-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant23
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant2
Biblioteczka
2024-05-06
2024-05-06
2024-05-03
2024-05-08
2024-05-05
Vulture do tej pory był dosyć jednowymiarowym złoczyńcą o prostej motywacji. W numerze 7/93 postanowiono trochę rozbudować psychologicznie tego klasycznego wroga Spider-Mana. Jak to wyszło?
Vulture ma raka i zostało mu zaledwie kilka miesięcy życia. Postanawia więc uporządkować wszystkie niedokończone sprawy. Jedną z nich jest spotkanie z… ciocią May.
Bardzo podobało mi się jak został tu przedstawiony Vulture. Pokazane jest, że ma pewne zasady, których się za wszelką cenę trzyma. Przy tym scenariusz nie usiłuje go usprawiedliwiać – w dalszym ciągu jest niebezpiecznym złoczyńcą zabijającym bez mrugnięcia okiem. Tutaj jednak postawiony jest w nowej sytuacji, w której jest bezsilny. Pod koniec numeru można mu trochę współczuć.
Bardzo dobrze też ukazano tutaj ciocię May. Nie jest tutaj wyłącznie przestraszoną czy zgorzkniałą staruszkę. Zachowuje się w bardzo ludzki sposób, a jej decyzja w finale jest w pełni zrozumiała.
Za rysunki odpowiada znany już z poprzednich numerów Sal Buscema. Tym razem scenariusz pozwala mu wykorzystać wszystkie swoje najmocniejsze strony. Dzięki powtarzającym się podobnym kadrom udaje mu się nadać spokojnym sekwencjom wrażenia filmowej narracji. Z kolei sceny akcji w jego wykonaniu są bardzo dynamiczne i pomysłowe. Niektórym osobom może przeszkadzać zbyt gruba kreska tego artysty, ale jest to celowy zabieg nawiązujący do komiksów z lat 60.
Na stronach klubowych pojawia się biografia Vulture’a. Jest to bardzo dobry pomysł, ale niestety strony zostały zamienione kolejnością, a drugą część biografii ma zbyt małą czcionkę.
Numer ten jest trochę zapomniany na tle innych komiksów z serii. Moim zdaniem naprawdę warto się z nim zapoznać zarówno ze względu na scenariusz, jak i na rysunki. Jest to chyba najlepszy komiks z udziałem Vulture’a, jaki czytałem.
Vulture do tej pory był dosyć jednowymiarowym złoczyńcą o prostej motywacji. W numerze 7/93 postanowiono trochę rozbudować psychologicznie tego klasycznego wroga Spider-Mana. Jak to wyszło?
Vulture ma raka i zostało mu zaledwie kilka miesięcy życia. Postanawia więc uporządkować wszystkie niedokończone sprawy. Jedną z nich jest spotkanie z… ciocią May.
Bardzo podobało mi...
2024-05-04
Jakiś czas temu czytałem dwutomową mangową adaptację noweli „W górach szaleństwa”. Pomimo tego, że była to ta sama historia, to udało się wykrzesać coś nowego z tej klasycznej opowieści. Z zaciekawieniem więc sięgnąłem po polski komiks, w którym autor chciał pokazać zagubienie człowieka w pięknym, lecz niebezpiecznym śnieżnym świecie.
Fabuła jest taka sama jak w literackim oryginale. W trakcie wyprawy na Antartykę w latach 30 XX w. zostają odkryte skamieliny tajemniczych istot. Szybko okazuje się, że lodowa pustkowia kryją jeszcze więcej tajemnic.
Album ma niewielką objętość, więc jest to bardzo skrótowa wersja noweli. Bardzo szybko odhaczane są kolejne wydarzenia i informacje. Nie ma czasu na zbudowanie atmosfery grozy i niesamowitości, przez co w trakcie lektury nie odczuwa się żadnych emocji. Poza tym dialogi mające zastępować narratora z noweli brzmią bardzo nienaturalnie.
Warstwa graficzna bardzo rozczarowuje. W zamierzeniu niesamowita architektura czy fauna narysowana jest bardzo niestarannie, przez co nie wywołuje zamierzonego efektu. Jedynie na paru planszach udaje się oddać piękno śnieżnych krajobrazów.
Niestety jest to słaba adaptacja, która może zniechęcić do literackiego oryginału. Zdecydowanie lepiej sięgnąć po mangę autorstwa Gou Tanabe.
Jakiś czas temu czytałem dwutomową mangową adaptację noweli „W górach szaleństwa”. Pomimo tego, że była to ta sama historia, to udało się wykrzesać coś nowego z tej klasycznej opowieści. Z zaciekawieniem więc sięgnąłem po polski komiks, w którym autor chciał pokazać zagubienie człowieka w pięknym, lecz niebezpiecznym śnieżnym świecie.
Fabuła jest taka sama jak w literackim...
2024-04-27
Na łamach numeru 10/92 pokazane było, że symbiont Eddiego Brocka został uśmiercony. Jednakże z okładki omawianego zeszytu ponownie szczerzy się Venom. Czy ten powrót został tu w sensowny sposób wytłumaczony?
Venom ponownie mierzy się ze Spider-Manem. Tym razem Eddie Brock chce być zupełnie pewny, że nikt nie będzie przeszkadzał w pojedynku i wywozi Pająka na odludzie. Tam Peter Parker musi liczyć tylko na siebie.
Jest to bardzo typowy numer o walce Spider-Mana z Venomem. Nie ma tu specjalnej intrygi, jest jedynie akcja. Tak prosta fabuła pozwoliła w sprawny sposób przedstawić walkę obu wrogów. Szkoda, że w jedynie niewielkim stopniu udało się wykorzystać elementy charakterystyczne nowej lokacji. Niestety rozczarował mnie finał numeru – bardzo naiwny i zapewne z łatwością zostanie to cofnięte. Uzasadnia jednak szokującą okładkę.
Wyjaśnienie powrotu Venoma jest bardzo niejasne. Polskie tłumaczenie gmatwa to niepotrzebnie i musiałem poszukać w sieci dokładniejszych informacji. Niestety powrót symbionta okazał się tanią zagrywką i zupełnie do mnie nie przemówił.
Za rysunki odpowiada znany już w serii Erik Larsen. Tutaj bardzo dobrze udaje mu się przedstawić dynamiczne sceny akcji. Niestety trochę gorzej jest w spokojniejszych momentach – Felicia Hardy na jednym z kadrów wygląda okropnie.
Tym razem na stronach klubowych omawiane są… niewydane po polsku komiksy z serii „Transformers”. Cieszy mnie, że starano się w ten sposób uzupełnić ówczesne luki wydawnicze, ale szkoda, że w ten sposób zmusza się czytelnika komiksów o robotach z kosmosu do sięgnięcia po komiks ze Spider-Manem.
Jest to klasyczny do bólu komiks z Venomem, o którym zapomina się zaraz po lekturze. Wykorzystane są sprawdzone chwyty, które jednak szybko stają się nużące. Mogę polecić głównie fanom rysunków Erika Larsena.
Na łamach numeru 10/92 pokazane było, że symbiont Eddiego Brocka został uśmiercony. Jednakże z okładki omawianego zeszytu ponownie szczerzy się Venom. Czy ten powrót został tu w sensowny sposób wytłumaczony?
Venom ponownie mierzy się ze Spider-Manem. Tym razem Eddie Brock chce być zupełnie pewny, że nikt nie będzie przeszkadzał w pojedynku i wywozi Pająka na odludzie. Tam...
2024-04-26
Seria „Bajka na końcu świata” dotarła do końca wraz z tomem ósmym. Czy jest to satysfakcjonujące zakończenie?
Bajka i Wiktoria za pomocą wehikułu czasu gołębi przenoszą się w czasie. Trafiają w okres niedługo przed końcem świata. Oznacza to, że dotychczasowe towarzyszki zostają rozdzielone. Czy uda im się odnaleźć?
Spodziewałem się, że zapowiadana w finale tomu siódmego podróż w czasie będzie umowna. Tutaj jednak bohaterki faktycznie trafiają do przeszłości. Tutaj odbywa się to raczej na zasadzie cofnięcia czasu czyli postacie lądują w swoich ówczesnych ciałach. Zabieg to moim zdaniem fabularne pójście na łatwiznę. Doceniam jednak to, że chociażby Bajka musiała sobie przypominać wydarzenia z czasów końca świata.
Głównym wątkiem jest tutaj wzajemne szukanie się przez Bajkę i Wiktorię. Udało się wprowadzić parę dramatycznych elementów, dzięki temu finał dostarcza pewnych emocji. Podobało mi się, że udało się tu przemycić parę elementów, które można było znać z poprzednich tomów. Przy okazji warto też wspomnieć, że pojawiają się odwołania do tomu zerowego, którego jeszcze nie czytałem.
Nie podobało mi się, że po macoszemu potraktowano wątek przyczyn końca świata. Niby Bajka twierdzi, że stara mu się zapobiec, ale jest to bardzo metaforyczne. Końcówka tomu może też sugerować trochę inną interpretację poprzednich tomów.
Trochę rozczarowały mnie rysunki. Spodziewałem się, że sceny podróży w czasie będą bardziej fantazyjne. Jednakże prosta kreska dalej pasuje do tej historii.
Podsumowując osiem tomów które przeczytałem muszę powiedzieć, że jest to naprawdę porządna historia dla dzieci. Dorosły odbiorca jednakże może być lekko rozczarowany prostotą i umownością fabuły.
Seria „Bajka na końcu świata” dotarła do końca wraz z tomem ósmym. Czy jest to satysfakcjonujące zakończenie?
Bajka i Wiktoria za pomocą wehikułu czasu gołębi przenoszą się w czasie. Trafiają w okres niedługo przed końcem świata. Oznacza to, że dotychczasowe towarzyszki zostają rozdzielone. Czy uda im się odnaleźć?
Spodziewałem się, że zapowiadana w finale tomu siódmego...
2024-04-25
Tajemnicze światło na niebie był to stały motyw w tej serii. Stanowił on drogowskaz dla bohaterów. W końcu jednak przyszedł czas na wyjaśnienie czym jest ono naprawdę.
Wiktoria i Bajka kontynuują wyprawę w poszukiwaniu dziewczynki. Tym razem towarzyszą im też bohaterowie poznani w poprzednich tomach. Są coraz bliżej źródła tajemniczego światła.
Początkowo byłem rozczarowany rozwiązaniem zagadki światła. Wydało mi się ono zbyt banalne. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że był to zamierzony efekt mający na celu wywołać podobne emocje u bohaterów, jak i u czytelnika. Miłym zaskoczeniem jest pewien zwrot akcji, który jednak jest dosyć niejednoznaczny.
Tym razem w tomie przeważają sceny obyczajowe. Pokazane są interakcje między postaciami, dzięki czemu czytelnik może bardziej się z nimi zżyć. Szczególnie dobrze to działa w paru dosyć dramatycznych scenach.
Ciekawym motywem są sny bohaterów. Warto szczególnie zwrócić uwagę na fantazję Wiktorii, której pokazują, że dalsza znajomość z Bajką może być problematyczna.
Rysunki są bardzo proste, ale jednocześnie dobrze pasują do opowieści dla młodszego czytelnika. Jest tu parę bardzo ładnych kadrów jak chociażby ten z bohaterami podziwiającymi światła na niebie.
Jeśli ktoś spodziewa się niewiadomo jakiego zaskoczenia może być rozczarowany. Po chwili namysłu doszedłem do wniosku, że bardzo odpowiada mi zaproponowane rozwiązanie. Zastanawia mnie tylko w którą stronę pójdzie dosyć niejednoznaczne zakończenie.
Tajemnicze światło na niebie był to stały motyw w tej serii. Stanowił on drogowskaz dla bohaterów. W końcu jednak przyszedł czas na wyjaśnienie czym jest ono naprawdę.
Wiktoria i Bajka kontynuują wyprawę w poszukiwaniu dziewczynki. Tym razem towarzyszą im też bohaterowie poznani w poprzednich tomach. Są coraz bliżej źródła tajemniczego światła.
Początkowo byłem...
2024-04-23
2024-04-24
Trzeci tom kończy serię krótkich epizodów z życia rodzicielskiego. Czy ten odcinek stanowi jakieś podsumowanie dotychczasowych historyjek?
Tym razem więcej jest tu dużo szczerych rozmów. Autor tłumaczy swoim dzieciom różne zjawiska. Wspólnie dochodzą do zaskakująco trafnych wniosków.
Mniej jest tu toksycznych rodzicielskich zachowań z poprzedniego tomu. Tym razem nawet pozornie głupie żarty mają swoje uzasadnienie. Szkoda, że dalej pozostało parę epizodów, które są śmieszne, ale też trochę niepokojące.
Rysunki są tu bardzo proste. Udaje się jednak dobrze oddać indywidualny wygląd każdej postaci, a także ich emocje.
Odniosłem wrażenie, że tym razem rozmowy głównego bohatera ze swoimi dziećmi są celniejsze niż wcześniej. Szkoda jednak, że autor nie pokusił się o jakieś dobitne zamknięcie trylogii.
Trzeci tom kończy serię krótkich epizodów z życia rodzicielskiego. Czy ten odcinek stanowi jakieś podsumowanie dotychczasowych historyjek?
Tym razem więcej jest tu dużo szczerych rozmów. Autor tłumaczy swoim dzieciom różne zjawiska. Wspólnie dochodzą do zaskakująco trafnych wniosków.
Mniej jest tu toksycznych rodzicielskich zachowań z poprzedniego tomu. Tym razem nawet...
2024-04-21
2024-04-19
2024-04-18
Słowo „incel” pochodzi od angielskiego sformułowania „involuntary celibate”. Oznacza ono osoby niezdolne do znalezienia partnera seksualnego pomimo chęci. Często takie osoby mają cechować się mizoginią. O przedstawicielu tej grupy opowiada komiks Jana Mazura.
Głównym bohaterem jest Bartek pracujący na co dzień w „Żabce”. Niema przyjaciół, a dnie spędza na pisaniu na internetowych forach i oglądaniu pornografii. Pewnego dnia jednak pojawia się nadzieja na zmianę, kiedy nawiązuję kontakt z grupą mężczyzna w lesie, a w Internecie zaczyna korespondować z pewną kobietą.
Zajmowanie się przedstawicielem tak specyficznej grupy jak „incele” wiąże się z ryzykiem wyśmiania kogoś takiego. Tutaj jednak jest bardzo dużo empatii. Bohater chce wyjść ze swojej obecnej sytuacji społecznej, ale nie może sobie poradzić z własnymi słabościami. Kontakty z innymi ludźmi są dla niego stresujące, a pornografia staje się uzależnieniem.
Jest to też opowieść o tym jak łatwo można zmanipulować samotną osobą. Nowi koledzy Bartka szybko okazują się niebezpieczni, ale i tak bohater przy nich zostaje, bo nie ma specjalnej alternatywy.
Rysunki są bardzo proste – nie ma tu żadnych szczegółów i są to tak tzw. „patyczaki” znane chociażby z twórczości Jakub Dębskiego. Tutaj jednak udaje się oddać zaskakująco dużo emocji w gestach poszczególnych bohaterów. Przez większość komiksu można też z łatwością rozróżnić każdą z postaci, chociaż pod koniec pojawia się motywy przebieranek przez co trochę bohaterowie zaczęli mi się zlewać.
Spotkałem się z opiniami, że jest to komiks humorystyczny. Nie zgodzę się z tym – są tutaj sceny lekko komediowe, ale jest to bardzo gorzki humor. Dla mnie jest to dramat osoby, która nie potrafi zmienić status quo pomimo najszczerszych chęci.
Słowo „incel” pochodzi od angielskiego sformułowania „involuntary celibate”. Oznacza ono osoby niezdolne do znalezienia partnera seksualnego pomimo chęci. Często takie osoby mają cechować się mizoginią. O przedstawicielu tej grupy opowiada komiks Jana Mazura.
Głównym bohaterem jest Bartek pracujący na co dzień w „Żabce”. Niema przyjaciół, a dnie spędza na pisaniu na...
2024-04-17
Ten tom stanowi zakończenie wątku zawodów na Festiwalu Sportowym. W innych mangach tego typu jak np. „Dragon Ball” czy „Naruto” finałowi takiego turnieju zazwyczaj towarzyszyło wiele emocji. Czy tu jest podobnie?
Finał zawodów jest coraz bliższy. Izuku ma walczyć z Shoto. Jednakże ten ma pewne wątpliwości.
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie pierwsza walka czyli Ochaco kontra Katsuki. Myślałem, że będzie to typowa opowieść o znęcaniu się nad słabszymi, ale samo starcie okazało się bardziej niejednoznaczne niż można się było spodziewać.
Całkiem niezła była też walka Izuku z Shoto. W retrospekcjach można dowiedzieć się więcej o trudnym dzieciństwie Shoto, co pozwala łatwiej zrozumieć tę postać.
Szkoda, że dalsze walki były bardzo chaotyczne i ciężko mi było je śledzić. Podobało mi się jednak dosyć ironiczne ogłoszenie zwycięzców.
Niestety chaos wdarł się też do rysunków. Akcja jest bardzo nieprzejrzysta i ciężko mi było się zorientować co dzieje się na poszczególnych kadrach.
Tom ma parę fajnych pomysłów. Niestety w pewnym momencie akcja za bardzo przyspiesza i dosyć trudno nadążyć. Głównie warto przeczytać dla wątku Shoto.
Ten tom stanowi zakończenie wątku zawodów na Festiwalu Sportowym. W innych mangach tego typu jak np. „Dragon Ball” czy „Naruto” finałowi takiego turnieju zazwyczaj towarzyszyło wiele emocji. Czy tu jest podobnie?
Finał zawodów jest coraz bliższy. Izuku ma walczyć z Shoto. Jednakże ten ma pewne wątpliwości.
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie pierwsza walka czyli Ochaco...
2024-04-16
Poprzedni tom skupiony był niemal wyłącznie na akcji. Jednakże mimo to przypadł mi do gustu. Tom dwudziesty pierwszy to niemal wyłącznie pojedynki. Jak to wypada tym razem?
Członkowie załogi Luffy’ego kontynuują starcie z Baroque Works. Sanji walczy z Bon Clayem, Nami z Miss Double Finger, a Zoro z Mr. 1. W tym samym czasie Don Crocodile ujawnia czego tak naprawdę szuka.
Poziom poszczególnych pojedynków jest różny. Starcie Sanjiego szybko mnie zmęczyło, bo wbrew pozorom Bon Clay nie okazuje się zbyt wymagającym przeciwnikiem. Za to pojedynek Nami był bardzo pomysłowy. Bohaterka w walce posługuje się wynalazkiem Usoppa, który okazuje się bardzo nieprzewidywalnym urządzeniem. Trochę jednak rozczarował mnie sam finał tego starcia. Moim zdaniem przekombinowany był pojedynek Zoro. Bohater niepotrzebnie dorabia filozofię tam gdzie ona nie pasuje.
Dosyć ciekawy był sekret ujawniony przez Don Crocodile’a. Pozwala on inaczej spojrzeć na świat przedstawiony, a także sugeruje bardzo obiecujące motywy.
Podobnie jak ostatnio w rysunkach udaje się połączyć przejrzystość akcji z dynamiką scen.
Na łamach tego tomu kontynuowana jest historia poboczna „Podwodny spacer Hachyka”. Tym razem już więcej się dzieje, a dawny złoczyńca dokonuje tu paru bohaterskich czynów.
Tym razem w ramach dodatków pojawiają się gry, a także prace polski czytelników przedstawiające nowe pomysły na wyspy.
Poszczególne starcia nie były tym razem tak interesujące jak ostatnio. W pamięć zapada głównie walka Nami, ale reszta szybko wylatuje z głowy po lekturze.
Poprzedni tom skupiony był niemal wyłącznie na akcji. Jednakże mimo to przypadł mi do gustu. Tom dwudziesty pierwszy to niemal wyłącznie pojedynki. Jak to wypada tym razem?
Członkowie załogi Luffy’ego kontynuują starcie z Baroque Works. Sanji walczy z Bon Clayem, Nami z Miss Double Finger, a Zoro z Mr. 1. W tym samym czasie Don Crocodile ujawnia czego tak naprawdę...
2024-04-15
Tytuł tomu sugeruje, że jest wielki finał przygód w królestwie Alabasty. Tak naprawdę jednak jest to dopiero początek ostatecznego starcia z Baroque Works. Czy jednak mimo to ten tom potrafi wciągnąć?
Bohaterowie ruszają do Alubarny, aby zapobiec bitwie rebeliantów z wojskiem króla. Luffy postanawia zostać z tyłu i walczyć z sir Crocodilem. Tymczasem w Alubarnie czekają pozostali członkowie Baroque Works.
Bardzo podobało mi się starcie Luffy’ego z sir Crocodilem. Przeciwnik ma moce kontrolowania piasku przywodzące na myśl Sandmana z komiksów Marvela. Jednakże tutaj zostaje podkreślone, że sama moc to nie wszystko i trzeba z nią dużo trenować. Walka jest bardzo pomysłowa i nawet Luffy pomimo mniejszego talentu niż przeciwnik musi się bardzo wykazać pomysłowością.
Skoro mowa o pomysłowości, to w tym tomie jak zawsze pod tym względem błyszczy Usopp. Musi stoczyć walkę z przeciwnikami dysponującymi mocami owoców. Przy okazji też zostaje ujawniony nowy interesujący element świata przedstawionego.
Bardzo dobrze wypada też cała podróż do Alubarny. Można autentycznie czuć, że jest to wyścig z czasem i bohaterowie muszą w pośpiechu pokonywać kolejne przeszkody.
W tym tomie dominują sceny akcji. Są one bardzo dynamiczne i tym razem udaje się uniknąć chaosu w rysunkach.
Poza główną opowieścią zostaje też załączona historia poboczna „Podwodny spacer Hachyka” skupiająca się na jednym z członków bandy Arlonga. Na razie jednak nie ma tu nic szczególnie interesującego.
Poza tym na samym końcu tomu dołączona jest mała mapka Alubarny. Pozwala to łatwiej umiejscowić akcję poszczególnych wątków.
Tom okazał się zaskakująco wciągający i naprawdę jestem zainteresowany tym co stanie się dalej. Należy jednak pamiętać, że nie ma tu tak naprawdę za wiele fabuły i jest to głównie akcja.
Tytuł tomu sugeruje, że jest wielki finał przygód w królestwie Alabasty. Tak naprawdę jednak jest to dopiero początek ostatecznego starcia z Baroque Works. Czy jednak mimo to ten tom potrafi wciągnąć?
Bohaterowie ruszają do Alubarny, aby zapobiec bitwie rebeliantów z wojskiem króla. Luffy postanawia zostać z tyłu i walczyć z sir Crocodilem. Tymczasem w Alubarnie czekają...
2024-04-14
W poprzednim numerze Spider-man na własne życzenie stracił swoje moce. Już w trakcie starcia z Tarantulą przekonał się, że jednak utrudnia mu to życie. Jak zakończy się ten wątek?
Peter Parker zaczyna się zastanawiać czy nie powinien odzyskać mocy. Jednakże maszyna doktora Turnera rozpłynęła się bez śladu. Na dodatek tym razem na życie bohatera czyha Scorpion.
W dalszym ciągu podoba mi się jak ukazano działanie Spider-Mana bez mocy. Tym razem współpracuje z Black Cat, która ułatwia mu przemieszczanie się po Nowym Jorku. Wspólnymi siłami udaje im się przekonać różnych przeciwników, a czasami to spryt odgrywa tu większą rolę. Pokazano też, że brak mocy utrudnia życie zawodowe Parkera – bez chodzenia po ścianach ciężko robić tak niepowtarzalne zdjęcia jak wcześniej.
Rozczarowało mnie ujawnienie tajemnicy doktora Turnera. Wyjaśnienie to ma sens, ale jest zbyt oczywiste i scenarzysta mógł się bardziej wysilić.
Cieszy mnie, że wreszcie zakończono wątek zazdrości Black Cat wobec Pająka ciągnący się od dłuższego czasu. Felicia i Peter mogli nareszcie ze sobą szczerze porozmawiać i wyjaśnić jak obecnie wygląda sytuacja.
Jestem za to zupełnie zmieszany wątkiem Willy’ego Lumpkina. Myślałem, że występ postaci z komiksów o Fantastycznej Czwórce miał być tylko mrugnięciem oka dla czytelnika. Tutaj jednak okazuje się, że jest to dalej rozwijane i na dodatek zupełnie na poważnie. Wiem, że ostatecznie nic z tego nie będzie, ale i tak zastanawiam się co się dalej stanie.
W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że w tym numerze debiutuje samozwańcy mściciel Cardiac, który potem będzie się przewijał w komiksach. Jednakże w polskiej wersji zostaje pokazana jedynie jego cywilna tożsamość, bo ostatnio strona w kostiumie superbohaterskim jest wycięta.
W tym zeszycie dalej rysuje Erik Larsen. Jego kreska sprawia, że nawet najbardziej błahe starcia są bardzo epickie. Niestety twarz Petera Parkera w jego wydaniu zupełnie do mnie nie przemawia.
Na stronach klubowych w dalszym ciągu omawiane jest uniwersum 2099. Dalej jest mowa o tamtejszym Spider-manie, ale też pokrótce zostają przedstawieni Doom i Ravage.
Ten zeszyt sprawnie wykorzystuje typowe superbohaterskie motywy. Ograna utrata mocy niestety nie została przedstawiona w specjalnie oryginalny. Za to jeden wątek sprawił, że zapamiętam ten zeszyt.
W poprzednim numerze Spider-man na własne życzenie stracił swoje moce. Już w trakcie starcia z Tarantulą przekonał się, że jednak utrudnia mu to życie. Jak zakończy się ten wątek?
Peter Parker zaczyna się zastanawiać czy nie powinien odzyskać mocy. Jednakże maszyna doktora Turnera rozpłynęła się bez śladu. Na dodatek tym razem na życie bohatera czyha Scorpion.
W dalszym...
2024-04-14
Utrata mocy to częsty motyw w komiksach suerbohaterskich. Spider-Mana spotkało to nawet parokrotnie. Czy więc ponowne wykorzystanie tego pomysłu w historii o Człowieku-Pająku ma sens?
Spider-Man zgadza się na zbadanie swoich mocy przez niejakiego dr. Turnera. Okazuje się, że maszyna doktora może odebrać moce bohaterowi. Jednakże Człowiek-Pająk nie ma specjalnie chwili na zastanowienie, bo musi zmierzyć się z grupą superprzestępczyń Femme Fatales, a także ze swoim starym wrogiem Tarantulą.
Pomysł wyjściowy uważam za trochę naiwny. Spider-man jest zbyt ufny wobec doktora Turnera i za szybko podejmują trudną decyzją. Podobało mi się jednak, że bohater stara się omówić sprawę ze swoją ukochaną.
Doceniam, że Peter Parker nie jest zupełnie bezbronny bez mocy pająka. Dalej dysponuje swoją wyrzutnią sieci i jest bardzo wysportowany. Po raz pierwszy też chyba Flash Thompson naprawdę efektywnie wspiera Spider-Mana.
Przeciwnicy w tym zeszycie to typowi najemnicy bez specjalnej motywacji. Tarantula ma wprawdzie pewne sprawy do wyrównania ze Spider-Manem, ale tak naprawdę działa dla pieniędzy. Femme Fatales wydały mi się strasznie kiczowate i bardziej pasują na parodie tego typu postaci. Bardzo intrygujący jest ze to dr. Turner, który jest kimś innym niż może się wydawać na pierwszy rzut oka.
Za rysunki odpowiada tu Erik Larsen znany już w tej serii. Bardzo lubię jego dynamiczne sceny akcji. Niestety w spokojnych momentach czasami niezamierzenie deformuje postacie.
Na stronach klubowych w dalszym ciągu opisywane jest uniwersum 2099. Tym razem jest więcej informacji na temat tamtejszej wersji Spider-Mana.
Doceniam, że starano się zrobić coś trochę nowego z wyeksploatowanym motywem. Szkoda, że nie udało uniknąć pewnych naiwności.
Utrata mocy to częsty motyw w komiksach suerbohaterskich. Spider-Mana spotkało to nawet parokrotnie. Czy więc ponowne wykorzystanie tego pomysłu w historii o Człowieku-Pająku ma sens?
Spider-Man zgadza się na zbadanie swoich mocy przez niejakiego dr. Turnera. Okazuje się, że maszyna doktora może odebrać moce bohaterowi. Jednakże Człowiek-Pająk nie ma specjalnie chwili na...
2024-04-13
„Dzienniki gwiazdowe” autorstwa Stanisława Lema są jedną z moich ulubionych książek. Każdy rozdział stanowił zamkniętą opowieść o przygodach gwiezdnego podróżnika Ijona Tichego. Jednym z najbardziej charakterystycznych rozdziałów jest „Podróż siódma”. Jak ta opowieść przedstawia się w wersji komiksowej?
Ijon Tichy w trakcie lotu statkiem kosmicznym ma wypadek i dochodzi do poważnej awarii. Można ją naprawić tylko z pomocą drugiej osoby, ale gwiezdny obieżyświat akurat leci sam, a w pobliżu nie ma żadnych innych statków. Na dodatek na statku zaczynają występować pętle czasowe.
Pod względem fabularnym jest to kopia tekstu Stanisława Lema. Nie ma tutaj żadnych nowych rozwiązań scenariuszowych. Warto jednak zauważyć, że nie dokonano tutaj żadnych cięć i można w pełni docenić całość tego rozdziału „Dzienników gwiazdowych”. Jest naprawdę zabawnie i pomysłowo. W pewnym momencie jednak można się pogubić w kwestii paradoksów czasowych, co jednak można odczytywać jako celowy zabieg, szczególnie biorąc pod uwagę to co dzieje się pod koniec.
Za rysunki odpowiada tutaj Jon J Muth znany w Polsce z komiksu „Moonshadow”. Jego rysunki przywodzą na myśl akwarele – wszystko jest lekko rozmazane. Nadaje to całości bajkowego klimatu, a także dobrze udaje się tu podkreślić komizm poszczególnych scen.
Całkiem fajne są dodatki. Wstęp informuje, że komiks jest tak naprawdę dziełem… komputera pokładowego. Na dodatek zostaje opisane jak to w przyszłości ceni się bardziej rysunki niż fotografię. Dosyć oryginalny pomysł na wstęp. Poza tym w posłowiu rysownik opowiada o swojej relacji ze Stanisławem Lemem i kulisach powstania komiksu.
Jest to bardzo wierna adaptacja, która jest zgodna z duchem oryginału. Jeśli jednak ktoś szuka czegoś nowego, to może czuć się rozczarowany.
„Dzienniki gwiazdowe” autorstwa Stanisława Lema są jedną z moich ulubionych książek. Każdy rozdział stanowił zamkniętą opowieść o przygodach gwiezdnego podróżnika Ijona Tichego. Jednym z najbardziej charakterystycznych rozdziałów jest „Podróż siódma”. Jak ta opowieść przedstawia się w wersji komiksowej?
więcej Pokaż mimo toIjon Tichy w trakcie lotu statkiem kosmicznym ma wypadek i dochodzi do...