Ostatnia gospoda. Zapiski

Okładka książki Ostatnia gospoda. Zapiski Imre Kertész
Okładka książki Ostatnia gospoda. Zapiski
Imre Kertész Wydawnictwo: W.A.B. biografia, autobiografia, pamiętnik
320 str. 5 godz. 20 min.
Kategoria:
biografia, autobiografia, pamiętnik
Tytuł oryginału:
Letzte Einkehr: Tagebücher 2001-2009 mit einem Prosafragment
Wydawnictwo:
W.A.B.
Data wydania:
2016-01-31
Data 1. wyd. pol.:
2016-01-31
Liczba stron:
320
Czas czytania
5 godz. 20 min.
Język:
polski
ISBN:
9788328021808
Tłumacz:
Kinga Piotrowiak-Junkiert
Tagi:
choroba krytyka literacka literatura faktu Nagroda Nobla pamiętnik pisarstwo pisarz samotność sława starość twórczość wspomnienia
Średnia ocen

6,5 6,5 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,5 / 10
35 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
272
271

Na półkach:

Jeśli ktoś, na przykład ja, spodziewał się po tej pozycji czegoś równie genialnego jak „Dziennik galernika”, po skończonej lekturze z pewnością będzie musiał zmierzyć się ze sporym rozczarowaniem. Kolejny dziennik Imre Kertesza daleki jest bowiem od błyskotliwości poprzedniego dzieła. Jakie zatem są zapiski „Ostatniej gospody”? Najlepsze słowo, jakiego można użyć, to: gorzkie, tak gorzkie, jak tylko może być kończące się życie człowieka, który wcale kończyć go nie chce. Ostatnia książka węgierskiego noblisty to kompozycyjny chaos, w którym miesza się narastająca świadomość wewnętrznej niemocy z przebłyskami wciąż tlącego się literackiego geniuszu. To trywialny zapis codzienności człowieka, który analizuje własne osuwanie się w kierunku końca. Końca pisarstwa, które jednoznaczne jest dla Kertesza z końcem życia. To bolesna droga, która tylko na chwilę umilają przynależne nobliście honory, żona oraz ukochana muzyka.

Dla każdego, kto czytał „Dziennik galernika”, regres pisarski autora jest aż nadto widoczny. „Ostatnia gospoda” przybiera momentami charakter przewodnika po restauracjach i salach koncertowych. W tym życiu na świeczniku autor dostrzega jedną z przyczyn własnego literackiego upadku (samotność i niezrozumienie jak element niezbędny do tworzenia wielkich dzieł),ale nie potrafi go sobie odmówić. To w sumie całkiem ludzkie i zrozumiałe, że człowiek o takim życiorysie, takich kolejach losu, zapragnął skorzystać z życia, które nagle otwarło przed nim światowe salony. Po latach wegetacji w socjalistycznym skansenie, świat Zachodu jawi się niczym ziemia obiecana, przyjmująca do swego łona kolejnego wygnańca. W mojej ocenie jednak, cały problem Kertesza polega na tym, że siłą jego poprzedniego dziennika była właśnie egzystencjalna prawda, która wynikała z jego losów jako ofiary obu dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Oba obdarły go z życia – naziści próbowali pozbawić go realnie, komuniści poprzez zawładnięcie umysłem. Kertesz-noblista zdaje się zatracić tą wyjątkową moc swojego życiorysu. W „Ostatniej gospodzie” jawi się raczej jako obywatel świata, przedstawiciel wysokiej kultury, o którym, gdyby nie liczne wtręty dotyczące Holocaustu, nigdy nie moglibyśmy powiedzieć, że był więźniem Auschwitz. Choć może to zbyt daleko idąca interpretacja? Może rzeczywistość była bardziej przyziemna i po prostu wybitny pisarz najzwyczajniej w świecie zestarzał się, przytłoczony kolejnymi chorobami i troskami? Prawda pewnie leży gdzieś pośrodku.

Tak jak wspomniałem, zapiski z ostatnich lat Kertesza przesiąknięte są głębokim pesymizmem. Dotyczy on zarówno życia autora, jak i otaczającej go rzeczywistości. Ofiarą swoistej mizantropii stają się szczególnie rodzime Węgry, choć stosunek Kertesza do narodowości z pewnością jest bardziej złożony, niż mogłoby to wynikać tylko z zastosowanej terminologii. Równie negatywnie autor wypowiada się o przyszłości Europy, dostrzegając jej słabość w stosunku do zagrożenia wojującym islamem i niekontrolowanej imigracji, z wolna podważającej jej fundamenty. Przy tej okazji można odkryć dość ambiwalentny, żeby nie powiedzieć mocniej - czołobitny, stosunek Kertesza do państwa Izrael i konfliktu na Bliskim Wschodzie. W pewnym sensie męczące dla czytelnika stają się dywagację noblisty, gdy raz po raz wieszczy kolejne Auschwitz. Rozumiejąc traumatyczną przeszłość autora, naprawdę trudno pogodzić się z zastosowaną w „Ostatniej gospodzie” logiką, która sprowadza wszystko do nieuchronnej powtórki Holocaustu. Są to raczej projekcje skrytych lęków autora. W jakimś sensie zrozumiałe, ale jednak budzące mocny sprzeciw.

W czym zatem tkwi wartość ostatniej książki Imre Kertesza? Aby ją dostrzec, trzeba książkę potraktować, jako studium własnego odchodzenia z tego świata, jako analizę kolejnych wypadających z ludzkiej budowli cegiełek, która była nie tak dawno wybitnym pisarzem i świadkiem historii. Ta dekompozycja staje się tym boleśniejsza, że zachodzi w chwili, kiedy właściwie człowiek ten pokochał życie. Kochająca żona, wierni przyjaciele, rzesze wielbicieli, spotkania autorskie – to wszystko nadaje smak życiu w momencie, gdy człowiek powoli zaczyna go zatracać. Stąd całe zgorzknienie autora, stąd myśli kierujące się ku najbliższemu oknu. Rzecz, której nie możemy zatrzymać, musimy sobie obrzydzić, aby jej utrata bolała nas jak najmniej. Kertesz obrzydza sobie życie chyba właśnie dlatego, że Nobel pozwolił mu poznać jego prawdziwy smak. Węgierski pisarz daje nam zatem kolejną lekcję egzystencjalnej prawdy o życiu, która zawarta jest niejako na marginesie warstwy literackiej jego dzieła.

Komu można polecić „Ostatnią gospodę”? Szczerze powiedziawszy - nie wiem. Poza kilkoma cennymi uwagami i trafnymi aforyzmami, brak w niej głębszej mocy wyjaśniającej rzeczywistość, a sama kompozycja dzieła pozostawia spory niedosyt. Dlatego chyba sięgną po nią głównie osoby chcące domknąć literacki dorobek Imre Kertesza.

Jeśli ktoś, na przykład ja, spodziewał się po tej pozycji czegoś równie genialnego jak „Dziennik galernika”, po skończonej lekturze z pewnością będzie musiał zmierzyć się ze sporym rozczarowaniem. Kolejny dziennik Imre Kertesza daleki jest bowiem od błyskotliwości poprzedniego dzieła. Jakie zatem są zapiski „Ostatniej gospody”? Najlepsze słowo, jakiego można użyć, to:...

więcej Pokaż mimo to

avatar
291
226

Na półkach: ,

Już na początku autor zadaje fundamentalne pytanie – jeśli władza jest totalitarna, a ludzie totalnie się do niej dostosowują, dla kogo mamy opisywać człowieka poddanego totalitarnej władzy? Absurd polega na tym, że uznając iż Bóg umarł, piszemy, mówimy tak jakby istniał boski punkt widzenia.
Szybko też dochodzi do wniosku, że nie ma żadnej tajemnicy, jest po prostu duchowo-materialne ubóstwo, stagnacja historyczna, motłoch i polityczna niemoc.
U kresu drogi szanowny noblista nie osiągnął niestety mądrości mędrca. Zżera go nienawiść, pogarda, pycha i odraza. Nienawidzi Węgrów, Europy Środkowej, dzieci, zwierząt, Kościoła Katolickiego.
Tradycyjnie już – kocha Berlin, ceni Niemców, a w Budapeszcie widzi samych faszystów i antysemitów. Bez Żydów nie ma już kultury w Europie Środkowej, na jej miejsce wkroczył nikczemny nacjonalizm. Kto dziś potępia politykę Izraela, winny jest na równi z hitlerowcami. Nienawiści do Żydów nie da się porównać z niczym na świecie. Europa bezustannie myśli jak dokończyć holokaust.
Doprawdy trudno przebrnąć przez ten potok obrzydzenia, bufonady, szału i krzywdzących sądów nieznośnego, nadętego starca. Równie na siłę sfastrygowane fragmenty powieści jak i zapiski z dziennika, to medyczny przykład nie tylko starczego uwiądu, ale i spustoszenia poczynionego za sprawą duszy płonącej nienawiścią.

Już na początku autor zadaje fundamentalne pytanie – jeśli władza jest totalitarna, a ludzie totalnie się do niej dostosowują, dla kogo mamy opisywać człowieka poddanego totalitarnej władzy? Absurd polega na tym, że uznając iż Bóg umarł, piszemy, mówimy tak jakby istniał boski punkt widzenia.
Szybko też dochodzi do wniosku, że nie ma żadnej tajemnicy, jest po prostu...

więcej Pokaż mimo to

avatar
391
117

Na półkach:

Kertesz byłby świetnym instagramerem - często wspomina o wypadach do modnych restauracji, koncertach i wyjazdach. Jest jednak w stu procentach świadom, że styl życia, jaki przyszło mu wieść po zdobyciu Nagrody Nobla to tylko przeszkoda w tworzeniu. Przyznaje, że sukces i jego przymioty to w jego wieku to klątwa, a nie błogosławieństwo.
Apokaliptyczna wizja Europy i losu Żydów może odstraszać, jednak w kontekście przeżyć autora można to zrozumieć, a nawet docenić, bo już na początku XXI wieku dostrzegał falę -izmów zmierzających nad Europę.
"Ostatnia gospoda" to jednak w największym stopniu studium upadku. Kertesza docenia coraz więcej osób, jednak we własnych oczach jest starcem, przegrywającym powoli walkę z parkinsonizmem. Czytelnik staje się świadkiem tego upadku, ponieważ na przestrzeni 300 stron również styl wpisów znacznie się zmienia. Aż do końca książki epizody depresyjne przeplatają się z epizodami samouwielbienia. Równie niespodziewanie kurczy się świat pisarza - na ostatnich stronach nie znajdziemy już dywagacji na temat sytuacji politycznej Europy czy nienawiści do Żydów. Na ostatnich stronach jest już tylko śmierć.

Kertesz byłby świetnym instagramerem - często wspomina o wypadach do modnych restauracji, koncertach i wyjazdach. Jest jednak w stu procentach świadom, że styl życia, jaki przyszło mu wieść po zdobyciu Nagrody Nobla to tylko przeszkoda w tworzeniu. Przyznaje, że sukces i jego przymioty to w jego wieku to klątwa, a nie błogosławieństwo.
Apokaliptyczna wizja Europy i losu...

więcej Pokaż mimo to

avatar
957
794

Na półkach: ,

Zapiski z lat 2001 - 2009, fragmenty powieści, którą próbuje pisać Imre Kertesz - to składa się na ostatnią książkę Noblisty. Nie ma tu dat, jak w typowym dzienniku, z notatek można domyślić się, na jakim etapie życia jest pisarz.

Czytałam i "zanurzałam się" powoli w świat twórcy "Los utraconego". To raczej smutna i przygnębiająca lektura, ale bardzo prawdziwa. Spojrzenie starzejącego się pisarza, którego dotykają niedogodności wieku i postępującej choroby Parkinsona. Jednocześnie, obok myśli samobójczych, wciąż jest w nim wielka chęć tworzenia.

Wiele razy powraca tu do swych utworów, fascynacji muzycznych, opisuje okres "ponoblowski", rozważa kwestie związane z antysemityzmem, z kondycją Europy, Węgier, Stanów Zjednoczonych. Opisuje swoje rozliczne podróże i spotkania.

Nad tymi zapiskami czułam powiew śmierci, depresyjne nastroje Kertesza sprzyjały zapisywaniu takich myśli: "Życie jest pomyłką, której nie koryguje nawet śmierć. Życie i śmierć: każde z nich to błąd".
"Nie ma we mnie narracji i nie wiem, kiedy mija czas".
"Śmierć nadciąga, nadciąga, nadciąga...", "Człowiek mający zmysł dobrego smaku w moim wieku już nie żyje".

Lubię jednak taką niełatwą literaturę, a ponieważ poznałam Kertesza od końca, sięgam teraz po jego pierwszą, i chyba najważniejszą, powieść - "Los utracony".

Zapiski z lat 2001 - 2009, fragmenty powieści, którą próbuje pisać Imre Kertesz - to składa się na ostatnią książkę Noblisty. Nie ma tu dat, jak w typowym dzienniku, z notatek można domyślić się, na jakim etapie życia jest pisarz.

Czytałam i "zanurzałam się" powoli w świat twórcy "Los utraconego". To raczej smutna i przygnębiająca lektura, ale bardzo prawdziwa. Spojrzenie...

więcej Pokaż mimo to

avatar
631
65

Na półkach: ,

Dogasająca iskra, czyli "Ostatnia gospoda"

Zdanie najlepsze:
"To był zabawny pomysł losu, by gęsta zupa zwana Holokaustem trafiła w misce mojej powieści na krajowy stół".

Dzienniki pisarzy czyta się na własną odpowiedzialność. Są jak zaproszenia do miejsc, które zazwyczaj nie bez powodu pozostają zamknięte dla zwiedzających. Można trafić do niezbadanego wcześniej ukrytego przejścia lub tajnej komnaty, ale równie łatwo znaleźć się w odpowiedniku nawiedzonego domu, w którym straszą upiory pustki, jałowości i banału. Przypomina to nieco okazję do osobistego poznania ulubionego celebryty: początkowy entuzjazm może szybko przygasnąć, gdy okaże się, że nie dorasta on do naszych wyobrażeń. W wypadku pisarzy rzecz nie tylko w tym, że mogą nie mieć oni nic interesującego do powiedzenia, ponieważ powiedzieli już wszystko w swoich najlepszych książkach. Chodzi także o to, że pisarze to często niezbyt sympatyczni ludzie. Bywają mizantropiczni, cyniczni i przewrażliwieni na swoim punkcie. Ich dzienniki rażą nieznośną, kabotyńską autokreacją, gdy są nieszczere lub przynoszącym rozczarowanie dysonansem ("to naprawdę on?") gdy są szczere. Skoro jednak człowiek wpuszczany jest z widowni na zaplecze i ma okazję przyjrzeć się, jak wygląda bohater w garderobie, zanim nałoży sobie makijaż, przyklei uśmiech i wyjdzie na scenę, nie powinien się dziwić, że widok nie spełnia jego wyśrubowanych profesjonalnymi występami oczekiwań.

Imre Kertész to najbardziej uhonorowany (Nagroda Nobla) z wielkich "pisarzy Holokaustu". Dużo napisano o tym, że Zagłada, która dotknęła go osobiście, stworzyła go jako pisarza i zdruzgotała jako człowieka. Przygnieciony tym niewyobrażalnym ciężarem, nigdy się nie podniósł i zawsze cierpiał na syndrom ocalonego - chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie może się temu dziwić. W "Ostatniej gospodzie" spotykamy go u kresu sił i kresu życia. Nie jest to przyjemna lektura, lecz nie pocieszenia, czy rozrywki szuka się przecież w jego książkach. To w gruncie rzeczy zapis nieznośnie przedłużonej agonii starego człowieka, którego przy życiu utrzymuje głównie pisarstwo, inercja oraz strach przed śmiercią. Można te zapiski potraktować wzruszeniem ramion: ot, typowe przedśmiertne rzężenia wściekłego na żywych i młodych staruszka, którego opuszczają siły witalne i który dla świata ma tylko jeden komunikat: wszystko schodzi na psy. Czy może być coś bardziej banalnego? Cóż, w dużej mierze tak właśnie jest. "Ostatnia gospoda" to mroczne miejsce, w której karczmarz wylewa na swych gości żale i pluje żółcią. Nie doświadczy się tu literackich fajerwerków ani popisów elokwencji. Jeśli do niej wkroczymy, staniemy się świadkami szczegółowego sprawozdania z piekła starości, rozpaczy, twórczej niemocy, depresji, w którym toczy się desperacka walka o każdy nowy dzień, przy pełnej świadomości zbliżającego się nieuchronnie końca.

Czy warto zatem sięgnąć po tę przygnębiającą książkę? Myślę, że tak. Kertész metodycznie zapisuje pełzającą klęskę, której wcześniej czy później doświadczamy wszyscy. Jest niczym niestrudzony anatom bestii, która go pożera od środka. Bywa miejscami irytujący i męczący w swojej powtarzalności (człowieka zdrowego nużą przecież rozciągnięte na długie dni jęki umierającego),ale zarazem bardzo ludzki i, jak sądzę, autentyczny. Przywraca nam zagubioną świadomość skończoności, właściwe poczucie proporcji i szansę zrozumienia, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. To właśnie miał na myśli Heidegger, pisząc o byciu ku śmierci, o autentyczności jako metodzie odwrócenia zapomnienia Bycia. Od czasu do czasu przydaje się taka gorzka pigułka, która pozwala zatrzymać się na moment i spojrzeć wokół trzeźwiej, niż w robimy to w biegu. Nieważne jak wiele osiągnęliśmy, czy byliśmy wielcy, czy przeciętni, szlachetni czy podli, u kresu (o ile nie zdarzy się odpowiednio wcześnie),zanim zgaśnie iskra, wszyscy jesteśmy tylko bezradną masą rozkładającego się mięsa, coraz bardziej wydrążoną ze świadomości i coraz mniej estetyczną skorupą. Jak to ujął autor, "człowiek mający zmysł dobrego smaku w moim wieku już nie żyje".

Stare rany zadane pisarzowi przez życie nigdy się nie zabliźniły, a teraz się otwierają i Kertész wykrwawia się stopniowo na naszych oczach, brocząc słowami. Nie należy mieć do niego pretensji, że krwawi nie dość estetycznie i elegancko. Jest zatruty śmiercią bardziej niż większość jego czytelników i strony tej książki przesączone są gorzkim, trupim jadem. Przywołuje na początku rodzaj motta ze Stendhala: "Pamiętaj, żeby nienawiść i trwoga nie stały się treścią twojego życia”, ale nie jest wolny ani od jednego, ani drugiego. Znowu: czy można go winić?
Jeśli przyjrzymy się na chłodno jego zapiskom, zauważymy, że wśród lakonicznych relacji z codziennych czynności pojawia się, niczym powracające regularnie refreny, pięć głównych tematów: pisarstwo; stan zachodniej cywilizacji; Węgry; żydowskość i wpisana w nią Zagłada oraz strach przed śmiercią i pragnienie samobójstwa.

Pisarstwo zawsze było dla Kertésza koniecznością, ratunkiem i ucieczką ("Pisanie powieści to moja jedyna kryjówka…"). Trudno sobie wyobrazić jakim ciężarem musiała być dla niego pod koniec życia świadomość umykającej mocy twórczej. "Ostatnia gospoda" jest pod tym względem jak proza batalistyczna, opisująca ciężkie zmagania na froncie walki o ostatnią powieść. Kertész wątpi w swój talent i wątpi w sens tego, co osiągnął:
"Nic nie miało znaczenia; niczego nie udało mi się stworzyć; jedynym skutkiem życia było to, że mogłem poznać wyobcowanie, które oddziela mnie od życia. Już za życia byłem martwy". "Ponieważ w istocie wszystko jest daremne, tak pisanie, jak życie".
Autor "Losu utraconego" jawi się jako człowiek rozczulająco łasy na komplementy i wyrazy uznania, niczym debiutant, a nie noblista: drażliwy, pełen wątpliwości co do wartości swojej prozy, stereotypowo małostkowy i jadowity wobec krytyków, głęboko przerażony, że wszystko co stworzył, zostanie zapomniane. Znużony i zirytowany drobnymi przeciwnościami życia, zabierającymi mu cenny czas, odmawiającym posłuszeństwa ciałem, własnym brakiem asertywności, który zamienia jego życie w nieustanną podróż od konferencji do odczytu, od wywiadu do bankietu ("nie będę dłużej holocaustowym błaznem" - stwierdza w pewnym momencie). Narzeka na głupie pytania, "zawodowych uczestników konferencji" ("figury rodem z Czechowa"; „szakale konferencyjne”, żyjące z odczytów organizowanych na całym świecie),marne hotele, ciągłe zmęczenie i bezsenność. Pisarstwo to jego jedyne alibi, wymówka od śmierci.

Jeśli chodzi o drugi wątek, Europa i Zachód w oczach ocalałego z Holocaustu nie może jawić się jako sielanka, ale wizja Kertésza, wygrywana jest na pojedynczej, apokaliptycznej nucie, trąci powierzchownością i banałem. Cywilizacja się kończy, wszystko co wartościowe zginie lub już zginęło, nie ma już wielkich dzieł sztuki ani wielkich artystów, ludzie oddają się płytkiej rozrywce, nadchodzi ostateczna zagłada:
"Jest po prostu tylko materialno-duchowe ubóstwo, stagnacja historyczna, motłoch, polityczna niemoc".
Następuje centralizacja władzy i pieniądza, budowana jest nowa wersja autorytaryzmu. "Znowu nadchodzi era ,męskości, brutalny konformizm, może nawet wojna. Przede wszystkim faszyzm (czy jak go tam zwą)".
"Jest całkowicie jasne, że świat musi ulec zagładzie. Ale to tylko nakaz moralny. W rzeczywistości świat stoczył się, osiągając poziom zwierzęcy, i jest to proces nie do powstrzymania".
"Życie społeczne zmieniło się w potężną latrynę, dokąd ludzie przychodzą tylko po to, by się wypróżnić".
Kertész z jednej strony obawia się upadku demokracji i wyznaje, że jest świadomy ogromnego przywileju życia w obrębie zachodniej cywilizacji, ale z drugiej pisze, że "wielkość" była możliwa po raz ostatni w czasach Mahlera, bo w epoce demokracji dominuje mierność. Nie wiem, czy pisarz rozumie, że "wielkość", o której pisze ma, jak moneta, dwie strony. Jeśli orłem był Mahler, czy Beethoven, reszkę z pewnością stanowił Hitler, "Triumf woli", totalitarna megalomania i ostateczne rozwiązanie jako wstęp do pięknej, wielkiej i wiecznej Rzeszy. Izotymia rodzi mierność i pohistoryczny pokój. Megalotymia wielką sztukę i piece w Oświęcimiu. Tymczasem Europa w wizji Kertésza jest zamrożonym w czasie archetypem upadku: jak tonący transatlantyk, którego katastrofy wciąż nie dostrzegają bawiący się w sali balowej pasażerowie, ani niekompetentna załoga. Słyszymy od Kertésza starą, dobrze znaną pieśń, jaką wyśpiewywali niegdyś także jego prześladowcy:

"Dekadencja już dawno temu nadszarpnęła witalizm Europy, reprezentant kontynentu, 'inteligencja' zatacza się w świecie tak jak poruszający się kaczo syfilitycy minionego stulecia".

Ludzie w oczach pisarza to ledwo oswojone bestie, których okrucieństwo ma samouzasadniający się charakter. Jak w słynnym "wyjaśnieniu" niemieckiego żołnierza, relacjonowanym przez Marka Edelmana: "Tutaj nie ma żadnego 'dlaczego'":

"Ludzie są niczym zwierzęta, które od tygodnia nie dostały pokarmu. Teraz czekają tylko na przybycie orwellowskiej świni, Napoleona. Faszyzm, nazizm, komunizm itd., itd. nie mają przyczyn historycznych, ale zaistniały, ponieważ ludzie chcieli tych systemów i ich przywódców. I tyle, takie wyjaśnienie w zupełności wystarczy".

"Wczoraj w tramwaju pomiędzy ludźmi ogarnęło mnie wyraźne uczucie, że nie jestem wśród ludzi. Potem przyszło mi do głowy: chwileczkę, przecież właśnie tacy są ci ludzie, ten nowy człowiek, można powiedzieć, gatunek, jakiego nigdy dotąd nie było. Są niewiarygodnie brutalni. Ich tchórzostwo. Stadna tępota. Ich złośliwość względem indywidualności. Nieustająca, pałająca żądzą krwi gotowość do morderstwa, która objawia się natychmiastową reakcją na pierwszą oznakę słabości".

To rozgoryczenie, przerażenie i rozczarowanie wydaje mi się z jednej strony zrozumiałe i niepozbawione uzasadnienia, lecz z drugiej jednak jakoś uproszczone i nie do końca sprawiedliwe. Litania starczych lamentów na upadek kultury i cywilizacji rozlega się od tysięcy lat: w jakąż bezdenną otchłań wpadamy, skoro nasz upadek najwyraźniej nie może się skończyć? Czy nie przynieśliśmy jednak także światła? Czy naprawdę nie ma go już w nas ani trochę? Cóż, kasandrycznym nastrojom ulegają na starość nawet najbardziej przenikliwe umysły, jak choćby "późny" Lem. Oczywiście starzenie się nie sprzyja optymizmowi, rozkład własnego ciała zdaje być się jakoś skoordynowany z rozkładem otoczenia, a długie życie przynosi stopniowe rozczarowanie wszystkim, co niegdyś budziło entuzjazm, czy nadzieję. Czy jednak naprawdę nie ma jakiegoś punktu równowagi między fundamentalnym rozczarowaniem i zgorzknieniem, a naiwnym samooszukiwaniem się i eskapizmem? Czy istnieje jakaś nieodparta pokusa, by ujrzeć odbicie własnej zbliżającej się śmierci w śmierci całej cywilizacji? („Poczucie katastrofy czyha wokół mnie. Katastrofa świata? Prywatna katastrofa? Niebo milczy, moje otoczenie, organizm w ciszy pracują nad moim unicestwieniem”). By nie odchodzić samemu, a przynajmniej nie odchodzić ze świata, który nie zmierza w ciemność i beznadzieję? Jeśli "wszystko jest daremne", to czy chciałoby się przynajmniej odejść wśród huku walących się gmachów? Czy to jakaś forma emocjonalnej kompensacji własnego zniknięcia? Tego, że, mówiąc kapitalną frazą zespołu Hej ("Prędzej, prędzej") nasze życie to drzemka, z której świat przebudzi się i będzie trwał?

W interpretacji Kertésza Europa jest skazana na zagładę, bo nie wydobyła się z dziedzictwa Auschwitz, bo jest słaba i zniewieściała, bo akceptuje islamizację. Jeśli nawet Europejczycy się budzą, to jest już za późno:

"Nastaje morderczy świat, nacjonalizm, rasizm; Europa zaczyna rozumieć, dokąd doprowadzi ją liberalna polityka imigracyjna. Nagle ocknęli się, że gatunek zwierzęcia zwany społeczeństwem multikulturowym nie istnieje".

Europa to świat zhańbiony, zgwałcony, w którym Deutsche Oper zdejmuje z afisza "Idomeneo" Mozarta, bo fabuła może urazić islam.

No właśnie: wojujący i ekspansywny islam jest kolejnym ważnym tematem "Ostatniej gospody" i Kertész nie ma o nim - mówiąc najdelikatniej - najlepszego mniemania. W zasadzie to zdumiewające, że człowiek, który doświadczył najpotworniejszych przejawów rasizmu i nienawiści, sam ulega atawistycznym odruchom, nie dostrzegając jak bardzo zbliża się w swoim myśleniu do antysemickich schematów i przesądów. Pisze na przykład, iż "w kulturze islamskiej skłonność do fanatyzmu jest większa niż gdzie indziej" (jakby faktycznie istniała jednolita kultura islamska i jednolite "gdzie indziej"),ale najbardziej znamienny wydaje mi się poniższy opis:

"Wieczorny lot pełen ubogich Arabów, którzy przesiadają się w Budapeszcie na jakiś bliskowschodni rejs. Wyjątkowy rodzaj zbiedniałych rodzin, z kobietami o dużych głowach, agresywnie wyjącymi dziećmi; zamiast im współczuć, kojarzę ich z bombami i terrorem. Europa wkrótce zginie z powodu swojego liberalizmu, który potwierdził jej naiwność i skłonności samobójcze. Europa stworzyła Hitlera i po Hitlerze nie ma żadnych argumentów: na oścież otwarto bramy dla islamu, zabrakło odwagi, by rozmawiać dalej o rasie, wyznaniu, w chwili gdy wydaje się, że islam nie zna innego języka niż język nienawiści względem innych ras i religii".

Kertész wygłasza uwagi, które w mogłyby się znaleźć w ustach dowolnego europejskiego prawicowego polityka, czy ideologa (również w ustach budzących jego obrzydzenie przywódców węgierskich):

"Pisałbym o tym, jak muzułmanie zalewają, a później biorą w posiadanie i otwarcie wyniszczają Europę; jak Europa obchodzi się z tym wszystkim, z samobójczym liberalizmem i głupią demokracją; demokracją i prawem wyborczym dla szympansów. Zawsze jest taki koniec: cywilizacja osiąga stan nasycenia populacji i przez to nie tylko nie jest w stanie, ale już nawet nie chce siebie chronić; kiedy całkowicie bezsensownie wielbi własnych oponentów. Na dodatek wszystkiego nie da się powiedzieć oficjalnie. Dlaczego nie? Ta kwestia nie niepokoiłaby mnie, gdybym nie stał się człowiekiem 'życia publicznego'. Zaczynam rozumieć przymus, którym żywi się powszechne wielkie kłamstwo: po prostu niemożliwa jest walka z tym przymusem, bo polityk straci swoją popularność, i tak samo pisarz; kłamanie i samorezygnacja należą do dobrego tonu".

"Europa błaga islam o łaskę, od tej pokory ma czkawkę i wstrząsają nią dreszcze… Brzydzi mnie ta gra; Europę wyniszcza tchórzostwo i moralne zidiocenie, niezdolność do obrony i jawna moralna koleina, z której od Auschwitz nie umie się wydobyć… Rozpoczęła się powstaniem przeciwko wschodniej tyranii (wojna perska),a kończy kapitulacją przed najbardziej niegodziwą wschodnią potęgą (Palestyńczycy)…"

Jest w tym wszystkim jakaś trudna do zniesienia agresja, pogarda i brak wnikliwości, niegodne wielkiego umysłu i wielkiego pisarza. I piszę to jako człowiek, który daleki jest od islamofilii, czy entuzjazmu wobec idei "głębokiej wielokulturowości". Nie chodzi tu zresztą tylko o uprzedzenia antyislamskie, bo w innym miejscu Kertész pisze na przykład o Rosjanach w knajpce, że byli "nietypowi", bo "ani mafiosi, ani żebracy". Tym większy dysonans odczuwa się, czytając fragmenty poświęcone Węgrom, z którymi Kertész nie miewał, mówiąc delikatnie, zbyt ciepłych relacji. Czuł się tam w najlepszym wypadku niezrozumiany i lekceważony, a w najgorszym zaszczuty i znienawidzony: "Cokolwiek mówię, nie rozumieją mnie, cokolwiek powiedzą, ja nie rozumiem ich. Wytworzyła się między nami jakaś słodziutka pseudomowa, jakbym rozmawiał z chorymi na autyzm lub małymi dziećmi, oczywiście takimi, które mają pistolet w kieszeni".
Dominuje paranoiczny strach i poczucie zaszczucia:
"To złe zwierzęta, które się mnie wyrzekły, intelektualnie zhańbiły i po ludzku wyśmiewały, a teraz oficjalnie szykują się do jakiejś zemsty…"
Paradoksalnie pisarz wyrzuca swej ojczyźnie zaściankowość umysłową, jaka nie jest obca jemu samemu. Współcześni przywódcy Węgier mogliby się bowiem bez trudu i wahania podpisać pod opiniami Kertésza na temat słabej, zatrutej zniewieściałością i polityczną poprawnością Europy, którą wkrótce zniszczy rak islamizacji. Nie wiem, czy Kertész faktycznie nie dostrzegał tych mało chlubnych podobieństw, czy też udawał, że ich nie dostrzega. Faktem jest natomiast, że dla współczesnego polskiego czytelnika fragmenty poświęcone Węgrom muszą brzmieć niepokojąco znajomo, ponieważ pokazują trendy i mechanizmy, jakie z łatwością dostrzec możemy we własnym kraju. Kertész widzi zresztą, że problem nie ma charakteru narodowego, lecz dotyczy całego regionu Europy Środkowej i Wschodniej:

"Umowa społeczna krajów Europy Zachodniej głosi, że każda władza jest nadzorowana i nie może samowolnie szykanować ludzi. Mieszkańcy nie obawiają się systemu lagrów i obozów internowania, dyktatura mogłaby zaistnieć jedynie na drodze bezprawia, jeśli w ogóle by mogła – i aż do swego kresu musiałaby się liczyć ze swoim statusem nielegalności, i zostałaby później pociągnięta do odpowiedzialności. Wszystko to jest rezultatem procesów historycznych i aktywności społecznej. Natomiast w Europie Środkowej i Wschodniej demokrację proklamowano ponad głowami mieszkańców i procesy polityczne ostatnich dziesięciu lat dowodzą, że w każdej chwili będzie ją można odwołać. W krajach Europy Środkowej i Wschodniej jeszcze się nie potwierdziło, jakoby demokracja miała rację bytu; w tych krajach nie wykształcił się jeszcze zauważalny instynkt obronny przeciw despotyzmowi. Przeciwnie, rozwinęły się raczej te instynkty, które służą despotycznym zagrywkom, powstawaniu i trwaniu autorytarnej władzy".

"Tutaj, na granicy Europy i Azji, ten nowy świat po dekadach rosyjskiego wyjałowienia jest jak brutalne przebudzenie w misce zamarzniętej wody; teraz wszystkie mikroorganizmy budzą się w niej do życia i mnożą, karmiąc się wzajem krwią, czyhając na życie rywali, działając na ich szkodę, usiłują szybko przeżyć swoje półgodzinne życie".

Brzmi to bardzo znajomo i nie da się w Polsce czytać tych słów z pozycji neutralnego obserwatora, udając, że nas ten problem nie dotyczy. Podobne wrażenia ("to jest o Polsce!") miałem, czytając kolejne fragmenty: o "nieprzejednanej i bezpodstawnej nienawiści", która "włada ludźmi i nakręca ich w tym kraju", o hasłach na murach: „Nie prawica, nie lewica, chrześcijanin i Węgier" (zupełnie jak rodzime "Nie tęczowa, nie laicka, tylko Polska katolicka"),o nacjonalizmie ("jest jak reakcja obronna organizmu –powiedzmy, wysoka gorączka służąca zwalczeniu choroby, która zapominając o swoim pierwotnym przeznaczeniu, zabija człowieka”),czy o młodzieży akademickiej:

"Tamtejsze środowisko studenckie opowiada się za skrajną prawicą. Odraza wykręca mu twarz. Brać uniwersytecka wszędzie na świecie jest lewicująca, gdzieniegdzie skrajnie lewicowa, ale konformistyczną młodzież o zacięciu pronazistowskim spotykamy tylko w Budapeszcie. Razem z F. rozważaliśmy przyczyny, szukaliśmy wyjaśnienia. Na próżno. Nie wszystko ma swoje wyjaśnienie; niekiedy trzeba się zmierzyć z fatalnymi faktami; Węgry to taki fatalizm, na który nie ma wytłumaczenia, który nie ma sensu i jest, na tle Europy, jedyny w swoim rodzaju. Ludzie kurczowo trzymają się swojego fatum i przypuszczalnie poniosą klęskę bez zrozumienia, co było jej przyczyną. Zawsze tak było w tym kraju i może to jest ten właśnie fatalizm; nazwałbym to inaczej brakiem europejskiej inteligencji".

Znowu: patrząc na to z punktu widzenia nauczyciela akademickiego, odnosi się wrażenie, że Kertész pisze o Polsce. Jednak nie: po prostu stanowimy tylko część epidemii, która faktycznie ogarnia nasz region, a być może całą Europę.

Najbardziej jednak wstrząsające i - jak sądzę niestety trafne - są nie powyższe diagnozy, ale jedno krótkie, bolesne zdanie:

"Podbite narody muszą kogoś pokonać, żeby ich wstrętne dusze zostały zaspokojone".

Traumy, obawy, obsesje Kertésza zakorzenione są oczywiście w jego życiowym doświadczeniu i żydowskiej tożsamości. Kertész jako jednostka, którą niemal zabito, nie dostrzega u siebie przywar (pogarda, uproszczone postrzeganie ludzkich społeczności, moralny trybalizm),jakie dostrzega u innych. Kertész jako przedstawiciel wspólnoty, którą nieomal wymordowano, widzi Izrael jak bez mała Masadę, twierdzę oblężoną przez siły zła, czy raczej Zła. Cytowane powyżej sformułowanie odnośnie do Palestyńczyków jako "najbardziej niegodziwej wschodniej potęgi" brzmi niemal tak, jakby Izrael był Gondorem oblężonym przez siły Mordoru. W mojej ocenie autor "Fiaska" ponosi tutaj klęskę jako człowiek i jako Żyd: nie umie dostrzec tego, iż z Palestyńskiego punktu widzenia niegodziwą potęgę i Mordor stanowi Izrael. Słusznie pisze odnośnie Europejczyków w kontekście Holokaustu, iż "przyznanie się do morderstwa i uznanie własnej porażki jest początkiem każdego, wiele obiecującego życia, istnienia narodów także”. Nie wydaje się rozumieć jednak tego, iż Izrael ma również dług moralny (choć oczywiście, wbrew arabskiej propagandzie, nieporównywalny z Zagładą) zaciągnięty u Palestyńczyków. Generalnie, kiedy tylko pisarz podejmuje temat Izraela, czy Żydów, staje się w pełni przewidywalnym członkiem plemienia, niezdolnym do jakiejkolwiek głębszej refleksji, dystansu i introspekcji (to samo zresztą raziło mnie symetrycznie u Edwarda Saida, który poruszając kwestię Palestyńską zamieniał się z wyrafinowanego intelektualisty w topornego ideologa). I to, mimo całego ludzkiego zrozumienia dla jego losów i doświadczeń, bardzo jednak rozczarowuje, bo od intelektu takiego formatu oczekiwałoby się znacznie więcej. Mówiąc wprost, diagnozy Kertésza są momentami histeryczne i prymitywne: wszystko sprowadza się do "niemal genetycznego" antysemityzmu Europejczyków oraz tego, że Żydzi zostaną wymordowani w swoistej powtórce z Zagłady, jaka rzekomo zbliża się wielkimi krokami. Wizja ta powraca na kartach "Ostatniej gospody" jak mroczna mantra:

"Stało się dla mnie jasne, że Hitler swoją przerwaną pracę ukończy z pomocą Europejczyków: wymordują Żydów i tym razem nie będzie pobłażania, nie będzie ratunku".

"Bez wątpienia nie będzie spokoju, dopóki wszyscy Żydzi nie zostaną wymordowani".

"Świat szykuje się do zniszczenia Izraela i wymordowania pozostałych Żydów".

"Mordercza atmosfera Europy, obawiam się, chce zmieść z powierzchni ziemi Izrael".

"Moja dawna przepowiednia, że trzecie pokolenie przywróci nazizm i na nowo się z nim utożsami –niestety –okazuje się prawdziwa".

Winni są jednak nie tylko niegodziwi Palestyńczycy oraz krwiożerczy Europejczycy, szykujący nowy Holokaust. Problemem są także użyteczni idioci i zdrajcy, piąta kolumna, czyli liberalni Żydzi, ośmielający się krytykować Izrael i snujący nierealne wizje pokoju z Palestyńczykami:

"Dla mnie już dawno stało się jasne, dlaczego liberalni Żydzi cieszą się na całym świecie tak wielką antypatią. Ten specyficzny żydowski liberalizm nie jest niczym innym jak frustracją (przynajmniej w Europie Wschodniej),samonegacją, dogmatyzmem (częściej niż komunizmem),tchórzostwem i właściwie – a jakże –niszczeniem narodu, chociaż skoro to mówię, znaczy to co innego, niż gdyby powiedzieli to strzałokrzyżowcy".

Warto zwrócić uwagę na powyższy fragmentu: Kertész sam się tu najwyraźniej zorientował, że brzmi jak znienawidzeni polityczni przeciwnicy i jedyne co odróżnia te wypowiedzi to tożsamość artykułujących je podmiotów. Ten moralny relatywizm (ich nacjonalizm, pogarda i rasizm to przejaw barbarzyństwa, mój to uzasadniony światopogląd) jest dla mnie nieznośny i frustrujący. Gdy czytałem poniższy fragment, przeszedł mi po plecach dreszcz, bo Kertész używa tu przecież modelowej retoryki antysemickiej i figury "żydokomuny":

"Rozmyślałem (...) o tym osobliwym europejskim typie zwanym lewicą, propagatorach czerwonej zarazy posłusznych jej ślepym popędom i przyznajmy to, przeważnie żydowskiego pochodzenia. Tłusty czerwony szczur, skaczący u mych stóp, jest jednym z najbardziej charakterystycznych reprezentantów tego typu i dobrze ilustruje fakt, że komunista to w pierwszej kolejności charakter i postawa, a dopiero w dalszej kolejności przekonanie. Ten charakter jest typowym cywilizacyjnym wytworem późnej europejskiej dekadencji. Także on, tak jak faszyści, krytykuje podstawę swojej egzystencji. Zostańmy jednak przy komuniście: żydowska nadzieja, że w internacjonalizmie komunistycznej utopii także i żydowskość się rozmyje, a później zniknie – nadwątlona wskutek antysemityzmu Stalina i komunistów. I tak, ponieważ nie będzie już podmiotu ich miłości, ostanie się, a nawet ulegnie gradacji, nienawiść względem cywilizacji, która czyni ich egzystencję w ogóle możliwą. W czasie, gdy atakują „globalizację” i „imperializm”, solidaryzują się z narodami ciemiężonymi gospodarczo przez Amerykanów i Europejczyków, zapominając o tym, że sami też żyją na poziomie europejskich wyzyskiwaczy (...) Tego jednak nie przyjmuje on do wiadomości; walczy o sprawiedliwość, ponieważ swędzi go stara blizna wolności. Jeśli jest Żydem, przyznaje rację Palestyńczykom, jeśli nim nie jest – każdemu, kto niszczy znienawidzoną przez niego cywilizację".

Gdy zostawimy pisarstwo i politykę, pozostanie "jedynie" życie i śmierć. Przy czym życie u swego schyłku jawi się jako coraz bardziej pozbawione substancji i sensu, a nawet jego pozorów, śmierć natomiast ciągle przeraża, co sumuje się w nieznośną matnię: "Życie jest pomyłką, której nie koryguje nawet śmierć. Życie i śmierć: każde z nich to błąd". "Ostatnia gospoda" to przede wszystkim drobiazgowa relacja z przedłużającej się agonii ludzkiej muchy, bezradnie oczekującej na swego pająka. Kertész jeszcze się porusza w tej pajęczynie, powodowany resztkami instynktu samozachowawczego, ale już nie ma złudzeń i na kartach zapisków nikłe promienie światła przebijają przez zapadającą ciemność zaledwie kilka razy. Zasadą i fundamentem życia jest zło - powiada Kertész i zachowując elementarną uczciwość wobec siebie oraz rzeczywistości naprawdę trudno temu zaprzeczyć:

"Ilekroć widzę sposób funkcjonowania natury, tylekroć jest mi niedobrze. Gdzie jest mądrość Stwórcy? Stwórca bazuje raczej na zasadach z Auschwitz. Co prawda, rozmnaża gatunek, ale za cenę morderstwa; nie rozumie znaczenia nakazu przetrwania. Ale po co? Człowiek uczynił z Boga istotę moralną, przede wszystkim moralną, ale Bóg jest wszystkim, tylko nie tym. Nie da się z tego prawa niczego więcej wykrzesać. Bóg spogląda pogodnie, jak jego stworzenia się pożerają i przy tym bezlitośnie torturują. Ani w Bogu, ani w jego stworzeniach nie ma miłosierdzia. Podstawową zasadą życia jest zło".

"Jeśli raz zobaczysz, jak stado hien nagania ku śmierci, a potem pożera jeszcze żywe gnu, nie będziesz więcej tworzył iluzji na temat podstawowych reguł naszego istnienia".

"Auschwitz nadal trwa, wszędzie, we wszystkim".

Czy jest coś może nam dać nadzieję?
Bóg? "Gdyby istniał, byłbym wierzący". Poza tym gdyby istniał, przypominałby do złudzenia nadzorcę pomnożonego o całe rzędy wielkości Auschwitz.

Miłość? "Byłaby możliwa, ale nie istnieje..."

Co zatem pozostaje? Coraz bardziej nieznośne i puste życie. Poczucie wyobcowania, odgrywania niechcianej roli (błazen jako mędrzec),świadomość degeneracji fizycznej i umysłowej, świadomość klęski. Choroba Parkinsona. Depresja i nieustanny ból. Powtarzające się wyznania, że jest się złym człowiekiem.

"Nagle pojawiają się symptomy starości, z minuty na minutę konstatujesz, że potrafisz chodzić tylko pochylony, że boli cię kolano, nie możesz spać, zdolność koncentracji jest ograniczona, erekcja jest niezadowalająca".

"Wlokę ze sobą nowego człowieka, z którym nie mam nic wspólnego; jednak dla jego widzimisię muszę się zachowywać, jakbym nim był. Jego uśmiech zastyga na mojej twarzy, jego słowa wzbudzają we mnie obrzydzenie, jego wsparty serdecznością autorytet zwala z nóg. Noszę jego twarz, po której każdy mnie poznaje. Przede wszystkim zaś muszę znosić zwalające się na niego drwiny, nienawiść, pomyje, rozpaczliwe wybuchy złości największych ludzkich szumowin, urągającego, nienawidzącego i brudnego świata. W jakiej podłości się pławią, w jakim brudzie tarzają…"

"Nieprzerwanie towarzyszy mi poczucie hochsztaplerstwa, zachowuję się, jakbym był imitatorem własnej roli, każdy mój ruch jest wymuszony, mówię i nie mam nic do powiedzenia".

"Świat, niczym źle skonstruowany zamek z kart, powoli zawala się dookoła mnie, można by powiedzieć, karta za kartą. Powoli i ze znudzeniem przygotowuję się na koniec. Jestem znużony wszystkim i wszystkimi. Zwłaszcza samym sobą".

W tym stopniowym, nieubłaganym i nieodwołalnym dogasaniu iskry jest tylko kilka łatwych do przeoczenia momentów, gdy rozbłyskuje ona ponownie. Są jeszcze chwile, gdy pisarz odczuwa coś na kształt szczęścia. Raz pisze nawet, że kocha swoje życie i żal mu się z nim rozstawać: mogłoby go czekać jeszcze dużo spraw i radości. Zauważa, że otaczają go przyjaciele i wspaniała żona, że mieszka w miejscu, które kocha. Miejscem tym jest Berlin i fakt, że Kertész, ocalały z Holokaustu Żyd, tak się o nim wyraża, jest sam w sobie swoistym triumfem człowieczeństwa, jasną wysepką na niezmierzonym oceanie ciemności. Nie usłyszymy jednak tego od niego.

Iskra jednak musi zgasnąć. Wraca mrok, wraca depresja.

"Mój tryb życia przywodzi na myśl ślimaka szamoczącego się w śluzie, zmagającego ze swoją naturą na piaszczystej promenadzie. Powoli przestaję mieć coś do powiedzenia, powoli siebie zatracam…"

"Kiedy robię rozrachunek, nie mogę się łudzić: w moim życiu tylko krótkie epizody samotności przyniosły odrobinę radości: praca, tworzenie. Poza tym wszystko było pomyłką, tchórzliwą stagnacją; wszystkich oszukałem, głównie samego siebie…"

"Nikt mnie nie kocha i sam nikogo nie kocham… Leżę na skraju drogi jak porzucona szmata. Człowiek, pod którego postacią się ukrywam, jest wrogi i niegodny uwagi".

Nawet narzekanie i użalanie się nie przynosi mu ulgi, ponieważ przeszkadza w nim typowo pisarska introspekcja. "W rzeczywistości jestem rozpieszczonym, luksusowym emigrantem", pisze Kertész i oczywiście ma rację. Ulgi nie przyniesie też religia ani żadna filozofia, teoretycznie do tego stworzone ("Każda filozofia jest tyle warta, jak dalece oswobadza od lęku przed śmiercią lub przynajmniej każe nam zaakceptować myśl o niej").

Pozostają myśli o samobójstwie: podchodzenie do okna, by sprawdzić, czy odważy się skoczyć (nie, nie odważy się). Miotanie się między pokusą końca, a strachem przed nim ("Wiem już, że moim udziałem będzie każde upokorzenie i udręczenie, czekające biedaków, którzy choć o tym myślą, to jednak niczego nie robią; okazują się więc tchórzami i flejtuchami"). Dopóki w umyśle rodzą się nowe idee, szkoda go nieodwołalnie gasić. Z drugiej strony, czytamy "obawiam się, że jeśli będę dłużej zwlekał i się postarzeję, nie będę miał sił, by z sobą skończyć". O czym myśli Kertész w ciemnościach kina, na seansie filmu "Upadek"? Zazdrości nazistom, że mieli dostęp do fiolek z trucizną. Czy nie ma w tym jakiejś ponurej poezji, mimowolnego komentarza do absurdu życia? Śmierć mieszka w Kertészu na długo zanim weźmie go w posiadanie:
"Codziennie myślę o śmierci. Codziennie o śmierci myślę. O śmierci myślę codziennie".
"Często myślę o tym, że nie mam morfiny, nie mam absolutnie niczego na wypadek, gdy poczuję, że mógłbym zrobić to szybciej i z większym szacunkiem niż poprzez długie choroby, nędzną zapaść itd".
"Życie jest coraz trudniejsze i coraz bardziej deprymujące. (Zorganizować jakieś narkotyki, ale gdzie, gdzie, gdzie?)".
"W spojrzeniach kobiet patrzących na mnie znalazłbym wystarczający argument do samobójstwa".

"Ostatnia gospoda" to historia bez szczęśliwego zakończenia. Mówi wiele o nas wszystkich. Przychodzimy znikąd, trafiamy donikąd, rozbłyskujemy i dogasamy. Niczego nie zostawiamy, a jeśli nawet, to tylko na moment. Nie pytają nas o zgodę: "Nie zapominaj", mówi Kertész, "że nie jesteś na świecie z własnej woli, ale na skutek samowoli rodziców, którzy pofantazjowali sobie, jak będą się bawić z małym dzieckiem". Myślę, że doskonałym podsumowaniem tej pełnej bólu i rozpaczy historii pewnego pisarza i każdego z nas może być jedyne przewrotnie zabawne zdanie, jakie udało mi się odnaleźć wewnątrz tej karczmy (o inscenizacji dzieła Becketta):

"Dialogi były nudne, można powiedzieć –bez znaczenia, co mówiąc o Godocie, jest jednak absurdem".

Dogasająca iskra, czyli "Ostatnia gospoda"

Zdanie najlepsze:
"To był zabawny pomysł losu, by gęsta zupa zwana Holokaustem trafiła w misce mojej powieści na krajowy stół".

Dzienniki pisarzy czyta się na własną odpowiedzialność. Są jak zaproszenia do miejsc, które zazwyczaj nie bez powodu pozostają zamknięte dla zwiedzających. Można trafić do niezbadanego wcześniej...

więcej Pokaż mimo to

avatar
50
32

Na półkach:

dokładnie tak jak to opisał na okładce książki dziennikarz FAZ- "Trywialność stoi obok celnych obserwacji..." - nie warto

dokładnie tak jak to opisał na okładce książki dziennikarz FAZ- "Trywialność stoi obok celnych obserwacji..." - nie warto

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    101
  • Przeczytane
    42
  • Posiadam
    26
  • Teraz czytam
    2
  • Literatura węgierska
    2
  • Esej
    1
  • 2021
    1
  • Dzienniki
    1
  • ✔ Kertész Imre
    1
  • POWIEŚĆ
    1

Cytaty

Więcej
Imre Kertész Ostatnia gospoda. Zapiski Zobacz więcej
Imre Kertész Ostatnia gospoda. Zapiski Zobacz więcej
Imre Kertész Ostatnia gospoda. Zapiski Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także