-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik264
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2018-01-29
2017-08-15
Gdzie jest moja czapeczka (czyli kryminał niedomówień)
Jak dużo można powiedzieć nic nie mówiąc i jak dużo można dopowiedzieć nic nie widząc. Zobaczcie i dopowiedzcie sobie sami.
Stało się tak, że nie była to pierwsza książka Jona Klassena jak do nas trafiła (wcześniej mieliśmy przyjemność z Kapeluszem i Dołkiem, który był kopany przez Sama i Deva. Wiedzieliśmy już wiec, że będzie minimalistycznie w treści, skromnie acz sugestywnie i nadwyraźnie w ilustracji i, co najważniejsze, że zostanie po niej sporo do myślenia i omówienia.
I… nie zawiedliśmy się. Tym razem dostaliśmy jednak kryminał. Mamy więc: Nie do końca rozgarniętego, acz zdeterminowanego i nieustępliwego niedźwiedzia – działającego dodatkowo dość afektywnie i porywczo. Mamy całą plejadę mniej lub bardziej podejrzanych bohaterów ze świata zwierząt.
Mamy intrygę i niezłe pierepałki* – czyli w tym przypadku kradzież, przywłaszczenie, a w finalnych scenach … (nie będziemy psuć wam „zabawy”). Mamy charakterystyczne dla Jona Klassena stoickie postacie i ICH WIELE MÓWIĄCE OCZY, mamy też dodatkowo zabawę w kolor tekstu.
I mamy w końcu olśnienie, karę (być może) i oooooolbrzymi problem z osądzeniem co jest słuszne prawidłowe, prawdziwe i sprawiedliwe. I tym samym dla kogo przeznaczona jest ta dowcipna (dla dorosłych), świetnie narysowana (dla dzieci i dorosłych) i interpretacyjnie nierówna (dla dzieci w wieku różnym i dorosłych w wieku różnym) książka.
My polecamy – bo wg. nas jest dla każdego – ale czy warto przed najmłodszymi odkrywać od razu wszystkie karty… Decyzję oczywiście pozostawiamy Wam.
*pierepałki – słowo ratowane z tygodnia 33 oznaczające:
«(zwykle w liczbie mnogiej) potocznie: trudne przejścia, kłopoty »
cała opinia wraz z grafikami znajduje się tutaj:
http://www.napoleczce.pl/2017/08/gdzie-jest-moja-czapeczka.html
Gdzie jest moja czapeczka (czyli kryminał niedomówień)
Jak dużo można powiedzieć nic nie mówiąc i jak dużo można dopowiedzieć nic nie widząc. Zobaczcie i dopowiedzcie sobie sami.
Stało się tak, że nie była to pierwsza książka Jona Klassena jak do nas trafiła (wcześniej mieliśmy przyjemność z Kapeluszem i Dołkiem, który był kopany przez Sama i Deva. Wiedzieliśmy już wiec,...
2017-03-06
Sam i Dave kopią dół
(czyli oszczędna forma szczęścia)
Poszukiwanie sensu wszystkiego to trudne zadanie. Jeżeli ten sens ma mieć wymiar spektakularny – to zadanie to graniczy z niemożliwym... A może nie, a może wystarczy po prostu zacząć kopać?
Książka, na której pomysł Mac Barnett i Jon Klassen wpadli podczas śniadania w hotelu, jest bardzo skromną pod względem treści pisanej, bardzo ciekawą w warstwie ilustracyjnej i bardzo trudną pod względem zadawanych przez nią pytań, historią kopania dziury w ziemi.
Fabuła jest prosta - para przyjaciół (i pies) postanawiają znaleźć „coś spektakularnego”. Zaopatrzeni w ręczny sprzęt kopiący, prowiant i napój rozgrzewający, rozpoczynają misję poszukiwawczą i …zaczynają kopać dół.
Przez kolejne strony śledzimy rozwój tej przygody, podejmowane przez bohaterów decyzje i ich skutki. Widzimy rozwój wypadków, zmiany akcji i kierunków kopania oraz ignorowane rozpaczliwe próby podpowiedzi i wskazówek płynące ze strony psa-poszukiwacza.
Jak ta przygoda się kończy – oczywiście nie powiemy, ale wiecie, że dobrze. Możemy za to zdradzić z całą pewnością, że: po pierwsze, wraz z dziećmi będziecie pokazywać palcem na fragmenty ilustracji i mówić „ale to przecież tutaj, no tutaj, no jak oni mogli… przecież pies im pokazywał”;
po drugie, wraz z dziećmi zrobicie przysłowiowe „duże oczy” po tym jak zobaczycie ostatnie strony książki narysowanej prze Jona Klassena (pana, który próbował założyć żółwiom kapelusz w książce „O, Kapelusz”);
po trzecie, po skończeniu czytania, zaczniecie przeglądać książkę od początku, mówiąc „momencik, jak to, przecież tutaj to było tak, a tutaj…”.
I w końcu, po czwarte, będziecie musieli zmierzyć się z całą serią „prostych” pytań od najmłodszych – „a dlaczego?”. I możecie być pewni, że będziecie się przy tym bawić bardzo dobrze. A wam wszystkim, którzy znajdą odpowiedzi wyczerpujące – chwała i…diamenty.
pełna recenzja ze zdjęciami:
http://www.napoleczce.pl/2017/03/sam-i-dave-kopia-dol.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Sam i Dave kopią dół
(czyli oszczędna forma szczęścia)
Poszukiwanie sensu wszystkiego to trudne zadanie. Jeżeli ten sens ma mieć wymiar spektakularny – to zadanie to graniczy z niemożliwym... A może nie, a może wystarczy po prostu zacząć kopać?
Książka, na której pomysł Mac Barnett i Jon Klassen wpadli podczas śniadania w hotelu, jest bardzo skromną pod względem...
2017-03-01
Muki
(czyli doznania ponad miarę kolorowe)
Jest bardzo dużo książek dla najmłodszych, których jednorazowe „kartkowanie” zajmuje jedynie chwilę, parę minut i poznajemy finał. Ta książka taka nie jest – jedna jej strona zabierze Wam cały wieczór. I dobrze.
Francuski ilustrator i jednocześnie autor tej książki Marc Boutavant zaatakował nas od pierwszych stron, a właściwie od samej okładki ferią barw, postaci i sytuacji. Postanowił wciągnąć nas (dorosłych) do wymagającej i niełatwej narracji zdarzeń i przygód zilustrowanych na olbrzymich tętniących życiem stronach.
Założenie fabuły jest proste i nienowe – miś podróżuje dookoła świata, poznaje nowych przyjaciół, a wokół niego narysowane są inne zwierzęta w różnych sytuacjach, obrazujących charakterystyczne cechy danego regionu świata.
I dokładnie w tej pozornej prostocie zastawiona jest na nas (dorosłych) pułapka, ponieważ te skądinąd sympatycznie wyglądające zwierzęta, wygłaszają krótkie, wieloznaczne i dowcipne kwestie, których rozwinięcia dziecko domaga się od „wiedzącego wszystko rodzica”.
Podróżujemy więc z naszymi pociechami palcem przez obrazy Francji, Grecji, odwiedzamy pustynne pustkowia i rajskie wyspy. Zwiedzamy Japonię, Indie i Nowy York. Podróżujemy, tłumacząc dlaczego koza mówi, że sama robi fetę; co to jest bambus szczęścia i co to jest KALO MATI.
Zabawa jest bardzo dobra – na każdej ze stron takich zagadek jest co najmniej trzydzieści, do tego należy dodać kilkanaście „poszukiwań” w stylu – z jakiego drzewa spadły cytryny, gdzie ukryła się żmija rogata i już prawie będziemy mieli pełny obraz tej olbrzymiej przygody.
Prawie - bo wydawca nie dość, że postanowił całą historię graficzną opowiedzieć na papierze kredowym – to dodatkowo dołożył dwie strony naklejek z postaciami dla dodatkowej frajdy. A dla specjalistów w "odnajdywaniu" Marc Boutavant poukrywał postaci z innych książek dla dzieci, tak więc będziecie mogli spotkać na przykład Pomelo lub zobaczyć Muminki.
pełna recenzja ze zdjęciami:
http://www.napoleczce.pl/2017/03/muki.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Muki
(czyli doznania ponad miarę kolorowe)
Jest bardzo dużo książek dla najmłodszych, których jednorazowe „kartkowanie” zajmuje jedynie chwilę, parę minut i poznajemy finał. Ta książka taka nie jest – jedna jej strona zabierze Wam cały wieczór. I dobrze.
Francuski ilustrator i jednocześnie autor tej książki Marc Boutavant zaatakował nas od pierwszych stron, a właściwie...
2017-02-27
Hans i Matylda
(czyli szablonowy kryminał o stereotypach)
Chcielibyśmy, aby wszystko co widzimy było tym, czym wydaje się, że jest. W uporządkowanym świecie łatwiej jest poruszać się i podejmować decyzje. Zazwyczaj jednak świat jest bardziej skomplikowany i pewnie dzięki temu ciekawszy.
Japońska ilustratorka i autorka Yokococo opowiada naszym dzieciom kryminalną historię z dreszczykiem, w której na kartach książki śledzimy losy zwierzęcych bohaterów - kotów. Kotów różniących się od siebie wszystkim tym, czym tylko mogą różnić się od siebie skrajne literackie postacie.
Dwojakość charakterów kotów podkreślona jest nie tylko fabułą ich postępowania, ale również ilustratorską narracją. Mamy wiec z jednej strony Matyldę – kota grzecznego, uroczego, porządnego, natomiast z drugiej - Hansa, łobuziaka przez duże Ł.
Wydarzenia dziejące się w świecie Matyldy oglądamy otoczone kolorami słonecznymi, radosnymi i ciepłymi – natomiast estetyka świata Hansa zdefiniowana jest przez ciemności i cienie. Biel i czerń, które definiują karty z historią Hansa zaburzane są jedynie przez mały, acz znaczący akcent kolorystycznej odmienności.
Fabuły oczywiście nie będziemy zdradzać, ale warto podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze, dzięki grafikom Yokococo (właśc. Yoko Shima), zdobywczyni Junior Design Awards 2012 w kategorii "Najbardziej obiecujący talent", pokażecie dzieciom kawał naprawdę ciekawych i dobrze narysowanych ilustracji.
Po drugie, historia ta stanowi bardzo dobry punkt wyjścia do rozmowy z dziećmi na temat schematów w postrzeganiu, szufladkowania i stereotypów. A mądrzy rodzice już będą wiedzieli, jak te dwie rzeczy połączyć dla wspólnej radości.
pełna recenzja ze zdjęciami:
http://www.napoleczce.pl/2017/02/hans-i-matylda.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Hans i Matylda
(czyli szablonowy kryminał o stereotypach)
Chcielibyśmy, aby wszystko co widzimy było tym, czym wydaje się, że jest. W uporządkowanym świecie łatwiej jest poruszać się i podejmować decyzje. Zazwyczaj jednak świat jest bardziej skomplikowany i pewnie dzięki temu ciekawszy.
Japońska ilustratorka i autorka Yokococo opowiada naszym dzieciom kryminalną...
2017-01
Żegnaj Skarpetko
(czyli podążaj za białym królikiem do białej chaty)
Podejmowanie decyzji jest dobre – zawsze. Konsekwencje podjętych decyzji są dobre – czasem. Bajki dla dzieci kończyć się muszą dobrze – zawsze. A tutaj jest tak:
Benjamin Chaud, (pan od Pomelo, Binty i jej rodziny) tym razem postanowił wziąć w swoje ręce nie tylko ilustracyjną cześć opowieści, ale również opowiedzieć nam historię jako pełnokrwisty autor.
Wiemy, że jako ilustrator potrafi zaczarować słonie, dmuchawce, pupy, bębny i stworzyć nieziemski świat z ziemskich, a czasem nawet iście przyziemnych przedmiotów. Tutaj również postanowił zabrać nas i nasze dzieci w świat nam znany i oczywisty, ale kryjący niespodzianki i momentami przy bliższym poznaniu bardzo tajemniczy.
Jako autor przedstawia nam opowieść o chłopcu, który targany hedonistycznymi emocjami postanawia zakończyć (w dziecięco okrutny i kategoryczny sposób) swój „związek” z niespełniającym aktualnych oczekiwań zwierzęcym przyjacielem.
Na kilkunastu pierwszych kartach zestawił tkliwy, czuły (choć stoicki i statyczny) portret domowego królika rasy bawół (choć nie do końca) z brutalnymi i obrazoburczymi wyznaniami małego bohatera. Wyznaniami, które tłumaczą w sposób niewystarczający (bo nie ma wystarczającego), dlaczego podejmuje decyzję o rozstaniu (a właściwie porzuceniu).
Benjamin Chaud na kolejnych kartach odwraca sytuację i inaczej rozkłada akcenty. Teraz, po rozstaniu z królikiem, w narracji pojawiają się zdania przesiąknięte czułością, troską i ciepłem, natomiast w obrazach maluje się mroczniejsza strona historii. Zarówno otoczenie zewnętrzne jak i obrazowe przedstawienie refleksji chłopca przybierają barwy tajemnicy, szaleństwa i rozpaczy.
Finał odnajdujemy w iście twinpeaksowskiej Białej Chacie (nawet pieniek przed nią przypomina Ten z serialu), gdzie dzięki nowo poznanym (szalonym) bohaterom następuje radosny (na szczęście dla wszystkich) zwrot akcji.
Autor nie przedstawił nam tutaj tematów łatwych, przyjemnych i oczywistych. Ilustrator nie pozwolił przez cały czas radośnie kręcić pupą lub skakać z pomarańczy, która ma być słońcem. Obaj jako jeden, zafundowali nam bardzo ciekawą, trudną, wciągającą i pozwalającą na poważne dyskusje z dziećmi historię podejmowania decyzji i ich konsekwencji.
pełna recenzja:
http://www.napoleczce.pl/2017/01/zegnaj-skarpetko.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Żegnaj Skarpetko
(czyli podążaj za białym królikiem do białej chaty)
Podejmowanie decyzji jest dobre – zawsze. Konsekwencje podjętych decyzji są dobre – czasem. Bajki dla dzieci kończyć się muszą dobrze – zawsze. A tutaj jest tak:
Benjamin Chaud, (pan od Pomelo, Binty i jej rodziny) tym razem postanowił wziąć w swoje ręce nie tylko ilustracyjną cześć opowieści, ale...
2017-01
Złodziej kury (czyli schematom wbrew i na przekór)
Historia co najmniej sensacyjna. Brawurowe, zuchwałe i ryzykanckie porwanie. Nieustępliwy, wytrwały i niestrudzony pościg. I… zaskakujący finał.
Béatrice Rodriguez, burgundzka ilustratorka z krwi i kości, opowiada nam, nie używając słów, fabułę emocjonującej przygody zwierząt pełnych ludzkich emocji, mimiki i uczuć. Pozwala nam, dzięki temu zabiegowi, wraz z najmłodszymi czytelnikami snuć historię pełną przygód i zwrotów akcji.
Béatrice Rodriguez zebrała na kupkę całą masę współczesnych stereotypów o przebiegłych lisach, dzielnych niedźwiedziach, odważnych kogutach i umieściła je w spektakularnych scenach pościgu. Rysując krajobrazy w szerokich perspektywach i planach, jednocześnie oddała pieczołowicie emocje i nastroje głównych postaci historii.
Bohaterowie i antybohaterowie książki muszą mierzyć się z żywiołami wody, przestrzeniami lasu i wysokościami gór. Zażarcie, desperacko, z narażeniem zdrowia starają się dopaść porywacza i wymierzyć mu zwierzęcą sprawiedliwość.
Historia pozwala spędzić ciekawie niejeden wieczór, pozwala nam (dorosłym) wysłuchać i wypatrzeć co dzieci w niej widzą i jak ją odczytują. Pozwala interpretować się na wiele sposobów i dostrzegać za każdym razem kolejne szczegóły i niuanse… szczególnie przy drugim oglądaniu, po poznaniu zakończenia.
pełna recenzja ze zdjęciami:
http://www.napoleczce.pl/2017/01/zodziej-kury.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Złodziej kury (czyli schematom wbrew i na przekór)
Historia co najmniej sensacyjna. Brawurowe, zuchwałe i ryzykanckie porwanie. Nieustępliwy, wytrwały i niestrudzony pościg. I… zaskakujący finał.
Béatrice Rodriguez, burgundzka ilustratorka z krwi i kości, opowiada nam, nie używając słów, fabułę emocjonującej przygody zwierząt pełnych ludzkich emocji, mimiki i uczuć....
2017-05-11
Jak zwierzęta śpią (czyli ruchowi wszelkiemu wbrew)
Ta czeska opowieść o fascynującym, dalekim i czasem bardzo egzotycznym świecie dzikich (i paru udomowionych) zwierząt, ma jedną zasadniczą wadę – nic się w niej nie dzieje. Naprawdę, w całej książce na żadnej z ilustracji nie znajdziecie odrobiny ruchu i dynamiki. Tutaj wszyscy śpią.
Absolutnie wszyscy zwierzęcy bohaterowie, choć bardzo ciekawie i oryginalnie narysowani przez Marie Štumpfovą, kompletnie nic nie robią. Choć grafiki urzekają, zapadają w pamięć i podczas kolejnych czytań tej książki nie nudzą się – to musimy Was ostrzec i uprzedzić - przedstawiają bezruch.
To, że Jiří Dvořák napisał lekkie, pełne humoru i dodatkowo obfitujące w zaskakujące ciekawostki teksty do opowieści o każdym z tych zwierząt – nic nie zmienia. One naprawdę nic nie robią – śpią. Na każdej z szesnastu tablic poznacie historię innego zwierzęcia i zobaczycie, jak się nie rusza, będziecie oglądać, jak śpi.
Żyrafa zaskoczy was tym, gdzie układa głowę do snu i jego długością – ale czy będzie w tym jakiś ruch lub akcja – nie. Trzmiel (nasz faworyt) niesamowicie potrafi się nie ruszać, spać i wybierać do tego przepiękne i ciekawe miejsca (np.: wnętrze kwiatu) – będziecie mogli pokazać dzieciom ten bezruch nawet w trzech ujęciach.
Do tego, dzięki tej książce, pokażecie najmłodszym jak fantastycznie nie rusza się pyton, ile gracji ma zastygły w bezruchu paw. Wspólnie z dziećmi przeżyjecie chwile napięcia, kiedy w całym stadzie śpiących na jednej nodze flamingów ani jeden nawet nie drgnie.
„Jak zwierzęta śpią” – to obowiązkowa pozycja dla każdego, kto chciałby choć chwilę odpocząć od pytań „a co robi konik, gdzie idzie piesek, dokąd biegnie dziewczynka?”. Tutaj odpowiedź na każde pytanie jest jedna: Śpi. To naprawdę bardzo dobra i mądra książka – polecamy.
pełna recenzja ze zdjęciami:
http://www.napoleczce.pl/2017/05/jak-zwierzeta-spia.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Jak zwierzęta śpią (czyli ruchowi wszelkiemu wbrew)
Ta czeska opowieść o fascynującym, dalekim i czasem bardzo egzotycznym świecie dzikich (i paru udomowionych) zwierząt, ma jedną zasadniczą wadę – nic się w niej nie dzieje. Naprawdę, w całej książce na żadnej z ilustracji nie znajdziecie odrobiny ruchu i dynamiki. Tutaj wszyscy śpią.
Absolutnie wszyscy zwierzęcy...
2017-01-10
Miś Maksa (czyli próba przyjaźni w obliczu nocnika)
Historia stara jak świat: chłopiec i jego pies oraz ich przyjaźń wystawiona na próbę w starciu z „okrutną” i przyziemną rzeczywistością dnia codziennego.
Na 28 małych stronach dwie panie Barbro Lindgren (pani od Bolusia i jego brata) i Eva Erikson (pani która narysowała jak tata pokazywał wszechświat) postanowiły zmieścić cały ogrom emocji, dramatów i wzruszeń do obejrzenia, przeczytania i przeżycia.
Eva Erikson postanowiła do narysowania tej historii zaprząc jednego (małego) chłopca, jednego (mniejszego trochę) psa, jednego (lekko sfatygowanego) misia i okrutny (w swojej niewzruszoności) nocnik.
Z kolei Barbro Lindgren (jak zwykle perfekcyjnie lapidarna) użyła 15 różnych słów: „patrz, pies, Maks, kochany, bam, całuje, dostaje, liże, nocnik, gryzie, bierze, rzuca, nie chce, biegnie, być” i stworzyła epicką historię.
Historię dziecka, które przez lekkomyślność i rezolutność wieku pieluszkowego nierozważnie naraża się na utratę bliskiego i ukochanego atrybutu dzieciństwa. Szczęśliwie wcześniejsze wydarzenia (i zapewne rodzice) spletli los bohatera z młodym nieustraszonym psem.
Który to, nie zważając na ryzyko, zagrożenia i nieuniknione konsekwencje, z charakterystyczną dla bezkompromisowej psiej przyjaźni brawurą, rzuca się na ratunek i koniec końców rozwiązuje szczęśliwie dramatyczną sytuację.
Sięgając za każdym razem po przygody Maksa, dzięki charakterystycznym i przesyconym ekspresją rysunkom, oraz dźwiękonaśladowczym powtarzalnym zwrotom i opisom, mamy okazję i sposobność wraz z dziećmi wznosić się i opadać w emocjach i nastrojach.
Przeżywać uśmiech i radość na jednej stronie, by smucić się i załamywać ręce na kolejnej. Oczywiście, spokojnie na końcu jak zwykle ściskamy się, przytulamy i uśmiechamy, bo historia kończy się (tak jak powinna kończyć się każda historia) dobrze.
pełna recenzja:
http://www.napoleczce.pl/2017/01/mis-maksa.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Miś Maksa (czyli próba przyjaźni w obliczu nocnika)
Historia stara jak świat: chłopiec i jego pies oraz ich przyjaźń wystawiona na próbę w starciu z „okrutną” i przyziemną rzeczywistością dnia codziennego.
Na 28 małych stronach dwie panie Barbro Lindgren (pani od Bolusia i jego brata) i Eva Erikson (pani która narysowała jak tata pokazywał wszechświat) postanowiły...
2017-01-04
Chrum, chrum Bolusiu! (czyli bracie, gdzie… wpadłeś)
Barbro Lindgren (czyli pani, która obdarowała Maxa autami, nocnikami, pieluszkami, lampami i ciastkami) wraz z Olofem Landströmem (tatą Poma i Pima) przedstawiają naszym dzieciom cały wachlarz ludzkich emocji w „świńskim” wydaniu.
Barbro Lindgren - tak jak w poprzednich swoich książkach - z olbrzymią sprawnością pióra w lapidarnych i konkretnych zdaniach maluje sytuację, w której umieszcza dwójkę głównych bohaterów – braci prosiaczków.
Wprawna, wyraźna i dowcipna kreska Olafa Landströma nadaje temu światu dodatkowo koloryt i humor. Dzięki tym umiejętnościom mamy możliwość poznania na 28 kartach najlepiej odmalowanych ludzkich dwulatkowych emocji… i to na twarzy prosiaczka.
Uśmiech (i łza wzruszenia) pojawia się (i nie znika) podczas przeglądania kolejnych stron, na których młodszy z prosiaczków, a to z wymalowanym na twarzy uczuciem wdzięczności wpatruje się w starszego brata, a to próbuje podzielić się z nim smoczkiem, bądź też zakładając manifestacyjnie czapkę sygnalizuje swoją gotowość do wyjścia na dwór.
Wsparta takim zapleczem wizualnym Barbro Lindgren (laureatka nagrody Astrid Lindgren w 1973) opowiada nam historię braterskiej miłości, która zostaje postawiona naprzeciw uczuciu do tej samej dziecięcej damy.
Pojawiają się typowe dla romantycznej literatury czarne charaktery, które próbują (skutecznie) zagmatwać i tak już niełatwą sytuację. Nasi bohaterowie radzą sobie jednak świetnie i wychodzą bez szwanku (lub trafniejsze tutaj będzie określenie w „szczęśliwym szwanku”) z całej przygody.
Naprawdę skromna w warstwie tekstowej książka, rozważnie, celowo i z uśmiechem zilustrowana zapada w pamięć. A postać młodszego braciszka to bezkonkurencyjnie pierwszoplanowa rola drugoplanowa w kategorii ilustracja dla dzieci.
pełna recenzja:
/www.napoleczce.pl/2017/01/chrum-chrum-Bolusiu.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Chrum, chrum Bolusiu! (czyli bracie, gdzie… wpadłeś)
Barbro Lindgren (czyli pani, która obdarowała Maxa autami, nocnikami, pieluszkami, lampami i ciastkami) wraz z Olofem Landströmem (tatą Poma i Pima) przedstawiają naszym dzieciom cały wachlarz ludzkich emocji w „świńskim” wydaniu.
Barbro Lindgren - tak jak w poprzednich swoich książkach - z olbrzymią sprawnością pióra...
2016-12-12
Patrz, Madika, pada śnieg! (a wzruszenie ściska gardło)
Astrid Lindgren wraz z ilustratorką Ilon Wikland opowiadają nam zimową historię przepełnioną śniegiem, miłością, przepięknymi rysunkami i… strachem.
Cała opowieść dzieje się w okolicach skandynawskich Czerwcowych Wzgórz, w okresie zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Splot wydarzeń, nieroztropność Lisabet oraz tytułowy śnieg to komponenty, z których Astrid Lindgren buduje przejmującą i wciągającą przygodę.
Obrazy rysowane ręką Ilon Wikland (współpracującą z Astrid Lindgren również przy innych książkach) malują przed nami widoki sprzed kilkudziesięciu lat. Bajkowo ośnieżone lasy, zaprzęgi konne sunące przy dźwięku dzwonków po skrzypiącym śniegu, sklepy z blaszanymi zabawkami, pluszowymi misiami i drewnianymi domkami.
Wśród takich obrazów czytając słowa autorki zaczynamy bezwiednie być wciągani w świat przejmującego zimna, samotności, zagubienia i powoli traconej nadziei. Astrid Lindgren buduje ten nastrój na początku pod przykrywką radosnej zabawy i beztroski, jednak zanim się zorientujemy jesteśmy w ciemności, w środku lasu do połowy przysypani śniegiem.
Astrid Lindgren przyzwyczaiła nas do swojej uczciwości w kontaktach z dziećmi (i jak sama mówiła „ze swoim wewnętrznym dzieckiem”) i traktowaniu ich jak Osoby – więc również w tej książce poważnie traktowane dzieci otrzymują poważnie opowiedzianą historię. Pewnie dlatego podczas słuchania siedzą z otwartymi ustami i z zapartym tchem czekają na koniec opowieści.
Koniec oczywiście jest szczęśliwy, oczywiście wyciska łzy, oczywiście powoduje ścisk w gardle trudny do opanowania, bo przecież jak mówiła Lisabet „to duża różnica, czy jest dwoje dzieci, czy tylko jedno!”
Cała recenzja wraz z grafikami: www.napoleczce.pl/2016/12/patrz-madika-pada-snieg-wzruszenie.html
- - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Patrz, Madika, pada śnieg! (a wzruszenie ściska gardło)
Astrid Lindgren wraz z ilustratorką Ilon Wikland opowiadają nam zimową historię przepełnioną śniegiem, miłością, przepięknymi rysunkami i… strachem.
Cała opowieść dzieje się w okolicach skandynawskich Czerwcowych Wzgórz, w okresie zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Splot wydarzeń, nieroztropność Lisabet oraz...
2017-12-06
Ela jest zła (i nie zawaha się tego okazać)
Zrozumieć dziecko tak od razu, bezbłędnie z pełnym zaufaniem i wiarą w słuszność decyzji od lat najmłodszych – to zadanie łatwe, przyjemne, proste i … niemożliwe.
Catarina Kruusval (szwedzka autorka i ilustratorka) pokazuje nam obrazkową historię jednej, jakże łatwej i znanej wszystkim rodzicom sytuacji – niezadowolonego z obecnego stanu swej garderoby dziecka.
Autorka na kolejnych kartach przedstawia jak kategorycznie i bezkompromisowo Ela (główna bohaterka) rozprawia się z kolejnymi częściami swojego ubrania … obdarowując nimi (i tym samym uszczęśliwiając) całą gromadę swoich zabawkowych przyjaciół.
Jaki jest efekt tak sukcesywnego, systematycznego i bezpardonowego rozprawienia się z własną garderobą… oczywiście szczęście. I to nie tylko Eli – ale całej (sporej) gromadki jej zabawek i przyjaciół. Wniosek… ten co zwykle: dzieci wiedzą lepiej i lepiej nie wchodzić IM w drogę.
pełna recenzja:
http://www.napoleczce.pl/2016/12/za-jest-ela-i-jej-ubranka.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Ela jest zła (i nie zawaha się tego okazać)
Zrozumieć dziecko tak od razu, bezbłędnie z pełnym zaufaniem i wiarą w słuszność decyzji od lat najmłodszych – to zadanie łatwe, przyjemne, proste i … niemożliwe.
Catarina Kruusval (szwedzka autorka i ilustratorka) pokazuje nam obrazkową historię jednej, jakże łatwej i znanej wszystkim rodzicom sytuacji – niezadowolonego z...
2016-12-03
Wpadnij w dołek po uszy (bo warto)
Bardzo lubimy doświadczać książek, w których pytania są sformułowane w sposób nieoczywisty. W których temat do przemyślenia prowadzi nas jak po nitce do pewnych podsumowań i własnych wniosków. Ta książka taka nie jest… i pewnie dlatego lubimy ją jeszcze bardziej.
1952 to rok, w którym Ruth Krauss odpowiedziała w druku na kilkadziesiąt pytań ważkich, trudnych i często przemilczanych wcześniej, a Maurice Sendak przyozdobił je rysunkami. Dzięki tej parze, tak zasadnicze pytania i kwestie jak: po co jest brat, do czego służy zegarek i (moje ulubione) po co są zapałki, w końcu znalazły proste i przekonujące odpowiedzi.
W 1952 roku Elżbieta II wstępuje na tron Wielkiej Brytanii, a Ruth Kraus odpowiada na pytanie „po co jest słońce?”. W Polsce w tym samym roku rozpoczyna się budowa Pałacu Kultury i Nauki, a Maurice Sendak ilustruje odpowiedź na dręczące wielu z nas pytanie „po co są brwi?”.
Po blisko sześćdziesięciu dwóch latach od pierwszego wydania, wydawnictwo Dwie Siostry przedstawia nam tą fenomenalną książkę i pozwala zapoznać się z humorystycznym i wzruszającym ilustrowanym almanachem wiedzy o świecie.
A to, że nasze dzieci będą wzruszały ramionami, słysząc, że dołek jest do kopania, i będą mówiły, że „przecież to oczywiste”, to już zupełnie inna kwestia.
pełna recenzja:
http://www.napoleczce.pl/2016/12/wpadnij-w-doek-po-uszy-bo-warto.html
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Wpadnij w dołek po uszy (bo warto)
Bardzo lubimy doświadczać książek, w których pytania są sformułowane w sposób nieoczywisty. W których temat do przemyślenia prowadzi nas jak po nitce do pewnych podsumowań i własnych wniosków. Ta książka taka nie jest… i pewnie dlatego lubimy ją jeszcze bardziej.
1952 to rok, w którym Ruth Krauss odpowiedziała w druku na kilkadziesiąt...
2016-11-29
Cały świat tańczy (pupą)
Po co (tylko) czytać, jeżeli można od razu grać na bębnie (czyli praktycznie wszystkim), śpiewać (bo przecież każdy może) i co najważniejsze TAŃCZYĆ (kręcąc pupą oczywiście).
Z takiego założenia wyszła (chyba) szwedzka pisarka Eva Susso prosząc o pomoc w popełnieniu tej książki (opowieści obrazkowej) francuskiego rysownika i ilustratora Benjamina Chauda (pan od Pomelo).
Razem namalowali (napisali) świat oczywistego domu (z czerwonym dachem i oknami w kratkę), oczywistego psa, oczywistej mamy, oczywistego taty, oczywistych braci i sióstr. W całym tym towarzystwie jedynie śpiewająca kura wydaje się trochę odstawać…
Jeżeli są już wszyscy razem, to co robią- oczywiście grają: na bębnach, na bębenkach, na głowach królików (sami zobaczycie). A jeżeli jest już rytm to nogi same zaczynają pląsać, a za nogami ruszają w tan pupy. Bębny grają, nogi pląsają, pupy falują, pies tańczy, kura śpiewa – szał, wycie do księżyca i Bombelli-Bombelli-Bom.
W zestawieniu z taką dawką ekspresji, tak rytmicznych i powtarzalnych zdań i zwrotów żadne dziecko (i niejeden dorosły) nie pozostanie obojętne i zaczynając od delikatnego pukania palcem w książkę przez przytupywanie nogą skończy razem z Bintą kręcić… no już sami wiecie czym.
cała recenzja wraz z grafikami znajduje się pod adresem:
http://www.napoleczce.pl/2016/11/cay-swiat-tanczy-pupa.html
- - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Cały świat tańczy (pupą)
Po co (tylko) czytać, jeżeli można od razu grać na bębnie (czyli praktycznie wszystkim), śpiewać (bo przecież każdy może) i co najważniejsze TAŃCZYĆ (kręcąc pupą oczywiście).
Z takiego założenia wyszła (chyba) szwedzka pisarka Eva Susso prosząc o pomoc w popełnieniu tej książki (opowieści obrazkowej) francuskiego rysownika i ilustratora Benjamina...
2017-02-23
Cynamon i Trusia – wierszyki od stóp do głów (czyli co, do czego i po co)
Wyjaśnić, dlaczego istniejmy, co znaczy miłość, i do czego TO wszystko zmierza potrafi każdy, ale spróbujcie odpowiedzieć dziecku na pytanie „po co jest pępek?” i to w sposób rymowany. W razie jakbyście mieli z tym kłopot – ta książka jest idealnym rozwiązaniem.
Jeżeli autor od dziecka miał wpajane przez ojca, że „Dobra książka wciąga od pierwszej strony. I nic na świecie nie może cię od niej oderwać” (a to właśnie przekazywał małemu Ulfowi Starkowi tata) – to nie miał wyboru – musiał pisać dobre książki. To, że są one dla dzieci tylko powiększa skalę trudności i zabawy.
Do tego, aby dzieło było kompletne i żeby pytania o przyczynę posiadania pary oczu, pępka lub ucha nie pozostawały bez niedomówień, niezbędne było zobrazowanie tych historii. Stworzenie postaci wyraźnych, zabawnych i charakterystycznych. I z takim zadaniem poradziła sobie szwedzka ilustratorka Charlotte Ramel.
Dzięki tej parze (i niewątpliwemu talentowi tłumaczki Agnieszki Stróżyk) nasze dzieci otrzymują przezabawną rymowaną encyklopedię i prawdziwy almanach definicji części ciała. Poznają tytułowych Cynamona i Trusię od przysłowiowych „stóp do głów” w przezabawnych rymowankach, śmiesznych ilustracjach i mądrych puentach.
Lekko, przyjemnie i z wyczutym idealnie dystansem napisane wierszyki, pozwolą nam podczas dobrej zabawy z książką i dziećmi wskazywać stopy, palce, uszy, włosy, a nawet poznać tajemnicę znikającej pupy.
www.napoleczce.pl
- - - - - - - - - - -
cała recenzja wraz z grafikami znajduje się pod adresem:
http://www.napoleczce.pl/2017/02/cynamon-i-trusia.html
Cynamon i Trusia – wierszyki od stóp do głów (czyli co, do czego i po co)
Wyjaśnić, dlaczego istniejmy, co znaczy miłość, i do czego TO wszystko zmierza potrafi każdy, ale spróbujcie odpowiedzieć dziecku na pytanie „po co jest pępek?” i to w sposób rymowany. W razie jakbyście mieli z tym kłopot – ta książka jest idealnym rozwiązaniem.
Jeżeli autor od dziecka miał wpajane...
2016-11-21
Słoń jaki jest każdy wie (chyba, że nie)
Oczywistość istnienia różowego słonia z bardzo długą trąbą żyjącego pod dmuchawcem jest punktem wyjścia do zrozumienia WSZYSTKIEGO. Jeżeli Wy/My (dorośli) będziemy w stanie pojąć i przyswoić tę prawdę to cała reszta jest już łatwa.
Dzieciom wiara w małego przyjaciela wędrującego przez NIEZNANE przychodzi łatwo, naturalnie. Nam zajmuje chwilę czasu – ale kiedy już zrozumiemy, że trzymając się Pomelo możemy zobaczyć świat tak jak widzą go nasze dzieci - uśmiech będzie gościł na naszych twarzach za każdym razem, kiedy usłyszymy, przeczytamy, zobaczymy POMELO.
Ramona Bădescu wymyśliła, a Benjamin Chaud zilustrował ZENowskiego do szpiku trąby bohatera, który przypomni nam jak wygląda świat oczami dziecka. Jak lampy stają się słońcami, jak można ześlizgnąć się po skórce świata, czy stać się „kartoflem absolutnym” („czyli czymś więcej niż kartofel”).
Książka Bădescu i Chaud-a jest pełna kolorów, dynamiki rysunku i pytań (pozornie) niełatwych. Wystarczy jednak pozwolić abyśmy to my zadali dzieciom kluczowe – „a jak TY myślisz” i cała podróż stanie się jeszcze bardziej barwna.
Książka wydana przez Zakamarki jest przyjazna nie tylko w treści, ale również w formie. Zaokrąglone narożniki, gruby, matowy papier i okładka przyjazna dzieciom (wytrzymała) sprzyjają odbywaniu podróży z różowym słoniem kolejny raz i kolejny i kolejny i kolejny i …. i za każdym razem z uśmiechem.
- - - - - - - - - - - - -
cała recenzja z grafikami pod adresem:
http://www.napoleczce.pl/2016/11/son-jaki-jest-kazdy-wie-chyba-ze-nie.html
Słoń jaki jest każdy wie (chyba, że nie)
Oczywistość istnienia różowego słonia z bardzo długą trąbą żyjącego pod dmuchawcem jest punktem wyjścia do zrozumienia WSZYSTKIEGO. Jeżeli Wy/My (dorośli) będziemy w stanie pojąć i przyswoić tę prawdę to cała reszta jest już łatwa.
Dzieciom wiara w małego przyjaciela wędrującego przez NIEZNANE przychodzi łatwo, naturalnie. Nam...
2016-11-16
Czapki z głów (a właściwie kapelusze)
Jeden kapelusz, dwa żółwie, trzy kaktusy, 10 kamieni - tyle wystarczyło Jonowi Klasennowi do opowiedzenia historii wywołującej dreszcze emocji, burzę dyskusji i zastanowień całą masę.
Pytanie stawiane przez ilustrującego autora naszym dzieciom (i nam) jest stare jak świat – mieć czy być, posiadać czy przeżywać? A wplatając w te dorosłe pytania, dziecięce „a dlaczego?” dostajemy na dwudziestu czterech kartach rozprawkę i zaczyn do rozważań tak poważnych, że tylko najmłodsi znajdą na nie prawdziwą odpowiedź.
Ilustracje Jona Klassena dzięki oszczędnej w szczegóły i umownej formie pozostawiają bardzo pojemną przestrzeń na interpretację drobnych niuansów pokazujących emocje i stany bohaterów.
Sztuka budowania nastroju jaką autor zaproponował nam - opierając całą strukturę emocji na ruchach oczu (a w zasadzie przesunięciach czarnej kulki imitującej tęczówkę) jednego z żółwi - jest tak wyraźna i sugestywna – że jestem przekonany, iż zostanie zapamiętana.
Warto pamiętać jednak przede wszystkim o tym, że to książka dla dzieci – mądra, przejmująca – a przy tym ciepła i wzruszająca.
Zostawmy więc kapelusz za sobą i bawmy się z dziećmi.
- - - - - - - - - - - - - - -
cała recenzja ze zdjęciami znajduje się pod adresem: http://www.napoleczce.pl/2016/11/czapki-z-gow-wasciwie-kapelusze.html
Czapki z głów (a właściwie kapelusze)
Jeden kapelusz, dwa żółwie, trzy kaktusy, 10 kamieni - tyle wystarczyło Jonowi Klasennowi do opowiedzenia historii wywołującej dreszcze emocji, burzę dyskusji i zastanowień całą masę.
Pytanie stawiane przez ilustrującego autora naszym dzieciom (i nam) jest stare jak świat – mieć czy być, posiadać czy przeżywać? A wplatając w te...
2017-02-08
Lusia i przyjaciele - podwieczorek
(czyli orzechy nie są tym czym się wydają)
Książek o przyjaźni jest sporo, książek o jedzeniu trochę mniej. Książki o przyjaznym jedzeniu to rzadkość, a książki o jedzeniu w przyjaźni … - oto jedna z nich.
Nie zdradzimy wiele, jeżeli powiemy, że Lusia ma przyjaciół. Możemy pozwolić sobie nawet na to, żeby nie psując zabawy z obcowania z książką, wspomnieć o tym, że to zwierzęcy przyjaciele.
Posuniemy się nawet do tego, żeby wspomnieć, że zarówno zawiązanie akcji, jej środek jak i spektakularny finał dzieją się mniej więcej w czasie podwieczorku.
A zdradzając tak wiele ważnych faktów i tak pozostawimy do doświadczania wraz z dziećmi to, co najważniejsze w tej książce – historię nowej przyjaźni opowiedzianej pięknymi ilustracjami.
Kanadyjska autorka i jednocześnie ilustratorka Marianne Dubuc (laureatka m.in. nagrody literackiej Gubernatora Generalnego Kanady w kategorii Ilustracja za książkę „Lew i ptak”), na 20 kartach, sprawną i radosną kreską, tworzy bardzo dobry grunt do rozmowy z dziećmi o przyjaźni, poświęceniu i dzieleniu się.
Książka pełna wyraźnych i miłych bohaterów, dzięki solidnemu (tekturowemu) wydaniu, bardzo dobrze nadaje się do wielokrotnego czytania, przerzucania stron, wskazywania palcami i odnajdywania szczegółów. Idealnie nadaje się też jako instrukcja mówiąca jak zdobyć przyjaciela. Bo przecież „Nie ma to jak podwieczorek z NOWYM przyjacielem”.
- - - - - - - - - - - - - -
cały tekst z grafikami z książki znajduje się pod adresem:
http://www.napoleczce.pl/2017/02/lusia-i-przyjaciele-podwieczorek.html
Lusia i przyjaciele - podwieczorek
(czyli orzechy nie są tym czym się wydają)
Książek o przyjaźni jest sporo, książek o jedzeniu trochę mniej. Książki o przyjaznym jedzeniu to rzadkość, a książki o jedzeniu w przyjaźni … - oto jedna z nich.
Nie zdradzimy wiele, jeżeli powiemy, że Lusia ma przyjaciół. Możemy pozwolić sobie nawet na to, żeby nie psując zabawy z obcowania...
2016-11-03
Pucio mówi mniam mniam
Na grubych, nieniszczalnych, kolorowych i graficznie przyjemnych dla oka kartkach dostajemy od autorek translator, komunikator i uwspólniacz językowy pomiędzy najmniejszymi, którzy języka dorosłych nie znają i dużymi, którzy języka małych nie do końca rozumieją.
Obszar wspólny tej zabawy jest przepysznie przedstawiony na dwudziestu kilku stronach, gdzie w dowolnie otworzonym momencie możemy kwakać, gruchać, nunać i pukpukać w dowolnej tonacji.
Marta Galewska Kustra (autorka i logopedka) z racji sowiej pracy i pasji zapewnia nas również, że przygoda z Puciem jest solidnym logopedycznym rozrusznikiem dla narządów mowy najmłodszych. Powtarzanie zawartych w książce dźwiękonaśladowczych wyrazów doprowadzi do zwiększenia sprawności językowej naszych dzieci (i nie tylko).
Dziecko patrzące na rodziców mówiących (w końcu) „po ludzku”, z radością powtarza, gestykuluje i pełne radości opowiada swoje historie wykorzystując „wspólny” zasób słów.
W naszym odczuciu, książka jest graficznym oraz wydawniczym majstersztykiem – polecamy na najwyższą półeczkę. Jest po prostu mniam mniam i klap klap.
- - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Pucio mówi mniam mniam
Na grubych, nieniszczalnych, kolorowych i graficznie przyjemnych dla oka kartkach dostajemy od autorek translator, komunikator i uwspólniacz językowy pomiędzy najmniejszymi, którzy języka dorosłych nie znają i dużymi, którzy języka małych nie do końca rozumieją.
Obszar wspólny tej zabawy jest przepysznie przedstawiony na dwudziestu kilku stronach,...
2017-02-07
Duch z butelki
(czyli przyjaciele Binty i Lalo spotykają zaświaty)
Dżinn, to w arabskiej mitologii jedna z trzech, obok anioła i człowieka, rozumnych istot. Aladyn miał swojego lampowego, a Uno i Mati mają wersję butelkową. Zobaczcie sami.
Eva Susso (pani, która wymyśliła tańczącą Bintę i chcącego Babo) wraz z Benjaminem Chaudem (pan, który narysował Pomelo, Bintę i Skarpetkę) postanowili wskrzesić starą legendę o zamkniętym w butelce duchu, przerobić ją, pokolorować, osłodzić, zazielenić i podać w postaci pouczającej baśni.
Jak w każdej porządnej baśni mamy tutaj „zwykłych” ludzkich bohaterów, którzy dzięki zbiegowi okoliczności wchodzą w posiadanie starodawnego artefaktu, który poprzez swą „duchową” zawartość wywraca do góry nogami cały spokojny dziecięcy świat.
Rodzeństwo bohaterów zgarnia główną nagrodę jaka zazwyczaj przypada za uwolnienie niesprawiedliwie zamkniętych butelkowych stworów - może wypowiedzieć trzy życzenia, które duch ów ma obowiązek spełnić.
Co dzieci wymyślają, oczywiście nie powiemy. Jak się to kończy – oczywiście dobrze. Jak się przy tym bawimy – doskonale. A to dlatego, że para twórców mruga cały czas do nas i naszych dzieci okiem, zarówno w warstwie pisanej, jak i w rysunkowym tle.
Poznacie więc mitologicznego Humababe w postaci dymnego ducha wypełnionego zieloną roślinnością (jego oryginalny pierwowzór i imiennik był raczej mniej sympatyczny). Spotkacie rodziców dzieci siedzących pod drzewem i jedzących śniadanie (u fanów Binty na pewno pojawi się uśmiech), a szukanie co jakiś czas poddmuchawcowego różowego słonia, też przysporzy sporo radości.
Po raz kolejny dostajemy od tego literackiego tandemu porządną pozycję. Ta skierowana jest do trochę starszych dzieci i daje bardzo przyjemny zaczyn do zadania niezwykle ważnego pytania: „A jakie byłyby twoje trzy życzenia?". A potem już sprawa jest prosta - trzeba powiedzieć ANZU ARURU APSU i gotowe.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Duch z butelki
(czyli przyjaciele Binty i Lalo spotykają zaświaty)
Dżinn, to w arabskiej mitologii jedna z trzech, obok anioła i człowieka, rozumnych istot. Aladyn miał swojego lampowego, a Uno i Mati mają wersję butelkową. Zobaczcie sami.
Eva Susso (pani, która wymyśliła tańczącą Bintę i chcącego Babo) wraz z Benjaminem Chaudem (pan, który narysował Pomelo, Bintę i...
Pierwsze urodziny prosiaczka – (czyli kartonowe przyjęcie piękne)
Prosta, kompletna, przyjazna, łatwa, przejrzysta, dobra, przesłaniowa, kolorowa i w dodatku tekturowa. Idealna książka dla roczniaka, dwuroczniak i kilku następnych roczniaków i roczniaczek. Gruba i namacalna przygoda zwierzęca z urodzinami na planie pierwszym.
Aleksandra Woldańska-Płocińska powołała do życia i napełniła emocjami kilkunastoosobowy zespół zwierzaków narysowanych kreską oszczędna, kategoryczna i ubarwiła je kolorem równie wyraźnym.
Zabawiła się typografią tak, że tekstom krótkim i ascetycznym nadała dodatkowe znaczenie dopełniające ilustracje literkowymi rysunkami.
Bohaterowie historii urodzinowej wzbudzają natychmiastową naszą (a przede wszystkim ludzi mniejszych) sympatię i przywołują uśmiech. Każda strona (luba czasem dwie) to zabawa rysunku ze słowem i sytuacją.
Latająca dżdżownica, turlający żuk, jajkonośna kura i kilka innych zwierzaków pokaże naszemu człowiekowi mniejszemu jak ważne jest, aby mieć przyjaciół. A Wam pokaże jak dobrze jest bawić się z dobrymi książkami.
pełna recenzja z grafikami:
http://napoleczce.pl/pierwsze-urodziny-prosiaczka
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -
www.napoleczce.pl
Pierwsze urodziny prosiaczka – (czyli kartonowe przyjęcie piękne)
więcej Pokaż mimo toProsta, kompletna, przyjazna, łatwa, przejrzysta, dobra, przesłaniowa, kolorowa i w dodatku tekturowa. Idealna książka dla roczniaka, dwuroczniak i kilku następnych roczniaków i roczniaczek. Gruba i namacalna przygoda zwierzęca z urodzinami na planie pierwszym.
Aleksandra Woldańska-Płocińska powołała do...