-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2013-03-24
2013-04-19
Sadie i Carter są rodzeństwem. Po śmierci matki zostali rozłączeni. Chłopak podróżuje z ojcem, który jest archeologiem, a jego siostra mieszka z dziadkami w Londynie. Pewnego wieczoru dr Kane zabiera ich do Muzeum Brytyjskiego na tajemniczą misję, która teoretycznie miała połączyć ich rodzinę. Niestety zamiast tego uwalnia egipskiego boga Seta, który chce zniszczyć Kaneów. Od tej chwili dzieci muszą zmierzyć się nie tylko z niebezpieczeństwem czekającym za rogiem, ale i z prawdą, o której nie śnili w najgorszych snach.
Ach… mitologia egipska. Jak ja ją uwielbiam, tak samo jak cały starożytny Egipt i jego kulturę i wszystko, co z nim związane. Zaczęłam się nią interesować w wieku 9-10 lat, kiedy mama zaczęła kupować mi gazety, w których znajdowały się popiersia egipskich bogów i ich opisy. Do dziś moja miłość do nich przetrwała i cieszyłam się, że nareszcie mogę przeczytać książkę właśnie o niej, zwłaszcza, że została napisana, przez Ricka Riordana.
Autor stworzył oryginalny i pasjonujący świat, w którym wszystko jest możliwe. Za rogiem czyhać niebezpieczeństwo, a każdy człowiek może okazać się twoim wrogiem. Napięcie jest kluczową rzeczą buduje efekt, który dodaje napięcia do całej fabuły. Pan Riordan stworzył kolejną dobrą powieść, niestety nic poza tym, ale o tym później. Język autora jest jak można się spodziewać prosty i zrozumiały. Bardzo podobało mi się dodanie hieroglifów i ich znaczenia, na pewno nie było wszystkich tylko parę. Mitologia egipska fantastycznie została wpleciona w fabuła i doskonale się z nią komponowała. Już po okładce można się spodziewać, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym i pasjonującym.
Niestety nie wszystko było takie jak się spodziewałam. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy były nazwy rozdziałów. W „Złodzieju pioruna” zostały doskonale wkomponowane, a tutaj miałam wrażenie jakby zostały wymyślone przez zupełnie inną osobę. Często zdradzały mi, co stanie się w danym rozdziale, co zupełnie odbierało mi radość z dalszego poznawania treści. Zdarzało mi się z frustracją zamykać książkę, gdyż nie mogłam tego wytrzymać. W końcu przestałam czytać te nazwy i problem sam się rozwiązał.
Jak dla mnie akcja toczyła się za wolno, zdarzenia były zdecydowanie za bardzo przeciągane i pod koniec książki nie miałam ochoty dalej zapoznawać się z treścią, bo najzwyczajniej w świecie mnie nudziła. Nie mogłam doczekać się jej zakończenia, a gdy do niego doszło dosłownie się popłakałam i nie łudźcie się, że to z radości, o nie! Tak mnie zirytowało, że pogniewałam się na pana Riordana. Nie ujdzie mu to płazem, zwłaszcza, że na półce czeka na mnie jego kolejna książka. Wydarzeń też było moim zdaniem za dużo, co przyczyniło się do tak wolnej akcji.
Bohaterowie są dużym plusem. Są doskonale wykreowani, każdy ma inny charakter i nie sposób znaleźć dwóch takich samych osób. Najbardziej spodobała mi się kocia bogini Bastet i Sadie. Ta pierwsza, była niesamowicie waleczna i silna. Cały czas zaskakiwała mnie czymś nowym i nie sposób było odgadnąć, co zrobi w danej sytuacji. A druga zachowywała się bardzo dojrzale jak na dwunastolatkę. Często zapominałam, że ma dopiero tyle lat, miałam wrażenie, że o wiele więcej. Bardzo podobała mi się narracja z jej punktu widzenia. Nie mówię, że Carter był beznadziejny, tylko nie spełnił moich oczekiwań. Sadie bardziej przypadła mi do gustu.
Książka pomimo swoich paru wad jest dobra, ale nie taka, jakiej się spodziewałam. Z przyjemnością sięgnę po kolejny tom z dalszymi przygodami rodzeństwa, choć pana Riordan zdenerwował mnie. Powieść polecam wszystkim osobom niezależnie czy miałeś do czynienia z tym autorem, czy nie. Na pewno Cię zaskoczy i od pierwszych stron polubisz jego styl pisania.
Sadie i Carter są rodzeństwem. Po śmierci matki zostali rozłączeni. Chłopak podróżuje z ojcem, który jest archeologiem, a jego siostra mieszka z dziadkami w Londynie. Pewnego wieczoru dr Kane zabiera ich do Muzeum Brytyjskiego na tajemniczą misję, która teoretycznie miała połączyć ich rodzinę. Niestety zamiast tego uwalnia egipskiego boga Seta, który chce zniszczyć Kaneów....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-10
Każdy z moli książkowych cały czas poszukuje nowych gatunków, które albo go zachwycą i będzie miał ochotę na kolejne powieści tego typu albo skutecznie odstraszą i czytelnik nie sięgnie po daną książkę lub będzie miał przed tym obawy. Dzięki albo raczej przez lekturę powieści „Nowa era: Exodus” skutecznie zniechęciła mnie do dalszych przygód z science-fiction.
Powieść jest nudna jak flaki z olejem. Wszechobecna monotonia jest okropna, schematyczność przeraża, nie ma głównych bohaterów… koniec tego użalania się. Czas ubrać moje myśli w słowa. Książka nudna do szpiku kości. Naukowy język był dla mnie nie do wytrzymania, do tego okropna monotonia tworzyły całość, przez którą z trudem przebrnęłam. Nie raz odkładałam powieść, bo nie mogłam tego wytrzymać, ale z wielkim wyrzutem patrzyła na mnie z półki i wracałam do niej z nadzieją, że może, choć trochę się poprawi. Niestety bardzo się myliłam, za każdym razem to odkładałam ją to znowu czytałam, ale za każdym razem z coraz większym trudem, ale to jest dopiero wierzchołek góry lodowej. Język, którym pisze autor jest ciężki i strasznie przez niego przebrnąć.
Schematyczność jest kolejnym ciosem w plecy. Za każdym razem powtarzało się jedno i to samo, praktycznie we wszystkich rozdziałach: atak, pokój, atak, pokój po 3, 4 walkach zaczęło mnie to irytować. Dobra, parę mogłoby przejść no, ale ludzie nie 20. Z każdym kolejnym spotkaniem z obcymi łapałam się za głowę i zastanawiałam, dlaczego autor tyle tego nawpychał. Można było zastosować tyle innych ciekawych rzeczy, a nie w kółko to samo. Nawet najwytrwalszy czytelnik w końcu się znudzi.
Do wielu rzeczy musiałam dochodzić sama, bo autor ich nie wyjaśnił. Nie lubię tego. To osoba, która tworzy treść, która zna bohaterów powinna wyjaśniać czytelnikowi rzeczy, które przecież sama stworzyła. Czytelnik może tylko spekulować, co się zdarzy, a nie sam prowadzić śledztwo. Choć sporo z nich wyjaśniłam, wiele pozostało niewyjaśnionych, co mnie jeszcze bardziej irytuje, po co zaczynać wątek, jeśli później zostawia je na pastwę losu.
Brak jednego głównego bohatera też daje w kość. Tak naprawdę żadnego z nich dokładnie nie poznajemy. Admirał tylko wydaje polecenia, no i czasami (czytaj często lub zawsze) narzeka, że to jest nie dokładne to jest takie to owakie. W którymś momencie stwierdziłam, że nic poza „utrzymywaniem” porządku nie robi, och przepraszam jeszcze wydaje tak istotne polecenia. Jeśli autor chciał żeby był on głównym bohaterem powinien dodać i opisać parę cech charakteru. No, ale cóż stało się.
Spodziewałam się po tej książce czegoś lepszego, czegoś, co mnie zaskoczy i powali na kolana. Okładka jest naprawdę interesująca i ciekawa. Statek kosmiczny, jakaś planeta w tle- rzeczy na pozór banalne, a jednak interesujące. Później pora na opis, zagłada Ziemi, ucieczka, spotkanie nowej planety, to może być ciekawe. Jakże się myliłam. W tej powieści nic mi się nie podobało, poza okładką, ale ona nie zrekompensuje dziury w treści. Spodziewałam się wiele i niczego nie dostałam. Myślałam, że będzie to pasjonująca powieść o zagładzie Ziemi i podróży w kosmosie po to by odkryć nowe miejsce do życia. A tu kicha. Otrzymałam książkę nudną, schematyczną i beznadziejną. Trzymajcie się od niej z daleka.
Każdy z moli książkowych cały czas poszukuje nowych gatunków, które albo go zachwycą i będzie miał ochotę na kolejne powieści tego typu albo skutecznie odstraszą i czytelnik nie sięgnie po daną książkę lub będzie miał przed tym obawy. Dzięki albo raczej przez lekturę powieści „Nowa era: Exodus” skutecznie zniechęciła mnie do dalszych przygód z science-fiction.
Powieść jest...
2013-04-07
Thriller to gatunek, który wyobrażam sobie, jako trzymający w napięciu, przerażający i posiadający emocjonujące zdarzenia, może jakąś kapkę kryminału. Muszą być w nim jakieś przerażające stworzenia, które gdy tylko o nich pomyślimy zaczniemy się bać. Według mnie to są warunki, jakie musi spełnić powieść żeby być nazywana mianem thrillerem.
Maida i Aleks jedzą zwykłe śniadanie, rozpoczynające na pozór zwykły dzień. W odwiedziny przychodzi do nich zwykły kolega- Ragner. Dziewczyna idzie do pokoju, w którym śpi Sara, bo słyszy jej zwykły płacz. Nagle słyszy zwykły strzał… zaraz, zaraz zwykły strzał? Coś tu jest nie tak. Okazuje się, że to Ragner strzelił do Aleksa, a teraz idzie zabić ją. Z opresji ratuje ją jej anioł. Maida musi przenieść się w czasie i zaczynać związek z Aleksem od nowa.
Książka „Na skrzydłach czasu” jest nazwana nie wiem, z jakiego powodu mianem thrillera. Dla mnie była powieścią obyczajową. Nie było w niej żadnego momentu, w którym bym się bała. To jest dużym minusem, bo po opisie wydawniczym wydawało mi się, że będzie to książka, w której będę bała się odwrócić kartkę z obawą, że znajdę coś, co mnie przestraszy. Szczerze mówiąc zawiodłam się na niej. Spodziewałam się wielu rzeczy i żadnej nie dostałam.
Fabuła była ciekawa i momentami interesująca, ale nic poza tym. Ot taka lekka poczytajka na jeden wieczór. Rewelacji nie ma, ale najgorzej też nie jest. Schemat powieści jest ostatnio często spotykany, mimo to nie powala na kolana. A mogłoby tak być, gdyby był ten dreszczyk emocji. Motyw podróży w czasie ostatnio stał się bardzo popularny i rzadko spotyka się prawdziwe perełki. Ta powieść do takich zdecydowanie nie należy.
Inną rzeczą, która mi przeszkadzała był fakt, że w powieści utrzymywał się motyw wszechobecnego zakłamania. Nie lubię, gdy każdy każdego okłamuje. Jest to dla mnie frustrujące i ciężko mi się czyta takie powieści. Owszem w powieści detektywistycznej to mogłoby ujść, ale w „thrillerze” jakoś mi nie podchodzi. Po prostu nie lubię jak powieść opiera się na oszukiwaniu się i zakłamaniu.
W opisie, jaki zaserwował nam wydawca pisze, że w życiu głównej bohaterki jest dużo kłamstwa- to prawda, ale nie robi ona nić żeby to zmienić. Może dokonała paru poprawek, w tym jedną dość ważną, ale oczekiwałam, że postara się żyć lepiej. Niestety nic takiego się nie stało. A szkoda, bo to mogłoby poprawić sytuację tej książki w moich oczach, bo jest naprawdę kiepsko.
Inną rażącą mnie w oczy rzeczą była ogromna ilość wielokropków. Nie było strony, na której by się nie pojawiły. Nie wiem, czemu to miało służyć, ale mi to ogromnie przeszkadzało. Zazwyczaj ten znak interpunkcyjny stosuje się po to by zbudować napięcie, ale nie w takich ilościach. Dla mnie było to bardzo denerwujące i irytujące.
Główną bohaterkę dało się lubić, ale nie była jakoś powalająca. Za mądra też nie. Jak wspomniałam oczekiwałam tego, że postara się zmienić swoje życie, wnieś w nie coś nowego. Nic takiego się nie stało. Zawiodłam się na niej, oczekiwałam, że… może dość o tym, czego się po niej spodziewała, bo lista jest długa i niespełniona. Skupmy się na tym, co zrobiła poza okłamywaniem wszystkich dookoła, włącznie z sobą. Właśnie kłamstwo- odniosłam wrażenie, że cała postać Maidy jak i cała powieść skupiła się na nim. Jedyną postacią, którą polubiłam był Mandir, zabawny, mądry, przystojny- bohater idealny i to właśnie dla niego nie postawiłam 1, choć mało do tego brakowało, ale nie mogłam mu tego zrobić.
Książki nie polecam ani nie odradzam. Zapewne zastanawiacie się jak to. Otóż widziałam parę pozytywnych recenzji (czytaj: tylko Marcie nie podobała się ta książka), więc może to ja mam jakieś skrzywienie zawodowe. Jeśli pomimo tak nieprzychylnej recenzji postanowicie jednak po nią sięgnąć, lepiej zapoznajcie się z nią jeszcze raz i stwierdźcie czy to powieść dla was.
Thriller to gatunek, który wyobrażam sobie, jako trzymający w napięciu, przerażający i posiadający emocjonujące zdarzenia, może jakąś kapkę kryminału. Muszą być w nim jakieś przerażające stworzenia, które gdy tylko o nich pomyślimy zaczniemy się bać. Według mnie to są warunki, jakie musi spełnić powieść żeby być nazywana mianem thrillerem.
Maida i Aleks jedzą zwykłe...
2013-05-13
Evie O’Neill mieszka w małym miasteczku w stanie Ohio. Jej żywiołowość i energia zupełnie nie pasują to cichego i spokojnego miasteczka. Na pewnym przyjęciu wywołuje wielkie zamieszanie. Jej rodzice postanawiają wysłać ją do Nowego Jorku. Dla Evie to szansa na ucieczkę, na rozwinięcie skrzydeł. Niestety to miasto skrywa wiele mrocznych tajemnic. Zaczynają ginąć młodzi ludzie i to w makabryczny sposób. Evie ma dar, który może pomóc w rozwiązaniu tej tajemnicy. Ona i jej wujek zagłębiają się w tą historię. Czy uda im się złapać zabójcę?
Szalone lata 20 ubiegłego wieku, Nowy Jork, jazz, rewie, chłopczyce- uwielbiam takie klimaty. Moda, która wtedy panowała to coś, w czym zawsze się odnajduję. Do tego akcja „Wróżbiarzy” dzieje się w Nowym Jorku, który jest miastem moich marzeń. Innych może odstraszać ogromny tłum ludzi, ale ja zakochałam się w tym miejscy, jeszcze tam nie byłam, ale mam nadzieję, że kiedyś tam dotrę. Magia i wszechobecne tajemnice są po prostu wisienką na torcie, który stworzyła Libba Bray. Na każdym kroku spotykamy wierzenia i poglądy obecne w tamtych czasach. Sporo książek powstałych w ostatnich latach przenosi się do przyszłości, a mało powraca do tego, co już było. Wielki plus dla autorki za to, że stworzyła coś innego i oryginalnego, coś, do czego będzie się powracać z ogromnym zachwytem.
Pani Bray nie tylko miała świetny pomysł na powieść, ale ma niesamowitą umiejętność grania na emocjach. Ile razy zdarzyło wam się, że po przeczytaniu jakiejś książki, nie wzbudziła żadnych emocji. Ot… kolejna zwyczajna opowiastka. Tutaj autorka tak świetnie opisała każde morderstwo, że później okropnie się bałam. Dodając to, że mam bardzo słabe nerwy i pani Libba doskonale potrafiła wzbudzić we mnie emocje. Strach jest atutem tej powieści, pomimo tego, że byłam przerażona, nie potrafiłam oderwać się od książki i po prostu musiałam dowiedzieć się, co będzie dalej. Opisy były niesamowicie wyraziste, miałam wrażenie, że stoję obok ciała i widzę wszystko to, o czym autorka pisze. Pani Bray zachwyca swoim kunsztem literackim i swoimi umiejętnościami pogrywania z czytelnikami. I oczywiście wątek kryminalny, którego nie sposób nie wymienić. Na początku byłam do niego dość sceptycznie nastawiona, ale z każdą kolejną stroną było coraz lepiej. Dodaje specyficznego smaczku, którego nie sposób znaleźć w innych powieściach.
Niestety nie wszystko było takie kolorowe. Autorka przedstawia historię w narracji trzecio osobowej, przez co może przenosić się do innych miejsc. Parę razy zdarzyło się tak, że widzieliśmy Evie, Bray pokazywała nam jej losy, a w środku akcji już byliśmy razem z mordercą. Wytrącało mnie to z równowagi i robiło wielkie zamieszanie. Strasznie mieszało zdarzenia i nie dało się skupić na tym, co w danej chwili się dzieje. Fajnie byłoby więcej dowiedzieć się o Wróżbiarzach, kim dokładnie są i czym się zajmują. Mam nadzieję, że autorka dostarczy nam tych informacji w następnych częściach (o ile się pojawią).
Zdecydowanym atutem tej powieści są bohaterowie. I kolejny raz autorka mnie zaskakuje. Nie stawia nam ich otwartej tacy, z każdym kolejnym rozdziałem poznajemy ich lepiej. Evie- szalona siedemnastolatka z niezwykłą umiejętnością znajdowania się w samym środku kłopotów. Dzięki niej powieść jest napełniona energią i charyzmą. Dziewczyna ma niezliczoną ilość pomysłów w głowie, potrafi poradzić sobie w kłopotach i pomimo tego, że jest drobna żaden przestępca jej nie straszny. Jeśli już jesteśmy przy bohaterach nie sposób nie wymienić Jerycho i Sama. Obaj pracują dla wujka Evie- Willa, ale ten drugi nie ma w tym interesie czystych intencji. A co do tego pierwszego, na samym początku miałam, co do niego małe wątpliwości, ale z czasem nabrałam pewności, że jednak nie jest taki zły jak myślałam. Zaraz po Evie moją ulubioną bohaterką jest Theta- przebojowa tancerka, uporczywie dążąca do celu, jak dla mnie ideał kobiety jak na tamte czasy. No i jest jeszcze Memphis, którego nie lubię w każdym tego słowa znaczeniu. Nic w nim do mnie nie przemawia. Nie trawię go, ale niestety chyba jeszcze o nim poczytam. Autorka kolejny raz zaskoczyła mnie swoimi umiejętnościami, w które nie wątpiłam od samego początku.
Reasumując. Książka jest warta swojej ceny i czasu, jaki poświęca się na jej przeczytanie. Pani Bray stworzyła nietuzinkową historię, która pomimo swoich paru błędów jest wspaniała i niesamowita. Wciąga od samego początku. Nie można się od niej oderwać. Niesamowity klimat to kolejna rzecz, która zachwyca i zachęca do sięgnięcia po tę pozycję. Polecam.
Evie O’Neill mieszka w małym miasteczku w stanie Ohio. Jej żywiołowość i energia zupełnie nie pasują to cichego i spokojnego miasteczka. Na pewnym przyjęciu wywołuje wielkie zamieszanie. Jej rodzice postanawiają wysłać ją do Nowego Jorku. Dla Evie to szansa na ucieczkę, na rozwinięcie skrzydeł. Niestety to miasto skrywa wiele mrocznych tajemnic. Zaczynają ginąć młodzi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Średniowiecze zawsze kojarzy mi się z masywnymi budynkami, okrucieństwem, ogólnie z rzeczami poważnymi i topornymi. Nie lubię tego okresu w historii świata i Polski. Nie kojarzy mi się za dobrze i nie miałam ochoty go głębiej poznawać. Dzięki pozycji „Białe Drzewo” odmieniłam swoje spojrzenie na ten okres, ale o tym za chwilę.
Przemysław Pakosz jest matematykiem, żyje w komunistycznej Polsce. Pewnego pochmurnego dnia dostaje propozycje skonstruowania, machiny czasu. Jest to dla niego szansa wyrwania się spod władz komunistów. Wraz z nim wyruszą więźniowie, skazani za sprzeciwianie się komunistycznym władzom. Po wielu pracowitych dniach, obliczania skomplikowanych równań nadchodzi ów oczekiwana chwila. Każdy ma wybór epoki, do której chce się przenieść. Przemysław Pakosz przenosi się do XIII wiecznej Polski. Ląduje w ciele Zbydulka i przyjmuje imię Przemo. Z czasem zostaje giermkiem rycerza i poznaje techniki tego rzemiosła. Jak potoczą się dalszy losy dzielnego Przema? Czy da sobie radę w średniowiecznej Polsce?
Książka jest całkiem inna niż się spodziewałam. Zupełnie mnie zaskoczyła, oczywiście w pozytyw sensie. Były też rzeczy, które utrudniały mi czytanie. Pierwszą z nich był trudny język, nie chodzi mi to o archaizmy, tylko o matematyczne twierdzenia. Może dla kogoś, kto jest dobry z przedmiotów ścisłych, ten element nie był by problemem. Mnie bardzo to rozpraszało, przez to nie mogłam się skupić na dalszym zapoznawaniu się z przygodami profesora. Niekiedy musiałam się zmuszać do tego by nie odłożyć książki.
Napisane jest, że książka jest z gatunku fantasty, ale ja jakoś nie mogłam się tej „fantastyczności” doszukać. Jedynie na początku jest wzmianka o elfach. W środku owszem są wspomniane fantastyczne stworzenia, ale tylko jako słowa, nie ma ich tam fizycznie. Nie mówię, że to błąd- właśnie nie. W innych książkach może był by to dla mnie problem, ale tutaj zupełnie mi to nie przeszkadzało.
Powieść dała mi inne spojrzenie, na średniowiecze. Jak już wspomniałam, nigdy za nim nie przepadałam. A przecież tyle w tym czasie się wydarzyło. Pani Manikowska dodała do tej epoki dużo humoru. Dużym plusem, było dla mnie dodanie elementów Tolkiena z „Hobbita” i „Władcy Pierścienia”. Czytałam tylko to pierwsze, ale i tak orientowałam się, o co autorce chodziło. W niektórych momentach śmiałam się do łez, a tych chwil było naprawdę sporo.
Pani Katarzyna pisze łatwych, choć momentami niezrozumiałym stylem (zwłaszcza, gdy pojawiały się terminy matematyczne). Jak wspomniałam umie rozbawić do łez. Powieść pokazuje również, jaką moc daje wyobraźnia i wiara w siebie.
Bohater, też jest inny. Taki oryginalny i zabawny. Z wielu jego wypowiedzi można było coś wyciągnąć, ale też pośmiać się. Był bardzo odważny i podstępny, potrafił wybronić się z każdych opresji. I to z humorem. Wszędzie gdzie się znalazł biła wesołość. Nie mógł usiedzieć w jednym miejscu, zawsze musiał podróżować. To właśnie w nim lubiłam. Był taką odskocznią od tych poważnych i ponurych bohaterów.
Książkę polecam wszystkim osobom, które chcą się oderwać od codzienności. Gwarantuje wam, że z pewnością powieść was rozbawi. Chyba tylko ponurak nie zaczął się przy niej śmiać.
Średniowiecze zawsze kojarzy mi się z masywnymi budynkami, okrucieństwem, ogólnie z rzeczami poważnymi i topornymi. Nie lubię tego okresu w historii świata i Polski. Nie kojarzy mi się za dobrze i nie miałam ochoty go głębiej poznawać. Dzięki pozycji „Białe Drzewo” odmieniłam swoje spojrzenie na ten okres, ale o tym za chwilę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzemysław Pakosz jest matematykiem, żyje w...