-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2016-07-03
2016-06-05
Do przeczytania kosmicznych memuarów Chrisa Hadfielda nie trzeba było mnie długo namawiać. Kiedy tylko skojarzyłem nazwisko z teledyskiem, w którym autor coveruje „Space Oddity” Davida Bowiego, byłem kupiony. Jakiś czas temu ten kręcony na orbicie klip sprawił mi niezłą frajdę, toteż automatycznie wziąłem muzycznie uzdolnionego astronautę za osobę interesującą i niezwykle charyzmatyczną. Jak się okazuje, opinię tę dzieliłem z co najmniej 30 milionową rzeszą widzów orbitalnego video.
Bohater NASA i CSA opowiada swoje losy w należytym porządku – od czasów dzieciństwa i pierwszych przejawów fascynacji kosmosem, przez swoją wzorową karierę pilota i loty w przestrzeń kosmiczną, aż do przejścia na zawodową emeryturę w wieku 53. lat. Niekiedy jednak ta skrupulatna chronologia jest naruszana, by wzbogacić opowieść o szerszą perspektywę lub nowy wątek. Dygresje wyraźnie służą tu podkreśleniu głównego nurtu rozważań. Wszystko w tym długim na ponad trzysta stron wywodzie jest doskonale zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Z jednej strony stanowi to niewątpliwą zaletę dla każdego czytelnika głodnego naukowych faktów, technicznych i administracyjnych niuansów związanych z eksploracją wszechświata czy ciekawostek o sztuce pilotażu. Z drugiej, momentami wydawało mi się wręcz, że czytam zapis bardzo długiej konferencji prasowej, na której owszem, trzeba mówić ładnie i zaciekawiać, ale jednak nie można pozwolić sobie na zbytnią otwartość. Taki właśnie, typowo PR-owy ton ma dla mnie „Kosmiczny poradnik życia na Ziemi”.
Zazwyczaj czytając zaginam rogi książki na stronach, do których chciałbym później wrócić, bo zawierają jakąś złotą myśl lub cytat godny zapamiętania, czasami chodzi o zwyczajne uwagi na bliskie mi tematy. Tym razem zostałem zaskoczony. Po przeczytaniu tomu zauważyłem, że nic nie poruszyło mnie na tyle, bym zagiął choć jedną kartę. Co skutkuje tak słabym wynikiem, jeśli chodzi o ilość inspirujących momentów? Myślę, że przede wszystkim „Poradnik...” jak sama nazwa wskazuje skłania się bardzo ku formie swego rodzaju przewodnika, po meandrach życia, kariery i sztuce balansowania między pracą, marzeniami, rodziną i realizmem. Takie pomieszanie komunikacji couchingowej z długim resume głównego bohatera może w istocie nieco odpychać i odbierać książce jej ostrości, co tłumi nasz zachwyt nad kosmicznymi spacerami i wynalazkami ułatwiającymi codzienność na orbicie. Autor pragnie, abyśmy przyjmowali każdą sytuację życiową z pokorą i dobrym nastawieniem, abyśmy podchodzili z większą odpowiedzialnością do kwestii naszego środowiska oraz wielu innych rzeczy. Dostajemy też zbiór metod, którymi możemy się posługiwać, by zajść w życiu jak najwyżej. Co ważne, są to sposoby, na które trudno byłoby wpaść samemu, zwłaszcza w czasach kiedy lansowane są teorie odwrotne. Weźmy na przykład rozdział chwalący negatywne myślenie – przecież od wielu lat wbija się nam do głów, że jedyne, co może zapewnić nam szczęście to porzucenie pesymizmu. Otóż, jeśli chcecie zajść daleko jako astronauci, powinniście nauczyć się czerpać z magi negatywów. Ponad to, najlepiej jeśli przy każdym powierzonym wam zadaniu skupicie się na jego najmniejszych drobiazgach, nie zapomnijcie także o tym, by dążyć do bycia zerem, a więc neutralnym członkiem grupy, który w pierwszej kolejności nie przeszkadza, a dopiero potem zastanawia się, co takiego może wnieść do wspólnego wysiłku. Dowiecie się też co nieco o tak zwanym zachowaniu wyprawowym a także o konieczności dobrego znoszenia degradacji zawodowej. Nie pozostaje nic, tylko czytać uważnie i uczyć się od odważnego a przy tym skromnego Kanadyjczyka.
Choć w rzeczywistości tom jest raczej autobiografią, niż poradnikiem z prawdziwego zdarzenia, warto pochylić się nad kilkoma poruszanymi tu kwestiami. W życiu bowiem, dokładnie jak za sterami myśliwca, najkrótsza droga do odzyskania panowania nad sytuacją potrafi wieźć przez najmniej intuicyjne działania. Kiedy zatem następnym razem stracicie kontrolę nad swoją maszyną, zastanówcie się najpierw nad mniej oczywistymi wyjściami z kłopotów, a dopiero potem działajcie. Polecam „Kosmiczny poradnik...” każdemu, kto chciałby dowiedzieć się więcej o trudach bycia astronautą, ale też wszystkim tym, którzy są zwyczajnie ciekawi na jakim etapie jesteśmy w kwestii podboju kosmosu. Oto kolejna rozrywkowa i zmuszająca do myślenia pozycja na wasze czytelnicze wakacje!
Do przeczytania kosmicznych memuarów Chrisa Hadfielda nie trzeba było mnie długo namawiać. Kiedy tylko skojarzyłem nazwisko z teledyskiem, w którym autor coveruje „Space Oddity” Davida Bowiego, byłem kupiony. Jakiś czas temu ten kręcony na orbicie klip sprawił mi niezłą frajdę, toteż automatycznie wziąłem muzycznie uzdolnionego astronautę za osobę interesującą i niezwykle...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-14
Trudno powiedzieć o książce Samson, że jest nudna lub nieciekawa, zrobię więc dokładnie odwrotnie. Przewracając stronę za stroną bawimy coraz lepiej a fabuła zaczyna trzymać nas w nieprzerwanym napięciu. Narratorka odracza bowiem zaskakujące zakończenie jak tylko może. Jej wizyta w rodzinnym domu przedłuża się i pozwala na uregulowanie rachunków z przeszłości. Spotyka stare przyjaciółki i odnajduje swoją pierwszą licealną miłość. Suspens króluje i pozwala nam przez dłuższy czas poddawać się rozrywce lektury.
Mimo to, należy powiedzieć, że opisywane tu postaci i zdarzenia nie są w żaden sposób wyjątkowe, autorka używa wyświechtanych klisz i kujących w oczy stereotypów, byle tylko działo się więcej i bardziej kolorowo. Rezultatem jej zabiegów dostajemy kolaż i przegląd popularnych motywów z pism kobiecych – co już nie do końca stanowi zaletę utworu. Każdy więc znajdzie w „Patyku” coś dla siebie, ale czy to powód do chwalenia tej pozycji? Oto naszym oczom ukazuje się mąż bijący żonę, mężczyzna, który nie wie, co oznacza odmowa i - last but not least - niewierny mąż – a to wciąż tylko niektóre z wielu poruszanych kwestii. W obliczu tej mnogości wątków Barbara – główna bohaterka – stara się odmienić nie tylko swoją historię, ale przede wszystkim losy innych.
Bawi się więc w tytułowy patyk, a więc dziecięcą grę w zmienianie kijkiem biegu strug deszczówki. Nazwa książki stanowi bowiem bardzo ciekawą i trafioną metaforę zmieniania losu jednostki. Z powodzeniem można też jednak potraktować podwórkowe zajęcie małej Basi jako alegorię pisarskich wysiłków autorki. Dziecko przyłożywszy patyk do płynącej deszczówki zmienia koryto płynącej wody, dorosła pisarka podobnie kieruje losami swoich bohaterów – sprawia, że odbijają się od ścian życiowych przeciwności i zaczynają wytyczać nowe ścieżki dookoła przeszkód. Całość zaś dowodzi jak wiele jest w stanie znieść człowiek i jak bardzo potrafi się przystosować do choćby najmniej korzystnych warunków.
Autorka z iście dziennikarską intuicją wyprzedza też ewentualną krytykę swojej prozy i ustami szefa Basi nazywa jej artykuły „Dostojewskim dla gospodyń domowych” (a może „kucharek z ambicjami” – nie pamiętam dokładnie). Czy w tych słowach można streścić całość utworu? Oczywiście zawiera on inny zestaw problemów, niż może się spodziewać ktoś nastawiony na Dostojewskiego w spódnicy. Poza tym ogólnie rzecz ujmując Samson nie wchodzi głęboko w psychologię poszczególnych postaci (w każdym razie nie dorównuje na tym polu autorowi „Zbrodni i kary”), raczej skupia się na opisywaniu zdarzeń i akcji, nie wchodząc jednak w zawiłe filozoficzne dylematy. Autorka niczym sumienny redaktor stwierdza fakty i przechodzi do następnego motywu. Sumuje i przewraca kartkę. Przy okazji takiego działania dostajemy jednak zajmujące studium wychowania i relacji między matką a córką. Co więcej, znajdziemy tu argumenty, które przeczytane przez odpowiednich ludzi mogą zmienić niejedno życie i rozwiązać niejeden problem. Pierwszy lepszy przykład to hasło„sukienka nie gwałci” - banał, jeśli patrzymy z pozycji feministycznych, a jednak z całą pewnością znaleźliby się w tym kraju ludzie, którym należałoby to i owo o naturze gwałtu wytłumaczyć. Czy jednak do nich kieruje swój utwór Hanna Samson? Wątpię. „Patyk” jest książką, która mieli dobrze znane już szerszej publiczności urywki rzeczywistości. Po lekturze można odnieść wrażenie, że właśnie przeczytało się od deski do deski cały numer Wysokich Obcasów, który ktoś pomysłowo, ale niewielkim nakładem sił, przerobił na powieść.
Mimo to, a może właśnie z tego powodu, warto kupić „Patyk” i zmierzyć się z jego zawartością. Chociażby po to, by przypomnieć sobie własne wartości, prawa i przywileje oraz to, że należy o nie walczyć codziennie, bez ustanku. Oprócz tego lektura naturalnie stanowi okazję do dobrej zabawy doskonale skomponowaną porcją przygód, która z kolei prowadzi do absolutnie najmniej oczekiwanego dla czytelnika zakończenia.
Trudno powiedzieć o książce Samson, że jest nudna lub nieciekawa, zrobię więc dokładnie odwrotnie. Przewracając stronę za stroną bawimy coraz lepiej a fabuła zaczyna trzymać nas w nieprzerwanym napięciu. Narratorka odracza bowiem zaskakujące zakończenie jak tylko może. Jej wizyta w rodzinnym domu przedłuża się i pozwala na uregulowanie rachunków z przeszłości. Spotyka stare...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-03
Mahtob Mahmoody w dzieciństwie przeżyła horror. Razem z matką zmuszona była uciekać z niewoli ojca, który zmusił rodzinę do wyprowadzki do swojej pogrążonej w wojnie ojczyzny, Iranu. O całej historii i drodze do wolności, jaką odbyły matka i córka, powstały już co najmniej dwie książki i film, “Tylko razem z córką” (“Not without my daughter”). Pierwsza z pisanych wersji dramatu (o tym samym tytule, co późniejszy film) nominowana była w Stanach Zjednoczonych do prestiżowej nagrody Pulitzera. Była to jednak narracja matki, Betty Mahmoody, tym razem, po wielu latach od opisywanych wydarzeń, mamy okazję do zapoznania się z opowieścią na nowo, tym razem zobaczymy ją oczami córki.
Oczywiście można pomyśleć, że mamy do czynienia ze zwyczajnym odgrzewaniem poczytnego tematu. Jednak “Nareszcie wolna” to utwór, który nie tylko nie zamyka się po opowiedzeniu głównego wątku “Tylko razem z córką” – traumatycznej “wycieczki” do Iranu – ale trwa wraz z dorastającą bohaterką opowieści. Razem z Mahtob uciekamy do U.S.A. Następnie wciąż u jej boku mierzymy się z osłabiającą i złośliwą chorobą na którą zapada dziewczynka po powrocie do ojczyzny. Toczeń, którego diagnozują u niej lekarze nie tylko sprawia, że Mahtob opada z sił, ale także poważnie zagraża jej życiu. Jako czytelnicy możemy towarzyszyć jej w zmaganiach z chorobą, śledzić jej postępy szkolne i rozwój zainteresowań psychologią, ale przede wszystkim możemy stać się świadkami traumy, jaka nieustannie wisi nad bohaterką pod postacią groźby, że ojciec będzie chciał porwać ją po raz drugi i przez to rozdzieli ją ze światem, który kocha, z rodziną, wspólnotą kościelną, przyjaciółmi i wolnością panującą w zachodnim społeczeństwie.
Autobiograficzna opowieść mocno orbituje wokół wiary chrześcijańskiej, dzięki pismu świętemu młoda bohaterka radzi sobie z przeciwnościami losu oraz zyskuje zdolność, by przebaczyć ojcu. Książka w bardzo bezpośredni sposób sprzedaje chrześcijańską wizję świata, fragmentami (a jest ich bardzo wiele) stanowi niemal coś na kształt propagandy kościelnej. W prawie każdym z rozdziałów dostajemy cytat z biblii wraz z pochwalnymi akapitami na temat boga i kościoła. Jest to zrozumiałe zważywszy, jak bardzo islam kojarzy się autorce ze złym ojcem, który niczym miecz Demoklesa w każdej chwili może uderzyć i zniszczyć jej oparte na zachodnich wartościach życie zmieniając je w więzienie muzułmańskich zakazów i nakazów. Rzeczywiście, nie ma się zatem co dziwić, że książka jest w swym wydźwięku tak bardzo prochrześcijańska i tak otwarcie misyjna, jednak w niektórych momentach ciągłe pisanie o bogu zaczyna nieco męczyć i niemal przeradza utwór w nudną, powtarzającą banały tyradę na tematy religijne.
Mimo to, uważam, że książkę czyta się świetnie i ciężko odłożyć ją choćby na moment i skupić się na czymś oprócz losów Mahtob. Autorka niewątpliwie posiada dar zaciekawiania czytelnika i udanie stopniuje napięcie. Także tutaj ma to jednak swoje złe strony. Niekiedy powieść tę czyta się bowiem jak kryminał, w którym już lada moment ktoś kogoś zabije, coś się wydarzy, akcja ruszy naprzód a czytelnik będzie musiał mocno zapiąć pasy, żeby nie wypaść na zakręcie. Sęk w tym, że tak naprawdę po wielu podejrzanych sygnałach i pełnych oczekiwania rozdziałach (spoiler alert!) nic się nie przytrafia. Ku wielkiemu zaskoczeniu nikt nie usiłuje zrobić ogarniętej paranoją narratorce niczego złego.
Na najwięcej uwagi w moim przekonaniu zasługuje końcówka utworu. Od momentu, kiedy autorka przytacza korespondencję ze swoim “przyszywanym” wujkiem, a przy tym dawnym przyjacielem ojca a także listy od ojca do wuja i vice versa, książka zyskuje nowego wymiaru i doskonale zaczynają rozwiązywać się wszystkie wątki. Po śmierci ojca, Mahtob, dotychczas nieustannie ogarnięta obawą o własne życie, wreszcie odzyskuje prawdziwą wolność.
Mahtob Mahmoody w dzieciństwie przeżyła horror. Razem z matką zmuszona była uciekać z niewoli ojca, który zmusił rodzinę do wyprowadzki do swojej pogrążonej w wojnie ojczyzny, Iranu. O całej historii i drodze do wolności, jaką odbyły matka i córka, powstały już co najmniej dwie książki i film, “Tylko razem z córką” (“Not without my daughter”). Pierwsza z pisanych wersji...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-18
Jeżeli w waszych głowach goszczą jeszcze jakiekolwiek stereotypy na temat Ameryki Łacińskiej, ta książka sprawi, że szybko się ich pozbędziecie.
Dwójka reporterów związanych między innymi z “Dużym formatem”, Szymon Opryszek i Maria Hawranek, decyduje się przemierzyć odległy kontynent zatrzymując się w miejscach, które w żaden sposób nie dają się w prosty sposób skategoryzować. Przystanki następują w Kolumbii, Peru, Meksyku, Ekwadorze, Boliwii, Wenezueli, Brazylii i Paragwaju. Na prawie trzystustronicowe wydawnictwo składa się piętnaście niesamowitych reportaży ukazujących cały wachlarz odmiennych historii i problemów.
Już sam tytuł komunikuje nam, że będziemy mieli do czynienia z diametralnie różną od naszej kulturą. Jak to tańce w Zaduszki? Przyzwyczajone do smutku i zadumy polskie korzenie stają dęba z ciekawości. Ameryka Południowa to zupełnie inny świat - myślę i zaczynam lekturę.
Książka porywa od samego początku, bo historii o złym genie powodującym Alzheimera u Kolumbijczyków nie da się przeżyć bez emocji. Podobnie jak kolejnego artykułu o autorze Stu lat samotności, nobliście, “Gabo” Marquezie. Jeśli interesuje was, kto w literackim pojedynku nabił mu limo, trafiliście na odpowiedni tom. Następny rozdział pokaże wam zaś, jak świnki morskie na masową skalę wykorzystują peruwiańscy znachorzy. W dalszym ciągu przeczytacie chociażby o peruwiańskich nielegalnych kopalniach złota, o kobiecych osadach w Kolumbii, o ostatnim lodziarzu z Ekwadoru oraz o pierwszej w historii kobiecie komendantce milicji obywatelskiej w Meksyku.
Osobiście jednak najbardziej przypadły mi do gustu (oprócz artykułu o rodzinnym mieście Marqueza) rozdziały o górnikach kopiących w mroźnych górach w poszukiwaniu złota (“Kombinezon”) oraz “Lamaland” opowiadający historię niemieckiej kolonii w Paragwaju przez pryzmat losów siostry Friedricha Nietzschego, Elisabeth.
Poszczególne rozdziały różnią się od siebie tempem akcji, stylem i sposobem ujęcia tematu. Jedne przybierają perspektywę historyczną, inne skupiają całą uwagę czytelnika na “tu i teraz”. Znajdziemy w nich zatem rzeczy o charakterze biograficznym i opisowym, ale i też rozdziały nieco bardziej intymne niczym kartki wyrwane z osobistego notatnika dziennikarza (np. “Daj mi” - rozdział o ayahuasce).
Całość skomponowana jest tak, że kolejne rozdziały nie przestają zaskakiwać i w miarę czytania wciąż odkrywamy inne wycinki świata przedstawionego, który okazuje się skomplikowany, nieoczywisty i w żadnym wypadku nie daje się zamknąć w prostych ramach.
“Tańczymy już tylko w Zaduszki” to pozycja obowiązkowa nie tylko dla podróżników i miłośników literatury faktu, ale raczej dla każdego, kto czuje w sobie ciekawość świata i jest gotowy na spotkanie z odmiennymi obyczajami i tradycjami.
Jeżeli w waszych głowach goszczą jeszcze jakiekolwiek stereotypy na temat Ameryki Łacińskiej, ta książka sprawi, że szybko się ich pozbędziecie.
Dwójka reporterów związanych między innymi z “Dużym formatem”, Szymon Opryszek i Maria Hawranek, decyduje się przemierzyć odległy kontynent zatrzymując się w miejscach, które w żaden sposób nie dają się w prosty sposób...
2016-01-26
Od pierwszych stron lektura idzie lekko, wraz z narratorem wsiąkamy w zwyczajne życie składające się z pracy na niepełny etat w wypożyczalni video, wspomnień oraz niewielkiej (bardzo niewielkiej) domieszki spotkań towarzyskich. Akapit po akapicie zaczynamy coraz intensywniej zastanawiać się nad śmiesznym rachunkiem wystawionym bohaterowi przez enigmatyczne W.R.D.
Generalnie cała historia odtwarza kafkowski model państwo kontra obywatel. Bohater nie ma zbyt wiele do powiedzenia w starciu z wielką organizacją – machiną do ściągania należności. Dług z każdym jego posunięciem rośnie zamiast maleć. Sytuacja wydaje się tyleż absurdalna, co beznadziejna. Okazuje się że ludzkie doznania i przeżyte emocje, nie ważne jakie, sumują się w punkty szczęśliwości, te zaś są bardzo kosztowne.
Ciekawa i przemyślana fabuła każe nieustannie kwestionować poczynania bohatera, ale też zmusza do zadawania sobie pytania, co ja bym zrobił na jego miejscu? Jak wyglądałyby moje próby rozwiązania sprawy? Wczuwanie się w główną postać nie sprawia czytelnikowi najmniejszego problemu, a to dlatego że prowadzi on spokojną i raczej wycofaną egzystencję. Jest szeregowym pracownikiem, pozbawionym wszelkich perspektyw i złudzeń, ponadto, potrafi zadowolić się małymi rzeczami. Funkcjonuje więc jako swego rodzaju everyman, z którym doskonale łatwo jest się utożsamić i któremu nawet wbrew sobie kibicujemy. Mamy przecież do czynienia z niesprawiedliwością, jak ktoś tak przeciętny może zostać uznany za jednego z najszczęśliwszych ludzi? Kluczowe w sprawie okazuje się nie to, ile dostajemy od życia, ale to, ile jesteśmy z niego w stanie wycisnąć. Narrator to bowiem osoba, która potrafi dostrzec nawet nieznaczny gest w niezbyt popularnej scenie nieznanego nikomu filmu i cieszyć się jego znaczeniem i mocą.
Krótka i wciągająca powieść Karlssona, dotąd przede wszystkim aktora i dramaturga, pozwala nam zastanowić się nad istotą szczęścia i spełnienia w ponowoczesnym świecie. Między wierszami zmuszeni zostajemy do zredefiniowania tak zwanego “sensu życia” i tym podobnych ogranych a przy tym przyjmowanych bez cienia zwątpienia pojęć. Okazuje się że czerpanie z życia małymi łyżeczkami może okazać się tak samo skuteczne jak operowanie chochelką.
Jeśli zaś chodzi o wątek nieprzejednanej, opresjonującej i wszechmocnej władzy, pisarz bawi się także i nim. Umiejętnie ukazuje, że w ostatecznym bilansie władze cechuje co najwyżej wielka absurdalność i nieprzystosowanie. Świetnie ową groteskę portretuje wspomniane w książce nie w całości powiedzenie:“Jeżeli jesteś winien bankowi milion, to twój problem, ale jeżeli jesteś winien sto milionów, to kłopot ma bank.”
Jedyną rzeczą, w którą jako odbiorcy trudno mi było uwierzyć była relacja zawiązująca się między główną postacią a Maud, konsultantką odpowiadającą na telefony setek osób w podobnym położeniu – zadłużonych i zagubionych. Oczywiście przypadek narratora nie jest jak wszystkie inne, choćby z racji sumy, jaką jest winien W.R.D. a dziewczyna cierpi na samotność, mimo to jednak rodząca się przez telefon więź wydaje się w pewnym stopniu niewiarygodna. Z drugiej jednak strony, właśnie owo nieprawdopodobieństwo pozwala nam domyślać się jej prawdziwego znaczenia niczym bohater oglądając scenę ze swojego ulubionego bośniackiego filmu.
Polecam książkę każdemu, kto lubi podczas czytania dawać się ponieść przemyśleniom i pomysłom, nie zawiedziecie się.
Od pierwszych stron lektura idzie lekko, wraz z narratorem wsiąkamy w zwyczajne życie składające się z pracy na niepełny etat w wypożyczalni video, wspomnień oraz niewielkiej (bardzo niewielkiej) domieszki spotkań towarzyskich. Akapit po akapicie zaczynamy coraz intensywniej zastanawiać się nad śmiesznym rachunkiem wystawionym bohaterowi przez enigmatyczne...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-22
Radek Kotarski, twórca słynnych „Polimatów”, w swoim najnowszym dziele, książce “Nic bardziej mylnego!” pokazuje nam, jak bardzo nasza wiedza o świecie jest wynikiem swego rodzaju zaprogramowania. Od najmłodszych lat w szkole i w domach wpaja nam się regułki i slogany, które choć popularne i z pozoru logiczne często nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Jakby to określił ktoś z podwórka: to nawet koło rzeczywistości nie leżało. I tak na przykład, co dziś już wszyscy wiemy, odkrycie Ameryki przez K.Kolumba jest raczej hasłowym, uproszczonym i utrwalonym przez lata powtarzania ujęciem tematu. A wiadomo przecież, kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą… i właśnie przeciw takiemu rozumowaniu w “Nic bardziej mylnego” powstaje autor.
Okazuje się oto, że jeśli tylko pozwolimy sobie na niezależne i odrobinę krytyczne spojrzenie zmienią się nie tylko otaczające nas fakty, ale przede wszystkim my sami staniemy się odrobinę bardziej dociekliwi i trudniejsi do oszukania.
Dodatkowo, zaletą tego pełnego ciekawostek wydawnictwa jest chociażby to, że można po nie sięgać i czytać na wyrywki, a ponieważ wachlarz tematów jest dostatecznie rozległy nawet najbardziej nieprzekonany do konwencji popularno-naukowej czytelnik odnajdzie tu coś dla siebie. Osobiście zacząłem od rozdziału poświęconego piramidom, potem dowiedziałem się o fałszywej genezie słowa onanizm, po czym z satysfakcją przeszedłem do kwestii widoczności muru chińskiego w kosmosie i innych równie zajmujących zagadnień. Książka dosłownie stoi przed czytelnikiem otworem. Wystarczy przyjąć jej zapraszający ton i niczym autor na okładce zacząć obserwować świat przez lupę dedukcji. Niech moc analitycznego myślenia będzie z wami
Radek Kotarski, twórca słynnych „Polimatów”, w swoim najnowszym dziele, książce “Nic bardziej mylnego!” pokazuje nam, jak bardzo nasza wiedza o świecie jest wynikiem swego rodzaju zaprogramowania. Od najmłodszych lat w szkole i w domach wpaja nam się regułki i slogany, które choć popularne i z pozoru logiczne często nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Jakby to...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-16
„Lodowe Piekło” w którym przyszło walczyć o przetrwanie załodze bombowca B-17 to istne piekło na ziemi. Lodowiec kryjący w sobie setki bezdennych wyrw i szczelin gotowy jest pochłonąć tylu rozbitków, ilu tylko zdoła przyłapać na braku ostrożności. Dodatkowo, temperatura sięgająca minus trzydziestu stopni Celsjusza przyprawiająca o odmrożenia i martwicę kończyn. Czy w takich warunkach można doczekać się przylotu ekipy ratunkowej? Jak długo można znieść zimno i odosobnienie?
Książka oprócz losów załogi B-17 skupia się w głównej mierze na dziejach samolotu typu Grumman Duck należącego do amerykańskiej Straży Wybrzeża. „Kaczka”, jak nazywany jest wodolot, została w 1942 roku wysłana na misję ratunkową do rozbitych na Grenlandii dwóch samolotów. Udało jej się zlokalizować wspomnianego B-17, wylądować na lodowcu i ocalić część przemarzniętej załogi. Kiedy jednak wodolot wracał po kolejnych ludzi napotkał bardzo niesprzyjające warunki meteorologiczne, co na biegunie północnym oznacza tylko jedno.
Po ponad siedemdziesięciu latach od katastrofy Mitchell Zuckoff bierze udział w ekspedycji mającej na celu odnalezienie szczątków samolotu Grumman Duck. W jego opowieści zatem wydarzenia historyczne przeplatane są współczesnym planem czasowym, który ukazuje starania Lou Sapienzy i Jima Blowa, trudy organizacyjne ekspedycji, problemy finansowe a także szereg innych przeciwności, jakie stanęły przed badaczami.
Choć „Lodowe piekło” opowiada wydarzenia prawdziwe i stara się oddać ich jak najdokładniejszy przebieg, z pewnością nie znudzi nikogo, kto podejmie się lektury. Fabuła bowiem wciąga czytelnika już od pierwszych stron i bardzo skutecznie powstrzymuje od odłożenia książki choćby na krótką chwilę. Nie zawiodą się na niej ani historycy, ani miłośnicy beletrystyki. Warto sięgnąć po ten opatrzony szczegółowymi przypisami prawie pięciuset-stronicowy tom, by zobaczyć jak silną wolą przetrwania dysponuje człowiek oraz jak doskonale natura potrafi nauczyć go pokory, bez względu na to, jak bardzo bohaterskich podejmuje się czynów.
„Lodowe Piekło” w którym przyszło walczyć o przetrwanie załodze bombowca B-17 to istne piekło na ziemi. Lodowiec kryjący w sobie setki bezdennych wyrw i szczelin gotowy jest pochłonąć tylu rozbitków, ilu tylko zdoła przyłapać na braku ostrożności. Dodatkowo, temperatura sięgająca minus trzydziestu stopni Celsjusza przyprawiająca o odmrożenia i martwicę kończyn. Czy w...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-25
Dla tych którzy nie wiedzą czego się spodziewać po nowej prozie Michała Witkowskiego, spieszę wyjaśnić, że jest to mistrz przesady i ironii. Sarkastyczne wywody meandrujące na granicy dobrego smaku i literatury pięknej sprawią frajdę i ubaw niejednemu czytelnikowi.
Narrator do spółki z głównym bohaterem odkrywają przed nami przewrotne i niemiłosierne koło fortuny świata stricherów - męskich prostytutek szukających szczęścia i bogactwa oraz gotowych na wszystko, byle oderwać się od dna.
Wraz z “główną postacią dramatu”, Dianką, poznajemy brutalne zasady gry w świecie nierządu. Jak można się łatwo domyślić, “Di” plasuje się raz nad, raz pod przysłowiowym wozem prosperity, a poza tym nieustannie pragnie rozpocząć swą szemraną karierę na nowo. Mimo wielkich nadziei i chęci nie każdy ma szansę na świeży start i otrzymanie czystej karty. Wszyscy zaś mamy raczej do czynienia z fatum nazywanym życiem.
Z drugiej strony obrazka, jak gdyby niewzruszony upadkami “Di”, stoi narrator - Michał. W całej swojej istocie staje się on negatywem głównego bohatera. Jego ksywka - fynf und cwancyś, a więc: dwadzieścia pięć - najbardziej oddaje źródło jego niezmiennego powodzenia. Witkowski puszcza do czytelnika oko, bowiem nie od dzisiaj wiadomo, że cały patriarchalny w swojej istocie świat kręci się wokół męskiego przyrodzenia, a co dopiero w sytuacji, gdy to mierzy tytułowe 25 cm.
Książka z pewnością warta jest lektury i uwagi, przeznaczona zarówno dla czytelników M.W., jak i dla tych, którzy sięgają po powieści autora po raz pierwszy. Nie zawiedzie jako czytadło, ani jako dzieło literackie.
Dla tych którzy nie wiedzą czego się spodziewać po nowej prozie Michała Witkowskiego, spieszę wyjaśnić, że jest to mistrz przesady i ironii. Sarkastyczne wywody meandrujące na granicy dobrego smaku i literatury pięknej sprawią frajdę i ubaw niejednemu czytelnikowi.
Narrator do spółki z głównym bohaterem odkrywają przed nami przewrotne i niemiłosierne koło fortuny świata...
Świat, w którym wszystko jest na wyciągnięcie ręki, każda odległość do pokonania prywatnym odrzutowcem, każde przedsiębiorstwo do wykupienia, każdy człowiek podporządkowany. Tak wygląda rzeczywistość najbogatszych Azjatów. Ci jednak w swojej bajkowości i niewyobrażalności stają w poprzek najnowszej powieści Kevina Kwana.
Po pierwsze dzieje się tak dlatego, że ciężko jest utożsamić się z prezentowanym wachlarzem postaci, po drugie, książka opowiada historię związku Rachel i Nicka w sposób niewyobrażalnie szablonowy. Autor nie zagłębia się w rozważania nad naturą doboru par, nie opiewa niezłomności prawdziwej miłości, nie buduje ciekawych metafor i rezygnuje z pogłębionej psychologizacji postaci. Zamiast tego jest sztywnym komentatorem wielkich towarzyskich ceremonii, spisuje rozmowy jedna po drugiej i przechodzi do kolejnego rozdziału.
Nie znajdziesz tu fantazji ani finezji noblisty, ale jeżeli kusi cię, by w czasie lata poznać inny, płynący złotem i perłami świat, a w dodatku lubujesz się w serialach pokroju “Mody na sukces” bądź tabloidowych kronikach towarzyskich, tom może przypaść ci do gustu.
Świat, w którym wszystko jest na wyciągnięcie ręki, każda odległość do pokonania prywatnym odrzutowcem, każde przedsiębiorstwo do wykupienia, każdy człowiek podporządkowany. Tak wygląda rzeczywistość najbogatszych Azjatów. Ci jednak w swojej bajkowości i niewyobrażalności stają w poprzek najnowszej powieści Kevina Kwana.
Po pierwsze dzieje się tak dlatego, że ciężko jest...
Tym, na co warto zwrócić uwagę chwytając za "Świat na żółto" jest fakt, jak wielu rzeczy człowiek jest się w stanie dowiedzieć o sobie i innych, jeśli tylko poświęci na to ułamek swojego czasu w dwudziestoczterogodzinnym rozkładzie dnia.
Espinosa swoje spostrzeżenia wywodzi z doświadczeń życia prowadzonego nieco "na opak", życia w odcięciu od świata zewnętrznego i perspektywy zwyczajnego przechodnia. Wszystko to paradoksalnie umożliwia mu choroba nowotworowa, na którą zapada w wieku czternastu lat, a która zbiera na nim żniwo w postaci nogi, płuca i kawałka wątroby.To dzięki rakowi młody jeszcze Albert po raz pierwszy zaczyna zwracać uwagę na takie aspekty ludzkiej egzystencji jak potrzeba nieseksualnej bliskości cielesnej z innym człowiekiem czy rola takich procesów jak oddychanie i chód w kształtowaniu się naszych cech charakterystycznych. Czy wiedziałeś, że siła naszego spokoju może wypływać z faktu, że potrafimy słuchać sami siebie podczas złości, że sposób stawiania kroków łączy się ze sposobem w jaki się śmiejemy, że zmiana metody oddychania potrafi zmienić nasze podejście do świata? Oraz, czy kiedykolwiek przemknęło ci przez myśl, ile dla człowieka znaczy spanie w towarzystwie drugiej osoby (nie mylić z "przespaniem się z kimś")?
Z pewnością nie jest to typowa książka ze wspomnieniami, żaden z niej dziennik, ani fabularyzowana rozprawka. Mamy raczej do czynienia z treścią ukształtowaną jak wykład; wprowadzenie, podwaliny teorii, teoria właściwa, sekcja pytań, zakończenie i posłowie przyjaciela. Wszystkim tym, którzy z jakichś powodów nie przepadają za uporządkowanymi listami i typologiami (w nich bowiem lubuje się Hiszpan) - uważają je za arbitralne bądź niedoskonałe narzędzia opisu, pozostaje mi podkreślić: treść książki z główną koncepcją "żółtości" i odkryciami autora zmienia podejście czytelnika i poszerza sposób patrzenia na rzeczywistość do tego stopnia, iż w pełni rekompensuje jej quasi-poradnikową budowę.
Tym, na co warto zwrócić uwagę chwytając za "Świat na żółto" jest fakt, jak wielu rzeczy człowiek jest się w stanie dowiedzieć o sobie i innych, jeśli tylko poświęci na to ułamek swojego czasu w dwudziestoczterogodzinnym rozkładzie dnia.
Espinosa swoje spostrzeżenia wywodzi z doświadczeń życia prowadzonego nieco "na opak", życia w odcięciu od świata zewnętrznego i...
Dla czterdziestoletniego reportera i korespondenta wojennego Andrzeja Mellera podróż jest czymś więcej niż tylko okazjonalnym wyjazdem w tropiki. Autor trzech książek podróżniczych na każdym kroku przekonuje nas, że podróżowanie po świecie to styl życia, w dodatku taki, który wymaga od człowieka więcej, niż można by się spodziewać oglądając pokazy slajdów i czytając artykuły.
Autor „Czołem, nie ma hien”, błyskotliwej i zabawnej książki o Wietnamie doświadczenie podróżnicze zdobywa już od nastoletniego wieku. Jeździ na Syberię i po Europie, później już jako dziennikarz odwiedza ogarnięte wojnami rejony Ziemi: Kaukaz, Afganistan, Pakistan, Sri Lankę i Libię. Echa i wspomnienia tych niecodziennych doświadczeń pobrzmiewają także w tomie o Wietnamie. Meller jest, jak przystało na rasowego korespondenta, bardzo zainteresowany historią kraju, od wieków szarpanego wojnami. Odwiedza dawne więzienia i łagry, przypomina czytelnikowi o istotnych bitwach i wydarzeniach sprzed lat. Ktoś bez odpowiedniego przygotowania merytorycznego mógłby po prostu pogubić wiele z paradoksów i niuansów, które władają współcześnie ojczyzną Ho Chi Minha, tymczasem piszący dla „Tygodnika Powszechnego”, „National Geographic” czy „Kontynentów” Meller podaje nam na tacy nie tylko najistotniejsze przewodnikowe fakty, ale stara się w każdym z rozdziałów pokazać nową, osobną, zawsze zachwycającą przygodę.
Oprócz historycznych dygresji „Czołem, nie ma hien” niesie więc ze sobą jeszcze ważniejszy ładunek – są nim uważna obserwacja otoczenia, wyobraźnia pisarska oraz świetne poczucie humoru. Z książki dowiemy się, między innymi, za co można dostać w twarz w 90. milionowym Wietnamie, jak wygląda korek motorowy w Sajgonie, dlaczego nowy rok jest najważniejszym świętem Wietnamczyków albo chociażby, kto decyduje o miejscu pochówku zmarłego. Dodatkowo poznamy Polonię i międzynarodowe towarzystwo zamieszkujące wioskę Mui Ne, dowiemy się wiele o obyczajowości tubylców a także przekonamy się do czego zdolni są w tym zakątku Azji niewidomi. To jednak zaledwie nieliczne przykłady tego, co Polak z rzadko spotykanym wyczuciem i polotem opowie nam o odwiedzanych przez siebie rejonach.
Z pewnością backpacker powinien przede wszystkim być osobą otwartą i ciekawą świata, tolerancyjną, ale i niezależną a do tego musi posiadać nie lada zmysł obserwacyjny, przydatną praktyczną wiedzę oraz zaradność. Przetrwanie w odległych zakątkach globu bywa bowiem trudne nawet dla najlepiej przygotowanych. Andrzej Meller posiada wszystkie z tych cech, a na dokładkę jako narrator zapewnia ogromną dozę rozrywki. Ponadto, potrafi skutecznie rozbudzić u odbiorcy ciekawość. Czytając wielokrotnie zrywałem się i pędziłem do komputera, aby dowiedzieć się więcej na tematy, o których pisze A.M. Po przeczytaniu niemal 400. stron nadal pozostałem głodny świata (w szczególności Wietnamu) i już wiem, że z pewnością sięgnę po dwie poprzedniczki „Czołem, nie ma hien” - tak dobra energia bije z tej przygodowo-sensacyjnej, reporterskiej prozy! Meller nie tylko potrafi rozbawić i zaciekawić, ale w mistrzowski sposób buduje świat swojego reportażu. Rozdział po rozdziale coraz bardziej rozgaszczamy się w nadmorskiej willi, skąd pisze o swoich przygodach. Inną rzeczą, która obok żądzy wiedzy i przygody zostaje we mnie po lekturze jest ambitny plan, by tak jak pisarz odwiedzić kiedyś Wietnam i spróbować na własnej skórze przekonać się, jak smakują opisane przez niego potrawy, sytuacje i zwyczaje. „Czołem...” pozostaje więc świetną reklamą oddalonej od Polski Socjalistycznej Republiki Wietnamu, ale przede wszystkim sprawia, że autor na dobre wpisuje się do mojej osobistej kroniki dobrych polskich książek podróżniczych.
Dla czterdziestoletniego reportera i korespondenta wojennego Andrzeja Mellera podróż jest czymś więcej niż tylko okazjonalnym wyjazdem w tropiki. Autor trzech książek podróżniczych na każdym kroku przekonuje nas, że podróżowanie po świecie to styl życia, w dodatku taki, który wymaga od człowieka więcej, niż można by się spodziewać oglądając pokazy slajdów i czytając...
więcej Pokaż mimo to