Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie od dziś wiadomo, że wirusy są nierozerwalną częścią otaczającego nas świata i związane są z naszym życiem. Wywołują epidemie, które potrafią zdziesiątkować ludność danego regionu nie gorzej niż działania wojenne. „Hiszpanka”, dżuma, cholera, dur, ebola. Starsi mieszkańcy Wrocławia z pewnością pamiętają epidemię czarnej ospy i zamknięcie miasta w 1963 roku. Jednak zawsze się o wirusach czytało, oglądało reportaże, były koło nas, ale rzadko miały istotny wpływ na naszą codzienną egzystencję. Do czasu. COVID i lockdown z pewnością oddziaływał na funkcjonowanie zdecydowanej większości społeczeństwa. Zagrażał bezpośrednio nie tylko zdrowiu i życiu, ale również sytuacji rodzinnej i finansowej. Najnowszy thriller C.J. Tudor DEBIT przedstawia niepokojącą wizję świata ogarniętym epidemiami...

Hannah była pasażerką autokaru, który podczas zamieci śnieżnej wpadł w poślizg i utknął w zaspie. Cześć osób zginęła na miejscu. Ci, którzy przeżyli, zaczynają walczyć o przetrwanie. Będzie im trudno: ktoś wcześniej zdemontował młotki do rozbijania szyb i pozamykał wszystkie luki w tym bagażowe. Czy komuś zależało, aby nikt nie przeżył katastrofy?
Meg wraz z pięcioma osobami została odurzona i wsadzona do kolejki linowej. W wyniku awarii prądu wagonik zatrzymał się daleko od celu i wysoko, wysoko ponad górskimi szczytami. Robi się coraz zimniej, a zamknięte osoby powoli poddają się lękowi. Czy ktoś ich uratuje?
Carter jest jednym z mieszkańców Azylu. Dawne schronisko narciarskie obecnie wykorzystywane jest do badań nad nową generacją szczepionek. W komorach izolacyjnych w podziemiach przetrzymywani się zarażeni ludzie, na których przeprowadza się eksperymenty. Podczas zamieci wysiada prąd, pracuje tylko generator, kiedy i on przestanie działać, padnie system bezpieczeństwa, a wtedy zaczną budzić się demony...

C.J. Tudor stworzyła thriller postapo, który mrozi krew w żyłach. Nie tylko z powodu akcji, która rozgrywa się podczas siarczystych mrozów. Wykreowana bardzo ponura wizja świata, tajne ośrodki naukowe wykorzystujące zarażonych ludzi do badań nad nowymi szczepionkami, wizja życia w epidemii, ludzkich zachowań w ekstremalnych warunkach ścina krew. Unieruchomiona kolejka górska podczas awarii prądu, wypadek autokarowy z grupą studentów, schronisko w górach, które w wyniku zamieci zostaje tylko z psującym się generatorem prądu. Przeplatające się wątki są fascynujące. Z zapartym tchem można obserwować, jak w wyniku zagrożenia życia zmieniają się relacje międzyludzkie, jak walka o przetrwanie powoduje obudzenie najniższych instynktów. Do czego zdolny jest człowiek przyparty do muru w sytuacji bez wyjścia. Krótkie rozdziały tylko potęgują ciekawość. Sprawiają, że książkę trudno jest odłożyć. Jednak prawdziwe zaskoczenie i wbicie w fotel spotka nas pod koniec lektury, kiedy okazuje się, że te trzy niesamowite historie mają wspólny mianownik. Zaskakujący, mroczny i niepokojący. Nad wszystkimi wydarzeniami krąży jak sęp DeBIT – Departament Badań nad Infekcjami Terminalnymi...

Debit to rodzaj thrillera, koło którego nie można przejść obojętnie. Albo się go pokocha, albo rzuci nim o ścianę.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca

Nie od dziś wiadomo, że wirusy są nierozerwalną częścią otaczającego nas świata i związane są z naszym życiem. Wywołują epidemie, które potrafią zdziesiątkować ludność danego regionu nie gorzej niż działania wojenne. „Hiszpanka”, dżuma, cholera, dur, ebola. Starsi mieszkańcy Wrocławia z pewnością pamiętają epidemię czarnej ospy i zamknięcie miasta w 1963 roku. Jednak zawsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cisza. Co to słowo oznacza? Jest dobra czy zła? Konieczna czy zbędna? Jaką rolę pełni w naszym życiu? Czym dla nas jest? Niesie spokój duszy czy niepokój i chaos? Czy cisza jest równoznaczna z samotnością? Czy to brak sensu? Cisza może uspokoić, ale może też być trudna do wytrzymania. Cisza to milczenie. Milczenie pełne urazy i złości lub by zaakcentować znaczenie i doniosłość chwili. Milczenie, by kontemplować przyrodę, wyciszyć się. Milczenie stawiające włoski na karku, przeszywające. Tkwi w nim moc. Rani, ale może też być tarczą.

Eva i Simon są małżeństwem od wielu lat. Dawno temu zawarli porozumienie, że na niektóre tematy nigdy nie będą rozmawiać. Nie wracali do przeszłości i tego, co się wydarzyło. Trawili w ciszy własnych umysłów swoje rozterki i rozprawiali się z demonami. Simon był Żydem. Analizował wydarzenia z II wojny światowej, w czasie której wraz z rodzicami i bratem z trudem uratował się przed zagładą. Eva rozpamiętuje oddanie dziecka do adopcji i wtargnięcie intruza do domu, w którym była tylko z maleńkimi córkami. Małżeństwo z czasem zamienia coraz mniej słów. Nie mają już sobie prawie nic do przekazania. Pewnego dnia Simon milknie i to dosłownie. Cisza, która zalega w czterech ścianach, powoli staje się przytłaczająca i przyciąga nie tylko dobre wspomnienia...

Narratorem powieści Merethe Lindstrøm jest Eva, ale głównym bohaterem jest CISZA. Za każdą ciszą coś się kryje. Brak dźwięków uspokaja i wycisza myśli, ale może również zadać ból, zranić do głębi. Osobiście bardzo lubię ciszę. Dobrze się wtedy czuję. Inna sprawa, że mam z kim milczeć i to milczenie nie jest niezręczne ani uciążliwe. Jak odebrałam powieść? Mimo monotonii i braku dynamiki coś w sobie ma. Eva jest niezwykłą narratorką. O wszystkich wydarzeniach opowiada z ogromnym dystansem, chłodem, który sprawa, że jeszcze bardziej czuć emocje aniżeli używałaby krzyku, wulgaryzmów lub uderzała w płaczliwe tony. Ta oschłość troszkę przeraża i wywołuje dyskomfort.

Dni w historii ciszy to powieść, która po prostu płynie. Powoli, bez pośpiechu, bez fajerwerków. Opowieść o miłości, o nieprzepracowanych traumach, o osłabionych relacjach międzyludzkich, których w wyniku przeżyć wojennych czasem nie sposób odbudować. To powieść o poświęceniu, przemijaniu. O tym, że jeśli się o czymś nie porozmawia w danej chwili, może już nigdy nie nadejść odpowiedni moment na wzajemne porozumienie i zrozumienie.

Powieść jest smutna i na swój sposób mroczna, ale i refleksyjna dająca więcej pytań niż odpowiedzi. To dramat rodzinny zawierający w treści uniwersalny klucz. Każdy znajdzie coś, co go skłoni do przemyśleń, co skojarzy z samym sobą lub z kimś bliskim. Wspomnienia Evy mogą otworzyć przez lata zamknięte prywatne szufladki. Przeszłość przecież nigdy nie odchodzi, ona zastaje z nami na zawsze i czy tego chcemy, czy nie będzie miała na nas wpływ aż do samego końca...

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu ArtRage

Cisza. Co to słowo oznacza? Jest dobra czy zła? Konieczna czy zbędna? Jaką rolę pełni w naszym życiu? Czym dla nas jest? Niesie spokój duszy czy niepokój i chaos? Czy cisza jest równoznaczna z samotnością? Czy to brak sensu? Cisza może uspokoić, ale może też być trudna do wytrzymania. Cisza to milczenie. Milczenie pełne urazy i złości lub by zaakcentować znaczenie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam bez bicia, że nie znam wcześniejszych powieści autorstwa Ewy Bauer. Wyczytałam, że wydała kilka powieści obyczajowych i sagę rodzinną. Na zboczu góry jest jej debiutem w kategorii ciężkiego kalibru, jakim jest według mnie thriller psychologiczny. Debiutom nawet tego rodzaju nigdy nie odmawiam, więc zabrałam się za lekturę.

W pewnym momencie nie było chyba na świecie bardziej szczęśliwych ludzi niż Magda i Michał. Dziewczyna ukończyła studia, dostała staż w rozgłośni radiowej dający jej nadzieję na późniejsze zatrudnienie. Michał jeszcze studiował, ale także zdobył pracę i możliwość jednoczesnego przygotowania się do końcowych egzaminów. Narzeczeni marzyli już tylko o wynajęciu wspólnego lokum. Przed ślubem postanowili wybrać się w podróż. Wybór padł na Hiszpanię. Oszczędzając pieniądze, nie zauważyli, że wynajęli apartament łączony i będą mieszkać z kimś jeszcze. To był ich pierwszy błąd. Drugim była samotna wyprawa na mało uczęszczany górski szlak. Błąd numer trzy – zaufali nieznajomemu. Kiedy nadszedł już czas powrotu do kraju, a młodych wciąż nie było, policja polska i hiszpańska uznaje ich za zaginionych. W śledztwie pomaga prywatny detektyw, którego zatrudniła przyjaciółka Magdy. Wybrał się do Hiszpanii, by sam zbadać pewne tropy. Wkrótce dziewczyna do niego dołączyła.
Czy razem zdołają odnaleźć młodą parę?

Mam mieszane odczucia co do lektury. Czy jest bardzo słaba, czy tylko słaba? Początek niemiłosiernie mi się dłużył. Autorka chciała ze szczegółami wprowadzić nas w historię, jednak uważam, że nie było potrzeby snucia aż tak rozwiniętej opowieści o początkach znajomości głównych bohaterów, skracając przy tym do minimum opis psychologiczny czarnego charakteru, który stanie im na drodze w hiszpańskich górach. Denerwowało mnie dziecinne zachowanie Magdy. Powierzchowność relacji międzyludzkich, infantylność, dziwnie cudowne zbiegi okoliczności. Wszystkie wydarzenia i dialogi były spłycone, pisane jakby w pośpiechu na kolanie. Na plus mogę zaliczyć opisy hiszpańskiej przyrody i atrakcji turystycznych.

Pomysł na fabułę był bardzo dobry, ale czy Ewa Bauer odnalazła się w thrillerze psychologicznym? Według mnie nie za bardzo. Co prawda nie ziewałam z nudów podczas lektury, ale i nie miałam wypieków na twarzy. Akcja nie trzymała mnie w napięciu, nie była dynamiczna, nie wzbudzała dreszczy czy niepokoju. Miejscami była nawet niespójna i mało wiarygodna. Momentami nawet na usta cisnęło się pytanie: Serio?? Chciałam po prostu doczytać do końca, bo zawsze staram się skończyć lekturę, ale i w samym zakończeniu coś nie zagrało. Rozumiem, że osobie, która do tej pory pisała powieści obyczajowe, trudno jest się odnaleźć w innych gatunkach, ale może czasem nie warto próbować nawet dla zabawy?

Ostatecznie historia mnie do siebie nie przekonała. Przeciętniak jakich wiele na rynku. Mało tego, za parę dni zapomnę, o czym czytałam. Być może osoby, które rzadko sięgają po thrillery i kryminały będą usatysfakcjonowane lekturą, ja jednak jako wielka miłośniczka tego gatunku nie czuje nic oprócz rozczarowania.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Prozami

Przyznam bez bicia, że nie znam wcześniejszych powieści autorstwa Ewy Bauer. Wyczytałam, że wydała kilka powieści obyczajowych i sagę rodzinną. Na zboczu góry jest jej debiutem w kategorii ciężkiego kalibru, jakim jest według mnie thriller psychologiczny. Debiutom nawet tego rodzaju nigdy nie odmawiam, więc zabrałam się za lekturę.

W pewnym momencie nie było chyba na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zainteresowałam się publikacją zatytułowaną Kiedy byłyśmy ptakami z trzech powodów. Pierwszy z nich związany jest z osobą autorki Ayanną Lloyd Banwo. Urodziła się w egzotycznym i mało mi znanym Trynidadzie. Mimo iż od lat mieszka w Wielkiej Brytanii nie czuje się z nowym krajem mocno związana. Ciekawa byłam jak Banwo postrzega otaczający nas świat, jaki jest jej stopień wrażliwości i jakie pokłady wyobraźni w niej drzemią. Drugi to sceneria, ponieważ akcja rozgrywa się na Karaibach. Trzecim powodem jest przepiękne wydanie książki. Barwna okładka, twarda oprawa, dobrze dobrana czcionka, która umilała lekturę, bo była przyjazna dla wzroku. Coś mnie do tej powieści przyciągało.

Yejide St. Bernard mieszka wraz z rodziną w domu na wzgórzu na dawnej plantacji kakao. Kobiety z jej rodu mają od wieków wielką moc. Potrafią przeprowadzać dusze zmarłych w zaświaty, widziały nadchodzącą śmierć, pomagały zmarłym odzyskać spokój. Ta wiedza i umiejętności przechodzą z pokolenia na pokolenie. Kiedy nadchodził ich kres, umierają podczas burzy – to sposób, by właściwa energia przeszła na dziedziczkę. Kobiety z rodu podobno kiedyś były Corbeaux, czyli krukami bez strachu obcującymi ze śmiercią. Relacje Yejide z matką były bardzo skomplikowane, oziębłe i oschłe. Kiedy kobieta umiera i pozostawia córkę nieprzygotowaną do przejęcia rodzinnej roli, ta chce się zbuntować i opuścić posiadłość. Tymczasem Emanuel Darwin został wychowany przez pobożną matkę w strachu przed zmarłymi. Od dziecka miał zakaz zbliżania się nie tylko do zwłok, ale i do cmentarzy. Jednak dla ratowania finansów rodziny chłopak wbrew zakazom matki wyjeżdża do innego miasta, w którym dostał pracę jako grabarz. Ścieżki jego i Yejide się skrzyżują. Darwin bowiem pracuje na tym samym cmentarzu, na którym mają być pochowane zwłoki matki dziewczyny.
Co wyniknie z tego spotkania?
Jakie tajemnice skrywa stary cmentarz?

Kiedy byłyśmy ptakami to powieść, która oczarowała mnie swoim klimatem. Rzadko sięgam po literaturę piękną, ale ta publikacja mnie ujęła. Jest pełna smutku, ale jednocześnie intrygująca i oryginalna. Autorka umiejętnie balansowała między światem żywych i umarłych. Bił od tej powieści realizm magiczny przynoszący rodzaj ukojenia. Legendy i mity mieszały się z rzeczywistością. W powieści znalazło się miejsce zarówno na wątek kryminalny, jak i na przedstawienie bolączek mieszkańców karaibskich wysp: bieda, korupcja, brak możliwości godziwej pracy, sytuacja osób chorych, starszych czy samotnych, którymi nikt się nie interesuje. Mistyczny świat duchów łączy się więc z brutalnym światem żywych. Wątek miłosny głównych bohaterów osładza gorycz zmagań z szarą codziennością. Jest opisany bardzo subtelnie. Muska nas jak delikatny wietrzyk, który podczas fali upałów przynosi odrobinę orzeźwienia i wytchnienia. Akcja powieści rozgrywa się w dużej mierze na cmentarzu, co uważam za doskonały i dający do myślenia symbol. Bez względu na to, z jakiej rodziny się wywodzimy, co w życiu osiągniemy i jakimi jesteśmy ludźmi, czeka nas ten sam koniec. Kiedy nadejdzie czas wszystkie nasze dawne animozje, marzenia, plany zostaną zakopane wraz z nami parę metrów pod ziemią. Wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi i nie możemy przed nią uciec...

„Najtrudniej na świecie być dobrym człowiekiem. Zawsze kogoś zawodzimy”.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję PRart Media oraz Wydawnictwu Echa

Zainteresowałam się publikacją zatytułowaną Kiedy byłyśmy ptakami z trzech powodów. Pierwszy z nich związany jest z osobą autorki Ayanną Lloyd Banwo. Urodziła się w egzotycznym i mało mi znanym Trynidadzie. Mimo iż od lat mieszka w Wielkiej Brytanii nie czuje się z nowym krajem mocno związana. Ciekawa byłam jak Banwo postrzega otaczający nas świat, jaki jest jej stopień...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszelkiego rodzaju robaki małe i duże nie wzbudzają jakoś naszej sympatii, choć niektóre z nich są niezwykle pożyteczne w świecie przyrody. Kojarzą nam się jednak niezbyt miło: z zaniedbaniem, brudem, opuszczeniem, zepsuciem, zgnilizną. Jaki zamysł miała Hanna Szczukowska-Białys, że zdecydowała się swoją debiutancką książkę zatytułować dość osobliwie: Robaki w ścianie?

Bydgoszcz późne lata dziewięćdziesiąte. Spacerująca z psem młoda kobieta odnajduje okaleczone zwłoki mężczyzny. Do jego karku zabójca przyczepił kartkę z imieniem, nazwiskiem, wiekiem i wykonywanym zawodem. Sprawa morderstwa zostaje przydzielona komisarzowi Markowi Bondysowi. Ten podejmując tropy, natrafia na kolejną ofiarę. Wszystko wskazuje na to, że będzie ich jeszcze więcej. Sprawa się komplikuje, a krąg podejrzanych stale poszerza. Komisarzowi i jego młodej, dopiero uczącej się ekipie trudno znaleźć nawet motyw zbrodni, a co dopiero wytypować sprawcę.
Czy policja zdąży ująć mordercę, nim miasto ogarnie panika?
Czy istnieją zbrodnie, które mimo wszystko da się usprawiedliwić?

Bardzo lubię sięgać po debiuty. Zaczynając tego typu lektury, w zasadzie nie mam żadnych oczekiwań, a kieruje mną jedynie ciekawość. W tym przypadku spodobało mi się już samo miejsce akcji. Bydgoszcz to miasto nie tylko sąsiadujące z moim, ale tam również znajduje się siedziba firmy, w której pracuję, więc dość często ją odwiedzam. Debiut uważam za bardzo udany. Ciekawa fabuła, tajemniczy i mroczny klimat, dobrze skonstruowana intryga, która jest spójna i wciąga już od pierwszych stron. Są też elementy, które bardzo lubię, czyli mnóstwo sekretów i rodzinnych tajemnic. Tytułowe szeroko rozumiane robactwo jest wszędzie i siedzi w każdym z nas, tylko nie wszyscy pozwalają ukazać mu się w świetle dnia.

Podobało mi się przedstawienie pracy policjantów. Nic nie działo się bez przyczyny, nie było cudownych zbiegów okoliczności, do wszystkich wniosków doszli ciężką, żmudną analityczną pracą. Kreacji bohaterów również nie mam w sumie nic do zarzucenia. Spodobała mi się postać młodej policjantki i samego komisarza Bondysa, być może dlatego, iż tak jak i ja uwielbia układać puzzle i słuchać cięższych brzmień. I wisienka na torcie – dobre, logiczne i zaskakujące zakończenie. Kryminał jest dość pokaźny pod względem objętości. Niektóre opisy czy dygresje i przemyślenia Bondysa były według mnie zbędne i niepotrzebnie przeciągały lekturę, ale kryminał czytało się przyjemnie, szybko, sprawnie i płynnie. Autorka dość wysoko ustawiła sobie poprzeczkę i jestem bardzo ciekawa jej kolejnych książek.

Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN

Wszelkiego rodzaju robaki małe i duże nie wzbudzają jakoś naszej sympatii, choć niektóre z nich są niezwykle pożyteczne w świecie przyrody. Kojarzą nam się jednak niezbyt miło: z zaniedbaniem, brudem, opuszczeniem, zepsuciem, zgnilizną. Jaki zamysł miała Hanna Szczukowska-Białys, że zdecydowała się swoją debiutancką książkę zatytułować dość osobliwie: Robaki w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uprawianie gatunku takiego jak komedia kryminalna jest według mnie trudną sztuką. Czytelnicy nie tylko różnią się wrażliwością, co każdy z nas ma odmienne poczucie humoru. To, co jednych bawi do łez, u innych wywołuje zniesmaczenie. Ja również miałam nieudane przygody z tym gatunkiem, nie zawsze czułam bluesa, czytam jednak tak dużo, że mam już swoich ulubionych i wypróbowanych autorów, po których sięgam na poprawę pracy przepony i wzrost poziomu endorfin bez użycia czekolady. Takim autorem między innymi jest Iwona Banach. Absurd jest chyba Jej znakiem firmowym, a właśnie on jest mi dość bliski.

Gabi i Marcin pracują w bibliotece w miasteczku Tęczowo. Rutyna im jednak nie grozi, bowiem pewnej nocy podczas wypełniania wniosku o dofinansowanie objawiła im się postać. I to postać nie byle jaka! Ukazał im się sam Samuel Kaszak bohater kryminałów, którego autor mieszka w tej samej miejscowości. Postać literacka podejrzewała, że człowieka, który go stworzył, czeka śmierć i poprosił zszokowanych bibliotekarzy o pomoc. Tymczasem sam autor i trzy niezbyt poczytne pisarki próbują znaleźć sposób na promocję swoich książek i zwiększenie liczby czytelników. Wpadają na pomysł – nie ma to przecież jak mistyfikacja. Jedno z nich ma zginąć „na niby”. Nikt jednak nie przypuszcza, że zadanie będzie bardzo skomplikowane. W miasteczku grasuje ktoś o pseudonimie Upiór w moherze wymyślający niestworzone historie, by siać zamęt w sieci, a zwłoki, które się pojawią, będą jak najbardziej prawdziwe.
Co z tego wyniknie?

„W zasadzie dobrze wyznawać jakieś ideały, tylko lepiej nie zatruwać nimi życia innym”.

Iwona Banach po raz kolejny mnie zaskoczyła. Pozytywnie. Stworzona przez nią historia to powiew świeżości. Główne atuty lektury to ciekawa i dość zagmatwana intryga kryminalna, zwariowani bohaterowie (babulina Matecka i ciotki Adeli podbiły moje serce). Upiór w moherze to dobra zabawa pełna komedii pomyłek, sytuacyjnego humoru, sarkazmu, ironii. Przyprawiające o zawrót głowy zwroty akcji, absurdalne sytuacje okraszone trafnymi spostrzeżeniami dotyczące otaczającej nas rzeczywistości. Autorka ukazuje w sposób przerysowany, ale przez to bardziej dający do myślenia, relacje rodzinne w szczególności matka - syn, świat pisarzy, promocji, social mediów, hejterów w sieci, recenzentów, jak i pogoń za lajkami i jak największą popularnością. I nie ma się co na Autorkę obrażać, prawda czasem boli.

Jest jednak pewien minus. Iwona Banach sprawiła, że sięgając po kolejne książki, przynajmniej przez pewien czas będę zastanawiała się nad relacją między bohaterem a kreującym go autorem. Wszystko przez wywody postaci literackiej Samuela Kaszaka… Dlaczego? Czytajcie i przekonajcie się sami.

„Ludziom się wydaje, że pisanie książek to miłe, domowe, nawet „herbatkowe” zajęcie, a to jest walka gorsza niż potyczki z dzikimi dinozaurami”.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Dragon.

Uprawianie gatunku takiego jak komedia kryminalna jest według mnie trudną sztuką. Czytelnicy nie tylko różnią się wrażliwością, co każdy z nas ma odmienne poczucie humoru. To, co jednych bawi do łez, u innych wywołuje zniesmaczenie. Ja również miałam nieudane przygody z tym gatunkiem, nie zawsze czułam bluesa, czytam jednak tak dużo, że mam już swoich ulubionych i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy jest ktoś, kto z ręką na sercu może przyznać, że nigdy w swoim życiu nie minął się z prawdą? Jako dziecko patrząc rodzicom w oczy, nie mówiło się, że zjadło kanapkę z nielubianą wędliną, choć oddało się ją koledze za batonik? A jak to było w czasie dojrzewania? A w dorosłym życiu? Dlaczego czasem wybieramy kłamstwo? Aby uniknąć konsekwencji rodzinnych lub zawodowych, aby nie czuć się gorszym, aby się dowartościować, by mieć święty spokój, by kogoś zranić lub ochronić. Powodów może być wiele. A jaki miały bohaterki najnowszej powieści Kate Alice Marshall?

Jedenastoletnie dziewczynki zafascynowały się magią, starożytnością i boginiami do tego stopnia, że zmieniły swoje imiona na Artemidę Hekate i Atenę. Odprawiały rytuały, wymyślały sobie zadania. Spędzały beztrosko lato. Do czasu… Pewnego dnia, kiedy bawiły się w lesie, pobudzając swoją wybujałą wyobraźnię, wydarzyła się rzecz straszna. Jedną z nich zaatakował tajemniczy mężczyzna, zadając siedemnaście ciosów nożem. Dwie zdołały wybiec na drogę i sprowadzić pomoc. Uratowały przyjaciółkę przed śmiercią. Dziewczynki mimo szoku rozpoznały napastnika i dzięki ich zeznaniom został zatrzymany przez policję i skazany wyrokiem sądu. Zostały bohaterkami, ale czy aby na pewno tak wyglądała prawda? Po ponad dwudziestu latach, gdy oprawca umiera w więziennej celi, jedna z dorosłych już kobiet stwierdziła, że czas przestać kłamać i przedstawić światu prawdziwą wersję wydarzeń. Prawda jednak jest równie niebezpieczna, co kłamstwo. Też może zniszczyć, a nawet i zabić…

Uwielbiam thrillery psychologiczne. Cenię sobie w nich duszną atmosferę, którą można kroić nożem. Ubóstwiam klimat małych miejscowości i hermetycznych społeczności. Lubię czuć się uwikłana w spiralę domysłów, znaleźć się w samym środku sieci kłamstw. Ta lektura dostarczyła mi emocji, których oczekuję od tego gatunku. Od samego początku wciągnęła mnie w świat jednej z głównych bohaterek i z wypiekami na twarzy śledziłam rozwój wypadków. A działo się całkiem sporo. Zwroty akcji przynosiły kolejne niespodzianki. Autorka wodziła mnie za nos. Kiedy już byłam przekonana, że wiem, jak wygląda prawda, następowało wydarzenie lub padało zdanie, które burzyło całą moją misternie ułożoną koncepcję.

Thriller polecam czytelnikom, którzy lubią zagmatwane, niepokojące historie, dążenie do poznania prawdy wespół w zespół z bohaterem. W gąszczu kłamstw nie tylko poruszane są trudne tematy takie jak przepracowywanie traumy, która będzie się już kładła cieniem na resztę życia, izolację społeczną, manipulację, ale, co ważne opisana historia trzyma w napięciu aż do samego końca, a tytułowy gąszcz kłamstw nie pozwala odłożyć lektury, dopóki nie dowiemy się, jak wygląda prawda.

„Kłamstwo wypowiedziane w dobrej wierze nadal jest kłamstwem”.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl oraz dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czwarta Strona

Czy jest ktoś, kto z ręką na sercu może przyznać, że nigdy w swoim życiu nie minął się z prawdą? Jako dziecko patrząc rodzicom w oczy, nie mówiło się, że zjadło kanapkę z nielubianą wędliną, choć oddało się ją koledze za batonik? A jak to było w czasie dojrzewania? A w dorosłym życiu? Dlaczego czasem wybieramy kłamstwo? Aby uniknąć konsekwencji rodzinnych lub zawodowych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzięki pisarzom takim jak Vincent Severski czy Robert Ludlum bardzo polubiłam się z literaturą szpiegowską. Sensacja połączona z przygodą, historią i polityką to dobry sposób na spędzenie wolnego wieczoru i pobudzenie szarych komórek. Nie znałam wcześniej twórczości Marcina Falińskiego, ale w związku z faktem, że jest z wykształcenia dziennikarzem, a los rzucił go na kurs oficerski i pracował w Agencji Wywiadu, stwierdziłam, że warto zapoznać się z jego twórczością.

Na pewnej wyspie położonej na Seszelach w pięknych okolicznościach przyrody grupa nieznanych uzbrojonych napastników zabija byłego rosyjskiego oficera wywiadu. W Berlinie zostaje zamordowany antykwariusz, który w przeszłości był oficerem Stasi. Czy te sprawy mają wspólny mianownik? Gdy tropy zarówno poszukiwanych morderców, jak i zaginionych dokumentów oraz dzieł sztuki prowadzą do Polski brytyjskie MI-6 prosi o pomoc byłego oficera Agencji Wywiadu Marcina Łodynę. Wywiad rosyjski zaczyna deptać mu po piętach. Kto pierwszy zdobędzie zaginione dzieła sztuki i tajemnicze dokumenty? Jak ważne są one dla obecnej sytuacji na świecie?

Muszę przyznać, że na początku po prostu się pogubiłam. Zbyt dużo miejsc i zbyt wielkie przeskoki czasowe musiałam ogarnąć: Seszele 2010, Wolin 1945, Lidzbark Warmiński 1966, Świnoujście 1949, Warszawa, Berlin 2011, Kopenhaga, .... i nagle rok 2017 góry, Lwów i tak w kółko aż do znudzenia. Nic mi się ze sobą nie łączyło. Wydarzenia były jak oderwane od siebie migawki ze scen z życia różnych ludzi. Jeśli dodać do tego drętwe, sztuczne lub nadęte dialogi to początek czytelniczej przygody nie zaczął się obiecująco.

Niestety dalej nie było dużo lepiej. Ilość niespójnych lub nic niewnoszących wątków, tragiczne rozmowy i sami bohaterowie rodem z wypracowania piątoklasisty. Czego w Ostatnim azylu nie było: tajne dokumenty, zaginione medaliony z grobowca Haralda Sinozębego, zrabowane fragmenty ze słynnej Bursztynowej Komnaty, międzynarodowe pościgi, morderstwa poprzedzone torturami, świat handlarzy i przemytników dzieł sztuki, wyścigi służb wywiadowczych, poszukiwanie kreta i w końcu całkowicie bezsensowne sceny miłosne, do których w tego typu książkach mam bardzo ograniczoną tolerancję. Autor wplótł nawet wątek choroby nowotworowej, co w odniesieniu do poszukiwań tajnych dokumentów i artefaktów pasowało jak pięść do nosa i potęgowało tylko poczucie sztuczności całej historii.

Z przykrością muszę stwierdzić, że książka mnie znudziła i rozczarowała. Nie było ikry, werwy, emocji za to odrealnienie nawet w fabularnym upływie czasu. Są morderstwa, po czym nagle na siedem lat wszyscy zapominają o zwłokach, o zrabowanych dokumentach i nagle z kapelusza akcja znów nabiera nieco tempa. W przedstawionej historii nie było też nic, o czym nie czytałam już wcześniej. Zero powiewu świeżości, brak jakiegokolwiek zaskoczenia. Jakby tego było mało, szybko rozszyfrowałam nie tylko to, co się stało z dokumentami i artefaktami, ale też sprawnie i trafnie wytypowałam, kim jest zdrajca. Już rozpoczynając przygodę z książką, podejrzewałam, jak ta historia się potoczy i jaki będzie jej finał. Niestety okazało się, że miałam rację. Autor nie zdołał mnie w żaden sposób do siebie przekonać. Może za bardzo zakochana jestem w powieściach Severskiego, by móc wczuć się w inne szpiegowskie historie.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję PRart Media oraz Wydawnictwu Czarna Owca

Dzięki pisarzom takim jak Vincent Severski czy Robert Ludlum bardzo polubiłam się z literaturą szpiegowską. Sensacja połączona z przygodą, historią i polityką to dobry sposób na spędzenie wolnego wieczoru i pobudzenie szarych komórek. Nie znałam wcześniej twórczości Marcina Falińskiego, ale w związku z faktem, że jest z wykształcenia dziennikarzem, a los rzucił go na kurs...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niektórzy marzyli o tym, by zostać osobą sławną, bogatą, rozpoznawalną i wielbioną przez tłumy. Jednak każda popularność ma swoją cenę. Czasem bardzo wysoką i wyniszczającą. Oszczerstwa i kłamstwa rozpowszechniane przez zawistnych ludzi lub przez zazdrosną konkurencję. Brak anonimowości nawet w sytuacjach tak potrzebnych dla naładowania baterii, dojścia do zdrowia czy załatwienia naglącej i prywatnej sprawy. Nie wszystkim też taka sława się podoba. Jedni pragną tylko złapać kogoś za rękę i zdobyć autograf, ale są i tacy, którzy chcą, by dana osoba straciła wszystko. Dosłownie…

Policja zostaje poinformowana o znalezieniu martwej kobiety. Okazało się, że to zwłoki znanej i bezkompromisowej dziennikarki Laury Jabłońskiej. W wyniku śledztwa prowadzonego przez podkomisarza Roberta Lwa i aspirant Sonię Czech okazuje się, że jej morderstwo jest powiązane z tajemniczą śmiercią znanego przedsiębiorcy z Poznania. W toku postępowania wypływają nowe fakty, sekrety i niestety kolejne zwłoki. Przez komendanta zostaje powołany specjalny zespół do rozwiązania sprawy, ponieważ każdy ze zmarłych to znana lub wpływowa persona więc presja na odnalezienie sprawcy stała się ogromna.
Czy w dojściu do prawdy pomoże fakt, że każda z zamordowanych osób udzieliła wywiadu, który znalazł się w pewnej książce?
A może, zamiast ułatwić, wprowadzi do śledztwa zamęt?

Po książki M.M. Perr sięgam już w ciemno. Podoba mi się jej styl pisania, posługiwanie się słowem, tworzenie wielowątkowych intryg i pokazywanie policjantów jako normalnych ludzi mających swoje prywatne problemy, kłopoty ze zdrowiem, z relacjami w rodzinie. Lubię głównych bohaterów, ponieważ choć niepozbawieni wad, są inteligentni, bystrzy, nie chodzą na skróty, nie robią niczego na pół gwizdka. Przede wszystkim zaś mają intuicję, taką, która podpowiadała im, którą drogę w śledztwie obrać, którego świadka bardziej pociągnąć za język i jak dany detal z zeznania dopasować do układanki, by była logiczna i doprowadziła do przełomu w śledztwie. Przedstawiona w kryminale sprawa była trudna, bardzo zawiła i kosztująca sporo nerwów. Czy Robert i Sonia wraz z zespołem z gąszczu informacji wyłowią istotę sprawy? U Autorki cenię też rozbudowane tło obyczajowe, a pokazanie bohaterów nie tylko jako „psów tropiących” sprawia, że mam wrażenie, że są moimi dobrymi znajomymi. Wywiadem Autorka utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest jedną z lepszych pisarek na rynku.

Intryga kryminalna została fenomenalnie i drobiazgowo skonstruowana. Godna samego Alfreda Hitchcocka! Rozwiązanie zagadki również jest z piekła rodem i co ważne – zaskakuje. Autorka świetnie wybrnęła z zagmatwanej do granic fabuły, a otwarte zakończenie i kilka niedokończonych wątków sprawia, że już niecierpliwie czekam na kolejny tom.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Prozami.

Niektórzy marzyli o tym, by zostać osobą sławną, bogatą, rozpoznawalną i wielbioną przez tłumy. Jednak każda popularność ma swoją cenę. Czasem bardzo wysoką i wyniszczającą. Oszczerstwa i kłamstwa rozpowszechniane przez zawistnych ludzi lub przez zazdrosną konkurencję. Brak anonimowości nawet w sytuacjach tak potrzebnych dla naładowania baterii, dojścia do zdrowia czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po thrillerach i kryminałach zawsze mam ochotę na odrobinę wyciszenia. Najczęściej sięgam wówczas po powieści obyczajowe, ale wypróbowanych już Autorów. Do tego dość wąskiego grona należy Anna Ziobro. Jest to pisarka, która nie boi się poruszać trudnych tematów, ale jednocześnie nie przesadza z lukrem i happy endami. W jej powieściach jest jak w życiu. Czasem dobrze, czasem źle, ale zawsze znajdzie się w nich promyk nadziei na lepsze jutro, na nieśmiałą myśl, że każdy dzień może przynieść nowe możliwości.

Artur jest taksówkarzem i pewnego dnia przyjmuje zlecenie od Sabiny. Starsza pani podaje adres docelowy, pod którym mieści się hospicjum, ale prosi jeszcze mężczyznę, by ten zabrał ją w parę miejsc, z którymi wiążą ją wspomnienia. Gdy w końcu dowozi kobietę do celu podróży, pod wpływem impulsu daje jej swoją wizytówkę. Po kilku dniach Sabina dzwoni do niego z bardzo nietypową prośbą. Tymczasem żona Artura Eliza ma dość robienia tylko zdjęć rentgenowskich. Postanowiła rozpocząć wolontariat w miejscu, w którym otwarte ludzkie serce i otucha mogą najbardziej pomóc. Zdecydowała się na hospicjum. Los chciał, że był to ten sam przybytek, do którego przeprowadziła się umierająca Sabina. Ich drogi jeszcze wielokrotnie się przecinają. Poznają jej historię, lata młodości, wybory, przed którymi postawił ją los. Małżeństwo bardzo chce pomóc schorowanej staruszce w nawiązaniu kontaktu z wnuczką, której przez zbieg okoliczności i pewien rodzinny sekret nigdy nie poznała…

Bardzo lubię, kiedy fabuła biegnie wielotorowo. Można wtedy śledzić wydarzenia z teraźniejszości, jednocześnie zagłębiając się w przeszłość bohaterów i próbować odgadnąć co miało rzeczywisty wpływ na obecne zachowania i decyzje. To kolejna powieść Anny Ziobro, w której można się zatracić. Przeszłość kontra przyszłość. Teściowa kontra synowa. Życie kontra śmierć. Opowieść smutna, gorzka, ale piękna w swojej prostocie i wzruszająca ważnym i uniwersalnym przekazem.

Poruszany temat, którym jest zbliżająca się śmierć i pobyt w hospicjum, mimo iż dla wielu z nas jest niełatwy, a nawet przerażający opisany został w sposób stonowany i subtelny. Czeka to przecież każdego z nas. Niezależnie jak komu życie się potoczy, meta dla wszystkich jest w tym samym miejscu tylko o innym czasie. Autorka po raz kolejny pokazała klasę i bez słodzenia i koloryzowania opisała życie takim, jakie jest. Zmusiła do refleksji i zastanowienia się nad sobą i swoim postępowaniem. Wskazała, że nietolerancja jest porażką ciekawości i chęci poznawania, że każdy człowiek w końcowym etapie istnienia potrzebuje kontaktu i dobrego słowa. Nikt nie chce przecież umierać w samotności. W końcu przez historię Sabiny udowodniła, że sekrety, nieścisłości, niedopowiedzenia, a przede wszystkim brak szczerych rozmów potrafią bezpowrotnie zniszczyć nie tylko relacje międzyludzkie, ale i to, co w nas najlepsze.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Dragon

Po thrillerach i kryminałach zawsze mam ochotę na odrobinę wyciszenia. Najczęściej sięgam wówczas po powieści obyczajowe, ale wypróbowanych już Autorów. Do tego dość wąskiego grona należy Anna Ziobro. Jest to pisarka, która nie boi się poruszać trudnych tematów, ale jednocześnie nie przesadza z lukrem i happy endami. W jej powieściach jest jak w życiu. Czasem dobrze, czasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po Miłości i innych słowach została mi już tylko do przeczytania jedna książka duetu Christiny Lauren i będę mogła powiedzieć/ napisać, że przeczytałam wszystko, co zostało wydane w Polsce. Ostatnie tygodnie upłynęły mi na wizytach u lekarzy, diagnostyce i całym wachlarzu badań potrzebowałam więc lektury, która poprawi mi samopoczucie. Idealnie sparowani wydawało się naturalnym czytelniczym wyborem.

„Wiem, jak wygląda miłość… Opisywałam ją tyle razy… ale sama nigdy jej nie poczułam”.

Fizzy straciła grunt pod nogami. Jak nie zaznając prawdziwej miłości, może znów napisać kolejną romantyczną powieść i być przy tym autentyczna? Kobietę opuściła wena, radość życia i chęć znalezienia życiowego partnera, co zmartwiło jej najbliższych przyjaciół. Fizzy zaczęła usychać. Connor Prince zaś był sfrustrowany i zrozpaczony. Uważał się za znakomitego dokumentalistę, ale szef telewizji uznał, że lepiej pod względem finansowym sprawdzi się formuła reality show. Oczywiście o tematyce miłosnej. Wiedząc, że była żona uwielbia romanse stworzone przez Felicity „Fizzy” Chen postanawia zaprosić autorkę do udziału w programie. Widzowie mają oglądać jej randki i wybrać dla niej kogoś, kogo pokocha i z kim po programie poleci na rajską wyspę. Fizzy zgadza się, bo ma nadzieję, że to odblokuje jej pisarką niemoc. I kobieta i Connor nie wiedzą jakie kłopoty ściągnęli sobie na głowę. Przekonają się na własnej skórze, że miłość niejedno ma imię…

W Idealnie sparowanych spotykamy ponownie bohaterów poznanych we Wzorze na miłość. Tym razem jednak główne skrzypce gra przyjaciółka Jess – Fizzy. Bardzo się z tego cieszyłam, ponieważ według mnie to ona była, oprócz rezolutnej córki Jess, głównym atutem powieści. Teraz wszystkie perypetie były związane z jej osobą.

W lekturze spodobał mi się pomysł na fabułę, jednak z wykonaniem niestety było gorzej. Według mnie nie do końca został rozwinięty potencjał, jaki drzemał w tej historii. Fizzy była dowcipna, energiczna, czarująca i zdeterminowana, by napisać kolejny romans, na które czekają i fanki i coraz bardziej zniecierpliwiony wydawca. Postać Connora również można było polubić, a jednak w tej odsłonie jak na mój gust było zdecydowanie zbyt dużo scen łóżkowych, co sprawiło, że zwyczajnie zaczynałam się nudzić, a lektura niepokojąco dłużyć. Niektóre sceny i rozmyślania głównych bohaterów nie tylko nic nie wnosiły do fabuły, co niepotrzebnie wydłużyły lekturę. Na plus z kolei mogę zaliczyć poznanie kulis procesu powstawania programu typu reality show od wyboru bohaterów aż po montaż odcinków. Jak zwykle przy książkach Christiny Lauren i przy tej, mimo mankamentów i przewidywalności dość dobrze się bawiłam, ale nie zagości na dłużej w mojej głowie. Na miejscu pierwszym bezapelacyjnie pozostaje Miłość i inne słowa.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję PORADNI K

Po Miłości i innych słowach została mi już tylko do przeczytania jedna książka duetu Christiny Lauren i będę mogła powiedzieć/ napisać, że przeczytałam wszystko, co zostało wydane w Polsce. Ostatnie tygodnie upłynęły mi na wizytach u lekarzy, diagnostyce i całym wachlarzu badań potrzebowałam więc lektury, która poprawi mi samopoczucie. Idealnie sparowani wydawało się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Motyw utraty pomięci przez głównego bohatera jest powszechnie używany nie tylko w literaturze, ale również w filmach czy serialach. Mimo iż wydaje się on oklepany i stary jak świat to i tak z chęcią sięgam po książki, które go zawierają. Chcę się przekonać, czy da się jeszcze z tego tematu coś wycisnąć, czy wydarzy się cokolwiek, co mnie mniej lub bardziej zaskoczy. Tym razem po ten motyw sięgnęła Danka Braun w swojej najnowszej książce Nie pamiętam cię, córeczko. Lubię Autorkę za niestandardowe podejście do powieści. Z reguły zawierają one wiele wątków nie tylko romantycznych i kryminalnych, ale są jeszcze dość bogate w tło społeczno-obyczajowe. Czy i tym razem będę zadowolona z lektury?

Oddział szpitalny. Lekarz. Wybudzona ze śpiączki kobieta, która pamięta wiele rzeczy, w tym język obcy, ale nie pamięta, kim jest, nie zna swoich personaliów. Ma męża, którego nie rozpoznaje i czuje się w jego obecności nieswojo. Ma córkę, której nie pamięta, a podobno matka zawsze do swojego dziecka coś poczuje. Nawet podświadomie. Aby uniknąć pobytu w szpitalu psychiatrycznym, kobieta decyduje się na powrót do niby domu z niby mężem. Czy Laura Kulik jest rzeczywiście Laurą Kulik, czy może ktoś bardzo się stara, by kobieta tak myślała?

Już od pierwszych zdań książka mnie pochłonęła i cieszyłam się niezmiernie, że posiada taką czcionkę i wielkość liter, które nie zmęczą zbytnio wzroku. Wiedziałam, że będę czytać do upadłego. W dodatku Nie pamiętam cię, córeczko ma krótkie rozdziały, które nie tylko rozbudzają ciekawość, co sprawiają, że człowiek myśli sobie, że jeszcze tylko następny malutki rozdział i pójdzie spać, a potem kolejny rozdział, i kolejny, i kolejny i tak aż do ostatniego zdania. Jednak tak do końca nie byłam zadowolona z lektury. Uwierała mnie mała wiarygodność rozgrywanych wydarzeń oraz bohaterowie i ich postępowanie. Na szczęście zakończenie było bardzo dobre i zaskakujące.

Danka Braun jak zwykle zaserwowała czytelnikowi zawiłą i zagmatwaną opowieść. W fabule znalazło się również miejsce dla znanego z innych powieści małżeństwa Orłowskich z wścibską Renatą, ale nie odgrywają oni znaczących ról. Opisana historia jest pełna rodzinnych tajemnic, skomplikowanych międzyludzkich relacji, bolesnych chwil, trudnych decyzji i wyborów. Akcja dzieje się sprawnie i bardzo międzynarodowo. Odwiedzamy Świnoujście, Włochy, Australię z farmą owiec i częściowo Grecję. Można było poznać kilka ciekawostek związanych z tymi miejscami, ale czasami opisy mi się dłużyły, a niektóre były niepotrzebne i nic niewnoszące do fabuły.

Nie pamiętam cię, córeczko to kolejna wielowątkowa, zaskakująca i nieszablonowa powieść w wykonaniu Danki Braun. Mimo iż lekturę uważam za trochę przekombinowaną, a ilością kłopotów, które spadały na bohaterów, można by było spokojnie obdarować małą wioskę, to jednak uważam, że pisarka udowodniła, iż potrafi stworzyć coś oryginalnego nawet z tak oklepanego motywu, jakim jest utrata pamięci.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Prozami.

Motyw utraty pomięci przez głównego bohatera jest powszechnie używany nie tylko w literaturze, ale również w filmach czy serialach. Mimo iż wydaje się on oklepany i stary jak świat to i tak z chęcią sięgam po książki, które go zawierają. Chcę się przekonać, czy da się jeszcze z tego tematu coś wycisnąć, czy wydarzy się cokolwiek, co mnie mniej lub bardziej zaskoczy. Tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie znałam wcześniejszej twórczości Marka Zychli, ale nie przeszkadzało mi to, a wręcz pomogło w wyborze lektury. W tym roku postanowiłam ponownie wyjść ze swojej strefy komfortu i tym razem bliżej zainteresować się literaturą grozy. Cicho, cicho, dzieci. To nie demony, nie diabły… Gorzej. To ludzie. Czyż to nie brzmi jak najlepsza rekomendacja? Nie trzeba mnie było zachęcać do dalszej lektury.

Coolcull to mała miejscowość położona w Irlandii, na której terenie znajduje się zakład opiekuńczo-leczniczy. Zamieszkiwany jest przez ludzi dotkniętych zespołem Downa. Władze zabytkowej placówki, by zminimalizować koszty utrzymania zakładu, zapraszają w ramach praktyk językowych wolontariuszy z całej Europy. Na jedną z takich rekrutacji udaje się Bartek, skłócony z rodziną, zniechęcony do życia, lękliwy, ale dobroduszny i pełen empatii. Chłopak bez żalu opuszcza Polskę. Na miejscu poznaje wolontariuszkę Sammy z Niemiec oraz Francuza Nino. Sam zakład robił raczej nieprzyjemne wrażenie. Ponury zabytkowy gmach, w którym ściany częściowo składają się z metalowych płyt mających ochronić mieszkańców przed pożarem. Na teren ogrodzonej wysokim płotem placówki nie można wnosić żadnych przedmiotów w kolorze czerwonym: od walizki, poprzez okładki książek czy nawet skarpetki. Bartek szybko zaprzyjaźnia się z chorym na Downa Johnem uważanym za najbardziej kłopotliwego rezydenta. John wraz z innymi mieszkańcami powoli odkrywają przed nim prawdę dotyczącą miejsca ich pobytu, a ta jest jednocześnie niewiarygodna i przerażająca…

Od pierwszych zdań zachwycił mnie styl Autora, plastyczność obrazów, spójność wątków i sam pomysł. Natomiast jak na powieść grozy nie wywołała w mnie większych emocji, a już na pewno się nie bałam. Czytałam ze sporym zainteresowaniem i bez przewracania oczami z irytacji, ale czasem czułam lekkie znużenie.

Co znajdziemy w Strychnicy? Autor stworzył kompilację z kilku wątków. Mamy dobrze opowiedzianą obyczajówkę, fantastykę, odrobinę strachu. Według mnie za dużo fantastyki w tej grozie, ale może to i dobrze. Podobały mi się zgrabnie wplecione wątki historyczne związane z Irlandią np. wielkim głodem oraz powiązanie z mitologią celtycką. Przede wszystkim zaś ujęło mnie miejsce osadzenia akcji i nie tylko chodzi mi o wiecznie dżdżystą i mglistą irlandzką wieś, co o zabytkową, mroczną placówkę z niepełnosprawnymi ludźmi, a to zupełnie inny typ bohaterów od powszechnie występujących w literaturze. Powiązana z nimi historia jest nie tylko zajmująca, ale pokazuje rezydentów domu opieki jako zwykłych ludzi, mających identyczne rozterki. Chcą być kochani, zrozumiani i potrzebni jak każdy z nas. Pod wieloma względami są jednak od nas „zdrowych” lepsi: nie robią nikomu celowo krzywdy, nie wiedzą co to interesowności, kłamstwo, manipulacja. Żyją chwilą i potrafią cieszyć się z małych rzeczy.

„Każdy jest opóźniony względem największych umysłów świata”.

Strychnica wbrew klasyfikacji gatunkowej nie straszy, a uczy otwartości na świat, na wszystkich ludzi. Uczy tolerancji, wartości przyjaźni, miłości, dzięki którym można przetrwać najgorsze w życiu momenty. To barwna opowieść o wielkiej odwadze, o trosce i poświęceniu okraszona dawką wyważonego humoru. Podoba mi się, że podczas lektury przeważyły głębsze przemyślenia czy to na temat niepełnosprawności, czy też zdrowia psychicznego niż groza zapierająca dech. To w końcu opowieść o przemijaniu, które dla każdego z nas prędzej czy później skończy się śmiercią. I świadomość tego jest straszniejsza niż niejeden wymyślony demon.

Recenzja powstała przy współpracy z Redakcją Sztukater.

Nie znałam wcześniejszej twórczości Marka Zychli, ale nie przeszkadzało mi to, a wręcz pomogło w wyborze lektury. W tym roku postanowiłam ponownie wyjść ze swojej strefy komfortu i tym razem bliżej zainteresować się literaturą grozy. Cicho, cicho, dzieci. To nie demony, nie diabły… Gorzej. To ludzie. Czyż to nie brzmi jak najlepsza rekomendacja? Nie trzeba mnie było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Większość z nas zrobiła kiedyś coś, czego wstydzi się do tej pory. Sekreciki, psoty, o których lepiej nie wspominać, udawać, że się nigdy nie wydarzyły. Jednak oliwa zawsze na wierzch wypływa, szczególnie jeśli w przeszłości człowieka zaczynają grzebać organa ścigania.

Miriam znika w tajemniczych okolicznościach dokładnie w czwartą rocznicę ślubu. Mimo usilnych prób ze strony rodziny i policji nie udaje jej się odnaleźć. Pół roku później na terenie starej fabryki zostają znalezione częściowo spalone zwłoki kobiety. Policja podejrzewa, że są to zwłoki Miriam, tak samo uważa jej mąż, ale siostra Adela nie wierzy, że za kilka dni będzie musiała pochować siostrę i nie potwierdza jej tożsamości podczas okazania. Wierzy, że wykonany test DNA potwierdzi jej przypuszczenia i policja będzie musiała wznowić poszukiwania kobiety, a nie jej mordercy. Do sprawy zostaje przydzielony policjant z wieloletnim doświadczeniem. Powoli na światło dzienne wychodzą kolejne tajemnice i okazuje się, że Miriam tylko pozornie wiodła idealne, szczęśliwe i beztroskie życie… Miriam, kim byłaś, gdzie byłaś przez pół roku lub jeśli siostra ma rację, gdzie jesteś teraz?

Fabuła krąży wokół liczby sześć – sześć osób, sześć perspektyw i sześć sposobności do pozbycia się niewygodnej Miriam. A czy dawała powody, by ktoś zechciał usunąć ją z tego łez padołu? Im głębiej wchodziłam w historię, tym atmosfera robiła się bardziej duszna, a Miriam już nie okazywała się taka słodka i niewinna jak się początkowo zdawało. Łączyła w sobie artystyczną duszę, zewnętrzne piękno i wewnętrzne szaleństwo. Lubiła życie na krawędzi, więc czy miała zahamowania, by prowadzić podwójne życie? Kto stał się jej wrogiem? Mąż, przyjaciel rodziny, siostra, kochanek. Oni wszyscy mieli w swoim życiu sekretne niedokończone sprawy, a te jak wiadomo, lubią się mścić. Szczególnie jeśli wyłapywaniem brudów zajmują się doświadczeni śledczy. Każdy szczegół przemawia wtedy na ich niekorzyść i może doprowadzić do zguby.

Książka ma ciekawą fabułę, intrygującą zagadkę, rodzinne brudne sekrety, atmosferę gęstą jak smoła, liczne zapierające dech zwroty akcji. Bohaterowie byli ciekawie wykreowani a ich charakterki dość specyficzne i nietypowe, przez co nie można było się skoncentrować tylko na jednym podejrzanym. Dialogi i wspomnienia bohaterów sprawiały, że co rozdział domysły co do sprawcy koncentrowały się na innej osobie. Jedyne zastrzeżenie, które mam i które troszkę popsuło odbiór całości to jeden z aspektów zakończenia. Domyśliłam się, z kim jest rzeczywiście coś nie tak, ale rozwiązanie tej części było dla mnie mało wiarygodne i trochę niedorzeczne. Reszta zakończenia na szczęście przyjemnie mnie zaskoczyła.

Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marty Zaborowskiej i z pewnością nie ostatnie. Dobrze skrojonych kryminalnych historii przecież nigdy dość!

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję PRart Media oraz Wydawnictwu Czarna Owca

Większość z nas zrobiła kiedyś coś, czego wstydzi się do tej pory. Sekreciki, psoty, o których lepiej nie wspominać, udawać, że się nigdy nie wydarzyły. Jednak oliwa zawsze na wierzch wypływa, szczególnie jeśli w przeszłości człowieka zaczynają grzebać organa ścigania.

Miriam znika w tajemniczych okolicznościach dokładnie w czwartą rocznicę ślubu. Mimo usilnych prób ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Góry czy morze? Dla niektórych wybór jest prosty, ja jestem rozdarta. Piękno górskiego krajobrazu zapiera niejednokrotnie dech w piersiach, ale bezkres wód jest fascynujący i przerażający zarazem. Zdecydowanie bliżej, biorąc pod uwagę kilometry mam do morza i do jednego z moich ulubionych miast w Polsce – Gdyni. Od czasów, kiedy w moje ręce przypadkiem trafiła książka Znaczy kapitan Karola Borchardta chętnie sięgam po literaturę związaną z szeroko pojętą żeglugą.

Cezary Konieczny w sposób bardzo ciekawy snuje opowieść o miłości do morza. Jak powstała, jak zdołał przebrnąć przez egzaminy, które dla czternastolatka były dość trudne i zajmujące, ale fascynacja oraz pasja zrobiły swoje. Przez wspomnienia kapitana żeglugi wielkiej się po prostu płynie, a nie o nich czyta. To obraz człowieka, który kocha swoją pracę i dla niej skłonny był do wielu poświęceń. Połączenie miłości do morza, statków, do podroży i pracy. Robić to, co się w życiu kocha. Cóż lepszego może człowieka w życiu spotkać?

Autor przeszedł przez wszystkie szczeble kariery. Pływał na Darze Pomorza, wielu statkach Polskich Linii Oceanicznych, a do dziś pracuje u zagranicznego armatora, którego statki zawijają do portów na wszystkich kontynentach.

Cezary Konieczny zabrał mnie w niesamowity rejs, podczas którego poznałam zarówno blaski, jak i cienie zawodu marynarza. Dowiedziałam się o szczegółach pracy na morzu, która z jednej strony daje mnóstwo satysfakcji, z drugiej jest wyczerpująca, ciężka i bardzo odpowiedzialna. Okraszona dodatkową tęsknotą i rozłąką z rodziną i krajem na długie miesiące. Poznałam uniwersalny język, którym posługują się marynarze na całym świecie. Zwiedzałam wraz z Autorem liczne porty, w tym nie tylko te bardzo egzotyczne, ale również ze skorumpowanymi urzędnikami. Poznałam krótką historię niektórych statków, prawa morskiego, czytałam o pasażerach na gapę, uśmiechałam się od ucha do ucha z licznych anegdotek.

Muszę przyznać, że kapitan miał bardzo ciekawe życie, pełne przygód. Poznał mnóstwo ludzi, krajów, zwyczajów. Czy zazdroszczę? Z jednej strony trochę tak, ale chyba za bardzo kocham domowe pielesze, by na dłużej się ze swojego zacisza ruszać. Mam też liczne pasje, które pozwalają oderwać mi się od codzienności, zrelaksować po pracy czy po prostu poprawić nastrój. Nawiązuję tym samym do tajemniczego tytułu publikacji. Otóż Autor wspomniał, że metacentrum jest to rodzaj odnalezienia punktu równowagi pomiędzy różnymi dążeniami człowieka np. pracą a wypoczynkiem, tak by zachować w życiu równowagę ważną dla zdrowia psychicznego. Lubić pracę, kochać rodzinę, ale równocześnie mieć swój własny, mały świat zainteresowań. Każdy z nas powinien znaleźć swoje metacentrum.

„Życie jest jak morze, my jak małe statki, które raz się unoszą, raz opadają w rytm fal...”.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl oraz dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res

Góry czy morze? Dla niektórych wybór jest prosty, ja jestem rozdarta. Piękno górskiego krajobrazu zapiera niejednokrotnie dech w piersiach, ale bezkres wód jest fascynujący i przerażający zarazem. Zdecydowanie bliżej, biorąc pod uwagę kilometry mam do morza i do jednego z moich ulubionych miast w Polsce – Gdyni. Od czasów, kiedy w moje ręce przypadkiem trafiła książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Christina Lauren to duet, na który od pewnego czasu stawiam już w ciemno. Ich książki zawsze mnie lekko rozbrajają, zapewniają dobrą rozrywkę, poprawiają nastrój. W te jeszcze zimowe i dość ponure dni zdecydowałam się właśnie na lekturę ich kolejnej książki. Miłość… to tylko jedno słowo, ale jak wiele może wyrazić, jak dużo ma znaczeń, jakie zmiany w naszym życiu wprowadza, te dobre, jak i złe...

Macy Sorensen jest młodą lekarką. Pracuje ciężko na oddziale pediatrii, w miejscu, od którego większość kobiet z takim wykształceniem stroni, na dziecięcej intensywnej terapii. To trudna, ciężka i wyczerpująca praca, ale Macy potrzebuje jej jak tlenu. Może choć na paręnaście godzin przestać myśleć o pewnym zdarzeniu sprzed jedenastu lat. Po dyżurach wraca do domu, w którym pomieszkuje ze starszym, bogatym mężczyzną i jego córeczką. Spożywają razem posiłki, oglądają telewizję, chodzą na spacery, dzielą łoże i planują ślub, ale czy cokolwiek tak naprawdę ich łączy? Kobieta wciąż ma zamknięte serce, a Sean nie stara się zrobić nic, by to zmienić. Gdy pewnego dnia przypadkowo Macy spotyka pierwszą prawdziwą miłość sprzed dekady, wszystko wraca do niej jak bumerang. Spotkanie oko w oko z Elliotem powoduje, że musi zrewidować swoje życiowe plany, marzenia i starać się stawić czoła przeszłości, a może i zawalczyć o szczęście… Czy Macy i Elliot wytłumaczą sobie zaszłości? Czy zdołają sobie wybaczyć? Jak oboje odczują zderzenie z nową rzeczywistością?

Miłość i inne słowa to historia, która toczy się tak, jak lubię, czyli na dwóch płaszczyznach czasowych: Wtedy i Teraz. Dzięki temu mogłam zanurzyć się w świecie Macy, poznać ją od podszewki, podążać za jej tokiem myślenia, śledzić rozwój sytuacji. Tym razem duet Christina Lauren przeszedł sam siebie, naprawdę w pełni zaangażowałam się w historię, czułam, jakbym sama ją przeżywała, kibicowałam Macy i kilka razy uroniłam łzy wzruszenia. Nawet więcej niż kilka, bo w pewnym momencie płakałam jak bóbr. Duet więc zdobył moje serce już na amen. Wspięły się na wyżyny, w piękny sposób opisując nieśmiałą przyjaźń opartą na podobnych zainteresowaniach, która powoli, powoli wraz z wiekiem, bagażem doświadczeń przeobrażała się we wzajemne zafascynowanie, a później w naturalny sposób w wielką miłość. Czy jedno wydarzenie jest w stanie przekreślić pokrewieństwo dusz i umysłów? Czy można sobie wszystko wybaczyć? Ile słów potrzeba, by zagoić dawne rany i uciszyć wyrzuty sumienia? Uważam, że to jest najlepsza powieść przyjaciółek – bardzo dojrzała. Nie czułam po niej niedosytu. Pełno w niej było miłości do książek, wzajemnej tolerancji, przyjaźni, która ciągnie w górę. Zmuszająca do refleksji. Ciepła, pozornie prosta, ale niebanalna i na wskroś przejmująca.

Chcecie, aby lektura Was otuliła jak ciepły koc? Rozgrzała jak ciepła herbata lub gorąca czekolada? Chcecie, by świat wokół Was choć przez moment wydawał się wspaniały a problemy nieistotne? Sięgnijcie po Miłość i inne słowa, a przez długi czas będziecie w dobrym nastroju.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję PORADNI K.

Christina Lauren to duet, na który od pewnego czasu stawiam już w ciemno. Ich książki zawsze mnie lekko rozbrajają, zapewniają dobrą rozrywkę, poprawiają nastrój. W te jeszcze zimowe i dość ponure dni zdecydowałam się właśnie na lekturę ich kolejnej książki. Miłość… to tylko jedno słowo, ale jak wiele może wyrazić, jak dużo ma znaczeń, jakie zmiany w naszym życiu wprowadza,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie literaturę grozy? Ja tak średnio. Niby lubię się bać, ale tylko troszkę. Mieszkam w środku lasu, mam sąsiadów, ale zimą widzę tylko po zapalonych oknach czy są już w domu. Dobrze się czuję, mieszkając w taki miejscu, jednak są momenty, w których nawet szmer liści, uginanie się drzew pod wpływem wiatru, wszechogarniająca ciemność (najbliższe latarnie mam 4,5 km od domu) sprawiają, że nawet myśl, by pójść do toalety, lekko przeraża. Sięgnęłam po powieść grozy stworzoną przez Katarzynę Puzyńską, którą znam z serii o policjantach z Lipowa, bo pomyślałam, że może będę się bać, ale nie aż tak, żeby przeraził mnie najmniejszy szmer dobiegający z ciemnego kąta...

Julia Wilk zdobyła posadę nauczycielki w małej miejscowości Wieszcze. Z ochotą się tam przeprowadziła, aby zacząć nowe życie. Jednak już pierwszej nocy jej świat zadrżał w posadach. Do nowo wynajętego domu wtargnęła kobieta z nożem w ręku, twierdząc, że Julia natychmiast powinna opuścić miejscowość. Następnego dnia napastniczka została znaleziona martwa. Wszelkie zaś ślady po jej bytności zostały skrupulatnie zatarte, a mieszkańcy dziwnym trafem jakoś nie mogą sobie przypomnieć, by ta żyła i mieszkała w Wieszczach. Atmosfera otaczająca miasteczko robiła się coraz bardziej niepokojąca i ponura. Jaką tajemnicę skrywają mieszkańcy? Czy każdy jest tym, za kogo się podaje? Sama Julia stara się ukryć, że spreparowała personalia, ponieważ zabiła człowieka. Ktoś odkrył jej prawdziwą tożsamość? Dlaczego, kto raz zjawi się w miasteczku, nie ma już ani ochoty, ani sił, by go opuścić? Dlaczego na cmentarzu nawet zimą kwitną jabłonie? A pachną… obłędnie i zabójczo…

Nie lubię się bać i uff – nie bałam się. Czasem nawet przewracałam oczami i irytowałam się na nic niewnoszące powtórzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że otrzymałam lekturę, która oderwała mnie od problemów codziennej egzystencji. Nie aż tak bym zapomniała o obiedzie czy o spacerze, ale były w niej motywy, które lubię najbardziej, a więc i małomiasteczkowa atmosfera, wydarzenia przedstawione z kilku perspektyw, zmowa milczenia, dobrze wykreowani bohaterowie, słowiańskie wierzenia, lekki oraz przyjemny styl, dzięki któremu szybko i sprawnie się czytało. Podobała mi się postać Wieszczego, który wedle demonologii słowiańskiej swoim krzykiem przywoływał śmierć dla ludzi, do których uszu zdołał ten przeraźliwy dźwięk dotrzeć. Wprowadzenie takiej postaci to był strzał w dziesiątkę, a to, że Wieszczy wykrzykiwał konkretne imię – niepokoiło. Stwór jest już obecny w noworodku i czeka na śmierć swojego nosiciela. Wtedy przejmuje ciało. Można było więc momentami poczuć się naprawdę niekomfortowo. Zakończenie zdecydowanie na plus. Autorka zgrabnie wybrnęła z kilku wątków.

Wolę jednak Katarzynę Puzyńską tworzącą kolejną historię z policjantami z Lipowa. Do tej miejscowości i jej książkowych mieszkańców nawet parę razy nawiązywała w fabule. Dobrze, że Autorka próbuje swoich sił w różnych gatunkach, ale Bezgłos nie zrobił na mnie większego wrażenia. Fanom horrorów raczej też nie przypadnie do gustu. Książka jest dla osób, które tak jak ja nie lubią się bać, ale mają ochotę na coś nierzeczywistego. Lektura Bezgłosu to niezły przerywnik od innych literackich gatunków.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję serwisowi lubimyczytac.pl oraz wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Lubicie literaturę grozy? Ja tak średnio. Niby lubię się bać, ale tylko troszkę. Mieszkam w środku lasu, mam sąsiadów, ale zimą widzę tylko po zapalonych oknach czy są już w domu. Dobrze się czuję, mieszkając w taki miejscu, jednak są momenty, w których nawet szmer liści, uginanie się drzew pod wpływem wiatru, wszechogarniająca ciemność (najbliższe latarnie mam 4,5 km od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uważam, że ludzi można podzielić na kilka kategorii: miłośników psów, wielbicieli kotów, pasjonatów innych gatunków. Na osoby, które lubią zwierzęta, ale u kogoś i na ludzi, którzy nie poważają i nie lubią braci mniejszych bez względu na gatunek, jaki reprezentują. Odkąd sięgam pamięcią, od zawsze uwielbiałam zwierzęta, ale nie mogę zakwalifikować się tylko do jednej grupy. Kocham i koty i psy. Moim marzeniem jest zakup ptaka gwarka czy hodowanie alpak. Uwielbiam wszystkie zwierzęta prócz kleszczy, komarów, much, węży i pająków (dwóch ostatnich trochę się boję). Z niekłamaną chęcią i ciekawością sięgam więc po wszelkie „zwierzęce” poradniki. Liczę nie tylko na zwięzłą i przystępnie przekazaną wiedzę, ale też na ciekawostki i zabawne anegdoty.

Poradnik podzielony jest na części, z których można dowiedzieć się, między innymi skąd psy się wywodzą, jak przygotować dom na pojawienie się nowego członka rodziny, jak go karmić, pielęgnować, nauczyć podstawowych komend. Autorka wskazuje, z jakimi problemami może się borykać opiekun i podsuwa wskazówki, jak sobie poradzić np. ze skakaniem pupila na ludzi, gonieniem rowerzystów, agresją.
Już na samym początku Barbara Sieradzan daje czytelnikom do myślenia, zamieszczając kwestionariusz. Odpowiadając szczerze na zawarte w nim pytania, będziemy wiedzieć, czy nadajemy się na opiekuna psa: czy mamy czas, warunki materialne, finansowe i motywację. Czy lepsza rasa duża, czy mała, pies do towarzystwa czy uwielbiający sporty np. agility? Pies to nie zabawka ani chwilowy kaprys i bardzo dobrze, że Autorka zwraca na te kwestie szczególną uwagę.

Obecnie jestem opiekunem 4 kotów i 4-miesięcznego szczeniaka. To jest mój siódmy pies, więc mam już pewne wyobrażenie co do zachowań, potrzeb, socjalizacji, nauki. Miałam już psy – gapcie, przytulasy, niszczyciele, psotniki. Teraz mieszkam z zadziornym uparciuchem. Poradnik czytało mi się dobrze, ale niestety nie dowiedziałam się niczego ponad to, co już wiem z własnego doświadczenia i z wolontariatu w schronisku. Niektóre stwierdzenia Autorki uważam więc nawet za lekko stereotypowe lub za mało precyzyjne np. o sposobie karmienia BARF. Poradnik jest zwięzły, przystępny, napisany z humorem, zwracający uwagę na potrzeby czworonogów i uczulający byśmy byli opiekunami, którzy potrafią zrozumieć ich mowę by obu stronom przez długie lata miło i przyjemnie się współżyło.

„Chciałabym być tak dobrym człowiekiem, za jakiego uważa mnie mój pies…”.

Poradnik polecam szczególnie osobom, które wcześniej nie interesowały się psami, nigdy się nimi nie opiekowały, nie miały ze zwierzakami żadnego kontaktu, ale chciałyby to zmienić. Co prawda nie pogłębiłam swojej wiedzy, ale za to przeczytałam kilka ciekawostek dotyczących, chociażby liczby kości czy odbieranych zapachów. Nie uważam, żeby czas spędzony na lekturze był zmarnowany.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl oraz dzięki uprzejmości Wydawnictwa RM.

Uważam, że ludzi można podzielić na kilka kategorii: miłośników psów, wielbicieli kotów, pasjonatów innych gatunków. Na osoby, które lubią zwierzęta, ale u kogoś i na ludzi, którzy nie poważają i nie lubią braci mniejszych bez względu na gatunek, jaki reprezentują. Odkąd sięgam pamięcią, od zawsze uwielbiałam zwierzęta, ale nie mogę zakwalifikować się tylko do jednej grupy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Macierzyństwo ma przeróżne oblicza. Dla jednych kobiet jest największym i najwspanialszym darem. Dla innych przekleństwem wpadką, uciążliwością, zmianą ukochanych przyzwyczajeń, złamaną karierą. Jest grupa, która zmusza się do bycia matką, by nie spowodować rozłamu w rodzinie i wychodząc z założenia „bo tak trzeba” lub „co ludzie powiedzą”. Niektórych kobiet ani trochę nie pociąga wizja matkowania, nie okłamują ani siebie, ani otoczenia, że nie mają instynktu macierzyńskiego.

Osiedle domków jednorodzinnych, koniec lata, impreza sąsiedzka. Jest miło i przyjemnie do momentu, w którym uczestnicy stają się świadkami wybuchu pani domu. Whitney nakrzyczała na swojego najstarszego syna Xaviera, nie przebierając w słowach. Sąsiedzi poczuli się i zażenowani i zaniepokojeni impulsywnością matki trójki dzieci. Kilka miesięcy później Xavier ląduje w szpitalu. Wypadł w nocy przez otwarte okno... nieszczęśliwy wypadek? Sąsiedzi siłą rzeczy zaczynają się zastanawiać, co się tak naprawdę wydarzyło. Whitney przecież już pokazała prawdziwe oblicze i stosunek do dzieci…

Na samym początku muszę zaznaczyć, że absolutnie nie zgadzam się z wydawcą, który książkę sklasyfikował do gatunku: thriller, kryminał. Owszem jest tajemniczy wypadek, ale nie czyni to jeszcze danej lektury kryminałem. Jeśli ktoś przy wyborze zasugeruje się taką oceną, srodze się zawiedzie. Niepotrzebnie, bo według mnie książka jest bardzo dobra, ale obyczajowa z niedopowiedzeniami, kłamstwami i nutką tajemnicy. Ashley Audrain ciekawie poprowadziła nas przez historię rodzin z małego dość zamożnego osiedla. Patrzyliśmy na świat oczami Whitney, Blair, Rebeccki, Mary. Razem z nimi przeżywaliśmy wzloty i upadki, analizowaliśmy podejmowane decyzje. Mogliśmy oceniać zachowanie, styl życia przez poznanie ich przeszłości, planów i marzeń. Bardzo lubię lektury utrzymane w takim klimacie.

Autorka poruszyła ważny temat, jakim jest macierzyństwo; jego postrzeganie a przede wszystkim przeżywanie przez różne kobiety. To, co dla jednych jest nieosiągalnym marzeniem z przyczyn zdrowotnych lub materialnych, dla innych jest przykrym, ale społecznym obowiązkiem. Co to znaczy być matką? Co znaczy poświęcenie? Każda z bohaterek przeżywa osobiste dylematy, podejmując nie zawsze trafne decyzje.

Fabuła jest aż gęsta od sekretów, które z każdym rozdziałem powoli wychodzą na jaw. Atmosfera tym bardziej jest duszna i niepokojąca, że dosłownie każdy z bohaterów ma coś na sumieniu. Czy w finale odnajdziemy odpowiedź na pytanie: dlaczego Xavier wypadł z okna? I dlaczego w jego pokoju widniał napis: „Nie chcę być już twoim synem”?

Szepty polecam każdemu, kto ceni sobie sugestywne powieści pełne rodzinnych tajemnic i ukrytych powiązań. Każdemu, kto lubi być obserwatorem i poznawać w najdrobniejszych szczegółach psychikę bohaterów i ich grzeszki. Każdemu, kto kocha zakończenia zwalające z nóg.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję serwisowi lubimyczytac.pl oraz wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Macierzyństwo ma przeróżne oblicza. Dla jednych kobiet jest największym i najwspanialszym darem. Dla innych przekleństwem wpadką, uciążliwością, zmianą ukochanych przyzwyczajeń, złamaną karierą. Jest grupa, która zmusza się do bycia matką, by nie spowodować rozłamu w rodzinie i wychodząc z założenia „bo tak trzeba” lub „co ludzie powiedzą”. Niektórych kobiet ani trochę nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię zagłębiać się czasem w świat, który tak bardzo różni się od tego, który nas otacza. Lubię zanurzyć się w klimat baśniowych krain, odrobiny magii, wydarzeń, które w codziennym życiu nie mają racji bytu. Dlatego też, gdy mam spadek nastroju, szare dni mnie przytłaczają, a realne wydarzenia powodują pojawienie się na twarzy marsowej miny, wybieram fantastykę, licząc na relaks i dobrą zabawę.

W tym już czwartym tomie z cyklu Siedem Królestw Kristina Cashore zabiera nas wraz z królową Bitterblue i jej oddaną świtą do Zimogrodu. To tam w tajemniczych okolicznościach zniknęli nie tylko jej dwaj posłowie, ale również kochanek. Królową Monsei doszły także słuchy o niecnym wykorzystywaniu kopalni królestwa przez rządy Zimogrodu. Ich nieuczciwe praktyki handlowe mogą doprowadzić do nieszczęścia. Do tej pory gród uchodził za krainę bardzo demokratyczną, technologicznie rozwiniętą, zamieszkałą przez wrażliwych, rozważnych, spokojnych ludzi dbających o przyrodę i porozumiewających się ze zwierzętami. Bitterblue zapragnęła osobiście poznać Zimogród i odkryć, co tak naprawdę kryje się za zaginięciem jej poddanych. W drodze do krainy już pod sam koniec rejsu zdarza się jednak nieszczęście. Nadeszła wielka fala, która zmiotła królową z pokładu. Wszelki słuch o niej zaginął. Jej wierna świta musi sama dojść do prawdy. Co odkryją?
Czy Zimogród to rzeczywiście kraina mlekiem i miodem płynąca?
Co wspólnego z wydarzeniami ma Lovisa, studentka politologii i córka prominentnych rodziców?

Uff! Dla ułatwienia i by czytelnik nie pozostał w przykrym stanie dezorientacji uprzykrzającym czytanie, Autorka zdecydowała się, by na końcu książki zamieścić spis postaci. To był strzał w dziesiątkę. Sama tam często zaglądałam, szczególnie że nie miałam czasu przysiąść do lektury „na jeden zamach”.

Mam ambiwalentne uczucia co do Zimogrodu. Niby czytało się przyjemnie i sympatycznie, ale nie mogę napisać, że zarywałam noce, by poznać kolejne rozdziały i samo zakończenie. Owszem było ciekawie, ale czuję pewien nieokreślony niedosyt. Może fabuła rozwijała się zbyt monotonnie i wolno, może akcja była częściowo przegadana i rozwleczona. Były momenty, w których puls przyspieszał, ale niestety bywały też takie, w których zwyczajnie zaczynałam ziewać. Pozytywnie zdziwił mnie fakt, że Autorka nawiązała w wydarzeniach do świata realnego; jego problemów ze zrozumieniem praw natury, dewastacji środowiska, potrzeb podjęcia działań ekologicznych, by wszystkim żyło się lepiej i bezpieczniej, a to uważam za ważne przesłanie. Sporym atutem tomu są też występujące w nim magiczne zwierzęta. Podmorskie stworzenia, rozumne, fantastyczne ryby czy błękitne lisy, które nawiązują telepatyczną więź z wybranym człowiekiem. Plusem jest również lekkość języka, delikatny humor no i oczywiście samo zakończenie, choć w jednym wątku było bardzo przewidywalnie i ciut cukierkowo. Iskra pozostaje więc moim ulubionym tomem cyklu Siedem Królestw.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję PORADNI K.

Lubię zagłębiać się czasem w świat, który tak bardzo różni się od tego, który nas otacza. Lubię zanurzyć się w klimat baśniowych krain, odrobiny magii, wydarzeń, które w codziennym życiu nie mają racji bytu. Dlatego też, gdy mam spadek nastroju, szare dni mnie przytłaczają, a realne wydarzenia powodują pojawienie się na twarzy marsowej miny, wybieram fantastykę, licząc na...

więcej Pokaż mimo to