-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
„Arystokratka w ukropie" to kontynuacja historii oryginalnej rodziny Kostków, którzy przybyli do Czech, by zająć się odziedziczonym po przodkach zamkiem Kostka.
Jeżeli nie mieliście okazji poznać losów Marii III i jej familii, to warto sięgnąć po „Ostatnią arystokratkę", choć do zrozumienia drugiej części można obejść się bez lektury pierwszej. Autor zadbał bowiem o czytelnika i przed oddaniem głosu narratorce przygotował „Mały słowniczek dla tych, którzy nie czytali Ostatniej arystokratki lub czytali, ale już zapomnieli".
Forma pozostaje ta sama, o tym, co się dzieje na zamku dowiadujemy się z pamiętnika dziewiętnastoletniej Marii. Bohaterowie również się nie zmieniają- pan Spock nadal wcina prozak jak landrynki, pani Cicha nie stroni od orzechówki, Józef próbuje zniechęcać turystów, Milada stara się go utemperować i kombinuje, jak przyciągnąć więcej muflonów na Kostkę, matka nadal nie nauczyła się czeskiego i ciągle jest wpatrzona w księżną Dianę, ojcu skąpstwo nie daje spać i unika pracowników w dzień skubania, dogi wciąż uwielbiają wcinać kapcie, Deniska odkrywa w sobie nowe powołanie, a zmumifikowany Pigmej jest maskotką rodzinną.
Obawiałam się, że druga część nie będzie już tak zabawna, jak pierwsza, ale znać nie doceniłam czeskiego autora. Evžen Boček trzyma poziom, stawiając swoich bohaterów przed absurdalnymi wyzwaniami.
Apokalipsa- to chyba odpowiednie słowo, które chodzi po głowie Józefowi nieznoszącemu turystów/muflonów. Wtargnęli oni na zamek, a tu jeszcze trzeba ich oprowadzić. Cóż to za wychowanie?! Ginie papier toaletowy, wszędzie są poprzyklejane gumy do żucia - Sodoma i Gomora się przy tym kryją.
Ale to nie jedyny projekt, bo Milada wpada na genialny pomysł, by przyciągnąć do zamku wycieczki szkolne...Oj, dzieje się, dzieje, a czytelnik się śmieje.
Ale przecież nie samą pracą żyje człowiek i czasami trzeba się odprężyć, więc, gdy przychodzi zaproszenie na zjazd arystokracji europejskiej, rodzinka (oprócz Marii) pakuje manatki i udaje się w podróż. Na bankiecie ma być Lady Di, więc sami rozumiecie, co się dzieje w sercu matki bohaterki.
Ach, są też i nowi bohaterowie - oprócz tłumów zwiedzających w zamku zadomawia się trup pokojówki, która się powiesiła i teraz mieszka w kominie.
Evžen Boček nawet na chwilę nie daje odetchnąć rozruszanym ze śmiechu kiszkom. Koń puszczający wiatry, gdy się zdenerwuje, Deniska wioząca dla księcia Harrego w prezencie zestaw sekcyjny, miecz egzekucyjny oraz piłę amputaryjną, próby okiełznania bachorów i nauczycielek, najazd magnata Wiewiórki na zamek, ślub pary staruszków, spacer z Józefem, panią Cichą w ramach oprowadzania po zamku to tylko kropelka w morzu absurdu, jaki po raz kolejny serwuje nam czeski autor. A to jeszcze nie koniec, bo choć sezon się już kończy, to przecież za rok będzie następny, a z nim kolejna część losów wariackiej rodzinki.
„Arystokratka w ukropie" to kontynuacja historii oryginalnej rodziny Kostków, którzy przybyli do Czech, by zająć się odziedziczonym po przodkach zamkiem Kostka.
Jeżeli nie mieliście okazji poznać losów Marii III i jej familii, to warto sięgnąć po „Ostatnią arystokratkę", choć do zrozumienia drugiej części można obejść się bez lektury pierwszej. Autor zadbał bowiem o...
Spotkali się w 1926 roku i zaczęli rozmawiać. Rozmawiali przez ok. 9 lat (z przerwami, oczywiście). Dwóch intelektualistów i dwie perspektywy, chociaż w książce jest podział na cztery części.
Poznajcie bohaterów: Tomáš Garrigue Masaryk - urodzony w 1850 roku w Hodoninie. Syn Słowaka Josefa Masaryka i Niemki Terezy Masarykovej z domu Kropáčkovej. Ojciec był chłopem pańszczyźnianym, dbał o utrzymanie rodziny, matka dbała o wykształcenie potomstwa. Do ósmego roku życia Tomáš nie miał kontaktu z językiem czeskim. W wieku siedemdziesięciu lat został wybrany na pierwszego prezydenta Czechosłowacji. Był profesorem filozofii. Napisał pracę na temat „Samobójstwo jako zjawisko socjalne". Zdrowo się odżywiał i dbał o ciało i umysł.
Karel Čapek - urodzony czterdzieści lat po Tomášu Garrigue Masaryku. Wybitny prozaik, dramaturg , dziennikarz, wagabunda i filozof codzienności. W 1921 roku poszerzył zasoby językowe o słowo „robot”, którego użył po raz pierwszy w swym dramacie „RUR” (Rossum’s Uniwersal Robots). Uważany za wybitnego pisarza i pioniera fantastyki naukowej, pisał również felietony oraz stworzył cykl powiastek detektywistycznych.
Zastanawiacie się pewnie, jak się poznali i jak doszło do rozmów, bo przecież w tamtych czasach taki wywiad rzeka i to jeszcze z taką osobistością to był dla dziennikarza wygrany w Totolotku los.
Otóż historię całą niebanalną i ciekawą opowiada Čapek w swoistym posłowiu do książki wspomina tam, że pan prezydent nie był łatwym rozmówcą, często odpowiadał jednym słowem, innym razem zagadywał pisarza, by zmienić niewygodny dla niego temat:
"Koło godziny dziewiątej zjawiał się pan prezydent i wprost przez łąki zmierzał do swojej ulubionej altanki po słonecznej stronie. Autor Rozmów miał już przygotowany swój atak, przeważnie frontalny. Pozwalał, aby minęła odpowiednia chwila milczenia, a potem zaczynał:
- Jak to właściwie było z tym sporem o Rękopisy?
Pan prezydent potrząsnął głową.
- Nieładnie - powiedział po chwili i zaczął wycierać cwikier.
Pisarz czekał, co będzie dalej.
Pan prezydent podniósł wzrok.
- Czytał pan już dzisiejsze gazety? Czy zwrócił pan uwagę na to i na to?
A potem już toczyła się rozmowa o wszystkim, tylko nie o walce o Rękopisy."*
Jak sami widzicie, łatwo nie było, ale przez dziewięć lat Čapkowi udało się wyciągnąć z pana prezydenta wiele ciekawych historii.
Swoje rozmowy autor podzielił na cztery części. Dwie pierwsze dotyczą życia Masaryka od lat dziecinnych po moment objęcia prezydentury. Tutaj oddał głos swojemu bohaterowi. Powstał w ten sposób monolog, w którym wybitny polityk wspomina dziecięce zabawy, życie na wsi - skromne, ale szczęśliwe- swoją minstranturę i ludzi, którzy mieli wpływ na kształtowanie jego poglądów.
Masaryk opowiada o studiach, o filozofii, o słynnym sporze o „Rękopisy", swoich politycznych początkach i tworzeniu legionu w Rosji podczas I wojny światowej. Mówi o fascynacji Platonem i powodach wystąpienia z kościoła katolickiego. Wspomina wizytę u Lwa Tołstoja, który okazał się prymitywnym i sztucznym gburem, a to bardzo raziło pana prezydenta, ponieważ w jego przekonaniu wielkie nie może być wielkie, gdy jest kłamstwem, a czymże jest sztuczność jak nie zakłamaniem?
Masaryk opowiada, ale to Čapek „obrabia" literacko wypowiedzi swojego bohatera, nadaje im odpowiednie tło i nastrój, wprowadza opisy. Dzięki literackiej pomocy i redakcji, opowieść pana prezydenta zyskuje wartką akcję, jest spójna i wciągająca, jak na dobrze napisaną powieść przystało.
Sprawa ma się inaczej w kolejnych dwóch częściach. Tym razem na scenie Čapek pojawia się bezpośrednio i wchodzi w dialog z bohaterem. Tu już mamy do czynienia z prawdziwą rozmową, są pytania i odpowiedzi. A ponieważ obaj panowie są filozofami to i tematy są poważne. I przyznam szczerze, że ciężko było przebrnąć przez pierwsze rozdziały, gdy to pisarz i polityk deliberowali o prawdzie, mitach, wiedzy, racjonalizmie, sceptycyzmie w kontekście noetyki. Często musiałam sięgać po słownik albo odkopywać z mych umysłowych czeluści filozoficzne terminy, które poznałam jeszcze na studiach. Ale od czego są książki, jak nie m.in. od tego, by poszerzać swoją wiedzę.
Dalej też nie jest lekko, ale już mniej naukowo. Rozmowy toczą się wokół istotnych spraw- duszy, religii (to najciekawszy według mnie rozdział), chrześcijaństwa, polityki i koncepcji narodu.
Niesamowita to książka i niesamowita osobistość. Uważam, że każdy polityk powinien przeczytać te rozmowy, choć wątpię, by wyciągnął z nich jakieś nauki dla siebie.
Masaryka poznajemy tu z każdej strony, to pełnowymiarowy portret jednego z najwybitniejszych czeskich intelektualistów. Urzeka mnie jego wrażliwość na drugiego człowieka oraz wierność swoim poglądom. To ciągłe podkreślanie, że Prawda i Miłość to dwie najważniejsze wartości, może wzbudzać pobłażliwe kiwanie głową, ale Masaryk swymi czynami, traktowaniem innych udowadnia, że w jego ustach nie są to puste frazesy.
„Rozmowy" to portret człowieka, który do końca zachował jasny umysł i łapczywość na wiedzę. Pochłaniał wszystko, jak trafił się ktoś, kto mógł mu opowiedzieć o swojej pasji i o rzeczach, których pan prezydent nie miał pojęcia, zaraz się na takiego rzucał, by niczym wampir wyssać z biedaka wszystkie interesujące go kwestie.
Dużo czytał, uczył się języków, bo twierdził, że w ten sposób może poznać inne kultury. Na każdą służbową podróż się przygotowywał, tak jak rzetelny reporter, który wyruszał w podróż do obcych krajów. Który dzisiejszy prezydent poświęcałby czas takim fanaberiom?
Jestem urzeczona tą postacią, jestem urzeczona książką, która nie tylko jest opowieścią o panu prezydencie, ale również pokazuje, jak rodziła się czeska mentalność i historia.
Wszystkie cytaty oznaczone * pochodzą z książki Karel Čapek, Rozmowy z Tomášem Garriguem Masarykiem, przeł. Andrzej Czcibor-Piotrowski, Leszek Engelking, Książkowe Klimaty, seria Czeskie Klimaty, Wrocław 2015.
Spotkali się w 1926 roku i zaczęli rozmawiać. Rozmawiali przez ok. 9 lat (z przerwami, oczywiście). Dwóch intelektualistów i dwie perspektywy, chociaż w książce jest podział na cztery części.
Poznajcie bohaterów: Tomáš Garrigue Masaryk - urodzony w 1850 roku w Hodoninie. Syn Słowaka Josefa Masaryka i Niemki Terezy Masarykovej z domu Kropáčkovej. Ojciec był chłopem...
Mariusza Surosza cenię i uważam, że wraz z Mariuszem Szczygłem oraz Aleksandrem Kaczorowskim tworzą polski tercet czechofilów, który zarazić potrafi swoją pasją do kultury czeskiej nawet najbardziej opornych. Mają panowie dar szczególny do opowiadania w sposób zajmujący i do tego dowcipny. Starają się przybliżać nam kulturę naszych sąsiadów, obalając przy tym stereotypy.
Mariusz Szczygieł słynie z tego, że zajmuje się czeską codziennością, nie zabiera się za historyczne roztrząsania. W przedmowie do „Zrób sobie raj" reporter wyjaśnia, że nie pisze przewodników o czeskiej kulturze, a jedynie subiektywne teksty o jego sympatii do naszych sąsiadów.
Aleksander Kaczorowski z kolei to dla mnie autorytet w dziedzinie biografii, wystarczy wspomnieć wydaną w 2014 roku książkę poświęconą Havlowi, w której bez padania na kolana przedstawia bogaty życiorys pierwszego demokratycznego prezydenta. O biografii Hrabala już nie wspomnę.
A Mariusz Surosz? Dla mnie to specjalista od historii i od odkrywania nieznanych nam postaci, które odegrały w dziejach Czech i Słowacji ważne role.
W wydanej w 2010 roku książce pt. „Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów" pokazał prawdziwą twarz Pepików. Prezentując biografie kilkunastu Czechów i Słowaków obalił stereotyp beztroskich i wiecznie pijących piwo bratanków Szwejka. Okazało się bowiem, że historia Czechosłowacji jest równie tragiczna jak Polski. By to udowodnić, Surosz wykorzystał swoich bohaterów i na tle ich losów, przedstawił losy całego państwa. Dlaczego się nad tym tak rozwodzę? Ponieważ w książce pt. „Ach, te Czeszki" autor stosuje tę samą metodę: "Punktem wyjścia każdego rozdziału jest kobieta, której losy mnie zafrapowały. - wyjaśnia we wstępie - Ale tak naprawdę jest to osiem szkiców o dziejach naszych pobratymców z południa".*
Osiem sylwetek kobiet, nie wszystkie bohaterki Surosza są Czeszkami, tak jak np. Trudie Rose (po mężu Bryksová), która zakochała się w czechosłowackim oficerze lotnictwa - Josefie Bryksie. I tak naprawdę zatytułowany jej imieniem rozdział jest opowieścią o tragicznych losach jej męża, który w czasie wojny dostał się do niemieckiego obozu jenieckiego, a po 1945 roku był gnębiony przez komunistów.
Ale nie tylko w jego losy wplątała się wielka Historia - Vĕra Čáslavska, gimnastyczka, również musiała stawić czoła ideologii marksistowskiej, a okupacyjne przeżycia aktorki Adiny Mandlovej skłaniają do refleksji nad zachowaniem moralnej postawy w warunkach ekstremalnych.
Surosz nie boi się trudnych tematów i oprócz jednostkowych historii, opisuje skomplikowane dzieje Czechów, którzy od 1861 roku zaczęli osiedlać się na ziemi wołyńskiej, porusza kwestie pogranicza, przyglądając się dziejom Zaolzia i polsko-czeskim relacjom na tych ziemiach, przypomina też losy Niemców sudeckich.
Reporter zagląda również do czeskich kościołów, rozmawia z Petrą Šáchovą, kapłanką Czechosłowackiego Kościoła Husyckiego oraz prezentuje wstrząsające dzieje intelektualistki Růženy Vackovej, która stała się gorliwą katoliczką i wiele lat spędziła w więzieniu za odwagę w głoszeniu swoich poglądów.
Osiem szkiców Surosza to niewielki wycinek z historii naszych południowych braci. Autorowi po raz kolejny udało się w przystępny i interesujący sposób pokazać Czechów od tej mniej znanej nam strony.
Mariusza Surosza cenię i uważam, że wraz z Mariuszem Szczygłem oraz Aleksandrem Kaczorowskim tworzą polski tercet czechofilów, który zarazić potrafi swoją pasją do kultury czeskiej nawet najbardziej opornych. Mają panowie dar szczególny do opowiadania w sposób zajmujący i do tego dowcipny. Starają się przybliżać nam kulturę naszych sąsiadów, obalając przy tym stereotypy. ...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Kostka to siedziba naszego rodu (...) Pięć razy Kostkę traciliśmy i pięć razy dostawaliśmy ją z powrotem. Po raz pierwszy zabrał ją nam zakon krzyżacki. Po raz drugi husyci. Po raz trzeci Ferdynand II Habsburg, który podarował ją zakonowi krzyżackiemu. Po raz czwarty Kostkę zabrał nam Adolf Hitler, który podarował ją Heinrichowi Himmlerowi, który podarował ją SS. Po raz piąty Kostkę zabrali nam oczywiście komuniści w 1948 roku. W 1996 roku po raz piąty dostaliśmy ją z powrotem."*
I cóż było robić, skoro zamek znowu wrócił w posiadanie jego prawowitych właścicieli? Problem w tym, że Kostkowie mieszkają w Stanach Zjednoczonych i przeprowadzka do Czech jest małym wyzwaniem.
Po pierwsze trzeba zjeść mnóstwo orzeszków ziemnych w celu zgromadzenia odpowiedniej ilości opakowań. W czymś przecież trzeba przewieźć prochy krewnych, którzy zmarli w USA i czekają na pochówek w rodzinnym grobowcu.
Po drugie - Caryca- kotka, która może nie przeżyć podróży, ale perspektywa pozostania pod opieką babci, jest jeszcze bardziej ryzykowna. Cóż zrobić? Kota trzeba nafaszerować środkami nasennymi. Nikt nie podejrzewał jednak, że tabletki zaczną działać w połowie czynności, której dobrze wychowany futrzak oddaje się w kuwecie.
Ale nic to. Rodzinka w końcu trafia do swojej posiadłości, a na miejscu się okazuje, że odziedziczyła nie tylko zamczysko, ale i cały inwentarz w postaci pana Spocka- ogrodnika-hipochondryka, pana Józefa- mrukliwego kasztelana, który nienawidzi muflonów (i wcale nie chodzi tutaj o samca dzikiej owcy) oraz sprzątaczki- pani Cichej, która lubi sobie golnąć orzechóweczkę. Do tego towarzystwa dołączają jeszcze dwa dogi- Aleksander i Leonard, w skrócie: Olek i Leoś.
Rodzinkę Kostków i jej perypetie poznajemy z perspektywy Marii piszącej pamiętnik : "Nazywam się Maria Kostka. Jestem trzecią Marią w historii rodu. Marię I pochowano w 1450 roku w rodzinnym grobowcu, nie sprawdzając, czy jest wystarczająco martwa. Kiedy parę lat później otworzono grobowiec, siedziała na schodach. Od tego czasu nasze zwłoki są chowane w zamkniętych trumnach. Zamknięta jest również trumna Marii II, która przy jednej z prób wyprodukowania kamienia filozoficznego najwyraźniej wynalazła dynamit. W trumnie zamknięto tylko część jej garderoby i perukę, ponieważ ciało zniknęło wraz z wieżą, w której mieściło się jej laboratorium. Obie są naszymi straszydłami. Ani jedna nie dożyła dwudziestu lat".*
Maria III- ostatnia arystokratka- ma dziewiętnaście lat...
Jak na prawdziwego arystokratę nie przystało, ojciec Marii klnie jak szewc i tonie w długach po uszy. Kombinuje więc jak by na zamczysku zarobić. I tu pojawia się Milada, specjalistka od marketingu. Jej projekt „Zamku totalnego" ma przynieść rodzinie Kostków bogactwo i sławę. Trzeba tylko otworzyć gmaszysko dla zwiedzających i zainscenizować życie codzienne szlachty. Żywymi eksponatami mają być oczywiście mieszkańcy zamku.
Zaczynają się przygotowania...
Wydawca „Ostatniej arystokratki" zapewnia, że jest to najzabawniejsza książka roku w Czechach. Nie czytałam zbyt wiele czeskich powieści wydanych w 2015 roku, ale jestem w stanie uwierzyć, że Evžen Boček mieści się w czołówce pisarzy obdarzonych umiejętnościami przyprawiania o skręt kiszek tudzież skurcz mięśni policzkowych. Ryczałam wniebogłosy, niebezpiecznie się przy tym zapowietrzając, gdy poznawałam Deniskę, która na twarzy ma więcej metalu niż wszystkie czeskie huty razem wzięte. A wiecie jak wygląda tresura dwóch debilnych dogów? Albo co się dzieje, gdy na konferencję prasową przychodzą dziennikarze, a cały dwór jest po zażyciu prozaku? I jeszcze te dialogi.
Ściskam dłoń czeskiemu pisarzowi i dziękuję mu za dawkę dobrego humoru, za dowcipne skojarzenia, przezabawne postaci, absurd pomieszany z naiwnością daje doprawdy piorunujące efekty. Do tego należy dorzucić drobne dziwactwa każdej z postaci i otrzymujemy zgrabną komedię w iście czeskim stylu. Tak jak lubię.
Cytaty oznaczone * pochodzą z książki Evžena Bočka, Ostatnia arystokratka, przeł. Mirosław Śmigielski, wydawnictwo Stara Szkoła, Wołów 2015.
"Kostka to siedziba naszego rodu (...) Pięć razy Kostkę traciliśmy i pięć razy dostawaliśmy ją z powrotem. Po raz pierwszy zabrał ją nam zakon krzyżacki. Po raz drugi husyci. Po raz trzeci Ferdynand II Habsburg, który podarował ją zakonowi krzyżackiemu. Po raz czwarty Kostkę zabrał nam Adolf Hitler, który podarował ją Heinrichowi Himmlerowi, który podarował ją SS. Po raz...
więcej mniej Pokaż mimo to
Petra Šabacha biorę bez obaw w ciemno, tak jak inne książki wydawnictwa Afera. Najpierw było „Gówno się pali", później „Podróże morskiego konika" i „Masłem do dołu". Wszystkie trzy książki łączy tak bardzo lubiana przeze mnie w czeskiej literaturze ciepła ironia rodem z Hrabala. Spelunki, absurdalne sytuacje, które nadają codzienności barw, zwykli bohaterowie i zwykłe problemy. I czeska pohoda, czyli pogodna płynna egzystencja, bezstresowe czerpanie z życia pełnymi garściami.
Petr Šabach w swoich książkach umieszcza często zawoalowane wątki autobiograficzne. Pojawiają się w nich postaci, które są zlepkiem cech jego bliskich przyjaciół, zresztą sam się do tego przyznaje w posłowiu „Pijanych bananów":" A na koniec pragnę obwieścić wszystkim obecnym i byłym kumplom z naszej mokrej dzielnicy, że - z ich łaskawym przyzwoleniem- bezczelnie ukradłem im historyjki i poprzekręcałem tak, by móc zamieścić w tej książce." Wiadomo przecież, że najciekawsze historie pisze życie, czemu więc ich nie wykorzystać?
„Pijane banany" to książka multimedialna i edukacyjna. W trakcie czytania powinna wam towarzyszyć odpowiednia oprawa muzyczna, do której adresy znajdziecie na końcu książki.
Jest ekstra. Praga, lata osiemdziesiąte, niby czasy ponure i nieciekawe, ale nie dla chłopaków z dzielni.
Poznajmy się. Oto Wiciu, głuchoniemy, ale za to wielki i silny, jego matka wprawiła się w przygotowywaniu przeprosinowych tortów, bo synek co rusz komuś fangę w nos sprzedawał, gdy jakiś nieświadomy nieborak się z niego nabijał. Wiciu miał w paczce ważną funkcję, wyglądał na starszego niż w rzeczywistości (chłopaki mają ok. 16 lat) i to właśnie jego wysyłano po piwo. Stawał wtedy przed ladą, za nim ukrywał się Honza. Witek poruszał ustami, a Honza podkładał pod niego głos i w ten oto sposób złocisty trunek był nieodłącznym kompanem całej bandy.
Honza w ogóle miał tysiąc pomysłów na minutę. To on wymyślił sobie, że chłopaki wezmą samochód jego ojca i pojadą nad morze (morze, czeski niespełniony sen, wieczna tęsknota). Boże kochanieńki, co oni nie wyprawiali z tym samochodem, ile ich przygód spotkało, nawet sobie nie wyobrażacie, jaką minę miał policjant, któremu chłopaki zafundowali darmową podwózkę na masce samochodu.
Ale to jeszcze nic. Chłopaków jest trzech, Šabach opisuje ich szalone pomysły i świetnie oddaje ówczesne realia szarości komunistycznej. Wszystko podszyte, tak jak w innych jego książkach, absurdem i ciepłą ironią. W opowieści siła tej niewielkich rozmiarów książeczki, ale również i w oryginalnych postaciach. No przypatrzmy się takiemu Jirce, który wymyśla niestworzone historie albo profesorowi Rozhoniowi inetlektualiście- debilowi, który w chwili upojenia alkoholowego szczerze wyraził swoją opinię na temat komunistycznej władzy i na dodatek spisał to i ukrył w ścianie. Co się później działo...
Czytając „Pijane banany" miałam wrażenie, że już gdzieś podobne historie obiły mi się o oczy. I rzeczywiście, przecież nie tylko ja zachwyciłam się poczuciem humoru Petra Šabacha, ale i czeski reżyser Jan Hřebejek na podstawie „Pijanych bananów" nakręcił „Pupendo".
Cóż więcej mogę rzec? Jeżeli potrzebujecie rozrywki na wysokim poziomie, jeżeli lubicie czeski humor, jeżeli macie ochotę rozruszać policzki i mięśnie śmiechowe, to nie ma się nad czym zastanawiać, gwarantuję wam, że Petr Šabach zaspokoi wasze potrzeby.
Petra Šabacha biorę bez obaw w ciemno, tak jak inne książki wydawnictwa Afera. Najpierw było „Gówno się pali", później „Podróże morskiego konika" i „Masłem do dołu". Wszystkie trzy książki łączy tak bardzo lubiana przeze mnie w czeskiej literaturze ciepła ironia rodem z Hrabala. Spelunki, absurdalne sytuacje, które nadają codzienności barw, zwykli bohaterowie i zwykłe...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Godzina w niebie" to niewielkich rozmiarów książeczka, w której spotykają się ze sobą dwa teksty - krótkie opowiadanie Miroslava Sehnala i poemat Břetislava Uhlářa. Panowie tworzą zgrany tandem literacko-artystyczny i, jak można wyczytać na okładce książki, od 2007 roku piszą cykl satyryczno-poetycki „Godzina w...", którego bohaterem jest mężczyzna co rusz popadający w jakieś tarapaty.
Tak jest i w „Godzinie w niebie". Bohater, rozwodnik, który nie może pogodzić się z utratą ukochanej Marii, dostaje zaproszenie od swojej dawno nie widzianej córki Heleny na spędzenie w gronie rodzinnym nocy sylwestrowej. Zaproszenie przyjmuje, udaje się do Wesołej, gdzie jest wesoło i w ogóle ubaw po pachy. Zwłaszcza, że mróz jak cholera, a dom mieści się na górce, na którą nie można wjechać, bo drogi nie są odśnieżone. Cóż więc robić? Trzeba zarzucić walizkę na bary i jakoś się na miejsce dotarabanić.
Wesoła to wioska, w której żyją Anioły, lecz szybko okazuje się, że wcale tak anielsko nie jest. Jożin, który leży w zaspach i poluje na gawrony, udając trupa, wydaje się być niezrównoważonym popaprańcem, jednak wariactwo jego ma swoją tragiczną historię i już uśmiech politowania schodzi czytelnikowi z twarzy, a w zamian pojawia się współczucie.
A co z Jituszką, która uwiodła Lubosza i wydawać by się mogło, że trzyma go pod pantoflem? Zajrzyjmy jednak do sypialni, bo tam role się odwracają tak, że i oczy czytelnika zniesmaczone uciekają w najdalszy kąt.
I knajpka w Wesołej, którą prowadzi Marteczka dająca bonusy do piwa w postaci swych wielkich jędrnych piersi. Oczywiście miętoszenie i patrzenie za odpowiednią dopłatą.
Do całego towarzystwa trzeba jeszcze dorzucić Ladiosza hodującego pieczarki i boczniaki, wierzącego w istnienie Bursztynowej Komnaty, która ma mu przynieść bogactwo.
W taką społeczność trafia nasz rozwodnik. Ujawniają się tu strachy i zabobony, Marteczka i ludzie ze wsi ciągle boją się, że Niemcy sudeccy wtargnął dnia pewnego i zabiorą im mieszkania, które kiedyś należały do nich. Bohater nie może tego lęku zrozumieć, bo przecież wojna skończyła się siedemdziesiąt lat temu.
Ale czas już rozpocząć noc sylwestrową. Bohater nie ma szczęścia do ludzi, poznaje swojego durnowatego zięcia i spotyka się z jawną agresją Filipa - syna, którego nie widział od dzieciaka.
Dziwna to historia, taka opowiastka, która kojarzy mi się z absurdalnym humorem opowiadań Janusza Rudnickiego. Bohatera spotykają same nieszczęścia, ale nie są to jakieś tragedie, ot po prostu typowy pech życiowy. Większe tragedie zapisane są w losach niektórych postaci z Wesołej. I tu zostaje puszczone oko do czytelnika, bo w Wesołej tak naprawdę można się śmiać tylko przez łzy, a historie, na pozór banalne, otwierają przed czytelnikiem drugie interpretacyjne dno.
Zastanawia mnie tylko dlaczego do opowiadanie Sehnala został dołączony poemat Uhlářa, bo nie potrafię znaleźć powiązań, być może są zbyt subtelne na mój niewyrobiony poetycko umysł.
„Godzina w niebie" to niewielkich rozmiarów książeczka, w której spotykają się ze sobą dwa teksty - krótkie opowiadanie Miroslava Sehnala i poemat Břetislava Uhlářa. Panowie tworzą zgrany tandem literacko-artystyczny i, jak można wyczytać na okładce książki, od 2007 roku piszą cykl satyryczno-poetycki „Godzina w...", którego bohaterem jest mężczyzna co rusz popadający w...
więcej mniej Pokaż mimo to
To nie jest zwykły mężczyzna. Śmiem twierdzić, że Zdeněk Svěrák to postać nietuzinkowa, człowiek-orkiestra z ogromnym poczuciem humoru i typowym czeskim dystansem do świata. Czego on się nie tykał? Pisze scenariusze, gra w filmach, a do tego wraz z Ladislavem Smolijakiem powołał do życia najgenialniejszego na świecie Czecha - Járę Cimrmana, wynalazcę, dramatopisarza, eksperymentatora teatru, dentystę, filozofa, globtrotera i przyjaciela Alberta Einsteina. Czesi przez długi czas wierzyli, że Cimrman to postać realna, a jak kłamstwo wyszło na jaw, nie przyjęli go do wiadomości i nadal traktują geniusza jako narodową chlubę.
Svěráka znam z jego twórczości filmowej, „Butelki zwrotne", do których napisał scenariusz oraz zagrał w nich główną rolę, to jeden z moich ulubionych filmów. Zwykły bohater, który pragnie jedynie czerpać z życia i nieść szczęście innym. Takie są również postaci z opowiadań zgromadzonych w „Podwójnym widzeniu". To prości ludzie, z najzwyklejszymi na świecie życiorysami. Jest tu kierowca Vojtěch Puklica, który lubi sobie skoczyć w bok, ale żonę kocha i szanuje, jest mechanik samochodowy, który leczy nie tylko pojazdy, ale również przy pomocy cebuli i miodu potrafi zapobiegać ludzkim chorobom, pojawia się aktor drugoplanowy, który dostaje szansę swego życia oraz oszust, korzystający ze swych zdolności aktorskich, by nie tylko oszukiwać bliźnich, ale również po to, by zdobywać względy płci pięknej.
Opowiadania z „Podwójnego widzenia" były pisane na dużej przestrzeni czasowej (1966-2008), ale w zbiorze świetnie się uzupełniają, a tematyka płynnie przechodzi z jednego tekstu do drugiego. W tle tych prostych historii pojawiają się tematy lekkie oraz nieco poważniejsze, takie o zabarwieniu filozoficznym. Svěrák posiada dar pisania o rzeczach codziennych i egzystencjalnych w sposób ciepły, przystępny i z typowym czeskim dystansem i umiłowaniem życia. Sam siebie czyni również bohaterem jednego z opowiadań, w którym na samym początku umiera i wraz z żoną organizuje swój własny pogrzeb. Na szczęście to tylko sen.
„Podwójne widzenie" to zbiór tekstów dionizyjskich, gdzie nadrzędną wartością jest czerpanie z życia pełnymi garściami, a najważniejsze w tym wszystkim są kobiety. Tak, bo mam wrażenie, że te opowiadania to hołd złożony płci pięknej. Bohaterowie to zazwyczaj mężczyźni, którzy nie mogą się oprzeć kobiecym urokom, ale co im w życiu pozostaje? Wszakże miłość jest najważniejsza, czyż nie? Ach, no jeszcze piwo, ale to na drugim miejscu.
Svěrák to bajarz, gawędziarz, który z codziennych zdarzeń potrafi wykreować krótkie i świetnie skomponowane teksty, ich siłą są dialogi oraz zaskakujące pointy. Czyta sobie człowiek takie opowiadanie, np. „Głuszec", nic nie podejrzewa, a tu im bliżej końca, tym bardziej szczena opada i gęba się uśmiecha (tak, właśnie, można się uśmiechać z opadniętą szczęką) albo tekst otwierający tomik - „Upalna niedziela", który możecie sobie TUTAJ poczytać.
Tak, to była dobra lektura, ten czeski klimat, który lubię - bez nadęcia, z ciepłym humorem, zwykłymi bohaterami, z którymi można się zbratać i zwyczajnie ich polubić. Do tego jeszcze należy uścisnąć łapki tłumaczom- Dorocie Dobrew i Janowi Węglowskiemu za świetny przekład.
To nie jest zwykły mężczyzna. Śmiem twierdzić, że Zdeněk Svěrák to postać nietuzinkowa, człowiek-orkiestra z ogromnym poczuciem humoru i typowym czeskim dystansem do świata. Czego on się nie tykał? Pisze scenariusze, gra w filmach, a do tego wraz z Ladislavem Smolijakiem powołał do życia najgenialniejszego na świecie Czecha - Járę Cimrmana, wynalazcę, dramatopisarza,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Życie wyszło z wody, czyli wynurzyło się z ciszy. Istnieje zatem stan, w którym dźwięki odpływają w przestrzeń, stan, którego boją się bohaterowie powieści Jaroslava Rudiša, bo cisza wiąże się z samotnością, a ta z kolei narzuca okazję do wsłuchania się w siebie. Nie każdy jednak chce konfrontować się z wewnętrznym „ja", wolimy dryfować po powierzchni i dlatego stajemy się głusi.
Vladimír wie, że za wszystko odpowiedzialny jest hałas, to on zabrał jego żonę, wie, że ludzie uciekają w jazgot, który ich niszczy, ale oni o tym nie wiedzą. Bohater wyznacza sobie tajną misję, musi obudzić innych, ocknąć ich z głuchoty, nauczyć na nowo słuchać. Krąży zatem po Pradze z nożyczkami w kieszeni, zbiera dźwięki i hibernuje je w swoim laboratorium.
Vanda w muzyce odnajduje ciszę. I w narkotykach. Ma osiemnaście lat i zespół punkowy. Jej rodzice się rozeszli, ojciec zdradził matkę z przyjaciółką Vandy. Jej chłopak przeleciał jakąś krowę w zielonej sukience, przyłapała ich. Miłość to jeden wielki szajs.
Petr jeździ tramwajem, próbuje pocieszyć przypadkowo poznaną Vandę. Nie tylko ją, wyciąga z dołków wszystkie laski, które poznaje. Taki typ. Nie ma szczęścia w związkach, jedyną wierną suką jest Malmö- biała labradorka.
Jest jeszcze Hana, jej postać, początkowo bardzo efemeryczna, z czasem zaczyna nabierać kolorów. Kobieta nie potrafi uwolnić się od przeszłości, jest teraz z Waynem, ale Wielki, który ją zranił nie daje spokojnie płynąć myślom i rozpocząć nowego rozdziału.
A Wayne? Niby to zakochany po uszy w Hanie, ale ciągle ogląda się za spódniczkami, jego mózg 24 godziny na dobę produkuje seksualne fantazje.
Bohaterowie „Ciszy w Pradze" mijają się na ulicach i w pubach, nie znając się, ale łączy ich wiele - strach przed wejściem w głębsze relacje, brak zaufania do drugiej osoby, kompletne nie radzenie sobie z emocjami, pozostawianie ich gdzieś w wewnętrznych czeluściach. Są naznaczeni hałasem i nawet Vladimír nie jest w stanie im pomóc.
Ponura to powieść, w której Praga jest nie tylko tłem. To miasto brudne i martwe. Spocone, śmierdzące muzeum. Miasto na jeden pijany, długi weekend i kaca w drodze powrotnej. Nic więcej. Miasto-antybohater.
Ciężko polubić tych bohaterów, można im jedynie współczuć, bo nie potrafią znaleźć sobie miejsca, są pozbawieni celów, zbyt szybko się poddają, nie są w stanie podjąć jakichkolwiek kroków, by zmienić stan rzeczy. A może właśnie tego nie chcą?
Rudiš prowadzi czytelnika powoli, o jakiejkolwiek akcji możecie więc zapomnieć. W krótkich rozdziałach, lapidarnych dialogach, konstruuje świat rozkładu i brudnych fantazji. Tworzy klimat mroczny, nadając rzeczywistości lekko oniryczny charakter. Jest w tym trochę realizmu magicznego, choć więcej tu dekadentyzmu. Nie znaczy to jednak, że po przeczytaniu „Ciszy w Pradze" będziecie mieli ochotę ciąć się szarym mydłem i narzekać na beznadzieję świata. Rudiš pokazuje, że każdy z nas ma w sobie hałas, w którym się chce schować, ale czy nie warto czasami ściszyć trochę głośniki, by nie popełniać błędów jego bohaterów? Zastanówcie się.
Życie wyszło z wody, czyli wynurzyło się z ciszy. Istnieje zatem stan, w którym dźwięki odpływają w przestrzeń, stan, którego boją się bohaterowie powieści Jaroslava Rudiša, bo cisza wiąże się z samotnością, a ta z kolei narzuca okazję do wsłuchania się w siebie. Nie każdy jednak chce konfrontować się z wewnętrznym „ja", wolimy dryfować po powierzchni i dlatego stajemy się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Aleksander Kaczorowski jest obok Mariusza Szczygła i Mariusza Surosza jednym z wybitnych znawców czeskiej kultury. Autor biografii Bohumila Hrabala, esejów o pisarzach czeskich („Praski elementarz"), powieści „Praskie łowy" oraz zbioru wywiadów „Europa z płastoskopiem" tym razem postanowił zajrzeć za kulisy kulisy jednego z najsłynniejszych polityków czeskich- Václava Havla.
Byłam kiedyś na spotkaniu, na którym Kaczorowski wypowiadał się o współczesnej sytuacji polityczno-ekonomicznej Czech. Temat wprawdzie mało literacki, jednak uderzyło mnie jedno- Kaczorowski jest zdeklarowanym czechofilem, ale o naszych sąsiadach wypowiadał się z krytycznym dystansem, bez wymądrzania, jego przemyślane tezy, sposób wypowiedzi zaskarbiły sobie moje zaufanie. Dlatego nie zdziwił mnie fakt, że biografia Václava Havla, którą niedawno wydał nie jest hagiografią pisaną na kolanach.
Václav Havel, pisarz, intelektualista, filozof, dysydent, polityk. Postać niewątpliwie wybitna. W mojej wyobraźni funkcjonował jako ktoś zbliżony charyzmą (bo nie intelektem przecież) do Lecha Wałęsy. Poza tym miałam go za człowieka niezwykle kulturalnego, mocno stąpającego po ziemi i przede wszystkim kochającego swój kraj i rodaków. Po przeczytaniu „Havla. Zemsty bezsilnych" moje wyobrażenia nieco się odmieniły. Otrzymałam bowiem od Kaczorowskiego portret wielowymiarowy, ukazujący pierwszego prezydenta Republiki Czeskiej z kilku nieznanych mi perspektyw.
Kaczorowski wychodzi od korzeni, wskazuje na burżuazyjne pochodzenie rodziny Havlów. Badacz cofa się trzy pokolenia wstecz, prezentując losy dziadka, który był człowiekiem dziewięciorga rzemiosł (był m.in. ministrem, dziennikarzem, działaczem podziemnej organizacji związanej z Masarykiem), ojca będącego wpływowym budowlańcem, który dorobił się fortuny, opowiada o stryju-magnacie zarządzającym wielką wytwórnią filmową, obracającym się w artystycznym środowisku. Młody Vašek już od dziecka miał zatem styczność z polityką i artystyczną bohemą.
Siedem razy próbował dostać się na studia, ale ze względu na pochodzenie nie został przyjęty. Uniwersytet zastąpiły mu knajpki, w których spotykał się z ówczesną młodą czeską elitą intelektualną oraz dom rodzinny.
Kaczorowski umiejętnie wyłapuje kulminacyjne punkty w życiu Havla, śledzi jego intelektualną ewolucję, opisuje działalność w Teatrze na Balustradzie, przytacza słynny spór między Havlem, a Kunderą, analizuje najważniejsze w twórczości Vaška publikacje i dramaty (m.in. eseje „List do Husáka", „Czeski los?", „Siła bezsilnych", dramaty „Garden party", „Audiencja", „Wernisaż" „Protest", „Opera żebracza"). Przy okazji otrzymujemy niezwykle pasjonujący panoramiczny obraz czechosłowackiego środowiska artystycznego z okresu komunizmu.
W książce „Havel. Zemsta bezsilnych" Kaczorowski przedstawia nie tylko artystyczną drogę swojego bohatera, próbuje wychwycić moment, gdy Havel- pisarz, dramaturg, filozof, staje się Havlem - politykiem. Dostajemy przy tym ogromna dawkę wiedzy o ówczesnej sytuacji Czechosłowacji, badacz skrupulatnie opowiada m.in. o reżimie, wspomina praską wiosnę, aksamitną rewolucję, narodziny czeskiego undergroundu oraz losy Karty 77 i jej sygnatariuszy. Dostajemy zatem książkę pełnowymiarową nie tylko o życiu jednego człowieka, ale również o losach Europy Środkowo-Wschodniej.
Portret Havla widziany oczami Kaczorowskiego to obraz niejednoznaczny. Widzimy tu bowiem czeskiego prezydenta, który realizuje się na kilku polach: jako zamknięty w swym zameczku na Hradčeku pisarz; lekkoduch, lubiący wypić z przyjaciółmi na imprezie; działacz na rzecz przestrzegania praw człowieka; kobieciarz i flirciarz. Z jednej strony widzimy wybitnego artystę, z drugiej nieudolnego polityka, bo nie ma się co oszukiwać, na początku swej prezydentury Havel popełnił wiele błędów, a Kaczorowski nie boi się o nich pisać.
Autor „Praskiego elementarza" nie jest biografistą biernym, nie usuwa się w cień swego bohatera, wręcz przeciwnie, fakty z życia Havla opatruje krytycznymi komentarzami, dzieli się z czytelnikiem swoimi refleksjami, nie jest jednak autorytarny. Oceny Kaczorowskiego są poparte rozmowami z osobami z otoczenia Havla oraz mnóstwem przeczytanej literatury (bibliografia umieszczona na końcu książki jest dość pokaźna).
Kaczorowski stworzył wciągającą, panoramiczną i wielowarstwową opowieść. „Havel. Zemsta bezsilnych" to nie tylko rzetelna biografia jednego z najsłynniejszych czeskich polityków, to również zapis i analiza ponad pięćdziesięciu lat walki Czechów z reżimem komunistycznym.
Aleksander Kaczorowski jest obok Mariusza Szczygła i Mariusza Surosza jednym z wybitnych znawców czeskiej kultury. Autor biografii Bohumila Hrabala, esejów o pisarzach czeskich („Praski elementarz"), powieści „Praskie łowy" oraz zbioru wywiadów „Europa z płastoskopiem" tym razem postanowił zajrzeć za kulisy kulisy jednego z najsłynniejszych polityków czeskich- Václava...
więcej mniej Pokaż mimo to
W snach podświadomość przekazuje nam bardzo cenne informacje o nas samych. Są one projekcją naszych marzeń i lęków. Jim Morrison twierdził, że sny rodzą rzeczywistość. Pavel Kosatík, czeski pisarz i dziennikarz w „Czeskich snach" pisze o iluzjach swoich rodaków o innych narodach. Polskie wydanie, jak informuje we wstępie tłumaczka, jest jedynie połową książki wydanej przez Kosatíka, ale za to na specjalne życzenie, czeski autor napisał tekst dotyczący naszego kraju.
„Czeskie sny" to osiem esejów historycznych, w których dziennikarz próbuje przedstawić wyobrażenia swoich rodaków dotyczące innych narodów, jakie kształtowały się na przestrzeni XIX i XX wieku. Wiwisekcji zostały poddane wszelkie stereotypy, wyszły na wierzch narodowe wady Czechów, oczekiwania, mrzonki, narodowe animozje oraz sympatie.
Kosatík zamienia się w narodowego psychoterapeutę, sięga do przeszłości i w niej szuka istoty czeskiej duszy. Analizuje zatem relacje czesko - niemieckie, przy których wskazuje na odwieczną wrogość pomiędzy oboma narodami, przygląda się braterskiej miłości, jaką jego rodacy żywili przez dziesiątki lat do Słowaków, pisze o poddańczym i ślepym stosunku do Rosji i ZSRR, o marzeniach kolonizacyjnych związanych z terenami w Afryce, o problemie przyłączenia Rusi Podkarpackiej oraz Łużyc. I oczywiście o relacjach z Polakami.
Osiem snów, iluzji więcej, jednak nie zaczarowały mnie te oniryczne wycieczki. Fakt, eseje Kosatíka są krótkie i merytoryczne, ale jednak brakuje mi w nich iskry, analiza przeprowadzona przez czeskiego dziennikarza jest powierzchowna i czyta się ją jak podręcznik do historii dla liceum. Brak tu obecności autora, refleksji, wniosków, są tylko suche fakty, choć przyznać muszę, że kilka tekstów udało się zakończyć trafną puentą.
Być może, jak pisze wydawca, książka Kosatíka to inne spojrzenie na Czechy, bez piwa, Szwejka i tego całego czeskiego humoru, do mnie jednak forma historycznego przytaczania faktów jest nieatrakcyjna.
W snach podświadomość przekazuje nam bardzo cenne informacje o nas samych. Są one projekcją naszych marzeń i lęków. Jim Morrison twierdził, że sny rodzą rzeczywistość. Pavel Kosatík, czeski pisarz i dziennikarz w „Czeskich snach" pisze o iluzjach swoich rodaków o innych narodach. Polskie wydanie, jak informuje we wstępie tłumaczka, jest jedynie połową książki wydanej przez...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ostatnio ciągnie mnie do prozy dziecięcej i młodzieżowej, ale bajek w wersji czeskiej jeszcze nie miałam okazji poczytać. Przyznam szczerze, że zaciekawiła mnie okładka, sami przyznajcie, że małpa z pomalowanymi ustami i z tym poczciwym spojrzeniem intryguje.
Markéta Baňková proponuje nam typ bajki zwierzęcej, w której to nasi bracia mniejsi zyskują głos i są alegoriami ludzkich zachowań. Tylko to dość nietypowe bajki, bo za pomocą kur, borsuków, hipopotamów i całego inwentarza ssaków czeska pisarka podjęła się wyjaśnienia podstawowych zagadnień z fizyki.
I oto mądra kura Jarmila tłumaczy na czym polegają prawa Newtona, a inna z kolei wyjaśnia królikowi zasady termodynamiki, małpa z antylopą zastanawiają się dlaczego hipopotam nie tonie w wodzie, podczas gdy kamień, choć lżejszy, idzie na dno, teoria względności Einsteina wyjaśniona jest na przykładzie myszy i geparda, którzy chcieli prześcignąć prędkość światła. Do tego jeszcze po przeczytaniu historii pewnej sroczej rodziny będziecie potrafili naukowo wyjaśnić, że walka z bałaganem jest wbrew prawom natury.
Zawsze byłam na bakier z przedmiotami ścisłymi, a już fizyka to dla mnie poziom abstrakcji nie do ogarnięcia. Tak mi się wydawało, ale Markéta Baňková jest świetną nauczycielką i bajarką. W bardzo przystępny i dowcipny sposób wyjaśnia w swych bajkach podstawowe prawa fizyczne rządzące naszym wszechświatem i nawet najbardziej oporni są w stanie je zrozumieć.
A przy okazji dowiecie się czym jest wiewióring, jak sobie radzić z borsukiem alkoholikiem, że Grawitacja to wcale nie jest wstrętna staruszka, że kot może być trochę martwy, a trochę żywy i co wyniknie z miłości pewnego ptaszka do komórki.
Dowcipna to książeczka i pouczająca, nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych, którzy chcą wiedzieć więcej o świecie, ale wstydzą się zapytać.
Ostatnio ciągnie mnie do prozy dziecięcej i młodzieżowej, ale bajek w wersji czeskiej jeszcze nie miałam okazji poczytać. Przyznam szczerze, że zaciekawiła mnie okładka, sami przyznajcie, że małpa z pomalowanymi ustami i z tym poczciwym spojrzeniem intryguje.
Markéta Baňková proponuje nam typ bajki zwierzęcej, w której to nasi bracia mniejsi zyskują głos i są alegoriami...
Miasto Liberec ma specyficzny piorunochron. Na szycie góry Ještěd wybudowano bowiem hotel, w który średnio sto pięćdziesiąt razy w roku walą gromy. Stąd też tłumów w hotelu zbyt wielkich nie ma, ale za to personel i stali bywalcy stanowią towarzystwo iście oryginalne.
Rudiš stworzył galerię dziwaków, ludzi odklejonych od rzeczywistości, do tego umieścił ich w odciętym od miasta miejscu, stwarzając tym samym enklawę dla rozwoju małych i wielkich wariactw. Bohaterowie to osoby, które próbują odnaleźć się w świecie, a pomagają im w tym ich marzenia. Jednak gdzieś głęboko w podświadomości ukryta jest prawda, która nie jest już tak kolorowa.
Książka czeskiego pisarza do złudzenia przypomina film Wima Wendersa „Million Dollar Hotel". Wprawdzie u Rudiša nie ma tajemniczej śmierci, choć są samobójstwa. Autor jednak stosuje ten sam zabieg co reżyser - gromadzi dziwaków, zamyka ich w jednym miejscu i podgląda. Nie on sam, oczywiście, tylko narrator - Fleischman, ponad trzydziestoletni mężczyzna, który stracił rodziców w wypadku, a jego dziadka przejechał czołg. Fleischamn nie ma imienia, a przynajmniej nie chce się do niego przyznać, choć, jak twierdzi jego pani doktor, imię określa tożsamość człowieka. Tak, Fleischman leczy się u pani doktor, takiej od skrzywionych ludzi.
Nasz bohater ma specyficzną pasję - uwielbia chmury i interesuje się pogodą. Codziennie skrupulatnie zapisuje prognozy , a później notuje swoje przemyślenia i obserwacje. Jego daleki kuzyn Jégr jest właścicielem Grandhotelu i w ten oto sposób Fleischman trafił z psychiatryka do budynku położonego między niebem a ziemią.
Filozofia życiowa nie jest skomplikowana, ważne by mieć gdzie „oszlifować piorunochron" ( trochę wyobraźni i się domyślicie, co kryje się pod tą osobliwą metaforą często stosowaną przez ową postać). Fleischman ma zatem dość oryginalny wzorzec stąd jedno z jego przezwisk brzmi Waligrucha.
Ale nie o seksie to opowieść, a o tym, że w życiu trzeba mieć jakiś cel, nawet, gdy nasza egzystencja wydaje się być kreacją, którą sami tworzymy. Tak jest bezpieczniej- zamknąć się w swoim świecie, by nie doświadczyć bólu nieprzystosowania. Tak robi również Zuzanna, nawiedzona dziewica, wierząca w testy z kolorowych czasopism, szukająca prawdziwej miłości. Jest też Franz, weteran wojenny, który ukradł prochy swoich przyjaciół, by przywieźć je zakamuflowane w puszce po kawie do ich rodzinnego miejsca, bo jak mawia Człowiek musi skończyć tam, gdzie się urodził. Patka z kolei jest zafascynowany American Dream. Popija z butelki cudowny napój hepilajf i generalnie jest wyluzowany. Na takiego przynajmniej wygląda. Jego dziewczyna Ilija jest pokojówką, lubi chodzić na cmentarz i brać udział w pogrzebach. Takie hobby.
„Grandhotel" to dowcipna opowieść o niedostosowaniu i próbie wyrwania się z fałszywych wyobrażeń. Rudiš ma lekkie pióro. Bawi się swoimi postaciami, obnaża ich prostolinijność i naiwność. To pisanie o rzeczach smutnych z dystansem i przymrużeniem oka odwołuje się do najwybitniejszej tradycji czeskiej literatury, do opowiadań Hrabala, który swoje książki zaludniał oryginalnymi postaciami. Lepszej rekomendacji dla „Grandhotelu" wymyślić już chyba nie można.
Miasto Liberec ma specyficzny piorunochron. Na szycie góry Ještěd wybudowano bowiem hotel, w który średnio sto pięćdziesiąt razy w roku walą gromy. Stąd też tłumów w hotelu zbyt wielkich nie ma, ale za to personel i stali bywalcy stanowią towarzystwo iście oryginalne.
Rudiš stworzył galerię dziwaków, ludzi odklejonych od rzeczywistości, do tego umieścił ich w odciętym od...
Egon Erwin Kisch nazywany był „szalejącym reporterem". „Jarmark sensacji" to autobiograficzny zapis początków, jakie stawiał młody dziennikarz. Kisch opisuje swoje perypetie związane z pracą w „Bohemii" w dziale kryminalnym. Opowieści te czyta się jak świetną sensacyjną powieść. Jej bohaterowie to osoby, które z prawem mają na bakier, ale to nie o nich chodzi, bo w centrum wydarzeń jest zawsze autor, który z epickim zacięciem opowiada o pozyskiwaniu tematów, o odkrywaniu prawdziwych zbrodniarzy i afer. Co tu dużo mówić - nieco się nam ten Egon przechwala, ale za to rozrywki dostarcza przedniej.
Te krótkie wspomnieniowe teksty są mini-arcydziełami. Kisch świetnie operuje detalem, prezentuje najwyższy poziom reporterskiej profesji. Język jest plastyczny i najeżony trafnymi porównaniami. Konstrukcja tekstów dopracowana do perfekcji, nie tam jakieś postmodernizmy, zakrętasy narracyjne, że czytelnik czasami sam już nie wie, w którym miejscu się znajduje. U Kischa każdy szczegół, postać, fakt ma swoje miejsce, ciekawe dygresje nie wybijają z rytmu - już dawno nie czytałam tak świetnie skonstruowanych i ciekawych tekstów.
Ten poeta faktu szukał tematów w różnych miejscach, przede wszystkim źródłem informacji była giełda, którą Kisch opisuje z charakterystycznym dla siebie ironicznym dystansem. Przytacza zabawne anegdotki np. o Jaroslavie Hašku, który wymyślone historie sprzedawał na dziennikarskiej giełdzie za cztery kufle Pilznera, o starym Lobingu piszącym przez czterdzieści lat wstępniaki uważającym telegraf i telefon za pachołki diabła, natomiast maszynę do składania czcionek za fortepian tegoż. Bo należy wspomnieć, że za czasów Kischa nie było jeszcze drukarni wyposażonych w nowoczesne maszyny. W redakcjach pracowali zecerzy, którzy skrupulatnie składali czcionki.
W świetnym wstępie Mariusz Szczygieł przytacza wypowiedź samego autora: Gdy jadę w tramwaju coś zmusza mnie do tego, bym się dowiedział, jaką książkę czyta ów pan w przeciwległym kącie wozu. Śledzę jakąś parkę na przestrzeni kilku ulic, aby się dowiedzieć, jakim mówi językiem. Zaglądam do cudzych okien, odczytuję wszystkie szyldziki na drzwiach mieszkań w kamienicy, do której przybywam w odwiedziny, szukam na cmentarzach znajomych nazwisk. Obojętnych mi ludzi wypytuję o ich życie. Niezwykłe nazwy ulic zmuszają mnie do zastanowienia się dlaczego one właśnie tak brzmią. chciałbym przetrząsać każdą rupieciarnię i każdy stos starych papierów. Każde Wstęp wzbroniony nęci mnie do przekroczenia zakazu, każda tajemnica zachęca do jej zgłębienia. Jest to jedna z podstawowych cech, którą powinien posiadać reporter - ciekawość. Drążenie tematu, wchodzenie kominem, gdy drzwiami nie wpuszczą, a okno też zamkną, wciskanie nosa w niebezpieczne historie, to wszystko Kisch posiada i dzięki tym cechom zdobywa tematy, które na pozór nieciekawe przerabia w sensacje mistrzowsko obrobione literacko.
Poznajemy zatem historię Szubienicznej Toni, prostytutki, dekonspirujemy pułkownika Redla, szefa Sztabu Generalnego, który okazał się szpiegiem, wysłuchujemy historii matki przekonanej, że w genach przekazała synowi mordercze zapędy. Do tego na deser Kisch częstuje nas lekko zarysowanym tłem polityczno-społecznym. Pisze o różnicach między Czechami i Niemcami, o pobycie w wojsku i o ślepym Metodym, podwórkowym śpiewaku, który w swych balladach opowiada historię Czech.
Według Egona Erwina Kischa reportaż to suche sprawozdanie podniesione do poziomu sztuki. Tym kim Kafka był dla współczesnej prozy, Kisch stał się dla reportażu - pisze Mariusz Szczygieł. A przecież z takim znawcą kultury czeskiej i wybitnym znawcą i uprawiaczem gatunku sprzeczać się nie wypada.
Polecam bardzo, baaardzo.
Egon Erwin Kisch nazywany był „szalejącym reporterem". „Jarmark sensacji" to autobiograficzny zapis początków, jakie stawiał młody dziennikarz. Kisch opisuje swoje perypetie związane z pracą w „Bohemii" w dziale kryminalnym. Opowieści te czyta się jak świetną sensacyjną powieść. Jej bohaterowie to osoby, które z prawem mają na bakier, ale to nie o nich chodzi, bo w centrum...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jan Balabán wpisał się w historię literatury czeskiej jako autor egzystencjalny. Jego bohaterowie to ludzie samotni, przegrywający z rzeczywistością, nieco zagubieni. Proza tego ostrawskiego pisarza jest dotkliwa i wymagająca skupienia. Balabán odstaje od stereotypowych wyobrażeń o czeskiej literaturze. W jego tekstach nie ma rubasznego humoru, jest za to gorzka ironia, brak w nich lekkich anegdotek, są za to refleksyjne rozważania, nie znajdziecie tutaj również gawędziarskiego stylu tak typowego dla Hrabala czy Haška, są za to długie monologi oraz narracyjne eksperymenty. Te wszystkie cechy zawiera jego ostatnia powieść „Zapytaj taty", którą Balabán skończył pisać dzień przed swoją śmiercią.
Bohaterami książki są Marta Niedomna oraz trójka jej dzieci: Emil, Katka i Hans. Osią konstrukcyjną narracji jest natomiast śmierć ich ojca, znanego i cenionego lekarza Jana Niedomnego. Każdy z jego bliskich próbuje po tym wydarzeniu zredefiniować swoje życie. Wracają wspomnienia o tacie, które stają się pretekstem do refleksji nad przeszłością. Bohaterowie na swój sposób starają się radzić sobie z pustką, jaka powstała po śmierci bliskiej osoby. Marta, wdowa, resetuje wspomnienia, obraz męża wyłania się dopiero z opowieści jej dzieci. Emil, Katka i Hans mieli ojca za bohatera, ale teraz po liście wieloletniego przyjaciela ich ojca - Petra Wolfa - muszą skonfrontować swoje wyobrażenia z nowymi niepochlebnymi faktami.
Powieść budują monologi i dialogi, strzępki snów i dziwnych wizji. Czasami pojawia się również narrator trzecioosobowy, który pozwala spojrzeć na świat przedstawiony i przemyślenia postaci z szerszej perspektywy.
Tłem dla rozmyślań dotyczących śmierci i pustki, jaką po sobie pozostawia ojciec jest szara komunistyczna rzeczywistość. Emil wspomina swojego profesora, który podpisał Kartę 77, Hans natomiast rozmyśla o nauczycielu języka czeskiego, który umiejętnie za pomocą czeskiej literatury podkopywał reżim.
„Zapytaj taty" to powieść trudna i smutna. Nie ma w niej miejsca na rzeczy nieistotne. To skondensowana, poruszająca proza o kruchości życia, o pustce, którą trudno wypełnić. Zupełnie nieczeski klimat.
Jan Balabán wpisał się w historię literatury czeskiej jako autor egzystencjalny. Jego bohaterowie to ludzie samotni, przegrywający z rzeczywistością, nieco zagubieni. Proza tego ostrawskiego pisarza jest dotkliwa i wymagająca skupienia. Balabán odstaje od stereotypowych wyobrażeń o czeskiej literaturze. W jego tekstach nie ma rubasznego humoru, jest za to gorzka ironia,...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Dziewczynko, roznieć ogienek" to pierwsza książka Martina Šmausa, za którą autor otrzymał nagrodę Magnesia Litera w kategorii Debiut Roku 2006.
Jest to opowieść o życiu bez korzeni, o wiecznej tułaczce, na jaką skazany jest Cygan, o samotności i wykluczeniu, o próbie poradzenia sobie z rzeczywistością, ale przede wszystkim jest to wnikliwy i jednocześnie zasmucający obraz losów środkowoeuropejskich Romów.
Tematyka romska jest ostatnio popularna w Polsce. Wystarczy wspomnieć wydaną niedawno „Papuszę" Angeliki Kuźniak, czy też wznowioną przez wydawnictwo Czarne książkę Lidii Ostałowskiej „Cygan to Cygan". Te dwie publikacje zaliczają się do literatury non-fiction, książka Martina Šmausa jest natomiast powieścią, gorzką historią Andriejka Dunki.
Bohater od samego początku jest naznaczony, ponieważ rodzi się jako bękart. Długo jednak nie przebywa w rodzinnych stronach, bo wykazuje się niezwykle zręcznymi paluszkami i wuj zabiera go do Pragi. Od tego momentu zaczyna się wieczna tułaczka Andriejka.
Chłopak nie potrafi nigdzie zagrzać miejsca. Został wyrwany ze swojego cygańskiego świata i wrzucono go w rzeczywistość gadziów. Jest między jednymi a drugimi. Stara się uczciwie pracować i gdy już trafia na życzliwych Czechów, zawsze musi wydarzyć się jakieś nieszczęście. Poznajemy jego losy, gdy pracował w browarze, z którego został wyrzucony, oskarżony o morderstwo trafia najpierw do więzienia, a później do szpitala psychiatrycznego, wcześniej jeszcze mieszka w domu dziecka. Wszystkie te miejsca Šmaus opisuje w sposób bardzo realistyczny.
W jednym z wywiadów pisarz przyznał, że jako dziecko mieszkał w kamienicy, w której większość mieszkańców stanowili Cyganie i to jego rodzina była mniejszością etniczną. Taka sytuacja sprzyjała obserwacjom. Šmaus tłumaczył, że Romowie inaczej traktują czas, żyją z dnia na dzień, przyszłość dla nich nie istnieje , jest jedynie teraźniejszość, dlatego nie potrafią utrzymać się długo w jednej pracy, nie posyłają dzieci do szkół, nie potrafią zbudować domu, takie mają podejście do życia, a tu nagle państwo chce ich usidlić. Prawdę mówi jeden z bohaterów powieści, dyrektor szkoły, do której chodził Andriejko: To jest trudne. Wtedy chcieliśmy wyciągnąć was z błota, przerobić. Być może powinniśmy zostawić was tam, gdzieście się urodzili, kto wie, czy tam nie byłoby wam lepiej (...) Tutaj ludzie was nie lubią. nie lubią nikogo kto jest inny.
Po wielu przejściach, z ogromnym bagażem doświadczeń w końcu Andriejko zaczyna sobie układać życie na skraju wioski, w której się urodził. Zakłada rodzinę, dostaje pracę w lesie, rodzi mu się córka, jest szczęśliwy, bo zaczyna być tolerowany przez tutejszych gadziów. Przynoszą mu ubranka dla córki, dają meble do ziemianki, ale to nie może trwać wiecznie.
Szkoda mi tego bohatera, tyle nieszczęść, ile go spotkało, niejednego zaprowadziłoby na tamten świat. To co uderza w tej postaci, to brak tożsamości. Chłopak sam nie wie kim chce być. Cyganem? No przecież się urodził w romskiej rodzinie i przez to z góry jest wykluczony w normalnym świecie. Ale widać, że pragnie się do gadziowskiego świata dostać, bo wie, że tam może być mu lepiej. Dlatego każdy gest życzliwości usypia jego czujność, aż w pewnym momencie dochodzi do tragedii.
„Dziewczynko, roznieć ogienek" to powieść cholernie dołująca. Šmaus częstuje czytelnika drastycznie naturalistycznymi scenami (nóż mi się w kieszeni otwierał, gdy czytałam, jak kuzyni Andriejka ukrzyżowali żywcem kota), które stylistyką kojarzą mi się z „Malowanym ptakiem" Jerzego Kosińskiego. To historia wielowątkowa, w której zawarty jest cały wachlarz uczuć. Wzruszamy się, gdy czytamy o ogromnej miłości, jaka łączyła Andriejka z rodzeństwem. Rozczulamy, gdy towarzyszymy bohaterowi przy narodzinach córki. Uśmiechamy, gdy Andriejko nieporadnie próbuje odnaleźć się w roli ojca. Jesteśmy bezsilni, gdy spada na niego kolejne nieszczęście, przeklinamy gadziów za okrucieństwo.
Wojciech Tochman powiedział kiedyś, że chciałby pisać tak, by czytelnik poczuł strach, mróz albo smród. Żeby się ubrudził, porzygał albo popłakał z bezradności, by na chwilę chociaż wszedł w skórę jego bohatera. Šmaus tak właśnie pisze, wprawdzie nie chcemy wejść w skórę bohatera, ale jesteśmy brutalnie wepchnięci do jego świata i czujemy ciarki na całym ciele, spinamy sie i myślimy- co jeszcze się może przydarzyć, dlaczego? Šmaus pozostawia nas bez odpowiedzi. Nie wiemy jak potoczą się dalsze losy Andriejka, otwarte zakończenie powieści nie daje jednak nadziei na jakiekolwiek zmiany.
„Dziewczynko, roznieć ogienek" to pierwsza książka Martina Šmausa, za którą autor otrzymał nagrodę Magnesia Litera w kategorii Debiut Roku 2006.
Jest to opowieść o życiu bez korzeni, o wiecznej tułaczce, na jaką skazany jest Cygan, o samotności i wykluczeniu, o próbie poradzenia sobie z rzeczywistością, ale przede wszystkim jest to wnikliwy i jednocześnie zasmucający obraz...
Przeczytałam gdzieś, że Emil Hakl jest mistrzem mowy niezależnej. Przychylam się do tej opinii, postacie z prozy Hakla są budowane w oparciu o dowcipne i żywe dialogi, tudzież monologi, które stanowią również oś konstrukcyjną jego opowieści.
W Polsce ukazała się tylko jedna książka tego czeskiego pisarza- „O rodzicach i dzieciach”. Akcja tej niewielkiej noweli toczy się w ciągu jednego popołudnia. Bohaterami są czterdziestoparoletni syn i ponad siedemdziesięcioletni ojciec, którzy spacerując po praskich knajpkach, popijając piwo rozmawiają na różne tematy.
Zdaje się, że relacje między ojcem a synem są lejtmotivem twórczości Hakla, ponieważ w przetłumaczonych niedawno na język polski „Zasadach śmiesznego zachowania” głównymi bohaterami są również ojciec i syn. Mogłabym się nawet pokusić o tezę, że „Zasady...” są kontynuacją „O rodzicach i dzieciach”, aczkolwiek nie jest tak, że bez przeczytania pierwszej książki nie zrozumiemy drugiej.
„Zasady śmiesznego zachowania” to rozpisana na trzy nowelki swoista wiwisekcja przeszłości głównego bohatera oraz próba zdefiniowania siebie teraźniejszego.
W pierwszej opowieści Honza, alter-ego autora, odurzony psychotropami lata na paralotni i w tym czasie rozlicza się ze swoją wojskową przeszłością. W drugiej podtrzymuje na duchu ojca, który powoli umiera na raka jelita grubego. A w trzeciej odsłonie towarzyszymy Honzie i jeszcze dwóm jego ziomalom w rejsie w dół Dunaju. Cel-rozrzucenie prochów taty nad morzem, zgodnie z jego ostatnią wolą.
Przyjrzyjmy się zatem głównemu bohaterowi. Jego stosunki z ojcem są hm...poprawne. Mają wspólne tematy, ale ojciec ciągle obwinia swego syna o brak synowej, ale cóż począć skoro na jego drodze stają jakieś niedorobione egzemplarze. Właśnie teraz próbuje spławić jedną taką. Z jej ust padają jednak słowa, które świetnie charakteryzują Honzę: To twoje nudne, śliskie, niby wielce niestandardowe życie bez głębszych uczuć, bez zobowiązań, całkiem skoncentrowane na trafnym ujęciu powierzchowności tak pociągającej i niestrawnej zarazem. Jesteś wiecznie niezadowolony, podkurwiony, nieokreślony, nie można się do ciebie zbliżyć, nie dasz się nabrać, robisz z siebie gwiazdę, chlejesz, rżysz jak koń, w środku cały się trzęsiesz, potem bierzesz stilnox, żeby zasnąć.
Honza mimo swych prawie pięćdziesięciu lat nadal jest człowiekiem nieustatkowanym. Mężczyzna nie potrafi odnaleźć się w życiu, a by zbytnio rzeczywistość go nie uwierała, zażera się środkami nasennymi i upija tanim koniakiem. Do tego zadaje się ze shipisiałymi oryginałami, którzy namawiają go na lot paralotnią. Czasami może drażnić jego rozlazłe podejście do życia, mimo wszystko Honza jednak wzbudza sympatię. Tak naprawdę bohater odnajduje się w swoim zagubieniu i podchodzi do życia z dystansem i na klatę przyjmuje to co mu los niesie.
„Zasady śmiesznego zachowania” to proza, w której odbija się typowa czeska mentalność, a może raczej stereotypy jakie są jej przypisane. Są tu bowiem tematy trudne (śmierć bliskiej osoby), ale opisane z dystansem, ciepłem i bez ckliwych fragmentów. Śmierć ojca, a wcześniej jego choroba są przedstawione zupełnie bez emocji-ot stwierdzenie faktu, zamknięcie kolejnego etapu.
W tych trzech połączonych ze sobą nowelkach nie dzieje się nic, to tak jak zauważa główny bohater czeska literatura składa się jedynie z emisji odczuć. Nie ma w niej akcji, manewru, dynamiki. Fakt, że „Zasady..." nie grzeszą wartkością akcji, narracja jest bowiem leniwa, ale za to najeżona dowcipnymi anegdotkami. Jeżeli ktoś zatem chciałby mieć wypieki na policzkach z emocji, to niech po Hakla nie sięga, ale jeśli ktoś oczekuje od tego autora dawki dobrej gawędy, znajdzie ją właśnie tutaj.
Przeczytałam gdzieś, że Emil Hakl jest mistrzem mowy niezależnej. Przychylam się do tej opinii, postacie z prozy Hakla są budowane w oparciu o dowcipne i żywe dialogi, tudzież monologi, które stanowią również oś konstrukcyjną jego opowieści.
W Polsce ukazała się tylko jedna książka tego czeskiego pisarza- „O rodzicach i dzieciach”. Akcja tej niewielkiej noweli toczy się w...
Przyznam się szczerze, że podchodziłam do powieści Petry Hůlovej z dużym dystansem. Nie lubię źle pisać o książkach i raczej sięgam po sprawdzonych autorów, ale w przypadku literatury czeskiej mój gust literacki jeszcze nie jest w pełni ukształtowany, więc poruszam się po niej nieco po omacku i do tej pory nie trafiłam na autorów, którzy by mi nie dostarczyli zadowalających wrażeń literackich.
„Plastikowe M3, czyli czeska pornografia" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki i... Cóż tu dużo pisać, zaiskrzyło od pierwszej strony!
Z góry uprzedzam, tytuł jest mylący, bo o pornografii wiele tu nie przeczytacie, ale za to o plastikowym M3-owszem, które zdaje się być równie istotnym elementem świata przedstawionego co bohaterka.
Książka Hůlovej to jeden wielki słowotok kobiety lekkich obyczajów. Nie dziwki, tylko ekskluzywnej kurtyzany, która zęby na zawodzie zjadła, wszakże ma już trzydzieści lat i co nieco o życiu wie. Nie stoi na ulicy, nie idzie do łóżka z byle kim, choć trafia czasami na freaków. Zaprasza klientów do swojego plastikowego M3, które absolutnie nie jest burdelem tylko ludzkim gniazdem pełnym ciepła i zakamarków, w których kryją sie niespodzianki. Jedną z nich jest ołtarzyk schowany w kuchennej szafce.
Nasza bohaterka to osoba z niezwykłą wyobraźnią werbalną. Swoje przemyślenia na różnego rodzaju tematy przekazuje językiem najeżonym dowcipnymi i trafnymi neologizmami. I w tym momencie zginam kolana i chyle czoła przed tłumaczką (Julia Różewicz), bo przekład tak rozpasanego językowo tekstu wymaga nie lada talentu lingwistycznego.
Czytamy zatem o raszplach (penisy) i wtykaczach (waginy), które w monologu bohaterki zdają się być zupełnie autonomicznymi częściami ciała, które należy traktować jak bliźniego i nie czynić im tego co tobie niemiłe. Z rozbawieniem przyjdzie nam poznawać typy klientów: mamusiojebaków, stryjkotatulów i wstydziochów. Bohaterka dużo rozmyśla również o: menopauzalnych torbaczkach ( o menopauzie kobiety świadczy jej wielgachna torba, w której musi nosić kilka bluzek na zmianę), kobietach pracujących na infoliniach, udziela kilku rad branżowych, zwraca uwagę na niebezpieczeństwa swojego fachu, ale przede wszystkim wkurza ją digi-świat, bo, jak sama w wielu miejscach podkreśla, jest tradycjonalistką i nie znosi tej całej sztuczności.
Kobieta lekkich obyczajów nie tylko żyje pracą, ale lubi zadbać o siebie. Jeździ na rowerze, co tydzień wybiera się na zakupy do galerii, a poza tym zbiera tematy do telewizyjnego serialu tajemnic, który w powieści czeskiej pisarki wyznacza kolejne rozdziały.
Przyznam szczerze, że ubawiłam się na tej niewielkich rozmiarów książeczce. Hůlová stworzyła postać niejednoznaczną, która nie potrafi zatrzymać słowotoku. Dygresja goni tutaj dygresję, a słowa spuszczone z łańcucha pogrywają sobie z wyobraźnią. To proza lingwistyczna na najwyższym poziomie.
Przyznam się szczerze, że podchodziłam do powieści Petry Hůlovej z dużym dystansem. Nie lubię źle pisać o książkach i raczej sięgam po sprawdzonych autorów, ale w przypadku literatury czeskiej mój gust literacki jeszcze nie jest w pełni ukształtowany, więc poruszam się po niej nieco po omacku i do tej pory nie trafiłam na autorów, którzy by mi nie dostarczyli zadowalających...
więcej mniej Pokaż mimo to
„ Skłamałbym, mówiąc, że nigdy mnie nie korciło, żeby zamieszkać w Pradze. Od pierwszych chwil czułem się tam lepiej niż gdziekolwiek indziej, jakbym znalazł się wreszcie na swoim miejscu, jakbym odnalazł miejsce, którego zawsze szukałem. (...) poczułem się w Pradze jak człowiek ze Wschodu, który pierwszy raz znalazł się na Zachodzie, tyle że ten Zachód był swojski- nie onieśmielał i nie upokarzał." I zachwycał, bo jak mówi motto książki Kaczorowskiego: „Gdyby nie było Pragi, należałoby ją wymyślić". „Praski elementarz" (mam tu na myśli wydanie z 2001 roku, niedawno Czarne wznowiło publikację, ale nie miałam okazji jej przeczytać) to nie jest jednak książka o stolicy Czech, to zbiór esejów traktujących o najważniejszych czeskich pisarzach, którzy w swym życiu byli związani z Pragą.
Pisze zatem Kaczorowski o swoich fascynacjach literackich, przedstawia nam sylwetki Hrabala, Kafki, Kundery , Weila i Pavla, a w opowieść o ich losach wplata swoje wspomnienia z pobytu w Pradze. Te eseje to jedynie szkice biograficzne najważniejszych czeskich pisarzy. Pisze autor najpierw o Hrabalu i jego literackich mistrzach, po czym płynnie przechodzi do własnych przygód z literaturą czeską.
Jest cos co łączy bohaterów „Praskiego elementarza" - to ich uwikłanie w stalinowski system. Kaczorowski delikatnie poddaje ocenie komunistyczne epizody Hrabala, czy też Kundery, ale jednocześnie pokazuje dwulicowość totalitaryzmu. I tak esej poświęcony Hrabalowi ,czy Weilowi stanowi pretekst do ukazania jak stalinizm zjadał swoje dzieci, jak jednostka staje się trybikiem w machinie Historii.
Kaczorowski przedstawia kształtowanie się profilu czeskiej literatury, pokazuje fakty, które wpłynęły na wykształcenie specyficznego stylu każdego z mistrzów czeskiej prozy. Ta niewielkich rozmiarów książeczka to dobry początek dla początkujących czechofilów.
„ Skłamałbym, mówiąc, że nigdy mnie nie korciło, żeby zamieszkać w Pradze. Od pierwszych chwil czułem się tam lepiej niż gdziekolwiek indziej, jakbym znalazł się wreszcie na swoim miejscu, jakbym odnalazł miejsce, którego zawsze szukałem. (...) poczułem się w Pradze jak człowiek ze Wschodu, który pierwszy raz znalazł się na Zachodzie, tyle że ten Zachód był swojski- nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zofia Tarajło-Lipowska jest czechofilką i zasłużoną propagatorką czeskiej kultury. Wrocławska bohemistka ma już na swoim koncie m.in. „Historię literatury czeskiej", która jest chyba jedyną w Polsce kompetentną syntezą tejże literatury poczynając od średniowiecza po współczesność. Wydała również samouczka dla Czechów, którzy chcą nauczyć się języka polskiego.
„Nowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gaf" to już rzecz przeznaczona z kolei dla rodaków. Książka jest kontynuacją „Kapoana. O czeskim dla Polaków, być może mało zaawansowanych, ale mocno zainteresowanych", w którym autorka przybliża polskiemu czytelnikowi specyficzny charakter języka czeskiego i pokazuje relacje czeskiego i naszego ojczystego języka. „Nowy Kapoan" został poszerzony o tematykę słowacką i węgierską. W kilku rozdziałach autorka skupia się głównie na zawiłościach językowych tychże narodów, choć zbyt wiele miejsca im jednak nie poświęca.
Wiele słów polskich i czeskich są do siebie zbliżone. Próby sczechizowania lub polonizowania stwarzają czasami językowe lapsusy, a co za tym idzie, stawiają nas w różnych, niekiedy zabawnych sytuacjach, z tego powodu powstają również komunikacyjne bariery. Zofia Tarajło-Lipowska stara się w bardzo szeroko zakrojonym stopniu pokazać najpopularniejsze „kapoanizmy", czyli wyrazy „na opak", które mają podobną formę, ale zupełnie inne znaczenie w tych językach.
Książkę rozpoczyna kilka słów wstępu przybliżających czytelnikowi podstawowe wiadomości o pisowni i wymowie analizowanych języków. I dalej jest już bardzo gawędziarsko, humorystycznie, lekko i przyjemnie. Autorka przedstawia tendencje językowe Czechów na przykładzie anegdotek. Jest ich w „Nowym Kapoanie" mnóstwo, nawet nie wiem, czy nie steki. Dzięki temu mamy okazję wyłapać nie tylko językowe gafy, ale również poznać czeską kulturę, bo jak sama pisze Język jest tu pretekstem, ale w języku rzeczywiście odzwierciedla się mały światek każdego narodu: język prowadzi przez jego historię, język odzwierciedla teraźniejszość. A dlaczego interesują nas gafy językowe i inne zgrzyty słownej komunikacji? Bo weselej wprowadzają nas w język.
Autorka z widocznym zamiłowaniem opisuje zatem zwyczaje żywieniowe, podając ciekawy przepis na mięso mielone, zachowania matrymonialne, zwraca uwagę na umiłowanie Czechów do skrótowości i ekonomizacji języka, przez język czeski bada czeską duszę. Dowiemy się z tych analiz, że nasi słowiańscy bracia uwielbiają nie tylko piwo, a ich główną cechą jest pohoda, czyli umiejętność odcinania się od problemów, swoisty relatywizm połączony z pogodą ducha. A jeśli kiedykolwiek wejdziesz do czeskiego domu, to zapamiętaj sobie, że buty trzeba koniecznie ściągnąć, bo na tym punkcie są podobno przewrażliwieni.
Zofia Tarajło-Lipowska napisała książkę zabawną i lekką. Aż zadziwia fakt, że na tych jedynie dwustu stronicach udało się autorce pomieścić tyle wiadomości nie tylko filologicznych, ale również socjologiczno-kulturowych. Ale, żeby wiedza zdobyta podczas lektury nie odeszła zbyt szybko do lamusa, autorka proponuje kilka zabaw i ćwiczeń, które świetnie się nadają do wykorzystania ich na różnego rodzaju imprezach towarzyskich (zamiast np. zabawy w kalambury).
Zofia Tarajło-Lipowska jest czechofilką i zasłużoną propagatorką czeskiej kultury. Wrocławska bohemistka ma już na swoim koncie m.in. „Historię literatury czeskiej", która jest chyba jedyną w Polsce kompetentną syntezą tejże literatury poczynając od średniowiecza po współczesność. Wydała również samouczka dla Czechów, którzy chcą nauczyć się języka polskiego.
„Nowy...
Michal Viewegh to jeden z najpoczytniejszych pisarzy czeskich. Autor „Wychowania panien w Czechach" postrzegany jest jako twórca postmodernistyczny. W wywiadzie udzielonym kilka lat temu Mirosławowi Śmigielskiemu literat przyznał, że ta szufladka jest dla niego bardzo wygodna z tym, że jego rozumienie postmodernizmu opiera się na metatekstowości i pracy z archetypami: "Dziś, po latach, nie umiem już tych wszystkich cech wymienić, ale pamiętam, że kiedy czytałem o postmodernie, stwierdziłem, że ja intuicyjnie, bez świadomości czy chęci wypełnienia jakiegoś programu, piszę teksty postmodernistyczne. Na przykład: banalny temat wprowadzić do innych kontekstów, dzięki czemu zyska on na znaczeniu. Andy Warhol, puszka zupy Campbell’s. Na przykład „Powieść dla kobiet” powstała po tym, jak w księgarni przeczytałem fragment powieści Danielle Steel. Wychodziłem więc z tej głupiej według mnie, powierzchownej książki dla kobiet, wykorzystując podstawowy archetyp: „ona bez powodzenia szuka tego właściwego” albo: „ona z powodzeniem szuka tego właściwego” i spróbowałem to napisać inaczej. Chyba bardziej przekonująco pod względem psychologii postaci, chyba dowcipniej, chyba inteligentniej. To jest dla mnie postmoderna"- wyjaśnia pisarz.
Choć rozmowa była przeprowadzona w 2012 roku wiele się od tego czasu nie zmieniło. Humor i ironia, metatekstowość i intertekstualność, zabawa z archetypami i schematami, gra z czytelnikiem oraz wątki autobiograficzne, które już nie są charakterystyczną cechą postnowoczesnej literatury, ale stanowią rozpoznawczy znak twórczości Michala Viewegha - to wszystko odnajdziecie w „Ekożonie", krótkiej powieści o feminizmie oraz uleganiu wszelkim modom.
Doula (osoba płci żeńskiej wspierająca kobiety podczas ciąży, porodu i połogu) odkrywa w sobie talent literacki i postanawia napisać współczesną baśń o Sinobrodym. Temat niejako sam podsunął jej się pod nos, bo oto dzięki swojej pracy poznała Hedvikę i jej męża Mojmira. Miała zostać tylko na czas połogu, ale tak jakoś się wypadki potoczyły, że planowany pobyt przedłużył się do kilku lat.
Hedvika była zwykłą bibliotekarką, niepozorną dziewczyną i to urzekło Mojmira- sławnego pisarza. Mężczyzna zobaczył w tej kobiecie ucieleśnienie swoich męskich pragnień - on ją wyswobodzi, uwolni od wszelkich problemów, da jej luksusowe życie, będzie niczym książę z Kopciuszka, podaruje jej nowe życie i wydobędzie z biedy. Dziewczyna pozna świat wraz z wszystkimi jego blaskami, będzie mu towarzyszyć w bankietach i pięknie się uśmiechać. A co na to Hedvika?
Cóż, nie jest ona w ciemię bita, jest kobietą, która chce mieć dom i dzieci i do tego potrzebuje kogoś, z kim ten plan zrealizuje. Mojmir może nie do końca się nadaje, ale przecież zawsze można nad tym popracować. Hedvika zachodzi w ciążę i tu pojawia się doula, która pomaga jej wyjść z szafy.
"Dnia piątego czerwca 2001 roku Hedvika po raz pierwszy otwarcie sprzeciwia się woli Mojmira" (str. 50)* - relacjonuje doula. A poszło o rozpalenie ogniska, by Władek ezoteryk mógł oczyścić się z negatywnej energii: I wtedy to się stanie: "Hedvika z niemym wyrzutem posyła Mojmirowi krótkie spojrzenie i idzie za tym młodym chłopakiem. rozumiecie? Szeregowa bibliotekarka postawiła się sławnemu pisarzowi! Razem z tym chłopakiem zbiera gałęzie i rozpala ogień" (str. 53).
Architekt i Ogrodnik to kolejne poza doulą postaci, które sprowadzają Hedvikę na „złą" drogę. I oczywiście wszyscy są przeciwko Mojmirowi.
Hedvika wcale nie jest kobietą, która przed swoim rzekomym wyemancypowaniem była bierna i posłuszna mężowi. Ona miała swój plan, który zrealizowała, poświęciła się rodzinie, a teraz chce się skupić na sobie, by odkryć swą kobiecą naturę. Dzięki douli rozwija się duchowo, dojrzewa do świadomego macierzyństwa, odkrywa uroki życia eko oraz chce się dzielić tą wiedzą ze swoimi „siostrami", dlatego zakłada poradnię dla kobiet karmiących. Temu wszystkiemu z przerażeniem przygląda się jej mąż i użala się nad sobą, bo spada coraz niżej na dziesięciostopniowej liście rzeczy ważnych dla jego żony.
Michal Viewegh zestawia ze sobą dwa światy, dwa żywioły: ona zapatrzona w nowoczesne idee, często absurdalne, co stara się przez ironię ukazać czeski pisarz, i on- tradycjonalista lubiący porządek i życie według powszechnie panujących zasad podziału ról męskich i kobiecych.
Aż żal patrzeć na tego biednego bohatera, który został wciągnięty w chaos i do tego jeszcze okazało się, że wcale nie jest księciem, który za uratowanie Kopciuszka będzie wielbiony i poważany przez damę swego serca. Trzeba jednak mu przyznać, że walczy o to, by znów znaleźć się na szczycie listy, ale im dłużej próbuje, tym więcej drinków wypija ze swoim przyjacielem Feliksem, żaląc mu się podczas męskich wypadów.
Viewegh daje po nosie facetom, którzy żyją wpatrzeni w patriarchalny model rzeczywistości, wyciąga na wierzch stereotypy związane z postrzeganiem feministek (świetna jest scena, w której „siostry" tworzą sikokapki, by sikać na stojąco tak jak mężczyźni), ale obrywa się również modom new age'owym.
Ubawiłam się na tej krótkiej historii, a to wszystko za sprawą zabawnych kreacji bohaterów i języka. Świetnym pomysłem było oddanie głosu douli, która wcieliła się w rolę narratorki co rusz wyjaśniającej skąd czerpie wiedzę o opisywanych wydarzeniach. Jej kąśliwe uwagi dotyczące charakteru Mojmira i satysfakcja płynąca z widoku staczania się męża Hadviki nadają tej prozie pikantnego smaczku, bawią, ale jednocześnie zmuszają do refleksji.
* cytaty oznaczone w nawiasach numerami stron pochodzą z książki Michala Viewegha „Ekożona".
Michal Viewegh to jeden z najpoczytniejszych pisarzy czeskich. Autor „Wychowania panien w Czechach" postrzegany jest jako twórca postmodernistyczny. W wywiadzie udzielonym kilka lat temu Mirosławowi Śmigielskiemu literat przyznał, że ta szufladka jest dla niego bardzo wygodna z tym, że jego rozumienie postmodernizmu opiera się na metatekstowości i pracy z archetypami:...
więcej Pokaż mimo to