzyło mi się to nie raz. Czy to podczas bitwy, czy podczas opowiadanych historii, a tym bardziej na zakończeniu, w którym łzy leciały mi strumieniami.
„Dwór skrzydeł i zguby” jest najbardziej dojrzałą częścią z całej serii dworów, trzeba to przyznać. Jednak jest także najbardziej wzruszającą i emocjonującą częścią. Wszystko jest bardzo starannie dopasowanie, wyjaśnione. Tutaj dowiadujemy się wszystkich odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Są momenty, w których możemy śmiać się do łez, a są także takie chwile, które prowadzą do wzruszenia.
Jednoznacznie muszę stwierdzić, że cała seria dworów, niezmiernie mi się podobała i czuję, że nie raz nie dwa do niej powrócę i na nowo będę to wszystko przeżywać.
Teraz czeka na mnie dodatek, a dokładnie „Dwór szronu i blasku gwiazd”, który ma jedynie 320 stron, a na Maas i jej świat to zdecydowanie za mało!
Trzeci tom serii „Dwór cierni i róż” pozostanie bardzo długo w mojej pamięci. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak przeżywałam, czytając jakąś serię książkową. Należą się wielkie gratulacje Maas, za tą książkę. Dla mnie była idealna, chociaż wiem, że niektórzy doszukują się w niej błędów, ja nie znalazłam ich wcale. Jak już wspomniałam o tym w poprzedniej recenzji, uznałam, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-27
Ponownie zaczynam lubić panią Maas. Naprawdę. Tak, jak miałam parę obiekcji, co do serii Szklanego tronu, tak tutaj wszystko, jest tak, jak powinno być. Pierwszy tom Dworów pokochałam całym sercem, był fantastyczny, tak drugi tom jest wprost fenomenalny, nawet nie jestem w stanie powiedzieć, jak bardzo, ale to bardzo jestem z niego zachwycona. Nie znalazłam w nim żadnego nawet najmniejszego minusa. Nic, zero i to mi się podoba. Mam nadzieję, że ta seria dalej będzie szła w tym kierunku!
„Dwór Mgieł i Furii” skupia swoją uwagę na wydarzeniach, które miały miejsce po wydostaniu się ze szpon okrutnej Amaranthany. Feyre stała się jedną z fae, stała się nieśmiertelna, a przy okazji posiadła moce, siedmiu książąt Prythaniu. Książka ta przykuwa szczególną uwagę na to, jakie odczucia towarzyszą dzielnej, odważnej, nieuległej dziewczynie. „Dwór Mgieł i Furii” przepełniony jest cierpieniem, bólem, strachem o jutro, koszmarami, szczęściem i radością w jednym. Poznajemy Feyre z innego punktu widzenia, ale zresztą nie tylko ją. W książce pojawiają się także nowe postacie, która z marszu polubiłam.
Feyre przebywa z Tamlinem na Dworze Wiosny, jest tam przez niego uwięziona (dosłownie). Tamlin nie spuszcza jej z oka, jednocześnie nie dostrzegając tego, jak dziewczyna z każdym kolejnym dniem umiera. Feyre budzi się nocami, wymiotuje, nie może spać z powodu sennych koszmarów, dręczą ją wyrzuty sumienie i nikt przebywający w jej otoczeniu nie jest w stanie tego zauważyć, jak cierpi, nawet Lucien. Na ratunek przybywa jej Rhysand, który upomina się o złożoną obietnicę, Feyre ma spędzić tydzień każdego miesiąca w Dworze Nocy. I to okazuje się jej wybawieniem, Feyre ożywa u księcia.
Dochodzi także to momentu, w którym przez długi, długi czas Feyre jest blisko Rhysanda, który stara się jej pomóc. Przedrzeźnia się z nią, prowokuje, rozśmiesza, a nawet rzuca różnymi podtekstami. Dziewczyna, będąc przy jego boku, wychodzi ze swojej skorupy i próbuje rozpocząć od nowa, z dala od Tamlina i Dworu Wiosny. Poznaje także przyjaciół, a zarazem krąg wewnętrzny Rhysanda. Feyre zawiązuje nowe znajomości, poznaje siebie i swoje moce, dowiaduje się różnych, często tragicznych i okropnych historii. Jak już wspomniałam, książka przepełniona jest nie tylko bólem, ale i szczęśliwymi momentami.
Nić porozumienia coraz ściślej zawiązuje się wokół Rhysanda i Feyry, z czego jestem niezmiernie zadowolona, uwielbiam, kiedy ta dwójka znajduje się blisko siebie! Dochodzi nawet do wspaniałego momentu, który wcisnął na moje usta szeroki uśmiech.
Jednym słowem muszę rzec, że „Dwór Mgieł i Furii” jest wspaniały. Tyle się w nim dzieje, że nie nudziłam się ani odrobinę. Z coraz to większym zaciekawieniem śledziłam losy bohaterów i z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnych wydarzeń. Nie potrafiłam się oderwać od książki i tym sposobem, jest za mną parę nieprzespanych nocek, ale zrobiłabym to ponownie, chociażby dlatego, aby przeżyć to wszystko jeszcze raz!
Druga część podobała mi się też bardziej dlatego, że mało było w niej Tamlina, a ja nie znoszę tego bohatera, nie podoba mi się jego zachowanie, ani jego pobudki. Nie lubię go i nigdy nie polubię.
Podsumowując nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po trzeci tom i również szybko go przeczytam!
Ponownie zaczynam lubić panią Maas. Naprawdę. Tak, jak miałam parę obiekcji, co do serii Szklanego tronu, tak tutaj wszystko, jest tak, jak powinno być. Pierwszy tom Dworów pokochałam całym sercem, był fantastyczny, tak drugi tom jest wprost fenomenalny, nawet nie jestem w stanie powiedzieć, jak bardzo, ale to bardzo jestem z niego zachwycona. Nie znalazłam w nim żadnego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-26
Po przeczytaniu tej części, zastanawiam się, dlaczego ja po to w ogóle sięgnęłam.
„Bound by temptation” opowiada o Lilianie Scuderi, najmłodszej dziewczynie z sióstr Scuderi i Romero, który jest ochroniarzem Arii żony Luki. Ich miłość jest niebezpieczna, zakazana, niewłaściwa, ale jednak trwa.
Historia Lilianny i Romero jest rozczarowaniem. Dostajemy tutaj drugi raz pokaz schematu, który jest do bólu przewidywalny. Przez większość książki romans tej dwójki jest na pokaz.
Ponownie najmłodsza siostra Scuderi pomimo swego dorosłego wieku zachowuje się dziecinnie. Jest identycznie jak w przypadku Gianne. Lilly przeżywa nastoletnie zauroczenie, a sądzi, że jest to miłość aż po grób. Romero na pierwszy rzut oka zdaje się zdyscyplinowany, powściągliwy i trzymający się wyznaczonych sobie zasad, a jednak daje się uwieść pierwszej panience.
Dla mnie zabrakło tutaj pasji, przyciągania. Cała historia brnie w jednym wyznaczonym kierunku i nie skupiamy się tutaj na niczym oprócz dziecinnego romansu, który mógłby zejść przy dobrych obrotach na drugi plan. Brakowało mi mafijnego świata, do którego wkroczyliśmy w pierwszej części.
„Bound by temptation” ma parę dobrych momentów, ale tylko trochę. Ciężko tutaj znaleźć coś pozytywnego i interesującego. Zakończenie jest w miarę dobre. Troszeczkę ratuje książkę, ale nie na tyle, abym ją polubiła i zachwalała. Książkę można przeczytać, jako uzupełnienie serii „Born in Blood Mafia Chronicles.”
Jednak w tym momencie mówię autorce „nie”. Zdecydowanie nie jest dla mnie.
Po przeczytaniu tej części, zastanawiam się, dlaczego ja po to w ogóle sięgnęłam.
„Bound by temptation” opowiada o Lilianie Scuderi, najmłodszej dziewczynie z sióstr Scuderi i Romero, który jest ochroniarzem Arii żony Luki. Ich miłość jest niebezpieczna, zakazana, niewłaściwa, ale jednak trwa.
Historia Lilianny i Romero jest rozczarowaniem. Dostajemy tutaj drugi raz...
2019-04-26
Po przeczytaniu tej części, zastanawiam się, dlaczego ja po to w ogóle sięgnęłam.
„Bound by temptation” opowiada o Lilianie Scuderi, najmłodszej dziewczynie z sióstr Scuderi i Romero, który jest ochroniarzem Arii żony Luki. Ich miłość jest niebezpieczna, zakazana, niewłaściwa, ale jednak trwa.
Historia Lilianny i Romero jest rozczarowaniem. Dostajemy tutaj drugi raz pokaz schematu, który jest do bólu przewidywalny. Przez większość książki romans tej dwójki jest na pokaz.
Ponownie najmłodsza siostra Scuderi pomimo swego dorosłego wieku zachowuje się dziecinnie. Jest identycznie jak w przypadku Gianne. Lilly przeżywa nastoletnie zauroczenie, a sądzi, że jest to miłość aż po grób. Romero na pierwszy rzut oka zdaje się zdyscyplinowany, powściągliwy i trzymający się wyznaczonych sobie zasad, a jednak daje się uwieść pierwszej panience.
Dla mnie zabrakło tutaj pasji, przyciągania. Cała historia brnie w jednym wyznaczonym kierunku i nie skupiamy się tutaj na niczym oprócz dziecinnego romansu, który mógłby zejść przy dobrych obrotach na drugi plan. Brakowało mi mafijnego świata, do którego wkroczyliśmy w pierwszej części.
„Bound by temptation” ma parę dobrych momentów, ale tylko trochę. Ciężko tutaj znaleźć coś pozytywnego i interesującego. Zakończenie jest w miarę dobre. Troszeczkę ratuje książkę, ale nie na tyle, abym ją polubiła i zachwalała. Książkę można przeczytać, jako uzupełnienie serii „Born in Blood Mafia Chronicles.”
Jednak w tym momencie mówię autorce „nie”. Zdecydowanie nie jest dla mnie.
Po przeczytaniu tej części, zastanawiam się, dlaczego ja po to w ogóle sięgnęłam.
„Bound by temptation” opowiada o Lilianie Scuderi, najmłodszej dziewczynie z sióstr Scuderi i Romero, który jest ochroniarzem Arii żony Luki. Ich miłość jest niebezpieczna, zakazana, niewłaściwa, ale jednak trwa.
Historia Lilianny i Romero jest rozczarowaniem. Dostajemy tutaj drugi raz...
2019-04-20
Historia opowiada o Arii Scuderi, która musi wyjść za mąż za najbardziej niebezpiecznego i pociągającego mężczyznę z mafijnego świata — Lucę Vitielli. Aria nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia, jej małżeństwo zaaranżowano tak jak każde inne, chociaż jej własne miało poglądy polityczne, które miało, zacisnąć więzły między rodami.
Kiedy pierwszy raz, jeszcze przed polskim wydaniem czytałam „Złączonych honorem”, to muszę przyznać, że książka nawet mi się spodobała, jednak z perspektywy czasu i ponownego zagłębienia się w historię, widzę tutaj kilka rzeczy, które nie do końca przypadły mi do gustu.
Tak jak można było się spodziewać, Aria jest szarą myszką, zaciekłą dziewczyną, walczącą o pozycję w świecie, który nie powinien ją interesować. Natomiast Luca to typowy badbody. Nic ciekawego na dobrą sprawę nie ma do zaoferowania. Zachowywał się tak, jak kilkanaście innych postaci z mafijnych książek.
Oprócz minusów, znalazło się także kilka plusów. Riley Cora uchyliła przed nami trochę więcej mafijnego, brutalnego świata, którego oczekiwałam w tej historii. Niestety mimo wszystko nie ma tutaj zbyt wiele akcji przyprawiających o zawał serca.
„Złączonych honorem” czyta się szybko, styl autorki jest lekki i przyjemny. Sceny erotyczne nie wzbudzały we mnie dużego zażenowania, więc dodaję za to dodatkową gwiazdkę.
Zakończenie jest miłym elementem zaskoczenia.
Aczkolwiek czy polecam? Nie sądzę, żeby do niej jeszcze kiedyś wróciła, więc bazując na tym, powiem wam, że nie, ale jeśli lubicie książki w ala mafijnym klimacie, to raczej jest to książka dla was.
Historia opowiada o Arii Scuderi, która musi wyjść za mąż za najbardziej niebezpiecznego i pociągającego mężczyznę z mafijnego świata — Lucę Vitielli. Aria nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia, jej małżeństwo zaaranżowano tak jak każde inne, chociaż jej własne miało poglądy polityczne, które miało, zacisnąć więzły między rodami.
Kiedy pierwszy raz, jeszcze przed polskim...
2021-04-26
2021-04-26
2021-04-26
2021-04-26
„Wschodzący księżyc” miał być dobrą książką, jednak do dobrej jej zdecydowanie daleko.
Historia Riley bardzo mi się dłużyła, momentami przewracałam oczami od ciągłego wspominania o seksie. Tak naprawdę pięćdziesiąt procent tej książki to opisy seksu. Naprawdę, ile można, gdym chciała przeczytać erotyk, to tak bym postąpiła. Liczyłam na paranormalną historię, a jednak tego nie dostałam.
Mam bardzo mieszane uczucia, nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek sięgnę po dalsze części historii Riley Jonson. Widząc, że jest ich łącznie dziewięć, to od razu odechciewa mi się, gdyż jestem przekonana, że kolejne części nie mają nic ciekawego do zainteresowania.
„Wschodzący księżyc” miał być dobrą książką, jednak do dobrej jej zdecydowanie daleko.
Historia Riley bardzo mi się dłużyła, momentami przewracałam oczami od ciągłego wspominania o seksie. Tak naprawdę pięćdziesiąt procent tej książki to opisy seksu. Naprawdę, ile można, gdym chciała przeczytać erotyk, to tak bym postąpiła. Liczyłam na paranormalną historię, a jednak tego...
2021-04-26
Oj zawiodłam się i to bardzo... Jestem zła na siebie, że pozwoliłam, aby niezwykle pochlebne opinie o książce zaciągnęły mnie do jej przeczytania.
Pierwszym moim 'ale' jest perspektywa pisania z pierwszej osoby. Nie przepadam za takimi książkami, gdyż wtedy uwaga skupia się tylko na głównej postaci. Nora — główna bohatera, była strasznie irytująca, zawsze w sytuacjach stresowych narzekała i czekała na ratunek. Miała zawsze nieskończony mętlik w głowie. Wydawało mi się także, że Nora nie umiała podjąć ani jeden racjonalnej decyzji.
Kolejna sprawa fabuła. Odnoszę wrażenie, że „Szeptem” jest drugim „Zmierzchem” tylko, że tutaj zamiast wilkołaków i wampirów są anioły. Jakoś to do mnie nie przemówiło. Całość według mnie nie trzyma się kupy, świat jest niepełny, niedopisany, chaotyczny. Nie ma nawet czym się zachwycać, a szkoda.
Zwróćmy teraz uwagę na pobocznych bohaterów. Patch, ah ten chłopak. Nie rozumiem jego poglądów, motywów, ani tym bardziej jego samego. Jest równie irytujący, jak Nora, która nie może się zdecydować, czy ma go kochać i całować, czy uważać za mordercę. Absurdem była dla mnie Vee, przyjaciółka głównej bohaterki, która pojawiała się znienacka i nic nie wnosiła do fabuły, nie wiemy o niej również nic, kompletne zero. Jedyny fakt, który mamy podany na tacy, to milion razy powtarzane zdanie, że Vee się odchudza i jest na owocowej diecie.
Historia bardzo przeciętna, nawet powiedziałabym, że słaba. Liczyłam na coś, co byłoby, chociaż w połowie tak dobre, jak „Dary Anioła”, w zamian dostałam flaki z olejem.
Więc za co te trzy gwiazdki? Plusem tej książki była jej krótkość i to, że przebrnęłam przez nią w jeden wieczór (często przelatując wzrokiem strony). Niestety nic więcej powiedzieć o niej nie jestem w stanie...
Czy przeczytam kolejne tomy? Nie wiem, może kiedyś, aby zobaczyć czy kolejne części są lepsze.
Oj zawiodłam się i to bardzo... Jestem zła na siebie, że pozwoliłam, aby niezwykle pochlebne opinie o książce zaciągnęły mnie do jej przeczytania.
Pierwszym moim 'ale' jest perspektywa pisania z pierwszej osoby. Nie przepadam za takimi książkami, gdyż wtedy uwaga skupia się tylko na głównej postaci. Nora — główna bohatera, była strasznie irytująca, zawsze w sytuacjach...
2019-04-22
Ciężko było mi przebrnąć przez tę część. Dwie pierwsze nie były takie złe, dało się je szybko przeczytać i momentami miały dobre momenty, ale ta całkowicie od nich odbiega.
Przyznam, że przeczytałam ją ze względu na pojawienie się Arii i Luki, gdyż od początku Gianne absolutnie do mnie nie przemówiła. Od pierwszych stron książki łatwo się zorientować, że jest ona kapryśna, nieodpowiedzialna, wiecznie niezdecydowana i niedojrzała. Bez problemu możemy uznać ją za rozwydrzona dziewczynkę.
Niestety nie jestem w stanie pojąć zainteresowania Matteo Gianne. Co w niej jest takiego fascynującego? Upodobnił sobie irytującą, dziecinną i pyskatą dziewczynę, która sprawia same problemy. Miałam nadzieję, że odpuści sobie ją i prawie do tego doszło, ale niestety pani Cora poleciała po oczywistym schemacie.
Zakończenie banał. Przewidywalne do kwadratu.
„Bound by hatred” okazała się najnudniejszą częścią. Można było to poprowadzić w lepszym i o wiele ciekawszym kierunku. Momentami myślałam, że autorka nie miała już pomysłu na tę parę i dlatego posługiwała się schematem. Przeczytam kolejne części ze względu na dwie pierwsze i z nadzieją, że będzie lepiej.
Ciężko było mi przebrnąć przez tę część. Dwie pierwsze nie były takie złe, dało się je szybko przeczytać i momentami miały dobre momenty, ale ta całkowicie od nich odbiega.
Przyznam, że przeczytałam ją ze względu na pojawienie się Arii i Luki, gdyż od początku Gianne absolutnie do mnie nie przemówiła. Od pierwszych stron książki łatwo się zorientować, że jest ona kapryśna,...
2019-08-04
Siedemnastoletnia Eelyn urodziła się z toporem w dłoni i żyje po to, by walczyć. Odwieczna i okropna wojna z plemieniem Riki zabrała jej ukochanego brata. Pięć lat później, spotyka go podczas krwawej bity walczącego po stronie wroga. Eelyn nie może uwierzyć własnym oczom i przez swoją lekkomyślność i nieuwagę zostaje wzięta do niewoli. Aby przetrwać, musi zaufać Fiskemu z plemienia Rikich.
Kurczę, zawiodłam się. Miałam nadzieję na historię pełną Wikingów i krwawych jatek, a w zamian tego dostałam oklepany i schematyczny romans.
Nie polubiłam się z bohaterami, a głównej postaci nie potrafię zdzierżyć. Eelyn jest dla mnie nijaka. Niby jest Wikingiem i umie poradzić sobie w walce, a jednak cały czas Fiske musi ją ratować. Na wszystko narzeka i krytykuje. Poboczne postacie także niczym się nie wyróżniają i nie ma co o nich w zasadzie wspominać. Większość z nich na dobrą sprawę jest strasznie płytka i bezbarwna.
Historia posiada zaledwie dwa momenty, które mnie zaciekawiły i zaintrygowały, ale nic więcej. Schemat goni schemat. Świat nie jest w ogóle barny, a wątek Wikingów został moim zdaniem strasznie potraktowany.
Pierwsze strony zachęcają do dalszego czytania, ale im dalej, tym gorzej.
Raczej nie sięgnę po inne książki autorki.
Siedemnastoletnia Eelyn urodziła się z toporem w dłoni i żyje po to, by walczyć. Odwieczna i okropna wojna z plemieniem Riki zabrała jej ukochanego brata. Pięć lat później, spotyka go podczas krwawej bity walczącego po stronie wroga. Eelyn nie może uwierzyć własnym oczom i przez swoją lekkomyślność i nieuwagę zostaje wzięta do niewoli. Aby przetrwać, musi zaufać Fiskemu z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-30
Ciężko było mi przebrnąć przez tę część. Dwie pierwsze nie były takie złe, dało się je szybko przeczytać i momentami miały dobre momenty, ale ta całkowicie od nich odbiega.
Przyznam, że przeczytałam ją ze względu na pojawienie się Arii i Luki, gdyż od początku Gianne absolutnie do mnie nie przemówiła. Od pierwszych stron książki łatwo się zorientować, że jest ona kapryśna, nieodpowiedzialna, wiecznie niezdecydowana i niedojrzała. Bez problemu możemy uznać ją za rozwydrzoną dziewczynkę.
Niestety nie jestem w stanie pojąć zainteresowania Matteo Gianne. Co w niej jest takiego fascynującego? Upodobnił sobie irytującą, dziecinną i pyskatą dziewczynę, która sprawia same problemy. Miałam nadzieję, że odpuści sobie ją i prawie do tego doszło, ale niestety pani Cora poleciała po oczywistym schemacie.
Zakończenie banał. Przewidywalne do kwadratu.
„Bound by hatred” okazała się najnudniejszą częścią. Można było to poprowadzić w lepszym i o wiele ciekawszym kierunku. Momentami myślałam, że autorka nie miała już pomysłu na tę parę i dlatego posługiwała się schematem. Przeczytam kolejne części ze względu na dwie pierwsze i z nadzieją, że będzie lepiej.
Ciężko było mi przebrnąć przez tę część. Dwie pierwsze nie były takie złe, dało się je szybko przeczytać i momentami miały dobre momenty, ale ta całkowicie od nich odbiega.
Przyznam, że przeczytałam ją ze względu na pojawienie się Arii i Luki, gdyż od początku Gianne absolutnie do mnie nie przemówiła. Od pierwszych stron książki łatwo się zorientować, że jest ona kapryśna,...
2019-10-04
Zdecydowanie jedna z lepszych książek tego roku! I mówię to już teraz, ponieważ „Magia cierni” jest dopiero drugą książka Margaret Rogerson, a ja zaledwie po kilku stronach powieści przepadłam w jej pisarstwie.
Elisabeth jest nowicjuszką w Wielkiej Bibliotece, gdzie szkoli się na Strażnika, aby w przyszłości chronić Królestwo przed grymuarami — księgami o niepojętej magicznej mocy, które mogą przemienić się w niebezpieczne potwory. Dziewczyna od małego wychowuje się w bibliotece pośród ksiąg i kurzu, nauczano ją, że magia jet niebezpieczna i okrutna, więc trzeba jej za wszelką cenę unikać i się przed nią bronić. Dlatego, kiedy u progu jej domostwa pojawia się znany magister Nathaniel Thorn, Elisabeth postrzega go jako wroga. Niestety splot niefortunnych wydarzeń wplątuje dziewczynę w poważne tarapaty, a Nathaniel okazuje się jej jedyną deską ratunku.
„Magia cierni” niepodważalnie jest majstersztykiem! To książka, od której nie sposób jest się oderwać. Czytając ową historię, nie ma możliwości, abyście się na niej nudzili. Świat w powieści jest fantastycznie wykreowany. Z każdego zakątka zerka na nas niebezpieczeństwo i magia. „Magia cierni”, to moim zdaniem combo przeróżnych motywów! Nie brakuje tutaj historii, polityki i magii. Wszystko jest doskonale skomponowane i przede wszystkim nie ma tutaj przepychu.
Bohaterowie też są niczemu sobie. Każdy z osobna został bardzo dobrze stworzony. Mamy tutaj dobrze napisane back story, które buduje podstawę dalszych losów poszczególnego bohatera. Spodobał mi się charakter i humor Nathaniela, do gustu przypadły mi cele i realne postanowienia Elisabeth, podobał mi się upór tej dziewczyny, jednak najbardziej do mojego serca przemówił demon Silas, który był genialny w każdym tego słowa znaczeniu. Myślę, że wy także go pokochacie, uwierzcie, nie da się inaczej!
Chciałabym więcej i więcej! Nie nasyciłam się tym światem. „Magia cierni” to fantastyczna książką i niezmiernie się cieszę, że miałam okazję ją przeczytać. Bez dwóch zdań sięgnę po kolejne historie Margaret Rogerson i już teraz nie mogę się doczekać jej kolejnej powieści.
Składam petycję o stworzenie drugiej części! <3
Zdecydowanie jedna z lepszych książek tego roku! I mówię to już teraz, ponieważ „Magia cierni” jest dopiero drugą książka Margaret Rogerson, a ja zaledwie po kilku stronach powieści przepadłam w jej pisarstwie.
Elisabeth jest nowicjuszką w Wielkiej Bibliotece, gdzie szkoli się na Strażnika, aby w przyszłości chronić Królestwo przed grymuarami — księgami o niepojętej...
2019-07-14
Trylogia E.K. Blair zostanie w mojej pamięci na długi, długi czas. Napewno nie raz będę do niej powracać i wspominać miło ten czas, który poświeciłam, aby przeczytać serię od początku do końca.
Historia Elizabeth nie jest łatwa do przełknięcia, zwłaszcza dla osób, które nie za dobrze się czują w książkach typu dark, ale mnie nie łatwo przestraszyć. Chociaż...muszę przyznać, że były momenty, w których odruchowo się wzdrygałam. Cała seria „Czarnego Lotosu” była wspaniała, ciesze się, że autorka postanowiła postawić na tematy, których nie jeden autor boi się poruszyć. Jednak mam pewne 'ale', dwa pierwsze tomy były genialne, jednak niestety trzeci, w moim przekonaniu był niepotrzebny.
Kurczę. Mam pewien problem do „Hush”, przez pierwszą część troszeczkę się nudziłam i dopiero w połowie książki akcja przybrała jakiegoś tempa. Wiecie, no szczerze powiedziawszy, to już sama nie wiem, co myślę. Owszem temat, który był poruszony w pierwszym i drugim tomie, znalazł w końcu ujście w trzecim i z tego faktu, akurat się cieszę, chociaż nie podoba mi się jego zakończenie, ale to już przemilczę.
Najbardziej jednak podoba mi się relacja, jaka rozwinęła się na przestrzeni trzech tomów pomiędzy Elizabeth i Declanem. Polubiłam tę parę, od początku kibicowałam im cały czas. Podobał, mi się sposób, w jakim obydwoje działają na siebie. To, jak Elizabeth wpływała na Declana i odwrotnie było niesamowite. Ta dwójka nie potrafiła bez siebie normalnie funkcjonować i to tworzyło tę książkę.
Intrygi, kłamstwa, oszustwa i zabójstwa, które pojawiły się w trylogii, oddawały klimat tej historii. One tworzyły ją i uzupełniały w odpowiednich momentach. W tym akurat autorka poradziła sobie doskonale i nie mam nic tutaj do zarzucenia.
Ale co dobre kiedyś musi się skończyć i tak oto przyszło moim zdaniem felerne zakończenie tak genialnej serii. Nie, nie i jeszcze raz nie. To zakończenie było niepotrzebne, o boże. Już naprawdę wolałabym, aby zakończyło się to wydarzeniem sprzed epilogu (ci, co czytali wiedzą), niż tym, co później dostałam. Z wielką chęcią usunęłabym tę końcówkę...
Podsumowując calutką serię, dałabym jej bez dwóch zdań 9/10, gdyż były momenty, których bym się pozbyła. Pomijając zakończenie, które rozwaliło mnie na łopatki, trzecia część była okej. Troszeczkę była gorsza, od dwóch poprzednich, ale nie była zła i nawet jestem zadowolona, że powstała, bo otrzymałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
Jeśli nie boicie się brutalnych scen, często odpychających, to ten thriller z zupełnością jest dla was!
Trylogia E.K. Blair zostanie w mojej pamięci na długi, długi czas. Napewno nie raz będę do niej powracać i wspominać miło ten czas, który poświeciłam, aby przeczytać serię od początku do końca.
Historia Elizabeth nie jest łatwa do przełknięcia, zwłaszcza dla osób, które nie za dobrze się czują w książkach typu dark, ale mnie nie łatwo przestraszyć. Chociaż...muszę...
2019-07-11
Jeśli myśleliście, że ta recenzja będzie kolejną złą opinią, to muszę was zawieść, ponieważ „Czerwona królowa”, bardzo mi się spodobała. Oczywiście odnalazłam w niej parę niedociągnięć albo nieścisłości, lecz to nie wpłynęło za bardzo na moją opinię.
Książka opowiada o Mare Molly Barrow — dziewczynie, która żyje w świecie, który podzielony jest na ludzi ze względu na ich kolor krwi. Kraj dzieli się na Srebrnych i Czerwonych. Srebrni rządzą Czerwonymi. Srebrni — ludzie wyżej postawieni, posiadający specjalne zdolności, które są ich potęgą i siłą. Czerwoni — zwykli ludzie żyjący w biedzie i nędzy, każdy Czerwony po ukończeniu osiemnastego roku życia idzie do wojska, gdzie zazwyczaj ginie, jednak są też tacy, którzy pracują, służąc Srebrnym.
Mare Barrow jest jedną z Czerwonych. Dziewczyna przez zbieg okoliczności, ląduję w pałacu królewskim, gdzie ma służyć Srebrnym. Jednak nie wszystko ułożyło się tak, jakby Mare by sobie tego życzyła. W momencie, w którym służy ona innym, na arenie odbywa się pokaz siły, pięknych, zmysłowych dziewczyn, gdzie jedna z nich zostanie wybrana na małżonkę księcia Cala. Jedna z kandydatek podczas swojego pokazu, burzy całą arenę, przez co Mare spada na nią z hukiem, gdzie czeka ją pewna śmierć, ale dziewczyna cudem nie ginie. Ten cud spowodował, że w Mare ujawniają się pewne zdolności zarezerwowane tylko dla Srebrnych. Młoda dziewczyna okazuje się nie tylko Czerwoną, ale i Srebrną. Od tego felernego momentu na arenie, Mare Barrow wpada w królewski spisek, w którym musi odegrać czołową rolę.
Spytacie się, co dalej? Otóż książka skrywa w sobie mnóstwo intryg, tajemnic i wielkich spisków, które spowodują przewrót w całym królestwie. Życie Mare Molly Barrow wisi na włosku, gdzie jeden jej niewłaściwy krok, spowoduje nie jedną tragedię. Książka obfita jest w pokaz sił Srebrnych, przy których nie raz wstrzymamy oddech. Kłamstwa i tajemnice skrywane przez wiele lat przeplatają się tutaj, co kilka stron.
Mare nie jest jedyną ważną postacią w tej pozycji. Ogromną rolę grają tutaj Cal i Maven, synowie króla Tiberiasa, królowa Elane, a także pewna tajemnicza Farley, którą nie sposób jest nie polubić.
Nie spotkałam się jeszcze z taką historią i szczerze jestem ciekawa, co będzie dalej. „Czerwona królowa” posiada intrygujący wilki finał, którego napewno się nie spodziewacie. Pomimo niektórych, tak naprawdę malutkich niedociągnięć, książka godna jest uwagi i spędzenia nad nią dosłownie kilkunastu godzin. Sama przeczytałam ją w jeden dzień, więc gwarantuję, że nie będziecie się przy niej nudzić!
Już niedługo sięgnę po drugi tom tej serii, a dokładnie po „Szklany miecz”. Ciekawa jestem, co będzie skrywać ona w sobie, liczę na jeszcze lepszą akcję!
Jeśli myśleliście, że ta recenzja będzie kolejną złą opinią, to muszę was zawieść, ponieważ „Czerwona królowa”, bardzo mi się spodobała. Oczywiście odnalazłam w niej parę niedociągnięć albo nieścisłości, lecz to nie wpłynęło za bardzo na moją opinię.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążka opowiada o Mare Molly Barrow — dziewczynie, która żyje w świecie, który podzielony jest na ludzi ze względu na ich...