Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Przesyłka Sebastian Fitzek
Ocena 7,0
Recenzja Przesyłka, proszę się nie bać

„Przesyłka” to czwarta powieść Sebastiana Fitzka, jaką miałam przyjemność przeczytać, a zarazem trzecia, którą mam przyjemność recenzować. I po jej lekturze doszłam do następującego wniosku: problem z Fitzkiem polega na tym, że bardzo trudno jest przedstawić jego styl, nie powtarzając...

Avatar
Natalia Neisser Czytaj więcej
Okładka książki Tajemnica wyspy Flatey Viktor Arnar Ingólfsson
Ocena 6,2
Recenzja Między nami wikingami

Flatey, jedna z niezliczonych wysepek otaczających Islandię, zamieszkana jest przez około 50 osób. Chciałoby się powiedzieć, że to najmniej interesujące miejsce, w którym można by osadzić akcję książki z tajemnicą w tle. Nic bardziej mylnego! Mimowolnie przychodzi mi na myśl...

Avatar
Natalia Neisser Czytaj więcej

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Paweł Majka, dwukrotny laureat prestiżowej nagrody im. Jerzego Żuławskiego i jeden z czołowych polskich twórców fantastyki naukowej, powraca z kolejną wizją postapokaliptycznego Krakowa, niemającą tym razem nic wspólnego z „Uniwersum Metro” Dmitra Glukhovskiego.

Ludzkość jest na granicy wymarcia; z dnia na dzień ludzie zapadają na tajemniczą chorobę, pod wpływem której zostają uśpione wszelkie instynkty. Wszystkie poza jednym: ogarnięci morderczym szałem dorośli zaczynają mordować wszystko i wszystkich wokół siebie. Ich celem jest zabić jak najwięcej istot, zanim trafią na silniejszych od siebie i sami staną się ofiarami. A kiedy gorączka minie, tylko nielicznym przyjdzie zmierzyć się z konsekwencjami i odnaleźć się w nowej rzeczywistości, gdzie tak podstawowe rzeczy jak prąd, bieżąca woda i centralne ogrzewanie są tylko miłym wspomnieniem jeszcze nie tak dawno istniejącej cywilizacji.

Wraz z rozwojem fabuły uwidaczniają się różne strategie przetrwania. Większość ocalałych połączyła się w grupy, które zawłaszczyły sobie poszczególne tereny Krakowa. I choć nieco podobny podział miał miejsce w innej serii Majki, to nie jest to powielony pomysł, ale raczej naturalna kolej rzeczy, gdyż żyjąc w grupie, ludzie mają większą szansę na przetrwanie. Zwłaszcza że wyjątkowo wszyscy mają ze sobą coś wspólnego – nadal żyją, a więc musieli wcześniej zabić. I to pewnie nie jeden raz. Każdy dorosły ma krew na rękach, a co do dzieci… Cóż powiem tylko, że one też nie są aniołkami, chociaż szał nimi nie zawładnął, i w przeciwieństwie do dorosłych, nie mają wyrzutów sumienia z powodu tego, co były zmuszone robić kiedy świat oficjalnie stanął na głowie. A jak się okazuje i z tymi wyrzutami też jest różnie, gdyż ludzie mają krótką pamięć i z reguły nie uczą się na błędach, tak więc ocalali niezwykle szybko zaczynają wracać do starych nawyków. Przygotujcie się na brutalne morderstwa, bezwzględną walkę o władzę i nadchodzącą wojnę. Jak widać, według Pawła Majki nawet po apokalipsie świat nie zmieni się tak bardzo, jakbyśmy mogli tego oczekiwać. Owszem, liczba jego mieszkańców zostanie znacznie uszczuplona, ale sama ich mentalność pozostanie niezmieniona.

„Berserk” obfituje w przemoc, jednak nie jest ona opisana specjalnie obrazowo, tak że co wrażliwsi nie powinni mieć koszmarów. Mnie odpowiada taki stan rzeczy, gdyż mam swoje wyobrażenie jak może wyglądać jatka i wcale nie muszę zapoznawać się z wizjami innych aż tak dokładnie. Wiadomo, że plastyczne opisy działają na wyobraźnię, ale niektórych rzeczy wręcz nie powinny być opisywane nazbyt szczegółowo. Dlaczego? W obecnym świecie przemoc jest wszechobecna w niemal każdej branży rozrywkowej, przez co powszechnieje i niezwykle szybko się wobec niej zobojętniamy. Ba, uważamy nawet że bez przemocy nie ma dobrej zabawy i im krwiściej, tym lepiej. Niestety ten trend coraz obficiej przenika do literatury i aż się boję pomyśleć, jak brutalne będą książki za dziesięć lat, jeśli ta tendencja się utrzyma.

Paweł Majka, dwukrotny laureat prestiżowej nagrody im. Jerzego Żuławskiego i jeden z czołowych polskich twórców fantastyki naukowej, powraca z kolejną wizją postapokaliptycznego Krakowa, niemającą tym razem nic wspólnego z „Uniwersum Metro” Dmitra Glukhovskiego.

Ludzkość jest na granicy wymarcia; z dnia na dzień ludzie zapadają na tajemniczą chorobę, pod wpływem której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

JP Delaney to jeden z pseudonimów literackich Anthony'ego Capelli, urodzonego w Ugandzie dziennikarza i krytyka kulinarnego, podróżującego po świecie w poszukiwaniu nowych doznań smakowych. Jego artykuły ukazują się głównie w „The Sunday Times”, choć pisze również dla innych magazynów. Przed ukazaniem się „Lokatorki” polskim czytelnikom mógł być znany głównie dzięki powieściom „Afrodyzjak”, „Ulotny urok kawy” czy „Oficer ślubny”.

Wprawdzie w tytule recenzji wspomniałam o jednej obsesji, to w „Lokatorce” natkniecie się na różne jej formy. Jak pokazuje autor, niemal każdy z nas ma jakąś obsesję – mniej lub bardziej szkodliwą, ale jednak obsesję. Może nią być powtarzanie pewnych wzorców zachowań, pedanteria, zamiłowanie do konkretnego rodzaju muzyki lub sztuki, pociąg do pewnych cech osobowości lub wyglądu… Mogłabym tak wymieniać godzinami, jednak nie taki jest mój cel, chcę Wam jedynie przypomnieć, że w gruncie rzeczy każdy z nas jest w mniejszym lub większym stopniu dziwakiem. Choć zapewne nie umywamy się do Edwarda Monkforda, który zapytany o niechęć do książek, odpowiedział że nie lubi, gdy druk na dwóch sąsiadujących stronach nie układa się symetrycznie. To zdanie, będące jakby kwintesencją ekscentryzmu, najpierw niemal doprowadziło mnie do łez, a potem zaczęłam się poważnie zastanawiać nad stanem psychicznym stwierdzającego. To wręcz chorobliwe zamiłowanie do symetrii i perfekcjonizm w każdym calu są jakby efektem wtórnym trudnego dzieciństwa bohatera i sprawiają, że jest on osobą absolutnie nietuzinkową, którą z chęcią chciałabym poznać w realnym życiu. I choć w książce nie ma ani jednego fragmentu przedstawionego z jego perspektywy, to nie ulega wątpliwości, że jest on postacią kluczową, spajającą historie Jane i Emmy w jedną spójną całość. Jednak Edward nie jest jedyną w „Lokatorce” postacią, będącą więźniem własnych obsesji; przekonacie się, że nawet spokojny i kochający Simon dostarczyłby sporo materiału badawczego dla niejednego adepta psychologii.

Ciężko jednoznacznie ocenić bohaterów, gdyż nieustannie dowiadujemy się o nich czegoś nowego, co drastycznie zmienia naszą wyrobioną wcześniej opinię na ich temat. Autor powoli, aczkolwiek skrupulatnie odkrywa przed nami ich najbardziej wstydliwe sekrety, starannie ukryte za siecią kłamstw i półprawd, i nagle okazuje się, że żadna z postaci nie jest taka, za jaką ją wcześniej uważaliśmy. Jak sami zobaczycie, jedno z pozoru niewinne kłamstewko ciągnie za sobą kolejne, aż w końcu bohaterowie całkowicie stracą nad nimi kontrolę. A uwierzcie mi, że zderzenie się z rzeczywistością okaże się dla nich bardzo bolesne i nie wszystkim wyjdzie na dobre.

Poprzez postać Edwarda Monkforda autor zdaje się wyrażać swoją fascynację kulturą Dalekiego Wschodu, którą cechuje prosta elegancja. Zaprojektowany przez Edwarda dom przy Folgate Street 1 jest uosobieniem wyszukanej prostoty i zarazem hołdem dla minimalistycznego trybu życia, co z jednej strony może wydawać się dość dziwne, zważywszy na fakt iż zastosowano w nim najnowsze rozwiązania technologiczne. Ten zaopatrzony w różnego rodzaju gadżety dom przyszłości to pewnego rodzaju eksperyment, który ma na celu pomóc jego mieszkańcom w samodoskonaleniu.

Zbiorem 35 pytań, z których każde poprzedza kolejny rozdział, Delaney wręcz zmusza czytelnika do zajrzenia w głąb siebie i zachęca do szczerej oceny motywów własnego postępowania. Mają one charakter czysto teoretyczny, bo raczej jest niezwykle mało prawdopodobne, że nagle tuzin dzieci zacznie się topić w tej samej chwili, ale nie zmienia to faktu, że udzielone odpowiedzi mogą specjalistom sporo o nas powiedzieć. Oczywiście zakładając, że będą one całkowicie zgodne z prawdą, co niekoniecznie udawało się lokatorom Folgate Street 1.

Podobało mi się w jak naturalny sposób autor zdołał wpleść w fabułę najbardziej interesujące go zagadnienie, jakim niewątpliwie jest sztuka kulinarna. I tu znowu za awatara posłużył mu Monkford. Choć jego gusta wydają mi się trochę makabryczne - specjalność szefa kuchni ulubionej restauracji Edwarda to żywe owoce morza, to muszę przyznać, że zdecydowanie wie o czym pisze i dobrze zdaje sobie sprawę jak gwałtowną reakcję może wywołać u czytelnika. W trakcie czytania tych fragmentów wielokrotnie robiło mi się słabo, ale może należę do gatunku nazbyt wydelikaconych ludzi.

Podsumowując, ta powieść to naprawdę rewelacyjny thriller. Napięcie jest w nim dozowane stopniowo, a niezwykle wciągająca fabuła oraz niespodziewane zastoje i zwroty akcji, sprawiają, że ciężko się oderwać od książki. Bardzo cenię sobie czas jaki spędziłam na lekturze „Lokatorki” i z pewnością sięgnę po kolejne pozycje tego autora, opublikowane pod pseudonimem JP Delaney.

JP Delaney to jeden z pseudonimów literackich Anthony'ego Capelli, urodzonego w Ugandzie dziennikarza i krytyka kulinarnego, podróżującego po świecie w poszukiwaniu nowych doznań smakowych. Jego artykuły ukazują się głównie w „The Sunday Times”, choć pisze również dla innych magazynów. Przed ukazaniem się „Lokatorki” polskim czytelnikom mógł być znany głównie dzięki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Śmierć nie jest częścią bytu, tylko zjawiskiem pośrednim, przejściem z jednej formy istoty śmiertelnej w drugą."

Wilhelm von Humboldt

Na tę pozycję zwróciłam uwagę, kiedy w Polsce była jeszcze znana pod zupełnie innym tytułem. Niestety „Śmierć ma 143 cm wzrostu” nie była już dostępna w sprzedaży detalicznej, a i że z bibliotekami też było krucho, pozostało mi cierpliwie czekać na wznowienie.

Zaczyna się niezwykle intrygująco: Simon, dziesięcioletni chłopiec twierdzi, że w swoim poprzednim życiu był seryjnym mordercą i wskazuje miejsce pochówku pierwszej ze swoich rzekomych ofiar. Mało tego – towarzyszącemu mu adwokatowi, Robertowi Sternowi, opisuje także w jaki konkretnie sposób ta ofiara została zabita. Z początku ta rewelacja nie robi na obrońcy wielkiego wrażenia, zmienia on jednak diametralnie swoje stanowisko, kiedy własnoręcznie odkrywa w wyznaczonym miejscu zasuszone ludzkie szczątki. Na domiar złego ktoś podrzuca mu płytę DVD, na której są nagrane ostatnie chwile jego nowonarodzonego synka oraz amatorski film z urodzin chłopca niezwykle przypominającego samego Sterna. Autor nagrania proponuje mu układ: odkryje tożsamość dawnego zabójcy, a w zamian dowie się co stało się z jego dzieckiem. Zdezorientowany mężczyzna zostaje zmuszony do zweryfikowania swoich poglądów i odpowiedzieć samemu sobie na zadane przez anonimowego zleceniodawcę pytanie: czy wierzy w życie po śmierci?

Simon jest zdecydowanie najbardziej pozytywną postacią nie tylko w tej książce, ale także z jaką się do tej pory zetknęłam w całej mojej czytelniczej karierze. Śmiertelnie chory dziesięciolatek zadziwia nie tylko swoją osobowością, ale i stosunkiem do życia w ogóle, co biorąc pod uwagę jego dotychczasowe przejścia jest niesamowite same w sobie. Podobno dzieci to wampiry energetyczne, ale Simon zupełnie nie podchodzi pod tę kategorię - dzieciak po prostu promienieje radością i rozjaśnia swoją obecnością całe otoczenie.

Wraz z rozwojem fabuły robi się naprawdę nieprzyjemnie – autor wprowadza czytelnika w zamknięty świat pedofilii i handlarzy niemowlętami. Bohaterowie „Ostatniego dziecka” na własnej skórze przekonają się o bezwzględności tego chorego światka i poznają sposób jego funkcjonowania. I niby wszyscy wiemy, że takie precedensy niestety istnieją, ale uwierzcie mi, że poznanie ich „od kuchni” to dość wstrząsające przeżycie.

Każdy system wyznaniowy ma wytłumaczenie, co dzieje się z duszą człowieka po śmierci. Nie zamierzam tu rozważać, które z nich są bardziej uzasadnione od innych, ale faktem jest, że reinkarnacja jest dość ciekawym zagadnieniem, wymagającym otwartego umysłu i mającym całkiem sporo zwolenników także w naukowym gronie. Sam autor podszedł do tematu z pełnym zaangażowaniem, wplatając w fabułę informacje o najbardziej znanych przypadkach i umieszczając związane z tą tematyką cytaty z naprawdę różnorakich źródeł. Opisuje także jedno z najbardziej prawdopodobnych wyjaśnień tego zjawiska z punktu widzenia medycyny. Warto podkreślić, że Fitzek w absolutnie żaden sposób nie narzuca czytelnikowi żadnego konkretnego stanowiska i daje się jasno odczuć jego neutralny stosunek do całej sprawy.

Jak napisał jeden z krytyków w „Der Spiegel”: "Popularność Fitzka wynika z jego niepowtarzalności i wyjątkowości. Znakomita literacko narracja, umiejętność budowania napięcia, dojrzałość i obrazowość języka, panowanie nad całością materii (wszystko się zgadza, wszystkie wątki zbiegają się logicznie) to jego stałe zalety."
Czy to prawda? Moim zdaniem jak najbardziej, gdyż nie jest to pierwsza książka tego autora jaką miałam przyjemność przeczytać, ale najlepiej będzie jeśli przekonacie się o tym sami, sięgając po ten zapierający dech w piersiach thriller. I gwarantuję Wam, że nie przewidzicie zakończenia.

"Śmierć nie jest częścią bytu, tylko zjawiskiem pośrednim, przejściem z jednej formy istoty śmiertelnej w drugą."

Wilhelm von Humboldt

Na tę pozycję zwróciłam uwagę, kiedy w Polsce była jeszcze znana pod zupełnie innym tytułem. Niestety „Śmierć ma 143 cm wzrostu” nie była już dostępna w sprzedaży detalicznej, a i że z bibliotekami też było krucho, pozostało mi cierpliwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na początku zaczyna się niewinnie - ot parę martwych owadów i pająków. Potem znajdujemy ptasie pióra i parę zmaltretowanych ciałek, ale zrzucamy winę na kota sąsiadów. W końcu zaczynają znikać okoliczne psy i koty. I kiedy już uświadomimy sobie jak bardzo sytuacja wymknęła się spod kontroli, jest już za późno, bo zaczynają ginąć ludzie. Bo na słabszych stworzeniach nigdy się kończy…

„Córeczka” to debiutancka powieść australijskiej scenarzystki, Anny Snoekstry. Wcześniej autorka pisała scenariusze do niezależnych produkcji filmowych i teatralnych, a także reżyserowała teledyski. Niestety rzuca się w oczy, że nie ma dużego doświadczenia, gdyż fabuła bardziej przypomina scenariusz drugorzędnego filmu niż trzymający w napięciu thriller psychologiczny.

Sam pomysł z kradzieżą tożsamości był bardzo dobry jednak znacznie gorzej wyszła jego realizacja. Fałszywa Rebeca wypadła wyjątkowo mało przekonująco w nowej roli i sam fakt że nie została od razu zdemaskowana graniczy z literackim cudem. Szczerze wątpię czy tak marnie odegrane przedstawienie odniosłoby jakiś pozytywny skutek w realnym świecie. Poza tym to wyjątkowo niesympatyczna postać; jest zadufaną w sobie egoistką i manipulatorką, nie dbającą tak naprawdę o konsekwencje swoich poczynań. Ratując własną skórę, brnie coraz głębiej i głębiej w kłamstwa, które w końcu zaczynają obracać się przeciwko niej i narażają na śmiertelne niebezpieczeństwo. Śmiało można powiedzieć, że to co ją spotkało zostało w dużej mierze spowodowane jej krótkowzrocznością i nieodpowiedzialnością. Chociaż trzeba też przyznać, że miała niesłychanego pecha, trafiając akurat na rodzinę Winterów. Na pozór idealna rodzina skrywa bowiem pewien mroczny sekret i żaden z jej członków raczej nie kwapi się do jego ujawnienia.

Fragmenty z prawdziwą Rebecą są znacznie ciekawsze, choć nie ze względu na samą bohaterkę, a raczej na wydarzenia bezpośrednio poprzedzające jej zniknięcie. Sama Rebeca jest płytka i ma pstro w głowie; w sumie to niczym się nie wyróżnia na tle tysięcy dziewczyn w jej wieku i stanowi raczej nieciekawy materiał na jedną z kluczowych postaci thrillera psychologicznego. Jednak fragmenty z nią są kluczowe dla zrozumienia sytuacji, w jakiej później znalazła się jej dublerka i pokazują tez jak trudno jest podszyć się pod kogoś zupełnie obcego.

Anna Snoekstra na przykładzie rodziny Winterów pokazuje jak niebezpieczna może być gra pozorów i negowanie problemów, a także ucieczka przed odpowiedzialnością. Problematyka wokół której kręci się fabuła „Córeczki” jest dość wstrząsająca i wielka szkoda że sama powieść jest dość przeciętna. Osobiście nie rozumiem na jakiej podstawie książka zebrała tak pozytywne opinie, bo we mnie nie wzbudziła raczej wielkiego napięcia i nie trzymała w niepewności, a samo zakończenie choć z pozoru otwarte, to nie pozostawia dużego pola dla wyobraźni.  

Na początku zaczyna się niewinnie - ot parę martwych owadów i pająków. Potem znajdujemy ptasie pióra i parę zmaltretowanych ciałek, ale zrzucamy winę na kota sąsiadów. W końcu zaczynają znikać okoliczne psy i koty. I kiedy już uświadomimy sobie jak bardzo sytuacja wymknęła się spod kontroli, jest już za późno, bo zaczynają ginąć ludzie. Bo na słabszych stworzeniach nigdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książki z gatunku young adult w teorii skierowane są do odbiorcy wchodzącego w dorosłe życie – tj. między 13 a 18 rokiem życia. Jednak w praktyce te powieści czytane są także przez dużo starszych czytelników, jak choćby przez moją skromną osobę, która czasy szkolne a nawet studenckie ma już dawno za sobą. Spośród wydawnictw emitujących pozycje zaklasyfikowane do literatury młodzieżowej szczególnie upodobałam sobie wydawnictwo „YA!”, które oferuje wiele ciekawych pozycji skierowanych do dorastającego odbiorcy. „YA!” zdaje się stawiać na książki mające nie tylko nieść czytelnikom rozrywkę, ale także w sposób jak najbardziej rzeczywisty przybliżyć problemy niezwykle istotne dla tej grupy wiekowej. Tak więc rozterki miłosne nie są w nich głównym elementem fabuły (choć też występują, gdyż walkę z hormonami trudno wygrać), a zamiast tego poruszane są takie kwestie jak tolerancja, przemoc domowa, przyjaźń, strata bliskiej osoby czy niepełnosprawność. Książka Erica Lindstroma „Do zobaczenia nigdy” podpada pod tę właśnie bardziej wartościową kategorię.

Życie nie oszczędza Parker Grant, bowiem w wieku szesnastu lat ma ona bagaż życiowych doświadczeń, którym mogłaby obdzielić jeszcze kilkoro innych osób. Najpierw w wypadku samochodowym ginie jej mama, a ona sama nieodwracalnie traci wzrok, potem jej chłopak, a zarazem najlepszy przyjaciel, swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem zawodzi pokładane w nim zaufanie, a w końcu dziewczyna znajduje swojego tatę martwego w jego własnym łóżku, przez co zmuszona jest dzielić dom rodzinny z ciotką, wujem i dwojgiem kuzynów, których praktycznie nie zna. Trzeba przyznać, że to całkiem sporo jak na jedną nastolatkę, mającą praktycznie jeszcze całe życie przed sobą.

Ze względu na swoją niepełnosprawność Parker wiele rzeczy postrzega inaczej od swoich rówieśników i ma zupełnie odmienne priorytety. Nie mają dla niej znaczenia aktualne trendy w modzie i bardziej ceni sobie wygodę niż modny wygląd, gdyż, jak sama wielokrotnie zauważa, nie ma pojęcia jak wygląda. Ma także swój oryginalny styl, przez co często pada ofiarą złośliwych docinków ze strony swoich szkolnych przyjaciół. Oczywiście nie robią one na niej najmniejszego wrażenia, a że Parker ma niezwykle cięty język, nie pozostaje im dłużna. Pomimo nieustannych przekomarzań jest z nimi bardzo silnie emocjonalnie związana, co szczególnie rzuca się w oczy w stresujących sytuacjach, których jest w książce całkiem sporo. Tak, Parker zdecydowanie nie ma łatwego życia, a przy tym ona sama nie jest osobą łatwą we współżyciu. To twarda i do bólu szczera dziewczyna, nie dającą nikomu drugiej szansy. Jest przy tym trochę egocentryczna i przyzwyczajona do specjalnego traktowania przez otaczające ją osoby, z czego chyba nie do końca zdaje sobie sprawę. A jej chorobliwa wręcz skłonność do gruntownego analizowania wszystkiego i wszystkich, sprawia, że jest nieufna i cyniczna. Jednak kiedy w końcu poznaje prawdziwy powód podłego postępku swojego byłego chłopaka, przekonuje się, że nie wszystkie rzeczy są takimi, za jakie je uważała. Odkrycie to wywoła niemałą burzę w jej wnętrzu i sprawi, że pękną wszystkie tamy, jakie zdążyła wznieść przez te lata.

W trakcie lektury czytelnik będzie miał okazję towarzyszyć Parker w jej życiu szkolnym, poznać jej przyjaciół, a także śledzić karierę sportową. Zobaczy także jak radzi sobie w obcym towarzystwie lub na nieznanym sobie terenie. A na zakończenie przekona się, że pomimo swojej ślepoty i trudnego charakteru, Parker Grant jest zwykłą dziewczyną, która tak jak pozostałe osoby w jej wieku potrzebuje zrozumienia i bliskości oraz poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji.

„Do zobaczenia nigdy” jest książką, na poznaniu której niejeden nawet dorosły czytelnik mógłby sporo skorzystać. Mnie osobiście urzekła opisana w niej historia, która pomimo swojej „zwyczajności” jest fascynująca i bardzo pouczająca. Ta miejscami wzruszająca i niezwykle szczera opowieść o dorastaniu, sile przyjaźni i poczuciu straty to absolutny „must have” dla miłośników tego gatunku i moim zdaniem jeden z kandydatów na „Książkę Roku 2017” w kategorii „literatura młodzieżowa”.

Książki z gatunku young adult w teorii skierowane są do odbiorcy wchodzącego w dorosłe życie – tj. między 13 a 18 rokiem życia. Jednak w praktyce te powieści czytane są także przez dużo starszych czytelników, jak choćby przez moją skromną osobę, która czasy szkolne a nawet studenckie ma już dawno za sobą. Spośród wydawnictw emitujących pozycje zaklasyfikowane do literatury...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Odnoszę dziwne wrażenie, że zupełnie nieświadomie ciągnie mnie do książek, których problematyka oscyluje w mniejszym lub większym stopniu wokół przemocy domowej. Z pewnością jest to też związane z dużą „popularnością” na rynku wydawniczym tego typu literatury. Czym więc ta wyróżnia się wśród pozostałych? Ano chociażby tym, że jest ona oparta na osobistych przeżyciach z dzieciństwa samego autora, a postać głównego bohatera jest wzorowana w dużej mierze na jego skromnej osobie.

Allan Stratton to powszechnie uznany na świecie kanadyjski dramaturg i powieściopisarz, którego utwory wielokrotnie zyskiwały rekomendacje Amerykańskiego Stowarzyszenia Bibliotekarzy. Ma on na swoim koncie między innymi Nagrodę im. Michaela J. Printza i nagrodę Niezależnych Wydawców Literatury, które otrzymał w 2005 roku za powieść dla młodzieży pt. „Chanda's Secrets”. W Polsce ukazała się jak do tej pory tylko jedna jego książka , którą właśnie mam przyjemność recenzować.

„Psy” przedstawiają obraz rozbitej rodziny oczami nastoletniego chłopca, który nieustannie miota się pomiędzy miłością i lojalnością względem mamy a tęsknotą za ojcem; mimo że nieprzewidywalnym i brutalnym, to jednak ojcem. To wewnętrzne rozdarcie z kolei powoduje, że pomiędzy Cameronem a sprawującą nad nim opiekę matką bardzo często dochodzi do nieprzyjemnych sytuacji. I o ile mam już wyrobioną opinię na temat damskich bokserów i maltretowanych żon, to będąc biernym świadkiem ciągłych konfliktów syna z matką, niejednokrotnie nie mogłam się powstrzymać przed wzięciem strony tego pierwszego. Katherine jest bowiem doskonałym przykładem rodzica, który nie ma pojęcia jak poradzić sobie z problemami własnego dziecka, za które jest w pewnej mierze odpowiedzialny. Kobieta popełnia jeden z karygodnych błędów, ukrywając przed synem brutalną naturę ojca, argumentując to jego młodym wiekiem; zupełnie jakby chłopak nie był zdolny (choćby podświadomie) sam pojąć co się wokół niego dzieje. I tak, zamiast spokojnie i stopniowo wyjaśniać synowi sytuację i pozwolić mu się z nią oswoić, skazuje go na życie w ciągłym strachu i bezustanne zmiany. Na domiar złego wciąga go w grę pozorów, co ewidentnie zaburza jego relacje z dziadkami , nie wspominając już o tych z ludźmi jako takimi. Mnie osobiście przeraził fakt, że tak doświadczona przez los osoba zdaje się być wyraźnie zaskoczona niezdrowymi zachowaniami syna, które jeszcze ulegają nasileniu, kiedy ten wchodzi wreszcie w okres dojrzewania. Jednak są one jak najbardziej zrozumiałe i są normalnym następstwem bardzo niestabilnego trybu życia.

Cameron to w pewnym sensie niezwykłe dziecko. Ma naturę introwertyka i duże problemy adaptacyjne, przejawia również cechy wskazujące na początki paranoi, jednak biorąc pod uwagę cały ten stres związany z ciągłymi zmianami miejsca zamieszkania, utratą kontaktu z przyjaciółmi i brakiem czasu do zdobycia nowych, uważam, że chłopak radzi sobie wręcz doskonale i wykazuje się niejednokrotnie większą dojrzałością i rozsądkiem niż jego mama. Jest do tego bardzo spostrzegawczy i nad swój wiek inteligentny, czego dowodem są opisane w książce wydarzenia.

„Psy” ciężko przypisać do jednej konkretnej kategorii. Po części jest to thriller podchodzący miejscami pod literaturę grozy, po części powieść detektywistyczna, po części powieść obyczajowa, a po części powieść dla młodzieży. Takie cztery, a raczej pięć w jednym. Ta mieszanka międzygatunkowa sprawia, że książka jest przeznaczona dla szerokiego grona odbiorców. I, co bardzo mi się podobało, Stratton pozostawia czytelnikowi ocenę, które elementy opisanej historii naprawdę miały miejsce, a które były tylko wytworem wyobraźni będącego w stałym napięciu umysłu.

Odnoszę dziwne wrażenie, że zupełnie nieświadomie ciągnie mnie do książek, których problematyka oscyluje w mniejszym lub większym stopniu wokół przemocy domowej. Z pewnością jest to też związane z dużą „popularnością” na rynku wydawniczym tego typu literatury. Czym więc ta wyróżnia się wśród pozostałych? Ano chociażby tym, że jest ona oparta na osobistych przeżyciach z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kim jest autor „Ostrza zdrajcy”? Sebastien de Castell z wykształcenia jest archeologiem. Po czterech godzinach swojej pierwszej pracy wykopaliskowej doszedł do wniosku, że archeologia raczej nie jest jego powołaniem. Zajmował się branżą IT, karierą muzyczną, prawami obywatelskimi, był choreografem, nauczycielem i aktorem. W końcu postawił na karierę pisarską. Jego pierwsza powieść jest równocześnie początkiem nowego, czterotomowego cyklu fantastyczno-awanturniczego, noszącego tytuł „Wielkie Płaszcze”.

Jest ich trzech, wszyscy szermierze, służący królowi – co z tego że już nieżyjącemu. Jakieś skojarzenia? Oczywiście „Trzej Muszkieterowie” Aleksandra Dumasa ojca. Tak jak u Dumasa, bohaterowie de Castella muszą się zmierzyć z politycznym kryzysem i przechytrzyć swoich przeciwników. Można powiedzieć, że los kraju waha się na ostrzach ich rapierów.

„Ostrze zdrajcy” to pierwsza książka z narracją pierwszoosobową napisana z perspektywy dorosłego mężczyzny jaką miałam okazję przeczytać od czasów szkolnych. I muszę przyznać, że bardzo przypadło mi do gustu tego typu rozwiązanie, gdyż dzięki męskiemu narratorowi, czytelnikom zostały oszczędzone nadmierne opisy stanu emocjonalnego głównego bohatera, co w przypadku Falcia byłoby rzeczą absolutnie nie do zniesienia. Falcio val Mond jest bowiem człowiekiem niezwykle honorowym i ze sztywnym kręgosłupem moralnym, przez co bardzo trudno jest mu znieść niesprawiedliwość i wszelkie niezasłużone krzywdy jakie spotykają innych. Przypomina mi trochę Don Kichota w pelerynie z tym niepoprawnym idealizmem i oderwaniem od rzeczywistości. Jak można więc sobie wyobrazić, jest mu bardzo ciężko żyć w państwie, w którym szerzy się anarchia i bezprawie. Przez to narasta w nim frustracja, która dochodzi do głosu w najmniej oczekiwanych momentach. Na szczęście ma przy sobie dwóch wiernych towarzyszy, Kesta (pozbawionego poczucia humoru mistrza fechtunku) i Brastiego (łucznika i lowelasa, zbyt przystojnego, żeby mogło mu się to opłacić), którzy tworzą wokół niego swoistą strefę buforową i pilnują żeby zanadto nie przesadził, kiedy wpadnie w morderczą furię. Co nie jest zadaniem łatwym, zważywszy na
kabałę, w którą mimowolnie (bo z powodu Falcia) się wplątują.

Jak każda powieść awanturnicza „Ostrze zdrajcy” ma w sobie sporo przesady. Nasze obdarte peleryny wychodzą zwycięsko praktycznie z każdych potyczek i wielokrotna przewaga liczebna przeciwników, zmęczenie i obrażenia nie mają najmniejszego znaczenia. Chociaż trzeba przyznać, że pojedynki zostały opisane wyjątkowo widowiskowo i nieustannie odnosi się wrażenie, że jest się aktywnym uczestnikiem walki. Uwierzcie mi, że można się naprawdę zmęczyć, chociaż pracuje tylko wyobraźnia. Dialogi są rozbrajające, a ciągłe wzywanie na daremno imion bogów i świętych może wejść w krew nawet najpobożniejszym.

Pojęcie honoru jest rzeczą względną, co dokładnie pokazuje kontrast pomiędzy zniesławionymi Wielkimi Płaszczami a rycerzami będącymi w służbie u książąt. Ci ostatni uważają, że spełnienie woli (jaka by ona nie była) władcy jest ich obowiązkiem, podczas gdy kantorzy stricte trzymali się praw ustanowionych przez króla i egzekwują je bez względu na status społeczny. Ironią jest fakt, że to właśnie Płaszcze, tak wysoko ceniące sobie praworządność i wartości moralne, są tak bardzo pogardzane przez resztę społeczeństwa, które tak naprawdę nie ma najmniejszego pojęcia jak wielkiego poświęcenia wymagała od nich „zdrada” swojego króla.

Propozycja Sebastiena de Castella jest może trochę naiwna, ale wykreowany przez niego świat ma specyficzny urok, który sprawia, że chce się w niego zanurzyć głębiej. Również bohaterowie zapadają w pamięć i raczej nie da się przejść obok nich obojętnie, tak że sięgnięcie po kontynuację jest raczej pewne. Mam tylko nadzieję, że autor sprosta wyzwaniu, gdyż napisanie od ręki tetralogii nie należy do rzeczy najłatwiejszych i nawet wielu autorów z większym doświadczeniem mocno się na takim przedsięwzięciu sparzyło.

Kim jest autor „Ostrza zdrajcy”? Sebastien de Castell z wykształcenia jest archeologiem. Po czterech godzinach swojej pierwszej pracy wykopaliskowej doszedł do wniosku, że archeologia raczej nie jest jego powołaniem. Zajmował się branżą IT, karierą muzyczną, prawami obywatelskimi, był choreografem, nauczycielem i aktorem. W końcu postawił na karierę pisarską. Jego pierwsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chyba wybrałam najgorszą książkę z możliwych do zapoznania się z twórczością Tess Gerritsen, bo "Prawo krwi" to straszny gniot. Niby akcja toczy się w południowej części Azji, ale równie dobrze opisane wydarzenia mogłyby mieć miejsce w każdym innym miejscu poza Antarktydą, Himalajami, Saharą i może jeszcze kilkoma innymi niegościnnymi dla człowieka terenami. Zero orientalnego klimatu, zero jakiegokolwiek polotu, tylko słowa, słowa, słowa... no i ciągłe rozterki bohaterów, czy pójść razem do łóżka czy nie. Odradzam.

Chyba wybrałam najgorszą książkę z możliwych do zapoznania się z twórczością Tess Gerritsen, bo "Prawo krwi" to straszny gniot. Niby akcja toczy się w południowej części Azji, ale równie dobrze opisane wydarzenia mogłyby mieć miejsce w każdym innym miejscu poza Antarktydą, Himalajami, Saharą i może jeszcze kilkoma innymi niegościnnymi dla człowieka terenami. Zero...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Ake Edwardson przez wiele lat pracował jako dziennikarz i wykładał dziennikarstwo na uniwersytecie w Göteborgu. Jako pisarz kryminałów zadebiutował w 1995 roku. Powieścią „Taniec z aniołem” wydaną w 1997 zapoczątkował słynną serię kryminalną o komisarzu Eriku Winterze. Obecnie jest jednym z najchętniej czytanych szwedzkich pisarzy. Jego książki zostały przetłumaczone na 20 języków. Edwardson jest laureatem wielu prestiżowych nagród, m.in. został trzykrotnie nagrodzony Nagrodą Szwedzkiej Akademii Pisarzy Kryminalnych, a w 2003 roku - uznany za najlepszego pisarza roku 2003 w Szwecji.

Po wielkim rozczarowaniu jaki sprawiła mi lektura „Kamiennego żagla” i „Pokoju numer 10” potrzebowałam sporo czasu, aby sięgnąć po kolejną pozycję Ake Edwardsona. Jestem wręcz przekonana, że gdyby nie fakt że skompletowałam wcześniej całą serię, to już dawno pożegnałabym się z tym autorem. Jednak książki spokojnie stały i kusiły i w końcu się przełamałam. I ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę, gdyż „Najpiękniejszy kraj” okazał się o niebo lepszą powieścią od dwóch poprzednich tomów. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest to do tej pory najlepsza z części, ale ten cykl ma niestety to do siebie, że bardzo trudno przeczytać kilka tomów pod rząd, gdyż są zbyt nastrojowe i działają niezwykle przygnębiająco. Przynajmniej na mnie.

W położonym na odludziu sklepie całodobowym niczego nie podejrzewający taksówkarz odkrywa niezwykle brutalną zbrodnię. Ofiarom, trzem mężczyznom, dosłownie odstrzelono twarze! Śledztwu nie pomaga fakt, że każdy, kto mógłby rzucić choć trochę światła na tę sprawę, albo milczy jak zaklęty albo znika bez śladu. To, co z początku wygląda na porachunki pomiędzy okolicznymi gangami, wkrótce przekształca się w coś znacznie bardziej osobistego.

„Najpiękniejszy kraj” to kolejna książka Edwardsona, w której wskazuje on na niemal namacalny podział szwedzkiego społeczeństwa. Chodzi tu zarówno o podział majątkowy jak i etniczny. Autor stara się pokazać trudną sytuację uchodźców, którzy zmuszeni do opuszczenia swojej ojczyzny starają się odnaleźć w zupełnie nowej dla nich rzeczywistości. Okazuje się jednak, że utrudnia im to nie tylko odrębność kulturowa, ale także same władze kraju, które nie są w stanie zapewnić uciekinierom stabilizacji i - co najważniejsze – bezpieczeństwa.

Czuć tu także dużą nostalgię za ojczyzną. Czują ją przebywający na emigracji Kurdowie, czuje ją Aneta Djanali, czuje ją także sam Erik, który powrócił do kraju po półrocznym pobycie w Hiszpanii. Cała ta gama uczuć prowadzi to jednego wniosku: według Ake Edwardsona najpiękniejszym krajem jest kraj naszego pochodzenia. I nie ma znaczenia czy wychowaliśmy się w zupełnie innym miejscu, gdyż w naszej podświadomości to on jest naszym domem.

Edwardson ma specyficzny styl, który niekoniecznie musi wszystkim się podobać. Używa krótkich zdań lub wyrażeń, co ma na celu wprowadzić czytelnika w odpowiedni nastrój i wywołać niepokój. Jego książki to przede wszystkim wewnętrzne przemyślenia bohaterów i dialogi opierające się na luźnych skojarzeniach. Sposób prowadzenia dialogów jest również charakterystyczny dla tego autora i doskonale oddaje skomplikowane relacje między postaciami. Autor często nawiązuje także do muzyki, która pomaga czytelnikowi wczuć się bardziej w opisaną sytuację. Ze względu na poruszaną tematykę, w tej części przeważa muzyka orientalna, zwłaszcza kurdyjska, ale nie zabrakło także Coltrane’a czy też grupy Pink Floyd.

Z pewnością twórczość Edwardsona nie przypadnie wielu czytelnikom do gustu, choćby i ze względu na wolno rozwijającą się akcję i dużą ilość przemyśleń, ale nie da się ukryć, że potrafi on pisać w poruszający człowieka sposób i omówić wiele istotnych kwestii bez zbędnego powtarzania się. Dlatego traktuję dwa poprzednie tomy jako błąd w sztuce i z chęcią sięgnę po kontynuacje cyklu. Ale to za jakiś czas.

Ake Edwardson przez wiele lat pracował jako dziennikarz i wykładał dziennikarstwo na uniwersytecie w Göteborgu. Jako pisarz kryminałów zadebiutował w 1995 roku. Powieścią „Taniec z aniołem” wydaną w 1997 zapoczątkował słynną serię kryminalną o komisarzu Eriku Winterze. Obecnie jest jednym z najchętniej czytanych szwedzkich pisarzy. Jego książki zostały przetłumaczone na 20...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Brandona Sandersona chyba nie trzeba przedstawiać żadnemu fanowi fantastyki. Ale jeśli ktoś kompletnie nie zna jego twórczości, a postanowił nadrobić braki zaczynając od tej właśnie pozycji, to stanowczo mu tego odradzam. Bowiem na „Bezkres magii” składają się w większości opowiadania i mikropowieści nawiązujące do najbardziej znanych cykli autora, takich jak „Ostatnie Imperium” i „Archiwum Burzowego Światła”, czy też powieści „Elantris”. I o ile niektóre z nich można traktować jako niezależne historie, to jednak większość to tylko uzupełnienia, które na dodatek zawierają sporo spoilerów. Tak więc nowym czytelnikom Brandona Sandersona radzę się wstrzymać i sięgnąć po inne jego książki, gdyż „Bezkres magii” może popsuć radość z czytania głównych części jego cykli.

Dzięki tej pozycji poznajemy wreszcie wielki plan autora jakim jest cosmere. Sanderson wyznał, że od lat jego marzeniem były stworzenie jednego wielkiego uniwersum, składającego się ze znacznie mniejszych, w których rozgrywa się akcja większości z jego cykli. Zdradził również, że zamieścił w nich wskazówki, odnoszące się właśnie do cosmere. Poza tym tytułem wstępu umieścił na początku każdej z części opis wraz ze szkicem układu w jakim mają miejsce opisywane w niej wydarzenia. Stanowią one jednak tylko ciekawostkę i tak naprawdę nic nie wnoszą do żadnej z dziewięciu historii.

„Dusza cesarza” to pierwsza opowieść zamieszczona w tym zbiorze, będąca jednocześnie moją ulubioną. I choć luźno nawiązuje do świata przedstawionego w „Elantris”, można ją łatwo traktować jako coś całkowicie odrębnego. Na samym wstępie Sanderson zaserwował wspaniałą historię o poznawaniu drugiego człowieka, pokazująca jak bardzo złożona potrafi być ludzka osobowość. Krytycy docenili jej wartość honorując ją nagrodą Hugo.

„Nadzieja Elantris” to krótkie opowiadanie zadedykowane jednej z młodych fanek autora. Przedstawia wydarzenia w czasie ataku na przeklęte miasto, które zostały przemilczane w samej powieści. Można by je uznać za mało istotne, gdyby nie postaci, których te wydarzenia dotyczyły; a są nimi elantryjskie dzieci.

Dzięki opowiadaniu „Jedenasty metal” czytelnicy dowiadują się jak przebiegało szkolenie Kelsiera pod okiem szalonego Gemmela. Poznają również okoliczności jakie zapoczątkowały wydarzenia opisane w pierwszym tomie oryginalnej trylogii. Jest to miłe uzupełnienie, od którego właściwie można rozpocząć cały cykl opowiadający o dziejach Ostatniego Imperium.

„Allomanta Jak i Czeluście Eltanii” formą i stylem przypominają powieści w odcinkach zamieszczane w dawnych magazynach. Sanderson stworzył właśnie na ich wzór głównego bohatera, przejaskrawionego poszukiwacza skarbów i błędnego rycerza w jednym. I zupełnie nieautentycznego. W sumie to opowiadanie nie byłoby w ogóle warte uwagi, gdyby nie przypisy wiernego towarzysza tytułowego allomanty – Terrisanina Handerwyma. Dzięki tym wstawkom śmiałam się od początku do końca tej dosyć krótkiej lektury.

„Tajna Historia” wyjaśnia co stało się z Kelsierem po jego śmierci. Osobiście uważam ją za jedno z największych literackich rozczarowań. Byłam bardzo ciekawa tej mikropowieści, ale kiedy wreszcie po nią sięgnęłam, nie mogłam pohamować frustracji. Z jednej strony uwielbiam Kelsiera i uważam go za bardzo złożoną postać, ale sama jego obecność nie rekompensuje steku bzdur, jakim tym razem uraczył czytelników autor. Tym razem opisana przez niego historia jest niespójna i nie do końca przemyślana, co negatywnie wpływa na odbiór całości i mnie osobiście zniechęciło do sięgnięcia po kontynuacje.

„Biały Piasek” został zamieszczony w formie oryginalnego opowiadania jak i fragmentu powieści graficznej o tym samym tytule wydanej w Polsce w marcu 2017 roku. Jest to opowieść o determinacji i chęci udowodnienia własnej wartości na przekór wszystkim i wszystkiemu, a także dowód na to, że niejednokrotnie finezja przewyższa czystą siłę. Zamieszczenie niezwykle dynamicznych ilustracji Juliusa Gopeza nadaje tej pozycji zupełnie nowego wymiaru i choć zawsze preferowałam książki od komiksów, uważam to za ciekawą odmianę.

Bohaterka opowiadania „Cienie dla Ciszy w lasach Piekła” zdecydowanie odbiega od stereotypowego wizerunku kobiety-wojowniczki; to kobieta w średnim wieku, wdowa i matka nastoletniej córki. Na dodatek prowadzi gospodę, która jednak jest przykrywką do znacznie mniej przyjaznego ludziom biznesu. W trakcie lektury czytelnicy dowiedzą się co skłoniło Ciszę do obrania takiej drogi życiowej i częściowo poznają jej historię. Autor obiecał poświęcić więcej uwagi temu światu w przyszłości.

„Szósty ze Zmierzchu” ma pewne specyficzne przesłanie, ilustruje bowiem walkę tradycji z nowoczesnością. Autor pokazuje jak niezwykle trudno jest uchronić się przed postępem, gdyż jest to rzecz naturalna, jak sama ewolucja. Zderzenie się „starego” z „nowym” może doprowadzić do wielu zniszczeń, ale jeśli w porę osiągnie się kompromis, jest szansa na stopniowe zmiany. Odzwierciedleniem tego założenia są postaci Zmierzchu i Vathi, którzy są przedstawicielami dwóch zupełnie odmiennych światopoglądów.

„Tancerka Krawędzi” to ukoronowanie całego zbioru, przybliżające czytelnikom postać Zwinki, pośledniejszej bohaterki cyklu „Archiwum Burzowego Światła”. Historia w nim przedstawiona traktuje o strachu przed odpowiedzialnością i szukaniu własnego celu w życiu. Mimo powagi tematu wprost emanuje humorem i czytanie jej sprawiło mi wiele przyjemności i zachęciło do zapoznania się z tym światem.

Kiedy myślę o cosmere, przychodzi mi na myśl mozaika; niekompletna, wybrakowana i składająca się z niedopasowanych elementów. Być może mam za małą wyobraźnię, żeby docenić skalę projektu, ale według mnie tego rodzaju zabieg ma znaczenie jedynie marketingowe. W końcu sam Sanderson przyznał, że niektóre z historii pierwotnie nie miały zostać uwzględnione w projekcie, a dopiero później zostały do niego na siłę dopasowane. Uważam to za ogromny błąd, gdyż autor sam sobie narzucił pewne schematy i zaczął się w pewien sposób ograniczać.

Podsumowując, uważam „Bezkres magii” za bardzo dobrą pozycję, ale jej treści nie traktuję jako części czegoś większego, a każdą zamieszczoną w niej historię traktuję jako coś odrębnego, mimo że wiem iż jest to sprzeczne z zamysłem autora. Po prostu nie aprobuję tego typu działań i uważam je za czysto marketingowe podejście.

Brandona Sandersona chyba nie trzeba przedstawiać żadnemu fanowi fantastyki. Ale jeśli ktoś kompletnie nie zna jego twórczości, a postanowił nadrobić braki zaczynając od tej właśnie pozycji, to stanowczo mu tego odradzam. Bowiem na „Bezkres magii” składają się w większości opowiadania i mikropowieści nawiązujące do najbardziej znanych cykli autora, takich jak „Ostatnie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Odcięci Sebastian Fitzek, Michael Tsokos
Ocena 7,5
Odcięci Sebastian Fitzek, M...

Na półkach: , , , ,

Panuje powszechne przekonanie, że najniebezpieczniejszym człowiekiem jest niemający nic do stracenia desperat. Do tej pory też tak uważałam, ale po przeczytaniu „Odciętych” zostałam zmuszona do zweryfikowania tego poglądu. Okazuje się bowiem, że człowiek zaślepiony żądzą zemsty stanowi równie wielkie, o ile nie większe, zagrożenie. A co jeśli te dwie cechy się skumulują? Wtedy osoby wzięte na celownik muszą się przygotować na prawdziwy horror. Na własnej skórze przekonał się o tym profesor Paul Herzfeld, którego zwyczajny dzień pracy przekształcił się w makabryczne „poszukiwanie skarbów”, od wyniku którego zależy życie jego uprowadzonej córki. Zdesperowany ojciec stawia na szali nie tylko swoją reputację i karierę zawodową, ale także życie.

Pomysł Fitzka, aby zaprosić do współpracy Michaela Tsokosa, najwybitniejszego niemieckiego eksperta medycyny sadowej, okazał się strzałem w sam środek literackiej tarczy. Dzięki wiedzy i ogromnemu doświadczeniu Tsokosa książka zyskała na realności i nabrała bardziej makabrycznego wyrazu. Wprawdzie Fitzek w swoich wypowiedziach wielokrotnie dawał do zrozumienia, że pisząc, łagodzi rzeczywistość, żeby czytelnicy mu uwierzyli, ale jego książki są wystarczająco przerażające, aby człowiek zadał sobie pytanie: jak takie okrucieństwo jest w ogóle możliwe? Odczuwaną grozę potęgują jeszcze wszechobecne napięcie i nieustanne poczucie zagrożenia, które czynią tą powieść jednym z najlepszych thrillerów psychologicznych jakie miałam okazję przeczytać i dowodzą, że Fitzek nie bez powodu plasuje się w czołówce najwybitniejszych autorów gatunku.

Jednakże „Odcięci” to nie tylko znakomity dreszczowiec. To także otwarta krytyka niemieckiego systemu prawnego, według którego więcej praw przysługuje złoczyńcom niż ich ofiarom i wymierza surowsze wyroki oszustom podatkowym niż gwałcicielom i mordercom. A, jak można się było wielokrotnie przekonać, nieadekwatnie łagodne wyroki i zwolnienia za dobre sprawowanie są przyczyną dalszych tragedii, bo jak pokazują Fitzek i Tsokos: nie można zresocjalizować psychopaty. Tacy ludzie nie nadają się do terapii i jak tylko będą mieli okazję, poszukają sobie kolejnej ofiary. A co się stanie jeśli ofiara lub jej bliscy zaczną wymierzać sprawiedliwość na własną rękę i sami przekształcą się w oprawców? Odpowiedź jest prosta: kolejna tragedia, kolejna zniszczona rodzina, kolejna ofiara. To takie błędne koło.

W świetle prawa nie ma czegoś takiego jak odpowiedzialność moralna, ale opinia publiczna ma odmienne zdanie na ten temat, czy to ze szczerego zrozumienia czy też czystej przekory. Nie ulega jednak wątpliwości, że zarówno Sebastian Fitzek jak i Michael Tsokos są zdecydowanymi przeciwnikami tak niekonsekwentnego systemu.

Panuje powszechne przekonanie, że najniebezpieczniejszym człowiekiem jest niemający nic do stracenia desperat. Do tej pory też tak uważałam, ale po przeczytaniu „Odciętych” zostałam zmuszona do zweryfikowania tego poglądu. Okazuje się bowiem, że człowiek zaślepiony żądzą zemsty stanowi równie wielkie, o ile nie większe, zagrożenie. A co jeśli te dwie cechy się skumulują?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pozycja wręcz idealna dla miłośników spisków i dworskich intryg. Tutaj każda z postaci ma na sumieniu mniejsze lub większe świństewko - od nasłania plagi mrówek, po zlecenie zamachu na członka rodziny królewskiej. Bohaterowie zostali bardzo dobrze skonstruowani, każdy jest inny i nieschematyczny, a relacje między nimi - złożone i dynamiczne. Trochę brakuje dynamicznej akcji, ale zagrywki polityczne są naprawdę interesujące, a wplecenie do fabuły postaci bóstw i demonów oraz elementów czarnej magii dodaje jeszcze tej powieści smaczku.

Pozycja wręcz idealna dla miłośników spisków i dworskich intryg. Tutaj każda z postaci ma na sumieniu mniejsze lub większe świństewko - od nasłania plagi mrówek, po zlecenie zamachu na członka rodziny królewskiej. Bohaterowie zostali bardzo dobrze skonstruowani, każdy jest inny i nieschematyczny, a relacje między nimi - złożone i dynamiczne. Trochę brakuje dynamicznej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Naprawdę przezabawna opowiastka. Dla poprawy nastroju siegnęłam po nią przed snem i potem przez pół nocy chichotałam w poduszkę jak idiotka, żeby tylko nie postawić całego domu na nogi, bo szczerze wątpiłam czy rodzina doceniłaby filozofię elfa-uzdrowiciela i amory zakochanego trola o trzeciej nad ranem.

Naprawdę przezabawna opowiastka. Dla poprawy nastroju siegnęłam po nią przed snem i potem przez pół nocy chichotałam w poduszkę jak idiotka, żeby tylko nie postawić całego domu na nogi, bo szczerze wątpiłam czy rodzina doceniłaby filozofię elfa-uzdrowiciela i amory zakochanego trola o trzeciej nad ranem.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Myślę, że nie minę się zbytnio z prawdą, stwierdzając, że chyba każdy z nas marzył kiedyś o napisaniu własnej książki i zobaczeniu jej na księgarskich półkach. Jednak u większości pomysł ten umierał śmiercią naturalną. Nie inaczej było z Louise Jensen. Jednak w jej przypadku dziecięce marzenie o karierze pisarskiej powróciło, gdy po przeżyciu wypadku samochodowego w wieku trzydziestu lat postanowiła zmienić swoje życie. Jej debiutancka powieść „Siostra” niemal natychmiast stała się bestsellerem i utrzymywała się na pierwszym miejscu listy najlepiej sprzedających się książek w Wielkiej Brytanii przez 5 tygodni. Do tej pory sprzedano prawie pół miliona egzemplarzy, co zapewniło jej szóste miejsce na liście najlepiej sprzedających się powieści w 2016 roku. Wkrótce ma się ukazać kolejna powieść tej autorki, nosząca tytuł „The Gift”.
 
Nic nie działa tak niszcząco jak poczucie winy. Wyżera od środka. 25-letnia Grace Matthews wie o tym najlepiej, gdyż od lat zmaga się z ogromnymi wyrzutami sumienia. Co takiego zrobiła? I czy rzeczywiście jej poczucie winy jest uzasadnione? Czy faktycznie jest odpowiedzialna za zniknięcie i śmierć najlepszej przyjaciółki, jak uważa matka zmarłej? Chcąc odzyskać spokój ducha i wyjaśnić tajemnicę Charlie, Grace postanawia spełnić jej największe marzenie – odnaleźć nieznanego nikomu ojca przyjaciółki. Grzebiąc i drążąc, poznaje w końcu jej przyrodnią siostrę i czyni z niej stały element swojego życia. Jednak pojawienie się Anny zapoczątkowuje serię zdarzeń, z którymi zarówno Grace, jak i jej chłopak Dan, nie będą w stanie sobie poradzić.
Historia opowiedziana w „Siostrze” jest doskonałym przykładem do czego może doprowadzić ucieczka od rzeczywistości i życie przeszłością, a także jak łatwo jest obarczyć kogoś winą, widząc tylko to, co chce się widzieć.
 
Autorka w sprawny sposób posługuje się retrospekcją. Podział powieści na „wtedy” i „teraz” pozwala spojrzeć na opisane wydarzenia z różnej perspektywy i lepiej poznać bohaterów. Nie żeby byli jakoś specjalnie interesujący, ale właśnie to mi się u Jensen spodobało, że potrafiła napisać książkę o zwykłych, szarych ludziach we wciągający sposób. Choć na początku miałam mieszane uczucia, gdyż Grace, z tą jej nadwagą, depresją i tendencją do zbyt częstego zaglądania do kieliszka, trochę za bardzo przypominała mi Rachel z „Dziewczyny z pociągu” Pauli Hawkins, a na pastisz nie miałam specjalnie ochoty. Jednak po około stu stronach moje obawy całkowicie się rozwiały i nie mogłam oderwać się od książki, a jeśli już musiałam, to stale próbowałam rozgryźć o co tam tak naprawdę chodzi. Fabuła „Siostry” jest bowiem dość pogmatwana. Jensen od początku do końca stara się zwodzić czytelnika i stale podrzuca mu fałszywe tropy. Wprawnie wprowadza nowe postacie, a niespodziewane zwroty akcji i skoki w czasie jeszcze potęgują atmosferę niepewności i utrzymują w lekkim napięciu. Muszę przyznać, że jak na swoją pierwszą powieść, autorka poradziła sobie zaskakująco dobrze, choć powinna jeszcze trochę popracować nad kreowaniem odpowiedniej atmosfery, bo tego ewidentnie brakuje jak na pozycję sklasyfikowaną jako thriller psychologiczny.

„Siostra” to bardzo dobry i obiecujący debiut. I choć nie trzyma w wielkim napięciu jak pełnowartościowy thriller, to z pewnością warto poświęcić jej uwagę. Mnie osobiście spodobała się na tyle, że w przyszłości chętnie sięgnę po kolejne pozycje tej autorki. Mam tylko nadzieję, że Louise Jensen nie spocznie na laurach i jej następne książki będą równie dobre albo nawet lepsze.

Myślę, że nie minę się zbytnio z prawdą, stwierdzając, że chyba każdy z nas marzył kiedyś o napisaniu własnej książki i zobaczeniu jej na księgarskich półkach. Jednak u większości pomysł ten umierał śmiercią naturalną. Nie inaczej było z Louise Jensen. Jednak w jej przypadku dziecięce marzenie o karierze pisarskiej powróciło, gdy po przeżyciu wypadku samochodowego w wieku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pomysł na fabułę świetny, jednak efekt końcowy mnie nie zadowala, gdyż można było wykrzesać z niego znacznie więcej i stworzyć coś fantastycznego i przeznaczonego dla szerszego kręgu czytelników a nie tylko powieść młodzieżową.

Pomysł na fabułę świetny, jednak efekt końcowy mnie nie zadowala, gdyż można było wykrzesać z niego znacznie więcej i stworzyć coś fantastycznego i przeznaczonego dla szerszego kręgu czytelników a nie tylko powieść młodzieżową.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mnie ta książka przywodzi na myśl baśnie braci Grimm - zarówno śmieszy, jak i szokuje, miejscami budzi strach, a co najważniejsze - uczy. Neil Gaiman pokazuje jak wielkie konsekwencje może mieć jedna słuszna decyzja i jak trudno poradzić sobie ze świadomością, że nasze życie już nigdy nie będzie takie samo. I że to od nas zależy czy się z tą zmianą pogodzimy, czy też pójdziemy w zaparte.

Mnie ta książka przywodzi na myśl baśnie braci Grimm - zarówno śmieszy, jak i szokuje, miejscami budzi strach, a co najważniejsze - uczy. Neil Gaiman pokazuje jak wielkie konsekwencje może mieć jedna słuszna decyzja i jak trudno poradzić sobie ze świadomością, że nasze życie już nigdy nie będzie takie samo. I że to od nas zależy czy się z tą zmianą pogodzimy, czy też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Restart" nie ma praktycznie nic nowego do zaoferowania - ot kolejna powieść dla młodzieży o nastolatkach walczących z brutalnym systemem.

"Restart" nie ma praktycznie nic nowego do zaoferowania - ot kolejna powieść dla młodzieży o nastolatkach walczących z brutalnym systemem.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pozycja w sam raz dla młodszych czytelników - Flanagan stworzył zalążek naprawdę ciekawej historii o odwadze, sile przyjaźni i samoakceptacji. Nie jest to może arcydzieło na miarę "Władcy Pierścieni", ale, bądźmy szczerzy, mimo upływu tylu lat Tolkienowi nadal ciężko dorównać.

Pozycja w sam raz dla młodszych czytelników - Flanagan stworzył zalążek naprawdę ciekawej historii o odwadze, sile przyjaźni i samoakceptacji. Nie jest to może arcydzieło na miarę "Władcy Pierścieni", ale, bądźmy szczerzy, mimo upływu tylu lat Tolkienowi nadal ciężko dorównać.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książki Waltera Tevisa, amerykańskiego pisarza-futurysty, zostały przetłumaczone na 18 języków. W języku polskim do tej pory ukazały się dwie pozycje tego autora: wydany przez wydawnictwo MAG w 2015 roku „Przedrzeźniacz” i mający swoją premierę w styczniu tego roku „Człowiek, który spadł na Ziemię”. Trzy spośród jego sześciu powieści doczekały się adaptacji filmowych, w których wystąpiły takie gwiazdy jak Paul Newman, Tom Cruise czy David Bowie.

Kiedy w 1963 Tevis pisał „Człowieka, który spadł na Ziemię” chyba nie przypuszczał, że ludzkość doczeka XXI wieku. Taki wniosek nasunął mi się po zapoznaniu się z tymi wszystkimi pesymistycznymi wizjami niedalekiej przyszłości, a teraz już na szczęście przeszłości, jakimi raczy nas autor. Wizje te odzwierciedlają strach przed konfliktem jądrowym, który może doprowadzić do zniszczenia struktury znanego nam świata i wymarcia większości gatunków. Można wyczuć także ogólną niepewność związaną z postępem technologicznym oraz nadużywaniem władzy przez organy rządzące.

To także spory policzek dla ówczesnych polityków, którzy trąbili na cały świat o chwale Stanów Zjednoczonych, ewidentnie zakłamując rzeczywistość. W trakcie lektury możemy bowiem się przekonać, że wbrew temu, co powszechnie głosili, życie przeciętnego Amerykanina było i nadal jest dalekie od ideału. Tevis w dosadny sposób zarysowuje obraz amerykańskiego społeczeństwa, które nastawione na bezrozumną konsumpcję i stałą pogoń za zyskiem, utraciło radość i sens życia. Jednak śmiało można stwierdzić, że problem ten dotyczy ogółu ludzkości, a nie tylko obywateli tego konkretnego państwa. Jak powiedział Henry Thoreau: większość ludzi wiedzie życie w cichej rozpaczy.

Przez powieść nieustannie przewija się motyw upadku Ikara. U Tevisa jest on obecny zarówno w formie wiele razy wspominanej reprodukcji obrazu Pietera Bruegela, jak i w sensie metaforycznym w postaci Thomasa Jerome Newtona, humanoidalnego obcego, który przybył na naszą planetę z niezwykle ważną misją, której powodzenie może przesądzić o przetrwaniu dwóch rozumnych ras. Pomimo wielkiego wkładu w postęp techniki Newton, tak jak i tytułowy Ikar na obrazie Bruegela, był praktycznie niewidoczny dla świata i jego osobista klęska pozostała niezauważona i w żaden sposób nie wpłynęła na zachowanie ogółu, który pozostał pogrążony w błogiej nieświadomości.

Książka ma bardzo pesymistyczne przesłanie. W trakcie lektury nieustannie towarzyszył mi bezbrzeżny smutek. Przykład Anteańczyków uświadomił mi bowiem, że większość z nas potrafi coś tak naprawdę docenić tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zostanie to już utracone na zawsze, a historia Newtona dowodzi, że nawet najszlachetniejsze intencje nie wróżą sukcesu, jeśli na drodze staną ignorancja i egoizm.

Mimo że akcja powieści toczy się w latach 80. XX wieku, to poruszana w niej problematyka jest jak najbardziej aktualna i kto wie czy wizja Tevisa kiedyś się nie spełni.

Książki Waltera Tevisa, amerykańskiego pisarza-futurysty, zostały przetłumaczone na 18 języków. W języku polskim do tej pory ukazały się dwie pozycje tego autora: wydany przez wydawnictwo MAG w 2015 roku „Przedrzeźniacz” i mający swoją premierę w styczniu tego roku „Człowiek, który spadł na Ziemię”. Trzy spośród jego sześciu powieści doczekały się adaptacji filmowych, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kolejna odsłona przygód Wolhy Rednej, najbardziej wrednej wiedźmy jak Beloria długa i szeroka. Mnie osobiście bardziej podobał się poprzedni tom, ale mimo tego ubawiłam się przednio i z niecierpliwością czekam na następne części.

Kolejna odsłona przygód Wolhy Rednej, najbardziej wrednej wiedźmy jak Beloria długa i szeroka. Mnie osobiście bardziej podobał się poprzedni tom, ale mimo tego ubawiłam się przednio i z niecierpliwością czekam na następne części.

Pokaż mimo to