-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2016-10-06
2017-11
Tym razem pisarka postawiła nie tyle co na chorobę psychiczną, ale wyobcowanie i ograniczanie swojego życia do wirtualnego świata. Temat zdecydowanie jest na czasie, bo wybieranie internetowej rzeczywistości zamiast faktycznego stanu rzeczy to coś, co w popkulturze pojawiło się już kilkanaście razy. Eliza dużo lepiej czuje się jako Lady Konstelacja, tworząc i publikując swój komiks w sieci, niż we własnej skórze. Ma wrażenie, że nikt jej nie rozumie w domowym zaciszu i szuka tego w internecie. Jednak jej stosunki z rodziną to coś, co gdzieś tam nie pasowało mi w tej książce. Widzicie to nie tak, że jej rodzice zaniedbują córkę, to raczej ona nie dopuszcza ich do siebie. Także jej rozmyślania jak bardzo nikt jej nie rozumie oraz jak okropnie jest w domu, bywały po prostu irytujące.
Za to w przeciwieństwie do domowych stosunków, pokochałam wręcz relację Elizy i Wallece'a. Jest w niej jakiś taki urok i nieśmiałość, że była po prostu przesłodka - na początku. Później nadal pozostawała w tym klimacie, a jednocześnie stanowiła siłę napędową fabuły. To nie tak, że to książka o miłości, bo Eliza i jej potwory to nie romans i nie jest to główny wątek tej powieści. Jednak ze wstydem przyznaję, że to właśnie ten najbardziej zapadł mi w pamięć i wpłynął na to, jak odebrałam całokształt tej historii. Nie da się też nie wspomnieć o przepięknym wydaniu i wpleceniu pomiędzy rozdziałami fragmentów komiksu Elizy - podobnie jak w przypadku poprzedniej książki autorki, taki smaczki w wyglądzie książki to coś, co bardzo lubię i doceniam.
----------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/03/recenzja-eliza-i-jej-potwory-francesca.html
Tym razem pisarka postawiła nie tyle co na chorobę psychiczną, ale wyobcowanie i ograniczanie swojego życia do wirtualnego świata. Temat zdecydowanie jest na czasie, bo wybieranie internetowej rzeczywistości zamiast faktycznego stanu rzeczy to coś, co w popkulturze pojawiło się już kilkanaście razy. Eliza dużo lepiej czuje się jako Lady Konstelacja, tworząc i publikując...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-09
Klimat dworskich intryg, tajemnic i sekretów to zdecydowanie moja bajka. Jeśli dołożyć do tego dobre podłoże fantastyczne to za samą scenerię książka dostaje ode mnie dodatkowe punkty. Tego właśnie spodziewałam się po Fałszywym pocałunku, ale nie do końca to otrzymałam. Akcja faktycznie zaczyna się na królewskim dworze, jednak zostajemy tam tylko na czas pierwszego rozdziału, czyli bardzo, bardzo krótko. Lia zaraz później ucieka do niewielkiej wioski i tam będzie się toczyć spora część tej historii.
Spodobał mi się zamysł autorki na podzielenie narracji na trzy osoby. W pierwszej kolejności mamy oczywiście księżniczkę i tu wszystko jest jasne, ponieważ czytelnik obserwuje wydarzenia z perspektywy Arabelli, wie co myśli i robi. Ciekawie robi się przy kolejnych - wiemy, że do wioski przybywa dwóch nieznajomych, poznajemy nawet ich imiona - to oni prowadzą dwie kolejne narracje, opisane tylko jako zabójca i książę. Jako odbiorcy jednak nie mamy pojęcia, który z nich jest kim. Naturalnie w końcu jednego z mężczyzn połączą cieplejsze więzy z księżniczką, a czytelnik nadal nie będzie miał o niczym pojęcia. To chyba pierwszy raz, kiedy spotkałam się z takim rozwiązaniem i powiem Wam, że to naprawdę dokłada do fabuły ciekawą tajemnicę i to taką, którą naprawdę chciałam poznać.
Nie wiem, czy to ja myślałam podczas lektury o niebieskich migdałach, czy faktycznie miałam problem ze zrozumieniem koncepcji świata, w którym dzieje się akcja. Czytaliście? Jak było z Wami? Bo generalnie albo coś tu jednak nie zostało dopracowane w szczegółach, albo ja naprawdę powinnam jeszcze raz sięgnąć po Fałszywy pocałunek i skupić się tylko na tym, gdzie się właściwie znajduję. Tylko że normalnie nie mam aż takich problemów ze zrozumieniem koncepcji autora. Sanderson w Drodze Królów czy Bishop w Córce krwawych stworzyli wspaniałe, niecodzienne i skomplikowane uniwersa, a jednak po tych lekturach nie towarzyszyło mi to poczucie zagubienia, co tutaj. Nie wiem, czy byłabym w stanie sklecić jedno porządne zdanie o świecie, w którym toczy się akcja, bo po prostu nie potrafię sobie uporządkować tego w głowie. Jeśli ma to być tajemnica to świetnie, wtedy autorce naprawdę się udało, tylko że jakoś nie do końca wyobrażam sobie robienia sekretów z miejsca fabuły. Brakło trochę tła wydarzeń z przeszłości i nawiązań do tego, gdzie właściwie Pearson wysłała czytelnika.
---------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/02/recenzja-faszywy-pocaunek-mary-e-pearson.html
Klimat dworskich intryg, tajemnic i sekretów to zdecydowanie moja bajka. Jeśli dołożyć do tego dobre podłoże fantastyczne to za samą scenerię książka dostaje ode mnie dodatkowe punkty. Tego właśnie spodziewałam się po Fałszywym pocałunku, ale nie do końca to otrzymałam. Akcja faktycznie zaczyna się na królewskim dworze, jednak zostajemy tam tylko na czas pierwszego...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-03
Zacznę od tego, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce - opis jest tak tajemniczy i niejednoznaczny, że równie dobrze mogła to być fantastyka, romans, thriller czy powieść obyczajowa, więc tym bardziej byłam zaintrygowana, co właściwie przygotowała Rebecca Donovan. Pierwszym zaskoczeniem były podziękowania, które pojawiły się gdzieś przed połową - okazało się, że w ramach jednego tomu Wydawnictwo Feeria tak naprawdę uraczyło czytelników dwiema książkami: Gdybym widziała oraz Znając ciebie. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo dopiero w tamtym momencie faktycznie zaczęłam się wciągać w akcję. Pierwsze sto stron było raczej niemrawe, jakoś nie przemawiała do mnie ta historia i najzwyczajniej w świecie nudziło mi się. Za to po przekroczeniu tej magicznej bariery okazało się, że już nie mogę się oderwać.
Gigantycznym atutem tej historii jest jej wyjątkowy klimat. Sekrety mnożą się mnożą, a odpowiedzi jak ze świecą szukać. To sprawia, że wokół bohaterów narasta aura podejrzeń i niepewności, nie wiadomo, kto jest przyjacielem, a gdzie ukrywa się wróg. Tajemnicze wiadomości, dziwne zdarzenia... nikt nie jest bezpieczny, a Lana nie wie komu ufać, a więc my również nie. To jest właśnie to, co tak bardzo wyróżniło tę powieść na tle innych książek młodzieżowych i dokładnie dzięki temu tak bardzo mi się podobała. Rebecca Donovan wprowadziła cały wachlarz postaci drugoplanowych, a że wszyscy budzili moje podejrzenia, doprawdy miałam w kim wybierać. Pisarka nie dostarcza czytelnikowi praktycznie żadnych odpowiedzi, a dokładając jedną tajemnicę do drugiej, sukcesywnie buduje z nich cały mur - a ja nie mogę się doczekać aż on runie. Samą powieść czyta się wręcz błyskawicznie, po pierwsze dzięki bardzo płynnemu stylowi autorki, a po drugie chcąc poznać odpowiedzi, właściwie gonimy akcję. Dawno nie doświadczyłam tego magicznego uczucia, że chce przerzucić całą lekturę do ostatniej strony i sprawdzić, jak to się wszystko skończy.
Mój jedyny problem to wiek bohaterów. [...]
--------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/12/recenzja-gdybym-wiedziaa-rebecca-donovan.html
Zacznę od tego, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce - opis jest tak tajemniczy i niejednoznaczny, że równie dobrze mogła to być fantastyka, romans, thriller czy powieść obyczajowa, więc tym bardziej byłam zaintrygowana, co właściwie przygotowała Rebecca Donovan. Pierwszym zaskoczeniem były podziękowania, które pojawiły się gdzieś przed...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-17
Swoją przygodę z twórczością Estelle Maskame zaczęłam ponad dwa lata temu, kiedy na rynku były już wszystkie tomy DIMILY. Po emocjonującej pierwszej części natychmiast zamówiłam dwie kolejne, bo historia Eden i Tylera podbiła moje serce i nie mogłam się doczekać, kiedy poznam ich dalsze losy. Okazało się, że to właśnie taki taki typ historii, które uwielbiam - pełna dramatów, nieporozumień, problemów i emocji... to właśnie mój styl. Lubię, gdy w książce faktycznie coś się dzieje, kiedy droga do szczęścia jest jak najbardziej kręta, a autor nie daje mi nawet chwili wytchnienia. Taką serią było właśnie Did I mention I love you. Wiadomość o kolejnej części i to dotyczącej mojego ulubionego człowieka, bo nie da się ukryć, że - przynajmniej dla mnie, Tayler znacząco przyćmił Eden, wywołała uśmiech na mojej twarzy i naglącą ochotę, żeby położyć swoje ręce na Nawet o tym nie wspominaj. Czy historia, która tak bardzo podobała mi się dwa lata temu, nadal trzyma w szachu moje serce? Trochę tak, trochę nie.
Uwielbiam styl pisania Estelle Maskame. To jedna z tych pisarek, kiedy kolejne strony wręcz przelatują mi przez palce, a ja nawet nie zdążę się zorientować, gdzie zniknęły mi godziny z życia, a ja jestem w połowie lektury. Dokładnie tak samo było tutaj - zakopałam się pod kocykiem i nawet nie wiedziałam, że popołudnie przeszło w wieczór, a ja byłam znacznie bliżej końca niż początku książki. W przypadku Nawet o tym nie wspominaj autorka zdecydowała się na na podzielenie fabuły na dwa wątki czasowe. Czytelnik więc otrzymuje przeplatające się rozdziały - jedne opisują znane nam już wydarzenia z Czy wspomniałam, że cię kocham?, a drugie historię Tylera i jego ojca zanim trafił do więzienia. I to właśnie one głównie trzymały mnie przyklejoną do tej powieści przez całe popołudnie. [...]
-----------------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/11/recenzja-nawet-o-tym-nie-wspominaj.html
Swoją przygodę z twórczością Estelle Maskame zaczęłam ponad dwa lata temu, kiedy na rynku były już wszystkie tomy DIMILY. Po emocjonującej pierwszej części natychmiast zamówiłam dwie kolejne, bo historia Eden i Tylera podbiła moje serce i nie mogłam się doczekać, kiedy poznam ich dalsze losy. Okazało się, że to właśnie taki taki typ historii, które uwielbiam - pełna...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-30
Opis Bang jest tak niejednoznaczny, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po fabule. Cóż, wątek zemsty był dość oczywisty, ale poza tym unikałam opisów jak ognia, bo chciałam poczuć ten dreszczyk zaskoczenia. Dlatego też sama postaram się unikać nakreślania fabuły, bo tu tkwi cała magia tej książki. Widzicie niewiele jest książek, które faktycznie potrafią mnie zaskoczyć. Poniekąd jest tak dlatego, że z reguły blurb na okładce daje całkiem dobry zarys fabuły. Z drugiej strony tyle już historii przewinęło mi się przez ręce, że potrafię docenić inwencję autora. E.K. Blair stanowczo zasługuje na punkty za oryginalność, bo w Bang praktycznie nic nie toczyło się tak jak myślałam. Także, pomimo że nie wiem czego się spodziewałam po tak niejasnym opisie, nie to dostałam - jakkolwiek dziwnie to brzmi. I to największa zaleta tej powieści, bo dawno tak mocno nie opadła mi szczęka ze zdziwienia.
Co zaskakujące ciężko się to czyta. Nie z powodu stylu autorki, czy języka jakim się posługuje, ale treści. Zwykle jest tak, że zaczynając ciekawa książkę, a Bang bez wątpienia zasługuje na to miano, nie mogę jej odłożyć. Natomiast tu co parę stron potrzebowałam przerwy - podobne uczucie towarzyszyło mi zresztą przy lekturze Miliona małych kawałków. To ten moment, kiedy fabuła robi się zbyt ciężka do przetrawienia na raz i żeby przyswoić nowe dane przydaje mi się taki szybki reset. A mimo to nawet na chwilę nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym odłożyć tę książkę nie poznawszy zakończenia. Także robiłam trochę notatek, układałam sobie w głowie nowe informacje odnośnie akcji, zastanawiałam się nad motywami postępowania głównej bohaterki, bo ani one ani cel jej działania jest nieznany dla czytelnika. Tworzy to aurę tajemnicy i poniekąd grozy? Bo jednego byłam pewna od początku - kobieta nie planowała nic miłego. Te uczucia towarzyszące mi od pierwszych stron sprawiły, że siedziałam jak na szpilkach pragnąc poznać jej motywację, a jednocześnie nie chciałam się spieszyć z lekturą.
Co mogę powiedzieć na temat bohaterów? [...]
------------------------------------------------------------
Całość: https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/08/recenzja-bang-ek-blair.html
Opis Bang jest tak niejednoznaczny, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po fabule. Cóż, wątek zemsty był dość oczywisty, ale poza tym unikałam opisów jak ognia, bo chciałam poczuć ten dreszczyk zaskoczenia. Dlatego też sama postaram się unikać nakreślania fabuły, bo tu tkwi cała magia tej książki. Widzicie niewiele jest książek, które faktycznie potrafią...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-14
Całe wieki temu (takie przynajmniej mam wrażenie) czytałam Dręczyciela, który nie dorastał do pięt Corrupt, choć nadal był dobrą książką. Jak zatem w zestawieniu z tymi tytułami wypada Birthday gril? Hmm... okazuje się tak świetną historią, jak na liczyłam - dokładnie taką, której mogłabym się spodziewać po Penelope Douglas. Autorka ma wyjątkowy talent do przedstawiania trudnych romansów, takich gdzie na drodze wspólnej drodze do szczęścia bohaterów stoi wiele przeszkód i bardzo dobrze go wykorzystała przy historii Pika i Jordan.
Birthday girl to rewelacyjny romans w stylu slow burn, w którym Douglas umiejętnie buduje napięcie pomiędzy bohaterami. Pokochałam sposób w jaki autorka zdecydowała się przedstawić ich relację - cegiełka po cegiełce dokładając do łączącego ich uczucia. To sprawiło, że z przyjemnością śledziłam ich bardzo realne losy. Dlatego też, nawet mimo dzielącej ich różnicy wieku, gorąco im kibicowałam. Razem z nimi odczuwałam targające nimi rozterki, dylematy, wzloty i upadki. Akacja jest tak poprowadzona, że dosłownie nie mogłam się rozstać z tą powieścią od pierwszej do ostatniej strony i pochłonęłam ją w jeden wieczór.
Uwielbiam Pike'a i Jordan, to para naprawdę świetnie wykreowanych bohaterów. Dziewczyna jest bardzo dojrzała, a jednocześnie w jej zachowaniu da się dostrzec przebłyski wskazujące na jej faktyczny wiek. Cieszę się, że autorka na siłę nie próbowała z niej zrobić kobiety w wieku Pike'a, zamkniętej w młodym ciele. To stanowczo nadaje tej historii realności, ponieważ relacja bohaterów mimo że nie jest typowym tabu, to z racji powiązań i różnicy wieku, nie jest również mile widziana. Pike... ach Pike. To dokładnie mój typ męskiego bohatera - odpowiedzialny, stanowczy, opiekuńczy. Co zabawne od pierwszych stron zestawienie z nim Cole'a sprawiło, że nie sposób było nie kibicować Pike'owi i Jordan. Napięcie pomiędzy tą dwójką iskrzy od pierwszego spotkania i autorka umiejętnie podsyca je przez całą powieść.
----------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2019/01/recenzja-birthday-girl-penelope-douglas.html
Całe wieki temu (takie przynajmniej mam wrażenie) czytałam Dręczyciela, który nie dorastał do pięt Corrupt, choć nadal był dobrą książką. Jak zatem w zestawieniu z tymi tytułami wypada Birthday gril? Hmm... okazuje się tak świetną historią, jak na liczyłam - dokładnie taką, której mogłabym się spodziewać po Penelope Douglas. Autorka ma wyjątkowy talent do przedstawiania...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-16
Nie wiem, czy też tak macie, ale widząc okładkę książki, czasami po prostu wiem, o czym właściwie będzie. Mając przed oczami Working it, wcale nie spodziewałam się, że będzie to cudowna pozycja, która na długo zostanie w mojej pamięci - liczyłam po prostu na trochę odmóżdżenia w ciężkim tygodniu i chwilę dobrej zabawy. Miałam naprawdę malutkie oczekiwania, więc jak powiem, że się zawiodłam to zbyt dużo. Bo Kusząca kariera to po prostu nie najlepsza książka i to łagodnie mówiąc.
Emerson jest dziewczyną z Missisipi, wychowaną na wsi, która zaczyna pracę jako asystentka szefowej sławnej agencji o okropnym charakterze. Brzmi znajomo? Dla każdego, który zetknął się z filmem bądź książką Diabeł ubiera się u Prady na pewno, bo Fiona do złudzenia przypomina Mirandę Priestly. Poza tym mamy tu najbardziej oklepany schemat na świecie - Bena jako złotego chłopca, bogacza, ciacho jakich mało, który nie wierzy w miłość i chce związku bez zobowiązań oraz Emmy, dziewczynę nie mającą absolutnie żadnego poczucia własnej wartości, zapatrzoną w niego jak w obrazek. I to naprawdę nie tak, że to największa wada tej powieści, w końcu są inne książki z gatunku, opierające się dokładnie na tym samym i naprawdę mi się podobają. Problemem jest jednak, że Kendall Ryan nie odcisnęła na fabule żadnego znaku charakterystycznego, niczego, czym ta historia miałaby się różnić od setek innych. Odniosłam wrażenie, że taką historię można napisać sobie na poczekaniu... po prostu idąc po najmniejszej linii oporu. Także, jeśli liczycie na jakieś smaczki ze świata mody (w końcu na tym została oparta fabuła) to zawiedziecie się i to bardzo, ponieważ poza może jednym opisem sesji czy pokazu nie znalazło się tu nic na ten temat. A szkoda, bo mało która powieść się na tym opiera i można było to wykorzystać.
Rzadko spotykam się z tak fatalnym wykreowaniem bohaterów. [...]
--------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2016/11/recenzja-working-it-kuszaca-kariera.html
Nie wiem, czy też tak macie, ale widząc okładkę książki, czasami po prostu wiem, o czym właściwie będzie. Mając przed oczami Working it, wcale nie spodziewałam się, że będzie to cudowna pozycja, która na długo zostanie w mojej pamięci - liczyłam po prostu na trochę odmóżdżenia w ciężkim tygodniu i chwilę dobrej zabawy. Miałam naprawdę malutkie oczekiwania, więc jak powiem,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-02
Okazało się, że Pozwól mi zostać to właśnie książka, która przypomniała mi za co tak bardzo pokochałam twórczość autorki. Jeżeli mieliście do czynienia tylko z jej powieściami wydanymi w Polsce to z pewnością odczujecie tę różnicę. Bo Tijan jeśli się postara świetnie potrafi grać na emocjach, a ja to uwielbiam. Poruszając temat straty, i to tak dotkliwej, autorka dała sobie szerokie pole do popisu, które zresztą w pełni wykorzystała, dosłownie doprowadzając mnie do łez. Historie, które to potrafią na stałe zajmują sobie miejsce w moim mózgu, a ja zawsze gorąco je polecam. Widzicie, wszystko rozbija się o to, że czytając tyle książek ile czytam, mając w pamięci przynajmniej zarys każdej z nich, wcale nie tak łatwo doprowadzić mnie do łez - potrafią to tylko historie, które są genialne już od pierwszych stron i utrzymują ten poziom przez całą lekturę.
W przeciwieństwie do Fallen Crest czy Antybrata w Pozwól mi zostać jest dużo bardziej emocjonalnie - na pierwszy plan wcale nie wysuwa się wątek miłosny, a ból Mackenzie po stracie siostry, a także obraz rodziny, która musi pogodzić się ze dotkliwym brakiem jednego członka. Wiadomo, że taka tragedia może ich nieodwracalnie rozdzielić lub sprawić, że więzi między nimi będą silniejsze niż kiedykolwiek. Tijan świetnie radzi sobie z opisaniem tego rozdarcia, problemów i wyzwań, które staną na drodze Mac i jej bliskich do "normalności". Bo jak można pogodzić się z brakiem osoby, która znała cię najlepiej na świecie? Właśnie to czeka główną bohaterkę i właśnie tego wszyscy od niej oczekują. [...]
-------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/10/recenzja-pozwol-mi-zostac-tijan.html
Okazało się, że Pozwól mi zostać to właśnie książka, która przypomniała mi za co tak bardzo pokochałam twórczość autorki. Jeżeli mieliście do czynienia tylko z jej powieściami wydanymi w Polsce to z pewnością odczujecie tę różnicę. Bo Tijan jeśli się postara świetnie potrafi grać na emocjach, a ja to uwielbiam. Poruszając temat straty, i to tak dotkliwej, autorka dała sobie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-04
Już o tym wspominałam, ale napiszę jeszcze raz - byłam pewna, że książki Collen Hoover po prostu nie są dla mnie. Przy Hopeless, Pułapce uczuć czy wspomnianego wcześniej Ugly love nie uznałam je za nic więcej niż po prostu urocze historie. Nie mogłam się zżyć z bohaterami, a ich dramaty zamiast dotykać mnie żywego, wcale nie wpływały na moje emocje, bo bądź co bądź byłam pewna, że wyjdą z nich i odejdą razem w stronę zachodzącego słońca. I to trochę śmieszny zarzut, bo przecież książek bez happy endu szuka się jak igły w stogu siana. Stąd też nigdy nie nazwałam Hoover złą pisarką, ale odpuściłam sobie jej twórczość. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, kiedy okazało się... że ta książka naprawdę mi się podoba.
Maybe someday opiera się na zagmatwanym romansie, a przy tym brak jej typowych dla tych historii gigantycznych dramatów, bo i losy Ridge'a i Sydney jest wystarczająco skomplikowane bez nich. Dziewczyna właśnie dowiedziała się, że chłopak zdradza ją z najlepszą przyjaciółką aka współlokatorką i została bez domu. Ridge jest utalentowanym muzykiem, który świetnie pisze muzykę, ale przeżywa blokadę twórczą i nie może ułożyć do niej tekstów. Teksty do piosenek w zamian za zakwaterowanie - taką umowę zawierają bohaterowie. I w tradycyjnej książce tu właśnie rozpoczynałby się płomienny romans, gdyby nie to, że to właśnie nie jest aż tak tradycyjny romans. Tu zakończę swój wywód o fabule, bo reszty musicie dowiedzieć się sami - przecież nie mogę zdradzić wszystkich niespodzianek.
Za to mogę powiedzieć, że bohaterowie podbili moje serce. Nie są idealni, oboje mają swoje słabości, ale to chyba właśnie to tak mnie w nich urzekło. Sydney to silna dziewczyna, która stara się pozbierać po paskudnym rozstaniu i ułożyć sobie życie na nowo. Za to Rigde ma poukładane życie - cel, przyjaciół, zespół - wszystko komplikuje się właśnie po poznaniu Sydney. I choć były momenty, kiedy naprawdę go nienawidziłam, to uczciwie przyznam, że podbił moje serce. Jasne, popełnił mnóstwo błędów, będących skutkiem gównianych decyzji, ale kurczę jest w nim coś takiego, co sprawiło, że trzymałam za niego kciuki do samego końca. Czytelnik ma okazję zerknąć na fabułę z perspektywy obu bohaterów, bo narracja jest prowadzona dwutorowo, a rozdziały z perspektywy Sydney i Ridge'a przeplatają się. To daje nam okazję do poznania uczuć ich obojga, dzięki czemu fabuła sporo zyskuje. [...]
----------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/07/recenzja-maybe-someday-collen-hoover.html
Już o tym wspominałam, ale napiszę jeszcze raz - byłam pewna, że książki Collen Hoover po prostu nie są dla mnie. Przy Hopeless, Pułapce uczuć czy wspomnianego wcześniej Ugly love nie uznałam je za nic więcej niż po prostu urocze historie. Nie mogłam się zżyć z bohaterami, a ich dramaty zamiast dotykać mnie żywego, wcale nie wpływały na moje emocje, bo bądź co bądź byłam...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-17
Czy w którymś momencie życia każdego książkoholika nie pojawiło się u niego takie marzenie, żeby dać się zamknąć w księgarni lub bibliotece i uzyskać nieograniczony dostęp do książek? Przyznam szczerze, że mignęło mi to przez myśl raz czy dwa. Mogłoby się więc wydawać, że Autumn znalazła się w idealnej sytuacji, nic tylko skakać z radości, prawda? No nie do końca... Jeśli dołożymy do tego fakt, że na zewnątrz szaleje śnieżyca, dziewczyna nie ma możliwości kontaktu z nikim, zapowiada się że posiedzi tam dłużej niż jeden dzień, a dodatkowo ma towarzysza, do którego żywi nie zbyt ciepłe uczucia to jej sytuacja nabiera całkiem nowego wyrazu. No i jest jeszcze ten mały szczegół, że bohaterkę dotykają stany lękowe w stresujących stacjach które potrafią naprawdę skomplikować życie dziewczyny, zwłaszcza że trzyma je w tajemnicy przed swoimi przyjaciółmi.. Krótko mówiąc Autumn czeka kilka naprawdę trudnych dni.
Po Chłopaku z innej bajki miałam wiele dobrego do powiedzenia na temat książki Kasie West i po lekturze Blisko ciebie to się nie zmieniło. Powieście autorki są po prostu przesycone pozytywną energią, że należą do tej szczególnej grupy historii, które pozostawiają we mnie to miłe uczucie wewnętrznego ciepła. Nawet jeśli teoretycznie fabularnie nie mamy do czynienia z niczym nowym, jednak to nie znaczy że powieść jest przewidywalna. Osobiście samego końca nie byłam pewna, Jak Kasie West zdecyduje się po kierować tą historią, mimo że w mojej głowie rozgrywały się najróżniejsze scenariusze.
Zakochałam się w Daxie. Chyba już kilka razy wspominałam, że uwielbiam outsiderowych bohaterów, zwłaszcza takich, którzy nie odkrywają swoich kart od razu. Pod tym względem – przy kreacji tej postaci – Kasie West spisała się na medal. Również Autumn nie irytuje swoim zachowaniem. Dziewczyna zmaga się ze swoimi problemami - jak każdy z nas - co przybliża ją do czytelnika i czyni osobę, którą moglibyśmy spotkać na swojej drodze. Warto wspomnieć, że mimo mnogości postaci, tak naprawdę czytelnikowi dalej jest poznać dobrze troje z nich: Atumn, Daxa oraz Jeffa. Względnie nakreśleni są również najlepsi przyjaciele głównych bohaterów, czyli Lisa i Dallin czy rodzina dziewczyny. Pozostali tworzą bardziej tło tej historii, gdyż stanowią niezbędnego elementu, niemniej jednak urozmaicają temu połowy i dodają jej dodatkowego charakteru. Można by się kłócić, czy to dobrze, że Kasie West wprowadziła tak wielu bohaterów, nie mając najwyraźniej zamiaru rozbudowywać ich porterów. Na plus na pewno świadczy fakt, że po zakończonej lekturze nie odczułam żadnego niedosytu, ale też z drugiej strony nie jestem fanem występowania zbędnych postaci, gdy fabuła tak naprawdę tego nie potrzebuje. Autorka ma wyjątkowo lekki i przyjazny dla czytelnika styl pisania, więc i sprawnie między nimi lawiruje. Jednak nie mogę odpędzić się od pytania, czy naprawdę oni wszyscy byli tam niezbędni. [...]
----------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2017/07/recenzja-blisko-ciebie-kasie-west.htm
Czy w którymś momencie życia każdego książkoholika nie pojawiło się u niego takie marzenie, żeby dać się zamknąć w księgarni lub bibliotece i uzyskać nieograniczony dostęp do książek? Przyznam szczerze, że mignęło mi to przez myśl raz czy dwa. Mogłoby się więc wydawać, że Autumn znalazła się w idealnej sytuacji, nic tylko skakać z radości, prawda? No nie do końca... Jeśli...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11
Myślę, że po przeczytaniu opisu - niezależnie kto byłby autorem tej powieści - miałabym ochotę się na nią skusić. Jednak nazwisko Kasie West na okładce, sprawiło że moje oczekiwania podskoczyły. Dlaczego? Ponieważ spotkałam się z jej twórczością przy Chłopaku z innej bajki oraz Blisko ciebie i obie te książki naprawdę mi się podobały. Czytanie ich było jak dobra komedia romantyczna - pozwało mi się odstresować i cieszyć przedstawioną historią. Szczęście w miłości zaczęło się tak samo... a później coś się popsuło.
Żeby nie było, że było tak źle, zajmijmy się na początku pozytywnymi rzeczami. Przede wszystkim fragmenty skupiające się na Maddie i Sethcie - ciekawe na tyle, że chciałam wiedzieć jak potoczą się ich losy i okraszone wystarczającą dozą romantyzmu, żeby wywołać aww, a nie skrzywienie zębów. W całości czuć też lekkie pióro Kasie West, więc Szczęście w miłości mimo wszystko dobrze się czyta. Nawet sam pomysł był ciekawy, choć nie wystarczył do podtrzymania całej fabuły. Widzicie, normalnie nie przeszkadzało mi, że powieści pisarki są raczej jednotorowe i skupiają się na jednym wątku. Ale tu to po prostu było za mało.
Sytuacji nie poprawiała też sama główna bohaterka. Maddie, patrząc na jej zachowanie, dałabym jej raczej 12 niż 18 lat. [...]
--------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/02/recenzja-szczescie-w-miosci-kasie-west.html
Myślę, że po przeczytaniu opisu - niezależnie kto byłby autorem tej powieści - miałabym ochotę się na nią skusić. Jednak nazwisko Kasie West na okładce, sprawiło że moje oczekiwania podskoczyły. Dlaczego? Ponieważ spotkałam się z jej twórczością przy Chłopaku z innej bajki oraz Blisko ciebie i obie te książki naprawdę mi się podobały. Czytanie ich było jak dobra komedia...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-10
Przede wszystkim nie tego się spodziewałam po książce Leslye Walton i to raczej nie w pozytywnym sensie. Robiłam do tej historii chyba z trzy podejścia i nie mogłam minąć pierwszych 50 stron, dopóki świadomie nie postanowiłam przez nie przebrnąć, a rzadko mi się to zdarza. Zwykle jak już zaczynam to muszę się zmuszać, żeby odłożyć powieść, a nie na odwrót. To okazało się pierwszym rozczarowaniem i uświadomiło mi, że ta lektura będzie odbiegać od książek, po które sięgam ostatnimi czasy. To co rzuciło mi się w oczy jako pierwsze to malutka ilość dialogów, które praktycznie nie pojawiają się na początku tej historii. A ona sama wcale nie zaczyna się od Avy, ale autorka cofa czytelnika do początków życie jej babki oraz historii jej pradziadków i ich podróży do Ameryki - opisując ich dość tragicznie i z pewnością dziwaczne losy.
Po Maybe someday Hoover zupełnie nie przypadł mi do gustu styl Leslye Walton. Nie mogłam przywyknąć do tego jak rzeczowe opisy przeplatały się z nierealistycznymi elementami fabuły. To połączenie zupełnie do mnie nie przemówiło, choć bardzo chciałam żeby tak się stało. Bo chyba właśnie tu miał się kryć urok książki Leslye Walton, ale jakoś do mnie nie dotarł. Czytaliście może Sklepy cynamonowe? Ja byłam zmuszona zapoznać się z fragmentami przed maturą i choć nie pamiętam dobrze treści, to pamiętam towarzyszące m uczucie zagubienia, bo zarówno akcja i fabuła były elementami snu. Podobnie odczucia wywołała Leslye Walton, bo choć zarówno czas jak i miejsce są bardziej stabilne to siostra, która zamieniła się w kanarka, czy matka obracająca się w kupkę popiołu wymykały się nawet mojej wyobraźni. [...]
----------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/07/recenzja-osobliwe-i-cudowne-przypadki.html
Przede wszystkim nie tego się spodziewałam po książce Leslye Walton i to raczej nie w pozytywnym sensie. Robiłam do tej historii chyba z trzy podejścia i nie mogłam minąć pierwszych 50 stron, dopóki świadomie nie postanowiłam przez nie przebrnąć, a rzadko mi się to zdarza. Zwykle jak już zaczynam to muszę się zmuszać, żeby odłożyć powieść, a nie na odwrót. To okazało się...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-15
Dinah Jefferies od pierwszych rozdziałów rozkłada akcję na dwie perspektywy - z jednej strony czytelnik ma szansę śledzić wydarzenia na Malajach oczami Lydii, a z drugiej żegluje z Emmą do Anglii i obserwuje, jak trudno poradzić sobie dziewczynce w nowym życiu. Zdecydowanie dobrze udało się uchwycić pisarce rysę historyczną powieści. Malaje Brytyjskie przedstawione przez autorkę, gdy na półwyspie toczyły się ciągłe walki, nie tylko urzekają swoim opisem, ale także podnoszą tempo akcji. Z powodu czasów, w których toczy się akcja, czytelnik wraz z główną bohaterką odczuwa zagrożenie czające za każdym rogiem i obawy o przyszłość, jaka ich tu czeka. Rozłąka jest przepełniona emocjami, z jednej strony czułam obawę, czy Lydii uda się odnaleźć rodzinę, a z drugiej martwiły mnie losy Emmy. To sprawiło, że obie narracje intrygują czytelnika i trzymają jego zainteresowanie. Nie wspominając, że poza tym czeka go odkrycie wielu spisków i tajemnic, w które uwikłana jest główna bohaterka.
Autorka świetnie sobie poradziła kreując postać Lydii i tworząc z niej kobietę o złożonym charakterze. Generalnie Dinah Jefferies tak rozpisała swoich bohaterów, że trudno się do nich nie przywiązać. Choć skupia się na Lydii i Emmie to i pozostałe postaci nie zostały zaniedbane, mimo że znalazło się kilka takich, których przeszłość z chęcią poznałabym bliżej. To sprawia, że chociaż czytelnikowi wydaje się, że zna danego bohatera, okazuje się, że jego motywy były dużo bardziej złożone, niż mogło się wydawać. I mimo że - jako odbiorca tej powieści - nie mogę wybaczyć Alecowi, to i jego motywy staną się bardziej klarowne w drugiej części książki.
------------------------------------------------------------------
Całość dostępna tutaj: http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2017/08/recenzja-rozaka-dinah-jefferies.html
Dinah Jefferies od pierwszych rozdziałów rozkłada akcję na dwie perspektywy - z jednej strony czytelnik ma szansę śledzić wydarzenia na Malajach oczami Lydii, a z drugiej żegluje z Emmą do Anglii i obserwuje, jak trudno poradzić sobie dziewczynce w nowym życiu. Zdecydowanie dobrze udało się uchwycić pisarce rysę historyczną powieści. Malaje Brytyjskie przedstawione przez...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-11
To może zacznijmy od świata przedstawionego, bo nie ma nic gorszego niż dobra fabularnie fantastyka, która rozgrywa się w marnym uniwersum. Saaba Tahir wykreowała naprawdę porządne miejsce akcji, gdzie sprawnie przeplatają się wątki magiczne z realistycznymi, Z jednej strony mamy Imperium, jego twarde prawa, Maski, niewolnictwo, a z drugiej aguarów, ghule i inne stworzenia. To połączenie wypada naprawdę dobrze i sprawiło, że świat wykreowany przez autorkę zdecydowanie przypadł mi do gustu. Sama nawet Akademia Czarnego Klifu, która stanowi centralne miejsce fabuły, fascynuje czytelnika swoją bezkompromisowością i środowiskiem, w którym kształci się elitarne Maski, czyli grupę wyjątkowych zabójców.
Sabaa Tahir serwuje czytelnikowi swoją historię zarówno z perspektywy Eliasa, jak i Lai, dzięki czemu czytelnik ma wgląd w uczucia obu tych postaci. Na początku miałam dość mieszane uczucia w stosunku do bohaterów. Elias wydawał się zdecydowanie zbyt szlachetny, jak na miejsce i warunki, w których dorastał - ot taka owieczka wśród wilków. Brakowało mi w nim jakiejś ostrości, być może nawet przynajmniej odrobinki wyrachowania, czegoś co nadałoby mu charakteru. Laia natomiast irytowała mnie swoją nieporadnością, zaślepieniem, naiwnością - nawet nie wiem, jak to nazwać, bo z jednej strony rozumiałam wszystkie uczucie, które się w niej kłębiły, a z drugiej coś mi w jej charakterze wyjątkowo zgrzytało. Na szczęścia autorka nie pozostawiła tych dwoje w takim stanie, jak ich poznałam. Podczas całej powieści odkrywają oni kolejne karty ze swoich historii, zmieniają się, ewoluują wraz z ciężarem zdarzeń, z którymi muszą się zmierzyć. Raczej nie wskoczą oni do grona moich ulubionych postaci, ale doceniam pracę autorki i później nawet im kibicowałam. Poza tą dwójką moją szczególną uwagę przykuwały zwłaszcza trzej inni bohaterowie - Helena, Komendantka i dziadek Elisa. To fascynujące charaktery, na których pojawienie się zawsze wyczekiwałam.
Imperium ognia czyta się naprawdę rewelacyjne - autorka utrzymuje dość dobre tempo akcji, która zwalniała na parę krótkich chwil i wybuchała na nowo. Rozdziały kończą się w taki sposób, że ciężko umieścić tam zakładkę i przerwać lekturę. A mimo to, gdzieś z tyłu głowy cały czas majaczyła mi myśl, że gdzieś to już widziałam. Te postaci, scenariusz, splot wydarzeń... cały czas czekałam na to BUM, które sprawiłoby, że to uczucie mnie opuści, że autorka przecież musi szykować, coś takiego, że opadnie mi szczęka. Ale się nie doczekałam. Myślę, że sporą winę ponoszą tu zbyt wygórowane oczekiwania, bo gdyby nie one, nie zgłębiałabym się w lekturę z przekonaniem, że powinno tam pojawić się coś, co sprawi, że bezgranicznie pokocham tą opowieść. [...]
----------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2016/07/56-recenzja-ember-in-ashes-imperium.html
To może zacznijmy od świata przedstawionego, bo nie ma nic gorszego niż dobra fabularnie fantastyka, która rozgrywa się w marnym uniwersum. Saaba Tahir wykreowała naprawdę porządne miejsce akcji, gdzie sprawnie przeplatają się wątki magiczne z realistycznymi, Z jednej strony mamy Imperium, jego twarde prawa, Maski, niewolnictwo, a z drugiej aguarów, ghule i inne stworzenia....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-16
Zapach ciemności wstrząsnął mną, pozostawił po sobie kotłujące się, sprzeczne emocje, choć w większości bardzo pozytywne. Dlaczego sprzeczne? Ponieważ historia opisywana przez C.J. Roberts jest trudna i skomplikowana, momentami wręcz przerażająca, a mimo to i tak ogromnie mi się podoba. Z jednej strony mam ochotę krzyczeć na Olivię, że jest taka naiwna, z drugiej jednak gorąco kibicuję jej relacji z Calebem. Patrzę na tę książkę przez pryzmat tego, iż jest to fikcja literacka, gdzie autor ma dowolność w kreowaniu myśli oraz uczuć bohaterów i dokładnie tak postanowiłam ją odbierać.
Dotyk ciemności dawał malutki przedsmak, tego co wydarzy się w tej części, ale nie spodziewałam się sposobu, w jaki autorka powadzi akcję. Mianowicie książka zaczyna się około trzech miesięcy po wydarzeniach kończących tom pierwszy, a czytelnik nie ma pojęcia, co doprowadziło do tego, że Olivia przebywa w szpitalu, w towarzystwie agentów FBI. Dziewczyna opowiadając swoją historię zagłębia się w wydarzenia, które doprowadziły do tego momentu. Ten zabieg niesamowicie mi się spodobał, ponieważ sprawił, że pochłonęłam książkę dosłownie w jeden wieczór, absolutnie nie mogłam się oderwać, bo chciałam poznać wszystkie sekrety, które skrywa Livvie. Historia jej i Caleba zdecydowanie przełamuje tabu, zastanawia jak wiele można wybaczyć i pokazuje, że nikt nie rodzi się zły.
,,Nie jestem głupia Reed. Wiem, że zgotował mi koszmar, przecież go przeżyłam. Ale mówię ci, potwory się nie rodzą, potwory ktoś stwarza. I ktoś stworzył Caleba. Ktoś go pobił, przez kogoś okrutnie cierpiał, a jedyna osoba, która mu pomogła zrobiła z niego mordercę."
Cieszy mnie, że autorka postawiła na coś więcej niż tylko seks w swojej książce, choć to erotyk. Potrafiła sprawnie wpleść wątki fabularne, które są naprawdę dobrze dopracowane i sprawiają, że jest to tak wyjątkowa pozycja. O ile w pierwszej części akcja skupiała się głównie na Calebie i Olivii, w tym tomie dostajemy wiele nowych postaci, które stają się ważną częścią fabuły oraz skrywają swoje własne tajemnice, a każdy z nich ma unikatowy charakter, dzięki czemu miałam wrażenie, że czytam o realnych osobach. Mam tu na myśli zwłaszcza agenta Reed'a, którego polubiłam od samego początku, chyba głównie za pewien szorstki sposób bycia.
---------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2015/11/27-recenzja-zapach-ciemnosci.html
Zapach ciemności wstrząsnął mną, pozostawił po sobie kotłujące się, sprzeczne emocje, choć w większości bardzo pozytywne. Dlaczego sprzeczne? Ponieważ historia opisywana przez C.J. Roberts jest trudna i skomplikowana, momentami wręcz przerażająca, a mimo to i tak ogromnie mi się podoba. Z jednej strony mam ochotę krzyczeć na Olivię, że jest taka naiwna, z drugiej jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-16
Ostatnia misja wystawiła Zach'a na próbę, a przede wszystkim zachwiała jego lojalnością wobec Programu. Nigdy wcześniej tak się nie zdarzyło, ale śmierć Samary wytrąciła go z równowagi, a jedyne czego teraz pragnie, to odcięcie się od myśli i odzyskanie spokoju. Niespodziewanie pojawia się Ojciec. Twierdzi, że zaginął słuch po agencie, który został wysłany do zlikwidowania Eugene'a Moore'a - lidera parawojskowego obozu w górach. To pierwszy raz, kiedy Program musi się zmierzyć z taką sytuacją i przestrzega chłopaka, aby trzymał się rozkazów. Ojciec ma wątpliwości do lojalności Zach'a wobec agencji i wyznacza mu kolejną misję - dokończyć to zadanie, które stanie się również próbą, jakiej żaden z nich nie przewidział.
Jeśli pierwszy tom jest bardzo dobry to zawsze mam nadzieję, że kolejne będą przynajmniej trzymały ten sam poziom. Nie spodziewam się jednak cudów i rzadko stwierdzam wyższość kolejnych części nad pierwszą, choć i tak się zdarzało. Moim zdaniem trzeba mieć talent, żeby nie odsłonić wszystkich swoich kart w pierwszych częściach i powoli udowadniać czytelnikowi, że seria jest warta uwagi. Przeogromnie mnie cieszy, że potencjał tej serii nie został zmarnowany i mogłam ponownie zatopić się - z przyjemnością - w świat tego młodego chłopaka.
Główna zaleta tej książki to stopniowe odkrywanie tajemnic. Nie wiem na ile tomów, autor planuje tą serię, ale bardzo mi się podoba, że niczego nie przyspiesza. Dodatkowo jestem pod wrażeniem kreacji bohaterów, o czym wspominałam również ostatnio. Ucieszyło mnie kolejne spotkanie z Howardem, ale pojawia się tu wiele nowych postaci, których decyzje niejednokrotnie mnie zaskakiwały. Zadoff niby nie skupia się na portretach psychologicznych swoich bohaterów, ale jest w nich coś takiego, że szybko zapadają mi w pamięć i, choćby dla nich, warto sięgnąć po tę serię. Intryguje mnie zwłaszcza Ojciec, którego nie mogę rozgryźć. Mam w prawdzie swoją wizję, ale to tylko domysły, ponieważ nijak nie mogę go zaszufladkować.
Styl pisania Zadoffa jest dosyć lakoniczny, nie ma tu przesadnych opisów i zagłębiania się w uczucia, co idealnie pasuje do portretu głównego bohatera. Doceniam, że autor nie popuścił wodzy fantazji, tylko stara się rzetelnie oddać narrację z punktu widzenia Zach'a. Krótkie rozdziały, przystępny język i wartka akcja sprawiają, że książkę czyta się błyskawicznie.
------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2015/09/23-recenzja-chopak-nikt-tom-2-jestem.html
Ostatnia misja wystawiła Zach'a na próbę, a przede wszystkim zachwiała jego lojalnością wobec Programu. Nigdy wcześniej tak się nie zdarzyło, ale śmierć Samary wytrąciła go z równowagi, a jedyne czego teraz pragnie, to odcięcie się od myśli i odzyskanie spokoju. Niespodziewanie pojawia się Ojciec. Twierdzi, że zaginął słuch po agencie, który został wysłany do zlikwidowania...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książki młodzieżowe dzielą się na wiele kategorii - począwszy od typowego paranormal romas, przez wszelakie dystopie, kończąc na najnowszych tworach, czyli YA i NA. Dla mnie "Chłopak nikt" nie podpada pod żadną z tych kategorii i sama nie wiem, jak mogłabym go sklasyfikować. Dla mnie był to zupełnie świeży pomysł - nastoletni zabójca na usługach rządu USA, którego celem nie jest zbawienie świata, ale bycie posłusznym. Autor serwuje nam mnóstwo tajemnic i niedopowiedzeń, które sprawiły, że z niecierpliwością odwracałam kolejne strony. Już sam początek sprawia, że tej książki, wręcz nie chce się, odłożyć. Rozdziały są krótkie i treściwe, jak sam chłopak, z punktu którego prowadzona jest narracja w czasie teraźniejszym. Irytowało mnie na początku, że tytuł rozdziału jest jego pierwszym zdaniem, bo łapałam się na pomijaniu go, choć już później się przyzwyczaiłam. Pióro Zadoff'a jest lekkie i przyjemnie, myślę że jego styl pisania przypadnie do gustu zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom.
Jestem zachwycona kreacją bohaterów - począwszy od Bena, przez nietuzinkową Samarę, aż po lekko dziwnego Howarda - wszyscy mają w sobie 'to coś', dzięki czemu łatwo się do nich przywiązałam i bardzo polubiłam. Zwłaszcza głównego bohatera, który wymyka się wszelkim schematom powieści młodzieżowych i nie goni za ukochaną, a całą resztę spycha na bok. Niesamowicie podoba mi się konsekwencja autora w cechach i zachowaniach chłopaka, którym niełatwo zachwiać i wzburzyć jego przekonania. To ogromny plus, bo wielu twórców robi ten błąd, przez co odbiera realizm swoim postaciom. Zakończenie zwaliło mnie z nóg. Po opisie na okładce byłam pewna, że wiem, jak się potoczy, a jednak wciąż można mnie zaskoczyć.
Nie mam tej powieści specjalnie nic do zarzucenia. To po prosu bardzo dobra młodzieżowa książka, która spokojnie może być lekturą dla osób mających swoje naście już za sobą, jeżeli lubią te klimaty. Wybitna może nie jest, ale umiliła mi czas i zdecydowanie posiada potencjał. Jeżeli opis choć trochę Was zaintrygował to gorąco polecam, bo ja się nie zawiodłam i niecierpliwe oczekuję kolejnej części. Myślę, że Allen Zadoff jeszcze nie jednokrotnie mnie zaskoczy.
---------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2015/09/22-recenzja-chopak-nikt-tom-1.html
Książki młodzieżowe dzielą się na wiele kategorii - począwszy od typowego paranormal romas, przez wszelakie dystopie, kończąc na najnowszych tworach, czyli YA i NA. Dla mnie "Chłopak nikt" nie podpada pod żadną z tych kategorii i sama nie wiem, jak mogłabym go sklasyfikować. Dla mnie był to zupełnie świeży pomysł - nastoletni zabójca na usługach rządu USA, którego celem nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-29
Pokochałam Sandersona za jego Archiwum Burzowego Świata, bo ta seria to istny majstersztyk fantastyki, czyli mojego ulubionego gatunku. Później sięgnęłam po trylogię Ostatnie Imperium, która była równie genialna i autor na stałe znalazł sobie miejsce w czołówce moich ulubionych twórców. Nic więc dziwnego w tym, że sięgając po Stalowe Serce miałam bardzo wysokie oczekiwania. Spodziewałam się wszystkiego, co urzekło mnie poprzednimi razy, czyli fantastycznie wykreowanego świata, rewelacyjnych bohaterów i lektury pełnej emocji. I o ile z pierwszymi dwoma nie mam problemu, to tych emocji trochę zabrakło.
Przede wszystkim nie spodziewałam się po Sandersonie dystopii. Mimo że opis na to wskazywał, z jakiegoś powodu nie przetworzyłam tego na ten gatunek, który nieodłącznie kojarzy mi się z typową literaturą młodzieżową. Obawiałam się również, że autor ulegnie pokusie schematów wiążących się z tym gatunkiem. Słusznie i nie słusznie. Generalnie miałam ogólne wrażenie, że gdzieś to już widziałam, mimo że nie potrafię wskazać Wam palcem, o co konkretnie mi chodzi. Jeśli przymknąć by na to - dość niesprecyzowane uczucie - oko to nie wiele mam do zarzucenia samemu pomysłowi. Podobał mi się fakt bezlitosnych Epików i tajemnicy jaka ich otaczała, ponieważ zastanawia mnie, jak to się stało, że pozornie normalni obywatele, wraz z pojawieniem się mocy, stawali się krwawymi mordercami. Mam wrażenie, jakby autor chciał popchnąć czytelnika do rozważenia, czy ludzki umysł jest w stanie poradzić sobie z takimi zdolnościami i zachować sumienie (cóż według wizji Sandersona odpowiedź brzmi nie). Jest to zdecydowanie ciekawa myśl, która stała się osią fabuły Stalowego Serca. Przypadł mi też pomysł, że każdy Epik ma jakąś słabość, czasem zupełnie irracjonalną, która może zniwelować jego zdolności. Poza tym po prostu uwielbiam styl Sandersona, więc nie zależnie od tego czy bohaterowie przebywali w kryjówce, czy na akcji książkę czytało mi się tak samo dobrze, mimo że wszystkie wydarzenia obserwujemy z perspektywy Davida. [...]
-------------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2016/09/66-recenzja-stalowe-serce.html
Pokochałam Sandersona za jego Archiwum Burzowego Świata, bo ta seria to istny majstersztyk fantastyki, czyli mojego ulubionego gatunku. Później sięgnęłam po trylogię Ostatnie Imperium, która była równie genialna i autor na stałe znalazł sobie miejsce w czołówce moich ulubionych twórców. Nic więc dziwnego w tym, że sięgając po Stalowe Serce miałam bardzo wysokie oczekiwania....
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-16
Zacznijmy od tego, że pierwsze, co przyciągnęło mój wzrok do tej książki to opis. Idea dziewczyny, która nie wypowiedziała słowa od jedenastu lat i tajemnicy, która ją oplata, sprawiła, że zacierałam ręce na ciekawą lekturę. Oczekiwałam niepokojącego klimatu, trochę dramatycznych wydarzeń i rozwiązania zagadki, które mną potrząśnie. Co otrzymałam? Romans z bardzo przewidywalną linią fabularną. Bardzo słodki, obejmujący nastolatki i nie mający w sobie nic specjalnie wyjątkowego. Ze zdziwieniem przyjęłam fakt, że Oakley ma 15 lat i gdyby ta książka okazała się tym, na co liczyłam zupełnie by nie przeszkadzało, ale... ehh, nie lubię romansów z tak młodymi bohaterami. Choć nadal nie stronię od młodzieżówek, to tu wybitnie mi przeszkadzał wiek Oakley i Cole'a, bo nie grał dobrze z ich zachowaniem.
Autorka wodzi czytelnika za nos nie podając żadnych szczegółów, dlaczego dziewczyna przestała mówić i to właściwie mi się podobało. Tylko, że kurczę punkt kulminacyjny potoczył się tak szybko, że napięcie, które sukceswnie budowała przez całą książkę, gdzieś wyparowało. Dodatkowo czekając na jakieś wskazówki fabuła zaczynała mi się dłużyć. Zawiera ona dużo monologów Oakley, ale te skupiają się głównie na jej chłopaku i fakcie, że nic nie powie. Tak jakby trochę zabrakło Preston pomysłu, co właściwie można z nią zrobić, więc postanowiła zapętlić jej mózg, przez co zamiast budzić moją sympatię, coraz bardziej obojętniałam na to, co właściwie jej się przydarzyło. Cole jest bardzo uroczym chłopakiem, wiecie takim z cyklu zrobię dla ciebie wszystko, kocham cię tak bardzo itp itd. To sprawia, że jednocześnie jest też do bólu schematyczny i choć nie jest tak, że go nie lubię, to wiem, że zapomnę o nim w mgnieniu oka.
Nie znoszę nieścisłości fabularnych. To ten moment, kiedy autor nie przemyśli do końca swojego pomysłu i stara się pchać mnie w bagno udając, że to gorące źródła. Tylko niestety ja widzę te nielogiczności i zaczynam się irytować. Zawsze jest tak, że wolałabym prostszą fabułę, jeśli obchodzi się ona bez wciskania kitu, niż dramat full wypas, w którym coś zgrzyta. O co właściwie mi chodzi? Otóż Oakley nie mówi od jedenastu lat – oznacza to też, że nie pisze smsów, nie używa kartki ani języka migowego – zamknęła się wewnątrz swojego umysłu. A mimo to mamy scenę z lekarzem, który proponuje badanie krtani, a choć wszyscy bardzo się o nią niepokoją, jakoś nikt jej nie ciągnie do psychologów. Widzicie mój problem?
Patrząc na mój wywód, moglibyście uznać, że powieść Natashy Preston jest fatalna i nie warto po nią sięgać, a tak w sumie nie jest. [...]
-----------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/08/recenzja-silence-natasha-preston.html
Zacznijmy od tego, że pierwsze, co przyciągnęło mój wzrok do tej książki to opis. Idea dziewczyny, która nie wypowiedziała słowa od jedenastu lat i tajemnicy, która ją oplata, sprawiła, że zacierałam ręce na ciekawą lekturę. Oczekiwałam niepokojącego klimatu, trochę dramatycznych wydarzeń i rozwiązania zagadki, które mną potrząśnie. Co otrzymałam? Romans z bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Romanse, powieści erotyczne, New Adult to jedne z najbardziej przewidywalnych gatunków, bo wszystkie mają pewne punkty do odhaczenia. Najczęściej to, czy faktycznie mogą przypaść mi do gustu, zależy od tego, jak bardzo autor odciśnie swoje piętno na fabule. Niestety zaskoczeń szuka się jak wiatru w polu, przez co znaczna większość z tych książek to jednorazowa przyjemność, a ja oczekuję od powieści czegoś więcej. Jedyne co może wynagrodzić ogólnie pojętą schematyczność czy też przewidywalność, to nieoczekiwane zakończenia, nietuzinkowi bohaterowie lub cała gama emocji. Jestem w absolutnym szoku, że to napiszę, jednak tym razem otrzymałam prawie wszystko. Tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po Mimo mich win - napisałam Wam, czego oczekiwałam, ale jak dobrze wiecie te dwie rzeczy nie zawsze się pokrywają.
Przede wszystkim jestem absolutnie oczarowana faktem, że to tak nietuzinkowy romans. Romans, w którym nie ma za dużo romansu, są za to nie do końca moralni bohaterowie, którzy nie cofną się przed niczym w imię swojej miłości. I, mimo że może to przypominać coś, co już wcześniej widziałam, to z reguły ludzie pozostają szlachetni i ich "wszystko" ogranicza się do czynów, które nie naruszą sumienia, zwykle dokonanych w imię dobra ukochanego. Tu tak nie jest i to było największym zaskoczeniem. Zawsze powtarzam, że nie jestem wybrednym czytelnikiem, bo łatwo mnie zadowolić, ale tylko na chwilę. Jednak jeśli po zakończonej lekturze nadal analizuję fabułę, zachowania bohaterów, możliwe scenariusze dla kontynuacji, to znaczy, że historia miała w sobie to nieuchwytne "coś", odróżniające dobre książki od tych, które zapadną mi w pamięć. Co jeszcze z takich ważniejszych zalet? Ode mnie autorka ma na pewno duży plus za zakończenie. Nie mogę do końca powiedzieć, że tego oczekiwałam, ale na pewno się tego nie spodziewałam, przez co wręcz nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejną część przygód tej trójki. Ooo, prawie bym zapominała, że główne skrzypce gra tutaj trójkąt miłosny. Jednak zanim zdążycie się skrzywić, zapewniam, że nie jest to ten znany z młodzieżówek, lekko odgrzewany i delikatnie banalny, ale prawdziwy dramat, dla życia uczuciowego bohaterów. Poza tym Tarryn Fisher urzekła mnie dwutorowym poprowadzeniem akcji, po prostu uwielbiam ten zabieg, bo nakręca moją ciekawość. Czytelnik wie, że trzy lata temu związek Caleba i Olivii się skończył, ale nie ma pojęcia dlaczego - zaufajcie mi, że po kilku ochłapach na ten temat, naprawdę będziecie chcieli to wiedzieć. [...]
----------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2016/10/recenzja-mimo-moich-win-tarryn-fisher.html
Romanse, powieści erotyczne, New Adult to jedne z najbardziej przewidywalnych gatunków, bo wszystkie mają pewne punkty do odhaczenia. Najczęściej to, czy faktycznie mogą przypaść mi do gustu, zależy od tego, jak bardzo autor odciśnie swoje piętno na fabule. Niestety zaskoczeń szuka się jak wiatru w polu, przez co znaczna większość z tych książek to jednorazowa przyjemność,...
więcej Pokaż mimo to