rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Całe wieki temu (takie przynajmniej mam wrażenie) czytałam Dręczyciela, który nie dorastał do pięt Corrupt, choć nadal był dobrą książką. Jak zatem w zestawieniu z tymi tytułami wypada Birthday gril? Hmm... okazuje się tak świetną historią, jak na liczyłam - dokładnie taką, której mogłabym się spodziewać po Penelope Douglas. Autorka ma wyjątkowy talent do przedstawiania trudnych romansów, takich gdzie na drodze wspólnej drodze do szczęścia bohaterów stoi wiele przeszkód i bardzo dobrze go wykorzystała przy historii Pika i Jordan.

Birthday girl to rewelacyjny romans w stylu slow burn, w którym Douglas umiejętnie buduje napięcie pomiędzy bohaterami. Pokochałam sposób w jaki autorka zdecydowała się przedstawić ich relację - cegiełka po cegiełce dokładając do łączącego ich uczucia. To sprawiło, że z przyjemnością śledziłam ich bardzo realne losy. Dlatego też, nawet mimo dzielącej ich różnicy wieku, gorąco im kibicowałam. Razem z nimi odczuwałam targające nimi rozterki, dylematy, wzloty i upadki. Akacja jest tak poprowadzona, że dosłownie nie mogłam się rozstać z tą powieścią od pierwszej do ostatniej strony i pochłonęłam ją w jeden wieczór.

Uwielbiam Pike'a i Jordan, to para naprawdę świetnie wykreowanych bohaterów. Dziewczyna jest bardzo dojrzała, a jednocześnie w jej zachowaniu da się dostrzec przebłyski wskazujące na jej faktyczny wiek. Cieszę się, że autorka na siłę nie próbowała z niej zrobić kobiety w wieku Pike'a, zamkniętej w młodym ciele. To stanowczo nadaje tej historii realności, ponieważ relacja bohaterów mimo że nie jest typowym tabu, to z racji powiązań i różnicy wieku, nie jest również mile widziana. Pike... ach Pike. To dokładnie mój typ męskiego bohatera - odpowiedzialny, stanowczy, opiekuńczy. Co zabawne od pierwszych stron zestawienie z nim Cole'a sprawiło, że nie sposób było nie kibicować Pike'owi i Jordan. Napięcie pomiędzy tą dwójką iskrzy od pierwszego spotkania i autorka umiejętnie podsyca je przez całą powieść.

----------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2019/01/recenzja-birthday-girl-penelope-douglas.html

Całe wieki temu (takie przynajmniej mam wrażenie) czytałam Dręczyciela, który nie dorastał do pięt Corrupt, choć nadal był dobrą książką. Jak zatem w zestawieniu z tymi tytułami wypada Birthday gril? Hmm... okazuje się tak świetną historią, jak na liczyłam - dokładnie taką, której mogłabym się spodziewać po Penelope Douglas. Autorka ma wyjątkowy talent do przedstawiania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zacznę od tego, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce - opis jest tak tajemniczy i niejednoznaczny, że równie dobrze mogła to być fantastyka, romans, thriller czy powieść obyczajowa, więc tym bardziej byłam zaintrygowana, co właściwie przygotowała Rebecca Donovan. Pierwszym zaskoczeniem były podziękowania, które pojawiły się gdzieś przed połową - okazało się, że w ramach jednego tomu Wydawnictwo Feeria tak naprawdę uraczyło czytelników dwiema książkami: Gdybym widziała oraz Znając ciebie. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo dopiero w tamtym momencie faktycznie zaczęłam się wciągać w akcję. Pierwsze sto stron było raczej niemrawe, jakoś nie przemawiała do mnie ta historia i najzwyczajniej w świecie nudziło mi się. Za to po przekroczeniu tej magicznej bariery okazało się, że już nie mogę się oderwać.

Gigantycznym atutem tej historii jest jej wyjątkowy klimat. Sekrety mnożą się mnożą, a odpowiedzi jak ze świecą szukać. To sprawia, że wokół bohaterów narasta aura podejrzeń i niepewności, nie wiadomo, kto jest przyjacielem, a gdzie ukrywa się wróg. Tajemnicze wiadomości, dziwne zdarzenia... nikt nie jest bezpieczny, a Lana nie wie komu ufać, a więc my również nie. To jest właśnie to, co tak bardzo wyróżniło tę powieść na tle innych książek młodzieżowych i dokładnie dzięki temu tak bardzo mi się podobała. Rebecca Donovan wprowadziła cały wachlarz postaci drugoplanowych, a że wszyscy budzili moje podejrzenia, doprawdy miałam w kim wybierać. Pisarka nie dostarcza czytelnikowi praktycznie żadnych odpowiedzi, a dokładając jedną tajemnicę do drugiej, sukcesywnie buduje z nich cały mur - a ja nie mogę się doczekać aż on runie. Samą powieść czyta się wręcz błyskawicznie, po pierwsze dzięki bardzo płynnemu stylowi autorki, a po drugie chcąc poznać odpowiedzi, właściwie gonimy akcję. Dawno nie doświadczyłam tego magicznego uczucia, że chce przerzucić całą lekturę do ostatniej strony i sprawdzić, jak to się wszystko skończy.

Mój jedyny problem to wiek bohaterów. [...]

--------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/12/recenzja-gdybym-wiedziaa-rebecca-donovan.html

Zacznę od tego, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce - opis jest tak tajemniczy i niejednoznaczny, że równie dobrze mogła to być fantastyka, romans, thriller czy powieść obyczajowa, więc tym bardziej byłam zaintrygowana, co właściwie przygotowała Rebecca Donovan. Pierwszym zaskoczeniem były podziękowania, które pojawiły się gdzieś przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Swoją przygodę z twórczością Estelle Maskame zaczęłam ponad dwa lata temu, kiedy na rynku były już wszystkie tomy DIMILY. Po emocjonującej pierwszej części natychmiast zamówiłam dwie kolejne, bo historia Eden i Tylera podbiła moje serce i nie mogłam się doczekać, kiedy poznam ich dalsze losy. Okazało się, że to właśnie taki taki typ historii, które uwielbiam - pełna dramatów, nieporozumień, problemów i emocji... to właśnie mój styl. Lubię, gdy w książce faktycznie coś się dzieje, kiedy droga do szczęścia jest jak najbardziej kręta, a autor nie daje mi nawet chwili wytchnienia. Taką serią było właśnie Did I mention I love you. Wiadomość o kolejnej części i to dotyczącej mojego ulubionego człowieka, bo nie da się ukryć, że - przynajmniej dla mnie, Tayler znacząco przyćmił Eden, wywołała uśmiech na mojej twarzy i naglącą ochotę, żeby położyć swoje ręce na Nawet o tym nie wspominaj. Czy historia, która tak bardzo podobała mi się dwa lata temu, nadal trzyma w szachu moje serce? Trochę tak, trochę nie.

Uwielbiam styl pisania Estelle Maskame. To jedna z tych pisarek, kiedy kolejne strony wręcz przelatują mi przez palce, a ja nawet nie zdążę się zorientować, gdzie zniknęły mi godziny z życia, a ja jestem w połowie lektury. Dokładnie tak samo było tutaj - zakopałam się pod kocykiem i nawet nie wiedziałam, że popołudnie przeszło w wieczór, a ja byłam znacznie bliżej końca niż początku książki. W przypadku Nawet o tym nie wspominaj autorka zdecydowała się na na podzielenie fabuły na dwa wątki czasowe. Czytelnik więc otrzymuje przeplatające się rozdziały - jedne opisują znane nam już wydarzenia z Czy wspomniałam, że cię kocham?, a drugie historię Tylera i jego ojca zanim trafił do więzienia. I to właśnie one głównie trzymały mnie przyklejoną do tej powieści przez całe popołudnie. [...]

-----------------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/11/recenzja-nawet-o-tym-nie-wspominaj.html

Swoją przygodę z twórczością Estelle Maskame zaczęłam ponad dwa lata temu, kiedy na rynku były już wszystkie tomy DIMILY. Po emocjonującej pierwszej części natychmiast zamówiłam dwie kolejne, bo historia Eden i Tylera podbiła moje serce i nie mogłam się doczekać, kiedy poznam ich dalsze losy. Okazało się, że to właśnie taki taki typ historii, które uwielbiam - pełna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Okazało się, że Pozwól mi zostać to właśnie książka, która przypomniała mi za co tak bardzo pokochałam twórczość autorki. Jeżeli mieliście do czynienia tylko z jej powieściami wydanymi w Polsce to z pewnością odczujecie tę różnicę. Bo Tijan jeśli się postara świetnie potrafi grać na emocjach, a ja to uwielbiam. Poruszając temat straty, i to tak dotkliwej, autorka dała sobie szerokie pole do popisu, które zresztą w pełni wykorzystała, dosłownie doprowadzając mnie do łez. Historie, które to potrafią na stałe zajmują sobie miejsce w moim mózgu, a ja zawsze gorąco je polecam. Widzicie, wszystko rozbija się o to, że czytając tyle książek ile czytam, mając w pamięci przynajmniej zarys każdej z nich, wcale nie tak łatwo doprowadzić mnie do łez - potrafią to tylko historie, które są genialne już od pierwszych stron i utrzymują ten poziom przez całą lekturę.

W przeciwieństwie do Fallen Crest czy Antybrata w Pozwól mi zostać jest dużo bardziej emocjonalnie - na pierwszy plan wcale nie wysuwa się wątek miłosny, a ból Mackenzie po stracie siostry, a także obraz rodziny, która musi pogodzić się ze dotkliwym brakiem jednego członka. Wiadomo, że taka tragedia może ich nieodwracalnie rozdzielić lub sprawić, że więzi między nimi będą silniejsze niż kiedykolwiek. Tijan świetnie radzi sobie z opisaniem tego rozdarcia, problemów i wyzwań, które staną na drodze Mac i jej bliskich do "normalności". Bo jak można pogodzić się z brakiem osoby, która znała cię najlepiej na świecie? Właśnie to czeka główną bohaterkę i właśnie tego wszyscy od niej oczekują. [...]

-------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/10/recenzja-pozwol-mi-zostac-tijan.html

Okazało się, że Pozwól mi zostać to właśnie książka, która przypomniała mi za co tak bardzo pokochałam twórczość autorki. Jeżeli mieliście do czynienia tylko z jej powieściami wydanymi w Polsce to z pewnością odczujecie tę różnicę. Bo Tijan jeśli się postara świetnie potrafi grać na emocjach, a ja to uwielbiam. Poruszając temat straty, i to tak dotkliwej, autorka dała sobie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Addicted. Podwójna namiętność Becca Ritchie, Krista Ritchie
Ocena 6,5
Addicted. Podw... Becca Ritchie, Kris...

Na półkach: , , ,

Straszną krzywdę robi tej książce okładka i tytuł - oba sugerują dokładnie to, co opisałam wyżej. Kolejny romans/erotyk, który choć może być przyjemny, nie zatrząśnie moim światem. Ja wiem, że tłumaczenie nazwy zwykle pozostawia wiele do życzenia, ale jakim cudem z Addicted to you powstała Podwójna namiętność? Dodatkowo pośród tak wielu gołych klat na okładach, ciężko się rozeznać, co może być warte uwagi, a co będzie kolejną stratą czasu, przy czym wizualnie książka po postu ginie w tłumie, a długo już nie widziałam okładki, która tak bardzo nie pasowała by do treści. Owszem, w książce znajdują się sceny intymne i jest ona przeznaczona dla osób +18, jednak nijak nie wpasowuje się jako powieść erotyczna - co sugeruje grafika. Nie wspominając, że wydawca kwalifikuje ją jako powieść dla nastolatków, co jest po prostu śmieszne, bo seks i alkohol stanowią główną oś fabuły - więc to raczej oczywiste, że grupa docelowa została określona po prostu tragicznie. Addicted podchodzi pod typowe New Adult, opisując zmagania dwojga młodych ludzi ze swoimi uzależnieniami, przy tym stawiając na bardzo niestandardowy dla tego gatunku seksoholizm. Dlaczego nietypowy? Bo o tyle, o ile na narkomanię czy alkoholizm natykałam się dość często, to jestem prawie przekonana, że to pierwsza książka podejmująca akurat ten temat.



Bardzo podoba mi się sposób, w jaki autorki opisały nałogowców. Jestem pewna, że już o tym wspominałam, ale nie mogę znieść, kiedy lekarstwem na wszelakie bolączki bohaterów jest miłość, co poniekąd jest powodem, przez który ten gatunek w końcu mi się przejadł. Napad? Znęcanie się? Gwałt? Żaden problem, pocałujemy się parę razy i wszytko będzie z nami ok! Bo przecież terapia i jakiekolwiek racjonalne podejście do problemów jest dla prawdziwych ludzi, a nie książkowych postaci. Ughh, no właśnie nie. To była moja największa obawa, kiedy sięgałam po Addicted - że okaże się kolejną powieścią NA, w której brakuje realizmu, a wszystko będzie szło dokładnie po mojej myśli. Tymczasem autorki poświęcają słuszną cześć fabuły pokazaniu, jak bardzo wyniszczające bywają nałogi i jak ciężko sobie z nimi radzić, czy choćby opanować je. Przy tym nie zapominają o emocjach, czy rozwijaniu portretów nie tylko głównych bohaterów, ale także ich rodziny oraz przyjaciół. [...]

----------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/10/recenzja-addicted-podwojna-namietnosc.html

Straszną krzywdę robi tej książce okładka i tytuł - oba sugerują dokładnie to, co opisałam wyżej. Kolejny romans/erotyk, który choć może być przyjemny, nie zatrząśnie moim światem. Ja wiem, że tłumaczenie nazwy zwykle pozostawia wiele do życzenia, ale jakim cudem z Addicted to you powstała Podwójna namiętność? Dodatkowo pośród tak wielu gołych klat na okładach, ciężko się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lubię książki z motywem porwania - jest coś takiego w zagłębianiu się w psychikę ofiary i oprawcy, co sprawia, że nie mogę się oderwać od takiej lektury. Dotyk ciemności, Konsekwencje pożądania czy ostatnio przeze mnie czytane Skradzione laleczki to książki, o których nie da się łatwo zapomnieć, a ja jeszcze wiele godzin po skończeniu mogę analizować motywy bohaterów. Dlatego z taką niecierpliwością czekałam na Łzy Tess. Liczyłam na to zamieszanie uczuć, które zawsze ogarnia mnie przy takich powieściach. Liczyłam na emocje i konkretny, dobry portret psychologiczny postaci. Liczyłam na wartką akcję i historię od której nie będę mogła się oderwać. Liczyłam... ehh... na wiele. Otrzymałam bubel.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że im większe masz oczekiwania wobec danego tytułu, tym większe są szanse, że się zawiedziesz. I z doświadczenia mogę to potwierdzić. Ale z drugiej strony dobra książka, to dobra książka i sama może się obronić - niestety dla mnie Łzy Tess tego nie zrobiły. Mam wrażenie, że Pepper Winters tak mocno starała się zaszokować czytelnika, że napychała swoją książkę coraz to mocniejszymi scenami, zapominając, że poza nimi w tej historii nic się nie dzieje. Zabrakło czegoś, co skleiłoby tę opowieść do kupy. Określanie tej książki jako dark zakrawa na obrazę dla świetnie napisanych książek w tym gatunku - jak choćby wspomniany przeze mnie wyżej Dotyk ciemności. C.J. Roberts gra na emocjach, a choć w scenach erotycznych wcale się nie hamuje, wszystko dobrze ze sobą gra i zabiera czytelnika w mroczne odmęty. Natomiast Winters choć kontrowersyjna, nie ma tej magii w swojej książce. To, co działo się z Tess zupełnie mnie nie ruszało, a w książce na próżno szukać jakiejkolwiek logiki.

Relacja głównych bohaterów jest śmiechu warta. [...]

----------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/09/recenzja-zy-tess-pepper-winters.html

Lubię książki z motywem porwania - jest coś takiego w zagłębianiu się w psychikę ofiary i oprawcy, co sprawia, że nie mogę się oderwać od takiej lektury. Dotyk ciemności, Konsekwencje pożądania czy ostatnio przeze mnie czytane Skradzione laleczki to książki, o których nie da się łatwo zapomnieć, a ja jeszcze wiele godzin po skończeniu mogę analizować motywy bohaterów....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Opis Bang jest tak niejednoznaczny, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po fabule. Cóż, wątek zemsty był dość oczywisty, ale poza tym unikałam opisów jak ognia, bo chciałam poczuć ten dreszczyk zaskoczenia. Dlatego też sama postaram się unikać nakreślania fabuły, bo tu tkwi cała magia tej książki. Widzicie niewiele jest książek, które faktycznie potrafią mnie zaskoczyć. Poniekąd jest tak dlatego, że z reguły blurb na okładce daje całkiem dobry zarys fabuły. Z drugiej strony tyle już historii przewinęło mi się przez ręce, że potrafię docenić inwencję autora. E.K. Blair stanowczo zasługuje na punkty za oryginalność, bo w Bang praktycznie nic nie toczyło się tak jak myślałam. Także, pomimo że nie wiem czego się spodziewałam po tak niejasnym opisie, nie to dostałam - jakkolwiek dziwnie to brzmi. I to największa zaleta tej powieści, bo dawno tak mocno nie opadła mi szczęka ze zdziwienia.

Co zaskakujące ciężko się to czyta. Nie z powodu stylu autorki, czy języka jakim się posługuje, ale treści. Zwykle jest tak, że zaczynając ciekawa książkę, a Bang bez wątpienia zasługuje na to miano, nie mogę jej odłożyć. Natomiast tu co parę stron potrzebowałam przerwy - podobne uczucie towarzyszyło mi zresztą przy lekturze Miliona małych kawałków. To ten moment, kiedy fabuła robi się zbyt ciężka do przetrawienia na raz i żeby przyswoić nowe dane przydaje mi się taki szybki reset. A mimo to nawet na chwilę nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym odłożyć tę książkę nie poznawszy zakończenia. Także robiłam trochę notatek, układałam sobie w głowie nowe informacje odnośnie akcji, zastanawiałam się nad motywami postępowania głównej bohaterki, bo ani one ani cel jej działania jest nieznany dla czytelnika. Tworzy to aurę tajemnicy i poniekąd grozy? Bo jednego byłam pewna od początku - kobieta nie planowała nic miłego. Te uczucia towarzyszące mi od pierwszych stron sprawiły, że siedziałam jak na szpilkach pragnąc poznać jej motywację, a jednocześnie nie chciałam się spieszyć z lekturą.

Co mogę powiedzieć na temat bohaterów? [...]

------------------------------------------------------------
Całość: https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/08/recenzja-bang-ek-blair.html

Opis Bang jest tak niejednoznaczny, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po fabule. Cóż, wątek zemsty był dość oczywisty, ale poza tym unikałam opisów jak ognia, bo chciałam poczuć ten dreszczyk zaskoczenia. Dlatego też sama postaram się unikać nakreślania fabuły, bo tu tkwi cała magia tej książki. Widzicie niewiele jest książek, które faktycznie potrafią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pierwszy rozdział ma dla mnie spore znaczenie - nie ze względu na fabułę, ale jest to swego rodzaju test dla stylu autora. Jeśli jest dobry, nawet kiepskie historie czyta się szybko, jeżeli już na tym etapie jest źle, to nawet najlepsza fabuła sprawia, że czytanie jest drogą przez mękę. Patrząc na to kryterium Dearest Clemenine wypada naprawdę dobrze. Od pierwszych stron miałam poczucie, że pióro autorki jest lekkie, z idealnie omierzonymi proporcjami dialogów do opisów. Zwróciłam na to uwagę przez to, że ostatnio przy lekturze Vi Keeland pod tym względem było wyjątkowo źle. A tak to zwykle bywa, bardziej niż zwykle doceniłam coś, czego mi ostatnio zabrakło. Całość czyta się błyskawicznie, pisarka dobrze przeplata elementy fabuły, zgrabnie dozując fragmenty romansu, problemów i małych dramatów, tak że przy Dearest Clementine nie sposób się nudzić. Jako urozmaicenie Martin postawiła na wątek kryminalny - notabene wspomniany w ostatnim akapicie opisu - ale nie spodziewajcie się go zbyt wiele. Mnie osobiście bardzo odpowiadała tylko wzmianka o nim, choć nie da się nie zauważyć, że został potraktowany trochę po macoszemu. Zamysł był bardzo dobry, trochę zawiodło wykonanie, bo mógł się z tego zrobić ciekawy fragment.

Wyjątkowo polubiłam bohaterów. Trochę wycofana Clementine i uroczy Gavin to połączenie, które zdało egzamin. Czytelnik ma okazję dużo lepiej zrozumieć dziewczynę i jej zachowanie, ponieważ to ona prowadzi narrację, ale jest też dużo bardziej złożona niż on, więc fabuła na tym zyskuje. Słodki i opiekuńczy Gavin stara się ją wyciągnąć ze skorupy, w której się zamknęła, ale bardzo podobało mi się, że Clem nie robi z siebie ofiary losu. To zawsze była jedna z moich bolączek z NA - tak jakby bohaterki nie miały żadnego pomysłu na życie bez faceta. Tymczasem tu ten wątek jest zrobiony bardzo delikatnie, a fabuła nie skupia się na monologach Clementine o tym jak bardzo nie zasługuje na miłość, szczęście etc. Nie byłam też zadowolona widząc niektóre decyzje Gavina, były momenty, kiedy uważałam go za buca, ale jak to zwykle bywa ostatecznie mnie do siebie przekonał. Na uwagę zasługują też dobrze wykreowanie postaci drugoplanowe, które mają swoje pięć minut w fabule, a nie stanowią tylko jednolitego tła dla głównej pary. Przyjaciele bohaterów mają zróżnicowane osobowości i przyjemnością dowiedziałabym się więcej o ich dalszych losach.

Jedyne, co miałabym do zarzucenia książce Lex Martin to schematyczność. [...]

--------------------------------------------------------
Całość dostępna tu:
zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/08/recenzja-dearest-clementine-lex-martin.html

Pierwszy rozdział ma dla mnie spore znaczenie - nie ze względu na fabułę, ale jest to swego rodzaju test dla stylu autora. Jeśli jest dobry, nawet kiepskie historie czyta się szybko, jeżeli już na tym etapie jest źle, to nawet najlepsza fabuła sprawia, że czytanie jest drogą przez mękę. Patrząc na to kryterium Dearest Clemenine wypada naprawdę dobrze. Od pierwszych stron...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zacznijmy od tego, że pierwsze, co przyciągnęło mój wzrok do tej książki to opis. Idea dziewczyny, która nie wypowiedziała słowa od jedenastu lat i tajemnicy, która ją oplata, sprawiła, że zacierałam ręce na ciekawą lekturę. Oczekiwałam niepokojącego klimatu, trochę dramatycznych wydarzeń i rozwiązania zagadki, które mną potrząśnie. Co otrzymałam? Romans z bardzo przewidywalną linią fabularną. Bardzo słodki, obejmujący nastolatki i nie mający w sobie nic specjalnie wyjątkowego. Ze zdziwieniem przyjęłam fakt, że Oakley ma 15 lat i gdyby ta książka okazała się tym, na co liczyłam zupełnie by nie przeszkadzało, ale... ehh, nie lubię romansów z tak młodymi bohaterami. Choć nadal nie stronię od młodzieżówek, to tu wybitnie mi przeszkadzał wiek Oakley i Cole'a, bo nie grał dobrze z ich zachowaniem.

Autorka wodzi czytelnika za nos nie podając żadnych szczegółów, dlaczego dziewczyna przestała mówić i to właściwie mi się podobało. Tylko, że kurczę punkt kulminacyjny potoczył się tak szybko, że napięcie, które sukceswnie budowała przez całą książkę, gdzieś wyparowało. Dodatkowo czekając na jakieś wskazówki fabuła zaczynała mi się dłużyć. Zawiera ona dużo monologów Oakley, ale te skupiają się głównie na jej chłopaku i fakcie, że nic nie powie. Tak jakby trochę zabrakło Preston pomysłu, co właściwie można z nią zrobić, więc postanowiła zapętlić jej mózg, przez co zamiast budzić moją sympatię, coraz bardziej obojętniałam na to, co właściwie jej się przydarzyło. Cole jest bardzo uroczym chłopakiem, wiecie takim z cyklu zrobię dla ciebie wszystko, kocham cię tak bardzo itp itd. To sprawia, że jednocześnie jest też do bólu schematyczny i choć nie jest tak, że go nie lubię, to wiem, że zapomnę o nim w mgnieniu oka.

Nie znoszę nieścisłości fabularnych. To ten moment, kiedy autor nie przemyśli do końca swojego pomysłu i stara się pchać mnie w bagno udając, że to gorące źródła. Tylko niestety ja widzę te nielogiczności i zaczynam się irytować. Zawsze jest tak, że wolałabym prostszą fabułę, jeśli obchodzi się ona bez wciskania kitu, niż dramat full wypas, w którym coś zgrzyta. O co właściwie mi chodzi? Otóż Oakley nie mówi od jedenastu lat – oznacza to też, że nie pisze smsów, nie używa kartki ani języka migowego – zamknęła się wewnątrz swojego umysłu. A mimo to mamy scenę z lekarzem, który proponuje badanie krtani, a choć wszyscy bardzo się o nią niepokoją, jakoś nikt jej nie ciągnie do psychologów. Widzicie mój problem?

Patrząc na mój wywód, moglibyście uznać, że powieść Natashy Preston jest fatalna i nie warto po nią sięgać, a tak w sumie nie jest. [...]

-----------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/08/recenzja-silence-natasha-preston.html

Zacznijmy od tego, że pierwsze, co przyciągnęło mój wzrok do tej książki to opis. Idea dziewczyny, która nie wypowiedziała słowa od jedenastu lat i tajemnicy, która ją oplata, sprawiła, że zacierałam ręce na ciekawą lekturę. Oczekiwałam niepokojącego klimatu, trochę dramatycznych wydarzeń i rozwiązania zagadki, które mną potrząśnie. Co otrzymałam? Romans z bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Od początku zapowiadało się na katastrofę. Gdzieś ulotnił się lekki styl autorki i stał się jakiś toporny, sprawiając, że już po prologu musiałam się upewnić, czy to naprawdę książka Vi Keeland. Nie wiem, co się stało, że to tak bardzo nie grało, ale przez większość czasu miałam wrażenie, że zamiast powieści czytam relację przeplataną wypowiedziami bohaterów. Zabrakło płynnych przejść pomiędzy kolejnymi dniami, wątkami... praktycznie wszędzie. Nie pomagają też fatalne dialogi pomiędzy postaciami, zwłaszcza te w sytuacjach intymnych. Kojarzycie te książki, gdzie sprośny bełkot przyprawia Was o śmiech i rumieńce zażenowania? Tak, to właśnie jedna z nich. W kółko przewijają się te same odzywki, które zdążyły mi zbrzydnąć jeszcze przed połową tej książki.

Może chociaż gdyby tak fabuła była naprawdę interesująca to mogłaby poratować trochę sytuację, ale niestety prawie nie istnieje. Jedyną nietypową sprawą jest zawód Jacka, a tak poza tym to wszystko toczy się tak jak w setkach innych książek, przy czym większość akcji stanowi horyzontalne mambo pomiędzy głównymi bohaterami. Wygląda to mniej więcej tak: Jack i Sydney uprawiają seks, wymieniają trzy zdania na temat swojego związku, kolejny rozdział zaczyna się tydzień później i wracamy do punktu wyjścia. Jeszcze gdyby tak sceny pomiędzy nimi były napisane ze smakiem, to może mogłabym przymknąć oko, że stanowią większość fabuły... ale znowu wracamy do kwestii żenujących dialogów. Powiedzcie mi, co mogę więcej napisać, skoro innych wątków jest tak mało, że mówiąc Wam cokolwiek będę spojlerować całość?

No to dochodzimy do kwestii bohaterów - szczerze, bohaterów, o których nawet nie chce mi się mówić. Bo Syd jest niby wolna i wyzwolona, ale absolutnie wszystko porównuje do swojego poprzedniego związku i ogólnie ma problemy z myśleniem. Dopóki jest z Jackiem wszystko jest idealne, on znika na pięć minut, ona przeżywa dziwne rozterki - on wraca i jakby nigdy ich nie było. Czy tylko ja widzę w tym coś nie tak? On jest super typowym bohaterem romansu. Serio. Przystojny, bogaty, lubi wydawać rozkazy, odgaduje myśli Sydney... wypisz, wymaluj jak setka innych. Nie wyróżnia się ani humorem, ani tekstami - chociaż to można podciągnąć pod problem dialogów, o którym wspomniałam wyżej. [...]

-----------------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/07/recenzja-tylko-twoj-vi-keeland.html

Od początku zapowiadało się na katastrofę. Gdzieś ulotnił się lekki styl autorki i stał się jakiś toporny, sprawiając, że już po prologu musiałam się upewnić, czy to naprawdę książka Vi Keeland. Nie wiem, co się stało, że to tak bardzo nie grało, ale przez większość czasu miałam wrażenie, że zamiast powieści czytam relację przeplataną wypowiedziami bohaterów. Zabrakło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przede wszystkim nie tego się spodziewałam po książce Leslye Walton i to raczej nie w pozytywnym sensie. Robiłam do tej historii chyba z trzy podejścia i nie mogłam minąć pierwszych 50 stron, dopóki świadomie nie postanowiłam przez nie przebrnąć, a rzadko mi się to zdarza. Zwykle jak już zaczynam to muszę się zmuszać, żeby odłożyć powieść, a nie na odwrót. To okazało się pierwszym rozczarowaniem i uświadomiło mi, że ta lektura będzie odbiegać od książek, po które sięgam ostatnimi czasy. To co rzuciło mi się w oczy jako pierwsze to malutka ilość dialogów, które praktycznie nie pojawiają się na początku tej historii. A ona sama wcale nie zaczyna się od Avy, ale autorka cofa czytelnika do początków życie jej babki oraz historii jej pradziadków i ich podróży do Ameryki - opisując ich dość tragicznie i z pewnością dziwaczne losy.

Po Maybe someday Hoover zupełnie nie przypadł mi do gustu styl Leslye Walton. Nie mogłam przywyknąć do tego jak rzeczowe opisy przeplatały się z nierealistycznymi elementami fabuły. To połączenie zupełnie do mnie nie przemówiło, choć bardzo chciałam żeby tak się stało. Bo chyba właśnie tu miał się kryć urok książki Leslye Walton, ale jakoś do mnie nie dotarł. Czytaliście może Sklepy cynamonowe? Ja byłam zmuszona zapoznać się z fragmentami przed maturą i choć nie pamiętam dobrze treści, to pamiętam towarzyszące m uczucie zagubienia, bo zarówno akcja i fabuła były elementami snu. Podobnie odczucia wywołała Leslye Walton, bo choć zarówno czas jak i miejsce są bardziej stabilne to siostra, która zamieniła się w kanarka, czy matka obracająca się w kupkę popiołu wymykały się nawet mojej wyobraźni. [...]
----------------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/07/recenzja-osobliwe-i-cudowne-przypadki.html

Przede wszystkim nie tego się spodziewałam po książce Leslye Walton i to raczej nie w pozytywnym sensie. Robiłam do tej historii chyba z trzy podejścia i nie mogłam minąć pierwszych 50 stron, dopóki świadomie nie postanowiłam przez nie przebrnąć, a rzadko mi się to zdarza. Zwykle jak już zaczynam to muszę się zmuszać, żeby odłożyć powieść, a nie na odwrót. To okazało się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Już o tym wspominałam, ale napiszę jeszcze raz - byłam pewna, że książki Collen Hoover po prostu nie są dla mnie. Przy Hopeless, Pułapce uczuć czy wspomnianego wcześniej Ugly love nie uznałam je za nic więcej niż po prostu urocze historie. Nie mogłam się zżyć z bohaterami, a ich dramaty zamiast dotykać mnie żywego, wcale nie wpływały na moje emocje, bo bądź co bądź byłam pewna, że wyjdą z nich i odejdą razem w stronę zachodzącego słońca. I to trochę śmieszny zarzut, bo przecież książek bez happy endu szuka się jak igły w stogu siana. Stąd też nigdy nie nazwałam Hoover złą pisarką, ale odpuściłam sobie jej twórczość. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, kiedy okazało się... że ta książka naprawdę mi się podoba.

Maybe someday opiera się na zagmatwanym romansie, a przy tym brak jej typowych dla tych historii gigantycznych dramatów, bo i losy Ridge'a i Sydney jest wystarczająco skomplikowane bez nich. Dziewczyna właśnie dowiedziała się, że chłopak zdradza ją z najlepszą przyjaciółką aka współlokatorką i została bez domu. Ridge jest utalentowanym muzykiem, który świetnie pisze muzykę, ale przeżywa blokadę twórczą i nie może ułożyć do niej tekstów. Teksty do piosenek w zamian za zakwaterowanie - taką umowę zawierają bohaterowie. I w tradycyjnej książce tu właśnie rozpoczynałby się płomienny romans, gdyby nie to, że to właśnie nie jest aż tak tradycyjny romans. Tu zakończę swój wywód o fabule, bo reszty musicie dowiedzieć się sami - przecież nie mogę zdradzić wszystkich niespodzianek.

Za to mogę powiedzieć, że bohaterowie podbili moje serce. Nie są idealni, oboje mają swoje słabości, ale to chyba właśnie to tak mnie w nich urzekło. Sydney to silna dziewczyna, która stara się pozbierać po paskudnym rozstaniu i ułożyć sobie życie na nowo. Za to Rigde ma poukładane życie - cel, przyjaciół, zespół - wszystko komplikuje się właśnie po poznaniu Sydney. I choć były momenty, kiedy naprawdę go nienawidziłam, to uczciwie przyznam, że podbił moje serce. Jasne, popełnił mnóstwo błędów, będących skutkiem gównianych decyzji, ale kurczę jest w nim coś takiego, co sprawiło, że trzymałam za niego kciuki do samego końca. Czytelnik ma okazję zerknąć na fabułę z perspektywy obu bohaterów, bo narracja jest prowadzona dwutorowo, a rozdziały z perspektywy Sydney i Ridge'a przeplatają się. To daje nam okazję do poznania uczuć ich obojga, dzięki czemu fabuła sporo zyskuje. [...]

----------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/07/recenzja-maybe-someday-collen-hoover.html

Już o tym wspominałam, ale napiszę jeszcze raz - byłam pewna, że książki Collen Hoover po prostu nie są dla mnie. Przy Hopeless, Pułapce uczuć czy wspomnianego wcześniej Ugly love nie uznałam je za nic więcej niż po prostu urocze historie. Nie mogłam się zżyć z bohaterami, a ich dramaty zamiast dotykać mnie żywego, wcale nie wpływały na moje emocje, bo bądź co bądź byłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po pierwsze początek był świetny i jak na mój gust bardzo pomysłowy. Przerobiłam już tyle scenariuszy pierwszego spotkania bohaterów, że potrafię docenić coś, co widzę po raz pierwszy. Dodatkowo cała sytuacja była po prostu zabawna - postawcie się na miejscu Drew, wracacie po przyjemnym urlopie do własnego biura, a tam urocza kobietka mówi Wam, że je wynajęła. Chwila bez wątpienia niezręczna dla niej i kłopotliwa dla mężczyzny. Tych kilka pierwszych stron były zapowiedzią klimatu w jakim zostanie przedstawiona cała ta historia, czyli lekko i przyjemnie z nutą poważniejszych tematów, żeby nie było zbyt kolorowo. Ta mieszanka okazała się strzałem w dziesiątkę, bo Egomaniac choć nie był wymagającą lekturą, to wcale nie umniejszało to przyjemności płynącej z lektury.

Vi Keeland postawiła na mocno kontrastowych bohaterów. Mamy więc charyzmatycznego Drew, wziętego prawnika rozwodowego, który nie bawi się w zobowiązania prywatne oraz Emerie, lekko nieporadną kobietę, która jako psycholog prowadzi terapie małżeńskie. Przy tym mężczyzna bez wahania wyraża swoje zdanie, a Emerie nie ma problemu, żeby mu odpyskować - tak więc dialogi pomiędzy tą dwójką to czysta przyjemność. Dla złamania schematów Drew wcale nie jest super mrocznym mężczyzną z okropnymi sekretami, ma wprawdzie dość specyficzną osobowość, ale mi osobiście bardzo przypadł do gustu - jest szczery, zadziorny i przystojny - dokładnie taki, jaki powinien być bohater romansu. Natomiast pani psycholog wcale nie jest szarą myszką i ciapą do potęgi entej. Mimo jej pewnej nieporadności, ma optymistyczne podejście do życia, przez co bardzo dobrze zgrywa się z cynizmem Drew, nie boi się również mu odpyskować. [...]

--------------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/04/recenzja-egomaniac-vi-keeland.html

Po pierwsze początek był świetny i jak na mój gust bardzo pomysłowy. Przerobiłam już tyle scenariuszy pierwszego spotkania bohaterów, że potrafię docenić coś, co widzę po raz pierwszy. Dodatkowo cała sytuacja była po prostu zabawna - postawcie się na miejscu Drew, wracacie po przyjemnym urlopie do własnego biura, a tam urocza kobietka mówi Wam, że je wynajęła. Chwila bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Tym razem pisarka postawiła nie tyle co na chorobę psychiczną, ale wyobcowanie i ograniczanie swojego życia do wirtualnego świata. Temat zdecydowanie jest na czasie, bo wybieranie internetowej rzeczywistości zamiast faktycznego stanu rzeczy to coś, co w popkulturze pojawiło się już kilkanaście razy. Eliza dużo lepiej czuje się jako Lady Konstelacja, tworząc i publikując swój komiks w sieci, niż we własnej skórze. Ma wrażenie, że nikt jej nie rozumie w domowym zaciszu i szuka tego w internecie. Jednak jej stosunki z rodziną to coś, co gdzieś tam nie pasowało mi w tej książce. Widzicie to nie tak, że jej rodzice zaniedbują córkę, to raczej ona nie dopuszcza ich do siebie. Także jej rozmyślania jak bardzo nikt jej nie rozumie oraz jak okropnie jest w domu, bywały po prostu irytujące.

Za to w przeciwieństwie do domowych stosunków, pokochałam wręcz relację Elizy i Wallece'a. Jest w niej jakiś taki urok i nieśmiałość, że była po prostu przesłodka - na początku. Później nadal pozostawała w tym klimacie, a jednocześnie stanowiła siłę napędową fabuły. To nie tak, że to książka o miłości, bo Eliza i jej potwory to nie romans i nie jest to główny wątek tej powieści. Jednak ze wstydem przyznaję, że to właśnie ten najbardziej zapadł mi w pamięć i wpłynął na to, jak odebrałam całokształt tej historii. Nie da się też nie wspomnieć o przepięknym wydaniu i wpleceniu pomiędzy rozdziałami fragmentów komiksu Elizy - podobnie jak w przypadku poprzedniej książki autorki, taki smaczki w wyglądzie książki to coś, co bardzo lubię i doceniam.

----------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/03/recenzja-eliza-i-jej-potwory-francesca.html

Tym razem pisarka postawiła nie tyle co na chorobę psychiczną, ale wyobcowanie i ograniczanie swojego życia do wirtualnego świata. Temat zdecydowanie jest na czasie, bo wybieranie internetowej rzeczywistości zamiast faktycznego stanu rzeczy to coś, co w popkulturze pojawiło się już kilkanaście razy. Eliza dużo lepiej czuje się jako Lady Konstelacja, tworząc i publikując...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tak jak wspominałam Idealna dziewczyna to był zupełny strzał w ciemno. Przede wszystkim nie wiedziałam, że ma być to thriller erotyczny, czyli gatunek, którego - mniej lub bardziej świadomie - do tej pory udało mi się uniknąć. Chyba. Przynajmniej nie przychodzi mi do głowy inna historia podobna do tej, także załóżmy, że to moje pierwsze spotkanie. Wspominam o tym dlatego, że thrillery i kryminały to nie moja bajka, choć oczywiście sięgam i po powieści z tych gatunków. Tylko, że robię to bardzo rzadko i raczej niechętnie, co też nie znaczy, że te książki mi się nie podobają. Po prostu mija dużo, dużo czasu zanim zdecyduję się na lekturę. Stąd też brakuje mi materiału do porównania czy autorka dobrze się spisała na tle podobnych historii, czy też powieliła znane schematy.

To nie jest książka, która zatrzęsła moim światem. Nie denerwowałam się, jak potoczy się akcja, nie poczułam się zszokowana końcówką i nie zachwyciła mnie kreacja bohaterów. Chociaż warto wspomnieć, że dużo bardziej polubiłam Matthew i jego pokrętny umysł, niż Isabel i jej gotowość do spełniania jego rozkazów, zachcianek, wytycznych - jak zwał tak zwał. Może dlatego, że nadal nie jestem pewna, co o nim myśleć, nawet mimo rozdziałów z jego perspektywy. Dręczy mnie uczucie, że on mógłby mieć jakiegoś asa w rękawie, którego czytelnik nie miał jeszcze okazji poznać. Albo się mylę i doszukuję smaczków tam gdzie ich nie ma. Kto to wie?

Sama fabuła była interesująca, ale przez większość czasu nie znajdziecie tu dramatycznych zwrotów akcji czy budzących dreszczyk emocji. Cóż przynajmniej ja tego nie dostrzegłam, choć może być to związane z faktem, że niewiele thrillerów sprawiło, że faktycznie angażowałam się w akcję. Stąd też nie pałam miłością do tego gatunku. Kurczę, w sumie mam tak nijakie odczucia po tej lekturze, że nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać. Pod względem technicznym było w porządku. Nie przypominam sobie, żeby jakieś dialogi powodowały u mnie chęć walenia głową o ścianę, a styl autorki jest całkiem przyjemny w odbiorze. Całość pochłonęłam w ciągu jednego wieczora, ale to u mnie raczej norma niż cecha, która mogłaby świadczyć o wyjątkowości Idealnej dziewczyny. Po prostu należę do tych osób, które nie potrafią się rozstać z lekturą, dopóki się nie skończy. [...]

-----------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/03/recenzja-idealna-dziewczyna-carrie-blake.html

Tak jak wspominałam Idealna dziewczyna to był zupełny strzał w ciemno. Przede wszystkim nie wiedziałam, że ma być to thriller erotyczny, czyli gatunek, którego - mniej lub bardziej świadomie - do tej pory udało mi się uniknąć. Chyba. Przynajmniej nie przychodzi mi do głowy inna historia podobna do tej, także załóżmy, że to moje pierwsze spotkanie. Wspominam o tym dlatego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tandetne romansidła, powieści z bad boyami w roli głównej i erotyki to w moim przypadku typowe gulity pleasure. Raz na ruski rok uda mi się wyczaić w tym gronie jakąś perełkę, która naprawdę mnie zachwyci, ale z reguły ograniczam się do przeczytać i zapomnieć. Ten rodzaj powieści pozwala mi na kilka godzin oderwać się od rzeczywistości i przez chwilę udawać, że świat nie istnieje, a ja wcale nie mam stosu piętrzącej się roboty. Ich recenzje rzadko pojawiają się na blogu, bo i moja opinia zwykle zamykałaby się w dwóch zdaniach, więc po co Was zanudzać? I choć większość z nich obieram neutralnie, to tak jak czasami uda mi się wyłapać coś, co faktycznie wstrzela się w mój gust, tak i trafiam na prawdziwe koszmarki. Toteż dziś przyszłam Was ostrzec przed Kochanką księcia.

Pierwsza część serii Royals miała być dosłownie niezobowiązującą lekturą na jeden wieczór, a przyprawiła mnie o mały ból głowy, bo... okazało się, że to normalnie kolejny Grey. Pojawiło się całe mnóstwo powieści, zarówno lepszych, jak i jeszcze gorszych od pierwowzoru. Jak grzyby po deszczu na rynku wydawniczym ukazywały się propozycje kolejne pozycje bazujące na podobnych schematach. Jednak Kochanka księcia to wypisz, wymaluj prawie kopia powieści E.L. James. Wymieńmy USA na Anglię, CEO na następcę tronu, zmieńmy podłoże dlaczego nie lubi być dotykany i magicznie Christian zamienia się w Alexandra. Jestem niebezpieczny, zniszczę cię... brzmi znajomo? Dla mnie aż za bardzo. Podobnie zresztą jest z Clarą jeśli prześledzić jej rozmyślania o sobie i związku z Alexandrem. Ona i Ana na pewno by się zaprzyjaźniły, bo są ulepione z tej samej gliny.

Nie spodziewajcie się też zbyt wartkiej akcji, bo ta prawie nie istnieje. Bohaterowie praktycznie przez cały czas uprawiają seks, okraszony takimi tekstami, że byłam normalnie zażenowana. Dodatkowo miałam wrażenie, że poza faktem zmiennych okoliczności, czytam w kółko tę samą scenę, bo różnice były naprawdę mikroskopijne. Generalnie chciałabym powiedzieć coś więcej o fabule, ale Geneva Lee dosłownie nie umiejscowiła w swojej książce niczego poza relacjami intymnymi bohaterów, przeplatanych od czasu do czasu najazdem paparazzich. [...]

------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/03/recenzja-kochanka-ksiecia-geneva-lee.html

Tandetne romansidła, powieści z bad boyami w roli głównej i erotyki to w moim przypadku typowe gulity pleasure. Raz na ruski rok uda mi się wyczaić w tym gronie jakąś perełkę, która naprawdę mnie zachwyci, ale z reguły ograniczam się do przeczytać i zapomnieć. Ten rodzaj powieści pozwala mi na kilka godzin oderwać się od rzeczywistości i przez chwilę udawać, że świat nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie wiem czemu, ale moje krytyczne oko zawsze dostaje zaćmienia, gdy przychodzi do oceny twórczości Cherry. Także nawet jeśli pieję z zachwytu, to gdzieś tam kołacze mi się myśl, że jej książki nie są idealne - wręcz przeciwnie. Tak jak pisałam we wstępie, można ją kochać albo nienawidzić, jednak istnieje mała szansa, że dacie radę przejść obok tych historii całkiem obojętnie.

W przeciwieństwie do Kochając Pana Danielsa czy Ognia, który ich spala tym razem autorka wybrała dojrzalszą kreacją bohaterów, przynajmniej jeśli spojrzymy na to z perspektywy ich wieku. Połączenie gburowatego pisarza i nakręconej hipiski to coś, co mogło pójść bardzo źle, a jednak to właśnie różnice pomiędzy Grahamem i Lucy sprawiły, że tak bardzo pokochałam ich relację. Uwielbiam fakt, że autorka poświęciła czas, żeby ich wzajemne stosunki rozwijały się (stosunkowo) powoli, ponieważ trochę czasu upłynęło zanim wystąpiła pomiędzy nimi jakaś cieplejsza wymiana zdań. Dzięki temu ich relacja wydaje się znacznie bardziej autentyczna i choć jestem pewna, że wybaczyłabym autorce miłość od pierwszego wejrzenia (co rzadko toleruję), to cieszę się, że oszczędziła mi tego.

Bywały momenty, gdy optymizm Lucy niesamowicie mnie irytował, kiedy zamiast tupnąć nogą i się wkurzyć, kobiety nie opuszczało pozytywne myślenie. A z drugiej strony jej charakter tak dobrze równoważył Grahama, że gdyby nie on, to ten związek nie miałby racji bytu. Choć jak przystało na Cherry nie był on usłany różami - bo przecież trzeba dorzucić odpowiednią dawkę dramatów - to Siła, która ich przyciąga podbiła moje serce. Tym razem wprawdzie obyłam się bez chusteczek, ale nie sprawia to, że wspominam tę historię z mniejszym zachwytem, niż pozostałe książki autorki. Kurczę, Cherry ma po prostu coś w swoich powieściach, co siada mi na emocje i sprawia, że te romanse do mnie trafiają. Nie brakuje tu dramatycznych wydarzeń, które utrzymają zainteresowanie czytelnika, a jednocześnie to historia, w której główne skrzypce grają emocje i relacje, nie tylko pomiędzy głównymi bohaterami, ale także ich stosunku z postaciami drugoplanowymi. [...]

---------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/03/recenzja-sia-ktora-ich-przyciaga.html

Nie wiem czemu, ale moje krytyczne oko zawsze dostaje zaćmienia, gdy przychodzi do oceny twórczości Cherry. Także nawet jeśli pieję z zachwytu, to gdzieś tam kołacze mi się myśl, że jej książki nie są idealne - wręcz przeciwnie. Tak jak pisałam we wstępie, można ją kochać albo nienawidzić, jednak istnieje mała szansa, że dacie radę przejść obok tych historii całkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Klimat dworskich intryg, tajemnic i sekretów to zdecydowanie moja bajka. Jeśli dołożyć do tego dobre podłoże fantastyczne to za samą scenerię książka dostaje ode mnie dodatkowe punkty. Tego właśnie spodziewałam się po Fałszywym pocałunku, ale nie do końca to otrzymałam. Akcja faktycznie zaczyna się na królewskim dworze, jednak zostajemy tam tylko na czas pierwszego rozdziału, czyli bardzo, bardzo krótko. Lia zaraz później ucieka do niewielkiej wioski i tam będzie się toczyć spora część tej historii.

Spodobał mi się zamysł autorki na podzielenie narracji na trzy osoby. W pierwszej kolejności mamy oczywiście księżniczkę i tu wszystko jest jasne, ponieważ czytelnik obserwuje wydarzenia z perspektywy Arabelli, wie co myśli i robi. Ciekawie robi się przy kolejnych - wiemy, że do wioski przybywa dwóch nieznajomych, poznajemy nawet ich imiona - to oni prowadzą dwie kolejne narracje, opisane tylko jako zabójca i książę. Jako odbiorcy jednak nie mamy pojęcia, który z nich jest kim. Naturalnie w końcu jednego z mężczyzn połączą cieplejsze więzy z księżniczką, a czytelnik nadal nie będzie miał o niczym pojęcia. To chyba pierwszy raz, kiedy spotkałam się z takim rozwiązaniem i powiem Wam, że to naprawdę dokłada do fabuły ciekawą tajemnicę i to taką, którą naprawdę chciałam poznać.

Nie wiem, czy to ja myślałam podczas lektury o niebieskich migdałach, czy faktycznie miałam problem ze zrozumieniem koncepcji świata, w którym dzieje się akcja. Czytaliście? Jak było z Wami? Bo generalnie albo coś tu jednak nie zostało dopracowane w szczegółach, albo ja naprawdę powinnam jeszcze raz sięgnąć po Fałszywy pocałunek i skupić się tylko na tym, gdzie się właściwie znajduję. Tylko że normalnie nie mam aż takich problemów ze zrozumieniem koncepcji autora. Sanderson w Drodze Królów czy Bishop w Córce krwawych stworzyli wspaniałe, niecodzienne i skomplikowane uniwersa, a jednak po tych lekturach nie towarzyszyło mi to poczucie zagubienia, co tutaj. Nie wiem, czy byłabym w stanie sklecić jedno porządne zdanie o świecie, w którym toczy się akcja, bo po prostu nie potrafię sobie uporządkować tego w głowie. Jeśli ma to być tajemnica to świetnie, wtedy autorce naprawdę się udało, tylko że jakoś nie do końca wyobrażam sobie robienia sekretów z miejsca fabuły. Brakło trochę tła wydarzeń z przeszłości i nawiązań do tego, gdzie właściwie Pearson wysłała czytelnika.

---------------------------------------------------------
http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/02/recenzja-faszywy-pocaunek-mary-e-pearson.html

Klimat dworskich intryg, tajemnic i sekretów to zdecydowanie moja bajka. Jeśli dołożyć do tego dobre podłoże fantastyczne to za samą scenerię książka dostaje ode mnie dodatkowe punkty. Tego właśnie spodziewałam się po Fałszywym pocałunku, ale nie do końca to otrzymałam. Akcja faktycznie zaczyna się na królewskim dworze, jednak zostajemy tam tylko na czas pierwszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Myślę, że po przeczytaniu opisu - niezależnie kto byłby autorem tej powieści - miałabym ochotę się na nią skusić. Jednak nazwisko Kasie West na okładce, sprawiło że moje oczekiwania podskoczyły. Dlaczego? Ponieważ spotkałam się z jej twórczością przy Chłopaku z innej bajki oraz Blisko ciebie i obie te książki naprawdę mi się podobały. Czytanie ich było jak dobra komedia romantyczna - pozwało mi się odstresować i cieszyć przedstawioną historią. Szczęście w miłości zaczęło się tak samo... a później coś się popsuło.

Żeby nie było, że było tak źle, zajmijmy się na początku pozytywnymi rzeczami. Przede wszystkim fragmenty skupiające się na Maddie i Sethcie - ciekawe na tyle, że chciałam wiedzieć jak potoczą się ich losy i okraszone wystarczającą dozą romantyzmu, żeby wywołać aww, a nie skrzywienie zębów. W całości czuć też lekkie pióro Kasie West, więc Szczęście w miłości mimo wszystko dobrze się czyta. Nawet sam pomysł był ciekawy, choć nie wystarczył do podtrzymania całej fabuły. Widzicie, normalnie nie przeszkadzało mi, że powieści pisarki są raczej jednotorowe i skupiają się na jednym wątku. Ale tu to po prostu było za mało.

Sytuacji nie poprawiała też sama główna bohaterka. Maddie, patrząc na jej zachowanie, dałabym jej raczej 12 niż 18 lat. [...]

--------------------------------------------------------------
https://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2018/02/recenzja-szczescie-w-miosci-kasie-west.html

Myślę, że po przeczytaniu opisu - niezależnie kto byłby autorem tej powieści - miałabym ochotę się na nią skusić. Jednak nazwisko Kasie West na okładce, sprawiło że moje oczekiwania podskoczyły. Dlaczego? Ponieważ spotkałam się z jej twórczością przy Chłopaku z innej bajki oraz Blisko ciebie i obie te książki naprawdę mi się podobały. Czytanie ich było jak dobra komedia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie wiem dlaczego, ale aż trzy razy podchodziłam do tej powieści. Nie mogłam się przekroczyć magicznej bariery 10 stron, co zdarza mi się wyjątkowo rzadko. Z jakiegoś powodu już przy tych początkowych kartkach ogarniało mnie dziwne przeczucie, że Gniew i świt okaże się ogromnym rozczarowaniem. Teoretycznie nie miałam temu żadnych konkretnych przesłanek, a mimo to przebrnięcie przez pierwsze 30 stron okazało się nie lada wyzwaniem.

Czasami autor wrzuca czytelnika sam środek akcji i to rewelacyjnie się sprawdza. Natomiast Renée Ahdieh lekko ten zabieg nie wyszedł tak jak powinien. Wiele postaci i przeskakiwanie między wątkami sprawiły, że nie mogłam się odnaleźć w zamyśle autorki, zwłaszcza dokładając do tego całkiem egzotyczne miejsce akcji. Mnogość bohaterów na początku powoduje problem, ze zorientowaniem się kto jest kim. Przez to niejednokrotnie musiałam cofnąć się o parę stron, żeby upewnić się, że to pierwszy lub kolejny raz, kiedy słyszę o danej osobie. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, miałam problem z odróżnieniem ludzi od zwierząt? Głównie z powodu tego, że już przez pierwszy rozdział pojawia się mnóstwo imion, które ciężko dopasować.

Jednak to wszystko, co opisałam wyżej trwało tylko przez początek powieści. Autorce od pierwszych stron udaje się dobrze oddać klimat, którym rozgrywa się akcja, a jest on iście magiczny. Dokładnie takiej otoczki oczekiwałam sięgając po tę powieść i na tym się nie zawiodłam. Poza tym im dalej w las tym lepiej. Złapałam się na tym, że z niecierpliwością odwracam kolejne strony, chcąc się dowiedzieć, co się dalej wydarzy. Historia snuta przez Szahrzad urzekała mnie w podobnym stopniu co kalifa. [...]

-----------------------------------------------------------
Całość dostępna tu: http://zatracona-w-innych-swiatach.blogspot.com/2017/09/recenzja-gniew-i-swit-renee-ahdieh.html

Nie wiem dlaczego, ale aż trzy razy podchodziłam do tej powieści. Nie mogłam się przekroczyć magicznej bariery 10 stron, co zdarza mi się wyjątkowo rzadko. Z jakiegoś powodu już przy tych początkowych kartkach ogarniało mnie dziwne przeczucie, że Gniew i świt okaże się ogromnym rozczarowaniem. Teoretycznie nie miałam temu żadnych konkretnych przesłanek, a mimo to...

więcej Pokaż mimo to