-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant18
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2019-11-29
2019-11-25
2019-11-25
2019-11-25
2019-11-25
2019-10-22
2019-10-22
2019-10-22
2019-10-22
2019-10-22
2019-06-16
2019-06-16
2019-06-11
Eliza i jej potwory przyciągnęła mnie do siebie już za sposobem samego okazania powierzchownego konceptu. Sprawiła, że gryzłem się po rękach, gdy odkładałem jej zakup i koniec końców, porwała mnie do tego stopnia, że skończony tom odłożyłem z powrotem na półkę zaledwie kilka godzin po rozpoczęciu lektury. Rzadko zdarza mi się przeczytać książkę w jeden dzień (i to niecały). Zazwyczaj rozkoszuję się nimi od dwóch do czterech dób, ale z Elizą było po prostu inaczej. Uwięziła mnie. Pociągnęła mnie na dno, zupełnie jak potwory pociągnęły na dno główną bohaterkę i nie chciały puścić do samego epilogu. Szczerze mówiąc, nie jestem pewien jak stosownie opisać uczucia przypisane do tego dzieła. Może Wallace skutecznie by mnie przy tym poinstruował, a może dobrego wyjścia nie ma i jedyne co mogę zrobić to szczerze polecić tę lekturę dla osób o podobnym sercu co moje. Bo chociaż tak - ta książka miała swoje defekty - bo chociaż Eliza zdecydowanie potrafiła być odpychająca, bo chociaż przeuroczy Wallace potrafił zachowywać się jak ostatni palant, bo chociaż problemy w tej książce niektórym wydać by się mogły kompletnie nielogiczne... Ja tego tak nie odebrałem. Zrozumiałem postawę Elizy i niezależnie od tego, czy zachowywała się słusznie, czy nie - rozumiałem ją. Kumałem, o co jej chodzi, jakby to sama zgrabnie ujęła. Jako zagubiony nastolatek zakochany w tworzeniu oraz literaturze, bardzo się z nią utożsamiałem. Można wręcz powiedzieć, że widziałem w niej samego siebie i nie odrywając wzroku od tego faktu, wspierałem ją, zamiast nienawidzić, bo świadomy byłem tego, że w wielu przypadkach najprawdopodobniej postąpiłbym tak samo, jeśli nie gorzej. Eliza popełniła wiele błędów. Jej rodzice i Wallace również. W tej książce nikt nie był bez winy i to właśnie ujęło mnie za serce. Zrozumienie własnych błędów, przyznanie się do nich oraz pozwolenie sobie na to, aby dojrzeć do brnięcia na przód... Eliza i jej potwory niesie ze sobą przenikliwie słodko-gorzki przekaz. Jest urocza i bolesna, irytująca i rozczulająca... Zupełnie jak my. Te niedojrzałe kwiaty młodego pokolenia. Tak idealne w swoim braku idealności.
Eliza i jej potwory przyciągnęła mnie do siebie już za sposobem samego okazania powierzchownego konceptu. Sprawiła, że gryzłem się po rękach, gdy odkładałem jej zakup i koniec końców, porwała mnie do tego stopnia, że skończony tom odłożyłem z powrotem na półkę zaledwie kilka godzin po rozpoczęciu lektury. Rzadko zdarza mi się przeczytać książkę w jeden dzień (i to niecały)....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-25
Nawet nie mam w zanadrzu żadnego inteligentnego komentarza, żeby opisać tę książkę. Co ja tak właściwie przeczytałem? Dlaczego i po co, przede wszystkim? To była naprawdę strasznie dziwna literatura. Pusta, rozśmieszająca swoim idiotyzmem. Coś, czego nie zapomnę w najgorszym tego słowa znaczeniu, bo jak miałbym uwolnić się od seksistowskich poglądów Wiktorii oraz jej przewlekłego syndromu Mary Sue? Serio. Aż chciałbym w tej chwili podziękować głównej bohaterce Szklanego tronu za to, że była taka wielkoduszna i sympatyczna. Po prostu... Nie wiem, połowa książki wydawała mi się zupełnie niepotrzebna. Styl pisania przypominał nieco ten w wattpadowych opowiadaniach, a charakter naszej tytułowej diablicy był nie do zniesienia. Zachowywała się jak czternastolatka w ciele dorosłej dziewczyny i chociaż pod koniec lektury byłem w stanie szanować ją za to, jak postąpiła w stronę jednego z miłosnych konkurentów, to nawet to nie wystarczyło mi, żeby w najmniejszym stopniu zacząć darzyć ją sympatią. Ona jest prosto mówiąc - idiotką - i każdy w tej książce jest na pewien sposób idiotą. Czytając, czułem się, jakbym oglądał występ w cyrku i choć na głos się śmiałem, to w głębi serca pragnąłem umrzeć! Eh... Ja nie wiem, czy szybko znajdę siłę na drugi tom. Z jednej strony jestem ciekawy co stanie się dalej, ale moje zaintrygowanie podchodzi raczej pod niezdrową fascynację odcinkami meksykańskich telenoweli, aniżeli pozytywne zaintrygowanie.
Nawet nie mam w zanadrzu żadnego inteligentnego komentarza, żeby opisać tę książkę. Co ja tak właściwie przeczytałem? Dlaczego i po co, przede wszystkim? To była naprawdę strasznie dziwna literatura. Pusta, rozśmieszająca swoim idiotyzmem. Coś, czego nie zapomnę w najgorszym tego słowa znaczeniu, bo jak miałbym uwolnić się od seksistowskich poglądów Wiktorii oraz jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-14
2019-04-15
Poszukując chwili wytchnienia od nużącej codzienności, moje serce improwizacyjne postanowiło wziąć się na odwagę i sięgnąć po drugą część przygód mojej ulubionej siostry Song - Lary Jane. No i tak... Muszę przyznać: nie zawiodłem się, chociaż uważam, że drugiej części zabrakło pewnej szczypty ciepła oraz słodyczy, jaką odczułem podczas lektury pierwszego tomu. Szczególnie mocno wydaję mi się, że ucierpiał w tej książce charakter Petera Kavinskiego. Tak jakby ktoś oderwał od niego jakiś fundamentalny fragment uprzednio określonej charakterystyki i zostawił nam na srebrnym talerzu zaplątanego we własnych emocjach nastolatka o przepraszającym spojrzeniu oraz brutalnej skłonności do niedomówień. Lara Jane też przybrała nieco inną formę niż uprzednio; jej rodzinne usterki przeszły na dalszy plan, pozwalając poświęcić większą ilość uwagi sprawom prywatnym, a najlepszy przyjaciel Josh uciekł truchtem z głowy, migając nam parę razy w kąciku oka podczas całego okresu wydarzeń. Wszystko działo się bardzo szybko, raz było źle, raz było dobrze, raz było zawstydzająco, raz uroczo, a raz nieprzyjemnie krępująco. Skomplikowane uczucia bohaterki oraz równie skomplikowane sytuacje zmieniały się, jak za pomocą szybkiego strzelenia palcami i jeśli mam być szczery, podczas czytania nieraz zatęskniłem za nieco powolniejszym, aczkolwiek dokładniejszym podejściem do scen uczuciowych. Na szczęście pod sam koniec ten aspekt zaczął się nieco poprawiać, a relacja Lary z Peterem przyjmować kolory prawdziwego, nieidealnego w swojej idealności związku. Bo to jak ich drogi zostały poplątane w drugiej części "Do wszystkich chłopców, których kochałam" było wręcz godne aplauzu przeplecionego z frustracją. Przysięgam, tyle ile razy ja chciałem trzasnąć Larę w głowę, to nawet Peter nie mógłby mi dorównać swoim przeglądaniem się w sklepowych witrynach. Do tego podejście Lary do postaci Johna Ambrose... Ugh, naprawdę polubiłem tego chłopaka z całego serca, przykro było patrzeć, jak Lara używa go do zapomnienia (oraz sprawdzenia) własnych uczuć. John zasługiwał na o wiele więcej w tej książce i autorka mu tego nie dała, ba! Nawet ich finalna scena była jakaś taka mdła. Ogólnie rzecz biorąc, mam wrażenie, ze w tej książce każdy próbował na siłę wypowiedzieć własne zdanie i zmienić nim opinie Lary, ale nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich słowa były kompletnie niepotrzebne i niechciane. Cieszę się, że postać Lary opisana została, jako osoba ceniąca sobie zdanie bliskich i publiczny szacunek, ale come on... Była tak pasywna, że aż odczuwałem do niej najgorszy typ litości. No ale niech na tym moje narzekania się skończą i zapadnie spokój, ponieważ pomimo wszystko P.S. wciąż cię kocham, jest przeuroczą książką i ja jestem w przygodach Lary kompletnie rozkochany. Nie potrafię nie lubić twórczości Jenny Han, no po prostu nie potrafię i mam nadzieje, że ostatni tom okaże się równie dobry co pierwszy, jeśli nie lepszy!
Poszukując chwili wytchnienia od nużącej codzienności, moje serce improwizacyjne postanowiło wziąć się na odwagę i sięgnąć po drugą część przygód mojej ulubionej siostry Song - Lary Jane. No i tak... Muszę przyznać: nie zawiodłem się, chociaż uważam, że drugiej części zabrakło pewnej szczypty ciepła oraz słodyczy, jaką odczułem podczas lektury pierwszego tomu. Szczególnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-11
Nawet nie wiem, co powiedzieć, żeby godnie opisać moje przemyślenia, dotyczące książki Adama Silvery. Po przeczytaniu ostatnich stron Naszego ostatniego dnia, moje serce pozostawione zostało w kawałkach. Płaczących miłością fragmentach, których nawet łzy nie mogą poukładać z powrotem na swoje miejsce. Dłonie trzęsą mi się od nadmiaru emocji, a dolna warga drży, jakby resztki cierpienia nadal błąkały mi się po twarzy. Wszystko wydaje się takie szare i pozbawione sensu. Ja wiedziałem, że to będzie okropnie emocjonalna lektura dla kogoś takiego jak ja. Ja wiedziałem, że nie mam na co liczyć, gdy zobaczyłem oryginalny tytuł "They both die at the end" i bezgranicznie zakochałem się w tej granatowej okładce, przedstawiającej dwóch chłopców uciekających przed najgorszym. Wiedziałem na co się piszę, a jednak dobrowolnie wpakowałem się na rollercoaster bolesnych emocji i oddałem cały dzień słowom nadrukowanym na pięknie pachnącym papierze... Och jezu, tak bardzo się cieszę, że kupiłem tę książkę. Tak bardzo się cieszę, że przelałem na nią mój smutek i pozwoliłem, żeby autor zagrał na mojej duszy, jak na tragicznym fortepianie. Szkoda tylko, że nie przeczytałem tego dzieła wolniej i uległem ekscytacji, kończąc tę słodko-gorzką przygodę w kilka niezapomnianych godzin. Chciałbym cofnąć się w czasie i przeczytać ją jeszcze raz. Chciałbym zatrzymać ją przy sobie na zawsze i podarować w przyszłości osobie, którą kocham, żeby doceniła życie w takim sam sposób, w jaki ja zrobiłem to teraz... Chciałbym tyle rzeczy i mam nadzieje, że w przeciwieństwie do Rufusa i Mateo, ja znajdę na nie czas, bo chyba nie ma nic cenniejszego od właśnie tych dwóch rzeczy na naszym świecie: miłości oraz czasu.
Nawet nie wiem, co powiedzieć, żeby godnie opisać moje przemyślenia, dotyczące książki Adama Silvery. Po przeczytaniu ostatnich stron Naszego ostatniego dnia, moje serce pozostawione zostało w kawałkach. Płaczących miłością fragmentach, których nawet łzy nie mogą poukładać z powrotem na swoje miejsce. Dłonie trzęsą mi się od nadmiaru emocji, a dolna warga drży, jakby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-08
Moja przygoda z książką pod tytułem "Jedno z nas kłamie" nie należała do najprostszych. Muszę przyznać, że nieco ciężko przechodziło mi się przez pierwsze sto stron i gdybym należał do tej surowej kategorii czytelnika, kręciłbym z niezadowoleniem nosem, ale koniec końców, nie uznałem tego za złą lekturę. Wątek morderstwa z pewnością nie miał takiego impaktu, jaki spodziewałem się, że będzie mieć. Większość książki skupiała się raczej na obyczajowym aspekcie sprawy niż na bezpośrednim śledztwie, ale dzielnie wytrzymując do ostatnich stu stron, nawet w tym zakresie znalazło się coś satysfakcjonującego. Bohaterów nie pokochałem od samego początku, a już szczególnie Addy, która niesamowicie mnie irytowała tylko po to, aby znienacka stać się jedną z moich ulubionych postaci razem z naszym kochanym dilerem i Cooperem. Bronwyn również zdobyła moją sympatię, aczkolwiek niewystarczająco szybko i intensywnie, żeby wpakować ją do tego samego worka, co resztę członków "Klubu Morderców", więc nie zdziwiłem się, gdy rozdziały z jej perspektywy widzenia przestały mnie emocjonować. Podsumowując: Jedno z nas kłamie nie było tym, czego początkowo oczekiwałem. Nie było też najlepszą książką jaką przeczytałem w tym roku, ale mimo to miło spędziłem z nią czas i nie żałuję wydanych na zakup pieniędzy. Jeśli miałbym ją komuś polecić najpewniej uderzyłbym w osoby wieku 15-18, lubiące dramaty obyczajowe oraz ciekawe wątki morderstwa, z którym nie ma się jeszcze dużego doświadczenia w literaturze.
Moja przygoda z książką pod tytułem "Jedno z nas kłamie" nie należała do najprostszych. Muszę przyznać, że nieco ciężko przechodziło mi się przez pierwsze sto stron i gdybym należał do tej surowej kategorii czytelnika, kręciłbym z niezadowoleniem nosem, ale koniec końców, nie uznałem tego za złą lekturę. Wątek morderstwa z pewnością nie miał takiego impaktu, jaki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-03
2019-03-31
Książki pokroju Noah po prostu jest, nie są dla każdego. Niezależnie od tego, czy na kartach znajduje się para homoseksualna czy nie, znajdzie się masa ludzi, którym humor tego zalanego Brytyjskimi smaczkami tomu nie przypadnie do gustu i niezależnie od mojej oceny, uważam iż jest to jak najbardziej w porządku. Ponieważ tak, poczucie humoru autora jest bardzo infantylne. Przesiąknięte młodzieńczą niezręcznością, żarcikami o seksie oraz przedrzeźnianiu rówieśników tekstami rodem z placu zabaw. Jednakże, oprócz tego, Noah po prostu jest, jest również książką niesamowicie pouczającą oraz rozczulającą. Idealną dla młodszej młodzieży oraz dla mnie - prawie siedemnastoletniego idioty, który zacznie śmiać się, jak jeszcze większy idiota, gdy zobaczy na kartce słowo "jądra".
Nie ma tu głębokich monologów, pojawiających się co drugą stronę, nastolatków, zachowujących się zbyt dojrzale jak na swój wiek (wręcz przeciwnie, większość z nich to dzieci w ciałach szesnastolatków) oraz rozdzierających serce historii, ale nawet bez podobnych elementów, ta opowieść ma w sobie coś dziwnie magicznego. Coś co powala na łopatki i sprawia, że nie możesz się oderwać, bo język jest tak przyjazny dla wzroku, że połykasz kartkę za kartką, nie zdając sobie sprawy z tego co robisz.
Fabuła wydaję się względnie prosta. Postacie również. Jednakże, im bardziej zagłębiamy się w życie Noah, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że jego egzystencja jest wszystkim poza nieskomplikowaną. Absurd goni absurd, a żołądek zaczyna skręcać się od zniecierpliwienia oraz zamartwiania i zanim na dobre już popadniesz w niedowierzanie - bum - książka się kończy.
Przyznam, że po odstawieniu tomu na półkę odczuwałem ogromny niedosyt i z całego serca liczę na to, że w Polsce wydadzą drugą część przygód tego zdrowo świrniętego nastolatka.
Książki pokroju Noah po prostu jest, nie są dla każdego. Niezależnie od tego, czy na kartach znajduje się para homoseksualna czy nie, znajdzie się masa ludzi, którym humor tego zalanego Brytyjskimi smaczkami tomu nie przypadnie do gustu i niezależnie od mojej oceny, uważam iż jest to jak najbardziej w porządku. Ponieważ tak, poczucie humoru autora jest bardzo infantylne....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przyznam się, że na samym początku nie byłem pewien co do poziomu Współlokatorów. Akcja wydawała mi się nieco ociężała, Leon nie zyskał łatwo mojej sympatii, ale uroczy format wysyłanych pomiędzy sobą liścików oraz problem z zamkniętym w więzieniu bratem Leona, wystarczająco mocno kopnął mnie do przodu, żebym nie poddał się na pierwszych stu stronach i brnął dzielnie do samego końca. Końca, który kompletnie mnie w sobie rozkochał i sprawił, że z planowych sześciu gwiazdek, pod sam koniec mojej przygody z Tiffy oraz Leonem zmienił się w soczyste dziewięć, oraz dodanie książki do zakładki ulubionych. Bo tak - to dzieło było cudowne. Słodkie, rozczulające i do bólu chwytające za serce takiego przeklętego romantyka, jak ja. Ilość momentów, w których kibicowałem tej parze jest po prostu nie do policzenia. To jak Tiffy musiała zmagać się ze swoim szalonym byłym, a Leon rozgryzać ważną różnicę pomiędzy przywiązaniem a miłością... Boże, już dawno tak bardzo nie utożsamiałem się z żadną postacią w aspekcie miłosnym, jak z tą dwójką. Jestem zachwycony, naprawdę. Gdy po raz pierwszy postanowiłem zakupić to dzieło i dać szansę głośnemu debiucie Beth O'Leary, nawet w najśmielszych wyobrażaniach nie podejrzewałem, że perypetie dwóch uroczych współlokatorów tak rozjaśnią mi dzień. Zwykle raczej stronię od obyczajówek — niesłusznie - i po dzisiejszej lekturze definitywnie bardziej otworzę się na tego typu lektury. Spędzenie ciepłego i leniwego, letniego popołudnia przy zimnej szklance soku ze Współlokatorami w ręce okazało się moim wybawieniem i chociaż nie jest to jakieś dzieło wysokich lotów, to po prostu nie sposób mi je krytykować.
Przyznam się, że na samym początku nie byłem pewien co do poziomu Współlokatorów. Akcja wydawała mi się nieco ociężała, Leon nie zyskał łatwo mojej sympatii, ale uroczy format wysyłanych pomiędzy sobą liścików oraz problem z zamkniętym w więzieniu bratem Leona, wystarczająco mocno kopnął mnie do przodu, żebym nie poddał się na pierwszych stu stronach i brnął dzielnie do...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to