-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus7
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
-
ArtykułyPyrkon przygotował ogrom atrakcji dla fanów literatury! Co dzieje się w Strefie Literackiej?LubimyCzytać1
Biblioteczka
2020-10-15
2020-09-28
Reinhard Heydrich, zwany "trzecim H Trzeciej Rzeszy", szef SD, wywiadu niemieckiego, a przez jakiś czas także Interpolu (!), nazista, antysemita i zbrodniarz. Zabity w zamachu w Pradze przez czeskich "cichociemnych". Nie ma co więcej przytaczać jego życiorysu, z ambiwalentnym podejściem "historia powinna o nim zapomnieć, ale lepiej, żeby pamiętano i nigdy się nie powtórzyło".
Książka ma kilka zalet i jedną poważną wadę (o tym później). Zaletami są niewątpliwie dokładne opisanie nie tylko samych okoliczności zamachu i jego następstw (włącznie z masakrami w miejscowościach Lidice i Lezaky), ale też nawet jeszcze dokładniejszy opis okoliczności, które do niego doprowadziły, działalności czeskiego ruchu oporu i kół politycznych na emigracji, a także komórek wywiadowczych w Anglii. Autorami są Czesi, co przekłada się na bogactwo informacji, szczegółów i znajomość politycznego światka czeskiego przed i w czasie wojny. Do tego należy dołożyć zebrane materiały archiwalne, fragmenty raportów niemieckich, pokazujące niekiedy "nieludzko suche i rzeczowe" podejście do kwestii działań, reperkusji i planów na terenie Protektoratu Czech i Moraw.
Książka wymaga myślenia (filtrowania treści) i pewnej znajomości historii, gdyż jej wadą niestety jest to, że pochodzi z roku 1966, a zatem jest tworem autorów czechosłowackich i w niektórych fragmentach propaganda się wylewa. Jak zwykle, słowem nie zająknięto się o prawie dwuletnim sojuszu III Rzeszy z ZSRR, ani o współpracy gospodarczej, militarnej i politycznej, jest za to nadmiar peanów pod adresem "Armii Czerwonej, niezłomnie dźwigającej cały ciężar walk z hitleryzmem", partii komunistycznej i jej organizacji podziemnej, która jako jedyna "nie została rozbita przez Niemców" i kontynuowała "bohaterską walkę z okupantem", komunistycznego ruchu oporu, czyli "prawdziwych patriotów", w odróżnieniu od zdrajcy Benesa i jeszcze gorszych zdrajców z rządu Hachy, itd.
Autorzy nie mogą się też zdecydować, jak traktować kwestię samych cichociemnych. Z jednej strony, są bohaterami i patriotami, z drugiej zostali wyszkoleni przez "kapitalistycznych angielskich panów", a ich akcja zabicia jednego człowieka wywołała potworne represje i ofiary liczone w tysiącach. Ostatecznie winą obarczają londyńskich pomysłodawców akcji, a "dzielni chłopcy" tylko wykonywali swój patriotyczny obowiązek. Okrutną ironią losu jest ich podsumowanie, że tylko "wypełniali rozkazy".
Reinhard Heydrich, zwany "trzecim H Trzeciej Rzeszy", szef SD, wywiadu niemieckiego, a przez jakiś czas także Interpolu (!), nazista, antysemita i zbrodniarz. Zabity w zamachu w Pradze przez czeskich "cichociemnych". Nie ma co więcej przytaczać jego życiorysu, z ambiwalentnym podejściem "historia powinna o nim zapomnieć, ale lepiej, żeby pamiętano i nigdy się nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-08-03
Kolejny perłopław wyciągnięty z czeluści biblioteki. Tym razem jednak zamiast perły trafił się cuchnący mięczak. Jak lubię MacLeana za kilka naprawdę dobrych powieści, tak miał też cały stos syfu. Pozytywnie nadmienię, że na tle takich "dzieł" jak "Jedynym wyjściem..." tym jaśniej lśnią "Noc bez brzasku" czy "48 godzin".
Fabuła jest nieco zagmatwana i przez pierwsze kilkadziesiąt stron tak naprawdę nie wiadomo, kto co robi, czego chce, a nawet kim jest. Co biorąc pod uwagę, że książeczka nie jest zbytnio obszerna, nie rokuje dobrze na pozostałe stronice. Nie można sympatyzować z bohaterem, bo przez połowę książki nie wiadomo, czy jest zły, dobry, czy jest pijakiem, czy oszustem. Oczywiście jak u MacLeana jest zwykłym "superbohaterem", w tym przypadku kierowcą rajdowym, który... No właśnie nie wiadomo, o co mu chodzi. Czy o zemstę, czy o powstrzymanie złoczyńców. Gra w jakąś grę, podejmuje działania, które nie są do końca wyjaśnione (dopiero potem się okazuje, że wcześniej coś zrobił, co teraz wywołuje efekt).
Podsumowując: odpuścić sobie. Słabi bohaterowie, jedyna dziewczyna jest wątłym, mdlejącym kwiatuszkiem, akcji niewiele, napięcia zero, finałowy pościg mało wciągający. Brak inwestycji emocjonalnej po stronie czytelnika, bo autor do tego nie zachęca. Do tego koszmarna okładka w perelowskim stylu artystycznym lat 80-tych i chyba nie złapany cytat z Szekspira (The way to dusty death) - przynajmniej w moim egzemplarzu tłumaczenie jest inne. A czemu miał służyć ten cytat w książce, to już pojęcia nie mam. Ot, ni przypiął, ni wypiął.
Kolejny perłopław wyciągnięty z czeluści biblioteki. Tym razem jednak zamiast perły trafił się cuchnący mięczak. Jak lubię MacLeana za kilka naprawdę dobrych powieści, tak miał też cały stos syfu. Pozytywnie nadmienię, że na tle takich "dzieł" jak "Jedynym wyjściem..." tym jaśniej lśnią "Noc bez brzasku" czy "48 godzin".
Fabuła jest nieco zagmatwana i przez pierwsze...
2019-01-09
2018-12-20
Pojadę metaforą. Wyobraźcie sobie cienkie paski kliszy filmowej. Nakładacie jeden na drugi, mocno i ściśle, żeby nadal było coś przez nie widać. I jak złożycie ich dostatecznie dużo, okazuje się, że przestają być przezroczyste i tworzy się obraz. Tu sobie wstawcie, jaki mógłby być.
Dla mnie ten zbitek klisz okazał się wyjątkowo wciągający i ułożył się w całkiem intrygujący cyberpunkowo-kryminalny obraz. A klisz mamy tu co niemiara, choć bez wątpienia główną inspiracją był słynny indiański wódz "Biegnący po Ostrzu" (bezpośrednie nawiązania będę zaznaczał * z numerkiem) Mamy więc mocno wyniszczony świat, z którego ostało się praktycznie jedno miasto (takie niby LA noir *1). Zmiany klimatyczne sprawiły, że niemal ciągle tam pada (*2). Głównym bohaterem jest policjant (*3), prowadzący śledztwo (*4) w sprawie morderstw dokonanych przez zbiegłego androida (*5) i sam ma poważne rozterki, czy ze względu na cybernetykę nie zmienia się w androida (*5,5). Złym jest oczywiście korporacja (*6), a ważnym wątkiem jest poszukiwanie człowieczeństwa przez rzeczonego androida (*7).
Mamy też programy do wirtualnej rekonstrukcji miejsca zbrodni (*8), a także wyprawę do złej części miasta, oddzielonej murem (obie "Ucieczki z..."), mechy ("The Edge of Tomorrow"), narkotyk, który rozbudza możliwości parapsychiczne ("Opuścić Los Raques"), psychotyka-zabójcę, dzielną rookie-cop (dowolny film policyjny o rookie-copie :)), mocno zaawansowaną biotechnologię medyczną, komputerowe systemy wsparcia pracy policyjnej - tu akurat był zabawny wątek, że gdy zawiodły, młodzi gliniarze trochę zgłupieli, a starsi poczuli uciechę, że znów można prowadzić śledztwo "po bożemu" (trochę jak "Demolition Man").
W sumie jest to klasyczny dla noir cyberpunka kryminał, więc wartkiej akcji tu nie wiele nie ma (oprócz początku i końca). Osią akcji jest śledztwo prowadzone w sprawie morderstw dokonywanych przez seryjnego mordercę, w sposób niemożliwy do ustalenia, z zauważalnymi śladami działalności parapsychicznej. Na miejscu nie działa żadna elektryka ani elektronika, w tym np. cyberręka partnerki głównego bohatera. Podejrzaną jest jego była poprzednia partnerka, androidka, aczkolwiek bohater ma własne osobiste powody, żeby ją znaleźć.
Ciekawy wątek to aparatura do wirtualnego obrazowania miejsc zbrodni, posiadająca również opcję budowania wirtualnego świata do odbudowywania utraconych wspomnień (taki niby Matrix). Choć generalnie nie lubię mieszania takich psychoświatów (za bardzo mi leci Dickiem), to jednak tu weszło znakomicie.
Autorka jest z wykształcenia psychologiem i kryminologiem, i to widać w tej książce. Ma wiedzę i znakomicie porusza się w tych obszarach. Duży nacisk położony jest na znaczenie emocji i empatii (np w końcówce ma ona ogromne znaczenie). Pojadę genderem, ale myślę, że typowy pisarz męski inaczej rozwiązałby tę końcówkę. Kobiece "spojrzenie" czyni tę historię naprawdę wciągającą i dającą poczucie emocjonalnego spełnienia.
Polecam wszystkim miłośnikom kryminałów i cyberpunka.
Pojadę metaforą. Wyobraźcie sobie cienkie paski kliszy filmowej. Nakładacie jeden na drugi, mocno i ściśle, żeby nadal było coś przez nie widać. I jak złożycie ich dostatecznie dużo, okazuje się, że przestają być przezroczyste i tworzy się obraz. Tu sobie wstawcie, jaki mógłby być.
Dla mnie ten zbitek klisz okazał się wyjątkowo wciągający i ułożył się w całkiem intrygujący...
2018-11-05
Do książki Zychowicza podchodziłem jak zwykle jak do wściekłego psa. Spodziewałem się kontrowersyjnej, z różnymi tezami, głównie antyżydowskimi, która każe mi z dużą dozą soli przyjmować podawane informacje. I w zasadzie dostałem to wszystko. Tyle że nie jest to ciąg wynurzeń autora, które w mniejszym lub większym stopniu mają sens, lecz zbiór wywiadów z różnymi żydowskimi (i nie tylko) historykami, przedstawiającymi swoje poglądy na historię Żydów i państwa Izrael, na ich zachowania i obecną propagandę państwową.
Prezentowane wydarzenia częściowo znałem (np. historia Tewje Bielskiego), inne były dla mnie dużym zaskoczeniem, ponieważ nigdy o nich nie słyszałem (np. cofanie statków z żydowskimi uciekinierami z amerykańskich portów). Autentyczności relacji przydaje fakt, że prezentowane są przez samych Żydów, a krytykowanie własnej nacji z miejsca wydaje się bardziej wiarygodne niż samochwalenie.
Czyta się szybko, tematyka jest interesująca. Warto przeczytać.
ALE
Książka jest z tezą, która wyłania się już mniej więcej w połowie lektury. Wbrew zapowiedziom autora, że nie jest antyżydowska ani prożydowska, otóż jest. Jest ANTY. Tyle że nie autor sam przedstawia takie tezy, tylko wysuwa na front tych żydowskich historyków, którzy krytykują Izrael, zachowania Żydów i ogólnie przeszłą i obecną politykę tego narodu. Wybiórczo prezentuje epizody, które nie rzucają obiektywnego światła. Wbrew twierdzeniom, że "Żydzi byli jak inni ludzie i robili dobre oraz złe rzeczy", książka skupia się tylko na tych złych, co w efekcie tworzy zafałszowany obraz. Albo zgodny z tezą autora. To jest ten element, który należy traktować z wyjątkową ostrożnością i pamiętać, że jest też druga strona medalu. Przewrotnie to także teza gości autora, którzy uważają, że obecnie prezentowany wizerunek Żydów dopuszcza tylko ich kryształowy obraz. Tak czy owak, osobiście uważam, że porządny historyk powinien wystrzegać się spolaryzowanych opinii.
Drugi wielki minus to brak bibliografii, co stawia pod znakiem zapytania praktycznie wszystkie podane informacje. Owszem, można szukać na własną rękę, jednak od pozycji quasi historycznej oczekiwałbym chociaż zachowania pozorów. A tak jest to raczej zbiór prasowych wycinków skompletowanych, aby potwierdzić założoną tezę.
Do książki Zychowicza podchodziłem jak zwykle jak do wściekłego psa. Spodziewałem się kontrowersyjnej, z różnymi tezami, głównie antyżydowskimi, która każe mi z dużą dozą soli przyjmować podawane informacje. I w zasadzie dostałem to wszystko. Tyle że nie jest to ciąg wynurzeń autora, które w mniejszym lub większym stopniu mają sens, lecz zbiór wywiadów z różnymi żydowskimi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-24
- A gdyby legiony poniosły klęskę w bitwie...
- Niemożliwe! Legiony nigdy nie przegrały!
No właśnie, a gdyby jednak? A gdyby Jezus nie umarł na krzyżu i nie został męczennikiem? A gdyby Karol Wielki przeszedł na islam? A gdyby Mongołowie podbili Europę, a potem świat? A gdyby Pax Romana objął cały glob?
Lubię historie alternatywne, bo łączą dwa moje ulubione gatunki: historię i fantastykę. Świat, w którym pewne kluczowe wydarzenia zaistniały, lub nie, i jaki to miało efekt. Takie gdybanie jest w istocie budowaniem nowego świata. I tutaj kłania się fantastyka, bo czym ona jest, jeśli nie tworzeniem świata z innymi regułami, innego wizualnie, albo po prostu takiego, który wydaje nam się obcy. Co więcej, takie rozważania są też esencją historii, czyli analizą procesów, a nie tylko suchą kroniką dat i wydarzeń. One są ze sobą powiązane i nie można zrozumieć historii bez badania ich wzajemnego wpływu. Czasem jedno wydarzenie, nazywane przez autorów różnie (zwornikami, zawiasami, sworzniami, rozdrożami), może mieć kluczowe znaczenie dla losów świata. Do czego doprowadziłby nieudany zamach w Sarajewie? Jak potoczyłyby się losy świata, gdyby kontrpucz w Moskwie obalił bolszewików? A gdyby Wielka Armada zawinęła do angielskich portów? Albo gdyby Enola Gay rozbiła się przy starcie z Tinianu, a bombardier zastępczego samolotu odmówił wykonania rozkazu?
Recenzowana przeze mnie pozycja jest antologią, a te zazwyczaj są takim - jak to mówił Forrest Gump, pudełkiem z czekoladkami. Nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Czasem trafi się kawałek małostrawny, innym razem smakowity delikates. Rzadko zdarza się antologia o równym poziomie - kiepskim lub nie. Tym razem trafił się sznur pereł. Ponad 25 opowiadań, a na palcach jednej ręki drwala mogę policzyć te, które mnie nie zachwyciły*! Żadne nie zniżyło się do poziomu kiepskiego, albo żenującego.
Generalnie i stereotypowo, historie alternatywne skupiają się wokół kilku głównych tematów: Rzym, Hitler, Jezus. W tej antologii są oczywiście te "klasyki", ale pokazane dość przewrotnie. Zwłaszcza Hitler w "Catch the Zeppelin" Fritza Leibera (ilustracja okładkowa). Zwykle też historia alternatywna jest albo osią fabuły, albo tłem, czyli scenografią dla fabuły. Czasem jest ona wyłącznie zarysowana (jak np. w genialnym "Waiting for Olympians" Frederika Pohla), innym razem stanowi jedyny wątek opowieści, praktycznie pozbawionej fabuły (jak w opowiadaniu o zwycięstwie Brytyjczyków w wyścigu kosmicznym).
Wolę te pierwsze, które dają możliwość poznawania bohaterów i śledzenia fabuły, ale też dużą przyjemnością jest analizowanie, gdzie i kiedy historia weszła na inny tor, co jest inaczej, a co podobnie jak w naszym świecie. Oczywiście wymaga to znajomości historii, a przynajmniej orientacji w najważniejszych wydarzeniach z poszczególnych epok.
* Czas wspomnieć o minusach. Było w zasadzie jedno opowiadanie, które mi nie podeszło. Z prostej przyczyny: wymagało znajomości brytyjskiej polityki wewnętrznej w okresie przed I wojną światową, co przekłada się na "fascynujące" gdybania w polskich realiach, czy PSL Piast czy inny Świt zrobił to a tamto, jak wpłynęłoby to na zbiór jęczmienia w okolicach Sieradza. Być może dla brytyjskich historyków jest to okres pasjonujący, ale wymienianie różnych nazwisk, które pewnie nie mówią nic historykom spoza Wysp, nie mówiąc o laikach, nie jest dla mnie wyznacznikiem pasjonującej lektury.
Czytałem w oryginale, więc tłumaczenia ocenić nie mogę. Jedna z najlepszych pozycji w tym roku, a niewątpliwie najlepsza antologia.
- A gdyby legiony poniosły klęskę w bitwie...
- Niemożliwe! Legiony nigdy nie przegrały!
No właśnie, a gdyby jednak? A gdyby Jezus nie umarł na krzyżu i nie został męczennikiem? A gdyby Karol Wielki przeszedł na islam? A gdyby Mongołowie podbili Europę, a potem świat? A gdyby Pax Romana objął cały glob?
Lubię historie alternatywne, bo łączą dwa moje ulubione gatunki:...
2018-07-20
Tytuł wskazuje bardziej na dramat o emigracji chłopów ze wsi do miast w powojennej epoce urbanizacji. Taki sequel do "Ziemi obiecanej". Jednak nie. To klasyk s-f. Książka, o której słyszałem od dawna, że rewelacyjna, że pionierska, że och ach. No raczej tylko "ech". Nudna, naiwna, bez specjalnego pomysłu, trąci nie tylko myszką, ale wielkim szczurem.
Jeśli chodzi o tę przejmującą zagładę Ziemi z oficjalnej recenzji, to w zasadzie nie jest ona opisana. A i tak okazuje się, że w zasadzie była przypadkowym działaniem jakiegoś tam lokalnego urzędasa jednego z obcych imperiów. Pomysł, że ocalała załoga tylko jednego statku i sami mężczyźni, to jakiś relikt z czasów wojen dawnych, albo przesąd z czasów żaglowych, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. Obecnie służba kobiet w wojsku i na statkach nikogo nie dziwi, więc i czytana teraz książka bardziej wzbudza uśmiech politowania niż skutkuje ogryzionymi paznokciami.
Kreacja bohaterów leży i kwiczy. W zasadzie nie mogę nic powiedzieć o żadnym z nich. Nawet nie pamiętam imienia głównego. Ot, archetypowy wojak. Źle mu na duszy, więc niech pije. Nie pijak? Niech będzie ćpun. Ach, to s-f, więc damy mu egzotyczny proszek/płyn do wciągania.
Kreacja świata? Zero pomysłu. Obce rasy różne, ale takie same. W zasadzie ogranicza się do tego, że jest ileś tam imperiów galaktycznych, które między sobą walczą, albo i nie. Albo kombinują. A ludzi jest ze dwustu ocalałych w całym Kosmosie. I okazuje się, że są znakomitymi specjalistami od wojaczki. Hm... dwustu. Wobec imperiów galaktycznych, które choćby z racji liczebności i wielkości muszą mieć co najmniej sto razy większą liczbę takich samych ekspertów. Statystyka jest nieubłagana.
Kobiety, których garstka w końcu się odnalazła, nie są niczym wyjątkowym i też żadnej wyjątkowej roli nie pełnią. Ich funkcja jest z góry określona i mają być matkami. Gender is dead.
Akcji niewiele, na porywające sceny bitew kosmicznych nie ma co liczyć. Końcówka mało emocjonująca. W zasadzie to już nie pamiętam, jak się skończyło.
Jedyny plus to artefakty starożytnej rasy, ten wątek zawsze mnie intrygował. Duży minus to tłumaczenie. Bohater z upodobaniem zakłada na siebie mundurowy żakiet (sic!), jak rozumiem "uniform jacket", czyli kurtkę mundurową. Cieszę się, że nie zakładał garsonki z żorżety.
Klasyka klasyką, ale miejsce takich książek to już chyba archiwum. Więc zapomnij o Ziemi i zapomnij o tej książce.
Tytuł wskazuje bardziej na dramat o emigracji chłopów ze wsi do miast w powojennej epoce urbanizacji. Taki sequel do "Ziemi obiecanej". Jednak nie. To klasyk s-f. Książka, o której słyszałem od dawna, że rewelacyjna, że pionierska, że och ach. No raczej tylko "ech". Nudna, naiwna, bez specjalnego pomysłu, trąci nie tylko myszką, ale wielkim szczurem.
Jeśli chodzi o tę...
2018-06-28
Na fali Mundialu sięgnąłem po książkę o sukcesach afrykańskich reprezentacji na Mistrzostwach Świata. Bywało z tym różnie, choć generalnie raczej słabo... STOP! Coś mi się pomyliło. O sukcesach owszem, Afrykańczyków - jak najbardziej, ale nie na Mundialu, tylko na Stadionie. Z dużej litery, ponieważ Stadion był tylko jeden.
Stadion Dziesięciolecia - przez wiele lat chluba PRL-u, skończył jako bazar podróbek, pirackich płyt i wszystkiego, co w raczkującym dzikim kapitalizmie sprzedawało się jak woda na pustyni.
Nie jest to reportaż, lecz raczej zbiór zasłyszanych i prawdziwych historii, skompilowanych i przypisanych fikcyjnym bohaterom, aczkolwiek pewnie ktoś, kto znał tamto środowisko, może rozpoznać niektóre osoby. Książka skupia się na działalności stadionowej (tej handlowej, i nie tylko), a także pozastadionowej kilku Afrykańczyków. Jakie kręcili biznesy, jak się dogadywali z Rosjanami, Ormianami, policjantami, Wietnamczykami i mafią. Ale także jakie mieli przeżycia ze zwykłymi Polakami, jakie robili przekręty i jak sobie radzili w kraju, który wydawał im się rajem. Bo przecież Europa!
To także historia upadku Stadionu, powolnego demontażu tego największego bazaru w Europie (chyba w całej). Jak dokonywano tam szwindli i podróbek oraz jak sprzedawano towar (metody i sztuczki).
To se ne vrati. Bazar przeniesiono pod stację Stadion, a sam Stadion zniknął. Teraz stoi tam Narodowy. Miejmy nadzieję, że nie skończy tak samo.
Czyta się dobrze. Autor ma łatwe pióro. Jedyny minus to urwane zakończenie. Naprawdę miałem wrażenie, że w moim egzemplarzu nie wydrukowano ostatniej strony (była pusta kartka). Jeśli ktoś lubi takie reporterskie zakończenia, to ok. Ja wolałbym jakąś klamrę.
Na fali Mundialu sięgnąłem po książkę o sukcesach afrykańskich reprezentacji na Mistrzostwach Świata. Bywało z tym różnie, choć generalnie raczej słabo... STOP! Coś mi się pomyliło. O sukcesach owszem, Afrykańczyków - jak najbardziej, ale nie na Mundialu, tylko na Stadionie. Z dużej litery, ponieważ Stadion był tylko jeden.
Stadion Dziesięciolecia - przez wiele lat chluba...
Rok '45. Okolice Singapuru. Obóz jeniecki dla kilku tysięcy alianckich żołnierzy. I garstka strażników. Po co więcej? Jak w Gułagu. Tutaj jeńcy pilnują się sami - jest nawet żandarmeria, która ściga za wykroczenia przeciwko regulaminowi obozowemu.
Tu nie ma braterstwa broni. Anglicy trzymają się osobno, Amerykanie osobno, Australijczycy też. Są tylko trzy-czteroosobowe grupki, które walczą o swoją część - dla grupy, czyli dla siebie. Bo solo nikt nie przetrwa. Wyszarpują dla siebie jak szczury.
I tak jak w Gułagu - nie ma ogrodzenia. Bo i dokąd mieliby uciec? Do domu kilkanaście tysięcy kilometrów. Do najbliższej bazy alianckiej kilka tysięcy i jeszcze przez morze. W dżunglę, gdzie czekają węże, malaria i niezbyt chętni do pomocy tubylcy?
Więc siedzą i próbują doczekać końca wojny. Jedni apatycznie (i ci umierają pierwsi), inni próbując zachować człowieczeństwo, a część próbuje zakombinować i stworzyć sobie raj. Jak Król.
Ta książka dla mnie to wariacja na temat: a gdyby Milo Minderbinder z "Paragrafu 22" trafił do obozu jenieckiego? Król to Milo. Wszystko potrafi załatwić, zna strażników i handluje z nimi, ba! nawet wymyka się z obozu i dogaduje z tubylcami i chińskimi przemytnikami. Sprzedaje, kupuje, ma najlepsze żarcie, forsę, leki, tryska zdrowiem (w porównaniu z innymi więźniami) i wszędzie szuka okazji do zysku.
Ale Król to także Red ze "Skazanych na Shawshank". Wszystko potrafi załatwić, ale tylko w pudle (tutaj: w obozie). Jest zinstytucjonalizowany i poza tym światem, w którym ma pozycję, jest nikim. Gdy obóz zostaje wyzwolony, Król natychmiast traci władzę i posłuch. Forsa jest bezwartościowa, kontakty ze strażnikami przestają mieć znaczenie, a kumple nigdy nimi nie byli.
Bo w tym obozie zostali już najgorsi. Nawet ci z początku porządni (jak Marlowe) nie wychodzą czyści. W oczach rodaków, którzy ich uwolnili, są brudnymi dzikusami, których "najlepiej zamknąć w wariatkowie". Pamiętają, co musieli zrobić, żeby przeżyć. I obóz zawsze będzie ich częścią.
Polecam, choć warto podkreślić, że jest to książka oparta na wspomnieniach autora z pobytu w obozie Changi. Ciekawe, czy któraś postać jest wzorowana na Clavellu? Brak tu akcji i fabuła rozwija się dość powoli. Jednakże gdy już "zaprzyjaźnimy się" z głównymi postaciami, akcja nabiera tempa, a osią jest transakcja pewnego diamentu. Co dla wielu jest okazją, żeby pokazać, że są nieustępliwi i podli jak metaforyczne szczury. Bo w tym obozie zostały już tylko szczury. I Król.
Rok '45. Okolice Singapuru. Obóz jeniecki dla kilku tysięcy alianckich żołnierzy. I garstka strażników. Po co więcej? Jak w Gułagu. Tutaj jeńcy pilnują się sami - jest nawet żandarmeria, która ściga za wykroczenia przeciwko regulaminowi obozowemu.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTu nie ma braterstwa broni. Anglicy trzymają się osobno, Amerykanie osobno, Australijczycy też. Są tylko trzy-czteroosobowe...