-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać193
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Biblioteczka
Zanim mój mąż zniknie to przede wszystkim historia kobiety, której za sprawą jednego zdania rozbija się świat. Początkowo stara się to dźwigać z uśmiechem. Rozpadać się niezauważoną. Z gracją przyjmować kolejne ciosy, które niezauważalnie trafiają w kolejne czułe miejsca na mapie jej ciała, aż w końcu pęka. W informacji “zawsze chciałem być kobietą”, rzuconej nad kuchennym blatem, zawiera się jeden wszechświat. Drugi pod jej naporem się rozpada.
Narracja toczy się dwutorowo. Z jednej strony podążamy za bohaterką, która nie tylko traci męża, ale też punkt odniesienia, z drugiej natomiast przemierzamy nieznane lądy z Krzysztofem Kolumbem. Selja Ahava bardzo subtelnie buduje tu analogie między tymi dwoma światami. Jak to, co błędnie nazwane, może wpływać na bieg wydarzeń. Tak jakby całe życie bohaterki zbudowane było na jakimś błędzie w matrixie, przeoczeniu, nienazwanym braku.
Mąż, który staje się nie tylko nie-mężem, ale już nawet nie mężczyzną. Wstyd, który towarzyszy temu, że nie zauważyła. Że każdy jej krok, całe jej życie, to splot czegoś, co nie powinno nawet mieć miejsca. Poszukiwanie winy, ale też potrzeba jakiejś sprawiedliwości. Bo skoro jednym zdaniem można odebrać komuś cały świat, to czy teraz ktoś nie powinien jej go zwrócić? Oddać, może w innej formie, ale jednak?
Mocno wybrzmiewają tu metafory geograficzne: mapy, kontury, obrysy, zarysy, poszukiwania, źródła. Podkreślona jest sprawcza moc języka. Bardzo trudny temat autorka traktuje z ogromną delikatnością. Daje swojej bohaterce głos i nie próbuje jej cenzurować. Skupia się na tej części historii wyzwolenia, odkrycia siebie, która zwykle jest przeoczona, tak jak odkrywcy przeoczyli na swej drodze niejeden ląd.
Zanim mój mąż zniknie to historia, która wymaga od czytelnika spokoju. Powolnego płynięcia przez kolejne strony. Trzeba brać głębokie oddechy, by nie przygniótł nas ten ciężar braku, wyrwanego i obcego życia.
Recenzja powstała we współpracy barterowej z Grupą Wydawniczą Relacja.
Zanim mój mąż zniknie to przede wszystkim historia kobiety, której za sprawą jednego zdania rozbija się świat. Początkowo stara się to dźwigać z uśmiechem. Rozpadać się niezauważoną. Z gracją przyjmować kolejne ciosy, które niezauważalnie trafiają w kolejne czułe miejsca na mapie jej ciała, aż w końcu pęka. W informacji “zawsze chciałem być kobietą”, rzuconej nad kuchennym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Strużki to opowieść o dojrzewaniu i szukaniu siebie. A może raczej tworzeniu siebie? Ja przeniosłam się z bohaterkami do mojego miasta, mojego liceum, na dworzec i w te chaszcze, w których można się było schować przed światem. To historia o trudnej przyjaźni, takiej bez której nie można wziąć oddechu, a przy tym takiej, która nie pozwala nam oddychać w pełni.
Uderza fakt, że to historia tak bardzo generacyjna, jakby była kolektywnym wspomnieniem, drogą przez którą szło całe pokolenie, jakieś inaczej definiowane, ale dzielące wspomnienia.
“Nagle rozgościłam się w sobie, poczułam, że może kiedyś będę miała odwagę sama sobie wystarczać.”
Ale muszę być szczera, był moment, w którym wydawała mi się ta proza zbyt lepka i duszna. Ostatnie doświadczenia z bardzo prostym i mocnym językiem sprawiły, że ta rzeka słów przytłaczała sens. Niby każde zdanie można było oprawić w ramkę i się nim zachwycać, ale przez to z osobna traciły siłę wyrazu.
Wejście w drugą część książki było ożywcze. Wyrwało nas z tego rozmytego świata przeszłości. Wejście w dorosłość bohaterek znajduje swoje odzwierciedlenie też w języku, którym autorka prowadzi narrację. I właśnie te domknięcie, zakończenie, zebranie luźnych wątków widzianych jeszcze nastoletnimi oczami w pełną historię, sprawia, że doceniam tę książkę znacznie bardziej, niż gdyby zatrzymała się tylko na tym wspomnieniu przeszłości.
“I gdyby nie ten ponury brak świateł w domu, można by zupełnie zapomnieć o tym, że kogoś tu już tak okropnie nie ma”
Strużki to opowieść o dojrzewaniu i szukaniu siebie. A może raczej tworzeniu siebie? Ja przeniosłam się z bohaterkami do mojego miasta, mojego liceum, na dworzec i w te chaszcze, w których można się było schować przed światem. To historia o trudnej przyjaźni, takiej bez której nie można wziąć oddechu, a przy tym takiej, która nie pozwala nam oddychać w pełni.
Uderza fakt,...
Muszę się przyznać, że do Krwawego księżyca pierwszy raz usiadłam zaraz po premierze, ale kompletnie nie byłam w stanie wejść w tę historię. Tym razem było podobnie. Bo początek tego tomu jakoś nie porywa.
Akcja zastaje nas w Los Angeles, gdzie Harry Hole postanawia skutecznie zniszczyć sobie życie, ale splot zdarzeń związanych z pewną starszą kobietą sprawia, że zmuszony jest wrócić do Oslo i na zlecenie bogatego du… znaczy potentata na rynku nieruchomości, jak głosi opis na okładce, znaleźć mordercę.
Od momentu powrotu do Oslo ponownie wpadłam w historię i trudno mi się było oderwać. Z każdą stroną byłam bardziej ciekawa tego, co się jeszcze może wydarzyć. Trochę mamy tu połączenie bardzo skomplikowanej sieci powiązań z brutalnością, która może niektórych odstraszyć. Dla mnie była do przeżycia głównie dlatego, że miała swoje podłoże, cel, przyczynę. Obyczajowo też dzieje się wiele, ale jeszcze nie przekracza, w moim odczuciu, granicy, która sprawiłaby, że stoczylibyśmy się w kierunku mody na sukces.
To już trzynasty tom przygód Hole’a i gdy tylko przeczytałam o czwartej w nocy ostatnią stronę zapragnęłam czternastego. Dla mnie Harry to Harry. Nesbo zostawia mi w głowie mętlik. Uwielbiam te momenty, kiedy wydaje mi się, że już wszystko wiem, a on wywraca to do góry nogami. Trudno nie powtarzać „jeszcze tylko jeden rozdział”.
Co prawda autor poszedł tutaj w trochę abstrakcyjne klimaty, które gdzieś kojarzą mi się z Łowcami głów, ale przekonał mnie tym, że w życiu bym sobie nie wymyśliła tego, co zostało tu pokazane. Chociaż chyba podziękowałabym za ekranizację.
Muszę się przyznać, że do Krwawego księżyca pierwszy raz usiadłam zaraz po premierze, ale kompletnie nie byłam w stanie wejść w tę historię. Tym razem było podobnie. Bo początek tego tomu jakoś nie porywa.
Akcja zastaje nas w Los Angeles, gdzie Harry Hole postanawia skutecznie zniszczyć sobie życie, ale splot zdarzeń związanych z pewną starszą kobietą sprawia, że zmuszony...
Wczoraj wieczorem zdecydowałam się przeczytać Ślad po mamie, w nowym wydaniu, ze wstępem autorki, która z pewną dozą niepewności tłumaczy czytelnikowi, że ta książka swoje lata ma i dziś inaczej by ją napisała, bo to przecież te pierwsze dziecko, któremu jednak pozwala iść w świat i samemu się przed nim bronić, i samemu świadczyć o sobie. Choć ten wstęp jest ważny (pewnie też najbardziej dla samej autorki), to i bez niego w moim odczuciu książka się broni. Nie odetnę się już od tego, że tych pierwszych kilka stron znam, ale jeszcze nie czytałam pozycji o aborcji, która byłaby tak blisko skóry, ciała, duszy.
Czy jest nastoletnia i może momentami naiwna, jak twierdzi Marta Dzido? Jest, ale moim zdaniem to jest jej siła. W końcu poznajemy nastolatkę, która zostaje sama z decyzją tak obciążającą, że nic w tym dziwnego, iż cały jej świat się pod nią ugina i trzeszczy w podstawach. Ta miękkość, momentami dziwność, narkotyczność doskonale komponuje się z pejzażem zależności i relacji, które autorka nam ukazuje.
Owszem, można uznać, że momentami jest nierówna, bo proste, oryginalne i przenikliwe zdania przeplatają się z bardziej metaforycznymi, czasami już startymi sloganami, ale przyznam szczerze, że samo wychwycenie tej różnicy, ta nierówność sprawiła, że bardziej doceniłam jak wiele autorka strun jest w stanie poruszyć przy pomocy, z pozoru bardzo prostych, konstrukcji.
Widać tu także jakąś generacyjną zależność, kontrasty, z których można snuć alternatywną historię, "a co, gdyby....", tak żywą w głównej bohaterce.
Myślę, że warto sprawdzić, czy i w Was poruszy pewne struny.
Wczoraj wieczorem zdecydowałam się przeczytać Ślad po mamie, w nowym wydaniu, ze wstępem autorki, która z pewną dozą niepewności tłumaczy czytelnikowi, że ta książka swoje lata ma i dziś inaczej by ją napisała, bo to przecież te pierwsze dziecko, któremu jednak pozwala iść w świat i samemu się przed nim bronić, i samemu świadczyć o sobie. Choć ten wstęp jest ważny (pewnie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Artystycznym duszom Dziedzictwo Chandlera może się spodobać! 🎨
Mamy klimat elitarnej szkoły, która skrywa swoje tajemnice. Beth, dla której pierwszy rok nauki stał się koszmarem, głównie przez relacje z Sarah, z którą dzieliła pokój w internacie. Chłopaka, który musiał uciekać z Iranu. Sportowca, któremu sport przestał sprawiać przyjemność. Aspirującą aktorkę, funkcjonującą w dziwnych relacjach. Przebijają się tematy nierówności społecznych, chorób, przemocy psychicznej, fizycznej, tej na tle seksualnym. Bohaterowie żyją w trudnym, traumatycznym świecie. Ale trafiają do pięknej bańki, na zajęcia z kreatywnego pisania. Mało kto ma szansę szkolić się pod skrzydłami profesor Douglas. Oni są wybrańcami. Czy mimo różnic będą potrafili się zaprzyjaźnić?
I, cóż, mam słabość do wszystkiego, co wiąże się z pisaniem, a zwłaszcza do romantyzowania pisania, więc mi się książki słuchało naprawdę przyjemnie. Delikatne tematy są poruszone z wystarczającą wrażliwością. Na ogromny plus zasługuje fakt, że główni bohaterowie naszkicowani są przy pomocy całego wachlarza odcieni szarości. Trzeba przyznać, że książka ma odrobinę moralizatorski wydźwięk, stara się pełnić funkcję pedagogiczną, ale mimo wszystko - dobrze się przy niej bawiłam.
Artystycznym duszom Dziedzictwo Chandlera może się spodobać! 🎨
Mamy klimat elitarnej szkoły, która skrywa swoje tajemnice. Beth, dla której pierwszy rok nauki stał się koszmarem, głównie przez relacje z Sarah, z którą dzieliła pokój w internacie. Chłopaka, który musiał uciekać z Iranu. Sportowca, któremu sport przestał sprawiać przyjemność. Aspirującą aktorkę,...
Osadzenie w czasach pandemii i wplecione historie zwierząt są największą zaletą tej pozycji, choć szkoda, że momentami nie czuć tak bardzo tej pandemiczności.
Nunez pisze w Słabszych bardzo nostalgicznie, melancholijnie, jakby wszystko było tylko mglistym wspomnieniem, przez co dla mnie traci część emocjonalności. I gdy wspomina o I remember Joego Brainarda mam poczucie, że ta książka cała składa się z takiego nieuporządkowanego “pamiętam, że”.
Strasznie kojarzyły mi się te proste konstatacje polityczno-społeczne z utyskiwaniem na świat, które jednak nie wniosło w moje życie żadnego nowego spojrzenia, niczego, co by wzbudziło we mnie większe emocje albo było iskrą do rozmyślań.
Żałuję, że mnie nie zachwyciła.
Osadzenie w czasach pandemii i wplecione historie zwierząt są największą zaletą tej pozycji, choć szkoda, że momentami nie czuć tak bardzo tej pandemiczności.
Nunez pisze w Słabszych bardzo nostalgicznie, melancholijnie, jakby wszystko było tylko mglistym wspomnieniem, przez co dla mnie traci część emocjonalności. I gdy wspomina o I remember Joego Brainarda mam poczucie,...
Ja już przy Mieście niedźwiedzia odkryłam, że kocham ludzi z Bjornstad, a to wszystko zasługa pióra Fredericka Backmana. Opowiadając dość prostą historię tworzy kompleksowe rysy psychologiczne postaci, które wymykają się dychotomicznym podziałom. W Bjornstad, jak w soczewce, obserwujemy podziały i nierówności, traumy i przegrane, a czasami zwycięstwa, brudną grę interesów. Narracja jest łagodna, choć Bjornstad przepełnione jest emocjami. Losy ludzkie są tam naprężone tak, że wystarczy drobinka piasku, by wprawić je w drgania.
To, co zachwyca, jako czytelnika, który chciałby zrozumieć czym jest "to coś" w literaturze, a przynajmniej czym jest "to coś" dla mnie, to fakt, jak w historii małego miasteczka i dyscypliny sportu, której kompletnie nie znam, można zbudować napięcie niemalże jak w kryminale. Strzelby Czechowa, już od pierwszej strony, rozmieszczone są znakomicie. Nie potrafię czytać Backmana bez nieustannego pytania przy przewracaniu kolejnych stron: czy to już wystrzeli?
Cieszę się, że jeszcze ten jeden raz będzie mi dane wrócić do Bjornstad, bo czuję, jakbym nawiązała tam prawdziwe relacje. I mam nadzieję, że na bohaterów czeka gdzieś szczęście.
Ja już przy Mieście niedźwiedzia odkryłam, że kocham ludzi z Bjornstad, a to wszystko zasługa pióra Fredericka Backmana. Opowiadając dość prostą historię tworzy kompleksowe rysy psychologiczne postaci, które wymykają się dychotomicznym podziałom. W Bjornstad, jak w soczewce, obserwujemy podziały i nierówności, traumy i przegrane, a czasami zwycięstwa, brudną grę interesów....
więcej mniej Pokaż mimo to
W Björnstad jest las albo Björnstad jest w lesie. Jakkolwiek by tego nie określić czuć tu duszny, małomiasteczkowy klimat. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, a jednocześnie boją się cokolwiek powiedzieć. W Björnstad liczy się tylko hokej. Hokej jest dla tego miasta tym, czym dla Polski były pierwsze sukcesy Adama Małysza. Jest źródłem nadziei, sednem samokreślenia, powodem do dumy, impulsem do walki. Na hokeju wszystko się zaczyna i w hokeju zamyka, a jeśli coś jest poza hokejem, traktuje się to jako zagrożenie i zdradę.
W małym miasteczku losy ludzkie splatają się ze sobą w rozmaitych konfiguracjach. W teraźniejszości odbija się przeszłość i odciska swoje piętno na przyszłości. Nie da się od tego uciec. Historia jak świat stara, ale ujęta przez Backamana przebija serce. Trudno oderwać się od pięknej prozy, od bohaterów, których emocje zdają się wychodzić poza strony powieści i rozpychają się w prawdziwym świecie. Surowe wychowanie, wysokie wymagania, rozwarstwienie społeczne, milczenie stanowią kręgosłup tego miejsca. Jakie skutki będzie miała mentalność Björnstad w obliczu tragedii?
W Björnstad jest las albo Björnstad jest w lesie. Jakkolwiek by tego nie określić czuć tu duszny, małomiasteczkowy klimat. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, a jednocześnie boją się cokolwiek powiedzieć. W Björnstad liczy się tylko hokej. Hokej jest dla tego miasta tym, czym dla Polski były pierwsze sukcesy Adama Małysza. Jest źródłem nadziei, sednem samokreślenia,...
więcej mniej Pokaż mimo to
eśli jeszcze nie słyszeliście o Miejscach cienistych, to jest to historia dwóch małżeństw, ich dzieci i kilku osób, które gdzieś zaplątują się w historię, niby przypadkiem, a potem okazuje się, że są z nią nierozerwalnie związane. Pozornie poukładane życie, które jednocześnie pełne jest zadr, draśnięć i drobniejszego mroku, który noszą w sobie bohaterowie, począwszy od zwykłych codziennych kłótni, przez zazdrość i słowa, których nikt nie powinien słyszeć, aż do czynów, które nie powinny się wydarzyć, zaburza zniknięcie dziesięcioletniej dziewczynki. Bo przecież, gdy znika mały człowiek, centrum czyjegoś wszechświata, wszyscy wokół czują, że coś jest zdecydowanie nie tak. Podczas gdy Anna i Witek zyskali nowego lokatora, Łukasz i Paula tracą część swojego świata.
Co mnie zachwyciło w Miejscach cienistych? Wszystko tam jest cieniste. Tytuł doskonale pasuje do treści, przenika się z nią w ten przyjemny dla odbiorcy sposób. A cień z każdą kolejną stroną zawłaszcza więcej i więcej, by czytelnik ani przez chwilę nie czuł, że już wszystko wie, że panie i panowie, można się rozejść. Nie. Za każdą odpowiedzią kryje się więcej pytań.
Bohaterowie są fantastycznie wykreowani. Spektrum charakterystycznych dla nich cech, problemów, z którymi się mierzą, jest ogromne, a jednocześnie każda postać jest pogłębiona. Każdy głos jest słyszalny. Wyrażnie odróżnialny. Autentyczny. Czasami aż boleśnie autentyczny. To coś, co czasem ucieka w kryminałach i thrillerach, a tu stoi na pierwszym planie.
Książka trzyma w napięciu od początku do końca, angażuje, pochłania. Mnie dodatkowo pochłonął język. Piękny. Pełen nieszablonowych i obrazowych porównań, opisów, w których tętniło życie, plastyczny, przenikający czytelnika na wylot, taki, że nawet gdyby książka nie była tak wciągająca, to sam język sprawiałby, że chce się czytać dalej i więcej.
No i tyle, nie mam uwag, jestem zachwycona.
eśli jeszcze nie słyszeliście o Miejscach cienistych, to jest to historia dwóch małżeństw, ich dzieci i kilku osób, które gdzieś zaplątują się w historię, niby przypadkiem, a potem okazuje się, że są z nią nierozerwalnie związane. Pozornie poukładane życie, które jednocześnie pełne jest zadr, draśnięć i drobniejszego mroku, który noszą w sobie bohaterowie, począwszy od...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nigdy jeszcze nie dałam żadnej książce 10/10, bo zawsze chciałam marzyć, że coś może być jeszcze bardziej wspaniałe, ale w tym momencie jestem przekonana, że nie znajdę nic bardziej wspaniałego, niż Zwycięzcy Backmana. Ja się wręcz boję, że nic już temu nie dorówna. Nie pamiętam kiedy ostatnio płakałam na książce, ale piszę to i jeszcze przecieram oczy. Czytajcie Miasto niedźwiedzia i My przeciwko wam choćby po to, by móc sięgnąć po Zwycięzców i, może tak samo jak ja, rozpaść się na milion małych kawałeczków.
Trudno przybliżyć fabułę skoro obserwujemy dalsze losy mieszkańców Bjornstad, tak bardzo splecione ze sobą losy ludzi, miasteczek, klubów, które poznawaliśmy na przestrzeni trzech tomów. Ale to nie jest cykl o hokeju. To książki o dorastaniu, dojrzewaniu, wychowywaniu dzieci, traumach, rozwarstwieniu społecznym, przełamywaniu barier i trafianiu na bariery, których nie da się przełamać. O tym, jak najmniejsza różnica, przesunięcie czegoś o milimetr, to, czego nie wychwyci nawet najbardziej wprawne oko - może zmienić wszystko. U Backamana jedne życia się rozpadają nie po to, by inne mogły się skleić, ale podczas tego, gdy los scala inne. W jego narracji zrządzenia losu przestają wydawać się dziełem przypadku. Z jednej strony są częścią czegoś większego, z drugiej strony jako czytelnik nie odczuwam wyreżyserowania. Nie mam wrażenia, że ktoś żeruje na moich emocjach, chce sprzedać historię szantażując mnie trudnymi wydarzeniami. Nie, Backman mówi o tym wszystkim takim językiem, jakim operuje samo życie. Jest prosto, a jednak trafia w czuły punkt. W milion czułych punktów zlokalizowanych w różnych sferach mojego życia, kiedy czytam i zastanawiam się “a co, gdyby”.
Niesamowite jest, że autor sam spoileruje nam dalsze losy bohaterów w toku narracji, a przy tym pozostawia tyle niedopowiedzień, że jeszcze bardziej angażuje czytelnika. Że z każdą stroną, z każdym kolejnym większym splotem wydarzeń wydaje nam się, że to już, właśnie teraz przekonamy się, co tak naprawdę będzie miało miejsce, a okazuje się, że to nie ten moment, że coś innego ma teraz nas zaskoczyć.
Nie oglądałam serialu, nie jestem pewna, czy obraz jest w stanie pokazać to wszystko, co autor zawarł na kartach historii, dzięki niesamowitej sprawności w operowaniu słowem, umiejętności przekazywania emocji, wchodzenia w buty wszystkich swoich bohaterów.
Nie wiem jak mam posklejać teraz moje serce, ale myślę, że Wy też możecie chcieć mieć je tak połamane jak ja.
Powtarzam więc - czytajcie Miasto niedźwiedzia i My przeciwko wam, by móc przeczytać Zwycięzców.
PS Jeśli Fredrick Backman potrzebuje redaktorki, by ogarniała jego chwiejną samoocenę, to ja potrzebuję zastępu aniołów.
Nigdy jeszcze nie dałam żadnej książce 10/10, bo zawsze chciałam marzyć, że coś może być jeszcze bardziej wspaniałe, ale w tym momencie jestem przekonana, że nie znajdę nic bardziej wspaniałego, niż Zwycięzcy Backmana. Ja się wręcz boję, że nic już temu nie dorówna. Nie pamiętam kiedy ostatnio płakałam na książce, ale piszę to i jeszcze przecieram oczy. Czytajcie Miasto...
więcej Pokaż mimo to