Pisarka, psycholożka, trenerka i terapeutka. Zadebiutowała w 1996 roku powieścią Zimno mi, mamo. Następnie opublikowała szereg książek m.in. Miłość. Reaktywacja, Wojna żeńsko-męska i przeciwko światu. Matka dorosłej córki. W Fundacjach Feminoteka i CEL prowadzi grupy terapeutyczne dla kobiet doświadczających przemocy. Od lat związana z magazynem „Sens”.
Feministyczna tyrada, którą ciężko przetrwać do końca. Spodziewałem się książki wzmacniającej mężczyzn, ale niestety - jej główną osią są kobiety jako ofiary męskiej przemocy i mężczyzni-agresorzy o nieograniczonej władzy i mocy, na których nikt nie ma wpływu. Marksizm kulturowy w najczystszej formie - na świecie są tylko uciśnieni i uciskający, a przynależność do danej grupy definiuje płeć. Przykłady w książce są skrajnie stereotypowe, przejaskrawione, a czasem po prostu głupie. Autorka w swojej pracy terapeutycznej nie spotkała chyba ludzi poniżej 30 roku życia, bo w zasadzie prawie wszystkie role społeczne w niej przedstawione przejawiają pokolenia wychowane za komuny. Nie polecam.
Chaotyczna, przejmująca opowieść, teraźniejszość wymieszana z przeszłością i fikcją. A ta fikcja czerpie z rzeczywistości pełnymi garściami. Śmiech przez łzy, ironiczne spojrzenie na siebie samą i to, co sprawiło, że jest się sobą. Upodobanie do wybierania dróg pod górkę, bo nie ma jak kobieta z misją ratunkową. Szukanie własnego głosu i mówienie nim głośno, gdy wreszcie się wie, że już nic człowiek nie musi i że inni swoje opinie o nas w buty sobie mogą wsadzić.
Są historie, które trzeba opowiedzieć, by się z nich wyleczyć. Pół żartem, pół serio, namotać, choć ziarno prawdy nieustannie oddzielać od plew – tak najbezpieczniej przeprowadzać autopsję na własnej psychice. Ja tak odczytałam „Życie po mężczyźnie”. Cieszę się, że po katastrofie jest możliwość wyprostowania uprzednio zgiętych nóg. I że jest siła, by wbrew wszystkim i wszystkiemu być kowalichą własnego losu. I podziwiam Panią Samson, cholernie podziwiam…