Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Śmierć. Chyba nie ma bardziej skrajnego tematu. Mówi się, że jest tabu. Ale... nie ma to jak trup na pierwszej stronie, co nie? Czytamy o wypadkach, zabójstwach, ofiarach przemocy domowej, czy wreszcie śmierci naturalnej znanych osób. To się klika. Ciekawi. Intryguje.
Zaczyna robić się dziwnie, kiedy babcia mówi, w której sukience ją pochować, a mama zaklepuje sobie na cmentarzu miejsce obok taty. Niech no tylko ktoś z bliskich wypowie słowa „Jak umrę…” wtedy chórkiem odpowiadam: „nawet tak nie mów”. Ale moi bliscy już wiedzą, że po śmierci chciałabym zostać drzewem. Tylko muszę trochę jeszcze pożyć, zanim taka możliwość zostanie u nas wprowadzona prawnie.

Małgorzata Węglarz napisała książkę, której szukałam, której mi brakowało. Szczególnie na poziomie reaserchu do mojej książki ;) Ten reportaż to zbiór rozmów z osobami pracującymi w szeroko pojętej branży pogrzebowej.

Od przedsiębiorców, balsamistów i tanatokosmatologów przez mistrzów ceremonii i towarzyszkę w żałobie po osoby sprzątające po zgonach. Każdy rozdział to inny temat, a rozmowy poprzedzone są wprowadzeniem autorki. Mówi w nich jak szukała rozmówców, od czego zaczynał, konfrontuje to czego dowiedziała się po rozmowie, ze swoimi doświadczeniami i informacjami, a raczej przekonaniami jakie panują na temat branży.

Ten zawód nie jest wolny od stereotypów. Łamanie kości zmarłym, pijani grabarze to mity, z którymi rozprawiała się autorka i jej rozmówcy. Nieco trudniej wymazać z pamięci głośną sprawę łowców skór. To bulwersuje i bez dwóch zdań zasługuje na potępienie. Ale to przecież nie jest standardem, tylko plamą, której na branży zostawili ci bez zasad moralnych.

Jak napisałam na wstępnie śmierć budzi w nas mnóstwo, często skrajnych emocji. Boimy się śmierci. Ale spokojnie i na największy lęk – czyli pochowania żywcem jest sposób – dzwonki do trumny i bynajmniej nie jest to wynalazek dzisiejszych czasów. Z tych dawnych przekonań, tak na wszelki wypadek nie dopuszczamy do tego, by zmarły przeleżał w niedzielę, bo przecież może kogoś ze sobą zabrać. Potrafimy się z niej śmiać, czego przykładem jest Zakład Pogrzebowy Bytom, profil fikcyjnego przedsiębiorstwa w mediach społecznościowych. Czarny humor to ich specjalność. Nie brakuje osób, których właśnie pracy tej branży ciekawi, o czym z kolei świadczy profil Pani z domu Pogrzebowego, która opisuje kulisy swojej pracy. Aż wreszcie szukamy nowych alternatyw. Mistrz ceremonii zamiast księdza, kremacja zamiast pochówku w turmie, a może kiedyś dotrze do naszego kraju wymarzone przeze mnie zastąpienie nagrobków drzewami. Temat śmierci nie może być tabu. Tak wiele można o niej powiedzieć. Nie bójmy się tego.

Czytałam reportaże o pracy policji, strażaków lekarzy, którzy często są świadkami śmierci i historie jakie tam poznałam bardzo mną wstrząsnęły. Ale oni mają też szanse to życie ratować. Obezwładniając szaleńca z nożem, wynosząc kogoś z pożaru, operując rannego lub chorego. A teraz przyszło mi przeczytać książkę o ludziach, którzy wiedzą, że jest już po wszystkim. I jakkolwiek to zabrzmi ta książka dała mi jakiś dziwny spokój. Nie od razu, nie przy każdym rozdziale. Bo oczywiście były momenty, że porządnie wbiło mnie w fotel i musiała zrobić sobie przerwę w lekturze. Ale właśnie o to chodzi, że ta książką tworzy całość. Pewnie nie przez przypadek pod koniec umieszczone są rozmowy z mistrzami ceremonii czy towarzyszką w żałobie, osobami, którzy pomagają przez to przejść, zrozumieć.

To dobra i potrzebna książka. Nie jest lekka i przyjemna, co oczywiste, ale nie jest też dołująca czy przerażająca. Po prostu oswaja nas z rzeczywistością. Oswaja nas ze śmiercią.

A jeśli chcecie jeszcze bardziej pogłębić temat zachęcam do odwiedzenia FB autorki - Poest Mortem - Małgorzata Węglarz.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu MUZA.

Śmierć. Chyba nie ma bardziej skrajnego tematu. Mówi się, że jest tabu. Ale... nie ma to jak trup na pierwszej stronie, co nie? Czytamy o wypadkach, zabójstwach, ofiarach przemocy domowej, czy wreszcie śmierci naturalnej znanych osób. To się klika. Ciekawi. Intryguje.
Zaczyna robić się dziwnie, kiedy babcia mówi, w której sukience ją pochować, a mama zaklepuje sobie na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy następuje śmierć mózgu? Czy w ogóle istnieje? To pytania, które w "Zanim się obudzę" stawia Agnieszka Bednarska. Zadaje je na milion różnych sposobów i odmienia przez przypadki. Przez przypadki osób pogrążonych w śpiączce, z objawami śmierci mózgowej i czekających na przeszczep. To ich historie znajdziecie w tej książce. Ale nie odpowiedzi. Odpowiedzi musicie szukać w sobie.


"Z rzeki zostaje wyłowiona kobieta – wyziębiona i prawie martwa. W szpitalu zapada w śpiączkę. Ma nikłe szanse na wybudzenie się. Policja nie potrafi ustalić jej tożsamości, nikt nie zgłasza jej zaginięcia. Opiekująca się nią siostra Brygida nadaje jej imię Selena i od tej pory poświęca się opiece nad dziewczyną.

Do tej samej sali trafia Kamil, chłopak z objawami śmierci mózgowej. Ordynator namawia jego rodziców do podpisania zgody na pobranie organów od Kamila, ale oni się nie zgadzają. Matka, patrząc na syna, nie wierzy w jego śmierć.

W szpitalu pracuje również doktor Yao Nakamura – wychowanek domu dziecka, samotny dziwak i przeciwnik orzekania śmierci mózgowej. Czy zdoła przywrócić swoich pacjentów do świata żywych? Kto ma decydować, gdzie leży granica między życiem a śmiercią? Co dzieje się za świadomością człowieka, który jest zbyt słaby, by wrócić, lecz wciąż niegotowy, by odejść? /Opis za wydawcą, Media rodzina


Agnieszka Bednarska już w posłowiu zaznacza, że nie namawia nikogo do obstawania po którejkolwiek ze stron. I bardzo się tego postanowienia pilnuje. Umiejętnie żongluje wątkami i wydarzeniami, co rusz zmieniając perspektywę. Pozwala wczuć się w jedną historię, by zaraz brutalnie przerzucić nas w sam środek innego dramatu.

Fabuła „Zanim się obudzę” jest wielowątkowa i wielowarstwowa. Autorka powoli odsłania kolejne, poruszające do głębi, na pozór odległe od siebie historie i splata je w jedną, dojmującą całość. Poruszanie naszych najczulszych strun to znak rozpoznawczy Agnieszki Bednarskiej.Przeżyłam ten wstrząs już przy lekturze „Płaczącego chłopca”, powinnam być przygotowana. Nie byłam. Tu dostałam go ze zdwojoną siłą.

Mimo że mamy do czynienia z fikcją literacka, po lekturze „Zanim się obudzę” nie sposób nie zadać sobie pytań, które między wierszami, w historiach Kamila i Seleny stawia pisarka. Czy istnieje śmieć mózgu? Jak daleko można się posunąć w walce o ludzkie życie? I o które życie powinniśmy walczyć?

Autorka polemizuje na ten temat zestawiając ze sobą dwójkę bohaterów - doktora Yao Nakamura, przeciwnika orzekania śmierci mózgowej i wziętą panią ordynator, zwolenniczkę transplantologii. Genialnie wykreowane postaci, które różni właściwie wszystko, poza jednym. Ironią jest to, że każde z nich chce ratować ludzkie życie.

Przedstawianie pokrętnych ludzkich losów i kreacja bohaterów to mocne strony autorki. Postaci są złożone, każde z bogatym bagażem doświadczeń - przejmujących, wywołujących skrajne emocje od poczucia niesprawiedliwości i bezsilności do chęci walki.

Do mocnych tematów i trudnych pytań, autorka dorzuca realizm magiczny, którym buduje niesamowity klimat i potęguje literackie doznania. Poza wydarzeniami ze szpitalnej sali i wcześniejszego życia bohaterów przenosi nas w inny wymiar, do świadomości pogrążonych w śpiączce pacjentów, zawieszonych gdzieś między życiem a śmiercią. Robi to subtelnie, nienachalnie, dzięki czemu naturalnym wydaje się, że ludzie w śpiączce zachowują świadomość. Autorka pozwala nam poznać ich myśli, uczucia i dylematy, w tym ten najważniejszy. Wybrać życie czy śmierć?

Świetny warsztat literacki, w tym niesamowita umiejętność uwodzenia słowem i przedstawienie ludzkich dramatów w połączeniu z realizmem magicznym dają nam emocjonalną bombę. To książka z rzędu tych, po których nie można się pozbierać. Wbija w fotel, zmusza do refleksji i nie daje spokoju po zakończonej lekturze.


Nie wierzę. Naprawdę nie rozumiem, jak to jest możliwie, że o Agnieszce Bednarskiej nie zrobił się jeszcze szum. Z takim warsztatem i tematyką, jaką porusza, już dawno powinna trafić do mainstreamu. I będę tego cierpliwie wypatrywać.

Moja ocena: wyższa półka
Ocena tradycyjna 10/10

Kiedy następuje śmierć mózgu? Czy w ogóle istnieje? To pytania, które w "Zanim się obudzę" stawia Agnieszka Bednarska. Zadaje je na milion różnych sposobów i odmienia przez przypadki. Przez przypadki osób pogrążonych w śpiączce, z objawami śmierci mózgowej i czekających na przeszczep. To ich historie znajdziecie w tej książce. Ale nie odpowiedzi. Odpowiedzi musicie szukać w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Strasznie bałam się tej książki. A konkretnie tego, że nie jest horrorem. Artur Urbanowicz zachwycił mnie i porządnie przestraszył „Gałęzistym”, więc nie mogłam doczekać się kolejnego spotkania z twórczością autora. Przewijająca się w sieci informacja, że „Grzesznik” to coś o gangsterskich porachunkach ostudziła mój entuzjazm. Z drugiej strony - jednak groza. Ale z humorem. Nie za dużo tego, jak na jedną książkę?

Marek Suchocki "Suchy", boss suwalskiego półświatka, dowiaduje się, że jego najgroźniejszy konkurent wychodzi z więzienia. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, wraz ze swoimi wiernymi ludźmi postanawia raz na zawsze stawić mu czoło. Porachunki kończą się tragicznie – Marek spada ze schodów i doznaje silnego wstrząsu mózgu. Kiedy po tygodniowej śpiączce odzyskuje przytomność, okazuje się, że jego grupa została rozbita, a wszystkie pieniądze zarobione przez lata przestępczej działalności zniknęły. Jego przeciwnik, przez swoje brutalne i bezkompromisowe dokonania ochrzczony niegdyś przez media Grzesznikiem, daje się poznać jako genialny, niesamowicie inteligentny psychopata, który nie zna litości. Stawia Suchego przed wyborem – albo ustąpi, albo zostanie mu odebrane wszystko, czym tylko kiedykolwiek się cieszył. Na domiar złego, wkrótce po wypadku ujawniają się nowe, przerażające zdolności Marka…

opis za wydawcą, Gmork


Książka wciągnęła mnie od samego początku, a co najdziwniejsze Marek, główny bohater - przestępca, który wymusza haracze, torturuje ludzi i zdradza żonę wręcz wzbudzał sympatię. Od razu skojarzył mi się z Szackim (choć to ktoś z drugiej strony barykady) i pewnie automatycznie z Więckiewiczem (z roli w Vinci) w jednym. To pewnie przez butę i arogancję bohatera oraz ten ukryty między wierszami humor. Tak więc już czekam na ekranizację, wiadomo z kim w roli głównej ;).

Ale do sedna.

To dla grozy sięgnęłam po tę książkę. Chciałam się bać i wiele wskazywało na to, że będę. Opętanie to motyw wykorzystany już wzdłuż i wszerz, ale wciąż dający milion możliwości twórcom. I zawsze przerażał mnie najbardziej. Autorowi "Grzesznika" nie można odmówić pomysłowości i wyobraźni, świetnie zinterpretował ten temat, wprowadzał uczucie dezorientacji u bohatera i czytelnika. W ogóle Artur Urbanowicz lubi doprowadzać swoich bohaterów do obłędu.

Więcej na moim blogu: http://www.promotorkaczytelnictwa.pl/2018/03/przeczytaj-i-wiecej-juz-nie-grzesz.html

Strasznie bałam się tej książki. A konkretnie tego, że nie jest horrorem. Artur Urbanowicz zachwycił mnie i porządnie przestraszył „Gałęzistym”, więc nie mogłam doczekać się kolejnego spotkania z twórczością autora. Przewijająca się w sieci informacja, że „Grzesznik” to coś o gangsterskich porachunkach ostudziła mój entuzjazm. Z drugiej strony - jednak groza. Ale z ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To miejsce to gniew. Gniew jest tym miejscem. Wypełnia je. Również dzięki wam." s. 328

Para studentów z Warszawy, Karolina i Tomek wybrała się na wycieczkę na Suwalszczyznę, by poprawić relację w związku, w którym zaczęło się coś psuć. Autor zastosował tu klasyczny kontrast bohaterów: kobieta - mężczyzna, ona spokojna, on porywczy, ona drobniutka, on dobrze zbudowany, a do tego ona głęboko wierząca, a on ateista. Ot, takie przyciągające się przeciwieństwa. Mieli wspólne spędzić Wielkanoc i klika poprzedzających ją dni, zbliżyć się do siebie podziwiając zabytki i przyrodę regionu. I trzeba przyznać, że ten wyjazd wystawił ich związek na niejedną próbę. Ledwie dotarli na miejsce, a już zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Gospodarze agroturystyki, którzy zapomnieli o ich przyjeździe, zastępcze lokum na totalnym odludziu, a w nim nieboszczyk za ścianą. A to naprawdę dopiero początek...

"Jezioro było tuż - tuż. Podobnie jak śmiertelne niebezpieczeństwo, o którego przerażającej bliskości żadne z nich nie miało najmniejszego pojęcia" s. 244.

Autor chciał ukazać bogactwo historyczne i przyrodnicze Suwalszczyzny. Zabiera nas na wycieczkę po Suwałkach, zwiedzamy mosty w Stańczykach, jezioro Gałęziste, poznajemy legendę o siei i o Zamkowej Górze. Przede wszystkim jednak zwiedzamy LAS.
Już sam opis "Thriller na baśniowych ziemiach Suwalszczyzny" przywiódł mi na myśl „Dom na wyrębach” Stefana Dardy. I jak później przeczytałam w jednym z wywiadów, Artur Urbanowicz zainspirował się właśnie tą książką, i zapragnął pokazać czytelnikom region, w którym się wychował.
Muszę przyznać, że to odważny marketing, takie lokowanie miejsca, do którego po przeczytaniu książki strach wejść.
Ale Artur Urbanowicz dobrze wie, że ludzie lubią się bać. Ja lubię. I naprawdę się bałam. Podczas lektury towarzyszył mi ciągły niepokój, a w salonie, gdzie czytałam, dało się słyszeć mój przyśpieszony oddech, gdy drżącymi rękami przewracałam kolejne strony w oczekiwaniu na to, co wydarzy się za chwilę. Autor świetnie budował napięcie i umiejętnie zmieniał bodźcie, które działały na bohaterów, a za ich pośrednictwem na czytelnika. Najpierw gniew, następnie dziwne przeczucie, że jest tu coś nie tak, a zaraz potem wiszące w powietrzu napięcie erotyczne. A kiedy akcja na chwilę zwalnia i wydaje ci się, że możesz odetchnąć z ulgą, autor serwuje ci powtórkę z rozrywki. Ze zdwoją siłą. Nie gniew a wściekłość, nie przeczucie, a niewytłumaczalne, straszne zdarzenie. I nie motyle w brzuchu, a namiętny seks. Po takiej żonglerce wrażeń ciężko dojść do siebie. Po prostu Artur Urbanowicz powoli, sukcesywnie i z wyrachowaniem doprowadzał czytelnika do obłędu. Tak jak las doprowadza do obłędu bohaterów.

„To ja decyduję, kto stąd wychodzi, a kto nie. Dla was nie ma już żadnej nadziei. Nigdy się stąd nie wydostaniecie (...) Witajcie w moim Zielonym Królestwie.” s. 325


Więcej na moim blogu: http://www.szufladopolka.pl/2017/08/to-co-czytam-gaeziste-artur-urbanowicz.html

To miejsce to gniew. Gniew jest tym miejscem. Wypełnia je. Również dzięki wam." s. 328

Para studentów z Warszawy, Karolina i Tomek wybrała się na wycieczkę na Suwalszczyznę, by poprawić relację w związku, w którym zaczęło się coś psuć. Autor zastosował tu klasyczny kontrast bohaterów: kobieta - mężczyzna, ona spokojna, on porywczy, ona drobniutka, on dobrze zbudowany, a do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To oczywiste, że musiałam sięgnąć po tę książkę. Aż dziw, że tak późno. W końcu interesuje mnie wszystko co związane z wierzeniami słowiańskimi. Jednak z "Samotności Bogów" Doroty Terakowskiej nie dowiedziałam się nic nowego w tej kwestii, nie poznałam nowych imion bogów czy legend, na co miałam nadzieję. To, o czym pisała, już wiedziałam. Co nie znaczy, że uważam czas spędzony na lekturze za stracony. Ona pisała o czymś innym.


"Lepiej być pewnym siebie, błądząc, niż niepewnym mając rację..."

"Samotność Bogów" to historia Jona, chłopca, mieszkańca Plemienia będącego na granicy dawnych i nowych wierzeń. Do wioski przybyli już kapłani nawracający na chrześcijaństwo, ale wciąż mieszkał w niej szaman służący dawnym bogom. Mieszkańcy uwierzyli w obecność nowego Boga Dobroci, choć wciąż odprawiali obrzędy dla starych bogów. Niby rozumieli, ale jednak nie...

"Bóg dobroci może być kawałkiem liścia płynącego z wiatrem, fala na rzece, kropla deszczu; płatkiem śniegu; błyskiem słońca w gładkim futrze sarny lub piorunem. Ale nie może być staruszkiem siedzącym na chmurce."

Jon był symbolem tej zmiany ze starego na nowe - dawny bóg Światowid, choć był już tematem tabu, wzywał go do siebie. Wybrał go, by mu służył. A ten choć nie chciał, odpowiedział na jego wezwanie. Odbywał kolejne podróże, odwiedzał różne światy. Zwiedzał przeszłość i przyszłość, by na własnej skórze przekonać się czym jest i ile kosztuje taka zmiana.

Książka jest pełna symboli, tajemniczych, ale i historycznych postaci pod innym imieniem (więcej będzie w SPOILerowej). Historia była zagmatwana, ale nie niezrozumiała. Fabuła nie jest z rzędu tych, które wciągają i musisz wiedzieć, co będzie na następnej stronie. Zamiast przekładać kartki z zapartym tchem, raczej zatrzymywałam się na kolejnych stronach na chwilę refleksji.

"Ciekawe, że krew indywidualnego człowieka, krojonego na szpitalnym stole, wciąż robi wrażenie, a krew tysięcy ludzi, zabijanych w coraz to nowych wszystkim jest obojętna. Krople krwi przerażają, hektolitry działają znieczulająco"

To nie jest tylko książka o zmianie wierzenia, o przyjściu nowej religii. "Samotność Bogów" nawet nie jest o bogach, ale o ludziach. O naszych zachowaniach, o reakcjach na nowe, o tolerancji. O tym, że jesteśmy egoistami. O naszych racjach. Oglądaliście "Dzień świra"? Gdy zabierałam się do pisania recenzji, przypomniał mi się cytat z tego filmu. Pasuje tu jak ulał:

"Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!"

I o to właśnie chodzi w tej książce, o to kto ma racje, A raczej o to, że ludzi nie rozumieją, że każdy może mieć swoje przekonania. A trzeba to zrozumieć. Jeśli nie, marny nasz los.

"Cywilizacja, którą sobie tak cenisz nie wymaga od ludzi szczerości za wszelką cenę, ba, ona wręcz jej nie lubi. Cywilizacja wymaga umiejętności dostosowania się od sytuacji."

Jak wspomniałam nie czytało się tego łatwo, nie było to też dla mnie źródło wiedzy o mitologii słowiańskiej (choć moją uwagę zwróciło, a nawet zirytowało, że Światowid był pokazywany jako bardzo zły, groźny i mściwy bóg - więcej w SPOILerowej). Niemniej, pozycja zrobiła na mnie wrażenie. Uczy tolerancji, co bardzo mi się podoba. Myślę jednak, że dotarłaby bardziej do Czytelników, gdybyśmy mogli bardziej utożsamić się z głównym bohaterem, bardziej go polubić. Ale Jon trzyma nas na dystans. Przynajmniej mnie.

Moja ocena: półka
Ocena tradycyjna 6,5/10

To oczywiste, że musiałam sięgnąć po tę książkę. Aż dziw, że tak późno. W końcu interesuje mnie wszystko co związane z wierzeniami słowiańskimi. Jednak z "Samotności Bogów" Doroty Terakowskiej nie dowiedziałam się nic nowego w tej kwestii, nie poznałam nowych imion bogów czy legend, na co miałam nadzieję. To, o czym pisała, już wiedziałam. Co nie znaczy, że uważam czas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oceny sobie nie wystawię, bo nie wypada :) Tych, którzy chcą przeczytać - zapraszam : http://szufladopolka.blogspot.com/2014/01/moja-ksiazka-w-waszych-rekach-wedrowka.html

Oceny sobie nie wystawię, bo nie wypada :) Tych, którzy chcą przeczytać - zapraszam : http://szufladopolka.blogspot.com/2014/01/moja-ksiazka-w-waszych-rekach-wedrowka.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dom - (nie)bezpieczna przystań

"Mam na imię Agnieszka. Moje mieszkanie ma na imię Instytut. Dwanaście godzin temu zostałam w nim uwięziona. Mój dom jest moim więzieniem. Nie mogę z niego wyjść. Nikt nie może do niego wejść."


Tak jest opis na okładce i takimi słowami zaczyna się książka. A właściwie nie, tak zaczyna się narracja głównej bohaterki. Prologiem jest artykuł z gazety informującym o tym, że w jednym z krakowskich mieszkań znaleziono zwłoki ośmiu osób, w tym najprawdopodobniej właścicielki - czyli naszej głównej. bohaterki. Potem rzeczywiście dowiadujemy się, że ona i jej znajomi zostali uwięzieni w mieszkaniu, więc wszystko wskazuje na to, że autor zdradził nam koniec na początku. A mimo to czyta się dalej... To największy plus - książkę czyta się ekspresowo, akcja wciąga, choć są elementy drażniące, ale o tym za chwilę.
Choć akcja rozgrywa się jednym miejscu i w ciągu kilkunastu godzin, wspomnienia i rozmyślania głównej bohaterki, przenoszą nas w różne okresy jej życia. Bardzo mi się podobało i moim zdaniem udało się autorowi. Stopniowało dowiadywaliśmy się więcej o jej przeszłości i o niej samej, a nawet w pewnej chwili wydawało się, że wiem dlaczego została uwięziona. Czy miałam rację? Okazało się, że się myliłam. Więc kolejny punkt dla Żulczyka. (Zdradzam moje przeczucia w recenzji SPOILerowej na blogu)
Głowna bohaterka dobrze wykreowana, co nie znaczy, że pałam do niej sympatią. 35-latka z mentalnością
świeżo upieczonej studentki, dla której grunt to dobra impreza. Nieodpowiedzialna jako matka, co sprawiło, że wcale nie było mi jej żal. Jej nie, ale córki tak. Właśnie o to chodzi, że drugiej strony była pokazana jako zakochana w swojej córce z wzajemnością. Dziewczynka kochała ją, uważała za przyjaciółkę. I tu zaczynają się schody... w fabule, a dokładniej wady książki
Było w niej dużo naciągania.... Akcja się toczy - ok. Teoretycznie wszystko ma ręce i nogi. Ale właśnie wspomniane relacje z córką, decyzja Agnieszki o rozłące z dzieckiem, nieudane próby ucieczki z więzienia, i sam powód przetrzymywania lokatorów, naprawdę można było wymyślić inaczej. Sama końcówka przewidywalna, bynajmniej nie z powodu wycinku z prasy na początku książki, a może właśnie dlatego... Ogólnie z tego mogło wyjść coś naprawdę na najwyższą półkę tudzież 10 gwiazdek, ale miałam wrażenie, że autor w jednej chwili dał z siebie wszystko, a w drugiej machnął ręką. Jakby wymyślił sobie akcję, ale sam nie wiedział jaki jest powód uwięzienia bohaterów i na koniec napisał cokolwiek.

Więcej nie powiem. I przypominam o moim nowym cyklu - Recenzja SPOILerowa. Tam mówię dużo więcej i zapraszam do dyskusji nad książką jeśli ją przeczytaliście - tam będziecie mogli nad nią ochać i achać, względnie zmieszać z błotem. Tam nikt nie będzie miał pretensji o spoilery, bo tam dyskusje nad przeczytaną książką właśnie się rozchodzi :) Taki cykl na moim blogu: szufladopolka.blogspot.com


Ocena tradycyjna: 6/10
Moja ocena: półka

Dom - (nie)bezpieczna przystań

"Mam na imię Agnieszka. Moje mieszkanie ma na imię Instytut. Dwanaście godzin temu zostałam w nim uwięziona. Mój dom jest moim więzieniem. Nie mogę z niego wyjść. Nikt nie może do niego wejść."


Tak jest opis na okładce i takimi słowami zaczyna się książka. A właściwie nie, tak zaczyna się narracja głównej bohaterki. Prologiem jest artykuł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mistrz przekory

Jak ja się stęskniłam za Stephenem Kingiem! Nie wiem, jak to się stało, że zrobiłam sobie tak długą przerwę w czytaniu mistrza horroru, a miałam się (i mam nadal) za jego fankę. Nawet nie pamiętam, kiedy (na pewno nie odkąd prowadzę bloga) i co Kinga ostatnio czytałam. Właśnie skończyłam lekturę "Doktora Sen" i mówię Wam - jestem na kingowskim głodzie, będę go szukać i czytać.

"Doktor Sen" to kontynuacja "Lśnienia', którego, jeśli ktoś nie czytał, to przynajmniej widział. Wtedy Dan miał sześć lat i przeprowadził się z rodziną do hotelu Panorama, w którym jego ojciec - pisarz i alkoholik całkowicie stracił zmysły, pełniąc służbę dozorcy. Bo ten hotel był opanowany przez duchy, a Dan je widział. Taki jego dar. Jasność. Lśnienie.


"W jakim stopniu był synem swojego ojca? Pod jak wieloma względami?"

Dan kochał swojego ojca i nienawidził. Próbował zapanować nad wspomnieniami z hotelu, próbował też zrozumieć swój dar, ale nie do końca potrafił. Dlatego poszedł w ślady ojca i popadł w alkoholizm.
Ale nie po to ma się dar, żeby utopić go w kieliszku, prawda? Dan walczył ze swoim nałogiem i zaczął wychodzić na prostą. Znalazł pracę w hospicjum i tam pomagał umierającym przejść na drugą stronę. Właśnie ta umiejętność dała mu przydomek "Doktor Sen". Ale nie to było głównym tematem książki. To by było za proste, nie w stylu Kinga. Dan miał dużo ważniejsze zadanie do wykonania.

"Jesteśmy Prawdziwym Węzłem i trwamy. Jesteśmy wybrani."


Musiał pokonać grupę, nazywającą się Prawdziwym Węzłem. Z pozoru była to niegroźna grupa ludzi podróżujących i mieszkających w kamperach. W rzeczywistości, po pierwsze wcale nie byli niegroźni, bo drugie wcale nie byli ludźmi, a wampirami żywiącymi się nie krwią, ale mocą dzieci posiadających szczególe umiejętności, takie jak Dan. On jednak nie był już dzieckiem. Tym razem to on musiał komuś pomóc, jak jemu niegdyś pomógł również jaśniejący, Dick Hallorann, kucharz z Panoramy.

"Gdy uczeń jest gotowy, pojawia się nauczyciel"

Tyle fabuły, czas na odczucia. Czy akcja była wciągająca? Tak. Czy z zaciekawieniem przewracałam kartka po kartce? Tak. Czy się bałam? Niestety, nie. Przykro mi to mówić, bo lubię się bać. A już na pewno lubię się bać czytając Kinga. I tego nie dostałam, więc trochę się zawiodłam. Jednak znalazłam w tej książce wystarczająco dużo pozytywów, które mi ten brak zrekompensowały.

Pierwszy wielki plus za osadzenie akcji w realiach, King sprawia, że wierzymy, iż to, o czym piszcie dzieje się tu i teraz, obok nas. Wiem, że robił tak już wcześniej, ale większość poprzednich jego książek, które czytałam powstała, kiedy byłam dzieckiem - nic nie mówiły mi nazwy zespołów i tytuły piosenek wymienianych przez autora. Teraz wiem, o czym mówi autor, po pierwsze dlatego, że to "moje' czasy, a po drugie - tym razem wymienia literaturę. I tak bohaterki "Doktora Sen" kupują na wyprzedaży książki Dana Koonzta, Judi Picoult i Lisy Gardner, nastolatki czytają "Igrzyska Śmierci", jest mowa o "Zmierzchu", a nawet "Pięćdziesięciu Twarzach Greya", choć te dwie ostatnie wspomniane są nieco z ironią, a Grey to już właściwie w notce od autora...
Ale takie szczegóły naprawdę uwiarygadniają akcję. Tak jak umiejscowienie akcji w prawdziwych miejscowościach, opisywanie konkretnych ulic, a nawet budynków - jestem pewna, że Stephen tak robi, ale w Stanach to ja nigdy nie byłam i muszę mu wierzyć na słowo. Ale kto nie słyszał tych nazwisk czy tytułów? Albo tego, że książę William niedawno się ożenił? No właśnie.

Za co jeszcze w tej książce podziwiam Kinga? Za przewrotność. Za to, że kiedy po fali "Zmierzchu" i innych książkach o wampirach wszyscy mówili, że temat już się przejadł, on znowu do niego wraca. I kiedy ludzie podśmiewają się ze Stephenie Meyer, że wymyśliła sobie nietypowe wampiry - on wymyślił sobie jeszcze inne. I zamiast być żałosny, jest świetny. Mistrz przekory.

Takimi nowowampirami byli właśnie członkowie wspomnianego wyżej Prawdziwego Węzła. I tu nawiążę do kolejnej rzeczy, która mi się podoba. Jeśli nie w kontekście tej książki, to panującego trendu. Pamiętacie jak w Harrym Poterze nazywani są zwykli ludzie? Oczywiście, to mugole. Z kolei zwykli ludzie w "The Walking Dead" nazywają zombie Szwędaczami, a tu "parożerne" wampiry nazywają ludzi ćwokami. Serio, szykuje się jakiś nowy słownik terminów literackich :)

"Każdy z nas ma swoje dno. Pewnego dnia będziesz musiał powiedzieć, jakie jest twoje."

Oprócz tych wszystkich fantastycznych wątków, oprócz daru przewidywana i umiejętności telepatii, oprócz wampirów i wiecznego życia, książka porusza te najprawdziwsze wartości. Takich, jak rodzina, miłość macierzyńska i dzieci do rodziców. Pokazuje, jak ważne jest to, by umrzeć w spokoju. Wreszcie jak żyć i walczyć ze swoimi problemami, wadami, jak radzić sobie z popełnionymi w przeszłości błędami. I jak pokonać alkohol. King coś o tym wie, sam miał z nim problemy.


To jest bardzo dobra książka. Pod wieloma względami. Polecam!

Ocena tradycyjna: 8/10
Moja ocena: Wyższa półka

Więcej recenzji na szufladopolka.blogspot.com

Mistrz przekory

Jak ja się stęskniłam za Stephenem Kingiem! Nie wiem, jak to się stało, że zrobiłam sobie tak długą przerwę w czytaniu mistrza horroru, a miałam się (i mam nadal) za jego fankę. Nawet nie pamiętam, kiedy (na pewno nie odkąd prowadzę bloga) i co Kinga ostatnio czytałam. Właśnie skończyłam lekturę "Doktora Sen" i mówię Wam - jestem na kingowskim głodzie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja pochodzi z mojego bloga Szufladopółka / szufladopolka.blogspot.com

"Jak można żyć długo i szczęśliwe bez picia?"

Po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron pomyślałam, że z tej książki to dopiero będzie recenzja - tyle ciekawych, inteligentnych cytatów. Po przeczytaniu kilkudziesięciu, stwierdziłam, że jednak będzie ciężko, bo żeby przytoczyć wszystkie świetne cytaty, musiałbym przepisać całą powieść. A gdy dobrnęłam do końca, całą moją koncepcję recenzji szlak trafił.

I tak siedzę teraz i wpatruję się w migający kursor. Co mam o tej książce napisać? Co Wam powiedzieć? Co sama myślę? Ciężko jest, bo mam bardzo sprzeczne uczucia. Nie wiem czy "Pod mocnym aniołem" bardziej mnie zachwyciło czy zawiodło. I w jakiej kolejności przedstawiać swoje spostrzeżenia, żeby ocena była odzwierciedleniem moich odczuć?

Zacznę więc od fabuły. "Pod mocnym aniołem" to historia alkoholika, ściślej pisarza, który jak łatwo się domyślać przepił swoje życie - powieść jest jego spowiedzią, dziennikiem deliryka, próbą zrozumienia swojego nałogu i wyjścia z niego. Pojawia się też miłość. Nowa miłość. Ale nasz bohater miał już dwie żony, dlaczego więc tym razem miałoby być lepiej niż poprzednio.

Jak już wspomniałam, od pierwszych stron urzekły mnie język i styl autora. Zdania wielokrotnie złożone, z licznymi wtrąceniami, w których metafora metaforę goni. A wszystko zabarwione humorem. Cudo. Dziś co prawda, zarówno odbiorcy jak i piszący są nauczeni, że zdania mają być krótkie i proste. Żeby każdy zrozumiał. Ale tej książce (a pewnie i innym książkom Pilcha, ta jest pierwszą którą czytałam) bliżej do klasyka niż czytadła, więc autor mógł pozwolić sobie na zabiegi stylistyczne (I nie mówię tego z ironią, choć o szeroko pojętych klasykach będzie jeszcze osobny post :) )
Ja coś takiego bardzo lubię. Jest tylko małe ale. Jeśli ktoś tak zachwyci mnie na początku, to śmiem twierdzić, że dalej będzie tylko lepiej. I to właśnie czas, by powiedzieć o tym, że się zawiodłam. Im bliżej końca tym zdania te stawały się słabsze, nudne. Mój początkowy podziw nad kunsztem autora powoli zamieniał się w irytację, miałam momentami wrażenie, że przedobrza, że wręcz popisuje się tym swoim bogatym słownictwem, o co oczywiście Pilcha nie podejrzewam, bo nie musi nam niczego udowadniać. Co więc się stało? A nie tylko język przy końcówce osłabł, fabuła też. Zakończenie przewidywalne, żeby nie powiedzieć tandetne. Końcówka skojarzyła mi się z wypracowaniem na ocenę, które pisało się w szkole. Uczeń pisze, rozkręca się, aż tu nagle dzwonek i po bardzo dobrze rozbudowanej pracy następuje jednozdaniowe zakończenie, które drastycznie obniża ocenę. I tak było tu. Autor się rozpędził, ale na metę dotarł od niechcenia.
Nie zmienia to jednak faktu, że problem poruszony w książce jest warty pochylenia się. Myśleliście kiedyś co siedzi w głowie pijaka? Dlaczego pije? Myśli, że dlaczego pije? Jakie są jego przemyślenia? Jakiego używa języka? Bohaterowie "Pod mocnym aniołem" używali dość wyszukanego - ale to właśnie dlatego, że ich dzienniki, spowiedzi, pisał (nie za darmo, a np. za papierosy) właśnie nasz główny bohater - w cywilu pisarz. To mnie rozbroiło: pacjenci na oddziale deliryków mówiąc o wykonywanych przez siebie zawodach mówili: w cywilu jestem kierowcą, w cywilu fryzjer, w cywilu prawnik. Genialne. Prawdziwe. Smutne. Było tu tyle samo powodów do śmiechu jak i do płaczu.
I tak właśnie jest z tą książką - z jednej strony zachwyca, z drugiej zawodzi. Z jednej strony jest ponadprzeciętna, genialna wręcz - próba analizy życia alkoholika, z drugiej banalna - ot, opowieść o żulach. I jest jeszcze jedna opcja - że to autobiografia autora - więc trudno oczekiwać zakończenia innego, niż tego, które miało miejsce.
I jak ja niby mam wyciągnąć średnią, jak dać jej punkty w skali od 1 do 10?
Najpierw - może nie przepiszę całej książki, ale przytoczę kilka cytatów. A że wybrać trudno, wypiszę te, na które trafię wertując książkę:

"Pan ma jednak umysłowość dziecka, i to dziecka mało rozgarniętego"
" (...) ja wiem, przecież ja doskonale wiem, że nie można, zwłaszcza w moim wypadku nie można, pijąc żyć długo i szczęśliwie. Ale jak można żyć długo i szczęśliwie bez picia?"
" przeważająca część ludzkości nie pije. Choć w gruncie rzeczy nie bardzo wiadomo dlaczego (...) Jakie są powody?
"Chlanie wódy jest tematem tak kreatywnym, że w każdej chwili może powstać jakaś fundamentalna kwestia."
No dobra, starczy, bo to dopiero dziewiętnasta strona...

Ocena tradycyjna: 7/10
Moja ocena - jakby nie było - wyższa półka

PS: Zastanawiam się czy ta książka nie będzie przypadkiem początkiem jakiegoś czytelniczego wyzwania, które sobie postawię. Sięgnęłam po nią z kilku powodów, ale główny był taki, że dowiedziałam się, że niebawem do kin trafi film na jej podstawie, a że chciałabym go zobaczyć i wyznaję zasadę najpierw książka później film, tak oto jestem po lekturze.

I zwiastun - jako zachęta. Do przeczytania, ma się rozumieć :)

http://www.youtube.com/watch?v=bT6k_1ej92A

Recenzja pochodzi z mojego bloga Szufladopółka / szufladopolka.blogspot.com

"Jak można żyć długo i szczęśliwe bez picia?"

Po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron pomyślałam, że z tej książki to dopiero będzie recenzja - tyle ciekawych, inteligentnych cytatów. Po przeczytaniu kilkudziesięciu, stwierdziłam, że jednak będzie ciężko, bo żeby przytoczyć wszystkie świetne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja pochodzi z mojego bloga Szufladopółka (szufladopolka.blogspot.com)

Hmmm, odkładałam napisanie tej recenzji z nadzieją, że jak się zastanowię, to więcej napiszę. Ale to był błąd. Nie powiem, że to była zła książka – bo czytało się całkiem dobrze, ale żeby o niej pisać… A do tego siostra zechciała ją przeczytać, więc nawet cytatami nie nadrobię objętości.
Dobra koniec żartów.
Zacznę od pozytywów. Tak wspomniałam dobrze się czyta, szybko, dobrze zbudowany nastrój styl całkiem, całkiem, dialogi w porządku, o żadnym grafomaństwie nie ma tu mowy. Podobało mi się też informacje o dniu i miejscu akcji – dzięki czemu książka miała charakter dokumentu. Bardziej był się przyczepiła do pomysłu, a właściwe wykonania, bo pomysł też ciekawy – choć bez rewelacji – ot kryminał jakich wiele.
Opis (za wydawcą)
Dążenie Miry do odzyskania równowagi psychicznej staje się jej najgorszym koszmarem…
Mira Gallier zajmuje się renowacją witraży. Próbuje ułożyć sobie życie po stracie ukochanego męża, który zaginął podczas huraganu Katrina. Wydaje się, że po latach cierpienia niewiele brakuje, żeby odzyskała wreszcie spokój ducha.
Ale życie Miry znowu rozpada się na kawałki, kiedy ktoś niszczy w kościele odnowione przez nią witraże, a ksiądz pada ofiarą brutalnego zabójstwa. Ktoś włamuje się do jej domu, a ona sama zaczyna odczuwać obecność swojego męża: czuje zapach jego balsamu po goleniu, słyszy go przez telefon albo znajduje wgłębienie w poduszce na jego łóżku.
Tymczasem miastem wstrząsa seria kolejnych morderstw. W miarę jak liczba ofiar rośnie, Mira staje się jedną z głównych podejrzanych. Do Nowego Orleanu wraca Connor Scott, przyjaciel sprzed lat, który porusza serce witrażystki. Detektyw Spencer Malone podąża śladami psychopatycznego zabójcy.
I tenże opis skusił mnie do zakupienia książki (jak również jej niewygórowana cena). Skojarzyłam sobie z filmami „Siedem” czy „Odkupienie” czy książkami Dana Browna lub Jennifer Lee Carrel (Szyfr Szekspira) Lubię takie klimaty. Ale dużo brakuje bym mogła powiedzieć, że to dobra książka, powiem raczej, że nie jest zła.
A ocenię jako przeciętną, w tym jedną gwiazdką nagradzam za to, że chociaż od początku wiedziałam, kto jest mordercą – bynajmniej nie dlatego, że jestem niczym Sherlock – moim zdaniem autorka go dość szybko zdradziła, to mimo to nie brakowało tam zwrotów akcji.
Ja to czytałam tak: założyłam, że X jest odpowiedzilany za morderstwa, ale w trakcie lektury widoczne były zabiegi autorki, kiedy chciała bawić się z czytelnikami, mylić tropy, budzić w nich wątpliwości. To naprawdę mogło się udać, gdyby nie napisała o kilka słów za dużo.

Ocena tradycyjna 5/10
Moja ocena: szafka (ale gdzieś na wierzchu :))

Recenzja pochodzi z mojego bloga Szufladopółka (szufladopolka.blogspot.com)

Hmmm, odkładałam napisanie tej recenzji z nadzieją, że jak się zastanowię, to więcej napiszę. Ale to był błąd. Nie powiem, że to była zła książka – bo czytało się całkiem dobrze, ale żeby o niej pisać… A do tego siostra zechciała ją przeczytać, więc nawet cytatami nie nadrobię objętości.
Dobra...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy to książka, czy to film?

W "Gdy zgasną światła" jest bardzo filmowo, jak na książkę i bardzo po amerykańsku, jak na brytyjskiego pisarza. Fabuła niczym z amerykańskiego filmu własnie - koniec świata zbliża się nieuchronnie, a o tym, co dzieje się wokół czytelnik dowiaduje się poznając losy jednej rodziny. Ojciec rodziny - Andy Sutherland ma się rozumieć jest tym, który całą tę sytuację przewidział, ale na niewiele mu się to zdało. Nawet bliscy wzięli go za świra, a cały ten koniec świata i tak zaskoczył ich w najmniej odpowiednim momencie...
Wieje sztampą? Może, ale to naprawdę dobra książka.

Główny bohater napisał raport, w którym snuje wizję, co stałoby się ze światem, gdyby osiągnięto Szczyt Wydobycia Naftowego, czyli gdyby nagle zabrakło ropy. Odpowiedź jest do przewidzenia - świat po prostu by się skończył.
Zdajcie sobie sprawę, jak jesteśmy od niej uzależnieni? Nawet nie trzeba sobie wyobrażać, że jej zabraknie. Weźmy coś z autopsji. Drożeje paliwo, i? Drożeje wszystko inne. Bo żebyśmy coś mogli kupić, trzeba to do nas przywieść, a wcześniej, by zebrać plony Potrzeba maszyn napędzanych paliwem. Drożeje produkcja, drożeją produkty. To znamy. I nas wkurza.
W "Gdy zgasną światła", ropa nie drożeje, jej po prostu zabrakło. Najpierw władze wstrzymują komunikację - nie działają pociągi, autobusy, samoloty. Na stacjach benzynowych nie ma paliwa, a na drogach wprowadzono blokady. Nieważne gdzie jesteś, nie wrócisz do domu, bo jak? Z supermarketów w okamgnieniu znika żywność. Ludzie panikują, nie ma żadnych praw, rządzą gangi i prawo dżungli - kto pierwszy ten lepszy, przetrwają najsilniejsi.
Rodzina Sutherlandów próbuje oczywiście stawić czoła tej sytuacji. A łatwo nie jest, bo ojciec Andy jest na wyjeździe służbowym w Iraku, matka Jenny w Manchesterze, córka Leona na studiach, a syn ośmioletni Jake w szkole z internatem. Plan jest taki, by spotkali się w domu - w Londynie. I jeszcze ktoś chce zabić, bo Andy i Leona mogą wiedzieć za tym stoi. A kto?
Jak to bywa przy temacie teorii spiskowych, stoją za tym jacyś Oni, ale jacy Oni ani tego czy głównym bohaterom uda się spotkać, wam nie powiem, nie będę psuła lektury. Mogę natomiast powiedzieć, że czytało mi się bardzo dobrze - to książka, która zmusiła mnie do okłamywania samej siebie kłamstwem znanym wszystkim molom książkowym, czyli: jeszcze jeden rozdział i idę spać. Poszłam, ale bardzo późno, a książkę, którą zaczęłam czytać wieczorem, skończyłam przed południem. Czyta się bardzo szybko, choć mnie zanudzały momentami opisy walk w Iraku, z którego usiłował się wydostać, ale to po prostu moje klimaty. Reszta była świetna, dobra akcja, tajemniczy nastrój rodem z "The walking dead" , choć tu wrogami dla odmiany są żywi.
Ogólnie książkę mogę spokojnie ocenić 8/10, przy czym jedne plus za to co uwielbiam w książkach i co w dużej mierze zależy ode mnie, a nie od autora - mianowicie za to, że znam miejsca, w których rozgrywa się akcja. W Londynie mieszkałam - więc nazwy dzielnic takie jak Hammersmith, Shepherd's Bush czy Euston nie tylko nie były mi obce, ale nawet wzbudziły wspomnienia...

"Do końca świata, jaki znasz zostało tylko siedem dni" - czytamy na okładce. Akcja całej książki trwa właśnie tydzień. I tak się zastanawiam czy to przypadek, że według autora świat się skończył w tyle dni, ile według Biblii powstał...?

Ocena tradycyjna - 8/10
Moja ocena - wyższa półka

Więcej recenzji na moim blogu Szufladopółka

Czy to książka, czy to film?

W "Gdy zgasną światła" jest bardzo filmowo, jak na książkę i bardzo po amerykańsku, jak na brytyjskiego pisarza. Fabuła niczym z amerykańskiego filmu własnie - koniec świata zbliża się nieuchronnie, a o tym, co dzieje się wokół czytelnik dowiaduje się poznając losy jednej rodziny. Ojciec rodziny - Andy Sutherland ma się rozumieć jest tym, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Łan najt in Bangkok

Karaluchy to druga część serii, w której główną rolę odgrywa Harry Hole. Harry to to taki podręcznikowy przykład głównego bohatera powieści kryminalnej, to jest: policjant po przejściach, z uzależnieniem od alkoholu. Twardy macho i w porządku koleś jednocześnie. I niech ktoś powie, że nie ma w nim nic oryginalnego, ja i tak go uwielbiam, dlatego wiem, że sięgnę zarówno po zaległą pierwszą część, jak i po następne.

Wspominałam o typowym głównym bohaterze, to pewnie jak dodam, że istotną rolę w sprawie odgrywają seks, pieniądze i władza, to już w ogóle wyjdzie na sztampową pozycję. W żadnym razie, a nawet jeśli, to umiejętności pisarskie Jo Nesbo sprawiły po raz kolejny, że czytałam jego książkę w oka mgnieniu i bez wyrzutów sumienia polecam innym.

Harry zostaje wysłany do Bangkoku, gdzie ma zająć się sprawą morderstwa norweskiego ambasadora. Ma to zrobić po ciuchu, bo ofiarę znalazła prostytutka w motelu słynnym z takiego rodzaju spotkań. Harry choć z delegacji początkowo był średnio zadowolony wciąga się w sprawę, odkrywając kolejne tajemnice, łącząc kolejne kropki - a rysunek, który z nich wychodzi, bynajmniej nie nadaje się do kolorowanki....

Nie nadaje się to też do wpisania w policyjne kartoteki, jedną z rzeczy, do której dochodzi Hole jest też fakt, że najlepiej by było gdyby sprawy "nie udało się rozwiązać", i że wysłanie tam policyjnego pijaczyny miało właśnie temu nierozwiązaniu służyć. A tu psikus - Harry wziął się za siebie, przestał pić i wczuł się w sprawę. Fabuła natomiast jest tak skompilowana i wielowarstwowa, że nie będę pisała więcej - zwyczajnie odsyłam do książki, naprawdę polecam. Dobry kryminał z głębszą sprawą.

Odniosę się tylko do tytułu. Karaluchy pojawiły się w książce ze dwa razy - może autor uznał, że wypada o nich wspomnieć, ale tak naprawdę nie musiał o nich pisać. One były obecne między wierszami. Wiadomo z czym nam się kojarzą - z brudem. A taka właśnie jest sytuacja w Bangkoku. I nie mówię tu o brudnym mieście, zakorkowanych ulicach czy powietrzu gorącym, śmierdzącym i tak gęstym od spalin, że można je nożem kroić. Brudne jest to, co się w nim dzieje. To miasto, które prostytucją stoi, a coś dla siebie mogą znaleźć zarówno klienci preferujący masaż erotyczny, seks z piękna Tajką lub mężczyzną przerobionym na panią jak i ci, którzy odczuwają satysfakcję tylko z seksu z dziećmi. I właśnie o tym ostatnim brudzie są "Karaluchy".

Tradycyjna ocena: 7/10

Moja ocena: wyższa półka

Zapraszam również na mój blog - Szufladopółka
www.szufladopolka.blogspot.com

Łan najt in Bangkok

Karaluchy to druga część serii, w której główną rolę odgrywa Harry Hole. Harry to to taki podręcznikowy przykład głównego bohatera powieści kryminalnej, to jest: policjant po przejściach, z uzależnieniem od alkoholu. Twardy macho i w porządku koleś jednocześnie. I niech ktoś powie, że nie ma w nim nic oryginalnego, ja i tak go uwielbiam, dlatego wiem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Krzywda wyrządzona w dzieciństwie prowadzi do zbrodni” – głosi opis na okładce. I rzeczywiście książka zaczyna się zbrodnią. Zgadza się też tytuł, bo ofiara gnie, dlatego, że chciała zdradzić pilnie strzeżoną tajemnicę mediom. O tym jest początek książki, kolejne sto pięćdziesiąt stron jest o wszystkim, tylko nie o głównym temacie. Ja rozumiem, że czytelnika trzeba potrzymać w niepewności, a policjanci prowadzący sprawę główną, mają też inne obowiązki i swoje życie, co czasem wkrada się między wersy. Ale w tej książce nic niewnoszących wątków pobocznych, było więcej niż głównego. Odniosłam wrażenie, jakby „Morderczy reportaż” początkowo był opowiadaniem, w środek którego na siłę wciśnięto treść, by zrobić z tego powieść, przy czym to w środku było drugim opowiadaniem… Końcówka oczywiście wraca na główny tor, ale niesmak pozostał…

Więcej na moim blogu: Szufladopółka, ale uprzedzam, że trochę spolieruję :)
szufladopolka.blogspot.com

„Krzywda wyrządzona w dzieciństwie prowadzi do zbrodni” – głosi opis na okładce. I rzeczywiście książka zaczyna się zbrodnią. Zgadza się też tytuł, bo ofiara gnie, dlatego, że chciała zdradzić pilnie strzeżoną tajemnicę mediom. O tym jest początek książki, kolejne sto pięćdziesiąt stron jest o wszystkim, tylko nie o głównym temacie. Ja rozumiem, że czytelnika trzeba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak przygotujesz się do rozmowy kwalifikacyjnej? Zrobisz wywiad na temat przyszłego pracodawcy? Zapoznasz się z polityką firmy? A może podkoloryzujesz swoje CV? To ostatnie nie przejdzie, jeśli firma, w której chcesz pracować zleciła znalezienie pracownika agencji rekrutacyjnej, w której łowcy głów takich, jak ty, zjadają na śniadanie.

Główny bohater powieści Nesbo, Roger Brown jest właśnie łowcą głów. Całkiem niezłym, żeby nie powiedzieć najlepszym. Jak już kogoś polecił, to ten ktoś dostał pracę. Ale spotkanie z nim nie jest zwykłą rozmową kwalifikacyjną, a prawdziwym przesłuchaniem z wykorzystaniem praktyk stosowanych przez amerykańskich śledczych. Roger Brown zwraca uwagę na wszystko, od wykształcenia i doświadczenia zawodowego poprzez mowę ciała po ubiór i perfumy, których używa poszukujący pracy. Przede wszystkim jednak interesuje go, jakie dzieło sztuki kandydat ma w domu. Musi to wiedzieć, by móc je ukraść.

Więcej na moim blogu: Szufladopółka
http://szufladopolka.blogspot.com/2013/08/owcy-gow-jo-nesbo.html

Jak przygotujesz się do rozmowy kwalifikacyjnej? Zrobisz wywiad na temat przyszłego pracodawcy? Zapoznasz się z polityką firmy? A może podkoloryzujesz swoje CV? To ostatnie nie przejdzie, jeśli firma, w której chcesz pracować zleciła znalezienie pracownika agencji rekrutacyjnej, w której łowcy głów takich, jak ty, zjadają na śniadanie.

Główny bohater powieści Nesbo, Roger...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Za górami, za lasami, w niedostępnej krainie król srogi córę swą nadobną w brylantowej wieży z kości słoniowej uwięzić kazał. Niezwyciężonego rycerza, o czarnym sercu, dla ochrony przed chmarą zalotników jej przydał i smoka srogiego przy wieży ulokował. Jednak piękny i mężny królewicz niczego się nie uląkł...

Tyle można przeczytać w oficjalnych kronikach, ale wiemy przecież kto płaci kronikarzom.
Naprawdę było tak:

Król, owszem srogi, córa... o całkiem miłej aparycji, wieża – średni standard niedofinansowanego dewelopera, niezbyt kwalifikowany strażnik, a smok... A smok był faktycznie srogi. I paskudny…

Tyle za wydawcą. Teraz ja.

Żałuję, że przeczytałam tę książkę...zanim wyjechałam to urlop. To jest podręcznikowy przykład książki, którą powinno się czytać siedząc na pomoście nad jeziorem. Choć przez nagłe ataki śmiechu istniałoby prawdopodobieństwo wpadnięcia do tego jeziora. Ale czytałam w moim kącku, więc wierzę, że jej nie sprofanowałam.
Zbiór zabawnych opowiadań tworzących spójną całość, przy czym jedno jest lepsze od drugiego. Lekkie i przyjemne, czyta się w okamgnieniu.
Jeśli wydaje wam się, że wiecie coś o zamkniętych w wieży księżniczkach, pilnujących je smokach i/lub strażnikach to polecam lekturę. Bo pewnie nic nie wiecie.
Więcej na moim blogu:
http://szufladopolka.blogspot.com/2013/08/o-smoku-ksiezniczce-i-strazniku-czyli.html

Za górami, za lasami, w niedostępnej krainie król srogi córę swą nadobną w brylantowej wieży z kości słoniowej uwięzić kazał. Niezwyciężonego rycerza, o czarnym sercu, dla ochrony przed chmarą zalotników jej przydał i smoka srogiego przy wieży ulokował. Jednak piękny i mężny królewicz niczego się nie uląkł...

Tyle można przeczytać w oficjalnych kronikach, ale wiemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Podatek.Uchylać się czy... czytać?"
Liczba gwiazdek, którą chciałam przyznać tej książce rosła w miarę czytania. Długo wskaźnik zatrzymywał się na najniższej wartości, ale jak już skoczył to kilka oczek w górę naraz...

Monika dostała pracę w Urzędzie Skarbowym. Tym drugim Urzędzie Skarbowym. Magicznym. Główna bohaterka, rodowita rusałka (pierwsza córka od dziewięciu pokoleń), przez pomyłkę mianowana na maga, nie pogardziła posadą poborcy. W końcu dookoła „szaleje bezrobocie”. Do jej zadań należało więc ściąganie podatków. Czyli Nuda. I taka właśnie była książka do mniej więcej sto pięćdziesiątej-dwusetnej strony. Nuda, zero akcji, kiepski styl, drętwe dialogi.

Fakt coś, co rzekomo miało trzymać przy książce czytelnika, pojawiło się dość szybko. A była tym mianowicie tajemnicza księga, którą interesowali się wszyscy w magicznym świecie, choć nikt nie wiedział, co w niej jest. Ale akcji podczas jej poszukiwania było tyle, co w książce telefonicznej. Nie powalał też styl, a powtórzenia, aż błagały o wspomaganie synonimami. Czytałam, bo jak zaczęłam, to przecież trzeba skończyć. I z takim przeświadczeniem przebrnęłam, wspominanie wcześniej niemal dwie trzecie całości. A potem, nie wiem, co się stało, albo autorka się rozkręciła, albo ja się w końcu wczułam, ale zaczęło mi się podobać....

Więcej na moim blogu:
http://szufladopolka.blogspot.com/2013/08/podatek-uchylac-sie-czy-czytac.html

"Podatek.Uchylać się czy... czytać?"
Liczba gwiazdek, którą chciałam przyznać tej książce rosła w miarę czytania. Długo wskaźnik zatrzymywał się na najniższej wartości, ale jak już skoczył to kilka oczek w górę naraz...

Monika dostała pracę w Urzędzie Skarbowym. Tym drugim Urzędzie Skarbowym. Magicznym. Główna bohaterka, rodowita rusałka (pierwsza córka od dziewięciu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy byłam mała moja ciocia miała w przedpokoju toaletkę z trzema lustrami - jedynym głównym i dwoma skrzydłami, które można było złożyć do wewnątrz. Uwielbiałam się przy tych lustrach bawić - odbicia odbijały się od odbić - wszędzie byłam ja, jak w salonie luster (nie żebym miała parcie na szkło, tudzież lustra :)).
W każdym razie, kiedy czytałam tę książkę, od razu przypomniała mi się toaletka mojej cioci.
Bo tak: Gregg Hurwitz, pisarz - autor kryminałów napisał kryminał, w którym głównym bohaterem był pisarz kryminałów, który został uwikłany w kryminalną zagadkę, postanowił ją rozwiązać i napisać o tym książkę - kryminał. Uff...,nie pomyliłam się?
Początkowo szło mi dość opornie: styl niekoniecznie do mnie przemawiał, dialogi co najmniej słabe. Ale później, albo autor się rozkręcił, albo mnie akcja wciągnęła, bo nawet czytało się przyjemnie. Na tyle nawet, że przeszło mi przez myśl, że słabe dialogi były celowe - wszak były w stylu przyjaciela głównego bohatera - spalonego sportowca. Nie mam niestety porównania z innymi książkami Hurwitza, więc nie wiem czy to styl jego, głównego bohatera - bo przecież to on "napisał" tę książkę, czy wspomnianego właśnie kumpla. I właśnie skojarzenie z lustrami i przemyślenia na temat celowego (?) słabego stylu, sprawiły, że zmieniłam swoją opinię z przeciętnej - na dobrą.

Kiedy byłam mała moja ciocia miała w przedpokoju toaletkę z trzema lustrami - jedynym głównym i dwoma skrzydłami, które można było złożyć do wewnątrz. Uwielbiałam się przy tych lustrach bawić - odbicia odbijały się od odbić - wszędzie byłam ja, jak w salonie luster (nie żebym miała parcie na szkło, tudzież lustra :)).
W każdym razie, kiedy czytałam tę książkę, od razu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opis na okładce zaprasza do zmysłowego świata wróżek i co jak co, ale zmysłowy ten świat to jest na pewno. Napięcie uczuciowe (żeby nie powiedzieć erotyczne) jakie zbudowała autorka pomiędzy Aislinn a Seth'em jest godne podziwu. W ogóle książka jest bardzo tajemnicza,ciekawa i pobudzająca wyobraźnię, jak na fantasy przystało.
Wielbiciele gatunku powinni być zadowoleni, a już na pewno fani paranormal romance, bo wśród przeczytanych przeze mnie książek tego typu, ta zdecydowanie jest najlepsza.
Duży plus za listę piosenek, przy których tworzyła pisarka, choć szkoda, że nie zamieścili info o tym na gdzieś początku lub na okładce książki. Nie mam zwyczaju zaglądać na ostatnie strony, więc nic o owej liście nie wiedziałam, dlatego nie mogłam słuchać tych piosenek podczas lektury, tylko dopiero po przeczytaniu. Mimo to pomysł świetny. Książkę ogólnie polecam i rozglądam się za kolejnymi częściami.

Opis na okładce zaprasza do zmysłowego świata wróżek i co jak co, ale zmysłowy ten świat to jest na pewno. Napięcie uczuciowe (żeby nie powiedzieć erotyczne) jakie zbudowała autorka pomiędzy Aislinn a Seth'em jest godne podziwu. W ogóle książka jest bardzo tajemnicza,ciekawa i pobudzająca wyobraźnię, jak na fantasy przystało.
Wielbiciele gatunku powinni być zadowoleni, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Może i oceniłabym ją lepiej, gdyby teorie spiskowe i wszechobecne symbole byłyby dla mnie nowością, ale znam je z innych książek (Dan Brown) i dostępnych w sieci filmików. Nie mogłam więc rozwiązywać zagadek z Yeal, bo znałam ich rozwiązanie.. Drażniły mnie też fragmenty bloga pomiędzy akcją, nie mówię, że nie podobało mi się co w nich było napisane, ale raczej to, że wybijały mnie z rytmu czytania. Ale duży plus za zakończenie, mistrzowskie :)

Może i oceniłabym ją lepiej, gdyby teorie spiskowe i wszechobecne symbole byłyby dla mnie nowością, ale znam je z innych książek (Dan Brown) i dostępnych w sieci filmików. Nie mogłam więc rozwiązywać zagadek z Yeal, bo znałam ich rozwiązanie.. Drażniły mnie też fragmenty bloga pomiędzy akcją, nie mówię, że nie podobało mi się co w nich było napisane, ale raczej to, że...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kwiat pustyni. Z namiotu Nomadów do Nowego Jorku Waris Dirie, Cathleen Miller
Ocena 7,4
Kwiat pustyni.... Waris Dirie, Cathle...

Na półkach:

Nigdy nie lubiłam biografii. Tylko nie wiem dlaczego skoro nigdy wcześniej żadnej nie przeczytałam... Miałam jakąś dziwną blokadę i wrzuciłam je do worka "nielubianych gatunków" razem z podręcznikami, książkami popularno-naukowymi czy poradnikami. Czyli uważałam, że wieją nudą... I to właśnie z nudów czy też braku innej lektury pod ręką a za to z ogromną ilością czasu, zmierzyłam się z "Kwiatem Pustyni" I nie mogę sobie wybaczyć, że nie przeczytałam tej książki wcześniej. Jest wstrząsająca!!! I więcej nie potrafię napisać. Może jak ochłonę. Choć przeczytałam ją już jakiś czas temu, a do napisania recenzji zabieram się już nie wiem który raz z kolei.

Nigdy nie lubiłam biografii. Tylko nie wiem dlaczego skoro nigdy wcześniej żadnej nie przeczytałam... Miałam jakąś dziwną blokadę i wrzuciłam je do worka "nielubianych gatunków" razem z podręcznikami, książkami popularno-naukowymi czy poradnikami. Czyli uważałam, że wieją nudą... I to właśnie z nudów czy też braku innej lektury pod ręką a za to z ogromną ilością czasu,...

więcej Pokaż mimo to