-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2011-12-01
2020-11-05
Tę książkę przeczytałam dawno, ale wciąż pamiętam jakie emocje potrafiła we mnie wzbudzić. Przyznaję, że były na tyle silne, że czasem wręcz nie potrafiłam oderwać się od tej serii. W takim razie co jest takiego w tej książce, że dosłownie wbija w fotel? Już wyjaśniam.
Cat Crawfield w świecie ludzi jest outsiderem. Jej matka będąc młodą dziewczyną została zgwałcona przez wampira, a owocem tego jest jej córka: rudowłosa, szarooka i odważna Cat. Dziewczyna nigdy nie została zaakceptowana przez swoją rodzicielkę, a za wszelką cenę pragnęła, aby była ona z niej dumna. Więc zrobiła jedyną rzecz, która miała jej to zagwarantować. W wieku szesnastu lat zabiła swojego pierwszego wampira. Bez doświadczenia, uzbrojona jedynie w kołek i swój dekolt. Niesamowite, prawda? Historia dopiero się rozkręca.
Od tamtej pory Cat Crawfield regularnie zabija wampiry i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że pewnego dnia na jej drodze staje pewien seksowny wampir imieniem Bones. Dziewczyna zostaje zmuszona do dokonania wyboru, a stawką jest życie jej bliskich.
Takim oto trafem półwampirzyca musi współpracować ze swoim wrogiem, ma jednak nadzieję, że dzięki temu znajdzie i zabije swojego ojca.
Jeaniene Frost stworzyła intrygujący świat wampirów, których niektórzy mogą mieć dość, ale zapewniam, że ten jest mimo wszystko całkowicie odmienny. W pierwszej części nie jest tak mocno zarysowany, jednak w drugiej i trzeciej części mamy okazję bliżej przyjrzeć się temu magicznemu światu. Autorka ma prosty, zrozumiały styl pisania pozbawiony zbędnych opisów, dzięki temu wciągający. Pokochałam Cat, która jest jedną z niewielu głównych książkowych bohaterek, które mnie nie irytują. Jest osobą niesamowicie odważną, lecz nieakceptowaną nawet przez swoich najbliższych. Ironią jest fakt, że zaakceptować samą siebie, swoją odmienność pomoże jej wampirzy zabójca Bones.
Uważam, że Jeaniene Frost stworzyła jedną z najlepszych literackich par: Bonesa i Cat. Kłótnie pomiędzy nimi są niesamowicie zabawne i świetnie napisane. "W pół drogi do grobu" to pozycja obowiązkowa każdego fana gatunku paranormal romance.
http://www.destructionorsalvation.blogspot.com/2013/01/jeaniene-frost-w-po-drogi-do-grobu.html
Tę książkę przeczytałam dawno, ale wciąż pamiętam jakie emocje potrafiła we mnie wzbudzić. Przyznaję, że były na tyle silne, że czasem wręcz nie potrafiłam oderwać się od tej serii. W takim razie co jest takiego w tej książce, że dosłownie wbija w fotel? Już wyjaśniam.
Cat Crawfield w świecie ludzi jest outsiderem. Jej matka będąc młodą dziewczyną została zgwałcona przez...
2013-12-25
ROZDZIELIŁ ICH ŚWIAT
POŁĄCZYŁO PRZEZNACZENIE
Siedemnastoletnia Aria, główna bohaterka książki "Przez burze ognia" mieszka w Reverie, technologicznie rozwiniętej Kapsule, gdzie ludzie są bezpieczni z dala od śmiercionośnego eteru. Podobnie jak inni mieszkańcy Kapsuły Aria egzystuje na dwóch przestrzeniach, tej rzeczywistej, przedstawionej w odrzucający, nijaki sposób oraz tej wirtualnej, w której istnieją tzw. "Sfery". Sfery to miejsca, które dostarczają mieszkańcom Kapsuł rozrywkę, a przede wszystkim są całkowicie nieszkodliwe.
Jedno wydarzenie zmienia dotychczas spokojne i wolne od niebezpieczeństw życie nastolatki. Z osobistych pobudek udaje się tam, gdzie nie powinna z nieodpowiednimi osobami. Tereny, na które zapuszczają się nastolatkowie się zakazane. Ten nieodpowiedzialny wybryk odbija się na dalszych przygodach naszej bohaterki, Arii, która ląduje w miejscu, gdzie jej szanse na przeżycie są bliskie zeru.
Aria bowiem zostaje wyrzucona do Umieralni, w której można, jak mawiają, zginąć na milion sposobów.
Zbiegiem okoliczności dziewczyna poznaje Wykluczonego, Dzikusa, którego się boi, a jednak mimo to ich drogi nieodwracalnie się krzyżują...
„Dla tych, których kochamy, potrafimy być najokrutniejsi.”
Antyutopijna wizja świata stworzona przez Veronicę Rossi jest po prostu zachwycająca, dopracowana w każdym calu, a także w dziwny sposób pociągająca. Autorka sprawiła, iż otaczająca mnie rzeczywistość wydawała się nie mieć znaczenia w obliczu śmiercionośnego eteru czyhającego na bohaterów, wydającego się prawie obserwować ich zmagania, walkę o przeżycie. Ponadto Rossi jest bardzo oddana temu, co stworzyła i widać, iż zostało to dokładnie przemyślane i skonstruowane. Wykluczeni, Osadnicy, Kapsuły, Sfery, burze eterowe... to tylko namiastka tego, co możemy w tej historii odnaleźć. W powieści tej mamy do czynienia z czymś nowym i oryginalnym, a podczas lektury z pewnością nie nawiedzi Was to uporczywe uczucie mówiące, iż to wszystko już było.
Dystopie w połączeniu z wątkiem miłosnym potrafią uprzyjemnić czas, ale coraz częściej nie jest to dla mnie wystarczające. Im więcej książek z tego gatunku czytam, tym coraz trudniej mnie zadowolić. Rossi udało się to nawet z nawiązką. Przede wszystkim autorka nie skupiła się tylko i wyłącznie na romansie, ale także i potrafiła świetnie odzwierciedlić trudy przetrwania w strasznej rzeczywistości. Obserwując zmagania Arii byłam zmuszona do zastanowienia się, co ja bym zrobiła będąc na jej miejscu. Główna bohaterka zostaje wyrzucona w miejsce, które dotychczas było jej znane tylko z przerażających opowieści, a mimo to wola walki, która się w niej tliła jest ukazana w oszałamiająco dobry sposób. "Przez burze ognia" pokazuje do czego człowiek jest zdolny, w obliczu niebezpieczeństwa i jak silna wola walki w ostatecznym rozrachunku okazuje się przydatna.
Zanim napomknę o romansie, chciałabym też wspomnieć o kreacji bohaterów, bo zdecydowanie zasługuje ona na uznanie. Coraz częściej odkrywam, iż powieści z góry skierowane do młodzieży nie zadowalają pod względem różnorodności postaci. Jeden charakter wygląda jak kalka drugiego. Nie obawiajcie się, w książce Rossi tego nie znajdziecie. Aria, ma ogromną wolę walki, nie poddaje się nawet, gdy staje w obliczu nowej rzeczywistości. Stara się sobie radzić z różnymi efektami. Ale właśnie na tym polega życie, prawda? By po porażce wstać, pozbierać się i próbować dalej, bo jako ludzie popełniamy błędy. Autorka w swoją historię tchnęła realność, nie czyniąc swoich bohaterów wyidealizowanych. Szczególnie interesującą osobowością okazał się dla mnie Perry, który wydaje się mieć dwie sprzeczne natury, z czego do jednej, tej wrażliwszej nie chce się przyznać. Ciekawym doświadczeniem jest obserwowanie, jak jego emocjonalna zbroja kruszy się rozdział po rozdziale. Moją sympatię zaskarbił sobie też Roar, niezwykle interesująca postać, jestem bardzo ciekawa w jaką stronę Rossi pociągnie ten wątek.
Kolejnym plusem tej powieści jest narracja. Veronica Rossi dobrze postąpiła pokazując wydarzenia z dwóch perspektyw - Arii, oraz Perry'ego, przy czym obie narracje są trzeciosobowe. Pozwoliło mi to na lepsze rozeznanie w historii, a autorce - na jeszcze lepsze jej rozwinięcie. Ponadto pisarka ma bardzo dobry warsztat pisarski, przez co jej dzieło czyta się bardzo płynnie, z niesłabnącym entuzjazmem i napięciem. Styl pisania w tej książce jest lekki, przystępny i nieskomplikowany, idealnie wpasował się w mój gust czytelniczy.
Można mówić, że "Przez burze ognia" to tylko kolejna dystopia o tym samym, co już było wałkowane milion razy. Jednak obiektywnie rzecz mówiąc wcale tak nie jest. Książka ta ma w sobie ogromny potencjał, jest pełna oryginalności, a sama autorka pokazuje, iż ma w zanadrzu jeszcze dużo wątków do rozwinięcia i pomysłów do wykorzystania. Poza tym klimat, który Veronica Rossi roztacza nad swoim dziełem jest po prostu intrygujący, przez co jestem szczerze ciekawa, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Mi nie pozostaje nic innego, jak sięgnięcie po kontynuację o tytule "Przez bezmiar nocy", a Was zachęcam do zapoznania się z pierwszą częścią.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/veronica-rossi-przez-burze-ognia.html
ROZDZIELIŁ ICH ŚWIAT
POŁĄCZYŁO PRZEZNACZENIE
Siedemnastoletnia Aria, główna bohaterka książki "Przez burze ognia" mieszka w Reverie, technologicznie rozwiniętej Kapsule, gdzie ludzie są bezpieczni z dala od śmiercionośnego eteru. Podobnie jak inni mieszkańcy Kapsuły Aria egzystuje na dwóch przestrzeniach, tej rzeczywistej, przedstawionej w odrzucający, nijaki sposób oraz...
2013-07-01
Demony istnieją. Normalni ludzie nie mają o nich pojęcia, a ich ochroną zajmuje się stowarzyszenie Tajnych Rodzin, które utrzymuje wszystko w tajemnicy.
Sara Midnight zawsze wiedziała, co jej rodzice robią po zmroku. Sprzeciwiała się, gdy nie chcieli jej niczego nauczyć, zbywając ją lakonicznym stwierdzeniem "masz jeszcze czas". Jednak czas się skończył, gdy umarli, a ona oprócz swojej magicznej mocy - czarnej wody, nie umiała walczyć, bowiem nikt nigdy jej nie wyszkolił. A ktoś bardzo pragnie śmierci Sary...
Niespodziewanie w Szkocji pojawia się jej kuzyn Harry Midnight, którego Sara nie widziała od wielu lat. Ku większemu zaskoczeniu i konsternacji dziewczyny chłopak oznajmia, że chce jej pomóc i ją chronić. Nastolatka nie zna pobudek chłopaka, ale zjawił się on w odpowiednim momencie. We dwójkę podejmują niebezpieczną walkę, w której stawką jest życie ich obojga...
"Wizje" to książka uboga w opisy. Dzieło Danieli Sacerdoti dużo na tym straciło. Przecież akcja w większej części toczy się w pięknej i malowniczej Szkocji! Niestety, ale pojawiały się tylko suche nazwy miejsc i ich skąpe zobrazowanie. Przez ten aspekt nie bardzo potrafiłam coś zdziałać swoją wyobraźnią, bo nie miałam nawet określonego zarysu, przez co nie czułam tego specyficznego klimatu.
Podczas czytania nie mogłam pozbyć się uczucia, iż autorka mocno inspirowała się Darami Anioła autorstwa Cassandry Clare. Strasznie mnie to zirytowało, bowiem serię tę uwielbiam i cenię. Na szczęście w "Wizjach" podobieństwa nie były na tyle jednoznaczne, żeby pozbawić mnie przyjemności czytania. Tematyka demonów to szeroka dziedzina, z której autorzy mogą wciąż jeszcze wiele wyciągnąć.
Akcja w "Wizjach" jest skonstruowana ciekawie, a przede wszystkim błyskawicznie postępuje do przodu. Niestety, ale podczas lektury tej książki nie towarzyszyło mi napięcie, autorka bowiem bardzo szybko wyjaśniła większość niejasnych wątków.
"Rzeczy nie zawsze są takie, jakie się wydają."
A teraz czas na drugą stronę medalu. "Wizje" czyta się wyśmienicie, a wręcz doskonale! Styl pisania Danieli Sacerdoti pozostaje bez zarzutu. Lekki, przyjemny, a do tego łatwy w odbiorze. Po prostu idealny w pozycjach tego gatunku, które mają odprężyć czytelnika i wprowadzić go w inny świat, w którym za każdym rogiem czyha niebezpieczeństwo gotowe do zaatakowania. Właśnie do tego służą do książki. Do oderwania się od monotonnej i szarej rzeczywistości i zakosztowania szczypty adrenaliny!
Uwielbiam zaczytywać się w fantastyce, a szczególnie takiej, która jest połączona wątkiem miłosnym. W "Wizjach" odnalazłam więc dokładnie to, czego szukałam. Obawiałam się jednak, iż autorka nie jest w stanie już niczym mnie zaskoczyć, bowiem to, co serwuje w swojej książce powiela się w milionie innych. "Wizje" jednak pozytywnie mnie zaskoczyły i wybiły z transu, pokazując, iż jest jednak wiele rzeczy, którymi pisarze mogą zaskoczyć swoich czytelników.
Narracja w "Wizjach" jest podzielona. Z jednej strony widzimy co u Sary i Harry'ego, z drugiej dowiadujemy się co nieco o osobach, które przywołują demony, a także o ich pobudkach. Szalenie mi się to spodobało; ukazanie przez autorkę dwoistości natury tych osób. Naświetliła ona czytelnikom ich historie, pokazała, że nie są bezdusznymi istotami, bowiem bolesna przeszłość i cierpienie uczyniły z nich właśnie to, kim są.
"Wizje" to idealna książka na wakacje. Nie jest to lektura wysokich lotów, ale za to bardzo przyjemnie i szybko się ją czyta. Na duży plus zasługuje także świetna oprawa graficzna, która idealnie oddaje klimat tej pozycji. Serdecznie polecam!
"Wzywam swoje koszmary
Wciąż i na nowo
Jestem
Własnym zniszczeniem."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/07/77-daniela-sacerdoti-wizje.html
Demony istnieją. Normalni ludzie nie mają o nich pojęcia, a ich ochroną zajmuje się stowarzyszenie Tajnych Rodzin, które utrzymuje wszystko w tajemnicy.
Sara Midnight zawsze wiedziała, co jej rodzice robią po zmroku. Sprzeciwiała się, gdy nie chcieli jej niczego nauczyć, zbywając ją lakonicznym stwierdzeniem "masz jeszcze czas". Jednak czas się skończył, gdy umarli, a ona...
2013-09-27
"Zakochana w mroku" to książka, którą określiłabym mianem ekscentrycznej i to nie tylko ze względu na nietuzinkowy pomysł na fabułę. To także zasługa różnorodnych opinii na jej temat, a wiadomo - ile ludzi, tyle zdań. Przekonałam się na własnej skórze o wyjątkowości tego dzieła. Jesteście ciekawi? To zapraszam do lektury!
Franny Billingsley nie serwuje swoim czytelnikom tego, co już było. Nie przedstawia nam niewinnej głównej bohaterki. Co to, to nie! Briony ma siedemnaście lat i wraz ze swoją siostrą Rose mieszka w małej osadzie, zewsząd otoczonej niebezpiecznymi bagnami, w których czają się rozmaite stwory. Jednym z nich jest Bagnolud, który powoduje u Rose bagienny kaszel. Briony za wszelką cenę chce pomóc swojej siostrze. Czy jej to się uda? Na dodatek w życiu nastolatki pojawia się Eldric, z którym bardzo szybko nawiązuje nić porozumienia. Czy Briony w końcu mu zaufa i wyzna swoje tajemnice?
Briony to dziewczyna, która przez całą książkę ma wyrzuty sumienia. Tak jakby była winna całemu złu na świecie. Przyznaję, chwilami było to irytujące, ale też w pewien sposób stanowiło odmianę. Mam szczerze dość głupiutkich bohaterek powieści młodzieżowych (oczywiście nie mam na myśli wszystkich), a tutaj spotkało mnie zaskoczenie. Kreacja bohaterów w "Zakochanej w mroku" zasługuje na plus, szkoda, że znalazłam ich niewiele.
Moim zdaniem największym błędem autorki jest powolna, a chwilami wręcz nudna i monotonna akcja. To było najgorsze, co Billingsley swojej książce mogła zrobić. Pokuszę się o stwierdzenie, że momenty przesycone napięciem mogłyby uratować to dzieło. Pomysł jest ciekawy, ale przebieg akcji woła o pomstę do nieba, przez co "Zakochaną w mroku" czyta się naprawdę wolno, bo nie ma niczego, co by czytelnika do dalszego czytania zachęciło. To, czy przerwę lekturę na stronie setnej, czy na dwudziestym rozdziale nie zrobiło mi żadnej różnicy.
Warsztat pisarski autorki jest dosyć... ciężki w odbiorze. Wcale nie jest prosty, jak można by przypuszczać, a z pewnością już nie spodoba się każdemu, szczególnie młodzieży, do której, jak przypuszczam, dzieło to jest skierowane. Język chwilami bywa poetycki, co też jest dosyć specyficzne i nie trafi w gust każdego.
Nie napiszę - polecam, bo mam mieszane uczucia. Z jednej strony, bez obaw mogę napisać: tego jeszcze nie było, ale z drugiej, chwilami naprawdę wkurzał mnie przebieg akcji czy język autorki. Brak było też jakiegokolwiek czynnika przyczynowo skutkowego, a niektóre wydarzenia nie miały najmniejszego sensu. Dlatego odpowiedzcie sobie sami na pytanie, czy chcecie zapoznać się z "Zakochaną w mroku".
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/09/109-franny-billingsley-zakochana-w-mroku.html
"Zakochana w mroku" to książka, którą określiłabym mianem ekscentrycznej i to nie tylko ze względu na nietuzinkowy pomysł na fabułę. To także zasługa różnorodnych opinii na jej temat, a wiadomo - ile ludzi, tyle zdań. Przekonałam się na własnej skórze o wyjątkowości tego dzieła. Jesteście ciekawi? To zapraszam do lektury!
Franny Billingsley nie serwuje swoim czytelnikom...
2013-09-27
Twórczość Jennifer Estep jest mi znana, polubiłam bowiem warsztat pisarski tej autorki za "Ukąszenie pająka", nic więc dziwnego, że bardzo chętnie sięgnęłam po pierwszy tom Akademii Mitu - "Dotyk Gwen Frost". Zdecydowanie mogę zaliczyć poznanie historii Gwen do udanych!
Gwen Frost ma siedemnaście lat, jest Cyganką i uczęszcza do Akademii Mitu. Nie jest to zwyczajna szkoła, podobnie jak główna bohaterka nie jest przeciętną osobą. W Akademii uczą się wyjątkowi potomkowie wojowników, tacy jak Spartanie, Amazonki czy Walkirie. Gwen jednak nie należy do żadnej z tych grup. Dziewczyna ma swój własny wyjątkowy dar: psychometrię. Za sprawą jednego dotyku widzi historię przedmiotu lub nawet człowieka. Jej talent jest problematyczny, sprawia, iż niezwykle ciężko jest jej nawiązać jakąkolwiek znajomość. Bóg Chaosu Loki wciąż istnieje i jak się okazuje - jest gotowy do walki, powodując wiele tragicznych w skutkach wydarzeń.
Wbrew pozorom - Jennifer Estep nie sięgnęła po oklepane motywy. Stworzyła coś prostego, a zarazem fascynującego. Połączyła to, co uwielbiam, czyli romans, a także mitologię i wyczarowała magiczną, fascynującą mieszankę, którą polubiłam już od pierwszej strony. "Dotyk Gwen Frost" czyta się wyśmienicie, a wręcz idealnie! Autorka poprowadziła akcję w ciekawym kierunku, wmieszała obiecujące intrygi i oczywiście umiejętnie w swoją historię wplotła wątek romansu! Zdecydowanie liczę na to, że w kolejnej części rozwinie go jeszcze bardziej.
"Dotyk Gwen Frost" to przyjemna książka, łącząca elementy mitologii i romansu. Jeśli tak jak ja lubicie obie te rzeczy, nie zastanawiajcie się i poznajcie losy nastoletniej Gwen!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/110-jennifer-estep-dotyk-gwen-frost.html
Twórczość Jennifer Estep jest mi znana, polubiłam bowiem warsztat pisarski tej autorki za "Ukąszenie pająka", nic więc dziwnego, że bardzo chętnie sięgnęłam po pierwszy tom Akademii Mitu - "Dotyk Gwen Frost". Zdecydowanie mogę zaliczyć poznanie historii Gwen do udanych!
Gwen Frost ma siedemnaście lat, jest Cyganką i uczęszcza do Akademii Mitu. Nie jest to zwyczajna szkoła,...
2013-10-08
Niedawno zapoznałam się z pierwszą częścią Akademii Mitu pod tytułem "Dotyk Gwen Frost". Wywarła ona na mnie pozytywne wrażenie, więc nie czekałam długo z zapoznaniem się z drugim tomem, "Pocałunkiem Gwen Frost".
Uczniowie Akademii Mitu wybierają się na zimowy festyn. Wśród nich są Rzymianie, Amazonki, walkirie, wikingowie i Cyganka, posiadająca dar psychometrii, a także nasza główna bohaterka, siedemnastoletnia Gwen Frost. Podobnie jak w pierwszej części przed nastolatką i tym razem staną rozmaite i niebezpieczne zadania, którym będzie musiała stawić czoła.
Zazwyczaj jest tak, że kontynuacje serii okazują się albo lepsze, albo gorsze. Z drugą częścią Akademii Mitu jest trochę inaczej, bo podobała się ona mi mniej więcej tak samo jak poprzedniczka. Sam pomysł na książkę jest genialny, mitologię w połączeniu z subtelnym wątkiem romantycznym czyta się wyśmienicie! Czegoś mi jednak zabrakło, koncepcja ta jest naprawdę ciekawa i uważam, że można z niej "wyciągnąć" jeszcze o wiele więcej.
Fabuła "Pocałunku Gwen Frost" nie jest skomplikowana i dobrze, bo czyta się ją doskonale! Jest to niezobowiązujące i przyjemne czytadło, dzięki lekkiemu i przystępnemu warsztatowi Estep. Styl pisania w połączeniu z dynamiczną akcją sprawia, że oderwanie się od lektury jest niezwykle trudnym zadaniem!
Polecam Akademię Mitu fanom młodzieżowych historii z nutką mitologii i romansu, gwarantuję, że podczas czytania serii Jennifer Estep przyjemnie spędzicie czas!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/115-jennifer-estep-pocaunek-gwen-frost.html
Niedawno zapoznałam się z pierwszą częścią Akademii Mitu pod tytułem "Dotyk Gwen Frost". Wywarła ona na mnie pozytywne wrażenie, więc nie czekałam długo z zapoznaniem się z drugim tomem, "Pocałunkiem Gwen Frost".
Uczniowie Akademii Mitu wybierają się na zimowy festyn. Wśród nich są Rzymianie, Amazonki, walkirie, wikingowie i Cyganka, posiadająca dar psychometrii, a także...
2013-10-14
W tych czasach bardzo ciężko o oryginalną, a przy tym dobrą powieść o wampirach, bowiem na rynku wydawniczym nie brakuje takich książek. Ja sama czytałam ich bardzo dużo, a mimo to nadal chętnie po nie sięgam. "Mroczny kochanek" to pierwszy tom rozpoczynający cykl Bractwo Czarnego Sztyletu, autorstwa J.R Ward skupiającym się krwiopijcach.
Beth ma dwadzieścia pięć lat, pracuje jako dziennikarka w miejscowej gazecie i nie ma żadnych większych planów na przyszłość. Wydaje się wręcz, że życie idzie dalej, jakby ją omijając. Jest ona kobietą samotną, nie nawiązuje łatwo nowych relacji i pomimo urody, która gwarantuje jej mnóstwo adoratorów, bohaterka nie jest nimi zainteresowania. Pojawienie się pewnego tajemniczego osobnika zmienia jednak jej stosunek do płci przeciwnej...
Ghrom jest szefem wampirzej organizacji, walczącej ze złymi wampirami - Reduktorami. Oprócz tego jest królem, co zawdzięcza swojemu unikalnemu i obecnie rzadkiemu już pochodzeniu. Mężczyzna jednak nie jest z niego dumny - wręcz przeciwnie, nie czuje się dobrze w roli władcy.
Ścieżki tych dwojga przecinają się, gdy Beth okazuje się jedną z córek członka Bractwa Czarnego Sztyletu - Hardhego, a tym samym jest pół-wampirem, pół-człowiekiem i musi przejść przemianę w krwiopijcę. Ghrom ze względu na szacunek do przyjaciela chce jej w tym pomóc, jednak nie żywi do niej głębszych uczuć. Z czasem jednak i one rozkwitają, i w efekcie - oboje się w sobie zakochują. Jak dalej potoczą się losy tych dwojga? I czy w ogóle ich nietypowy związek ma szansę przetrwania, tym bardziej, że żądni krwi Reduktorzy czają się za rogiem?
Czytelnik wkracza w świat pełen wampirów. Dosłownie. Są wszędzie. Ci dobrzy i ci źli. Niech jednak nie zmyli Was ten czarno-biały schemat, bowiem u Ward wszystko przybrało oryginalną i ciekawą formę. Widać, że autorka ma obiecującą wizję na fabułę, a przede wszystkim seria przez nią wykreowana ma ogromny i nieograniczony potencjał. Pisarka bez problemu może nim manipulować i kształtować go według własnej woli. Jestem ciekawa jak wykorzysta ona swój warsztat pisarski w kolejnych częściach.
"Mroczny kochanek" jest jedną z tych książek, które czyta się w rekordowym tempie. Szybko. Przyjemnie, a przede wszystkim bez nieustannie towarzyszącego uczucia: "to już było". J.R Ward ma bardzo przystępny styl pisania, a w swoim dziele dodatkowo zamieściła interesujące nowe słownictwo (na początku powieści jest ono wyjaśnione). Podsumowując: niedługo mam zamiar zapoznać się z kolejnymi częściami Bractwa Czarnego Sztyletu, bo zdecydowanie są one warte poznania!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/118-jr-ward-mroczny-kochanek.html
W tych czasach bardzo ciężko o oryginalną, a przy tym dobrą powieść o wampirach, bowiem na rynku wydawniczym nie brakuje takich książek. Ja sama czytałam ich bardzo dużo, a mimo to nadal chętnie po nie sięgam. "Mroczny kochanek" to pierwszy tom rozpoczynający cykl Bractwo Czarnego Sztyletu, autorstwa J.R Ward skupiającym się krwiopijcach.
Beth ma dwadzieścia pięć lat,...
2013-10-22
Nasza główna bohaterka to niepokorna i nieco szalona Deznee Cross. Nastolatka ma siedemnaście lat i mieszka ze swoim ojcem prawnikiem, z którym nie ma, delikatnie mówiąc, zbyt dobrych relacji. Imprezuje razem ze swoimi przyjaciółmi, z którymi dzieli wspólne zainteresowania. Po prostu wiedzie zwyczajne życie, takie, jak inne młode dziewczyny. Do czasu, bo gdy u jej stóp ląduje przystojny i tajemniczy chłopak Kale na jaw wychodzą od dawna skrywane tajemnice rodzinne.
Chciałabym napisać, że "Dotyk" wzbudził we mnie całą gamę różnorodnych uczuć. Naprawdę, chciałabym. Nie lubię psuć opinii książkom, bo przecież czytanie jest wspaniałe, nieważne po co sięgamy. Do przeczytania powieści Jus Accardo bynajmniej nie skłoniła mnie troszkę nieudana okładka wydawnictwa Dreams, co mnie niejako zdziwiło, bo słynie ono z pięknych i klimatycznych grafik. Jednakże, nie o tym chcę tutaj rozprawiać. Uwielbiam połączenie fantastyki i romansu, więc nie mogłam darować sobie tej lektury, tym bardziej, że zbliża się premiera drugiego tomu. Niestety, może przez wzgląd na moje podekscytowanie rozczarowanie okazało się jeszcze większe.
Tempo, jakie Jus Accardo narzuciła swojej książce jest zdumiewająco szybkie. Przy takiej konstrukcji akcji nie ma mowy o dokładnym, a przede wszystkim chwytliwym wprowadzeniu. Czytelnik od początku zostaje wessany w wir wydarzeń, co, nie przeczę, niekiedy jest dobrą rzeczą, ale w "Dotyku" zwyczajnie się nie sprawdziło. Brak było jakiejkolwiek spójności w zdarzeniach, bo miały one miejsce wręcz błyskawicznie. Ja się pytam, gdzie interesujący początek? Autorka nie stworzyła czegoś, w co byłoby warto nieustępliwie brnąć, a ja zrobiłam to tylko z zasady, żeby skończyć to, co już zaczęłam. Tak to jest, raz powieść jest za wolna i za nudna, a raz za szybka. Pisarze muszą po prostu odnaleźć swój złoty środek, aby stworzyć coś, przy czym możemy przyjemnie spędzić czas.
Napisałam o akcji, to teraz napomknę o postaciach. Wiadomo powszechnie, że zazwyczaj główne bohaterki są irytujące, wkurzające i w ogóle gdzie z nimi do życia, a tym bardziej do czytania. W tym przypadku jest pół na pół. W jednej chwili Deznee zaskakiwała mnie swoją zadziornością i nieustępliwością, tylko po to, aby zaraz razić swoją głupotą i porywczością. Rozwój wydarzeń, tajemnice, o których się dowiedziała tak jakby w ogóle nie wpłynęły na tok jej rozumowania. Nawet męskie charaktery wołają o pomstę do nieba, chociaż jedynie Alex przykuł moją uwagę na tyle, żebym nie rzuciła tej książki w kąt. To, dlaczego tak bardzo nie spodobali mi się bohaterowie to fakt, że autorka stworzyła ich bardzo schematycznie, nie skupiła się nawet na opisywaniu ich emocji. Miałam wrażenie, że są, aby być, ale nie wnieść nic produktywnego w to dzieło.
Podsumowując: "Dotyk" to całe pasmo rozczarowań i zgrzytów. Nie wiem, czy dla jednej postaci powinnam kontynuować przygodę z tą serią. Tym bardziej, że książek z tego gatunku na rynku wydawniczym nie brakuje.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/119-jus-accardo-dotyk.html
Nasza główna bohaterka to niepokorna i nieco szalona Deznee Cross. Nastolatka ma siedemnaście lat i mieszka ze swoim ojcem prawnikiem, z którym nie ma, delikatnie mówiąc, zbyt dobrych relacji. Imprezuje razem ze swoimi przyjaciółmi, z którymi dzieli wspólne zainteresowania. Po prostu wiedzie zwyczajne życie, takie, jak inne młode dziewczyny. Do czasu, bo gdy u jej stóp...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-23
Dawno temu, kiedy byłam w fazie czytania wszystkiego o wampirach sięgnęłam po znaną serię Melissy de la Cruz, Błękitnokrwistych. I choć pierwsza część średnio mi się podobała, to postanowiłam w końcu zapoznać się z kontynuacją o równie wdzięcznym tytule, co okładce. Mowa oczywiście o "Maskaradzie".
Na początku pragnę zaznaczyć, iż "Maskarada" podobała mi się znacznie bardziej niż pierwsza część. Było w niej po prostu więcej akcji i tajemnic, a to są dla mnie obowiązkowe rzeczy w fantastyce. Bez nich ani rusz. Wprawdzie i tutaj autorce znowu podwinęła się noga i nie uniknęła ona zbyt szczegółowych opisów strojów, a w szczególności ich metek, co jest naprawdę straszliwie irytujące. Rozumiem, że w ten sposób Cruz chciała podkreślić wyjątkowość błękitnokrwistych, ale doprawdy, nie popadajmy w przesadyzm. Skoro zaczęłam od wad, to od razu przejdę do kolejnej... jaką jest nieumiejętność budowania napięcia przez autorkę. Dosłownie. Dużo, dużo akcji, przyjemnie się czyta, ale nic poza tym. To nie jest jedna z tych serii, które się pochłania z wypiekami na twarzy.
Pomimo tego, że "Maskarada" obfituje w akcję, to naprawdę ciężko jest streścić w kilku zdaniach zarys fabuły. Naprawdę, coś takiego zdarza mi się pierwszy raz. Przede wszystkim na tylnej okładce książki jest za dużo opisu; komu chciałoby się to wszystko czytać? W każdym razie głównie akcja skupia się na poszukiwaniach dziadka Schuyler, podczas gdy równocześnie na Manhattanie trwają przygotowania do legendarnego balu, a nawet w szkole pojawia się nowy uczeń. Z czasem na jaw wychodzą coraz to nowsze intrygi, w które zamieszani są nasi mniej (lub bardziej) lubiani bohaterowie.
W serii Melissy de la Cruz nie znajdziemy wymiarowych, kolorowych i różnorodnych bohaterów. Nie da się ukryć, iż autorka nie bardzo wnikała w osobowości postaci, przez co wszyscy są do siebie bardzo podobni. Wykreowani bez emocji, na potrzebę tzw. "młodzieżówki". Ja poszukuję nieco więcej w książkach, więc mnie to nie zadowoliło. Wyróżnię jedynie Mimi, rozpuszczoną i bogatą nastolatkę, która ciekawie się wyróżnia na tle innych, bezosobowych bohaterów, w szczególności Schuyler.
Błękitnokrwiści to cykl będący (jak dla mnie) wampirzym odpowiednikiem Plotkary, która reprezentuje sobą bardzo żenujący poziom. Mamy bogatych nastolatków, którzy w wakacje robią takie rzeczy, które mogą robić tylko ci "bogaci", dużo akcji i w zasadzie to tyle, nic ambitnego, a mimo to, fajnie się ją czyta. Ponadto "Masakrada" wypada znacznie lepiej w zestawieniu z pierwszą częścią.
Błękitnokrwiści to przyjemny czasoumilacz, lekkie i nieskomplikowane czytadełko. Jeśli takie było zadanie tego cyklu, to zostało ono spełnione.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/melissa-de-la-cruz-maskarada.html
Dawno temu, kiedy byłam w fazie czytania wszystkiego o wampirach sięgnęłam po znaną serię Melissy de la Cruz, Błękitnokrwistych. I choć pierwsza część średnio mi się podobała, to postanowiłam w końcu zapoznać się z kontynuacją o równie wdzięcznym tytule, co okładce. Mowa oczywiście o "Maskaradzie".
Na początku pragnę zaznaczyć, iż "Maskarada" podobała mi się znacznie...
2013-10-31
Carrie Jones to amerykańska autorka powieści dla młodzieży, za jej najpopularniejsze dzieła uznaje się serię opowiadającą o piksach, rozpoczętej "Pragnieniem". Cieszą się one sporą popularnością, ponadto gościły na liście New York Timesa.
Poznajcie nastolatkę imieniem Zara White, która z dnia na dzień musi przystosować się do zimnego i ośnieżonego miasteczka w północnym stanie Maine. Dla dziewczyny, która jest przyzwyczajona do upalnego Charlestonu nie jest to łatwym zadaniem. Powodem jej przeprowadzki jest śmierć ojczyma, którego Zara traktowała jak swojego ojca. Na domiar tego, ta pozornie mała i spokojna mieścina okazuje się pełna sekretów, bowiem nastoletni chłopcy zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach. Bohaterka oraz jej nowo poznani przyjaciele będą próbowali rozwikłać tę zagadkę, ale czy nie okaże się ona dla nich zbyt niebezpieczna, szczególnie dla Zary, którą nękają rozmaite fobie?
"Pragnienie" przykuło mój wzrok swoją bardzo udaną i interesującą okładką, która - jak się okazało, jest trafiona w odniesieniu do treści. Opis również mnie zaciekawił, Carrie Jones napisała serię książek z gatunku, które bardzo lubię, mowa tutaj oczywiście o osławionym paranormal romance. Zdecydowanie coraz bardziej ciężko jest znaleźć wśród nich coś oryginalnego, coś niesztampowego i coś, co oderwie nas od rzeczywistości na kilka godzin. Jones udało się to wyśmienicie!
Choć "Pragnienie" jest książką lekką i raczej mało skomplikowaną, to niesie ze sobą coś więcej, niż milion innych historii z romantycznym i fantastycznym tłem. Owszem, występuje tutaj wątek i miłosny, który od początku prezentuje się bardzo sztampowo, ale mimo to doceniłam obiecującą koncepcję autorki na fabułę. Pojawiła się tutaj taka innowacja jak piksy, pewnie jak ja sądzicie, że są to małe, niegroźne i dobre z natury stworzonka, nic bardziej mylnego - Jones w umiejętny sposób to zobrazowała. Nic więcej nie zdradzam, będziecie musieli sami się przekonać.
W książce tej znalazło się także miejsce na kilka humorystycznych wstawek. Ciekawie wypadły w odniesieniu do całej lektury, urozmaicając ją i czyniąc czytanie "Pragnienia" jeszcze bardziej przyjemniejszym i absorbującym. Poważnie, kilka razy szeroki uśmiech nie schodził z mojej twarzy!
Jedyne, co okazało się dla mnie wadą, to zbyt mała objętość, nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby "Pragnienie" byłoby grubsze. Powieść tę polecam przede wszystkim osobom poszukującym czegoś lekkiego i przyjemnego. Lektura ta jest idealna na jesienne wieczory, czyta się ją błyskawicznie. Ja bez najmniejszych oporów gładko wniknęłam w misternie stworzony przez Jones świat.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/11/120-carrie-jones-pragnienie.html
Carrie Jones to amerykańska autorka powieści dla młodzieży, za jej najpopularniejsze dzieła uznaje się serię opowiadającą o piksach, rozpoczętej "Pragnieniem". Cieszą się one sporą popularnością, ponadto gościły na liście New York Timesa.
Poznajcie nastolatkę imieniem Zara White, która z dnia na dzień musi przystosować się do zimnego i ośnieżonego miasteczka w północnym...
2013-07-01
Scott Westerfeld przenosi swoich czytelników do świata nietypowego w każdym tego słowa znaczeniu. Tally Youngblood z niecierpliwością wyczekuje swoich szesnastych urodzin, wtedy bowiem każdy nastolatek przechodzi skomplikowaną operację i przestaje być Brzydkim, a staje się Ślicznym. Dziewczyna nie może się już doczekać swojego nowego idealnego życia, w którym najważniejsza będzie zabawa, tym bardziej, że jej niegdyś najlepszy przyjaciel, Peris przeszedł już swój zabieg. Tally podczas wykręcania jednego ze swoich numerów poznaje Shay, która urodziny obchodzi tego samego dnia. Między nimi od razu nawiązuje się nić porozumienia i stają się nierozłączne. Do czasu, gdy Shay oznajmia przyjaciółce, że nie chce stać się Śliczna i proponuje jej ucieczkę do Dymu - miejsca pełnego Brzydkich, Tally jednak nie chce ryzykować i odmawia.
Szalenie polubiłam antyutopijną wizję cywilizacji wykreowaną przez Scotta Westerfelda. Jest oryginalna i przedstawiona w intrygujący sposób. Każdy nastolatek do momentu ukończenia 16-tego roku życia mieszka w Brzydalowie, potem później przechodzi operację, aby stać się Ślicznym i zamieszkać w Mieście Nowych Ślicznych. Życie osób po tym zabiegu jest wolne od trosk. Mieszkańcy bawią się, spędzają ze sobą czas, nieustannie imprezują. Każdy z nich wygląda podobnie: wielkie, błyszczące oczy, pełne usta, idealnie symetryczne rysy twarzy oraz proporcje ciała. Taki świat pociąga główną bohaterkę, która odlicza dni do momentu, w której jej dotychczasowa egzystencja ulegnie zmianie. Przez splot niespodziewanych wydarzeń Tally powoli zaczyna rozumieć, że nic nie jest takie, jakie się wydaje, a bycie takim samym wśród innych wcale nie jest takie wyjątkowe.
Rozczarował mnie niestety pewien aspekt. Mianowicie ubogie opisanie poprzedniej cywilizacji, na której ruinach powstała nowa. Jej mieszkańcy nazywani byli Rdzawcami. W życiu owych ludzi ciągle toczyły się wojny, nieporozumienia, rozprzestrzeniał się także rasizm. Po ich upadku powstał nowy porządek rzeczy. Ludzie zaczęli przechodzić operacje, aby wyglądać tak samo ślicznie, ażeby nie było na świecie niesprawiedliwości, np. dostawanie lepszych stanowisk pracy ze względu na wygląd. I muszę przyznać, że ta myśl jest w dziwny sposób prawdziwa i intrygująca. Czyż tak właśnie nie jest? Czyż mimo wszystko nie oceniamy siebie po wyglądzie? Nie da się ukryć, że uroda otwiera wiele drzwi, ale posiadanie takiej samej twarzy, jak milion innych osób nie wydaje się dla mnie czymś pociągającym. Sądzę, iż każdy z nas powinien mieć cechy, zarówno te zewnętrzne jak i wewnętrzne, które odróżniają go od reszty, zwyczajnie czyniąc oryginalnym.
Najbardziej oczywiście intrygują sami Brzydcy, nastolatkowie, którzy nie przeszli jeszcze operacji. Od dzieciństwa wmawiano im, iż nie są ładni i powinni podporządkować się panującym zasadom. Takie ciągłe wpajanie dzieciom określonych wzorców sprawiło, iż sami bez żadnych zahamowań wyzywali się od różnych, nie czując się przy tym nawet ani trochę urażonym. W końcu ich życie sprzed bycia Brzydkim nie jest ważne, bowiem najważniejsze jest stanie się Ślicznym.
Bohaterowie w "Brzydkich" zostali wykreowani z niezwykłą precyzją, a przede wszystkim są plastyczni. Na początku bardziej polubiłam Shay, bowiem ona w odróżnieniu od głównej bohaterki była pełna werwy, żywiołowości i odwagi. Później jednak i Tally zyskała w moich oczach. Nie okazała się bezwładną marionetką w rękach władzy, jak początkowo sądziłam, bowiem z każdą stroną jej stosunek do operacji się zmieniał.
Miłym akcentem okazał się dla mnie także wątek miłosny, w prawdzie w pierwszej części nie został on za bardzo rozwinięty, to jestem pewna, że w kontynuacji ulegnie to zmianie.
"Brzydcy" to ciekawa książka, pełna wielu nowych pomysłów. Przede wszystkim przeczytałam, a raczej pochłonęłam ją w zastraszająco szybkim tempie. Serdecznie polecam!
„Kłamstwa tkały się same, wplatając w swą sieć jak najwięcej nitek prawdy.”
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/07/90-scott-westerfeld-brzydcy.html
Scott Westerfeld przenosi swoich czytelników do świata nietypowego w każdym tego słowa znaczeniu. Tally Youngblood z niecierpliwością wyczekuje swoich szesnastych urodzin, wtedy bowiem każdy nastolatek przechodzi skomplikowaną operację i przestaje być Brzydkim, a staje się Ślicznym. Dziewczyna nie może się już doczekać swojego nowego idealnego życia, w którym najważniejsza...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-20
"Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" to książka, o której słyszałam na długo przed jej polską premierą. To powieść, o której mówi się, iż jest angielską odpowiedzią na amerykańską sagę Zmierzch. I w tej chwili w umyśle czytelnika pojawia się bezbarwna, niezdarna Bella Swan oraz świecący się, będący wampirem Edward Cullen, czyli jedne z najgorszych kreacji literackich dziejów. Gwoździem do trumny jest dyskusyjność warsztatu pisarskiego Stephenie Meyer. Na szczęście dzieło Abigail Gibbs reprezentuje sobą coś innego, poniekąd świeżego, nawet jeśli bardzo wiele zostało już powiedziane o tych istotach.
Przenosimy się do Londynu, gdzie życie wiedzie zwyczajna siedemnastolatka imieniem Violet Lee. Pech chciał, że znalazła się ona w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie, bowiem została ona świadkiem makabrycznych wydarzeń na Trafalgar Square. Dziewczyna wkracza w świat, który do tej pory był jej całkowicie obcy i którego nawet istnienia nie podejrzewała. Staje się pionkiem w wielkiej machinie wampirzego społeczeństwa. Zakładnikiem, przed którym nie stoi cały wachlarz wyborów.
Violet zamieszkuje w pełnym przepychu wampirzym dworku, otoczonym ciemnym lasem. Klimat iście tajemniczy i przerażający, czyli idealnie pasujący do wampirów. Poznaje zwyczaje krwiopijców, a nawet się z nimi zaprzyjaźnia. Szybko odkrywa też, iż świat ten jest dla niej pociągający i straszny równocześnie. W tym nowym miejscu odnajduje miłość, której się tam nie spodziewała, zaczyna bowiem żywić uczucia do nieobliczalnego, aroganckiego i irytującego Kaspara. Ich początkowa niechęć przeradza się we wzajemną fascynację. Jednak, gdy nadejdzie czas, Violet będzie musiała podjąć decyzję, która zaważy na jej dalszej przyszłości.
Abigail Gibbs swojej historii zapewniła mocne, zapadające w pamięć wprowadzenie, tym samym pokazując od razu, iż nie zamierza robić ze swoich wampirów słodkich maskotek ani wampirzych karykatur. Mój mózg chyba nie wytrzymałby kolejnej dawki świecących się krwiopijców. Samo sięgnięcie po ten wątek nie znaczy od razu, iż nie będzie on reprezentował sobą czegoś nowego, a sposób w jaki autorka je ukazała jest nad wyraz dobry, inny. U Gibbs są one niezwykle groźne, żądne krwi i co najważniejsze - posiadają swój własny polityczny światek. Mają swojego Króla, swoją radę i oczywiście wampirze społeczeństwo, wszystko to razem wzięte tworzy Zjednoczone Królestwo. Brzmi ciekawie, prawda? Czytanie o tym jest jeszcze lepsze.
Historia autorki tego dzieła może posłużyć za przykład aspirującym młodym pisarkom pragnącym wydać swoje dzieło, bowiem Abigail Gibbs zaczęła publikować swoją książkę w Internecie. Warto dodać, że miała wtedy zaledwie piętnaście lat. Pisarki z pogranicza young adult mogą pozazdrościć jej warsztatu pisarskiego, który może jeszcze nie jest "wyrobiony", ale wszystko przyjdzie z czasem. Przede wszystkim Gibbs pisze plastycznie, umie w ciekawy sposób poprowadzić fabułę i sprawić, iż czytelnik nie będzie mógł się od lektury oderwać. Dodatkowym plusem jest oczywiście kreacja bohaterów. Główna bohaterka to przebojowa, pyskata, chwilami straszliwie irytująca nastolatka. Jej częsty płacz okazał się dla mnie nie do zniesienia, można to jednak usprawiedliwić jej kiepską sytuacją. W ostatecznym rozrachunku zyskała moją sympatię. Z kolei męska postać, do której można wzdychać to Kaspar. Powinniście jednak uważać, bo on zdecydowanie równie niebezpieczny jak przystojny. Na początku całkowicie mnie od siebie odrzucił. To takie połączenie mojego aroganckiego ideału jakim jest Jace ("Dary Anioła") z kimś o nutkę ostrzejszym niż on. Bo Kaspar zdecydowanie jest bardziej nieobliczalny i pełen sprzeczności. Czuję pewien niedosyt odnośnie bohaterów drugoplanowych, którzy zostali potraktowani po macoszemu. Liczę na to, iż ulegnie to zmianie w kolejnej części, która jest już zapowiedziana na 2014 rok.
"Mroczna bohaterka" nie jest powieścią idealną. Miałam z nią małe upadki, po których następowały wzloty. Początkowo nie udzielił mi się mroczny klimat tego dzieła, jednak druga połowa książki była po prostu oszałamiająca. Dosłownie nie mogłam się od niej oderwać, głodna kolejnych wydarzeń. "Mroczna bohaterka" obfituje w nieprzewidywalność, krwawe sceny oraz nowe spojrzenie na wampirzą społeczność. Powiedziałabym raczej, że jest w prowokujący sposób dobra. Tutaj nie ma cukierkowej historii miłości. Gibbs sprawnie potrafi operować emocjami czytelnika, a zderzenie światów: wampirzego i ludzkiego ukazuje w interesujący sposób. Uważam, iż każdy fan paranormal romance powinien się z nią zapoznać, a także osoby głodne nowych wrażeń. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/11/abigail-gibbs-mroczna-bohaterka-kolacja.html
"Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" to książka, o której słyszałam na długo przed jej polską premierą. To powieść, o której mówi się, iż jest angielską odpowiedzią na amerykańską sagę Zmierzch. I w tej chwili w umyśle czytelnika pojawia się bezbarwna, niezdarna Bella Swan oraz świecący się, będący wampirem Edward Cullen, czyli jedne z najgorszych kreacji literackich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-30
Od początku zaintrygował mnie romans paranormalny o tytule "Sevile. Magia i miłość" autorstwa Marty Dąbkowskiej. Piękna okładka i intrygujący opis - czego chcieć więcej?
"Przeszłam przez długi oświetlony korytarz prowadzący do sali tronowej. Dookoła latały jakieś małe stworki i zewsząd dobiegał ich cichutki śpiew."
Główną bohaterką jest sevilka, zuchwała Selena. Istoty te mają za zadanie wtrącać się w życie śmiertelników. Selena otrzymuje od swojego władcy, Vincenta wymagające zadanie - ma powstrzymać rozwój badań naukowych dwudziestoośmioletniego Daniela Torresa, nieważne jest w jaki sposób to zrobi. Już wtedy wiedziała, że przysporzy jej ono wiele problemów, nie miała jednak pojęcia jak wiele... Selenę i Daniela niespodziewanie połączyło uczucie, komplikując tym samym zadanie sevilki, a Vincent nie należy do pobłażliwych władców...
"Sevile zamieszkują przestrzeń, której jeszcze nikomu nie udało się zobaczyć ani zbadać. To sfera między Niebem a Piekłem, tuż nad Ziemią. Z tej perspektywy możemy spokojnie obserwowować poczynania ludzi. No i cóż poradzić, że czasem lubimy wtrącać się w człowiecze życie."
Księgarnie obecnie roją się od książek z gatunku paranormal romance, który zdecydowanie czyta mi się najprzyjemniej. Co zatem odróżnia tę książkę? Z pewnością jest to nieprzeciętny pomysł, sevilów w końcu do tej pory jeszcze nie było. Minusem tej lektury jest szybki, a niemalże błyskawiczny postęp akcji, nie pozwoliło to czytelnikowi na "wdrożenie" się w opowieść. "Sevile. Magia i miłość" uważam za udany debiut. Jest to przyjemna, lekka i niezobowiązująca książka na jeden wieczór.
http://www.destructionorsalvation.blogspot.com/2013/04/43-marta-dabkowska-sevile-magia-i-miosc.html
Od początku zaintrygował mnie romans paranormalny o tytule "Sevile. Magia i miłość" autorstwa Marty Dąbkowskiej. Piękna okładka i intrygujący opis - czego chcieć więcej?
"Przeszłam przez długi oświetlony korytarz prowadzący do sali tronowej. Dookoła latały jakieś małe stworki i zewsząd dobiegał ich cichutki śpiew."
Główną bohaterką jest sevilka, zuchwała Selena....
2013-12-14
Kojarzycie książkę autorstwa Dee Shulman, "Gorączkę"? Nawet jeśli jej nie czytaliście, to na pewno pamiętacie jej piękną okładkę. Całkiem niedawno miałam okazję się z nią zapoznać i pomimo rozczarowania (połączonego z niedosytem) złożyło się tak, że kontynuacja wpadła w moje ręce. Gdy już trzymałam w swoich dłoniach "Gorączkę 2", pozachwycałam się jej świetną szatą graficzną, pełna pozytywnych przeczuć przystąpiłam do lektury.
Dla przypomnienia: w poprzednim tomie poznaliśmy Ewę, uczennicę ekskluzywnej szkoły z XXI wieku oraz Sethosa Leontisa, rzymskiego gladiatora. Tę dwójkę, kompletnie z innych epok połączyła miłość, której nie może przerwać nawet niebezpieczny wirus. Niestety, stan Ewy zaczyna się pogarszać, jej chłopak boi się o życie swojej dziewczyny, ponieważ żadne z nich nie ma odpowiedzi dotyczących tej tajemniczej choroby.
Choroby, która w zastraszającym tempie zaczyna zbierać swoje żniwa...
Zacznijmy od tego, iż w "Gorączce 2" mamy kilku głównych bohaterów. Oczywiście nadal prym wiodą Ewa i Seth, ale występują także poboczne postacie, których wątki również odgrywają istotną rolę, a wraz z postępem fabuły czytelnik odkrywa, iż wszystko łączy się w spójną całość. W każdym razie, autorka wprowadziła kilka ciekawych osobowości do swojego dzieła: Jennifer Linden oraz Nicka Mulldera, nieustępliwą dziennikarkę i równie nieustępliwego policjanta. Oboje stanowią interesujący duet. Oprócz tego nie zabrakło postaci, które poznaliśmy w poprzedniej części, Zackary'ego oraz Matthias'a.
Nie będę tutaj lukrować i słodzić, bo wprowadzenie kilku narratorów nie okazało się strzałem w dziesiątkę. Na początku pomysł ten bardzo mi się spodobał, ale i dalej w las, tym bardziej zaczął mnie nudzić. Bądźmy szczerzy, przy takiej objętości książki (prawie 500 stron) potrzeba czegoś więcej niż dużej ilości bohaterów, aby zaciekawić czytelnika. W efekcie otrzymałam prawdziwą huśtawkę w emocji. W jednej chwili książka całkowicie mnie pochłaniała i wciągała, tylko po to, aby zaraz zacząć mnie nudzić, przez co czytanie "Gorączki 2" okazywało się bardziej przykrym obowiązkiem niż przyjemnością. Najpoważniejsze zarzuty, jaki mogę zarzucić autorce to brak dynamizmu akcji oraz nieumiejętne budowanie napięcia. Żeby było śmieszniej, obie te rzeczy raz występują, a raz nie. Zaraz, zaraz, czyżbym sama sobie przeczyła? Wybaczcie, ale nie mam pojęcia jak to nazwać. Wiecie, pierwsze sto stron to nuda, nuda, nuda, a kolejne obfitują w emocje. Pisarka gra na nerwach czytelnika, bez wątpienia. Jak wyżej napisałam, gdy obie te rzeczy się pojawiały, oderwanie się od lektury było praktycznie niemożliwe, ale gdy ich brakowało potrzebowałam dużej siły woli, aby dalej zagłębiać się w tą książkę. Naprawdę nie wiem, jak można tak to na całej linii zawalić- i przepraszam- ale jestem zwyczajnie sfrustrowana, gdy po raz etny mam do czynienia z powieścią z niewykorzystanym potencjałem. W końcu, ileż myśmy już ich mieli? Moją irytację potęguje fakt, iż Dee Shulman potrafi kreować "fajnych" bohaterów i fascynującą fabułę, ale jeśli chodzi o wyżej wymienione rzeczy to zaczynają się schody. Szkoda, naprawdę szkoda
Początkowo akcja skupia się praktycznie tylko na miłości Ewy i Setha. Podczas czytania o ich ckliwej miłości myślałam, że czeka mnie powtórka z pierwszej części. Wiecie, naiwna opowiastka o dwóch nastolatkach walczących z przeciwnościami losu. Brzmi znajomo? Doszłam do tego momentu w lekturze, gdy już myślałam, że zacznę- przepraszam za określenie, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl- rzygać tęczą. Na szczęście Dee Shulman wrócił rozsądek i akcja zaczęła wracać na prawidłowe tory. Oczywiście romans wciąż występował, ale w znośnej i nieprzytłaczającej dawce (uff!).
Nie ukrywam, iż autorka ma ciekawy pomysł na serię, na pewno można dużo z niego wyciągnąć. Jego zasoby są praktycznie nieskończone, można nimi manewrować, oj można. Oprócz tego mamy podróże w czasie i Parallon - alternatywny, równoległy do naszego świat. Muszę przyznać, że wydarzenia, które mają w nim miejsce zaczynają mnie coraz bardziej fascynować. Nawet bardziej niż historia Ewy i Setha.
Przeglądając książki z gatunku paranormal romance można spokojnie stwierdzić, iż na rynku wydawniczym ich nie brakuje. Niestety, ale tym samym jest coraz ciężej o coś oryginalnego i nietuzinkowego. "Gorączka" to przyjemna seria, której nie brak mankamentów, ale o ile niewymagający czytelnik przymknie na nie oko - to da się wciągnąć lekturze, odkrywając przy tym z niejakim zaskoczeniem, że dzieło to zaczyna go wciągać. No właśnie, drogi czytelniku! Jeśli liczysz na lekką lekturę, to dobrze trafiłeś. Cykl Dee Shulman do idealna odskocznia od ponurej monotonii.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/dee-shulman-goraczka-2.html
Kojarzycie książkę autorstwa Dee Shulman, "Gorączkę"? Nawet jeśli jej nie czytaliście, to na pewno pamiętacie jej piękną okładkę. Całkiem niedawno miałam okazję się z nią zapoznać i pomimo rozczarowania (połączonego z niedosytem) złożyło się tak, że kontynuacja wpadła w moje ręce. Gdy już trzymałam w swoich dłoniach "Gorączkę 2", pozachwycałam się jej świetną szatą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-03
Twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej jest mi dobrze znana, przeczytałam bowiem kilka jej dzieł, jedne podobały mi się mniej, drugie bardziej. Mimo to, gdy tylko zauważyłam "Obrońcę nocy" byłam ciekawa, jak nasza rodzima pisarka spisze się w fantastyce. Jesteście ciekawi moich dosyć, delikatnie rzecz ujmując, mieszanych wrażeń?
Przenosimy się do Miasta Aniołów, gdzie mieszka dziennikarka śledcza Melisa Mallory. I to nie byle jaka dziennikarka, ale najlepsza w swoim fachu. Ostatnie jej artykuły skupiają się na niebezpiecznym narkotyku o nazwie ToxicCristal, który niesie za sobą coraz większą liczbę ofiar. Sytuację stara się uratować Nocny Łowca, samozwańczy superbohater miasta, który chce ocalić bezbronnych, stojąc na granicy prawa i walcząc o bezpieczeństwo w mieście.
Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, gdy firma, w której pracuje główna bohaterka zostaje wykupiona przez Maseratti Enterprises, na czele której stoi niebywale przystojny i groźny James Maseratti. Ścieżki tych dwojga, chociaż nie powinny, krzyżują się.
Jak dalej potoczą się ich losy?
"Obrońca nocy" zraził mnie najbardziej jednym, bardzo istotnym, o ile nie najważniejszym elementem w całej fabule powieści: miłością, a konkretnie jej wykonaniem. Uwaga, teraz najlepsze! Bohaterowie zakochują się w sobie na przełomie kilku dni. Nie, że są sobą oczarowani i w ogóle, ale darzą się taką miłością, która jest jedna na całe życie. Po przeczytaniu tej książki zaczęłam się zastanawiać, czy to po prostu ja nie jestem romantyczką albo nie jestem naiwna. Którą z tych dwóch opcji wolicie?
Zastanawiam się, czy autorka może wymyślić coś nowego, bo póki co, jak dla mnie "Obrońca nocy" jest powieścią sztampową, która uparcie trzyma się schematu innych dzieł Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Tylko, że tutaj mamy do czynienia z fantastycznym tłem. Szybko pędząca akcja, błyskawiczny romans, szczypta przeciwności losu i mamy przepis na idealne kobiece czytadło. W sumie z tym, czy idealne mogłabym polemizować, ale nie wdawajmy się w szczegóły. O ile taki wzór na początku mógł ciekawić, uprzyjemnić czas, o tyle po kolejnych zapoznaniach się z książkami tej pisarki zaczyna to po prostu okropnie i niemiłosiernie nudzić. W efekcie, "Obrońca nocy" najwyraźniej w świecie niczym mnie nie zaskoczył, chociaż nie jest to winą warsztatu pisarskiego autorki, który jest naprawdę dobry. Bardzo przystępny, przez co lekturę tę czyta się błyskawicznie.
"Obrońca nocy" obfituje w takie perełki jak: "A teraz... teraz ją straciłem, chociaż tak naprawdę nigdy nie była moja" czy "A jak mogłem z nią walczyć, skoro miała nade mną władzę absolutną...?" Autorka sili się na artyzm, patos i zwyczajnie przesadza. Za dużo w tym melodramatu.
Pozytywny akcent jest taki, iż Melisa Mallory jest ciekawą główną bohaterką. Należy do tych kobiet, które uparcie bronią swoich racji i nie dają sobie w kaszę dmuchać. Nie irytowała mnie (wbrew pozorom to jest bardzo dużo!), zaskarbiła sobie moją sympatię. James Maseratti to za to inna bajka. Przystojny, bogaty, odważny, idealny, a zarazem... nierealny po prostu.
Powinnam przestać się pastwić nad tą biedną książką, więc przechodzę do meritum. Wbrew wymienionym przeze mnie wadom "Obrońca nocy" jest warty przeczytania. Na pewno wiernym fanom Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i wielbicielom lekkich romansów z fantastycznym tłem powieść ta przypadnie do gustu. Żałuję, iż tak mało było tej fantastyki w fantastyce. Gdyby zrezygnować z niepotrzebnej przesady, za mocno uwidocznionego wątku miłosnego lektura ta pewnie spodobałaby mi się o wiele bardziej. A tak jest zwykłe 6.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/agnieszka-lingas-oniewska-obronca-nocy.html
Twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej jest mi dobrze znana, przeczytałam bowiem kilka jej dzieł, jedne podobały mi się mniej, drugie bardziej. Mimo to, gdy tylko zauważyłam "Obrońcę nocy" byłam ciekawa, jak nasza rodzima pisarka spisze się w fantastyce. Jesteście ciekawi moich dosyć, delikatnie rzecz ujmując, mieszanych wrażeń?
Przenosimy się do Miasta Aniołów, gdzie...
2013-12-08
Wiecie jak to jest, gdy pokładacie dużo nadziei w jakiejś książce, a po jej przeczytaniu, delikatnie rzecz ujmując, nie macie pojęcia co o niej sądzić? Mnie to spotkało przy dziele pani Katarzyny Michalak, naszej rodzimej pisarki, której warsztat pisarski jest często wychwalany w recenzjach. No cóż, ja tego nie widzę albo lepiej - widzę aż nazbyt wyraźnie, co jest nie tak. "Gra o Ferrin" (skojarzenie z "Grą o tron" całkowicie niezamierzone) to prawdziwy misz-masz wszystkiego, tzw. "przedobrzenie".
Najpierw kilka słów o fabule. Główna bohaterka to Karolina, która pracuje jako lekarz pogotowia ratunkowego. Pewnego dnia, zostaje wezwana do kobiety, która chciała popełnić samobójstwo. Na miejscu tego tragicznego zdarzenia Karolina przeżywa szok - niedoszła samobójczyni wygląda jak ona! To jedno wydarzenie odmienia bieg życia naszej postaci, która ląduje (oczywiście) w tytułowym Ferrinie.
Wiecie co najbardziej mnie zniechęciło na samym początku? Fakt, iż autorka mało rozeznała się w temacie, który miał być przecież częścią fabuły jej książki. Karolina ma 23 lata i jest doświadczoną lekarką. Śmiechu warte, prawda? Może nie jestem całkowicie w tym obeznana, ale nawet dla takiego laika jak ja jest jasne, że w tym wieku to powinno się jeszcze studiować medycynę, a tym bardziej o dobrym wykwalifikowaniu można jedynie pomarzyć.
Po przeczytaniu pięćdziesięciu stron nie miałam pojęcia, co czytam. Dosłownie, wcale nie przesadzam. Więcej, bo prostu byłam totalnie zagubiona w chaotycznej treści "Gry...". Początkowo myślałam, iż wraz z postępem fabuły wszystko na pewno stanie się dla mnie jasne i klarowne. I w końcu stało się, ale nie tak do końca, bo chaos wciąż miał całkowitą kontrolę nad dziełem Katarzyny Michalak.
Zanim kompletnie Was zniechęcę, a uwierzcie mi, wcale do tego nie dążę, wymienię zaletę tego dzieła. Dosyć dyskusyjną, ale wciąż zaletę. Przede wszystkim nie bardzo wiem jak ująć emocje, które wzbudziła we mnie "Gra...". Na pewno są one mieszane, bo w swej chaotycznej treści książka ta okazała się całkiem wciągająca. Szkoda, że autorka nawet to starała się zepsuć, wprowadzając hurtowo płytkie postacie, które równie szybko ginęły, co się pojawiły. I tym samym przechodzimy do kolejnej wady. Katarzyna Michalak ma to do siebie, że co kilka stron zabija postaci, a robi to w wyjątkowo nieemocjonalny, żeby nie rzec sadystyczny sposób. Ot, zginął kolejny bohater, przechodzimy dalej. No coś tutaj chyba jest nie tak.
Następna istotna kwestia to styl pisania autorki. Nie wiem jak jest z innymi dziełami, może w obyczajówkach Katarzyna Michalak sprawdza się lepiej niż w fantastyce. Odnośnie jej warsztatu; chwilami był naprawdę prosty, ale przy tym wciąż przyjemny. Nie rozumiem tylko dlaczego pisarka starała się to za wszelką cenę zepsuć. Mało skomplikowane zdania potrafiła wymieszać z dziwnymi, poetycznymi tworami, przez co wychodził taki misz-masz. Moim zdaniem za bardzo siliła się na artyzm i wzniosłość, a w efekcie zwyczajnie przesadziła.
Krótko podsumowując: "Gra o Ferrin" okazała się dla mnie pasmem rozczarowań. Odniosłam wrażenie, jakby pani Michalak siliła się na stworzenie dobrej powieści fantasty, bojąc się, że ją zepsuje. No i udało się. Pomysł może i ma potencjał, który niestety, ale został zmiażdżony przez liczne wady. Całkiem możliwe, że książka ta przypadnie osobom, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z fantastyką. Ja ze swojej strony odradzam, ale ostateczną decyzję pozostawiam Wam.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/katarzyna-michalak-gra-o-ferrin.html
Wiecie jak to jest, gdy pokładacie dużo nadziei w jakiejś książce, a po jej przeczytaniu, delikatnie rzecz ujmując, nie macie pojęcia co o niej sądzić? Mnie to spotkało przy dziele pani Katarzyny Michalak, naszej rodzimej pisarki, której warsztat pisarski jest często wychwalany w recenzjach. No cóż, ja tego nie widzę albo lepiej - widzę aż nazbyt wyraźnie, co jest nie tak....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-08
Do tej pory z serii "Poza czasem", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont miałam okazję przeczytać kilka książek. Żadne z tych dzieł mnie nie rozczarowało, wręcz przeciwnie, pokochałam je za magię, którą ze sobą niosą. Cykl ten jest pełen gorącej miłości, dynamicznej akcji i wspaniałych bohaterów. Nic więc dziwnego, że bez najmniejszych oporów sięgnęłam po "Nieskończoność". Jesteście ciekawi czy przepiękna okładka dorównuje treści? W takim razie nie trzymam Was dłużej w niepewności!
Akcja rozgrywa się w przyszłości, jest rok 2264. Po Mrocznej Zimie zapanował w końcu spokój. Średnia długość ludzkiego życia wynosi sto pięćdziesiąt lat, ponadto obowiązuje wszechobecny kult technologii. Papierowe książki wyszły z użycia, posługują się nimi tylko nieliczni. Podobnie jest z zaimkiem "ja", którego powszechnie już się nie stosuje, ważniejsze bowiem jest dobro ogółu niźli jednostki. W takim rozwiniętym technologicznie świecie mieszka Finn Nordstrom, dwudziestosześcioletni historyk i tłumacz martwego języka niemieckiego. Jego życie przybiera nieoczekiwany obrót, gdy zostaje poproszony o przetłumaczenie pamiętników prowadzonych przez nastolatkę z XXI wieku.
Od razu pragnę zaznaczyć, iż grupą docelową tejże lektury wcale nie jest młodzież, jak można by przypuszczać. Co to, to nie! Już sam wiek głównego bohatera pozwala domyślić się czytelnikowi, iż nie mamy tutaj do czynienia z naiwną, ckliwą opowiastką, chociaż... Nie ukrywam, iż początkowo miłość ukazana w tej książce nie jawiła mi się w kolorowych barwach. Zaczęłam myśleć: "Boże, tylko nie to, niech autorka nie zepsuje tego romansu!", im dalej w las, tym miałam gorsze przeczucia, ale... Na szczęście zostałam zaskoczona! Początkowe obawy przerodziły się w zachwyt, gdy na moich oczach zaczęła rodzić się piękna i dojrzała miłość. Wątek miłosny zdecydowanie przypadł mi do gustu, a przede wszystkim nie okazał się płytki (a to bardzo ważne!).
"Nieskończoność" jest książką nietuzinkową i w tym przypadku mogę to napisać bez żadnych obaw. Futurystyczna wizja świata zaprezentowana przez H.J Rahlens jest naprawdę nietypowa w każdym tego słowa znaczeniu. Czytelnik nie znajdzie tutaj oklepanych, sztampowych rozwiązań, bowiem dzieło to obfituje w oryginalność, która została zaprezentowana w umiejętny sposób. Pomyślcie - mamy tutaj do czynienia z naprawdę zaawansowanie rozwiniętą technologią, więc z góry założyłam, że niektóre wątki pewnie będzie ciężko mi zrozumieć. Bardzo się myliłam, autorka na szczęście nie wdawała się w zawiłe wyjaśnienia fizyki czy jakichkolwiek innych procesów. Niestety, ale bardzo zawiodła na samych opisach jak ta wizja przyszłości przez nią ukazana w ogóle wygląda, przez co nie miałam żadnego punktu odniesienia. Co ja miałam sobie wyobrażać, gdy nie było plastycznych opisów tejże przyszłości? Nie dowiadujemy się o czymś tak prozaicznym, jak ubiór bohaterów, czy np. tego jak wyglądają sklepy, restauracje w 2264 roku. To wydaje się mało znaczące, ale mimo wszystko trochę ujęło "Nieskończoności".
Skoro już jestem przy opisach... To wypada wspomnieć o Mrocznej Zimie, wydarzeniu, które zmieniło bieg ludzkości. No właśnie. Coś tak ważnego nie powinno być potraktowane po macoszemu, co tutaj miało miejsce. Odniosłam wrażenie, że autorka zaledwie "ruszyła" ten wątek, zarysowała go, ale nic poza tym.
"Czytanie sprawia, że człowiek czuje się połączony z doświadczeniami innych i dzięki temu mniej dziwny".
Spodobał mi się celowy zabieg ze strony autorki, jakim jest szczątkowe ukazywanie tajemnic, przez co książkę tą naprawdę czyta się z wypiekami na twarzy. W coraz dalszych rozdziałach wszystko w końcu zaczyna być jasne i układa się w spójną, niezachwianą całość. Ponadto język, którym posługuje się H.J Rahlens do typowych nie należy. Myślę, że raczej nie spotka się go w typowych "młodzieżówkach", ale to dobrze, bo "Nieskończoność" właśnie wyróżnia się tą swoją nietypowością. W dużej mierze winna jest temu fabuła, w końcu w futurystycznej wizji świata dosyć ciężko jest nie operować naukowym słownictwem. Jednak gdy już przyzwyczaiłam się do niego, odkryłam, jak przyjemnie i płynnie czyta się to dzieło.
"Nieskończoność" nie jest lekturą idealną, ma swoje wady, które na szczęście nie przyświecają zalet. To czytadło nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała. W genialnym stylu wpasowuje do klimatu innych książek z serii "Poza czasem". H.J Rahlens połączyła piękną, stopniowo rodzącą się miłość z intrygami, które czytelnik za wszelką cenę chce rozwiązać. A teraz odpowiem sobie na pytanie, które zadałam na początku swojej recenzji. Tak! Przepiękna okładka zdecydowanie dorównuje treści, która jest równie delikatna i czarująca, i adekwatna do tego, co znajdziemy w środku. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/hj-rahlens-nieskonczonosc.html
Do tej pory z serii "Poza czasem", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont miałam okazję przeczytać kilka książek. Żadne z tych dzieł mnie nie rozczarowało, wręcz przeciwnie, pokochałam je za magię, którą ze sobą niosą. Cykl ten jest pełen gorącej miłości, dynamicznej akcji i wspaniałych bohaterów. Nic więc dziwnego, że bez najmniejszych oporów sięgnęłam po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-10-21
Heather Graham jest autorką bestsellerów New York Timesa i USA Today. W swoim dorobku artystycznym ma ponad 70 tytułów, jej powieści ukazują się na całym świecie i cieszą się dużym zainteresowaniem. Pierwszy raz zapoznałam się z twórczością tej pisarki przy "Instynkcie mordercy", usatysfakcjonowana sięgnęłam po kolejne jej dzieło, "Niewidzialne". Jesteście ciekawi, czy wywarło ono na mnie tak samo pozytywne wrażenie? W takim razie zapraszam do przeczytania mojej recenzji!
Najpierw kilka zdań o fabule. Akcja ma miejsce w barwnym i ciekawym mieście San Antonio w Teksasie. Początek wydarzeń przenosi czytelnika do wydarzeń z 1835 roku, kiedy to miejsce mają walki niepodległościowe. Poznajemy młodą i piękną Rose Langley, która zakochuje się w nieodpowiednim mężczyźnie i w efekcie niszczy całe swoje życie, na końcu ginąc tragiczną śmiercią. Zdarzenia te, jak się okazuje mają nadal ogromny wpływ na teraźniejszość, w której poznajemy całkiem nowych bohaterów z nietypowymi zdolnościami.
Logan Raintree jest jest miejscowym rangerem, a Kelsey O'Brien pełni funkcję szeryfa federalnego. Ścieżki tych dwojga przecinają się, gdy oboje mają zostać zaangażowani do grupy zrzeszającej osoby z parapsychologicznymi zdolnościami. Ich zadaniem jest rozwikłanie zagadki zaginięć młodych dziewczyn w okolicach legendarnego miasta. Czy im się to uda? Czy znajdzie się ktoś, kto za wszelką cenę będzie chciał ich powstrzymać?
Już od samego początku zostałam wciągnięta w wir wydarzeń. Tempo akcji nie pozwalało na nudę, nieraz zwalniało tylko po to, aby zaraz przybrać maksymalne obroty. To przepis na sukces! Dodatkowo ciekawie wyrysowany świat przez autorkę sprawia, iż czytelnik bez najmniejszych oporów chce w niego wniknąć, a przede wszystkim o nim czytać. Podobnie jak przy "Instynkcie mordercy" Heather Graham umiejętnie połączyła wątek parapsychologii z kryminałem, tworząc mieszankę, która w najmniejszym stopniu nie okazała się przerysowana czy nudna.
Podsumowując: Heather Graham jest pisarką, której twórczość z pewnością przypadnie osobom, które lubują się w niezobowiązujących i lekkich kryminałach, ze sprytnie wplątanym romansem. Ja takie książki lubię, więc czas spędzony przy tej lekturze z pewnością mogę zaliczyć do udanych!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/117-heather-graham-niewidzialne.html
Heather Graham jest autorką bestsellerów New York Timesa i USA Today. W swoim dorobku artystycznym ma ponad 70 tytułów, jej powieści ukazują się na całym świecie i cieszą się dużym zainteresowaniem. Pierwszy raz zapoznałam się z twórczością tej pisarki przy "Instynkcie mordercy", usatysfakcjonowana sięgnęłam po kolejne jej dzieło, "Niewidzialne". Jesteście ciekawi, czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-02
Słynne dzieło E.L James o tytule "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a" sprawiło, że na rynku wydawniczym obecnie nie brakuje powieści greyopodobnych. Na tej sławie skorzystała Sylvia Day - amerykańska pisarka pochodzenia japońskiego, autorka wydawanych na całym świecie powieści erotycznych. Jej twórczość powszechnie cieszy się dużą popularnością, z czego największą szczyci się "Dotyk Crossa". "Rozkosze nocy" to kolejne jej książka, która niedługo będzie miała swoją polską premierę.
Zanim przejdę do meritum, kilka słów o fabule. Lyssa Bates od zawsze miała problemy ze snem, które jak za dotknięciem magicznej różdżki znikają, gdy w jej życiu, a dokładnie snach pojawia się przystojny i pociągający Aidan Cross. Szybko okazuje się, iż jest on gotów zrobić dla poznanej kobiety wszystko, nawet zaryzykować stratę tego, co jest mu znane i bliskie. Jak zareaguje Lyssa, gdy w rzeczywistości zawita do niej mężczyzna marzeń, dotychczas znany jej tylko w sennych odmętach? Tym bardziej, że skrywa on wiele tajemnic...
"Rozkosze nocy" czyta się przyjemnie i szybko, bo jest ona raczej mało wymagającą lekturą, i reprezentuje sobą coś, po co zazwyczaj chętnie sięgamy. Bo pozwoli nam na chwilę oderwać się od rzeczywistości, zapomnieć o niej i zatracić się w pociągającej wizji wykreowanej przez Sylvię Day. Jeśli ta książka miała takie zadanie - to spisała się świetnie, a przede wszystkim jest ona o całe niebo lepiej napisana od trylogii E.L James, a czy to już nie jest jeden z powodów do zapoznania się z dziełem tej autorki?
Nie sposób uniknąć porównań z "Dotykiem Crossa", tym bardziej, że jeden z bohaterów "Rozkoszy nocy" nosi jego nazwisko. O ile postacie w tym pierwszym dziele mocno raziły mnie swoją naiwnością i drętwymi, nic niewnoszącymi dialogami, o tyle w drugim tytule jest nieporównywalnie lepiej. Fakt, Day czasami nie udało się uniknąć sztucznej wymiany zdań, ale nawet to mi nie przeszkadzało w czytaniu, które szło mi bardzo "gładko" i gdyby nie obowiązki, które na mnie czekały skończyłabym tą książkę za jednym podejściem.
Sylvia Day mało poświęciła uwagi koncepcji Strażników walczących z Koszmarami. Autorka potraktowała ten wątek po macoszemu, skupiając się raczej na zmysłowych doznaniach bohaterów, niźli na głębszym potraktowaniu tej równie istotnej części fabuły. Szkoda, bo można było ten pomysł ciekawie rozwinąć, a no i ocena byłaby wyższa.
Podsumowując: "Rozkosze nocy" to książka, która w swoim gatunku jest idealna. Przyjemna, łatwa i nieskomplikowana, taka, po którą bez wahania możemy sięgnąć w mroźne wieczory. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/11/121-przedpremierowo-sylvia-day-rozkosze.html
Słynne dzieło E.L James o tytule "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a" sprawiło, że na rynku wydawniczym obecnie nie brakuje powieści greyopodobnych. Na tej sławie skorzystała Sylvia Day - amerykańska pisarka pochodzenia japońskiego, autorka wydawanych na całym świecie powieści erotycznych. Jej twórczość powszechnie cieszy się dużą popularnością, z czego największą szczyci się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Nevermore" trafiła w moje ręce w grudniu 2011 roku. Pomimo, że minęło już sporo czasu, to wciąż wracam do tej książki z wielką przyjemnością, pamiętając każdy szczegół. Zazwyczaj po pewnym czasie szczegóły książek zacierają się w myślach, ale z tą było inaczej.
Główną bohaterką jest Isobel. Jej nauczyciel literatury wyznaczył klasie zadanie w parach. I wtedy już wiedziałam, co się święci, bo temat projektów szkolnych jest raczej oklepany i jak wiadomo, dziewczyna trafiła na najmniej spodziewającą się przez siebie osobę - Varena, który jest gotem. A żeby było ciekawiej: Isobel jest czirliderką. Wybuchowa mieszanka, prawda? Wydaje się, że powinna śmieszyć, bo co to ma być? Takie połączenie wydaje się wręcz niemożliwe, a jednak! W wydaniu młodziutkiej Kelly Creagh wszystko wygląda intrygująco, napięcie jest budowane stopniowo, przez co nie można się oderwać od lektury!
Kelly Creagh mogę zaliczyć do swoich ulubionych autorek. Nie bała się eksperymentować, nie wybrała typowego schematu. "Nevermore" dosłownie pochłania, a czas płynie przy niej zadziwiająco szybko. Romans jest sprytnie wpleciony w akcję.
Wiem, że z pewnością są pewni oporni. Got i czirliderka... no błagam, przecież z tego nie da się nic wyczarować! Jednak okazało się, że da. "Nevermore" to magiczna książka, która spodoba się osobom w każdym wieku.
http://www.destructionorsalvation.blogspot.com/2013/01/kelly-creagh-nevermore-kruk.html
"Nevermore" trafiła w moje ręce w grudniu 2011 roku. Pomimo, że minęło już sporo czasu, to wciąż wracam do tej książki z wielką przyjemnością, pamiętając każdy szczegół. Zazwyczaj po pewnym czasie szczegóły książek zacierają się w myślach, ale z tą było inaczej.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGłówną bohaterką jest Isobel. Jej nauczyciel literatury wyznaczył klasie zadanie w parach. I wtedy już...