-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2019-01-15
2018-12-20
Pojadę metaforą. Wyobraźcie sobie cienkie paski kliszy filmowej. Nakładacie jeden na drugi, mocno i ściśle, żeby nadal było coś przez nie widać. I jak złożycie ich dostatecznie dużo, okazuje się, że przestają być przezroczyste i tworzy się obraz. Tu sobie wstawcie, jaki mógłby być.
Dla mnie ten zbitek klisz okazał się wyjątkowo wciągający i ułożył się w całkiem intrygujący cyberpunkowo-kryminalny obraz. A klisz mamy tu co niemiara, choć bez wątpienia główną inspiracją był słynny indiański wódz "Biegnący po Ostrzu" (bezpośrednie nawiązania będę zaznaczał * z numerkiem) Mamy więc mocno wyniszczony świat, z którego ostało się praktycznie jedno miasto (takie niby LA noir *1). Zmiany klimatyczne sprawiły, że niemal ciągle tam pada (*2). Głównym bohaterem jest policjant (*3), prowadzący śledztwo (*4) w sprawie morderstw dokonanych przez zbiegłego androida (*5) i sam ma poważne rozterki, czy ze względu na cybernetykę nie zmienia się w androida (*5,5). Złym jest oczywiście korporacja (*6), a ważnym wątkiem jest poszukiwanie człowieczeństwa przez rzeczonego androida (*7).
Mamy też programy do wirtualnej rekonstrukcji miejsca zbrodni (*8), a także wyprawę do złej części miasta, oddzielonej murem (obie "Ucieczki z..."), mechy ("The Edge of Tomorrow"), narkotyk, który rozbudza możliwości parapsychiczne ("Opuścić Los Raques"), psychotyka-zabójcę, dzielną rookie-cop (dowolny film policyjny o rookie-copie :)), mocno zaawansowaną biotechnologię medyczną, komputerowe systemy wsparcia pracy policyjnej - tu akurat był zabawny wątek, że gdy zawiodły, młodzi gliniarze trochę zgłupieli, a starsi poczuli uciechę, że znów można prowadzić śledztwo "po bożemu" (trochę jak "Demolition Man").
W sumie jest to klasyczny dla noir cyberpunka kryminał, więc wartkiej akcji tu nie wiele nie ma (oprócz początku i końca). Osią akcji jest śledztwo prowadzone w sprawie morderstw dokonywanych przez seryjnego mordercę, w sposób niemożliwy do ustalenia, z zauważalnymi śladami działalności parapsychicznej. Na miejscu nie działa żadna elektryka ani elektronika, w tym np. cyberręka partnerki głównego bohatera. Podejrzaną jest jego była poprzednia partnerka, androidka, aczkolwiek bohater ma własne osobiste powody, żeby ją znaleźć.
Ciekawy wątek to aparatura do wirtualnego obrazowania miejsc zbrodni, posiadająca również opcję budowania wirtualnego świata do odbudowywania utraconych wspomnień (taki niby Matrix). Choć generalnie nie lubię mieszania takich psychoświatów (za bardzo mi leci Dickiem), to jednak tu weszło znakomicie.
Autorka jest z wykształcenia psychologiem i kryminologiem, i to widać w tej książce. Ma wiedzę i znakomicie porusza się w tych obszarach. Duży nacisk położony jest na znaczenie emocji i empatii (np w końcówce ma ona ogromne znaczenie). Pojadę genderem, ale myślę, że typowy pisarz męski inaczej rozwiązałby tę końcówkę. Kobiece "spojrzenie" czyni tę historię naprawdę wciągającą i dającą poczucie emocjonalnego spełnienia.
Polecam wszystkim miłośnikom kryminałów i cyberpunka.
Pojadę metaforą. Wyobraźcie sobie cienkie paski kliszy filmowej. Nakładacie jeden na drugi, mocno i ściśle, żeby nadal było coś przez nie widać. I jak złożycie ich dostatecznie dużo, okazuje się, że przestają być przezroczyste i tworzy się obraz. Tu sobie wstawcie, jaki mógłby być.
Dla mnie ten zbitek klisz okazał się wyjątkowo wciągający i ułożył się w całkiem intrygujący...
2018-07-20
Tytuł wskazuje bardziej na dramat o emigracji chłopów ze wsi do miast w powojennej epoce urbanizacji. Taki sequel do "Ziemi obiecanej". Jednak nie. To klasyk s-f. Książka, o której słyszałem od dawna, że rewelacyjna, że pionierska, że och ach. No raczej tylko "ech". Nudna, naiwna, bez specjalnego pomysłu, trąci nie tylko myszką, ale wielkim szczurem.
Jeśli chodzi o tę przejmującą zagładę Ziemi z oficjalnej recenzji, to w zasadzie nie jest ona opisana. A i tak okazuje się, że w zasadzie była przypadkowym działaniem jakiegoś tam lokalnego urzędasa jednego z obcych imperiów. Pomysł, że ocalała załoga tylko jednego statku i sami mężczyźni, to jakiś relikt z czasów wojen dawnych, albo przesąd z czasów żaglowych, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. Obecnie służba kobiet w wojsku i na statkach nikogo nie dziwi, więc i czytana teraz książka bardziej wzbudza uśmiech politowania niż skutkuje ogryzionymi paznokciami.
Kreacja bohaterów leży i kwiczy. W zasadzie nie mogę nic powiedzieć o żadnym z nich. Nawet nie pamiętam imienia głównego. Ot, archetypowy wojak. Źle mu na duszy, więc niech pije. Nie pijak? Niech będzie ćpun. Ach, to s-f, więc damy mu egzotyczny proszek/płyn do wciągania.
Kreacja świata? Zero pomysłu. Obce rasy różne, ale takie same. W zasadzie ogranicza się do tego, że jest ileś tam imperiów galaktycznych, które między sobą walczą, albo i nie. Albo kombinują. A ludzi jest ze dwustu ocalałych w całym Kosmosie. I okazuje się, że są znakomitymi specjalistami od wojaczki. Hm... dwustu. Wobec imperiów galaktycznych, które choćby z racji liczebności i wielkości muszą mieć co najmniej sto razy większą liczbę takich samych ekspertów. Statystyka jest nieubłagana.
Kobiety, których garstka w końcu się odnalazła, nie są niczym wyjątkowym i też żadnej wyjątkowej roli nie pełnią. Ich funkcja jest z góry określona i mają być matkami. Gender is dead.
Akcji niewiele, na porywające sceny bitew kosmicznych nie ma co liczyć. Końcówka mało emocjonująca. W zasadzie to już nie pamiętam, jak się skończyło.
Jedyny plus to artefakty starożytnej rasy, ten wątek zawsze mnie intrygował. Duży minus to tłumaczenie. Bohater z upodobaniem zakłada na siebie mundurowy żakiet (sic!), jak rozumiem "uniform jacket", czyli kurtkę mundurową. Cieszę się, że nie zakładał garsonki z żorżety.
Klasyka klasyką, ale miejsce takich książek to już chyba archiwum. Więc zapomnij o Ziemi i zapomnij o tej książce.
Tytuł wskazuje bardziej na dramat o emigracji chłopów ze wsi do miast w powojennej epoce urbanizacji. Taki sequel do "Ziemi obiecanej". Jednak nie. To klasyk s-f. Książka, o której słyszałem od dawna, że rewelacyjna, że pionierska, że och ach. No raczej tylko "ech". Nudna, naiwna, bez specjalnego pomysłu, trąci nie tylko myszką, ale wielkim szczurem.
Jeśli chodzi o tę...
2018-04-08
Ostatni tom cyklu "Pola zapomnianych bitew" to raczej koniec początku, a nie początek końca. Niby większość wątków zostaje zamknięta, a większość postaci (w zasadzie spora część populacji) zostaje domknięta definitywnie, ale jest też parę zgrzytów. Co zadziwiające, jeden z elementów na plus jest również najbardziej na minus, a mianowicie finał. Nie da się ukryć, że robi wrażenie i jest prawdziwym "page-turnerem", jednakże budzi też odczucia, że został zwieńczony dość osobliwie, a w zasadzie na siłę, byle "skończyć książkę", bo tylko na tyle stron przewidywał kontrakt, a resztę wątków "się dokończy" w spinoffach i sequelach. Cytując kabaret Potem "oczywiście wszystko kończy się źle".
Na plus dopięcie politycznej intrygi z kanclerz Modo i bitwy w kosmosie z obcymi. Bohaterowie jak zwykle barwni - Henryan trzyma poziom, ale u niego też pojawia się dodatkowy wątek, zgodnie z posłowiem samego autora, do wyjaśnienia w osobnej książce.
Na minus za dużo politycznych intryg, niedokończone/urwane wątki, no i oczywiście finał wyjęty z czterech liter, czyli nagle pojawia się statek o tak wywalonej w kosmos technologii, że nawet nie jest to "boska" technologia, raczej zgodna ze słynnym cytatem Clarke'a "każda odpowiednio zaawansowana technika nie różni się od magii". Skąd? Kto to? Tego już nie wiadomo.
Niewątpliwie czyta się łatwo i szybko. Jak już pisałem wielokrotnie, ja tam pisarstwo Szmidta lubię. Warto, aczkolwiek chyba łatwiej jest przelecieć wszystkie cztery tomy "plecy do pleców", jak to piszą Amerykanie.
Ostatni tom cyklu "Pola zapomnianych bitew" to raczej koniec początku, a nie początek końca. Niby większość wątków zostaje zamknięta, a większość postaci (w zasadzie spora część populacji) zostaje domknięta definitywnie, ale jest też parę zgrzytów. Co zadziwiające, jeden z elementów na plus jest również najbardziej na minus, a mianowicie finał. Nie da się ukryć, że robi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-19
U-Boot przybija do brzegów Asgardu. Neandertalczycy atakują na froncie wschodnim. Tajemnicza Wunderwaffe stanowi klucz do początkowych sukcesów w Ardenach. No i oczywiście demon z dżungli na pacyficznej wyspie.
I to mniej więcej wszystko, co się da powiedzieć dobrego o tym zbiorze opowiadań. Jak to zwykle bywa z antologiami, są nierówne. I ta, choć tematyką mnie zachęciła - w końcu to fantastyka i II wojna światowa! - w ostatecznym bilansie nie wypada najlepiej. Owszem, są perełki - jak te wymienione powyżej (plus może jeszcze opowiadanie rozgrywające się w Norwegii), ale są też nudne i rozwleczone (jak historia o biurku z kaukaskiego orzecha), albo nie do końca wyjaśnione (jak historia o kołysce).
Ostateczny gwóźdź do trumny - przynajmniej dla mnie - to kolejna wsiowa historyjka o Wędrowyczu. I choć Pilipiuk ma na koncie interesujące mnie teksty, choćby "2586 kroków", Wędrowycza i jego prymitywnego humoru nie trawię (i jedna gwiazdka za to poleciała).
Interesująca tematyka, można było wycisnąć o wiele więcej, ale końcowy efekt nie powala. Warto przeczytać, ale niektóre opowiadania tylko do kartkowania.
U-Boot przybija do brzegów Asgardu. Neandertalczycy atakują na froncie wschodnim. Tajemnicza Wunderwaffe stanowi klucz do początkowych sukcesów w Ardenach. No i oczywiście demon z dżungli na pacyficznej wyspie.
I to mniej więcej wszystko, co się da powiedzieć dobrego o tym zbiorze opowiadań. Jak to zwykle bywa z antologiami, są nierówne. I ta, choć tematyką mnie zachęciła...
"Dziwne, ale pierwsze wyginęły sowy".
"Blade Runnera" widział chyba każdy. "Czy androidy..." to rozbudowane opowiadanie, na podstawie którego bardzo luźno (niemal w całości) i bardzo ściśle (w zastanawiających wyjątkach) nakręcono film. Historia jest prosta jak cep z łańcuchem. I mniej więcej tak wyrafinowany jest Deckard w obu mediach (nazwisko jest to samo). Gliniarz-specjalista od "emerytowania" androidów (w książce rezerwowy), w filmie jeden z asiorów LA, ma złapać pięć zbiegłych androidów, które przyleciały na Ziemię. Pomaga mu Rachel z korporacji Tyrella (swoją drogą ich powitalny dialog jest niemal żywcem przepisany z książki), idą do łóżka, Deckard rozwala androidy. I to mniej więcej tyle elementów wspólnych. A potem same różnice.
Najpierw krótka recenzja książki. Raczej ciekawostka niż wciągająca lektura. Kto zna film, będzie rozczarowany. Kto nie zna filmu (są tacy?), a chce czytać Dicka, niech zacznie od czegoś lepszego (choćby od Ubika). Postacie są jednowymiarowe (androidy, żona Deckarda, on sam), albo ledwo zarysowane (Isidor/Sebastian, Tyrell, Rachel). Akcji nie ma, nawet Dickowych narkoodlotów też nie bardzo. Pojedynek z Pris i Royem zajmuje w książce tyle co właśnie to zdanie. Zastrzelił Roya i już.
Całość równie wciągająca jak lektura kroniki policyjnej w Siewierzu. W sumie to można byłoby zrobić z tego raport policyjny i przynajmniej byłby plusik za oryginalną formę. Jedyny ciekawy wątek to programator nastroju oraz cały wątek sztucznych zwierząt (więcej poniżej). Nie polecam, nie zniechęcam.
- Do you like our owl?
- It's artificial?
- Of course, it is.
Czego brakuje w książce, a co ma film? W skrócie - wszystkiego. Od oczywistych rzeczy: oprawy wizualnej, dźwiękowej (można sobie włączyć soundtrack, ale to nie to samo), Roya, Gaffa, Leona i Pris po głębszą wymowę: spotkanie Roya z Tyrellem i człowieczeństwo androidów. Jest za to w filmie głupia scena z sową, która nie ma żadnego znaczenia dla fabuły. W książce jest to ważny, można powiedzieć nawet najistotniejszy wątek. Bohater ma sztuczną owcę, ale marzy o czymś więcej, mianowicie o strusiu. Posiadanie większego zwierzęcia, nie mówiąc o prawdziwym, to wyznacznik statusu, a zarazem posiadanie zwierzaka to wyznacznik człowieczeństwa. Stąd pytania o zwierzęta w teście V-K. Wątek zwierząt w książce przewija się cały czas i stanowi główną motywację Deckarda.
Jednak pomijając to, nie ma na czym się za bardzo zahaczyć. Podsumowując - nie tracić czasu na książkę, obejrzeć ponownie film, albo włączyć Vangelisa i wsłuchać się jeszcze raz w słowa Roya...
I've seen things you people wouldn't believe...
"Dziwne, ale pierwsze wyginęły sowy".
więcej Pokaż mimo to"Blade Runnera" widział chyba każdy. "Czy androidy..." to rozbudowane opowiadanie, na podstawie którego bardzo luźno (niemal w całości) i bardzo ściśle (w zastanawiających wyjątkach) nakręcono film. Historia jest prosta jak cep z łańcuchem. I mniej więcej tak wyrafinowany jest Deckard w obu mediach (nazwisko jest to samo)....