rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Gdybym miała swoją własną prywatną listę najważniejszych dla mnie książek - takich, które znacząco wpłynęły na moje życie, decyzje, świadome wybory to „Chiny 5.0” miałyby dożywotnio gwarantowane miejsce na samym podium. Będę ten szalenie aktualny i ważny reportaż niemieckiego dziennikarza, wieloletniego korespondenta w Pekinie Kaia Strittmattera- nawet nie polecać, a wręcz usilnie wciskać każdemu do przeczytania. I tak jak nie przepadam za określaniem książek jako „lektury obowiązkowe”, „must ready” itd. to w przypadku tej książki muszę zrobić wyjątek i naprawdę bez krzty wahania stwierdzam, że fragmenty powinny być czytane i omawiane już w szkole. I teraz - po lekturze „Chin 5.0” jeszcze bardziej uderza mnie to jak pomijany jest przez największe, ogólnodostępne krajowe media problem AI, nadmiernego wykorzystania nowych technologii przez władze państwowe i prywatne koncerny. Mnie już jakiś czas temu skutecznie z szału na smart urządzenia wyleczyła Gosia Fraser i jej pełne rozsądku, mądrych przemyśleń i trzeźwego spojrzenia na nowe technologie podcasty i artykuły. Ta książka zdecydowanie jeszcze bardziej poszerzyła moją wiedzę i świadomość, co do zagrożeń nadmiernego otaczania się smart urządzeniami. A - i na co zwraca uwagę w swojej książce Strittmatter nie tylko urządzenia produkowane w Chinach mogą naruszać prywatność - zarówno amerykańskie jak i europejskie firmy (w tym m.in. bardzo u nas popularny VW) korzystają w swoich produktach z technologii, urządzeń zamawianych u Chińczyków.

Jeszcze wspomnę, że polski tytuł tego nie sugeruje - ale jest to również w znacznej mierze książka o samych Chinach - społeczeństwu, polityce, historii, kulturze. Zresztą autor wielokrotnie wspomina, że takie „przyzwolenie” Chińczyków na kontrolę, uległość wobec władz i rządy autorytarne jest głęboko zakorzenione w ich historii i kulturze. Przeciekawe są i te nie-technologiczne części książki.

Naprawdę, ogromnie polecam każdemu „Chiny 5.0” przeczytać - niezależnie od wieku, pochodzenia, wykształcenia itd., bo poruszane w książce zagrożenia dotyczą nie tylko obywateli Chin, a każdego z nas - jeszcze nie w tak dużym stopniu jak Chińczyków, ale z coraz dynamiczniejszym rozwojem AI i ogólnie nowych technologii jest to problem coraz bardziej i nas dotykający.

instagram.com/joannaoksiazkach facebook.com/joannaoksiazkachfb

Gdybym miała swoją własną prywatną listę najważniejszych dla mnie książek - takich, które znacząco wpłynęły na moje życie, decyzje, świadome wybory to „Chiny 5.0” miałyby dożywotnio gwarantowane miejsce na samym podium. Będę ten szalenie aktualny i ważny reportaż niemieckiego dziennikarza, wieloletniego korespondenta w Pekinie Kaia Strittmattera- nawet nie polecać, a wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odlot totalny! Szalony trip poza granice wyobraźni. Fantastyczna jazda w dalekie wymiary i odległe czasy. Hipnozy, mentiony, aury, pałace pamięci, nie tylko czytanie, ale i grzebanie w myślach. Zjawiska i zdolności, które filozofom się nie śniły. Cała gama piekielnie barwnych postaci, oryginałów do kwadratu! Irytujący, uroczy, antypatyczni, przesympatyczni - do wyboru do koloru! Absolutnie niemożliwa do przewidzenia historia - każda kolejna strona każdy kolejny akapit to niewiadoma. Nie mam pojęcia na jakich bajkach wychowała się Marketa Pilatova, że dziś posiada tak niebotyczną wyobraźnię, ale domyślam się, że Krecik to to nie był. Chyba, że Krecik na dopalaczach. Albo Gumisie podkręcane sokiem z gumijagód na bazie super hiper energetyków. Wspaniałe, cudowne szaleństwo! I zapewne teraz wszyscy myślicie, że “Ciemna strona” to radosna, ujmująca komedyjka. Nic bardziej mylnego! Marketa Pilatova, owszem, nie stroni od komizmu, prześmiesznych dialogów i sytuacji, ale pod płaszczykiem tej wszechobecnej wesołości skrywa się przygnębiająca, daleka od banałów opowieść o tak sztampowych tematach jak odwieczna walka dobra ze złem, niezrozumienie i odrzucenie. Bohaterowie Pilatovej to jednostki w głębi duszy nieszczęśliwe, przepełnione smutkiem, zmagające się z demonami przeszłości - co skutecznie udaje im się maskować etykietą “odmienności” czy często okazywanym poczuciem humoru. Ta z pozoru czysto rozrywkowa opowieść będąca bardzo oryginalną, umiejętnie sporządzoną i celująco wykonaną mieszanką fantastyki, realizmu magicznego i kryminału w rzeczywistości skrywa w sobie bogactwo treści i zmusza czytelnika do pochylenia się nad - zarówno wiecznie aktualnymi jak i nowo-otrzymanymi w pakiecie z cudownymi odkryciami XXI-wieku - problemami. Pilatova napisała powieść niejednoznaczną, wielowarstwową, ze zmuszającym do długich rozmyślań drugim dnem. Czeska pisarka obdarowała czytelników historią tak bogatą, że można o niej rozmawiać godzinami, po wielokroć analizować w głowie, a i tak zawsze znajdzie się coś więcej, coś jeszcze do dodania.

www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/

Odlot totalny! Szalony trip poza granice wyobraźni. Fantastyczna jazda w dalekie wymiary i odległe czasy. Hipnozy, mentiony, aury, pałace pamięci, nie tylko czytanie, ale i grzebanie w myślach. Zjawiska i zdolności, które filozofom się nie śniły. Cała gama piekielnie barwnych postaci, oryginałów do kwadratu! Irytujący, uroczy, antypatyczni, przesympatyczni - do wyboru do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawładnęła mną ta książka. Zafascynowała, zaangażowała i pochłonęła totalnie. Pozycja autorstwa Janki Kaempfer Luis to ten typ literatury faktu, do którego mam wyjątkową słabość - osobiste intymne wspomnienia, próba rekonstrukcji historii rodzinnej na podstawie skąpych skrawków informacji, nielicznych przebłysków pamięci i skrupulatnie prowadzonego prywatnego śledztwa. Autorka córka Żydów - intelektualistów - enigmatycznej piękności, bohaterki Powstania Warszawskiego Ireny Gelblum i znanego dziennikarza Ignacego Waniewicza kawałek po kawałku, okruszek po okruszku dopasowując kolejne rozsypane po całym kraju i całym świecie puzzle rekonstruuje liczącą kilkanaście dekad historię swojej najbliższej rodziny. Intymna opowieść Kaempfer Luis to pasjonująca, bogata w mało znane fakty sięgająca końca XIX wieku lekcja historii Polski i dziejów mieszkającej tu ludności Żydowskiej. Przeciekawe są fragmenty o kiedyś przepięknych luksusowych kamienicach warszawskich wybudowanych przez przodków autorki jak i o sytuacji Żydów na wiejskich ziemiach w pierwszych dekadach po 1900 roku. W końcu i czas II Wojny Światowej - pomimo bardzo dobrej znajomości tego okresu - opowieść Kaempfer Louis w żadnym momencie mnie nie nużyła. Korzystając z pomocy m.in. Marka Edelmana i Remigiusza Grzeli autorka „na naszych oczach” poznaje całkiem inne wcielenie swojej dosyć surowej, oschłej matki - kobietę odważną, pełną empatii i dobroci, ryzykującą swoje życie dla innych.
Przejmująca jest to opowieść. Niesamowita, piękna i pełna smutku historia. Jestem pewna, że to jedna z tych książek, które zostaną we mnie na długie długie lata.

www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/

Zawładnęła mną ta książka. Zafascynowała, zaangażowała i pochłonęła totalnie. Pozycja autorstwa Janki Kaempfer Luis to ten typ literatury faktu, do którego mam wyjątkową słabość - osobiste intymne wspomnienia, próba rekonstrukcji historii rodzinnej na podstawie skąpych skrawków informacji, nielicznych przebłysków pamięci i skrupulatnie prowadzonego prywatnego śledztwa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Węgierska wieś początku XX-wieku, reportaż kryminalny, kobiety trucicielki-morderczynie mężczyzn. Brzmi szalenie intrygująco, prawda? Brzmi - to słowo klucz, Szanowni Państwo! Sprawne i godne tak nieprzeciętnego i mało znanego tematu wykonanie przerosło autorkę. Zacznijmy od tego, że oryginalny wydawca już na wstępie wprowadza czytelnika w błąd kategoryzując “Wioskę Wdów” jako literaturę faktu, a dokładnie - reportaż. I tu trzeba pochwalić polskie wydawnictwo, że konsekwentnie uczciwie reklamują książkę McCracken jako “powieść z kategorii true crime”. Reportaż fabularyzowany? Też pasuje idealnie. Mnóstwo w tej książce drobiazgowych opisów dokładnych przemyśleń i zachowań bohaterów (osób rzeczywistych - nie fikcyjnych) czy szczegółowych wydarzeń - relacjonowanych minuta po minucie. Skąd McCracken posiadała tak gruntowną wiedzę o zdarzeniach mających miejsce ponad 100 lat temu w maleńkiej, zapyziałej węgierskiej wiosce? Próżno szukać odpowiedzi - źródła w tym “reportażu” to jeden wielki żart. Kompletny brak przypisów, szczątkowa bibliografia przekierowująca do bardzo ogólnych, mało precyzyjnych źródeł. Skąd czytelnicy mają mieć pewność, że treść książki faktycznie opisuje rzeczywiste wydarzenia i osoby? U mnie w przypadku literatury faktu przy tak powierzchownym, niedbałym podejściu do podawanie źródeł włącza się tryb “niewierny Tomasz” i o zaufaniu do tego, co autor bądź autorka przekazuje, o wiarygodności nie ma mowy. Tak ogólna bibliografia tylko namnaża u mnie wątpliwości i rodzi kolejne pytania. Czy autorka osobiście odwiedziła węgierskie archiwa? Czy korzystała z oryginalnych węgierskojęzycznych źródeł czy opierała się wyłącznie na artykułach znalezionych w internecie i anglojęzycznych pozycjach z bibliotek? Czy próbowała kontaktować się lub osobiście dotrzeć do osób, które o tej sprawie posiadają sporą wiedzę? W końcu i - czy zna węgierski czy korzystała z pomocy tłumacza? I tu znów kolejne pytanie - jakiego? Profesjonalnego z biegłą znajomością języka bądź native speakera czy jednego z popularnych translatorów internetowych? Można się pogubić w tym gąszczu pytań i wątpliwości.

Przy tych wszystkich słabościach książka McCracken niespodziewanie w pewnym stopniu broni się w jednym punkcie. Jako reportaż historyczno-true crime “Wioska Wdów” zasługuje co najwyżej na ocenę mierną - natomiast warstwa nie-kryminalna to już zupełnie inna bajka. Opisy życia w małej węgierskiej wiosce w latach międzywojennych oraz licznych - tak różnych od naszych polskich - tradycji, obrzędów, zabobonów czy w końcu i historia Węgier tamtego okresu - o tym wszystkim McCracken pisze fascynująco. Tylko znów - brak dokładnych przepisów ze źródłami, przynajmniej w bibliografii jest kilka tytułów na ten temat wymienionych.

McCracken (wraz z redaktorką) powinna się zdecydować czy chce napisać reportaż historyczno-kryminalny czy powieść, będącą mało porywającą obyczajówką wypełnioną, w znacznej mierze zbędnymi, przemyśleniami bohaterów. Bo w takiej formie w jakiej ta książka została wydana czytelnik dostaje takie nie wiadomo co do ręki - ni to powieść historyczna ni stricte fabularyzowany reportaż. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości ktoś bardziej kompetentny zajmie się tematem trucicielek z węgierskiej wioski Nagyrév.

www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/

Węgierska wieś początku XX-wieku, reportaż kryminalny, kobiety trucicielki-morderczynie mężczyzn. Brzmi szalenie intrygująco, prawda? Brzmi - to słowo klucz, Szanowni Państwo! Sprawne i godne tak nieprzeciętnego i mało znanego tematu wykonanie przerosło autorkę. Zacznijmy od tego, że oryginalny wydawca już na wstępie wprowadza czytelnika w błąd kategoryzując “Wioskę Wdów”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Panie i Panowie, król ambitnej i inteligentnej literatury rozrywkowej jest u nas w kraju jeden i nazywa się Maciej Siembieda. Najnowszą powieścią “Kołysanka” tylko udowadnia, że berło i koronę dzierży jak najbardziej zasłużenie i że wcale z królewskim tronem tak szybko żegnać się nie zamierza.

Jakże wspaniała, wręcz mistrzowska jest to powieść! Aż słów mi brak, żeby należycie wyrazić mój zachwyt nad najnowszą - szóstą już - częścią przygód prokuratura IPN Jakuba Kani. Autor jak zwykle serwuje czytelnikom fascynujący miks thrillera, kryminału, sensacji i obfitującej w autentyczne fakty powieści historycznej. Jak przy wszystkich innych książkach - tak i przy “Kołysance” - znów chylę czoła i podziwiam monstrualnie wiedzę historyczną autora, znakomity research, pasję do pisania, która wręcz wylewa się z każdej strony, każdego zdania oraz last but not least umiejętność totalnego zarażenia przedstawianymi tematem i zagadnieniami historycznymi czytelnika! Maciej Siembieda znów oszałamia czytelnika snutą na kartach książki opowieścią - jej rozmachem, wielowątkowością, misterną w najdrobnijeszym szczególe przemyślaną intrygą, zupełnie niespodziewanymi zwrotami akcji i zaskakującym, aczkolwiek bardzo satysfakcjonującym finałem. Naprawdę nie potrafię się do niczego przyczepić, bo i bohaterowie są pierwszorzędnie wykreowani - realistyczni, w swoim zachowaniu i postępowaniu jak najbardziej naturalni i “ludzcy”, czasami wielce oryginalni i dziwaczni - ale nigdy nie karykaturalni. Uwielbiam to jak dużą uwagę autor poświęca i postaciom drugoplanowym - w książkach Siembiedy nie tylko główni bohaterowie posiadają cały wachlarz cech, historię życia - i poboczne postacie dostają swoje wątki. I zawsze są to wątki niesamowicie interesujące. Język i styl? Tu też fani pisarstwa autora będą przeszczęśliwi. “Kołysanka” naszpikowana jest błyskotliwymi i ironicznymi, wypełnionymi poczuciem humoru dialogami, ripostami i spostrzeżeniami. Opisy - te są tak plastyczne, drobiazgowe, z tak ogromnym przywiązaniem do detalu, że “Kołysanka” wypada niczym literacki odpowiednik filmowych dzieł Viscontiego.
“Kołysanka” to kolejny popis wielkiego talentu pisarskiego Macieja Siembiedy. Najnowsza pozycja w niczym nie ustępuje poprzednikom, a ja osobiście - ze względu na wybitnie “moją” tematykę tj. będący w centrum fabuły Śląsk, obfite w autentyczne wydarzenia i postaci historyczne retrospekcje z XIX wieku i powojennego okresu oraz istotną, a wręcz kluczową rolę muzyki klasycznej w całej historii - stawiam “Kołysankę” na samym szczycie podium twórczości autora. I tym sposobem dotychczasowy posiadacz wieńca laurowego - “Miejsce i imię” spadł na drugie miejsce.

Uwierzcie mi - dla mnie to była książką marzenie. Najwykwintniejsza czytelnicza uczta, idealne połączenie rozrywki z ogromną dawką wiedzy. Tak mocno zaangażowałam się w tę historię, tak zżyłam z bohaterami, traktując ich jak dobrych znajomych, że z jednej strony ciekawość zżerała - jak rozwiną i rozwiążą się liczne skomplikowane i pełne tajemnic wątki, z drugiej jednak tak doszczętnie wsiąkłam w tę opowieść i tak doskonale się w niej odnalazłam, że chciałam aby ta czytelnicza przygoda trwała jak najdłużej, nie chciałam szybko się z nią żegnać. Fenomenalna to rzecz!

www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/

Panie i Panowie, król ambitnej i inteligentnej literatury rozrywkowej jest u nas w kraju jeden i nazywa się Maciej Siembieda. Najnowszą powieścią “Kołysanka” tylko udowadnia, że berło i koronę dzierży jak najbardziej zasłużenie i że wcale z królewskim tronem tak szybko żegnać się nie zamierza.

Jakże wspaniała, wręcz mistrzowska jest to powieść! Aż słów mi brak, żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ewidentnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ostatnimi czasy cierpimy na niedobór książek o tematyce LGBTQIA. I jest to jak najlepszy trend wydawniczy, który autentycznie cieszy. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie homofobia jest powszechna, gdzie rząd nie tylko dyskryminację osób nieheteroseksualnych akceptuje, ale i jej przyklaskuje i sam propaguje, książki poruszające tematykę mniejszości seksualnych - czy to powieści z reprezentacją osób LGBTQIA czy reportaże traktujące o tych grupach są ogromnie potrzebne. Jednak nie da się zaprzeczyć, że są i wydawnictwa, które na tym delikatnym i wymagającym potraktowania z największym szacunkiem temacie chcą tylko i wyłącznie zarobić. Nie obchodzi ich edukacja społeczeństwa, szerzenie tolerancji, przekonanie zatwardziałych homofobów, że LGBTQIA to ludzie - a nie ideologia. Nie trzeba więc dużo na księgarnianych regałach się naszukać aby natrafić na z realną troską o mniejszości seksualne nie mające nic wspólnego tęczowe wydawnicze babole - miałkie, powierzchowne, pisane na kolanie. Co tam jakość i merytoryczność - na fali elgiebetowego (sic!) „trendu” wszystko z tęczą na okładce zejdzie na pniu. Na szczęście mająca u nas premierę zaledwie kilka tygodni temu książka Marka Gevissera nie zalicza się do tego typu publikacji. Gevisser - pochodzący i wychowany w RPA nieheteronormatywny dziennikarz- napisał reportaż doskonały - wnikliwy, wartościowy, którego największą mocą jest unikatowość wyróżniająca go spośród innych podobnych pozycji. Autor podszedł do tematu osób o różnych orientacjach seksualnych i tożsamościach płciowych od całkiem innej strony niż większość jego kolegów po fachu (i „temacie”) i w „Różowej linii” oddał głos tym zazwyczaj niezauważalnym i pomijanym - przedstawicielom społeczności LGBTQIA z najdalszych krańców świata, zamieszkałych i dorastających w państwach potocznie zwanych “egzotycznymi” czy “turystcznymi”, w których o panujących prawach i zakazach względem mniejszości seksualnych, bądźmy szczerzy - przeciętny Europejczyk czy Amerykanin nie wie nic. Para lesbijek prowadząca homo-kawiarnię w Kairze, ugandyjski nastolatek przebywający w obozie dla uchodzców w Nairobii, transpłciowa Rosjanka starająca się o opiekę nad jedynym synem. To tylko garstka bohaterów „Różowej linii”, z którymi w ciągu siedmiu długich lat tytanicznej pracy nad reportażem rozmawiał i których losy miesiącami śledził Gevisser. Reporter obszerne i naprawdę dramatyczne, ale i niepozbawione szczęsliwych momentów, wspomnienia swoich rozmówców przeplata rozdziałami, w których wnikliwie i szczegółowo, ale przejrzyście i zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika językiem przybliża historię i sytuację ruchu LGBTQIA na całym świeice. I owszem, są kraje, które dla tej społeczności są istnym rajem na ziemi; kraje, w których osoby z mniejszości m są traktowane jak każdy inny obywatel - przysługują im te same prawa, ale i obowiązują identyczne nakazy i zakazy. Jednocześnie ich rówieśnicy mieszkający kilkaset/kilka tysięcy kilometrów dalej za trzymanie się za rękę z osobą tej samej płci czy inne i niewiele bardziej wylewne publiczne okazywanie czułości są skazywani na dożywocie, a nawet karę śmierci. Polska, niechlubnie sytuuje się bliżej tych drugich. Z resztą specjalnie do polskiego wydania autor popełnił dodatkowy rozdział, który w całości skupia się na sytuacji osób nieheteronormatywnych w naszym kraju. Co nie powinno być dla nikogo z czytelników nowością - wyłania się tu gorzki obraz sytuacji niegodnej pozazdroszczenia.
Książka Gevissena to bardzo ważny głos w dyskusji w sprawie wzajemnej tolerancji i promowania praw mniejszości seksualnych. Oby wybrzmiał jak najgłośniej!

www.instagram.com/joannaoksiazkach

Ewidentnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ostatnimi czasy cierpimy na niedobór książek o tematyce LGBTQIA. I jest to jak najlepszy trend wydawniczy, który autentycznie cieszy. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie homofobia jest powszechna, gdzie rząd nie tylko dyskryminację osób nieheteroseksualnych akceptuje, ale i jej przyklaskuje i sam propaguje, książki poruszające...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po “Fridę” sięgnęłam z chęci pogłębienie swojej znikomej wiedzy w będącym nadal w pewnym stopniu tabu - temacie przymusowej pracy seksualnej w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Spodziewałam się, że znaczną część książki stanowić będą rozległe opisy obozowej codzienności, a w szczególności prostytucji - zajęcia, do którego zmuszana była główna bohaterka - związanych z nim trudności bądź ewentualnych przywilejów, reakcji i zapatrywań współwięźniarek, jak w końcu i przemyśleń oraz emocji towarzyszących samej Fridzie. W jak ogromnym byłam błędzie! Owszem, w swojej książce Nina F. Grünfeld opisuje losy znanej jedynie z opowieści żydowskiej babki - jednak ta nierządem zajmowała się wyłącznie przed trafieniem do, coraz to kolejnych, obozów zagłady. Czy przez ten fakt byłam rozczarowana lekturą? W żadnym wypadku! Wręcz zaryzykuję stwierdzenie, że to, co dostałam było znacznie bardziej satysfakcjonujące niż gdyby była to książka traktująca stricte o prostytucji w obozach koncentracyjnych, bowiem “Frida” to znacznie więcej! Poza bardzo ciekawą historią życia głównej bohaterki - od jej “problemowego” urodzenia w przez lata stanowiącej między Słowakami i Węgrami spór o przynależność maleńkiej wiosce Leles przez lata młodzieńcze - wyrwanie się do cywilizacji, utrzymywanie się z prostytucji w dużych miastach Czechosłowacji, burzliwe związki i nie mniej burzliwe zatargi z organami ścigania czy wreszcie narodziny pierwszego (i jedynego) dziecka oraz problemy z jego odzyskaniem po wcześniejszym oddaniu go do adopcji parze porządnych nowych rodziców - aż po pobyty w licznych obozach koncentracyjnych - zarówno na terenie Polski jak i Niemiec. Książka Grünfeld to także fascynujący obraz przedwojennej i późniejszej - okupowanej Czechosłowacji. Życie codzienne, sytuacja polityczna i funkcjonowanie w państwie rządzonym przez sprzyjające Hitlerowi władze, relacje międzyludzkie, traktowanie i nastawienie do Żydów i innych mieszkańców eliminowanych ras - te wszystkie zagadnienia Grünfeld porusza przy okazji snucia historii życia swojej babki. W końcu jest i “Frida” niesłychanie intymną i osobistą, druzgocącą i poruszającą najgłębsze emocje opowieścią o trudnych relacjach rodzinnych, wpływie dzieciństwa i traum wojennych na kształtowanie osobowości i całe późniejsze życie. Na przemian z losami Fridy Grünfeld drobiazgowo pokazuje przebieg śledztwa prowadzonego w poszukiwaniu informacji o swojej babce, na temat której dotychczas posiadała jedynie szczątkową, najbardziej podstawową wiedzę. Trzeba przyznać, że dochodzenie prawdy o Fridzie to niepomiernie mozolne zadanie - obejmujące parę kontynentów, setki zakurzonych archiwalnych dokumentów i dziesiątki obcojęzycznych rozmówców. Momentami można mieć wrażenie, że tak naprawdę Frida nigdy nie istniała - tak znikome są świadectwa jej egzystencji. Wprawdzie autorce udało się odkryć nieznane wcześniej fakty o babce, dołożyć kolejne puzzle do układanki składającej się na historię jej tragicznego życia, jednak nadal pozostało mnóstwo luk do zapełnienia. Niewykluczone, że za kilka miesięcy / lat / dekad dostaniemy uzupełnioną o kolejne fragmenty kontynuację opowieści o Fridzie. A może i pełną biografię? Pewne jest, że będę śledzić dalsze poczynania autorki. “Frida” tak mnie pochłonęła, oszołomiła i nieraz ścisnęła za gardło, że nie wyobrażam sobie nie poznać końca, zamknięcia tej historii, o ile do takiego kiedykolwiek uda się Ninie F. Grünfeld doprowadzić.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/

Po “Fridę” sięgnęłam z chęci pogłębienie swojej znikomej wiedzy w będącym nadal w pewnym stopniu tabu - temacie przymusowej pracy seksualnej w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Spodziewałam się, że znaczną część książki stanowić będą rozległe opisy obozowej codzienności, a w szczególności prostytucji - zajęcia, do którego zmuszana była główna bohaterka - związanych z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W lipcu 1890 roku Anton Czechow udał się na będącą miejscem zsyłek i katorgi odległą wyspę Sachalin. Spędził tam 3 miesiące dokonując spisu ludności. Ogromna liczba wywiadów z osadnikami i katorżnikami oraz liczne notatki dokumentujące życie codzienne mieszkańców i spostrzeżenia Czechowa dotyczące samej wyspy - jej geografii, historii itd. zaowocowały wydaną w 1893 roku książką “Wyspa Sachalin. Notatki z podróży”.

“Sachalin” odkrywa przed czytelnikiem zupełnie inną nieznaną stronę Czechowa. Okazuje się bowiem, że Rosjanin był nie tylko wybitnym nowelistą i dramatopisarzem, ale i doskonałym reporterem - skrupulatnym, dociekliwym, był człowiekiem potrafiącym słuchać, przed którym rozmówcy sami z siebie się otwierali. Poziomem literatura faktograficzna Czechowa nie odbiega znacząco od beletrystyki jego autorstwa. “Wyspę Sachalin”, mimo, że nie można nie zauważyć jej monotonności i powtarzalności, czyta się na jednym wdechu. Jakże jednostajna i nużąca byłaby to lektura gdyby wyszła spod pióra przeciętnego autora. Ponad połowę książki stanowią opisy kolejnych odwiedzanych przez autora okręgów wyspy i tu schemat jest niezmienny - Czechow omawia historię regionu, jego geografię i przyrodę, następnie przechodzi do społeczeństwa i spraw z nim związanych - przedstawia wygląd i stan obozów, demografię i przekrój typów zamieszkujących je więźniów, stosunki i postawy napływowych względem ludów autochtonicznych, przybliża życie codzienne mieszkańców - pracę, edukację, nieliczne skąpo dostępne rozrywki, a także prezentuje i twarde dane - jak najróżniejsze statystyki. A wszystko to powołując się na osobiste rozmowy z napotkanymi mieszkańcami Sachalinu i zdecydowanie bardziej obiektywne źródła - dokumenty i archiwa.
Drugą połowę swojego dzieła Czechow poświęca już niemal wyłącznie mieszkańcom wyspy - a w szczególności więźniom. Jeden po drugim, każdy spory rozdział (z pomniejszymi podrozdziałami) poświęca na drobiazgowe omówienie kolejnych istotnych kwestii - m.in. sytuacji kobiet, małżeństwom, przestępczości, gospodarce rolnej, ucieczkom i zajęciom zesłańców, a także ich pożywieniu, odzieży, piśmiennictwie itd. Osobiście najciekawszy dla mnie był rozdział traktujący o chorobach, śmiertelności i lecznictwie na wyspie. Czy wiedzieliście np. że ówcześnie należące do najczęściej występujących w rozwiniętych krajach choroby śmiertelno-zakaźne i epidemiczne takie jak ospa, dur brzuszny czy tyfus na Sachalinie były praktycznie nieznane. Równie interesujące były rozdziały poświęcone rzadkim rdzennym mieszkańcom wyspy. Zaskakująca, niebywale oryginalna, a i dla współczesnego wykształconego człowieka szokująca była ich kultura, wyznania, obyczaje i tryb życia. Np. zaliczający się do tubylców Ajnowie nigdy się nie myją i śpią w tym, w czym chodzą, brzydzą ich kłamstwo i przemoc, która do tego napawa ich grozą. Inna rdzenna ludność - grubokościści, niscy Giliacy pożywiają się wyłącznie mięsem - uprawę ziemi uznają za wielki grzech, a tego kto zacznie w niej kopać bądź coś posadzi - na pewno czeka szybka śmierć. Ci również się nie myją, a gruba, futrzana odzież nigdy o praniu nie słyszała - przez co bijące od nich smród i odór, przywodzące na myśl psujące się rybie flaki, są nie do zniesienia.

Sięgając po “Wyspę Sachalin” byłam przygotowana na książkę w znacznej mierze, jeśli nawet nie wyłącznie, traktującą o prawzorze Gułagu. Tymczasem dostałam znacznie więcej. Owszem, opisy katastrofalnych warunków, w jakich żyją więźniowie - brak higieny, niedobór pożywienia, maksymalna liczba osób ściśnięta na jednym metrze oraz ich spędzanej na ciężkiej, wymagającej i wyniszczającej fizycznie pracy codzienności zajmują sporą część książki, jednak równie sporo uwagi Czechow poświęca i samej wyspie wraz z jej “prawymi” mieszkańcami - a jest to zagadnienie równie ciekawe co łagry. Wkradająca się przy dłuższym czytaniu monotonia jest praktycznie nieodczuwalna i nie wpływa negatywnie ani na przebieg ani na końcowy odbiór lektury, a to dzięki wspaniałym barwnym, nierzadko dowcipnym, anegdotom gęsto wplatanym przez rosyjskiego klasyka, jak i jego błyskotliwym, celnym spostrzeżeniom oraz mocno działającym na wyobraźnię plastycznym opisom. Wielce interesująca i wartościowa pozycja!

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/

W lipcu 1890 roku Anton Czechow udał się na będącą miejscem zsyłek i katorgi odległą wyspę Sachalin. Spędził tam 3 miesiące dokonując spisu ludności. Ogromna liczba wywiadów z osadnikami i katorżnikami oraz liczne notatki dokumentujące życie codzienne mieszkańców i spostrzeżenia Czechowa dotyczące samej wyspy - jej geografii, historii itd. zaowocowały wydaną w 1893 roku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Swoją „Agátą” Denisa Fulmeková przeniosła mnie do klimatycznej - zarówno malowniczej jak i posępnej XVII-wiecznej Słowacji. Niepozorna króciutka powieść słowackiej autorki dosłownie zwaliła mnie z nóg. Stanowiąca główne miejsce akcji wieś Pryspeki - dzisiejsze Podunajské Biskupice będące dzielnicą Bratysławy to europejskie Salem. Fulmeková opowiada historię pięknej młodej Agáty. Kobiety samodzielnej i samowystarczalnej, żyjącej na uboczu i stroniącej od społeczności wiejskich plotkarek. Po babce odziedziczyła wiedzę o zielarstwie i ziołolecznictwie. A jak wiadomo, w tamtych czasach takie umiejętności i „niepowszednia” osobowość wystarczyły, aby dostać łatkę „czarownicy”. Nic więc dziwnego, że gdy wieś bohaterki nawiedza plaga nieszczęść to właśnie Agáta staje się kozłem ofiarnym.
Chylę czoła jak bogatą i różnorodną problematykę Fulmeková porusza na tak niewielu stronach. Małomiasteczkowa zawiść i ostracyzm, niezrozumienie i brak akceptacji drugiej jednostki, której charakter nie mieści się w sztywnych i ciasnym normach wyznaczonych przez przesiąkniętą uprzedzeniami i zabobonami, zacofaną społeczność. Ile napięcia, niepewności i dramatu człowieka jest zawartych w tej skondensowanej powieści! Jaki to wulkan uczuć i emocji - pogardy, współczucia, rozpaczy, nadziei.
„Agáta” napisana jest wyjątkowo realistycznym, żywym, momentami kronikarskim językiem - co sprawia, że w trakcie lektury zapomina się, że obcujemy z beletrystyką, a nie reporterskim zapisem historycznych zdarzeń. Przez to rownież ma się wrażenie bycia nie - czytelnikiem, a uczestnikiem opowieści snutej przez Felmikovą. W tej mrocznej i tajemniczej powieści od pierwszych stron czuć wiszące w powietrzu nieszczęście i pomimo humorystycznych wtrętów, nieodłączna jest pewność, że happy endu w „Agácie” nie będzie. I mimo tej pewności, że Agáta jest bohaterką tragiczną, świadomości jak potoczą się jej losy, to niesprawiedliwość jakiej doświadczyła i sama osobowość postaci, sympatia i współczucie jakie się wobec niej odczuwa sprawia, że nieustannie jej kibicujemy i w głębi ducha liczymy, że może jednak zdarzy się nieprawdopodobne i do kobiety los się uśmiechnie.
Denisa Fulmeková stworzyła powieść ze wszech miar uniwersalną. Pomimo, że osadzoną w XVII wieku to jakże aktualną. Zapewne każdy z nas zna taką Agátę.
Ogromny talent z tej słowackiej pisarki. Będę wypatrywać kolejnych powieści. Mam nadzieję, że równie znakomitych co „Agáta”.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/

Swoją „Agátą” Denisa Fulmeková przeniosła mnie do klimatycznej - zarówno malowniczej jak i posępnej XVII-wiecznej Słowacji. Niepozorna króciutka powieść słowackiej autorki dosłownie zwaliła mnie z nóg. Stanowiąca główne miejsce akcji wieś Pryspeki - dzisiejsze Podunajské Biskupice będące dzielnicą Bratysławy to europejskie Salem. Fulmeková opowiada historię pięknej młodej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ocalała z chińskiego gułagu Gulbahar Haitiwaji, Rozenn Morgat
Ocena 7,1
Ocalała z chiń... Gulbahar Haitiwaji,...

Na półkach: , , ,

Po nadzwyczajnie długiej bardzo dobrej passie czytelniczej przyszedł czas na literaturę przeciętną, a ośmielę się stwierdzić, że nawet i słabą. Jak bardzo powstrzymywałam się od pisania o tej książce! Jak szkoda mi było na to czasu! Nie chciałam ponownie do niej wracać i przypominać sobie jak gorzkim i ogromnym okazała się rozczarowaniem. Pogrzebać głęboko w odmętach pamięci - najsłuszniejsze wyjście.
“Ocalała z chińskiego gułagu” to - jak twierdzi wydawca - pierwsze wydane drukiem wspomnienia Ujgurki, której udało się wydostać z obozu koncentracyjne w Sinciangu. Przypadek ten jest o tyle unikatowy i wyjątkowy, że naród Ujgurski jest od lat skutecznie represjonowany przez Chińczyków, którzy to dążą do całkowitej zagłady tej należącej do ludów tureckich mniejszości. Mogłoby się wydawać, że temat samograj i że kolokwialnie mówiąc - to się nie mogło nie udać. Nic bardziej mylnego - “Ocalała” skutecznie udowadnia, że nothing is impossible!
Rozpieszczona ostatnimi czasy przez znakomite pozycje w mniejszym bądź większym stopniu traktujące o ludobójstwie autorstwa m.in. Konstantego Geberta czy Magdaleny Grzebałkowskiej tym mocniej kłuła mnie w oczy przeciętność i powierzchowność książki Gulbahar Haitiwaji. Sięgając po wspomnienia kobiety liczyłam na porządna, solidną literaturę faktu dostarczającą sporą ilość informacji o Ujgurach - ich historii, życiu codziennym, stosunkach z innymi narodami. Spodziewałam się dostać dogłębny, ale zrozumiały i przyswajalny dla laika zarys konfliktu z Chińczykami - jego genezę, przebieg, konsekwencje jakie niesie dla obu narodowości i krajów. W końcu nastawiłam się i na szczegółowe opowieści z życia w azjatyckim gułagu. Przecież kto lepiej niż sama więźniarka przez 3 lata dzień po dniu doświadczająca bestialskich tortur, głodu, prania mózgu może drobiazgowo to wszystko opisać przybliżając również towarzyszące człowiekowi w tak skrajnej sytuacji emocje i stany psychiczne. Nic z tego. Nie tym razem. Na rzetelne, wyczerpujące i wartościowe wspomnienia z chińskiego obozu pracy jeszcze będziemy musieli poczekać.
Ile elementów w “Ocalałej” nie zadziałało! Drażniący infantylny styl, brak wdrożenia czytelnika w kontekst całego konfliktu, szczątkowe bezbarwne i nieciekawe opisy więziennego życia, monotonia.
Koszmarnie jest to napisane! Ludobójstwo Ujgurów (czy jakiejkolwiek innej narodowości, mniejszości etnicznej) to zawsze temat wybitnie ciężki, trudny i wstrząsający, jednak czytając wspomnienia Haitiwaji ani trochę nie potrafiłam odczuć powagi sytuacji i przedstawianych wydarzeń. Znużenie i irytacja to jedyne emocje jakie towarzyszyły mi w trakcie lektury. Nieodłącznie miałam wrażenie, że oto dostałam do przeczytania pamiętnik rozhisteryzowanej, dziecinnej nastolatki, a nie historię opowiedzianą przez dorosłą kobietę, która przeszła przez niewyobrażalne piekło i której to powinnam współczuć i podziwiać za odwagę i siłę, a nie śmiać się z jej sztubackich głupiutkich wywodów.
Spora na pewno wina za mierność i praktycznie bezwartościowość tej książki leży we współautorce - francuskiej dziennikarce Rozenn Morgat. To ona powinna gruntownie zredagować materiał źródłowy, który dostała od jej Ujgurki. Wyciąć nieistotne, nic nie wnoszące fragmenty wspomnień, nakierować rozmowy z “ocałałą”, tak ażeby jej doświadczenia finalnie przełożyły się na interesującą i wartościową książkę. A tymczasem kilkadziesiąt akapitów “Ostatecznego rozwiązania” Geberta dostarcza więcej cennej wiedzy i informacji na temat ludobójstwa Ujgurów niż prawie 250 stron “Ocalałej”.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/

Po nadzwyczajnie długiej bardzo dobrej passie czytelniczej przyszedł czas na literaturę przeciętną, a ośmielę się stwierdzić, że nawet i słabą. Jak bardzo powstrzymywałam się od pisania o tej książce! Jak szkoda mi było na to czasu! Nie chciałam ponownie do niej wracać i przypominać sobie jak gorzkim i ogromnym okazała się rozczarowaniem. Pogrzebać głęboko w odmętach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W na poły autobiograficznej powieści Dunki Merete Pryds Helle poznajemy losy Marie - dziewczyny urodzonej w ubogiej wielodzietnej wiejskiej rodzinie zamieszkującej zapomnianą przez świat wyspę Lan­ge­land. Historia rozpoczyna się w latach przedwojennych i przez kolejne burzliwe - zarówno w życiu osobistym głównej bohaterki jak i całym kraju - dekady śledzimy życie Marie przypadające na okresy rewolucji i przemian społecznych w Danii.

To na wskroś depresyjna i ciężka powieść, bije z niej smutek i beznadziejność, uderzają koszmar traumatycznego dzieciństwa, nierówności społeczne i liczne upokorzenia wynikłe z ubóstwa. Życia Marie zdecydowanie nie można określić mianem sielanki. Już od najmłodszych lat los nie oszczędzał dziewczyny. Od narodzin w domu rodzinnym zamiast ciepła i czułości zaznała przemocy, molestowania i skrajnej biedy przez skromne i trudne samodzielne początki dorosłego życia w wielkim mieście - Kopenhadze, aż po awans do klasy średniej pozornie dający szczęście i spokój ducha za sprawą bezpieczeństwa finansowego, dobrego samochodu i dużego domu na przedmieściach. Jednak Marie - nawykła od lat dziecięcych do ciężkiej fizycznej pracy i patriarchalnego systemu rodziny w tych nowych czasach kompletnie odnaleźć się nie może. Każdy kolejny dzień to walka z samą sobą, chęć wpasowania się w obowiązujące ramy społeczne, życia zgodnego z modelem wielkomiejskiej kobiety sukcesu. Powieść Pryds Helle to historia kobiety nieustannie poszukującej swojej tożsamości.

Ach, jak szalenie „Piękno Ludu” to moja literatura! Merete Pryds Helle napisała książkę idealnie wpasowująca się w mój gust - surową, naturalistyczną, nieszczędząca od paskudztwa i dosadności. Za sprawą głównej bohaterki, będącej centralnym punktem powieści przesiąkniętą kobiecością, a jednocześnie miejscami męsko brutalną i brudną. Dunka swoją prozą wywołuje całą gamę emocji, wybitnie realistyczną historia porusza i dotyka najczulszych strun wrażliwości. Hipnotyzująca, wdzierająca się głęboko pod skórę powieść.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/

W na poły autobiograficznej powieści Dunki Merete Pryds Helle poznajemy losy Marie - dziewczyny urodzonej w ubogiej wielodzietnej wiejskiej rodzinie zamieszkującej zapomnianą przez świat wyspę Lan­ge­land. Historia rozpoczyna się w latach przedwojennych i przez kolejne burzliwe - zarówno w życiu osobistym głównej bohaterki jak i całym kraju - dekady śledzimy życie Marie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czy o tak przejmującym i straszliwym temacie jak ludobójstwo można napisać książkę, która wciąga skuteczniej niż najpopularniejszy netflixowy serial. Książkę tak przerażającą, że boimy się odwrócić kolejną stronę i czytać dalej, a jednak z trudem przychodzi przerwanie lektury, odłożenie na dłużej jest wręcz niemożliwe. Owszem - jak najbardziej możliwe o ile autor nazywa się Konstanty Gebert. 
Swoim “Ostatecznym rozwiązaniem” Gebert stworzył monografię idealną - wyczerpująco i szeroko omawiająca, zarówno od strony historycznej, politycznej jak i społeczno-psychologicznej, zagadnienie ludobójstwa, rzetelną, doskonale udokumentowaną rozmaitymi źródłami. Autor w trakcie pracy nad tym monumentalnym dziełem przewertował liczne dotychczas opublikowane pozycje naukowe i tony archiwalnych dokumentów. Nie można nie wspomnieć także o będących daleko istotnym i cennym elementem publikacji wywiadach, o przeprowadzenie których łatwo nie było - przez lata Gebert zbierał materiał prowadząc rozmowy ze świadkami i sprawcami najgorszego typu zbrodni. Przy tej całej imponującej dokumentacji wykorzystanej do stworzenia książki jest to pozycja napisana z wyjątkową swadą, przenikliwością i erudycją. Ogromna znajomość tematu przez autora jest bezdyskusyjna i godna podziwu. Na szacunek zasługuje również respekt, takt i obiektywizm z jakimi Gebert podszedł i opracował omawiane zagadnienie.
W “Ostatecznym rozwiązaniu” Konstanty Gebert wychodzi od uznanego za pierwsze ludobójstwo w XX wieku, a niestety dosyć słabo udokumentowanego wymordowania ludu Herero przez Niemców by potem - im liczniejsza i dokładniejsza dokumentacja się zachowała - tym szczegółowej i obszerniej zaprezentować kolejne zbrodnie przeciwko ludzkości w historii - rzeź Ormian (Mec Jeghern), zagładę Cyganów - Romów i Sinti (Pojramos), ukraiński Hołodomor, słynną Rwandę czy nie tak dawną masakrę w Srebrenicy - żeby wymienić kilka. Książka dostarcza przekrojowej wiedzy, a jednocześnie Gebert dokładnie i sumiennie opisuje konkretne ludobójstwa, przybliża sylwetki kluczowych figur czy przytacza konkretne zdarzenia powołując się na osobiste historie i przeżycia uczestniczących w nich osób.
Uderza w przedstawionych w książce zbrodniach jak historia zatacza koła. Z jednej strony nie mieści nam się w głowie jak tak bestialskie mordy ktokolwiek, nawet najgorsza istota ludzka, była w stanie dokonać; rozliczamy, tępimy i skazujemy winnych, i naiwnie, oszukując się i przymykając oczy wierzymy, że w naszych czasach i obecnym cywilizowanym świecie ludobójstwo jest już niemożliwe, że należy już do przeszłości. A jednak nadal w społeczeństwie obecne są jednostki i grupy, które i w XXI wieku z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem dokonują masowych mordów. Gebert pod sam koniec trzeźwo konstatuje gorzko, że „było możliwe. Będzie. Jest.”
Ogromnie ważna i potrzebna książka. I jakże aktualna i prorocza w kontekście bieżących wydarzeń.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/

Czy o tak przejmującym i straszliwym temacie jak ludobójstwo można napisać książkę, która wciąga skuteczniej niż najpopularniejszy netflixowy serial. Książkę tak przerażającą, że boimy się odwrócić kolejną stronę i czytać dalej, a jednak z trudem przychodzi przerwanie lektury, odłożenie na dłużej jest wręcz niemożliwe. Owszem - jak najbardziej możliwe o ile autor nazywa się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Problem hemofilii niezmiernie ciekawi mnie od kiedy tylko pamiętam. Ta nadal nie do końca zgłębiona i wyjaśniona choroba przyciąga mnie właśnie swą tajemniczością i niewytłumaczalnością. Jaka jest jej geneza? Dlaczego zapadają na nią wyłącznie męscy potomkowie, podczas gdy nosicielkami są kobiety, u których hemofilia nie wykazuje żadnych aktywnych symptomów?

Odpowiedzi na te pytania nie leżą w centrum zainteresowania Jürgen Thorwald. Autor w “Krwi królów. Dramatycznych dziejach hemofilii w europejskich rodach książęcych” wolał skupić się na pokazaniu trudności z jakimi przed wynalezieniem skutecznych lekarstw hemofilicy musieli mierzyć się dzień w dzień. Przybliżając historie trzech książąt europejskich - Alfonsa - księcia Asturii, Waldemara Hohenzollerna i carewicza Aleksego Romanowa, Thorwald tłumaczy przyczynę ponadprzeciętnie częstego występowania hemofilii w rodach królewskich, uzmysławia jak ryzykowne i kruche było życie dopadniętych chorobą, którzy jak ognia musieli unikać wszelkich zadraśnięć czy ran, bo nawet mikroskopijne skaleczenie mogło okazać się śmiertelne. I nie tylko szklane czy porcelanowe przedmioty były zagrożeniem, ale i - mogłoby się wydawać najbezpieczniejszy - pociąg zabawka czy huśtawka. Na carewicza Aleksego tak dmuchano i chuchano, że zapewniono mu stróża, który czuwał nad nim 24 godziny na dobę, a i zabawki projektowano specjalnie pod chłopca - zdalnie sterowane, aby ten przypadkiem o żadną się nie otarł. “Krew królów” obfituje w takie ciekawostki.
Thorwald podzielił swoją książkę na 4 części, z czego 3 pierwsze poświęcił każdą odrębnemu księciu. Styl w jakim utrzymana jest ta pozycja z początku nie przypadł mi do gustu i wywołał rozczarowanie, bo spodziewałam się klasycznej literatury faktu, a tymczasem dostałam fabularyzowane historie. Obawiałam się, że przez wybranie takiej “beletrystycznej” narracji nie uwierzę w pełni w te rzeczywiste przecież wydarzenia, nie będę w stanie odróżnić, które z nich faktycznie miały miejsce, a które są wytworem wyobraźni autora i niemożliwe okaże się wyzbycie wątpliwości w prawdziwość tego, co czytam. Moje obawy szybko ulotniły i “Krew królów” czytało mi się zaskakująco dobrze, bez uszczerbku na wiarygodności. Thorwald ma znakomite pióro do plastycznych i obrazowych, niczym filmowych opisów - przed oczami wręcz stają obrazy kreślonych zdarzeń i sytuacji. A, że trudno kwestionować autentyczność tego, co widzi się na własne oczy - to tylko przechyla szalę zwycięstwa na stronę autora.

Jürgen Thorwald w posłowiu szczegółowo wyjaśnia co napisał bazując na solidnych i rzetelnych źródłach, a co dodał od siebie. Wszystko pięknie, ale takie wyjaśnienie powinno znaleźć się na początku, a nie na końcu książki. Nie do końca przekonuje mnie też dobór bohaterów, bo o ile historie Alfonsa i Aleksa przedstawione są wyczerpująco i szczegółowo, momentami i z kronikarską swadą - tak losy Waldemara potraktowane są po macoszemu. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że część poświęcona Hohenzollernowi została umieszczona na doczepkę, wyłącznie w celu zwiększenia objętości książki. Żebym nie była źle zrozumiana - ten rozdział nie jest źle napisany, wprawdzie nie czuć w nim takiej pasji autora tematem jak w dwóch innych, ale posiada bardzo ciekawe, a nawet trzymające w napięciu i pobudzające emocje do granic możliwości fragmenty, jednak w większości skupia się na postaciach lekarzy i ich próbie wydostania się z okupowanego lazaretu. Obecne w nadmiarze ckliwe romantyczne momenty również nie służą tej części.

Przez niemal całą, swoją drogą naprawdę ciekawą, lekturę “Krwi królów” brakowało mi typowo reportażowego / historycznego przedstawienia hemofilii. Z twardymi danymi, wiedzą zaczerpniętą ze źródeł i badań medycznych. Czułam niedosyt, że faktyczne informacje muszę wyszukiwać i sprawdzać samodzielnie, bo książka mi tego nie dostarcza. Na szczęście w ostatnim rozdziale Thorwald się rehabilituje i niezbyt obszernie, ale absolutnie wystarczająco i zrozumiale dla laika wyjaśnia najważniejsze związane z hemofilią zagadnienia.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/

Problem hemofilii niezmiernie ciekawi mnie od kiedy tylko pamiętam. Ta nadal nie do końca zgłębiona i wyjaśniona choroba przyciąga mnie właśnie swą tajemniczością i niewytłumaczalnością. Jaka jest jej geneza? Dlaczego zapadają na nią wyłącznie męscy potomkowie, podczas gdy nosicielkami są kobiety, u których hemofilia nie wykazuje żadnych aktywnych symptomów?

Odpowiedzi na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Reportaże Swietłany Aleksijewicz są specyficzne - białoruska pisarka i dziennikarka w swoich książkach całkowicie oddaje głos bohaterom, nie stosuje żadnej narracji, nie komentuje, nie wprowadza czytelnika w opisywaną sytuację i w żaden sposób nie przygotowuje go do okropieństw z jakimi za chwilę będzie musiał się zmierzyć - od razu wrzuca na głęboką wodę. W “Ostatnich świadkach” swoimi potwornymi i traumatycznymi przeżyciami dzielą się świadkowie i uczestnicy Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Dziś, już osoby w podeszłym wieku cofają pamięcią o kilkadziesiąt lat - do czasów dzieciństwa, a nawet i niemowlęctwa, by - tak jak niektórzy - po raz pierwszy dać świadectwo tamtych bestialskich zdarzeń. To wspomnienia wypełnione ciągłym brakiem poczucia bezpieczeństwa i przemożnym strachem - zarówno o siebie jak i najbliższych, duszącym i ciemnym od prochu powietrzem, smakiem ziemi i dziko rosnących leśnych roślin. Zgliszcza domów, cudem ocalałe pojedyncze zabawki, wzdęte od głodu brzuchy, za duże i zbyt ciężkie buty na stopach, mokre od łez twarze matki, sióstr i braci. Takie obrazy rozmówcom Aleksijewicz stają przed oczami niczym żywe - i nie ma tu najmniejszego znaczenia, że od owych wydarzeń upłynęło już niemal pół wieku (pierwsze wydanie książki ukazało się w latach 80). Niektórzy do dziś chowają się na ryk silnika i dźwięk nadjeżdżającego samochodu - nadal nie mogą wyzbyć się strachu, że oto przyjechali Niemcy rozstrzelać ich bliskich, zatłuc zwierzęta, a dom spalić.
Różnorodnie opowiadane są te historie - jedne sucho, surowo - wręcz ascetycznie, inne za to baśniowo i poetycko. Tu nasuwa się też pytanie - co z przytaczanych wspomnień rzeczywiście miało miejsce, a co zostało przez umysł zniekształcone bądź głęboko ukryte, przykryte szczęśliwymi chwilami.
Ciężka, przygnębiająca i przerażająca to lektura. Objętościowo niewielka jednak nie do przełknięcia na raz, nawet nie na jeden czy dwa wieczory - tak ogromne są w tej książce pokłady smutku i rozpaczy. Te skromne 200 stron Aleksijewicz mogłaby jeszcze uszczuplić - niektóre historie są zbyt do siebie podobne, przez co momentami wkrada się monotonia i ich wydźwięk nie znacząco traci na sile i intensywności.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach

Reportaże Swietłany Aleksijewicz są specyficzne - białoruska pisarka i dziennikarka w swoich książkach całkowicie oddaje głos bohaterom, nie stosuje żadnej narracji, nie komentuje, nie wprowadza czytelnika w opisywaną sytuację i w żaden sposób nie przygotowuje go do okropieństw z jakimi za chwilę będzie musiał się zmierzyć - od razu wrzuca na głęboką wodę. W “Ostatnich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Siri Hustvedt mogę zaliczyć do nad wyraz udanych. Zostałam całkowicie urzeczona. Hustvedt czaruje słowem! Zatapiając się w „Wspomnienia przyszłości” przenosiłam się do magicznej krainy, mimo, że akcja głównie osadzona jest w jak najbardziej realistycznie przedstawionym Nowym Jorku.
Proza Hustvedt uwodzi i hipnotyzuje, jest kobieca - ale pozytywnym tego słowa znaczeniu - subtelna i delikatna, oniryczna, pełna wrażliwości, ale kiedy trzeba to bohaterki autorki i nogą tupną i krzykną głośno i stanowczo się postawą. „Wspomnienia przyszłości” zręcznie i zgrabnie splatają ze sobą kilka na pierwszy rzut oka kompletnie różniących się od siebie wątków. Hustvest stworzyła intrygującą, enigmatyczną, niełatwą fabułę, którą umiejętnie doprawiła grozą i niejasnościach. Fikcja w bardzo oryginalny i nieoczywisty sposób miesza się tu z rzeczywistością i postaciami oraz zdarzeniami historycznymi. Głównym trzonem opowieści jest historia starszej pisarki (pojawia się tylko pod inicjałami S.H.), która porządkując mieszkanie po śmierci matki odkrywa swój pamiętnik z lat młodzieńczych, zaciekawiona zagłębia się w pokryte kurzem zapiski - i tu niczym gałęzie od pnia drzewa odchodzą kolejne pokręcone mniejsze historie. Poznajemy m.in. szaloną sąsiadkę, „wewnętrzną detektywkę”, a także będąca realnie żyjąca osobą intrygująca baronessę. Te liczne wątki są w rzeczywistosci przyczynkiem do rozważan o wspomnieniach, kondycji pamięci i jej stopniowym zacieraniu się, sile wyobraźni, miejscu kobiety w patriarchalnym społeczeństwie, a rownież i o sztuce! Powieść Hustvedt skrzy się nawiązaniami literackimi i kulturalnymi. Z tytułów wymienionych w powieści mogłaby powstać długa lista lektur.
Wspaniała to proza - przesiąknięta subtelnym feminizmem, bardzo kobieca i szalenie inteligentna.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Siri Hustvedt mogę zaliczyć do nad wyraz udanych. Zostałam całkowicie urzeczona. Hustvedt czaruje słowem! Zatapiając się w „Wspomnienia przyszłości” przenosiłam się do magicznej krainy, mimo, że akcja głównie osadzona jest w jak najbardziej realistycznie przedstawionym Nowym Jorku.
Proza Hustvedt uwodzi i hipnotyzuje, jest kobieca - ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kawał bardzo dobrej dziennikarskiej roboty. Wnikliwej, skrupulatnej i niezmiernie szczegółowej, ujawniającej mało znane wcześniej fakty, bazującej na wiarygodnych i solidnych źródłach. Dziennikarz John Dinges nadzwyczaj ciekawie, posługując się przystępnym językiem przybliża czytelnikowi kierowaną przez chilijskiego dyktatora i generała Augusto Pinocheta słynną Operację Kondor, w którą zamieszane były niemal wszystkie reżimy państw Ameryki Łacińskiej. Dinges drobiazgowo opisuje również szersze tło i wydarzenia historyczne, polityczne i terrorystyczne tego mającego miejsce głównie w latach 70 najkrwawszego i najbrutalniejszego okresu w najnowszych dziejach regionu. Autor prowadząc swoje śledztwo dziennikarskie przekopał się przez kilometry archiwów, setki teczek i tysiące pojedynczych dokumentów, dotarł do osób osobiście uczestniczących i zamieszanych w samą operację, do licznych śledczych, do polityków będących ówcześnie na najwyższych szczeblach władzy jak i do przypadkowych świadków masowych mordów czy podejrzanie licznych wypadków przeciwników reżimu. Dinges - Amerykanin nie tylko z urodzenia, ale i sercem i duszą, nie przemilcza kolosalnej roli jaką USA, a w szczególności pełniący wtedy urząd sekretarza Stanu Henry Kissinger, odegrało w latynoamerykańskich aktach terroryzmu, świadomie na nie przyzwalając, w tym również godząc się i przymykając oko na zlecane i popełnianie przez dyktatorskie reżimy morderstwa na terenie swoich stanów.

Książka Dingesa przeładowana jest najróżniejszymi nazwiskami, datami, stowarzyszeniami i organizacjami, zawikłanymi i skomplikowanymi sojuszami i powiązaniami politycznymi, w związku z czym od owego nadmiaru momentami pęka głowa i nawet przystępny, zrozumiały dla laika w temacie styl nie sprawia, że lektura “Czasu Kondora” jest płynna i szybka. Z drugiej strony te wszystkie spiski i gierki polityczne, sama operacja jak i luźniej powiązane z nią wydarzenia są niczym wyjęte z najlepszej powieści sensacyjnej. I jak taką powieść znaczną część “Czasu Kondora” się czyta - pasjonująco, z wypiekami na twarzy i nieodłącznie towarzyszącym napięciem.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach

Kawał bardzo dobrej dziennikarskiej roboty. Wnikliwej, skrupulatnej i niezmiernie szczegółowej, ujawniającej mało znane wcześniej fakty, bazującej na wiarygodnych i solidnych źródłach. Dziennikarz John Dinges nadzwyczaj ciekawie, posługując się przystępnym językiem przybliża czytelnikowi kierowaną przez chilijskiego dyktatora i generała Augusto Pinocheta słynną Operację...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Doskonale weszłam w ten rok. Gdyby nie szczątkowa ilość wolnego czasu „Dziennik hipopotama” pochłonęłabym w dobę. Ach, jak pasjonująca była to lektura. Jak orzeźwiająca i stymulująca intelektualnie!

Z panem Vargą od razu złapaliśmy wspólny język, co wcale nie musiało być oczywiste, gdyż gdyby przemyślenia i zapatrywania dziennikarza nazwać kontrowersyjnymi - byłby to eufemizm.
W „Dzienniku Hipopotama” Varga nie oszczędza nikogo - w tym i siebie. Dostaje się po równo lewicy i prawicy, literaturze i innym dziedzinom kultury, poważanym pisarzom i celebrytom, Warszawiakom i małomiasteczkowym, bliskim znajomym i osobom, których autor nigdy nie widział na oczy, klerowi i politykom, Polakom i Węgrom, światkowi literackiemu, pseudo-autorytetom. Chyba jedynie Tokarczuk i Kazik wychodzą z tej litanii krytyki bez szwanku. Varga jest bardzo krytyczny w swych sądach, ale nie zgorzkniały. Co prawda czasem zrzędzi i przesadza, ale poza pojedynczymi wyjątkami niepozbawione kąśliwości opinie i spostrzeżenia Vargi są nad wyraz trafne i błyskotliwe. Nie gani i obśmiewa, wyszydza z góry ogółu zjawisk, a konkretne zachowania i postawy. Nie mogę się również zgodzić z wieloma głosami określającymi „Dziennik” jako wyjątkowo mizoginistyczny i seksistowski. Bo tu znów Varga drwi i piętnuje określone zachowania kobiet i konkretne osoby płci żeńskiej, a nie uważa wszystkie kobiety za dzieło szatana. Zresztą mężczyznom dogryza w równym stopniu, jeśli nawet nie większym.

„Dziennik” to także istna kopalnia doskonałych pozycji literackich i filmowych. Varga jak z rękawa sypie coraz to kolejnymi tytułami - zarówno nowości i powszechnie znanych klasyków jak i dzieł niszowych, dawno zapomnianych autorów, których dziś znaleźć można zakurzonych na półkach antykwariatów. W tej liczącej ponad 600 stron książce jedynymi fragmentami jakie zaczęłam po jakimś czasie opuszczać to zapiski o chorobie matki. Ogromnie niekomfortowo czułam się czytając relacje z przebiegu choroby, kolejnych pobytów w szpitalu. Dla mnie to było zbyt intymne i osobiste, czułam się niczym intruz, podglądaczka włażąca w czyjeś życie. Poza tym nie mam do „Dziennika” większych zastrzeżeń! Kąśliwy, sarkastyczny, diabelnie inteligenty, pełen erudycji i przenikliwości jest z tego Vargi osobnik. I takie też są jego zapiski. Czekam na kolejny tom!

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach

Doskonale weszłam w ten rok. Gdyby nie szczątkowa ilość wolnego czasu „Dziennik hipopotama” pochłonęłabym w dobę. Ach, jak pasjonująca była to lektura. Jak orzeźwiająca i stymulująca intelektualnie!

Z panem Vargą od razu złapaliśmy wspólny język, co wcale nie musiało być oczywiste, gdyż gdyby przemyślenia i zapatrywania dziennikarza nazwać kontrowersyjnymi - byłby to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Znakomita pozycja przybliżająca powojenne losy Niemiec i Niemców. Autor - dziennikarz i historyk Harald Jähner ujął temat przekrojowo i wnikliwie i kompleksowo zanalizował i opisał poszczególne zagadnienia. Poza często przytaczanymi w literaturze faktu historiami powojennego życia obywateli niemieckich czy problemami ekonomicznymi i kryzysem gospodarczym autor oddzielne obszerne rozdziały poświęcił mniej oczywistym, można by rzec niszowym kwestiom jak m.in. wpływ II wojny światowej na design, przemysł erotyczny czy samochodowy. Jähner wszystkie zagadnienia potraktował rzetelnie - nie wybiela nazistów, przytacza świadectwa jak wielce tragiczna była sytuacja ludności cywilnej w powojennych Niemczech. Nie unika ciemniejszych kart historii zarówno Niemiec jak i Polski czy ZSRR - sporo miejsca poświęcił na ukazanie udokumentowanych przykładów jak brutalnych i bestialskich aktów od tych dwóch narodów doświadczyli jego rodacy.
Ogromnym plusem „Czasu Wilka” jest ogromna ilość przykładów, konkretnych historii osób przewijających się na kartkach książki bądź ich wspomnień, które doskonale obrazują i uwierzytelniają przytaczane, często trudne do uwierzenia, dane i informacje. Nie jest to literatura faktu naszpikowana niemal wyłącznie samymi suchymi nazwiskami, nazwami miejsc i liczbami, dzięki czemu pomimo ogromu zawartych informacji, „Czas Wilka” czyta się płynnie, gdyż stylem bliżej mu do reportażu niż akademickiej książki historycznej. Bez dwóch zdań jeden z najciekawszych tytułów przeczytanych w tym roku.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach

Znakomita pozycja przybliżająca powojenne losy Niemiec i Niemców. Autor - dziennikarz i historyk Harald Jähner ujął temat przekrojowo i wnikliwie i kompleksowo zanalizował i opisał poszczególne zagadnienia. Poza często przytaczanymi w literaturze faktu historiami powojennego życia obywateli niemieckich czy problemami ekonomicznymi i kryzysem gospodarczym autor oddzielne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Energiczna, postrzelona powieść, w której w jazzującej Ameryce lat 20 XX w. w oparach harlemskich cygar voodoo spotyka elokwentne androidy, egipscy bogowie Freuda, Krzyżacy i Templariusze astrodetektywów, a głównym motorem napędowym tej szalonej historii jest antypandemia Dżes Gru, której jednym z objawów jest nieposkromiona chęć do dziwacznych tańców.
Reed w swojej najbardziej znanej, posiadającej już status kultowej, powieści sprawnie zaciera granice między rzeczywistością, a fikcją. Faktyczne wydarzenia historyczne, przemiany oraz ruchy społeczne i polityczne zgrabnie mieszają się z tymi zrodzonymi w rozbuchanej wyobraźni autora.
“Mambo Dżambo” poza unikatową, wariacką konstrukcją i fabułą ma do zaoferowania znacznie więcej. Reed pod płaszczykiem okultystyczno-konspiracyjnej opowieści przemyca gorzką satyrę na rasizm i ideologię białej supremacji.
Nieprzeciętnie zwariowana eksperymentalna proza. Z początku orzeźwiająca i zachwycająca dziwaczność stylu, formy i konstrukcji na dłuższą metę zaczęła mnie męczyć, jednak nie mogę nie docenić pomysłowości, nowatorstwa i ogromnego wkładu w amerykańską literaturę i kulturę Afroamerykanów. Osobliwe i ciekawe czytelnicze doświadczenie, ale to nie do końca moja literatura.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach

Energiczna, postrzelona powieść, w której w jazzującej Ameryce lat 20 XX w. w oparach harlemskich cygar voodoo spotyka elokwentne androidy, egipscy bogowie Freuda, Krzyżacy i Templariusze astrodetektywów, a głównym motorem napędowym tej szalonej historii jest antypandemia Dżes Gru, której jednym z objawów jest nieposkromiona chęć do dziwacznych tańców.
Reed w swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W “Gdy inni świętowali zwycięstwo. Historia mojej matki” szwedzki dziennikarz i polityk Jens Orback przede wszystkim oddaje głos swojej matce Katji, która w 1945 roku jako nastoletnia Niemka zamieszkująca pomorską Białogórę (wtedy Wittenberg) doświadczyła na własnej skórze terroru powojennych wysiedleń. Dziewczyna pochodząca z rodziny nawet w najmniejszym stopniu nie popierającej Hitlera i nazizmu dopiero przy okazji tworzenia tej książki, po kilkudziesięciu latach od bolesnych wydarzeń, po raz pierwszy otworzyła się i zgodziła opowiedzieć o przebytym piekle. Bo dla Niemców zamieszkujących ziemie odzyskane - nawet tych nie będących hitlerowcami, a zwyczajnymi cywilami czy nawet jak w przypadku rodziny Katii i jej rodziny - ze zbrodniczą ideologią Fuhrera absolutnie się nie utożsamiającymi - ani Polacy, a tym bardziej Sowieci zaraz po wojnie nie mieli ani krzty litości. Książka Orbacka o to świadectwo traumatycznych losów przesiedlanych Niemców. Świadectwo, które pozwala nam zaznajomić się i z tą mało znaną, ciemną kartą z historii Polski i wylewa na nas kubeł zimnej wody uświadamiając, że wszyscy Polacy wcale aniołami w tamtych czasach nie byli, a niejednokrotnie stosowali metody niczym żywcem podpatrzone od swoich najgorszych nazistowskich okupantów. A przewinienia Polaków to i tak nic przy tym do czego byli zdolni przybywający na pomoc i wyswobadzajacy Polskę Sowieci. Głód, zmęczenie, donosy, upokorzenia, wyzysk, bestialska przemoc, gwałty, poszukiwanie bezpiecznego miejsca na nocleg, niepewność co do dnia następnego, strach o najbliższych - z takimi koszmarami, setki tysięcy rodzin jak ta Katji, musiały się mierzyć na co dzień. Te haniebne i barbarzyńskie, pozbawione krzty człowieczeństwa akty należy wyryć na wieki wieków w pamięci ludzkości, a w przyszłości przekazywać kolejnym pokoleniom. Wydarzenia te nigdy przenigdy nie mogą ulec zatarciu i zostać pogrzebane w odmętach historii.

“Gdy inni świętowali zwycięstwo” to do bezgranicznie poruszająca i dogłębnie dewastująca książka. Intensywność tych wrażeń i uczuć tym bardziej nasila fakt, że opowieść Katji jest niezwykle osobista i intymna. Wręcz niepojęte jest dla mnie jak kobieta, która była świadkiem i sama doświadczyła tak nieludzkich aktów zachowania, była w stanie wyjść na prostą i pomimo gigantycznej traumy i poranionej psychiki ułożyć sobie życie - skończyć szkołę, znaleźć pracę, założyć rodzinę, w ogóle funkcjonować normalnie. Jak ogromną siłę i chęć do życia trzeba mieć w sobie by i zaraz po wojnie i w następnych latach nadal się trzymać, nie ulec załamaniu psychicznemu czy jak wielu rodaków Niemki nie odebrać sobie życia. Oczywiście, jak sam syn przyznaje, jego matka nie przepracowała wszystkich traum, piekło wojny nadal siedzi głęboko w niej - w końcu dopiero po kilkudziesięciu latach od tamtych zdarzeń znalazła w sobie odwagę i siłę by przerwać milczenie.

Bardzo ważna, edukująca i uwrażliwiająca książka, będąca jednocześnie niesamowicie cennym świadectwem wydarzeń, które w Polsce przez wiele lat były skrzętnie przemilczywane i zamiatane pod dywan. A tych tragicznych i wielce niewygodnych dla Polaków i Rosjan kart historii nie możemy wyciszać i tuszować. Nigdy nie możemy zapomnieć, że i kompletnie niewinni cywile Niemieccy zostali boleśnie okaleczeni przez wojnę i doświadczyli najgorszego terroru.

https://www.instagram.com/joannaoksiazkach

W “Gdy inni świętowali zwycięstwo. Historia mojej matki” szwedzki dziennikarz i polityk Jens Orback przede wszystkim oddaje głos swojej matce Katji, która w 1945 roku jako nastoletnia Niemka zamieszkująca pomorską Białogórę (wtedy Wittenberg) doświadczyła na własnej skórze terroru powojennych wysiedleń. Dziewczyna pochodząca z rodziny nawet w najmniejszym stopniu nie...

więcej Pokaż mimo to