-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik252
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2019-09-12
2019-07-25
Udręka, samotność, złość, cielesność, niepokój = „Nazywam się Stephen Florida”.
„Nazywam się Stephen Florida” Gabe Habash to pozycja monumentalna i nie opasłość tomiszcza mam na myśli. Pomimo swojej zgrabnej konstrukcji, w której zdania są niezwykle precyzyjnie wyważone – nie za długie, niezbyt przekombinowane ale nierzadko powalające trafnością spostrzeżeń, książkę należy nazwać potężną, bo siłę rażenia ma niesamowitą.
Właściwie podczas całej powieści jesteśmy gośćmi w głowie Stephena, podwójnie osieroconego, młodego człowieka z buntem przeciwko światu zapisanym w DNA. Świat pozbawił go elementarnego poczucia bezpieczeństwa, przez co zaprogramował Stephena tryb „walcz”. Więc nasz bohater walczy, szkoli zapaśnicze umiejętności w drodze o tytuł mistrzowski. Książka nasiąknięta jest cielesnością: bólem, urazami, potem, łzami, brudem i niezłomnością w wiecznej walce. Autor mógł spokojnie pokazać drogę Stephena w każdej innej dyscyplinie sportowej, ale zapasy są kwintesencją brutalności, testosteronu, bólu i walki, która jest tu obok bezbrzeżnej samotności motywem przewodnim.
Ciężko wyrobić sobie zdanie o innych bohaterach – wiemy o nich tylko tyle, ile da się wyczytać z opinii Stephena. To on zawładnął całą narracją (książka to „dziennik” zapaśnika z ostatniego roku collage`u), więc wszystko jest mocno subiektywne, stąd pytanie: czy główny bohater to osamotniony wojownik, czy zaburzony, skrzywdzony małoletni sportowiec? Ja go polubiłam, bo lubię szorstkich w obyciu ludzi, którzy nie są do lubienia przez wszystkich jak pomidorowa. Chociaż nie dajcie się zwieść, Stephen to wytrawny gracza, który manipuluje czytelnikiem zagłębiając się w niektóre przemyślenia czy wspomnienia, żeby za chwilę prześlizgnąć się ledwie zauważony po innych wydarzeniach.
Książka głównie mówi o hipnotyzującej obsesji, której porządkowane jest całe życie; miłość, przyjaźń, człowieczeństwo, fizyczność, uczucia są nic nieznaczącym dodatkiem. Nie jest to powieść o cukrowym obliczu marzeń i próbie ich realizacji, to zapis bezkompromisowej drogi do osiągnięcia celu i obrony przed zapomnieniem.
Fascynująca i bardzo intensywna opowieść, posiadająca niezwykle silny magnetyzm czytelniczy.
Po pełną recenzję zapraszam na: https://bookownica.pl/nazywam-sie-stephen-florida-recenzja/
Udręka, samotność, złość, cielesność, niepokój = „Nazywam się Stephen Florida”.
„Nazywam się Stephen Florida” Gabe Habash to pozycja monumentalna i nie opasłość tomiszcza mam na myśli. Pomimo swojej zgrabnej konstrukcji, w której zdania są niezwykle precyzyjnie wyważone – nie za długie, niezbyt przekombinowane ale nierzadko powalające trafnością spostrzeżeń, książkę...
2019-07-23
Po pierwsze, wspomnę o doborze postaci: ludzie starzy, w podeszłym wieku – jak wolisz drogi czytelniku. Nie wiem, skąd ta tendencja do poglądu, że wraz z przyrostem bruzd i zmarszczek, obumierania kolejnej pary neuronów poczucie humoru, błyskotliwość, żar i chęć życia gasną równie szybko; nic bardziej mylnego. Ja uwielbiam leciwych ludzi, ich mądrość, wyczucie, humor
i dystans wypracowany doświadczeniem życiowym. Pod tym względem autorka nie mogła trafić lepiej. Usadowienie akcji powieści w starej kamienicy, pokazanie relacji sąsiedzkich to pretekst to pokazania pełnego przekroju ludzkich charakterów i tego jak radzą sobie z samotnością, ze zmianami w życiu i z drugim człowiekiem obok. Zminiaturyzowanie tak ważnych kwestii do życia codziennego
i związanych z tym perypetii sąsiedzkich powoduje, iż cały przekaz jest bardzo lekkostrawny, nie mniej nie został zbagatelizowany przez Aurélie Valognes. Bohaterowie są absolutnie niebanalni, nie sposób kogokolwiek nie lubić, lub nie utożsamiać się z nimi; bo któż z nas nie był faszystą porządkowym w swojej wspólnocie mieszkaniowej, i któż z nas nie miał ochoty zrobić na złość zbyt wścibskiej sąsiadce?
Książka stanowi dla mnie wyborny koktajl wieloowocowy emocji: śmiałam się i wzruszałam naprzemiennie. „Przegwizdane” to subtelna historia, w której nie brakuje humoru i przekonania, że człowiek jest stadny i potrzebuje innego człowieka obok siebie, choćby po to, żeby na kimś testować kolejne porcje złośliwości. Starość nie rozpieszcza jednego z głównych bohaterów, który po niełatwym życiu musi w niełatwy sposób przeżyć ostatnią prostą, w spokojnej, starej kamienicy dzieją się rzeczy, które utrudniają śmierci odszukanie Pana Ferdinanda. Namolność i brak poszanowania świętego spokoju osoby starszej przez nieustępliwą sąsiadkę powodują, iż plany spokojnej śmierci w samotności Pan Ferdinand musi odłożyć w czasie i zająć się neutralizowaniem katastrof wywołanych przez tę znajomość... tutaj rozpoczyna się przemiana bohatera i prawdziwa zabawa.
Lubię, naprawdę lubię tak podaną lekcję o życiu; lekko i bez przymusu, morał niby jest ale człowiek nie czuje tej porcji mądrości podanej w tak delikatnej formie pozbawionej patosu. Oczywiście pomysł można uznać za nie-nowy, ponieważ nie mogłam w głowie pozbyć się analogii do bajki „Odlot”… jeżeli bohaterowie tej bajki poruszyli w Tobie nutkę wrażliwości na drugiego osobnika, ta książka jest dla Ciebie!
Technikalnia: książka wydana jest przepięknie, naprawdę zapiszcie sobie tę pozycję w must have prezentów gwiazdkowych na ten rok. Zimą wejdzie gładko, jak kolejne kakao czy wyższy poziom grzania w kocu elektrycznym, a w połączeniu z tymi składnikami wyleje żar i ukojnie na serce obdarowanego lub obdarowanej (celowałabym w marudną teściową lub ciotkę zrzędę, która
bez ustanku bombarduje Cię uwagami na temat twoich kolczyków, braku dzieci i ślubu czy tego,
że w tyłkach się nam poprzewracało od glutenu i jarmużu). Czyta się książkę niesamowicie dobrze, szybko zarówno pod względem treści i dynamiki fabuły, jak i czcionki, która tylko pomaga zarwać noc bez bólu oczu.
Stron: 232 -> tylko, pod koniec moje serce drapieżnika czytelniczego wołało: nieeeeeee, nie uciekaj, nie kończ się.
Po pierwsze, wspomnę o doborze postaci: ludzie starzy, w podeszłym wieku – jak wolisz drogi czytelniku. Nie wiem, skąd ta tendencja do poglądu, że wraz z przyrostem bruzd i zmarszczek, obumierania kolejnej pary neuronów poczucie humoru, błyskotliwość, żar i chęć życia gasną równie szybko; nic bardziej mylnego. Ja uwielbiam leciwych ludzi, ich mądrość, wyczucie, humor
i...
2019-07-10
To było mocne!Fabuła okazała się strzałem w...8! Z dziełami Pani Tesz mam swoisty problem, jak na karuzeli jedne mnie rzucają na kolana, inne mam ochotę czym prędzej zrzucić z kolan. Ta pozycja zdecydowanie należy do pierwszej kategorii. Czyta się błyskawicznie, myślę że cała historią może stanowić solidny materiał na świetny film, bo to taka plastyczna powieść z dynamiczną akcją, którą czytelnik może ekranizowac sobie w głowie już podczas czytania. Polecam szczególnie w zimie.
To było mocne!Fabuła okazała się strzałem w...8! Z dziełami Pani Tesz mam swoisty problem, jak na karuzeli jedne mnie rzucają na kolana, inne mam ochotę czym prędzej zrzucić z kolan. Ta pozycja zdecydowanie należy do pierwszej kategorii. Czyta się błyskawicznie, myślę że cała historią może stanowić solidny materiał na świetny film, bo to taka plastyczna powieść z...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-10
Thriller psychologiczny w najlepszym znaczeniu definicji, zadowoleni nawet powinni być ortodoksyjni puryści gatunku. Dużo szumu medialnego i zapowiedzi o "najlepszym thrillerze" okazały się prawdą (przynajmniej, jeżeli chodzi o polski rynek wydawniczy na 2019 rok... póki co). Książka bezdyskusyjnie fenomenalna, subtelna w prowadzeniu akcji, zachowawcza w opisie relacji i emocji bohaterów. Im więcej niedopowiedzeń i ciszy, tym bardziej ludzka ciekawość bierze górę i czytelnik chce więcej i szybciej nowych informacji. Czasem przeszkadzają mi w odbiorze powieści hybrydy thrillero-kryminalne tworzone w celu łatwiejszego przyciągnięcia uwagi czytelnika i podtrzymania napięcia, gdzie więcej jest o zbrodni, niż dlaczego do niej doszło. Tutaj proporcja jest iście mistrzowska.
Thriller psychologiczny w najlepszym znaczeniu definicji, zadowoleni nawet powinni być ortodoksyjni puryści gatunku. Dużo szumu medialnego i zapowiedzi o "najlepszym thrillerze" okazały się prawdą (przynajmniej, jeżeli chodzi o polski rynek wydawniczy na 2019 rok... póki co). Książka bezdyskusyjnie fenomenalna, subtelna w prowadzeniu akcji, zachowawcza w opisie relacji i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-10
Wielkie WOW, książka z tych nieodkładalnych do końca. Pomysł na fabułę trafiony w dziesiątkę, fajnie zbudowane postaci. Bardzo plastyczne opisy zarówno emocji, miejsc jak i wydarzeń, duży plus daję za osadzenie powieści w takiej lokalizacji, jak i dobór wątków społecznych. Brzmi nudno i bardziej przypomina streszczenie podręcznika do WOSu ale nic bardziej mylnego. Naprawde wartka akcja. Sprawnie napisana książka wywarła na mnie duże wrażenie. Śmiało stwierdzam, że autor zaproponował coś nowego, co przy bogatej ofercie kryminałów / thrillerów skandynawskich twórców jest niemałym komplementem. Myślę, że ta pozycja rokuje niezwykle dobrze i ma szansę uplasować się w rankingach książek w 2019 roku.
Wielkie WOW, książka z tych nieodkładalnych do końca. Pomysł na fabułę trafiony w dziesiątkę, fajnie zbudowane postaci. Bardzo plastyczne opisy zarówno emocji, miejsc jak i wydarzeń, duży plus daję za osadzenie powieści w takiej lokalizacji, jak i dobór wątków społecznych. Brzmi nudno i bardziej przypomina streszczenie podręcznika do WOSu ale nic bardziej mylnego. Naprawde...
więcej mniej Pokaż mimo toNareszcie autor trochę odkupił swoje winy po poprzednich nieudacznicach. Bylo to co w Fitzku ceniłam najbardziej- pomysł, strach I ciekawość budowane fabułą, niedopowiedzeniami a nie bezmyślnie ucinanymi konczynami.
Nareszcie autor trochę odkupił swoje winy po poprzednich nieudacznicach. Bylo to co w Fitzku ceniłam najbardziej- pomysł, strach I ciekawość budowane fabułą, niedopowiedzeniami a nie bezmyślnie ucinanymi konczynami.
Pokaż mimo to2019-05-29
Duży plus dla tej książki,coś nowego na rynku wydawniczym, co ma szansę na sukces w rankingach czytelniczych 2019 roku. Przede wszystkim na plus zasługuje sceneria, nie mroczny skandynawski kraj, w którym aż prosi się o makabryczną zbrodnię. Ale gorące południe z temperamentnym policjantem w roli głównej. Książka prowadzona w pierwszoosobowej narracji, co ostatnimi czasy w przypadku kryminałów było rzadkością, dużo symbolizmu (głównie motyw bieli, symetrii (par) ukrytych znaków itp.) ale nie razi tak mocno po oczach, wręcz powiedziałabym, że dosyć zgrabnie tworzy całą opowieść. Jeżeli będę miała okazję, sięgnę po kolejne tomy.
Duży plus dla tej książki,coś nowego na rynku wydawniczym, co ma szansę na sukces w rankingach czytelniczych 2019 roku. Przede wszystkim na plus zasługuje sceneria, nie mroczny skandynawski kraj, w którym aż prosi się o makabryczną zbrodnię. Ale gorące południe z temperamentnym policjantem w roli głównej. Książka prowadzona w pierwszoosobowej narracji, co ostatnimi czasy w...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-10
Jakaż to piękna literatura. Jak Pan Małecki umie w pisanie książek, hmmm właśnie obyczajowych? kulturowych? książek o Nas?... Nostalgia i wzruszenie nie opuszczały mnie długo po przeczytaniu. Jakaż to przemyślana kontrukcja postaci, miejsc i wydarzeń. Jakaż to subtelna forma, ale jaka esencjonalna takiej egzystencji naszpikowanej samotnością, oczekiwaniem. Coś niesamowitego, daję 10/10 z pełnym przekonaniem, że tak właśnie będzie ta książka odebrana przez innych.
Jakaż to piękna literatura. Jak Pan Małecki umie w pisanie książek, hmmm właśnie obyczajowych? kulturowych? książek o Nas?... Nostalgia i wzruszenie nie opuszczały mnie długo po przeczytaniu. Jakaż to przemyślana kontrukcja postaci, miejsc i wydarzeń. Jakaż to subtelna forma, ale jaka esencjonalna takiej egzystencji naszpikowanej samotnością, oczekiwaniem. Coś...
więcej mniej Pokaż mimo to
Guillaume Musso – postać instytucja na światowym rynku wydawniczym, właściwie co autor zaoferuje światu, ten odbiera z lubością szybko czyniąc każdą książkę bestsellerem. Nie inaczej było z polskim rynkiem wydawniczym, jesteśmy całkowicie bezbronni wobec nowych propozycji Musso i generalnie wychodzi nam to na korzyść! W myśl zasady : suma dobrych, poprzednich książek udowadnia jak dobry jest autor, podbija efekt wow ale i zawiesza poprzeczkę wysoko na tyle, iż naturalnym były budzące się we mnie (czy nieuzasadnione?!?) obawy, że tym razem istnieje spore ryzyko, że to może już się nie udać.
W erze wszystkiego, co jedną rzeczą być nie może: szamponów z odżywką, maską i dyfuzorem, urządzeń kuchennych co szatkują, gotują, ugniatają i trąbce grają oraz samochodów co to już w ogóle nie wiadomo czy to tankować czy do listwy z prądem podpiąć albo wywaru z ekologicznej wierzby nagotować i do baku lać przez bambusowy lejek kolejną hybrydę oferuje nam Pan Musso.Co do samej książki – powieść czyta się bardzo szybko. Na tej autostradzie wersów kilkukrotnie pomyślałam, że czas zjechać na bok i przerwać to spotkanie… Nudnawa narracja poprzeplatana nagłymi pikami akcji, misterii, niedopowiedzeń, pytań, na które odpowiedź pojawia się szybciej niż czas parzenia herbaty, dodatkowo w oczywisty sposób. Stagnację przerywa kilka dobry zwrotów akcji ratując całą powieść. Wielki atutem książki jest całe zaplecze psychologiczne, także postaci jak zwykle skonstruowane są mistrzowsko co dodaje pikanterii.
Sam koncept na skandal obyczajowy w elitarnym liceum, w którym główną rolę odgrywają: tajemniczy nauczyciel i najpopularniejsza uczennica to trafiony pomysł. Ucieczka kochanków to tylko jeden z możliwych scenariuszy wyjaśniających zniknięcie dziewczyny…
Widmo szokujących wydarzeń i krążących spekulacji wracają do bohaterów po wielu latach niosąc za sobą falę wspomnień ale i sporą dawkę konsekwencji. Zjazd absolwentów jest z pozoru niewinnym spotkaniem towarzyskim, który ściąga na głównych bohaterów demony przeszłości i wymusza rozwiązanie spraw zaniechanych w przeszłości. Motyw z modernizacją starych budynków bardzo mi się podobał i bohaterowie, którym należy się szacun za mocne nerwy przez tyle lat. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, lwia część książki to podróż przez historię widziana oczami Thomasa – ja nie polubiłam ziomka, nie kibicowałam mu w rozwiązaniu zagadki, nie trzymałam kciuków, żeby życie się do niego uśmiechnęło nadmiernie szeroko. I tutaj doszukuję się głównej przyczyny braku zachwytu nad powieścią. Książka teoretycznie ma wszystko, żeby zachwycić i pozostawić po sobie znakomite wrażenie: dobra fabuła, wielowarstwowi bohaterowie oraz sieć nieoczywistych powiązań pomiędzy nimi, niezłe zakończenie… a jednak uczciwe to będzie jeśli ocenimy książkę jako jedynie (?!?) dostatecznie dobrą.
Po pełną recenzję zapraszam na bookownica.pl :-).
Guillaume Musso – postać instytucja na światowym rynku wydawniczym, właściwie co autor zaoferuje światu, ten odbiera z lubością szybko czyniąc każdą książkę bestsellerem. Nie inaczej było z polskim rynkiem wydawniczym, jesteśmy całkowicie bezbronni wobec nowych propozycji Musso i generalnie wychodzi nam to na korzyść! W myśl zasady : suma dobrych, poprzednich książek...
więcej Pokaż mimo to