-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
2019-10-22
2019-05-25
2019-05-10
Klątwa tygrysa to książka, którą miałem ogromną przyjemność otrzymać kilka lat temu w prezencie od internetowej przyjaciółki. Co prawda, nie byłem wtedy wielkim fanem połączenia romansu z fantastyką, ale spokojna wieczorna lektura stopniowo zmieniła moje zdanie i nim się spostrzegłem, wszystkie cztery tomy już leżały na mojej półce. Co mogę powiedzieć, Klątwa tygrysa to książka, która wciąga jak czarna dziura już od pierwszych stron. Kelsey to postać zaskakująco inteligentna, jak na dzisiejsze standardy kobiecych bohaterek w jej wieku, a Dhiren w przeciwieństwie do takich osobistości jak Edward Cullen, od razu zdobył moją sympatię i stał się prawdziwym indyjskim księciem z bajki dla naszej młodej bohaterki. Sama kwintesencja lektury wydaje mi się dobrze przedstawiona oraz wykorzystana. Autorka wystarczająco dobrze tłumaczy nam wątki tradycji oraz religii Indii, więc nawet taki głupek jak ja, nie musiał martwić się o to, że w połowie czytania zgubi gdzieś głowę i będzie musiał przerwać na chwilę swoje aktualne zajęcie, żeby przekartkować strony oraz lepiej się nad pewną kwestią zastanowić. Nie przedłużając jednak, wydaje mi się, że Klątwa tygrysa to idealny towarzysz na samotne jesienne wieczory, podczas których nic tylko pragniemy, aby nasze życie zmieniła jakaś niesamowita przygoda. Pierwsza część pozostawia po sobie niedosyt, a kolejne wystarczająco dobrze kontynuują zachwycać czytelnika, więc osobiście, nie mam tej książce nic szczególnego do zarzucenia. No może mam, ale to tylko taki mój mały smutek: Za mało w tej książce brata Rena! Ja wiem, że w drugiej i trzeciej przejmuje już stery po ukochanym braciszku, no ale co poradzę, że brak mi mojej ulubionej postaci?
*edycja po odświeżeniu pierwszego tomu*
Czytając Klątwę Tygrysa po raz drugi, nie mogłem pozbyć się irytującego wrażenia bycia oszukanym. Może spowodowane to było zamglonymi wspomnieniami z dzieciństwa, a może tym, że od książki oczekiwałem po prostu zbyt wiele, ale powrót do świata egzotycznych książąt oraz płomiennej miłości rodem ze Zmierzchu, całkowicie mnie rozczarował. Twórczość pani Colleen Houck wydała mi się dziecinna. Przepełniona zbędnymi opisami wnętrz, które niepotrzebnie rozciągały rozdziały, hipokryzją oraz infantylnością głównej bohaterki i przystojnym love interest bez szczególnego uduchowienia. Wszystko, co niegdyś napawało mnie zachwytem, teraz było kompletnie bezsensowne. Zawiodłem się i najbardziej ze wszystkich rozczarowań, przybiła mnie moja antypatia do Kelsey, którą lata temu uważałem za naprawdę interesującą oraz inteligentną osobę. Nie rozumiem co się stało, chociaż... Koniec końców chyba jednak rozumiem - dorosłem. Zmieniłem się, a wraz ze mną i punkt widzenia uległ drastycznej zmianie, dzięki czemu powieść podpadła mi o wiele krytyczniej niż wcześniej. Na szczęście jedna rzecz nie uległa zmianie, mianowicie - moja miłość do postaci Kishana i cieszę się, że chociaż jego obecność w pierwszym tomie jakoś umilała mi lekturę. Niegdyś zażarcie walczyłem o to, żeby ludzie ujrzeli w nim kogoś więcej i zgodzili się z tym, że pasuje do głównej bohaterki lepiej niż jego starszy brat, ale teraz jest mi to już całkowicie obojętne. Czytelnicy mieli racje: Kelsey nie zasługuje na kogoś takiego jak Kashin. Co do Rena... Pozostaję obustronny. On też nieco zaszedł mi za skórę, ale nie myślę, żebym żywił go czystą nienawiścią.
Klątwa tygrysa to książka, którą miałem ogromną przyjemność otrzymać kilka lat temu w prezencie od internetowej przyjaciółki. Co prawda, nie byłem wtedy wielkim fanem połączenia romansu z fantastyką, ale spokojna wieczorna lektura stopniowo zmieniła moje zdanie i nim się spostrzegłem, wszystkie cztery tomy już leżały na mojej półce. Co mogę powiedzieć, Klątwa tygrysa to...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-11
Pięćdziesiąt twarzy Greya to dla mnie coś w rodzaju niezwykle żenującego żartu, który zyskał popularność dzięki ciągłym scenom erotycznym oraz głównym bohaterom, których styl i charaktery można określić jednym krótkim, aczkolwiek bardzo elokwentnym zdaniem: „Pożal się Boże". Całość przypomina trochę bajkę o kopciuszku w nieco pikantniejszej oraz modernizowanej wersji przeplatanej z masą pejczy, bondage'u, kosztownych prezentów oraz bezsensu. Jednak weźmy teraz głęboki oddech i zacznijmy od początku, czyli od naszej jakże inteligentnej panny — Anastazji Steele. Dziewczyna równie głupia co para butów, wiecznie niezdecydowana, chorująca najprawdopodobniej na schizofrenie w poważnym stadium i z ciągłym problemem rozpadania się na tysiąc kawałków. Już od pierwszych stron pałałem do niej czystą nienawiścią. Sposób, w jaki została ona opisana, jest po prostu komiczny, a o samym Greyu już nawet wolę nie mówić, bo to nic więcej jak płytki i myślący wyłącznie dolną częścią ciała idiota, mający się za rekina biznesu oraz łamacza kobiecych serc. W książce praktycznie nic ciekawego się nie dzieje. Fabuła jest nudna, bohaterowie są nudni, a jakikolwiek smaczek związany z kontrowersją seksu sadomasochistycznego, znika wraz z drugą jego sceną i szczerze nie wiem, dlaczego niektórzy tak się tym wszystkim podniecają.
Pięćdziesiąt twarzy Greya to dla mnie coś w rodzaju niezwykle żenującego żartu, który zyskał popularność dzięki ciągłym scenom erotycznym oraz głównym bohaterom, których styl i charaktery można określić jednym krótkim, aczkolwiek bardzo elokwentnym zdaniem: „Pożal się Boże". Całość przypomina trochę bajkę o kopciuszku w nieco pikantniejszej oraz modernizowanej wersji...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-29
Chociaż Dziewczyna z pociągu nie jest lekturą złą ani grafomańską, wydaje mi się, że posiada ona jeden, wyjątkowo irytujący problem, a mianowicie to, że jest niesamowicie przewidywalna. Wszystko zdaje się kroczyć swym normalnie nienormalnym krokiem: pogrążona we wspomnieniach po zakończonym małżeństwie kobieta udaje przed swoją przyjaciółką, że dzielnie podróżuje do pracy, kiedy w rzeczywistości upaja się alkoholem i całe dnie spaceruje bez większego celu po uliczkach zatłoczonego miasta. Jest uwięziona w swojej przeszłości oraz poważnym alkoholizmie, a jej jedynym pocieszeniem jest nieznajoma para, mieszkająca w domu, który codziennie widzi w trakcie jazdy pociągiem. Jej życie wydaje się monotonne oraz godne pożałowania, dopóki pewnego dnia nie zastaje przed sobą dość niecodziennego widoku, który przewraca wszystko do góry nogami. Czyli w kilku słowach książka, która mogła być naprawdę niesamowita, gdyby nie kilka szczegółów, niszczących lekko całość. Przyznam szczerze, że w połowie lektury okropnie się męczyłem, rozumowanie głównej bohaterki było tak głupie, że nie mogłem przestać wyzywać w myślach jej głupoty, a jedyna bohaterka, która przypadła mi do gustu, była bezustannie analizowana, uznawana za kobietę lekkich obyczajów oraz wyzywana przez wszystkowiedzącą Rachel, co szybko doszczętnie mi się przejadło. Gdy dotarłem do samego końca miałem dosyć. Byłem zawiedziony tym, że wymyślony przeze mnie koniec był praktycznie taki sam co ten oficjalny, jednak szybko pozbierałem się po tym fakcie i zrozumiałem, że miałem zbyt wygórowane oczekiwania. Ogólnie nie było tragicznie. Nie powiem, że bawiłem się dobrze, ale parę razy uśmiechnąłem się z aprobacją i mocno wczułem się w całość, więc koniec końców nie zmarnowałem czasu, kupując ją w empiku.
Chociaż Dziewczyna z pociągu nie jest lekturą złą ani grafomańską, wydaje mi się, że posiada ona jeden, wyjątkowo irytujący problem, a mianowicie to, że jest niesamowicie przewidywalna. Wszystko zdaje się kroczyć swym normalnie nienormalnym krokiem: pogrążona we wspomnieniach po zakończonym małżeństwie kobieta udaje przed swoją przyjaciółką, że dzielnie podróżuje do pracy,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-12
Zmierzch to książka do której żywię ogromny sentyment. Zakochałem się w niej jeszcze za dzieciaka i tak jak większość osób w moim wieku, wzdychałem do historii miłosnej Belli oraz Edwarda, licząc że w przyszłości uda mi się przeżyć podobną przygodę, co cicha, szara myszka i jej tajemniczy wampir. Oczywiście z wiekiem zadurzenie twórczością pani Stephanie, ogromnie mi się znudziło. Przestałem kłaść jej książki na najwyższej półce i podnosić głośność na telewizorze, gdy Zmierzch przypadkowo pokazywał mi się na ekranie, a jednak... Nostalgia została. Te przyjemne wspomnienia i czytanie tomu za tomem z wypiekami na twarzy nie uciekło wraz z latami. Dlatego też nie jestem w stanie zmusić się do zostawienia pani Meyer zbyt nieprzychylnej oceny. Zawsze będę wdzięczny za to, że jej książki rozjaśniły mi wczesną nastoletniość.
Zmierzch to książka do której żywię ogromny sentyment. Zakochałem się w niej jeszcze za dzieciaka i tak jak większość osób w moim wieku, wzdychałem do historii miłosnej Belli oraz Edwarda, licząc że w przyszłości uda mi się przeżyć podobną przygodę, co cicha, szara myszka i jej tajemniczy wampir. Oczywiście z wiekiem zadurzenie twórczością pani Stephanie, ogromnie mi się...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08-12
Mój stosunek do Sary J. Mass to jedno z tych uprzedzeń, które koniec końców zawsze zawodzi, a jednak wydaje się na tyle silne, że sięgniecie po kolejną pozycję przynosi wręcz fizyczny ból. Ponieważ bądźmy szczerzy - nie jestem największym fanem jej dzieł. Mimo to, powiedzenie, że nie lubię jej książek, mijałoby się z prawdą, gdyż nie bez powodu trzymam na półce pięć tomów podpisanych jej nazwiskiem. Jak już mówiłem, jestem do niej po prostu uprzedzony i jakoś nie potrafię się tego uprzedzenia pozbyć. Szklany Tron nie okazał się więc rewolucyjnym ogniwem w tej dziwnej relacji pomiędzy mną, a autorkom. Przede wszystkim dlatego, że w porównaniu do nieciekawego Dworu Cierni i Róż, Sara nie pochwaliła się w początku jej najsławniejszej serii niczym interesującym. Ot kolejna główna bohaterka o niewyparzonym języku, której brak skromności powinien zostać głównym przedstawieniem feminizmu, para sztampowych absztyfikantów, którzy chcąc nie chcąc byli o wiele lepszymi materiałami na protagonistów, aniżeli sama Celeana i fantazyjna fabuła, która pomimo dobrego zamysłu, niczym się nie popisała - typowo. Nie, żebym oczekiwał czegokolwiek więcej, ale gdy zamawiałem pierwszy tom Szklanego Tronu, tliła się we mnie jednak jakaś drobna nadzieja, że pokocham tę książkę równie intensywnie co tysiące, jeśli nie miliony, innych czytelników. Tak się oczywiście nie okazało, aczkolwiek iskierka pozostała i kiedy już pozbieram się po szybkim oraz bezbolesnym zamordowaniu mojego ulubionego shipu przez panią Sarę, najprawdopodobniej odpuszczę sobie parę wieczorów, żeby przebrnąć przez kolejny tom z prześliczną, krwistoczerwoną okładką. Mam nadzieje, że wraz ze stopniowym przebiegiem historii wszystko stanie się coraz bardziej wciągające, a opublikowanie Kingdom of Ash tylko entuzjastyczniej zmotywuje mnie do tego, aby nie przestawać ofiarować młodej autorce kolejnych drugich szans. Szczególnie że czytany przeze mnie za czasów tej recenzji Dwór Mgieł i Furii, okazał się pozytywnym zaskoczeniem, który rozkochał mnie w historii Feyry.
Mój stosunek do Sary J. Mass to jedno z tych uprzedzeń, które koniec końców zawsze zawodzi, a jednak wydaje się na tyle silne, że sięgniecie po kolejną pozycję przynosi wręcz fizyczny ból. Ponieważ bądźmy szczerzy - nie jestem największym fanem jej dzieł. Mimo to, powiedzenie, że nie lubię jej książek, mijałoby się z prawdą, gdyż nie bez powodu trzymam na półce pięć tomów...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-14
Dotyk Julii to książka, po której nie oczekiwałem wiele, ot najzwyklejszy w świecie romans dla nastolatków z dystopią ukrytą w drugoplanowym tle. I nie myliłem się, chociaż czytanie sprawiło mi większą przyjemność, niż początkowo oczekiwałem. Uczucia bohaterki wydają się wręcz dominować nad całą fabułą: znamy każdy skrawek jej myśli, dreszcz przebiegający jej plecy, miłość, jaką darzy jej ukochanego Adama oraz pożądanie wymieszane z nienawiścią i dezorientacją, gdy chodzi o jakiekolwiek zetknięcie z postacią Warnera. Chociaż otoczenie wydaje się ogromną częścią całości, w rzeczywistości czasem można zapomnieć o tym, co się dzieje i gdzie jesteśmy. Julia jest zagubiona i samotna, do tego niezwykle łaknie czyjejś bliskości i przez większość książki bardziej niż się z nią utożsamiać, wywołuje ona u nas po prostu litość wymieszaną z zażenowaniem. Dopiero pod sam koniec zauważamy w niej chęć zmiany, jakąś iskrę... Zupełnie, jakby ktoś na siłę próbował rozpalić starą, wyłowioną z morza świecę. Ogólnie książka nie jest powalająca, aczkolwiek nie jest też zła i nie trzeba nikogo nienawidzić, żeby ją szczerze polecić. Sam postanowiłem dać jej drugą szansę i zabrać się z pozytywnym podejściem za drugą część. Mam nadzieje, że się nie zawiodę, szczególnie że Adam to postać, której od samego początku szczerze nie znoszę i chciałbym zobaczyć główną bohaterkę z kimś zupełnie innym.
Dotyk Julii to książka, po której nie oczekiwałem wiele, ot najzwyklejszy w świecie romans dla nastolatków z dystopią ukrytą w drugoplanowym tle. I nie myliłem się, chociaż czytanie sprawiło mi większą przyjemność, niż początkowo oczekiwałem. Uczucia bohaterki wydają się wręcz dominować nad całą fabułą: znamy każdy skrawek jej myśli, dreszcz przebiegający jej plecy, miłość,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-05
Dwór cierni i róż, o matuchno... Co to była za książka. Nie wiem nawet co z siebie wydusić, żeby jak najlepiej opisać to, co w tej chwili czuje. Moje serce płacze, ale nie robi tego, jak skrzywdzone na podwórku dziecko czy wzruszona romantycznym filmem nastolatka. Nie. Ono łka. Jęczy i z buntem w oczach uderza pięściami o miękki materiał poduszki, żądając od świata natychmiastowej amnezji, dzięki której przeczytana chwilę temu lektura zmieni się w nic nie znaczący koszmar, a naiwny umysł wciąż będzie mógł łudzić się, że ta piękna szkarłatna okładka oraz intrygujący tytuł nie są tylko podstępną zasadzką, w którą z własnej woli rzucił się z uśmiechem na ustach! To jak ogromną ilość irytacji odczułem podczas mojej przygody z dziewiętnastoletnią Feyrą jest wprost smutne. Dziewczyna już od samego początku nie zyskała mojej sympatii: jej tok myślenia przyprawiał o mdłości. Bezustannie uważała siebie za najbardziej inteligentną oraz sprytną, chociaż żadną z tych cech nie dorównywała swojemu porywaczowi (wybawcy). Zaprzeczała własnym słowom, zgrywała perfekcyjną rolę wiecznie naburmuszonej zołzy, nie potrafiła przyznać się do błędu i jeszcze posądzała innych o rzeczy, których sama była sobie winna! To było najprawdziwszą w świecie torturą. Do tego cała akcja w książce ciągnęła się gorzej od gumy do żucia przyklejonej bezlitośnie do podeszwy ulubionego buta. Interesować zacząłem się dopiero na trzysta pięćdziesiątej stronie, a prawdziwą ekscytację odczułem, czytając ostatnie dwadzieścia. Nie pomijając przy tym oczywiście otrzymanej od Amaranthy zagadki, którą odgadłem przy drugim wersie i finału godnego „Przed Świtem” Stephanie Meyer. Ja naprawdę nie spodziewałem się nie wiadomo czego, chciałem tylko odciąć się na sekundkę od otaczającej mnie szarej rzeczywistości, dzięki wstąpieniu w fantazyjny oraz wypełniony romantyzmem świat Fae. Jak jednak widać, w przeciwieństwie do Feyry, mój szczęśliwy (w boleśnie wielkim cudzysłowu) koniec nie był równie szczęśliwy. Umęczyłem się przy czytaniu tego, jak nigdy. Oczywiście to nie tak, że kompletnie nic mi się nie spodobało: mogę podarować Sarze J. Maas kilka plusów za takie postacie jak Lucien lub Rhysand, które niezwykle mi się spodobały oraz koniec, który wyszeptał mi cicho wprost do ucha, abym zabrał się za następną część. Mam nadzieje, że drugi tom okażę się lepszy od poprzedniego. Na razie jednak pozwolę odpocząć sobie kilka dni od Feyry i Tamlina. Może przeczytam coś innego, może po prostu popłaczę trochę w kącie, ale na pewno nie polegnę. Przeczytam Dwór mgieł i furii, i dopiero wtedy zdecyduje co naprawdę o tym wszystkim myśleć. Niech Kocioł oraz zapomniani przez ludzkość Bogowie mają mnie w swej opiece.
Dwór cierni i róż, o matuchno... Co to była za książka. Nie wiem nawet co z siebie wydusić, żeby jak najlepiej opisać to, co w tej chwili czuje. Moje serce płacze, ale nie robi tego, jak skrzywdzone na podwórku dziecko czy wzruszona romantycznym filmem nastolatka. Nie. Ono łka. Jęczy i z buntem w oczach uderza pięściami o miękki materiał poduszki, żądając od świata...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nawet nie mam w zanadrzu żadnego inteligentnego komentarza, żeby opisać tę książkę. Co ja tak właściwie przeczytałem? Dlaczego i po co, przede wszystkim? To była naprawdę strasznie dziwna literatura. Pusta, rozśmieszająca swoim idiotyzmem. Coś, czego nie zapomnę w najgorszym tego słowa znaczeniu, bo jak miałbym uwolnić się od seksistowskich poglądów Wiktorii oraz jej przewlekłego syndromu Mary Sue? Serio. Aż chciałbym w tej chwili podziękować głównej bohaterce Szklanego tronu za to, że była taka wielkoduszna i sympatyczna. Po prostu... Nie wiem, połowa książki wydawała mi się zupełnie niepotrzebna. Styl pisania przypominał nieco ten w wattpadowych opowiadaniach, a charakter naszej tytułowej diablicy był nie do zniesienia. Zachowywała się jak czternastolatka w ciele dorosłej dziewczyny i chociaż pod koniec lektury byłem w stanie szanować ją za to, jak postąpiła w stronę jednego z miłosnych konkurentów, to nawet to nie wystarczyło mi, żeby w najmniejszym stopniu zacząć darzyć ją sympatią. Ona jest prosto mówiąc - idiotką - i każdy w tej książce jest na pewien sposób idiotą. Czytając, czułem się, jakbym oglądał występ w cyrku i choć na głos się śmiałem, to w głębi serca pragnąłem umrzeć! Eh... Ja nie wiem, czy szybko znajdę siłę na drugi tom. Z jednej strony jestem ciekawy co stanie się dalej, ale moje zaintrygowanie podchodzi raczej pod niezdrową fascynację odcinkami meksykańskich telenoweli, aniżeli pozytywne zaintrygowanie.
Nawet nie mam w zanadrzu żadnego inteligentnego komentarza, żeby opisać tę książkę. Co ja tak właściwie przeczytałem? Dlaczego i po co, przede wszystkim? To była naprawdę strasznie dziwna literatura. Pusta, rozśmieszająca swoim idiotyzmem. Coś, czego nie zapomnę w najgorszym tego słowa znaczeniu, bo jak miałbym uwolnić się od seksistowskich poglądów Wiktorii oraz jej...
więcej Pokaż mimo to