-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant22
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2008-09-30
2018-06-28
Moje pierwsze spotkanie z T. Terzani i mam nadzieję, że nie ostatnie.
W sposób niezwykle ciekawy dziennikarz relacjonuje swoją podróż po zupełnie odmiennym od swojego świecie - świecie absurdów i niesprawiedliwości, świecie totalnej dezinformacji i obojętności, wielorakich interpretacji. Polskiemu czytelnikowi, który komunizm zna na swój sposób chyba nie trudno uwierzyć w opisy absurdów ZSRR. Bardzo ciekawe jest natomiast szczegółowe podejście do wszystkich republik związku z osobna. Często ZSRR traktuje się jako jedną zwięzłą całość, tymczasem Terzani w bardzo atrakcyjny sposób opisał i zaznaczył różnice między poszczególnymi narodowościami, ich relacje i związki. Dzięki temu Tadżyk czy Uzbek nie jest w książce jedynie szarym obywatelem Związku Radzieckiego, a posiada swoją odrębną tożsamość narodową, swoją tradycję i kulturę. I tym, co zachwyca w książce dodatkowo jest spokojne i stonowane poczucie humoru autora.
Moje pierwsze spotkanie z T. Terzani i mam nadzieję, że nie ostatnie.
W sposób niezwykle ciekawy dziennikarz relacjonuje swoją podróż po zupełnie odmiennym od swojego świecie - świecie absurdów i niesprawiedliwości, świecie totalnej dezinformacji i obojętności, wielorakich interpretacji. Polskiemu czytelnikowi, który komunizm zna na swój sposób chyba nie trudno uwierzyć w...
Każda kolejna książka Olgi Tokarczuk, którą przeczytam, staje się moją ulubioną. Ta autorka jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Uwielbiam jej styl. Już chyba wszystko zdążyłam napisać w peanach na cześć jej twórczości. Może jeszcze nie wspomniałam, że cudowne jest to, że potrafi ona pisać o ludziach, na których nikt nie zwróciłby uwagi - a oni są tak ważni w każdej z jej książek, oni są w centrum, tworzą świat, to co myślą, jest ważne, arcyważne, a to co myślą - mówią i robią, oni czują naprawdę, oni są naprawdę. I Tokarczuk to dostrzega, docenia to i pisze o tym. A człowiek, który żyje w pośpiechu, dzięki niej ma szansę zatrzymać się, pomyśleć. Co do samego "Domu dziennego..." - wspaniała narratorka, cudowna postać starej Marty, niezwykle opisana historia Kummernis i Paschalisa. Ból i cierpienie, jako naturalny składnik rzeczywistości i doświadczanie ich jako również nam danych - trzeba je przyjmować i znosić (tak jak trzeba zjadać grzyby, które uważane są za trujące), bo są w świecie, jak i my, nie mogą być bez nas, my bez nich. Obserwować i "czekać ..."
Każda kolejna książka Olgi Tokarczuk, którą przeczytam, staje się moją ulubioną. Ta autorka jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Uwielbiam jej styl. Już chyba wszystko zdążyłam napisać w peanach na cześć jej twórczości. Może jeszcze nie wspomniałam, że cudowne jest to, że potrafi ona pisać o ludziach, na których nikt nie zwróciłby uwagi - a oni są tak ważni w każdej z jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-22
Jako że od czterech lat mieszkam w Niemczech, nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie. Cieszę się, że na nią trafiłam. To bardzo mądra i ważna książka. Nie tylko dla tych, którzy mieszkają w Niemczech. Warto po nią sięgnąć, by zrozumieć współczesnego ducha tego kraju. Obciążonego potworną historią, z którą nieodmiennie się kojarzy. Autorka skupia się przede wszystkim na Berlinie. Stolica Niemiec, mimo że funkcjonuje nieco inaczej niż małe miasteczka, a także większe aglomeracje, jest jednak wycinkiem całej społeczności. Historia dla tego miasta i jego mieszkańców po wojnie nie okazała się łaskawa. Ja nie jestem sobie w stanie wyobrazić mieszkania w mieście podzielonym murem, gdzie za nim mogą mieszkać moi znajomi i rodzina, z którymi nie mogę się zobaczyć. I w zależności, po której stronie tego muru się człowiek znajduje, inaczej układa się jego całe życie. 73 lata po wojnie Berlin jest jednak miastem wolności, różnorodności. Tak przedstawia je Ewa Wanat. Obok siebie żyją Niemcy, prowadzą swoje sklepiki obcokrajowcy, do szkół chodzą dzieci uchodźców. Autorka przygląda się z bliska, jak mieszkańcy Berlina, w dalszej części książki również mieszkańcy innych regionów Niemiec, postrzegają to wspólne funkcjonowanie. Uważnie się im przysłuchuje, uczestniczy w spotkaniach z młodymi uchodźcami, rozmawia z byłymi Gastarbeiterami, którzy zostali, sprowadzili rodziny i z ich dziećmi, które już w Niemczech się urodziły. Niemcy to kraj, który z uporem od kilku lat realizuje ideę humanitaryzmu, jest schronieniem dla ludzi, którzy przeżywając nierzadko piekło, uciekli ze swojej ojczyzny, ludzi prześladowanych za wierzenia, poglądy czy orientację seksualną. Niemcy to kraj, do którego emigrują również Europejczycy w poszukiwaniu lepszych warunków do życia. W 73 lata po wojnie to kraj, który nadal uparcie odkupuje swoje winy. Polityka migracyjna kraju podzieliła jego obywateli na dwa obozy, są ci, którzy witali uchodźców na granicach, na dworcach, są też tacy, którzy nie życzą sobie mieć za sąsiada Syryjczyka czy Afgańczyka, a czasem i Polaka. Ewa Wanat udowadnia, dzięki solidnej analizie statystyk, że ludność napływowa właściwie niewiele odbiera obywatelom Niemiec. Miejsc pracy jest dużo, wielu z uchodźców pracuje, dzieci integrują się w koedukacyjnych szkołach, korzystają z zajęć tzw. Willkommensklasse, gdzie mogą lepiej zrozumieć kulturę kraju, do którego przybyli i uczyć się tolerancji. Wstrząsa przedstawieniem niektórych opowieści swoich rozmówców o tym, jak trudno było podjąć decyzję o wyjeździe, jak trudno było przetrwać tę drogę, jak silna jest tęsknota za domem i jak wielkie obawy przed powrotem, jak tragicznie może się skończyć decyzja władz o deportacji. To wszystko w "Deutsche nasz" (z resztą świetny tytuł) porusza do głębi. Jestem autorce również niesamowicie wdzięczna za ostatni rozdział książki, w którym poprzez zdementowanie wieści z niemieckiej wioski na temat prześladować obcojokrajowców przedstawionych przez pewną Polkę pokazuje, jak bardzo można się pomylić, słuchając i nie weryfikując, przyjmując do wiadomości wszelkie zasłyszane sensacyjne opowieści i traktując je z powagą. Życzę sobie, by ta książka został przetłumaczona na język niemiecki (tylko co z tytułem?), by dotarła choć do części Niemców i innych osób tu mieszkających, by poznali ten świat z drugiej strony. Może i Seehofer skusiłby się i przeczytał? Życzyłabym sobie też, by zainteresowało się nią wielu Polaków, szczególnie tych, którzy głośno krzyczą, by uchodźcy wracali do swojego kraju ogarniętego wojną, a nawet nie są sobie w stanie wyobrazić, co sami zrobiliby w podobnej sytuacji. "Deutsche nasz" Ewy Wanat to książka szczera, wyraźna, prawdziwa, to książka, którą napisali ci wszyscy ludzie, którzy w Berlinie, w Niemczech mieszkają. Lektura warta przeczytania.
Jako że od czterech lat mieszkam w Niemczech, nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie. Cieszę się, że na nią trafiłam. To bardzo mądra i ważna książka. Nie tylko dla tych, którzy mieszkają w Niemczech. Warto po nią sięgnąć, by zrozumieć współczesnego ducha tego kraju. Obciążonego potworną historią, z którą nieodmiennie się kojarzy. Autorka skupia się przede wszystkim...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to