-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel17
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik272
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2019
Czytam entuzjastyczne recenzje…
Hmm…
Może miałem jakiś wybrakowany egzemplarz „Ludzi na drzewach”? Może ktoś podmienił zawartość i tylko okładki zostały oryginalne? Może brakowało w nim akapitów lub wręcz całych rozdziałów?
„Doktor Faustus na XXI wiek”. Wolne żarty.
„Skrzyżowanie reportaży „National Geographic” i „Jądra ciemności” Conrada”. Że jak?!
Hanya Yanagihara tak się ma do Josepha Conrada, jak Sławomir do The Beatles…
Szkoda czasu...
Czytam entuzjastyczne recenzje…
Hmm…
Może miałem jakiś wybrakowany egzemplarz „Ludzi na drzewach”? Może ktoś podmienił zawartość i tylko okładki zostały oryginalne? Może brakowało w nim akapitów lub wręcz całych rozdziałów?
„Doktor Faustus na XXI wiek”. Wolne żarty.
„Skrzyżowanie reportaży „National Geographic” i „Jądra ciemności” Conrada”. Że jak?!
...
„Dlaczego ci, co przynoszą wolność, nazajutrz budują więzienia i zakładają policję. Dlaczego bojownicy wolności, kiedy zwyciężą, stają się żandarmami. Dlaczego ta wolność jak księżyc ma dwa oblicza. Dlaczego my (Polacy) możemy widzieć tylko tę gorszą stronę wolności”.
(Tadeusz Konwicki „Nowy Świat i okolice”)
Dobre pytania–niepytania zadawał T. Konwicki.
I najważniejsze, jak to się dzieje, że nagle ci, którzy o tę wolność walczyli „padają przed kimś innym na klęczki, kładą stopę na swoim karku i oddają się w wieczną niewolę”?
„Dawniej jakiś typek, rozkochany w sobie, co uważał, że ma od Boga dane decydowanie o losach bliźnich, przynajmniej trochę się krępował swoich aspiracji, zatajał je.
Dziś wstyd wyekspirował. Dziś wstydu nie ma na rynku.”.
Pisał te słowa Konwicki w połowie lat 80. Pisząc, miał pewno na myśli to, co miał (Co autor miał na myśli? – Ja tam nie wiem, pani profesor, ale pewnie Jasiu wie, bo on umie wywoływać duchy).
Dziś, patrząc na zachowania części swoich dawnych kolegów, chciałbym zapytać, dobrze wam z tą stopą na karku?
„Dlaczego ci, co przynoszą wolność, nazajutrz budują więzienia i zakładają policję. Dlaczego bojownicy wolności, kiedy zwyciężą, stają się żandarmami. Dlaczego ta wolność jak księżyc ma dwa oblicza. Dlaczego my (Polacy) możemy widzieć tylko tę gorszą stronę wolności”.
(Tadeusz Konwicki „Nowy Świat i okolice”)
Dobre pytania–niepytania zadawał T. Konwicki.
I najważniejsze,...
„On i jemu podobni stworzyli w Polsce kastę służalców, którą obsypali zaszczytami i dobrem doczesnym za to tylko, że wyrzekli się mówienia prawdy”.
Zdanie z dziś?
Nie, Leopold Tyrmand początek lat sześćdziesiątych („Życie towarzyskie i uczuciowe”. A wydawać by się mogło, że książka straciła swoją aktualność dawno temu). Komunistom stworzenie tej kasty zajęło zaledwie kilka lat, nie dziwi więc, kiedy Kaczyński mówi, że „nowa polska elita władzy nie pracuje już dla naszych wrogów, a ci, którzy pracują, są napiętnowani i będą piętnowani dalej”, wszak „on i jemu podobni” stworzyli kastę służalców w niecałe cztery lata. W końcu skąd brać dobre, sprawdzone wzorce, jak nie z PRL-u? Mechanizm jest taki sam jak w latach 40. ubiegłego wieku, udało się wówczas, udaje się i teraz, bo przecież „kłamliwość nie jest związana z żadnym ustrojem, żyje we wszystkich. Tak samo wygodne tchórzostwo. Asekuranctwo.” (to także Tyrmand).
„On i jemu podobni stworzyli w Polsce kastę służalców, którą obsypali zaszczytami i dobrem doczesnym za to tylko, że wyrzekli się mówienia prawdy”.
Zdanie z dziś?
Nie, Leopold Tyrmand początek lat sześćdziesiątych („Życie towarzyskie i uczuciowe”. A wydawać by się mogło, że książka straciła swoją aktualność dawno temu). Komunistom stworzenie tej kasty zajęło zaledwie kilka...
Czy ktoś dziś jeszcze czyta Hłaskę?
"Pierwszy krok w chmurach" jest wręcz genialny w swej prostocie...
"Następny do Raju" - socrealizm, ale... wzruszający (świetna "Baza ludzi umarłych", film Czesława Petelskiego na podstawie tej noweli)...
"Wszyscy byli odwróceni"... Hmm... Nie powiem więcej, bo każde zdanie by było spoilerem, a może ktoś zechce przeczytać? Warto!
A "Piękni dwudziestoletni"? Niby autobiografia chłopca, który nie chciał zobaczyć, że dorasta, taki "polski" Piotruś Pan. Trochę oszukańcza, jak się zna prawdziwą biografię Hłaski, a zwłaszcza jego dalsze losy, co nie zmienia faktu, że literatura przednia. Czyta się bez wysiłku, choć wiemy, że autor często konfabuluje. A może właśnie dlatego?
Czy ktoś dziś jeszcze czyta Hłaskę?
"Pierwszy krok w chmurach" jest wręcz genialny w swej prostocie...
"Następny do Raju" - socrealizm, ale... wzruszający (świetna "Baza ludzi umarłych", film Czesława Petelskiego na podstawie tej noweli)...
"Wszyscy byli odwróceni"... Hmm... Nie powiem więcej, bo każde zdanie by było spoilerem, a może ktoś zechce przeczytać? Warto!
A...
Co mnie podkusiło?!
Właściwie wiem... Czytając codzienną prasę, słuchając ludzi, którzy uważają się za polityków, obserwując powolny, lecz stały pochód nietolerancji, ksenofobi i języka rodem z podręczników dla inkwizytorów, sięgnąłem po "Dziennik 1954" Leopolda Tyrmanda, wychodząc z założenia, że "przecież kiedyś było znacznie gorzej"; szukając pocieszenia, że bywały w tym kraju, nie tak całkiem dawno, czasy znacznie bardziej plugawe, koszmarne, okrutne.
Tyrmand to znakomity "Zły", znacznie lepszy (moim zdaniem) "Filip" czy "Życie towarzyskie i uczuciowe". Powieści, więc - jak to powieści każdego zresztą pisarza - te najlepsze zostają na wieki, słabych po latach nikt nie czyta. A dzienniki? Zapis ulotny. Ciekawe dla osób, które pamiętają dany czas, historyków; pewno dla czytelników, którzy bezgranicznie uwielbiają "swojego" Autora, więc "pochłaniają" wszystko. Czy "Dziennik 1954" różni się od innych?
Nie...
Trochę...
Bardzo...
I stąd moja frustracja...
Myślę: przecież to był rok 1954.
Ale widzę zdania, które być może dziś, gdzieś, ktoś pisze, zmieniając jedynie nazwę obowiązującej wówczas ideologii:
"Marksizm-leninizm, chroniony przez urzędy bezpieczeństwa, skazał myśl na eliminację, dopóki dogmat nie stanie się mentalnością. Daleko jeszcze do tego ideału"...
"Są dwie praworządności - praworządność formalna i praworządność zmierzająca ku wielkim celom rewolucji. (to akurat Lenin).
"Ja mam wątpliwości, czy obecni władcy Polscy chcą efektywnej walki z chuligaństwem. Anarchia, bezprawie (...) o ile ograniczone do nie zagrażających ustrojowi dawek i wydzielane pod kontrolą, są pożądanym elementem sprawowania rządów w totalizmach".
"I oto przychodzą marksiści i hipokrytycznie usiłują włączyć ludowość w manifestacją politycznej siły (...). Lud to zła potęga, z którą nie ma co się bawić w praworządność i demokrację, ale ukrywają tę zasadę namiętnie i kłamią z uniesieniem. Chwalą lud pod niebiosa, głoszą jego cudowną naturę (...) po cichu natomiast śmieją się w kułak i ujarzmiają lud rękami ludu".
I jeszcze jeden cytat, o propagandzie: "W sowieckim radiu najczęściej nadawanym przebojem jest (...) ,,nie znam drugiego takiego kraju, gdzie człowiek oddycha tak swobodnie,," (przetłumaczyłem, tak na wszelki wypadek). "Dyskutuj tu z czymś takim w ramach arystotelesowskiej czy kartezjańskiej logiki. (...) Eliminacja prawdy jako punkt wyjścia i warunek dyskusji wywołuje jedynie wzruszenie ramion...
Puenta chyba zbędna...
P.S.
Żeby nie było! Są w "Dzienniku" Tyrmanda i anegdoty, i ciekawostki z życia pisarzy; wszak autor przyjaźnił się choćby ze Stefanem Kisielewskim, znał Pawła Jasienicę, Turowicza itp. W "moim" egzemplarzu (Wydawnictwo Res Publica 1989) są jeszcze takie oto wstawki:
[----] Ustawa z dnia 31 lipca 1981 roku o kontroli publikacji i widowisk...
Co mnie podkusiło?!
Właściwie wiem... Czytając codzienną prasę, słuchając ludzi, którzy uważają się za polityków, obserwując powolny, lecz stały pochód nietolerancji, ksenofobi i języka rodem z podręczników dla inkwizytorów, sięgnąłem po "Dziennik 1954" Leopolda Tyrmanda, wychodząc z założenia, że "przecież kiedyś było znacznie gorzej"; szukając pocieszenia, że bywały w...
"Proszę uprzejmie o oddanie mi władzy nad światem.
Prośbę moją uzasadniam tym, że jestem lepszy, mądrzejszy i bardziej osobisty od wszystkich ludzi...". (Sławomir Mrożek "Podanie")
Czyż nie piękne, wzruszające i co najważniejsze, jakże dzisiejsze? A takich perełek zbiorze opowiadań Mistrza jest więcej. Co ja piszę - same perełki.
I niestety w większości opowiadania te są nadal aktualne, co oznacza ni mniej ni więcej, że jako społeczeństwo nadal tkwimy mentalnie w rozkroku między chłopem pańszczyźnianym a zidiociałym szlachcicem, między Europą a zaściankiem. Systemy upadają, a my wciąć sprzedajemy swą duszę, że o Wolności nie wspomnę za czapkę gruszek, które ktoś nam łaskawie daje i nie widzimy, że zerwał je z naszego własnego sadu...
P.S.
W oryginale "Opowiadania" Sławomira Mrożka (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974, Wydanie II poszerzone) miały jeszcze znakomitą obwolutę, którą projektował Andrzej Darowski.
"Proszę uprzejmie o oddanie mi władzy nad światem.
Prośbę moją uzasadniam tym, że jestem lepszy, mądrzejszy i bardziej osobisty od wszystkich ludzi...". (Sławomir Mrożek "Podanie")
Czyż nie piękne, wzruszające i co najważniejsze, jakże dzisiejsze? A takich perełek zbiorze opowiadań Mistrza jest więcej. Co ja piszę - same perełki.
I niestety w większości...
W przeciwieństwie do filmu Davida Lean'a w powieści Pierre'a Boulle'a nie ma "dobrego" zakończenia. Z resztą, film to absolutne arcydzieło (Alec Guinness w roli pułkownik Nicholsona - chapeau bas!), książka "Most na rzece Kwai" co najwyżej dobra.
Co do "dobrego" zakończenia...
Okrucieństwa, których dopuszczali się Japończycy podczas II Wojny Światowej przewyższały nawet niemieckie, a to sztuka nie lada. "Jakoś tak się stało", że większości oprawców nigdy nie skazano.
W przeciwieństwie do filmu Davida Lean'a w powieści Pierre'a Boulle'a nie ma "dobrego" zakończenia. Z resztą, film to absolutne arcydzieło (Alec Guinness w roli pułkownik Nicholsona - chapeau bas!), książka "Most na rzece Kwai" co najwyżej dobra.
Co do "dobrego" zakończenia...
Okrucieństwa, których dopuszczali się Japończycy podczas II Wojny Światowej przewyższały...
Z Brunonem Jasieńskim jest taki problem, że gdyby nie skończył tak, jak skończył, czyli skazany i zamordowany przez Sowietów, to dziś nikt by o nim nie pamiętał, że o czytaniu jego twórczości nie wspomnę. No, może literaturoznawcy, zajmujący się polską poezją dwudziestolecia międzywojennego lub literaccy masochiści. Ale Jacek Kaczmarski napisał i zaśpiewał przepięknej urody utwór o poecie-komuniście, więc Jasieński stał się sławny... Cóż, też uległem...
"Palę Paryż" jest nudny i nijaki, jeśli więc ktoś koniecznie musi przeczytać...
Jakby coś - ostrzegałem!
P.S.
Może trochę przesadziłem z oceną twórczości B. Jasieńskiego, "Bal manekinów" jest naprawdę niezły...
Z Brunonem Jasieńskim jest taki problem, że gdyby nie skończył tak, jak skończył, czyli skazany i zamordowany przez Sowietów, to dziś nikt by o nim nie pamiętał, że o czytaniu jego twórczości nie wspomnę. No, może literaturoznawcy, zajmujący się polską poezją dwudziestolecia międzywojennego lub literaccy masochiści. Ale Jacek Kaczmarski napisał i zaśpiewał przepięknej urody...
więcej mniej Pokaż mimo to
Był film Mike'a Nicholsa z 1970 roku. Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, miałem mieszane uczucia. Dziś uważam, że nie był zły...
Na połowę maja HBO zapowiada serial...
Ciekawe, jaki będzie...
... bo książka jest rewelacyjna. Szkoda, że Joseph Heller już nigdy sam siebie nie przeskoczył, czyli nic równie wielkiego nie napisał (to trochę jak z Umberto Eco, po "Imieniu róży" każda następna powieść była słabsza - moim zdaniem).
A "Paragraf 22" jest wielki dlatego, bo to wszystko, co jest w powieści (nie zdradzając treści, może ktoś nie czytał) może się dziać, i dzieje się tu i teraz. Także tu i teraz!
Przecież tak groteskowe postaci są obok nas! Nie dość tego, nadal mogą stanowić o czyimś życiu lub śmierci. Dobrze, że żadna wojna nie wisi na horyzoncie...
Daleko szukać? Były minister obrony narodowej z wiecznie przyklejonym do twarzy uśmiechem niewyrośniętego dziecka, czyli pan M. Czyż to nie jeden z bohaterów "Paragrafu 22"? A rzecznik pana M.? Kogoś przypomina z kart powieści? A, przepraszam za wyrażenie, zwierzchnik Sił Zbrojnych, który się obraził, więc nie podpis nominacji, a poza tym podpisuje wszystko, czyli pan D.? Mówię o polskich politykach, bo mamy ich obok siebie każdego dnia, ale przecież podobni są wszędzie, no może nie w takiej ilości, jak w Polsce.
"Była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Kiedy Yossarian po raz pierwszy ujrzał kapelana, natychmiast zapałał do niego szalonym uczuciem.".
Już pierwsze zdania...
Był film Mike'a Nicholsa z 1970 roku. Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, miałem mieszane uczucia. Dziś uważam, że nie był zły...
Na połowę maja HBO zapowiada serial...
Ciekawe, jaki będzie...
... bo książka jest rewelacyjna. Szkoda, że Joseph Heller już nigdy sam siebie nie przeskoczył, czyli nic równie wielkiego nie napisał (to trochę jak z Umberto Eco, po...
Urocza baśń...
Baśń napisana z polotem i wdziękiem...
Ale to tylko baśń, mająca tyle wspólnego z rzeczywistością, co przemówienia premiera M.
Tę baśń dobrze ilustruje opowieść hrabiego Rostowa (Aleksandra Iljcza), bohatera powieści, o księżniczce Golicyn, która to księżniczka podwozi swym powozem staruszkę do jej domu (tyle, żeby nie popsuć klimatu).
Otóż...
Może i były w carskiej Rosji takie księżniczki.
Może...
Historia w swej brutalności nie opisuje pojedynczych przypadków, lecz prawidłowość. Uogólnia, choć wdając się w szczegóły. A te są dla hrabiego Rostowa, czyli Amora Towles'a, autora "Dżentelmena w Moskwie" druzgocące. Carska Rosja to bowiem nie sielska kraina, w której arystokrata z troską pochyla się nad poddanym, tylko państwo wyzysku, gdzie "panicz" rzeczoną staruszkę raczej zepchnie z drogi niż jej pomoże.
Panicz Rostow z wyższością patrzy ze swojego odosobnienia w hotelu Metropol na bolszewickich "prostaków". Ale kto ich stworzył? Czyż nie on sam? Bo czym Rosja carska różni się od Rosji bolszewickiej? Różnicą brutalności, liczbą ofiar? Porównania Amor Towles omija szerokim łukiem. Jeśli się pojawiają, to raczej tak... mimochodem. Nieistotny drobiazg te zbrodnie "ojczulka cara", rodziny Aleksandra Iljcza i im podobnych.
No tak, ale czyż i my, w Polsce nie żyjemy fałszywym mitem Rzeczpospolitej szlacheckiej mlekiem i miodem płynącej?
"Ech, tacy jak wy. Zawsze jesteście przekonani o słuszności swoich działań. Jakby sam Bóg był pod takim wrażeń waszych wyszukanych manier i uroczego sposobu wyrażania się, że pobłogosławił was, pozwalając wam robić, co wam się podoba. Cóż za próżność" - mówi jedna z postaci powieści.
Nic dodać, nic ująć...
Urocza baśń...
Baśń napisana z polotem i wdziękiem...
Ale to tylko baśń, mająca tyle wspólnego z rzeczywistością, co przemówienia premiera M.
Tę baśń dobrze ilustruje opowieść hrabiego Rostowa (Aleksandra Iljcza), bohatera powieści, o księżniczce Golicyn, która to księżniczka podwozi swym powozem staruszkę do jej domu (tyle, żeby nie popsuć klimatu).
Otóż...
Może i były w...
Odkryłem u siebie raka.
Nawet kilka. Rozprzestrzeniał się z każdy rozdziałem książki Aleksandra Sołżenicyna.
Cud, że jeszcze żyję.
Błogosławię każdy dzień... I tak od 1987 roku, kiedy to przeczytałem "Oddział chorych na raka" w tłumaczeniu Józefa Łobodowskiego w wydaniu "podziemnym" "Instytutu Literackiego".
Hipochondrykom tej książki nie polecam.
Odkryłem u siebie raka.
Nawet kilka. Rozprzestrzeniał się z każdy rozdziałem książki Aleksandra Sołżenicyna.
Cud, że jeszcze żyję.
Błogosławię każdy dzień... I tak od 1987 roku, kiedy to przeczytałem "Oddział chorych na raka" w tłumaczeniu Józefa Łobodowskiego w wydaniu "podziemnym" "Instytutu Literackiego".
Hipochondrykom tej książki nie...
"Sierpień czternastego" to niby powieść o zagładzie rosyjskiej armii w bitwie pod Tannenbergiem. Niby...
W większym stopniu to opowieść o upadku państwa na skutek rzędów nieudaczników i miernot; i o tym, jak jeden sprytny facet, dla którego cel uświęcał środki, potrafił wykorzystać swoje pięć minut i dziejową sytuację, by z niewielką pomocą przyjaciół, manipulacji i za obce pieniądze przejąć władzę, która akurat znalazła się na ulicy. Czy tak stać się musiało? Sołżenicyn odpowiada, że nie; do "sierpnia czternastego" nie musiało dojść, jeśliby powiodły się choćby reformy Piotra Stołypina. Na nasze, polskiego społeczeństwa szczęście, a na nieszczęście carskiej Rosji Stołypin został zamordowany, a reformy się nie powiodły (swoją drogą autor bardzo krytycznie pisze o polskim ziemiaństwie. Nie bez podstawy, wystarczy poczytać, jak w II Rzeczpospolitej arystokracja m.in. blokowała wszelkie próby przeprowadzenia reformy rolnej. Na tzw. Kresach po 1918 roku był największy poziom ubóstwa, najwięcej analfabetów, najmniej dróg w całym kraju - ale to inna opowieść).
"Sierpień czternastego" to nie jest najlepsza książka Aleksandra Sołżenicyna. Ale warto ją przeczytać, bo aż roi się w niej od mniejszych i większych "smaczków" (wejście Rosjan do pruskiej wsi)...
"Sierpień czternastego" to niby powieść o zagładzie rosyjskiej armii w bitwie pod Tannenbergiem. Niby...
W większym stopniu to opowieść o upadku państwa na skutek rzędów nieudaczników i miernot; i o tym, jak jeden sprytny facet, dla którego cel uświęcał środki, potrafił wykorzystać swoje pięć minut i dziejową sytuację, by z niewielką pomocą przyjaciół, manipulacji i...
Nie wiem czy "Północ w ogrodzie dobra i zła" jest powieścią "dobrą czy złą". Savannah jest tak dziwnym miastem, że na powieść Johna Berendta zawsze będę patrzył przez pryzmat osobistych wrażeń...
Savannah w Georgi to piękne miasto, tylko czemu miałem pewien dyskomfort na nabrzeżu, gdzie do dziś są baraki, w których trzymali niewolników?
Nie wiem czy "Północ w ogrodzie dobra i zła" jest powieścią "dobrą czy złą". Savannah jest tak dziwnym miastem, że na powieść Johna Berendta zawsze będę patrzył przez pryzmat osobistych wrażeń...
Savannah w Georgi to piękne miasto, tylko czemu miałem pewien dyskomfort na nabrzeżu, gdzie do dziś są baraki, w których trzymali niewolników?
"Zniewolony umysł" to jedna z tych książek, która powinna być lekturą obowiązkową, zwłaszcza dziś, kiedy wracamy do punktu wyjścia; gdy wygrywa populizm; kiedy dajemy się nabrać na puste słowa i wierzymy bandzie demagogów, rozdających nie swoje pieniądze; kiedy własne poglądy już nic nie znaczą. Łatwo je sprzedajemy w imię czego?
"Zniewolony umysł" to jedna z tych książek, która powinna być lekturą obowiązkową, zwłaszcza dziś, kiedy wracamy do punktu wyjścia; gdy wygrywa populizm; kiedy dajemy się nabrać na puste słowa i wierzymy bandzie demagogów, rozdających nie swoje pieniądze; kiedy własne poglądy już nic nie znaczą. Łatwo je sprzedajemy w imię czego?
Pokaż mimo to