-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński2
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2014-12-28
2014-11-15
Bardzo dużo słyszałam o tej książce. Na początku była euforia – kolejny bestseller dla spragnionych wrażeń nastolatków, którzy w wolnych chwilach uciekają w dystopijne klimaty. Potem przyszło znudzenie – kolejna książka o tym samym, ale ciągle dobrze się sprzedająca. Kolejny etap to zdenerwowanie – czemu znowu pojawia się ekranizacja i czemu na każdym przystanku łypią na mnie z plakatu główni bohaterowie? Na sam koniec zostawiłam sobie rozczarowanie – już po przeczytaniu książki stwierdziłam, że to wiele hałasu o nic. A jednak książka odniosła oszałamiający sukces. I moje pytanie – skąd to się wszystko wzięło?
Fabuła
Bliżej nieokreślona przyszłość. Świat nie jest dzisiejszym światem, ludzie też nie są w 100% ludźmi. Na zgliszczach Chicago żyje w ułudnej harmonii 5 frakcji – Altruiści o wielkim serduchu; Erudyci, którzy wiedzą jak mówić z sensem; Serdeczni żyjący w zgodzie z ideą flower power; Prawi co kłamstwa aż za dobrze znają i Nieustraszeni, którzy daliby się pokroić za trochę adrenaliny. W tym gąszczu odłamów ludzkości poznajemy młodziutką altruistkę Beatrice, która tak jak każdy szesnastolatek, bierze udział w ceremonii wyboru swojej frakcji i zadecyduje jak potoczy się jej dalsze życie.
Bohaterowie
Beatrice a właściwie Tris, ponieważ tak zaczyna siebie nazywać, jest dosyć dziwną bohaterką. Na początku grzeczna i ułożona, ale mająca w sobie trochę buntu. Ma 16 lat, ale tak naprawdę nie wie jeszcze czego chce od życia. Dosyć łatwo skreśla swoją rodzinę byleby tylko coś sobie udowodnić. Cóż, udaje jej się to aż nadto i to w bardzo krótkim okresie czasu. Wstępując do Nieustraszonych nagle jakby odnalazła w sobie ukryte dotąd siły, nie tylko psychiczne, ale i fizyczne. Dla mnie było to dosyć niekonsekwentne i nieprzemyślane przez autorkę. Normalna osoba, która nigdy nie miała do czynienia z wysiłkiem fizycznym nie jest w stanie w ciągu tygodnia stać się mistrzem w każdej dziedzinie sportu i w walce. Po prostu tego nie kupuję, nie ważne jak autorka idealizuje Tris. Zupełnie inaczej sytuacja ma się z Tobiasem – jak na swoje 18 lat jest świadomy swojej wartości, nie da sobą pomiatać i wie co chce osiągnąć. Fajna postać, skomplikowana i walcząca z koszmarami z dzieciństwa. Jest tylko jedno ale …
Miłość
Tak, historia dla młodzieży musi mieć w sobie wątek romantyczny. Tak też jest i w tym przypadku. Z jednym wyjątkiem, kompletnie nie czuć chemii ani nawet zwykłego przyciągania Tris do Tobiasa. Raz się dotknęli ona już wie, że to ten jedyny. Żeby było gorzej, od razu przysięgli sobie miłość aż po grób … Myślę że już jestem za stara na takie bajki i cukierkowe romansiki. To jednak nie wszystko!
Wątek główny
Jeśli ktoś szykuje się na książkę pełną zwrotów akcji, które podnoszą tętno niemiło się rozczaruje. Cały wątek „Niezgodnej” oscyluje wokół treningu Tris i innych rekrutów, którzy walczą o miejsce u Nieustraszonych. Nic niezwykłego, ani tym bardziej nic odkrywczego. Moim zdaniem przez to książka jest za bardzo rozwleczona, a główna walka ściśnięta jest w 3-4 rozdziały. Można założyć, że autorka, albo nie miała pomysłu jak to pociągnąć, albo na siłę chciała zrobić trylogię. Niestety to widać i cała książka na tym traci.
Dziury fabularne
Niestety autorka nie popisała się pisząc i wydając tą powieść. Ale po kolei:
- Nie wiemy skąd wzięły się frakcje i co naprawdę stało się na świecie x lat temu. Musimy tylko przyjąć to jako prawdę i nie dociekać za dużo, bo ostatecznie będziemy jeszcze bardziej rozczarowani.
- Kodeks frakcji – ciężko mi przyjąć do wiadomości, że ludzie od tak zrezygnowali z całego konsumpcjonizmu na rzecz drobnych rzeczy, że wyrzekli się uciech i drobnych przyjemności byleby tylko wpasować się w pewien schemat danej frakcji. Albo wszyscy mieli pranie mózgów, albo kosmici podmienili ludność. Nie ma po prostu innej opcji.
- Cały świat składa się tylko z Chicago. Taki mały pępek świata. Autorce prawdopodobnie brakło wyobraźni, albo czasu, by rozszerzyć trochę perspektywę.
- Pociąg donikąd – największa zagadka i zarazem moje pytanie egzystencjalne! Skąd brał się pociąg, który nigdy się nie zatrzymywał i stanowił darmową przewózkę dla Niestraszonych? Nie ważne jak i kiedy – pociąg zawsze był gotowy żeby przyjechać dla Tris czy Tobiasa! Normalnie czary!
Podsumowanie
„Niezgodna” jest historią wtórną i nudną do granic możliwości. Przyznaję, że dobrze się czyta, ale jest to książka o niczym. Można powiedzieć, że to gorszy klon „Igrzysk śmierci”. Katniss u Collins miała przynajmniej w sobie jakąś ikrę i siłę, która zmuszała ludzi i czytelników, żeby skoczyli za nią w ogień. Nawet warsztat literacki autorki „Igrzysk” był o niebo lepszy. Był szał na wampiry i wilkołaki, teraz przyszedł czas na dystopie. Książki powstają niczym grzyby po deszczu, a każda jest kalką poprzedniczki. Nie wiem czy tak ciężko jest cokolwiek wymyślić, ale czasami warto trochę bardziej przyłożyć się do pisania. To nie boli, ale potem nie powstają takie buble dodatkowo rozdmuchane do miana bestsellera przez fantastycznie komercyjne Hollywood.
Bardzo dużo słyszałam o tej książce. Na początku była euforia – kolejny bestseller dla spragnionych wrażeń nastolatków, którzy w wolnych chwilach uciekają w dystopijne klimaty. Potem przyszło znudzenie – kolejna książka o tym samym, ale ciągle dobrze się sprzedająca. Kolejny etap to zdenerwowanie – czemu znowu pojawia się ekranizacja i czemu na każdym przystanku łypią na...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-03
Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale przysłowia mają już to do siebie, że można je różnie interpretować. I dobrze, ponieważ gdybym tak bardzo trzymała się tych przesądów, w życiu nie zabrałabym się za czytanie drugiej części „Mrocznych umysłów”. W tej książce autorce udało się to, na czym wielu pisarzy poległo, a mianowicie napisała kontynuację, która jest o niebo lepsza od początku serii. Dlatego jeśli nie czytaliście pierwszej części … to kolejny akapit po prostu sobie darujcie!
Akcja powieści zaczyna się kilka miesięcy po smutnym zakończeniu pierwszej części. Ruby zdradziła swoich przyjaciół, zatraciła siebie i przystała do terrorystycznej Ligi Dzieci. Życie w tej organizacji wcale bajką nie jest, musi nauczyć się walczyć, władać swoimi umiejętnościami i zmierzyć się z nieprzychylnymi jej dzieciakami i władzą Ligi. Dodatkowo musi szczelnie ukryć swoje człowieczeństwo i udawać, że jest marionetką w rękach władzy. Kiedy już traci nadzieję na poprawę swojego losu zostaje przydzielona do pewnej i tajemniczej misji – musi odzyskać pendrive z danymi na wagę złota/wolności. Tym sposobem rusza z krucjatą ku uwolnieniu dzieci z jarzma obozów, Ligi i innych pasożytniczych organizacji.
W tej części Ruby już nie jest słabą, bezbronną dziewczynką. Stała się silną, młodą kobietą, która jest wzorem dla swojego zespołu. Szuka rozwiązań tam, gdzie ich nie ma, wyciąga pomocną dłoń do tych, którzy tej pomocy nie chcą, odczuwa złość, strach i ból, jednocześnie tworząc fasadę pewnej siebie liderki. Bez niej misje by się po prostu nie powiodły. Scala zespół w jedność, gdzie życie każdego członka ma wartość. Podoba mi się, że bohaterka mimo tego, że przeszła ciężką drogę w życiu, a los nie szczędził jej okrucieństwa i bólu, potrafiła zmienić się we współczującego przywódcę. Jednak Ruby nie jest idealna – ciągle nie może pogodzić się ze swoimi umiejętnościami, gdyż wie, że używa je ze złych pobudek. Uważa siebie za potwora, jednak potwory nie odczuwają skrupułów.
W „Mrocznych umysłach” bardzo brakowało mi opisu motywów i pobudek wszystkich stron w konflikcie o USA. Teraz autorka zabiera nas do podziemi, gdzie możemy bliżej przyjrzeć się Lidze Dzieci. Poczujemy smród kanałów w jakich mieści się siedziba główna, będziemy czuć strach przed zbuntowanymi rewolucjonistami, bliżej poznamy dzieci – agentów, odkryjemy jaśniejszą stronę Cate i poznamy sławetnego brata Liama – Cola! Chciałabym napisać, że motywy jakimi kierowała się Liga były humanitarne i przyszłościowe. Jednak Liga miała to do siebie, że była zbyt rozbitą organizacją bez silnego przywódcy, który mógłby trzymać na smyczy prawdziwych terrorystów. U Alexandry Bracken nic dobre nie jest, ale w ten sposób pokazuje jak zniszczone i skorumpowane są Stany Zjednoczone.
Autorka zapala jednak światełko nadziei – na lepszą przyszłość i bezpieczne życie dla dzieci dotkniętych chorobą OMNI. Jednakże do tej świetlanej przyszłości wiedzie długa droga, pełna wybojów i pułapek, gdzie nawet przyjaciel może być wrogiem, a wróg przyjacielem. Ta dwoistość najlepiej pokazuje świat „Mrocznych umysłów”. I przyznaję, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, licząc na to, że autorka jeszcze bardziej mnie zaskoczy. Oczywiście w jak najbardziej pozytywnym sensie!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/09/i-kto-tu-jest-potworem-nigdy-nie-gasna.html
Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale przysłowia mają już to do siebie, że można je różnie interpretować. I dobrze, ponieważ gdybym tak bardzo trzymała się tych przesądów, w życiu nie zabrałabym się za czytanie drugiej części „Mrocznych umysłów”. W tej książce autorce udało się to, na czym wielu pisarzy poległo, a mianowicie napisała kontynuację, która jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-28
Niedaleka przyszłość. Wyobraźcie sobie sytuację, że dzieci nie są dłużej dziećmi, a rodzice przestają być rodzicami. Wszystko dzieje się na opak. Ale po kolei … w USA powoli zaczyna panoszyć się tajemnicza choroba, która atakuje dzieci. Nikt nie jest w stanie się przed nią ukryć. Rodzice nie znają dnia ani godziny kiedy ich pociecha zachoruje na tajemniczą chorobę OMNI. Potem rozpętuje się piekło, rząd obiecuje, rodzice lamentują, koncerny farmaceutyczne pracują. I co? Powoli upada budowana przez setki lat siła i potęga Stanów Zjednoczonych.
Autorka opiera całą koncepcję książki na tajemniczej chorobie, która jest zarazem największym darem, jak i przekleństwem – dzieci odkrywają w sobie ponadprzeciętne umiejętności. Mogą czytać w myślach, bawić się ogniem czy po prostu siłą woli przemieszczać różne przedmioty. Jednak świat USA jest światem konserwatywnym, nie ma w nim miejsca na nienormalność. Każdy przejaw „innych” zdolności powoli zaczyna być tępiony pod patronatem wujka Sama i prezydenta. Jednak jak odizolować dzieciaki od normalnych ludzi? Należy powołać się na doświadczenia faszystów i sowietów z czasów II wojny światowej i zbudować nowe obozy koncentracyjne, w których dzieci będą resocjalizowane i naprawiane. Głównie naprawiane dzięki całej rzeczy naukowców, którzy z niekłamaną chęcią chcą się dostać do małych główek.
Niestety świat, który tworzy autorka jest czarno – biały. Nie ma tam miejsca na półcienie. Albo jesteś dobry, albo zły. Jest to trochę naiwne myślenie, gdyż w życiu nic nie jest jednoznaczne – nawet nie powinno się tego tak klasyfikować. W książce nie ma też takiego głównego czarnego charakteru, gdyż winny jest sam system. Rząd, bojówkarze, którzy walczą o swoją świętą wojnę są jedynie pionkami, które wyrwały się spod kontroli i tworzą swoje własne prawo. Jednak nie za wiele dowiadujemy się o tych jednostkach, wiemy że istnieje SSP (Siły Specjalne PSI), terrorystyczna Liga Dzieci czy tajemniczy osobnik, wręcz symbol - Uciekinier, ale nie zajmujemy się ich pobudkami i motywami. Są gdzieś w tle, ale tak jakby ich nie ma.
Ruby - główna bohaterka jest dosyć zagubioną w życiu osóbką. Jest ostatnią z Pomarańczowych, czyli dzieciaków władających siłą myśli. Dziewczyna zaraz po swoich 10 urodzinach trafia do najgroźniejszego obozu koncentracyjnego gdzie udaje jej się przeżyć 6 lat życia. Niestety, autorka nie zajmuje się jej obozowym życiem, a przecież 6 lat to szmat czasu! Podczas tych lat Ruby z dziecka stała się nastolatką, na pewno nie łatwo było jej się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości i żyć z dnia na dzień w obozie. Jednak dla autorki nie było to ważne, a szkoda, bo można było dosyć ciekawie pociągnąć te wątki. Zamiast życia w obozie obserwujemy za to ucieczkę Ruby, szukanie odpowiedzi na nurtujące ją pytania i narodziny pierwszej miłości. I tu zadaję sobie pytanie DLACZEGO? Dlaczego autorka bazuje na schematach, gdyż mamy ją jedną i ich dwóch. ZNOWU! Czyżby tylko ten schemat nastoletniej miłości był ciągle na topie!?
Wątek zdolności paranormalnych też nie jest czymś nowym w literaturze. Jednak autorkę trochę ponosi wyobraźnia. Może to i dobrze, że bazuje na przekonaniu, że ludzie wykorzystują tylko 10% swojego mózgu. A może i źle, gdyż nie jest to prawda ;) Należy jej to wybaczyć, na tym przecież polega fantastyka – szkoda tylko, że z reszty bohaterów książki robi się głupich i niedorozwiniętych umysłowo. Jednak może jest w tym jakiś sens – ci ludzie sami tworzą sobie takie anty-życie, gdzie populacja zostaje zdziesiątkowana, a przyrost naturalny wynosi 0. I najlepsze jest to, że nikt w „Mrocznych umysłach” się nie buntuje. Jak wiadomo, dzieci i ryby głosu nie mają, więc dorośli wolą chować się w swoich ślicznych domkach i żyć tak jak każe państwo.
Uważam, że książka miałaby potencjał, jednak podczas czytania można dopatrzyć się wielu niedociągnięć, nie licząc bardzo prostego języka i dziur fabularnych. W tym przypadku zadziałała jednak cudowna magia PR-u robiąc z książki arcydzieło literatury młodzieżowej. Największy zarzut jaki mogę postawić to tempo akcji. Przez połowę nic się nie dzieję, przez drugą połowę rozkwita uczucie i BANG! Koniec! Zakończenie trochę ratuje tę książkę, dając nadzieję, że kolejny tom MOŻE być lepszy. Czyli pożyjemy, zobaczymy, przeczytamy i zrecenzujemy :)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/gdy-umys-staje-sie-wiezieniem-mroczne.html
Niedaleka przyszłość. Wyobraźcie sobie sytuację, że dzieci nie są dłużej dziećmi, a rodzice przestają być rodzicami. Wszystko dzieje się na opak. Ale po kolei … w USA powoli zaczyna panoszyć się tajemnicza choroba, która atakuje dzieci. Nikt nie jest w stanie się przed nią ukryć. Rodzice nie znają dnia ani godziny kiedy ich pociecha zachoruje na tajemniczą chorobę OMNI....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-23
Hej, Wielki Bracie! Widzisz mnie? Słyszysz mnie? Szpiegujesz mnie? Chcę się przed tobą ukryć, ale nawet mój umysł jest więzieniem. Mam cię dość, ale jednocześnie kocham cię najbardziej na świecie. I wiesz co, nigdy mnie nie złamiesz. Dziwne, szalone? A jednak tak kształtowały się moje myśli po przeczytaniu jednej z najbardziej znanych powieści Georga Orwella „Rok 1984”. Jest to historia, która namieszała mi w głowie i kazała mi zadawać pytania: co by było gdyby Zimna Wojna skończyła się inaczej? Może demokracja i liberalizacja gospodarki zostałaby zdeptana przez bolszewizm i socjalizm? Kto wie? Z drugiej strony wizja Orwella jest straszna, ale wcale nie tak bardzo abstrakcyjna. Jedno jest pewne, władza jest siłą, a wolność nawet pozorna, może stać się niewolą.
O czym tak naprawdę jest ta książka? W głównej mierze opowiada historię antyutopijnego świata, składającego się z trzech państw – supermocarstw. Każde państwo jest jednym organizmem, który oddzielony jest od pozostałych żelazną kurtyną (skojarzenia z stalinizmem i bolszewizmem są jak najbardziej na miejscu!). Orwell buduje świat na zgliszczach II wojny światowej i Zimnej Wojny, władzom więc przyświecają idee socjalistyczne, trwa wyścig zbrojeń i prace nad bombami atomowymi. Jednak autor idzie o krok dalej i tworzy świat władzy totalitarnej. Nie ma w nim miejsca na wolność jednostki, ani tym bardziej na wolność myśli, panuje głód i nędza, gdyż państwo ma monopol na wszystkie dobra, w tym na informacje.
Kto w takim razie rządzi takim państwem? Wydaje się, że Wielki Brat, którego oczy patrzą na obywateli z każdego plakatu. Jednak … nic bardziej mylnego. Wielki Brat jest tylko ideą podsycaną przez jego wyznawców, a więc Partię. Partia ma siłę i władzę, a co najważniejsze zarządza wszystkimi informacjami. U mnie na studiach ekonomicznych uczy się, że informacja jest najważniejsza. Orwellowska Partia coś o tym wie. Trzymając w garści wszelkie informacje sterują opinią publiczną. Wniosek jest jeden, słowa Partii zawsze są świętością!
Akcja książki dzieje się w Wielkiej Brytanii i opowiada historię 39-letniego pracownika Zewnętrznej Partii, Winstona Smitha. Pracuje w Ministerstwie Prawdy (w rzeczywistości nazwa powinna brzmieć Ministerstwo Kłamstwa), gdzie zajmuje się sterowaniem informacją. Zmienia przeszłość, wymazuje ludzi z gazet – praca jak praca. Winston jednak jest jednym z niewielu ludzi, którzy nie dają się omamić wszędobylskiej propagandzie. Widzi bród i ubóstwo (mimo że Ministerstwo Obfitości, czytaj Głodu twierdzi, że ludzie żyją w dostatku), dostrzega kłamstwo Partii, wątpi w istnienie Wielkiego Brata, słowem popełnia myślozbrodnię! W świecie Orwella myśli należą do Partii i nikt nie jest w stanie ich ukryć. Ludzie 24/7 są inwigilowani, i to nawet podczas snu! Trzeba być, albo bardzo głupim, albo bardzo zdolnym aktorem, by zachować własne myśli dla siebie, czyli być po prostu mistrzem dwójmyślenia! Orwell tłumaczy to tak: trzeba umieć kłamać z premedytacją i równocześnie wierzyć, że twoje kłamstwo jest prawdą.
Największą zaletą tej historii jest jej język. Autor dosyć dokładnie konstruuje nowy twój językowy zwany nowomową. Stąd mamy takie zbitki wyrazowe jak myślozbrodnia i dwójmyślenie. Jednak w książce znajduje się ich o wiele więcej, nawet zasady gramatyki, które zostały opisane w aneksie! Prostota tego języka zadziwia i pokazuje jak za pomocą mowy ogranicza się zdolność do formułowania własnych opinii, a więc ucina się możliwość buntu. Jest to jedyny język, który zamiast się rozrastać, traci codziennie kolejne słowa. I to wszystko pod patronatem angsocu – angielskiego socjalizmu, ustroju Partii!
Na koniec mogę napisać tylko jedno – POLECAM! Myślę, że nie czytałam jeszcze takiej książki, której wizja świata tak bardzo, by mną poruszyła. I co najważniejsze, autor wcale nie tworzy futurystycznej antyutopii – bazuje przecież na antyutopijnych ideach i filozofiach, który wykształciły się dzięki kapitalizmowi, faszyzmowi, czy kolektywizacji rolnictwa. Państwo Orwella to ludzie nie mający własnych marzeń i myśli, ale realizujący zadania i nadzieje Partii. Tworzą jeden mózg, gdzie wszystko jest wspólne i wszyscy są równi (co oczywiście prawdą nie jest). Stanowią takie owieczki, które idą na rzeź, gdyż tak im się każe. I co najgorsze, bydło/lud jest z tego zadowolony. Można wysnuć z tego jeden i bardzo trafny wniosek:
"Wojna to pokój,
Wolność to niewola,
Ignorancja to siła"!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/wielki-brat-patrzy-rok-1984-george.html
Hej, Wielki Bracie! Widzisz mnie? Słyszysz mnie? Szpiegujesz mnie? Chcę się przed tobą ukryć, ale nawet mój umysł jest więzieniem. Mam cię dość, ale jednocześnie kocham cię najbardziej na świecie. I wiesz co, nigdy mnie nie złamiesz. Dziwne, szalone? A jednak tak kształtowały się moje myśli po przeczytaniu jednej z najbardziej znanych powieści Georga Orwella „Rok 1984”....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-04
Ostatnio jestem wręcz bombardowana recenzjami i informacjami o „Rywalkach” Kiery Cass. Osobiście nie jestem fanką takich historyjek, ale postanowiłam sprawdzić czy książka, którą sporo osób wychwala i wynosi na wyżyny literackiego kunsztu, warta jest spędzenia nad nią czasu. Może jestem już za stara na takie bajki, ale tej książce mówię stanowcze nie.
Złota klatka
„Rywalki” opowiadają historię młodziutkiej dziewczyny pochodzącej z jednej z najniższych klas społecznych – Piątek. Za namową mamusi zgłasza się do Eliminacji i tym sposobem zostaje wybraną jedną z kandydatek na przyszłą królową. America, bo tak ma na imię nasza nieszczęśliwa amerykanka (dziwne imię, ale to już wymysł autorki!) staje się nagle osobą medialną, przeprowadza się do pałacu i zaczyna przyjaźnić się z pozostałymi kandydatkami w królewskich Eliminacjach. Historia brzmi trochę jak bajka o Kopciuszku – ona, biedna dziewczynka z ubogiej rodziny i on, potężny książę, który musi rządzić całym krajem. Niestety u Kiery Cass nic nie brzmi tak jak powinno. America ma potencjał na królową, ale jest tak zamotana między swoje miłostki, że staje się dla mnie osobą dosyć sztuczną. Dla swojej rodziny zrobi wszystko, ale przez to staje się kukiełką, która gra tak jak życzy sobie książę. Jest tak miła, dobra i wręcz nieskazitelnie grzeczna, co nadaje nowe znaczenia dla słowa rywalizacja. Z kolei książę Maxton… jest jednym z najbardziej bezbarwnych bohaterów z jakimi miałam (nie)przyjemność spotkać się w książkach. Niby wyrachowany, ale też nieznający życia. Słodki aż do bólu. Nie mający wcześniej żadnych romantycznych kontaktów z płcią piękną, teraz wręcz upaja się swoją władzą. Oczywiście, odsyła niechciane kandydatki bez mrugnięcia okiem, tłumacząc to problemami politycznymi. Ot, taki współczesny facet żyjący w złotej klatce.
Walka na sukienki
Jeśli ktoś myśli, że kandydatki walczą ze sobą wykorzystując różne chwyty, ostre słówka i inne dziwne przedmioty, to będzie zaskoczony. Bronią jaką stosują dziewczyny są … sukienki, biżuteria i piękne fryzury. Czytając czułam się jakbym przeżywała relację z pokazu haute couture. Najgorszy psikus w książce – zerwanie ze złości ramiączka sukienki, czy oblanie białej sukni czerwonym winem. Biedne dziewczyny, aż żal mi ich braku wyobraźni! Przydałaby się tam porządna diablica, która pokazałaby jak wygląda prawdziwa walka!
Show must go on
Moje pierwsze skojarzenie po przeczytaniu książki – reality show. Wszystko dla publiczki i pod publiczkę. Ważne żeby lud był zadowolony. Bohaterki robią sobie pięknie zdjęcia do gazet, udzielają wywiadów w telewizji, uśmiechają się do kamer, które śledzą każdy ich krok, poddają się metamorfozom. Znajome? Aż za bardzo. Nawet sama pamiętam dosyć podobne „programy”, którymi parę lat temu raczyła nas nasz polska telewizja. Jednak jest jeden plus tak przedstawionej historii - telewizja kłamie i nie należy wierzyć we wszystko co spływa do nas ze szklanego ekranu. Bohaterka też na koniec zrozumie, że życie w pałacu wcale nie jest tak kolorowe jak podają media.
Ten inny świat
Cała historia umiejscowiona jest w futurystycznym świece, można by rzecz, że wręcz w dystopijnym. Jednak słowo „wręcz” jest tu kluczem. Autorka opisuje świat po łebkach, nie zagłębiając się w żadne szczegóły tworząc tylko ładną otoczkę dla całej historii. Wszystko wygląda słodko i ładnie, zaś między wierszami pojawia się raz historia w wersji mini, czyli biedne USA, które zostały zniszczone przez niedobrą Rosję i Chiny. I w ten sposób cudownie pojawią się klasy, od elitarnych Jedynek do podrzędnych roboli, czyli Ósemek. Nie wiadomo skąd wzięły się klasy, ani jak naprawdę wyglądają stosunki między nimi. To nie jest już ważne dla autorki ani tym bardziej dla fabuły.
A na koniec ….
Mogę tylko napisać – czytacie na własną odpowiedzialność. I tyle. Nie ma tu wyrazistych bohaterów, napięcia między Americą i Maxtonem, ani też tym trzecim ;) Dialogi są płytkie i przejaskrawione. Zaś największym minusem jest rozbicie historii na 3 książki! Moim zdaniem ładnie można to było wszystko zmieścić w 1 tomie, bez niepotrzebnego wałkowania najnowszych trendów w modzie i opisywania randek większości bohaterek.
Nie wiem komu mogłabym polecić tę historię. To typowa literatura młodzieżowa, niewymagająca większego myślenia i zaangażowania mózgu. Takie proste czytadło do poduszki i do zapomnienia na następny dzień. Taka bajeczka na dobranoc.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/wszystkie-chwyty-dozwolone-rywalki.html
Ostatnio jestem wręcz bombardowana recenzjami i informacjami o „Rywalkach” Kiery Cass. Osobiście nie jestem fanką takich historyjek, ale postanowiłam sprawdzić czy książka, którą sporo osób wychwala i wynosi na wyżyny literackiego kunsztu, warta jest spędzenia nad nią czasu. Może jestem już za stara na takie bajki, ale tej książce mówię stanowcze nie.
Złota...
2014-05-02
Muszę przyznać, że to bardzo przyjemne czytadło. Takie w sam raz na dwa wieczory. Nie zamęczy, nie przemęczy, nie zmusi do głębszego myślenia, chociaż może doprowadzić do roztrząsania problemów egzystencjonalnych i szukania swojego własnego miejsca we wszechświecie. Podchodząc do tej książki nie miałam żadnych wygórowanych oczekiwań, chciałam tylko na chwilę wsiąknąć w świat jakieś lekkiej opowiastki. Historia może i ma sporo minusów, ale warto ją też pochwalić, zwłaszcza za iście nietuzinkowy pomysł.
Chyba każdy pamięta Disney’owską bajkę o Kopciuszku - biednej sierotce, która egzystuje w domu wrednej macochy i jej nie lepszych córeczek, wykonując dla nich coraz to brudniejszą robotę. Jak to bywa w bajkach pojawia się przystojny książę, który zamierza się szybko żenić. Zostaje więc wyprawiony wielki bal, na którym przyszły pan młody może dokonać przeglądu wszystkich idealnych kandydatek, by wybrać tą jedną, jedyną. Jednakże parę zrządzeń losu, kilka czarów i zgubiony pantofelek całkowicie zmienia bieg tej historii, pokazując, że jednak biedne istotki mają szanse na znalezienie dobrej partii. I na tej historii, poniekąd bardzo przeze mnie lubianej, wzorowała się Marissa Meyer. Jednakże jej wizja znacząco się różni od filmowej wersji Walta Disney’a.
Wyobraźmy sobie, że zamiast bajkowego średniowiecza, cała historia została umieszczona w futurystycznym Nowym Pekinie – świecie, który został zbudowany na gruzach wcześniejszej chińskiej metropolii, zaraz po zakończeniu IV wojny światowej. Muszę przyznać, że cała otoczka świata jest bardzo ciekawa – Pekin przyszłości wraz z chodzącymi po ulicach cyborgami, jako dziećmi walki o innowacje i postępy w robotyce, niestety coraz bardziej obserwowanej w dzisiejszych czasach. Jednakże autorka nie upiększa tego świata – powstaje imperium ludzi - mrówek, zaś problem przeludnienia nie spędza nikomu snu z powiek. Każdy człowiek zostaje oznaczony komputerowymi chipami, tracąc swoje własne ja i dając niemą zgodę na rosnącą inwigilację społeczeństwa. W przyszłości nikt nie może się ukryć przed okiem wielkiego brata. Dzieci zamiast bawić się na dworze są przyklejone do ekranów mini-tabletów i żyją w swoim wirtualnym świecie. Pojawia się także kolejne widmo zagłady – dziwna choroba, która dziesiątkuje miliony istnień i nikt i nic nie jest w stanie jej cofnąć. Jednakże, autorka idzie o krok dalej. Wyobraźcie sobie, że ten piękny księżyc, który świeci nam co noc do okna, tak naprawdę jest zamieszkany przez tajemniczą rasę Lunarów. Mieszkańcy Luny nie są miłymi ufoludkami, za to bawią się w bio – magów i całkiem skutecznie podporządkowują sobie społeczeństwa i przy okazji wprowadzając zalążek terroru.
W tym dziwnym świecie przystaje żyć młodziutkiej Cinder – kopciuszkowi przyszłości. Zamiast sprzątać dom, pracuje jako mechanik w przydrożnym straganie, cierpi na brak jednej stopy (tak, nasza Cinderella jest cyborgiem!) i przy okazji znosi nie miłe zaczepki macochy i jej przyrodniej siostry. Pojawia się także młody książę i oczekiwany przez wszystkich bal. Jednakże tylko tyle podobieństw można zaobserwować w stosunku pierwowzoru. I dobrze, bo historia bardzo ewoluowała, by sprostać potrzebom czytelników XXI wieku. Cinder nie jest biedną sierotką, ale stara się być silną osobą. Nie daje się przeciwnościom losu i sama szuka drogi ucieczki. Ta jej inicjatywa bardzo podnosi na duchu i sprawia, że coraz bardziej kibicuje się jej w odnalezieniu nowego, lepszego domu. Przy okazji jest uroczo miła i delikatna, ale także trochę naiwna. Jednakże jej naiwność wynika z dobrego serca, więc można przymknąć na to oko ;) Z kolei książę Kai, jest niestety dosyć niewyraźną postacią. Jest go zdecydowanie za mało, a jeśli się pojawia, to właściwie stanowi tylko tło dla Cinder. Rozumiem, że jest młody i spadło na niego wiele problemów, których inni ludzie nie byliby w stanie znieść, ale czasami wymagałabym od niego trochę większej pewności siebie i wiary we własne możliwości. Miło że chce się poświęcić za swoich poddanych i zawrzeć sojusz ze znienawidzonymi Lunarami, ale do wielkiego władcy ciągle mu daleko. Mam tylko nadzieję, że bohater ewoluuje w kolejnych częściach i pokaże na co go jeszcze stać.
Książka niestety ma sporo wad, na które nie sposób przymknąć oko. Największą z nich jest bardzo skąpe opisanie świata przyszłości. Autorka początkowo rozbudziła zainteresowanie czytelnika, by po chwili uciąć całkowicie te wątki. Jestem może bardzo dociekliwa, ale chciałabym więcej wiedzieć o przyszłym społeczeństwie – jak żyją ludzie, co doprowadziło do wybuchu wojny, jak rozwinęły się technologie, skąd biorą energię – skoro rzekomo wyczerpały się wszystkie zasoby naturalne. No i najważniejsze, czyli skąd wzięli się Lunarzy i jakim cudem ludzie stali się cyborgami. Tyle nurtujących pytań … Mam tylko nadzieję, że zaspokoję swoją ciekawość przy okazji czytania kolejnej części. Następny minus – akcja. Czasami wydaje się zbyt płaska i tak naprawdę nie wiadomo, co autorka miała na myśli. Przez większość książki Cinder, albo walczy z macochą, albo robi sobie wycieczki do pałacu. Nie ma zarysowanego takiego głębszego wątku – pojawia się on dopiero w połowie historii, by zostać drastycznie urwany przez zakończenie. Dodatkowo – czarny charakter, czyli królowa Lunarów. Mam wrażenie jakby autorka nie wykorzystała całkowicie potencjału tej postaci. Osobiście liczyłam na więcej wątków, w których królowa sieje swoje intrygi. Mam słabość do czarnych charakterów, niestety przy tej części trochę się przeliczyłam. Mam jednak nadzieję, że jej postać zostanie bardziej rozbudowana i będzie jeszcze bardziej zła i przebiegła.
Mimo tych minusów książkę czyta się miło i szybko, czyli tak jak być powinno. Może nie jest to literatura najwyższych lotów, ale ja się przy niej całkiem nieźle bawiłam. I co najważniejsze – czytania nie żałuję.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/05/cinder-marissa-meyer.html
Muszę przyznać, że to bardzo przyjemne czytadło. Takie w sam raz na dwa wieczory. Nie zamęczy, nie przemęczy, nie zmusi do głębszego myślenia, chociaż może doprowadzić do roztrząsania problemów egzystencjonalnych i szukania swojego własnego miejsca we wszechświecie. Podchodząc do tej książki nie miałam żadnych wygórowanych oczekiwań, chciałam tylko na chwilę wsiąknąć w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-13
Wiem, że nie wybiera się książek po okładce, ale ta rzuciła mi się od razu w oczy – taka miłość od pierwszego wejrzenia. Do tego historia dzieje się w Japonii (uwielbiam kulturę gejsz i samurajów), a na dokładkę osadzona jest w świecie steampunku (bardzo ciekawy, chociaż ciągle mało popularny gatunek powieści). W końcu dorwałam książkę w swoje ręce, zakopałam się w kocyku, otwarłam pierwszą stronę i się załamałam! Stwierdziłam, że historia musi się rozkręcić i pełna nadziei przerzucałam kolejne strony i kolejne i kolejne, szukając tego czegoś, co w końcu przekona mnie do tej historii. Niestety (nad czym bardzo boleję) tym razem się przeliczyłam i zamiast mile spędzonego czasu, książkę strasznie umęczyłam (albo książka umęczyła mnie!).
Największą wadą, nie jest nawet styl pisania, ale to, że historia jest strasznie nierówna. O ile, nie przeszkadza mi to w książkach, to w tej była to katorga. Często miałam wrażenie, jakby autor sam nie wiedział o czym chciał pisać, czy bardziej skupiać się na obszernym opisie świata, czy może na pokazaniu jarzma władzy. Ten kontrast jest widoczny, brudny lotosowy świat zbudowany na ciałach niewolników jest bardzo nowatorski. Tak samo jak połączenie starożytnej historii Japonii z technologiami XXI wieku, gdzie gejsze osłaniające swoje twarze googlami przed trującymi spalinami lotosu, spotykają się z samurajami dzierżącymi mechaniczne katany, a nad ich głowami latają powietrzne statki.
Wszystko jest pięknie, dopóki autor nie wprowadza na scenę bohaterów, którzy może nie odzywają się za często, ale nie mają też do powiedzenia nic ciekawego. Te postacie są płaskie i nudne, nie mają w sobie żadnego życia: Yukiko, mimo że to 16-letnia dziewczynka to została potraktowana co najmniej jak dojrzała kobieta, która przeżyła zbyt wiele przeciwności losu. Z kolei cesarz przedstawiony jako masowy morderca, zachowywał się jak małe rozwydrzone dziecko, które jest zbyt głupiutkie, by podejmować jakiekolwiek decyzje. Finał historii, również jest bardzo nierówny i bardzo brutalny – nie wiem, autor może sam nie lubił swoich bohaterów, albo nie wiedział co ma z nimi zrobić. Cóż, jego wybór, a strata wszystkich czytelników, którzy nie są w stanie nawet współczuć poszczególnym postaciom. Czy przeczytam drugą część, tego sama jeszcze nie wiem. Jeśli wpadnie mi w ręce to niewykluczone, że się skuszę, nawet z prostego powodu, jakim jest odkrycie jak się rozwinie lub zmieni ten krwawy świat. A co do „Tancerzy burzy”… to dalej pozostaje mi podziwianie ślicznej okładki.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/tancerze-burzy-jay-kristoff.html
Wiem, że nie wybiera się książek po okładce, ale ta rzuciła mi się od razu w oczy – taka miłość od pierwszego wejrzenia. Do tego historia dzieje się w Japonii (uwielbiam kulturę gejsz i samurajów), a na dokładkę osadzona jest w świecie steampunku (bardzo ciekawy, chociaż ciągle mało popularny gatunek powieści). W końcu dorwałam książkę w swoje ręce, zakopałam się w kocyku,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-03
“Humans can’t stay away from gods, and gods can’t stay away from humans”.
Wyobraźcie sobie że w przyszłości świat dotknął wirus zwany Mefistofelesem. Spowodował on upadek znanego nam świata powodując u ludzkości różne problemy takie jak astma, bezpłodność, zniszczone włosy i brzydką skórę z wieloma bliznami. Jako rozwiązane zaczęto zajmować się ingerowaniem w ludzkie DNA, co w istocie doprowadziło do oburzenia społeczeństwa i zakazania tych praktyk. Co najdziwniejsze sytuacja ta dotknęła tylko Stany Zjednoczone i Kanadę, które przekształciły się w kraj zwany RUNA, a więc Republikę Zjednoczonej Ameryki Północnej. Aby ratować świat i powrócić do pewnej normalności w ramach państwa zwrócono się w stronę kultury greko – romańskiej. Społeczeństwo podzieliło się na patrycjuszy, a więc najbardziej uprzywilejowaną kastę, która w dziwny sposób najbardziej została dotknięta wirusem w postaci Znaków Kaina – jednakże majątek jaki posiadali umożliwiał im poddawanie się wielu drogim operacjom plastycznym, aby ukryć szpecące znamiona. Następnie w książce można spotkać plebejuszy, a więc ludzi pośrednich, którzy powstali w wyniku miksowania genów, co zapewniło im odporność na wirusa, ale też naraziło ich na pewien ostracyzm społeczeństwa jako ludzi położonych niżej w hierarchii społecznej. Z kolei prowincjusze uważany byli za najgorszą grupę ludności, która zamieszkiwała tereny poza RUNA-ą, taki swoisty Trzeci Świat.
Oczywiście państwo nie mogłoby istnieć bez swoistej policji, którą tworzyli pretorianie. Byli to nowocześni żołnierze chemicznie podrasowani, aby mogli być silniejsi, lepsi, sprawniejsi, co Było możliwe poprzez umieszczenie pod skórą pewnego implantu, który również o zgrozo nie pozwalał się nigdy pretorianom kolokwialnie mówiąc zalać w trupa. Tak stworzone państwo policyjne ograniczyło także w znaczny sposób religię – ponieważ w przyszłości każda jednostka powinna wierzyć w instytucję państwa. To pranie mózgów spowodowało, że społeczeństwo wyrosło wręcz na ksenofobów wrogo odnoszących się do plebejuszy. Jednakże religia, a raczej wiara w bóstwa była tak mocno zakorzeniona w społeczeństwie, że różne kulty powstawały wręcz z prędkością światła. W istocie nie były to miłe kulty, raczej tworzyli je ekstremiści i fanatycy religijni co doprowadziło do pewnych wojen religijnych.
Cała historia przedstawiona w książce oparta jest właśnie na badaniu sprawy tajemniczych i brutalnych morderstw popełnionych na patrycjuszach w czasie pełni Księżyca. Aby odkryć jaki kult dopuścił się tych rytualnych morderstw do pracy zostaje przywrócony znajdujący się na wygnaniu dr Justin March. Jest on najciekawszym bohaterem o aparycji złego chłopca, który pije na umór, jest uzależniony od używek, flirtuje z każdą kobietą, która mu się nawinie, jest wręcz kobieciarzem – ale również co najważniejsze dla całej fabuły jest świetny w czytaniu ludzi, taki swoisty mentalista. Jako jego ochroniarz zostaje przydzielona, ukarana za burdę na wojskowym pogrzebie, pretorianka – Mae Koskinen. Jest ona niesamowicie silną kobietą, która kiedy chce (a najczęściej właśnie chce) potrafi porządnie skopać tyłki wrogom. Muszę przyznać, że miło było mi obserwować jak Mae stopniowo wychodzi ze skorupy twardego żołnierza poprzez konfrontację z rodziną, poznaniem strasznych tajemnic ze swojej przeszłości oraz okazywaniu coraz cieplejszych uczuć Justinowi. Jednakże ich związek, jak to bywa u pani Mead, nie jest łatwy ani cukierkowy, jest wręcz zakazany – co związane było z narastającymi uprzedzeniami społecznymi i całą otoczką paranormalnych zjawisk. Trzecim narratorem dedykowanym głównie dla młodszych czytelników jest nastoletnia Tessa – znajdująca się pod kuratelą Justina. Razem z nią czytelnik zostanie wrzucony do szkoły przyszłości, która niczym nie różni się od typowych współczesnych amerykańskich szkół.
Historia stworzona przez Richelle Mead może nie jest nowatorska, ponieważ wszelkie antyutopie/dystopie powstają teraz jak grzyby po deszczu, co może jest spowodowane rosnącym boomem na historie a’la Igrzyska Śmierci. Jednakże mnogość różnych bohaterów – tych dobrych i złych, nieprzewidywalne zwroty akcji, humor (zwłaszcza sarkastyczne i ironiczne komentarze pewnych kruków, które towarzyszą Justin’owi) powodują, że historię wręcz się pochłania. Mam tylko nadzieję, że książka doczeka się kiedyś polskiego wydania, aby więcej osób mogło zapoznać się z tą historią. Zawsze znajdą się też takie wyjątki jak ja, co wolą przeczytać przed wszystkimi w oryginale;)
“Humans can’t stay away from gods, and gods can’t stay away from humans”.
Wyobraźcie sobie że w przyszłości świat dotknął wirus zwany Mefistofelesem. Spowodował on upadek znanego nam świata powodując u ludzkości różne problemy takie jak astma, bezpłodność, zniszczone włosy i brzydką skórę z wieloma bliznami. Jako rozwiązane zaczęto zajmować się ingerowaniem w ludzkie DNA,...
2012-11-29
2012-11-23
2012-11-01
Któż z nas nie zastanawia się jak będzie wyglądał nasz świat za X lat? Może wszystkie zasoby naturalne się wyczerpią, zacznie brakować jedzenia i zgodnie z teorią Malthusa przeludnienie doprowadzi do zagłady? A może rabunkowa gospodarka zasobami, mutowanie się wirusów i doprowadzanie do zmian klimatycznych sprowadzi na ziemię zagładę gdzie jedynym ratunkiem będzie zasiedlenie nowych planet – tak jak to przedstawiono w najnowszym filmie Nolana – „Interstellar”. A może konsumpcyjny styl życia i kult władzy doprowadzą do ograniczenia swobód jednostki, która zacznie żyć w swojej złotej klatce ogłupiana przez media? Tą ostatnią wizję rozwija w swojej debiutanckiej powieści Edward Strun, pod którego pseudonimem ukrywa się dwójka polskich autorów.
Głównym bohaterem powieści jest Alan Mere, dumny obywatel klasy trójek, który ciężko pracuje na swój status zajmując się finansami, czyli wklepywaniem kolejnych cyferek do arkusza i przesyłania ich dalej. Ma swojego najlepszego przyjaciela Freda, który przypadkowo jest maszyną o sztucznej inteligencji. Mieszka w luksusowym apartamencie, w którym niczego mu nie brakuje. Jednak … los bywa okrutny i wszystkie zbytki tego świata nie są w stanie dać Alanowi satysfakcji i radości. Z dnia na dzień zaczyna popadać w marazm, dostrzega braki otaczającego go świata, zakochuje się w swojej sąsiadce, ale tak naprawdę przez większość czasu zajmuje się roztrząsaniem swojej parszywej sytuacji. Do czasu...
Świat w jakim żyje główny bohater wcale tak bardzo się nie różni od kierunku w jakim zmierza nasza rzeczywistość. Ludzie mieszkają niczym mróweczki w olbrzymich drapaczach chmur, gdzie oddają się prymitywnym i mało wyszukanym rozrywkom – od szybkiego numerku na pierwszej „randce” do oglądania ogłupiającej telewizji 24/7, która nic nie wnosi do życia. Ta obecność mediów kreuje zachowania lokatorów, którzy pasjonują się nudnymi żywotami lokalnych gwiazd oraz wierzą we wszystko co mówi telewizja – największy autorytet. Z tym guru nie warto dyskutować, o czym wie niezidentyfikowana władza rządząca tą społecznością. Ciągłymi reklamami władza doprowadziła do kultu konsumpcjonizmu i życia technologicznymi nowinkami, które są oznaką statusu społecznego. Status zaś jest wszystkim. A jego brak stanowi największą porażkę życiową jaka może spotkać statystycznego mieszkańca.
To życie przyszłości jest toksyczne i puste, zdominowane przez niewolniczą pracę, która wypiera podniosłe wartości jak rodzina, przyjaźń i miłość. Rodzina istnieje tylko na papierze, gdyż w trosce o dzieci, rodzice oddają je na wychowanie przeszkolonemu personelowi, który zamiast mleka matki będzie im wpajał magię rywalizacji i zasady kto pierwszy ten lepszy. Przyjaźń z kolei zaczyna i kończy się na komputerowych przyjaciołach, którzy zaprogramowani są, by spełniać wszystkie potrzeby interpersonalne ich właścicieli. Ten związek między światem wirtualnym, a realnym ostatnio można było obserwować w filmie Spike’a Jonze – „Ona”, który pokazywał kruchość ludzi i ich potrzebę kontaktów międzyludzkich, które najlepiej spełniała maszyna. Nie można jej obrazić, nie może uciec, a więc można powiedzieć jej wszystko, nawet powierzyć swoje życie, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym.
Ten świat może wydawać się nieszkodliwy, ale w praktyce to co, jest proste w rzeczywistości jest o wiele bardziej skomplikowane. Życie Alana i jemu podobnych jest monotonne, nudne i kontrolowane. Nie można zrobić kroku, by nie być obserwowanym przez kamerę, każdy przejaw buntu od razu jest sprawdzany. Gdzie w tym wszystkim jest wolność jednostki do życia, do własnych myśli? Nie ma. Rodzicie wybierają jak mają żyć ich pociechy, które potem do końca swoich dni realizują ten zaplanowany scenariusz. Pranie mózgu przez media, terror w pracy, budowanie sztucznych związków z ludźmi, uznanie sztuki za szkodliwą dla zdrowia. Nawet zwykła myśl jest w pełni kontrolowana i inwigilowana. Jednak … życie to i tak nie jest tak złe, jak przedstawił to Orwell w swoim przełomowym „Roku 1984”. Tam był strach i przemoc, władza była władzą w najkrwawszym wydaniu. Nawet sam Alan nie może się równać z Winstonem Smithem, gdyż brak mu tej werwy, by walczyć o swoją wolność. Chce a nie może, planuje a truchleje ze strachu. Bunt w jego wydaniu nie do końca przekonuje, gdyż sam Alan do końca nie jest pewny czy warto aż tak zmieniać swoje wygodne życie.
Gdzie w takim wypadku szukać tej wolności? Nie chcę was straszyć, ale nawet my nie jesteśmy do końca wolni, jednak nie buntujemy się przeciwko temu zjawisku. Dlatego autorzy nie objawiają nam żadnej prawdy absolutnej, pokazują tylko w groteskowy sposób swoje spojrzenie na otaczający nasz świat. Można się śmiać z różnych dziwnych sytuacji, ale należy głównie się zastanowić nad tym co my, ludzie właśnie robimy ze swoim życiem. Zapewniam was, że dojdziecie do smutnych wniosków. Autorom zdarzają się niekiedy potknięcia, które powodują, że książka się dłuży wprowadzając powtarzające się opisy elektronicznych urządzeń czy reklam. Jednak z racji tego, że jest to ich pierwsza wydana książka przymykamy na nie oko mając nadzieję, że w swoich przyszłych wizjach posuną się jeszcze dalej i pokażą jak łatwo można zniszczyć świat zaczynając już od dziś!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/mysle-wiec-konsumuje-wolnosc-urojona.html
Któż z nas nie zastanawia się jak będzie wyglądał nasz świat za X lat? Może wszystkie zasoby naturalne się wyczerpią, zacznie brakować jedzenia i zgodnie z teorią Malthusa przeludnienie doprowadzi do zagłady? A może rabunkowa gospodarka zasobami, mutowanie się wirusów i doprowadzanie do zmian klimatycznych sprowadzi na ziemię zagładę gdzie jedynym ratunkiem będzie...
więcej Pokaż mimo to