Morza Wszeteczne

Okładka książki Morza Wszeteczne
Marcin Mortka Wydawnictwo: Uroboros Cykl: Morza wszeteczne (tom 1) fantasy, science fiction
412 str. 6 godz. 52 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Cykl:
Morza wszeteczne (tom 1)
Wydawnictwo:
Uroboros
Data wydania:
2013-09-25
Data 1. wyd. pol.:
2013-09-25
Liczba stron:
412
Czas czytania
6 godz. 52 min.
Język:
polski
ISBN:
9122161272292
Tagi:
morze piraci literatura polska wydawnictwo Uroboros

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,2 / 10
580 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
75
5

Na półkach: ,

Morza Wszeteczne były pozycją, której lekturę zaplanowałem już dawno, została ona jednak odłożona nieco w czasie na rzecz innych opowieści. Do czytania zabrałem się w chwilę po obejrzeniu serialu Black Sails, kiedy to poczułem spore zainteresowanie tematyką piractwa i żeglugi. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, iż sięgam po fantastykę, jednakże obiecujący opis znajdujący się na tyle okładki oznajmiający klarownie, że mam do czynienia z autorem, dla którego tematyka nie była pierwszyzną tym bardziej zachęciła mnie do rzucenia się w wir lektury. A że fantastyka, zwłaszcza fantasy, to od kilku dobrych lat główny nurt literatury po jaki sięgam, tym lepiej się składało.

Początek zdawał się być obiecujący, ot banda piratów obdarzona swojego rodzaju mutacją rozbija się w pierwszej kolejności po porcie Necroville, który chwilę potem zamienia się w pole bitwy, podczas której czytelnik staje się świadkiem wyraźnej dychotomii świata przedstawionego, w tym przypadku zmagań Demonów i Aniołów. Okej, może oklepane, ale jest potencjał, pomyślałem. Ważne, że są piraci.

A potem zaczyna się właściwa część opowieści i podróż wraz z załogą Błędnego Rycerza po bezkresie Mórz Wszetecznych.

W tym miejscu wspomnę, że jeżeli ktoś liczył na to, że przy tej książce przeżyje przygodę na pełnym morzu, a w napiętych żaglach usłyszy podmuchy wiatru, to srogo się zawiedzie. Myślałem, że doświadczę jakichś ciekawostek z dziedziny morskich zagrywek i manewrów. Psychologicznej rozgrywki pomiędzy dowódcami. Rozpaczliwej, nierównej walki na dwa fronty - z wrogiem i ogromem oceanu, żywiołami czyhającymi by porwać nieostrożnego śmiałka i ponieść go na dno. Akurat jeśli chodzi o to ostatnie, to w pewien sposób autor spełnił moje oczekiwania. Ale po kolei.

Bohaterowie pomimo posiadanych "supermocy" okazują się miałcy i w całości pozbawieni głębi, nudni i zupełnie przewidywalni, a przede wszystkim wulgarni ponad wszelką miarę. Czytając ich historię miałem wrażenie, że czytam w kółko to samo, a zmianie podlega tylko imię postaci opisywanej w danej chwili. I tak przez kolejnych czterysta stron przewija się jakiś Strup, Ognik czy inna pokraka, którzy prawdopodobnie w założeniu autora mieli stanowić kolorową zbieraninę zakapiorów, obdarzonych własnym indywidualnym charakterem oraz podkreślającą ich osobowość mutacją. Tymczasem porównując zachowania i dialogi pomiędzy tymi postaciami łatwo zauważyć, że nie różnią się one jedne od drugich, a imię Mandragory można byłoby używać zamiennie z ksywką dowolnego innego członka załogi, czego Odbiorca i tak by nie zauważył, a co nie miałoby moim zdaniem żadnego znaczącego wpływu na przebieg opowieści. Pomijam już marne, męczące opisy autora, informujące, iż na statku przebywało kilka tuzinów piratów (!), tymczasem każdorazowo opis ekipy sprowadzał się do wymienienia kilku tych samych imion oraz leniwego dopisku "i cała reszta", "wszyscy pozostali" i tak dalej, co za każdym razem pozostawiało rosnący niedosyt.

Jeżeli uważacie, że główny bohater, jakim jest Kapitan Roland zwany Wywijasem odcina się wyraźnie od całej tej reszty jakąś charyzmą, umiejętnościami żeglugi lub doświadczeniem w dowodzeniu ludźmi, to czeka was bardzo niemiła niespodzianka. Niestety, ale Rolanda na tle reszty załogi nie wyróżnia nic, za wyjątkiem nietypowej klątwy, której stał się ofiarą, dotyczącej jednej z jego macek a także nieubłaganie zbliżającego się Fatum. To chyba właściwie jedyny intrygujący i pomysłowy wątek w całej opowieści. Kapitan nie jest dowódcą takiej kategorii jak kroczący po trupach do celu, inteligentny kapitan Flint pojawiający się w serialu, który wymieniłem wcześniej albo znany szerokiemu gronu odbiorców kapitan Jack Sparrow, komediant, a jednak osoba, której losy chcemy poznać i której Odbiorca pragnie towarzyszyć. Zamiast tego spotykamy wulgarnego furiata, który węszy spisek wszędzie, a przede wszystkim pośród własnej załogi - po każdej utracie przytomności, bądź jakiejkolwiek innej nieobecności na pokładzie każdorazowo pojawia się epizod, w którym Roland Wywijas zgrywa groźnego dowódcę i za pomocą zmutowanych macek poddusza przypadkowo napotkanych członków własnego zespołu. Każda kolejna tego typu scena wywoływała u mnie spazmy z powodu narastającej chęci, by zakończyć czytanie właśnie w tym momencie, i to nawet bez kończenia kolejnego zdania.

A co na temat samego stylu? Moim zdaniem to chyba największy problem tego, powiedzmy, dzieła. Sądzę, że to on ma decydujący wpływ na to, w jaki sposób odebrałem całą powieść. Ja doskonale rozumiem, że aktualnie na topie są książki pisane "na luzie", gdzie język staje się dalece niezobowiązujący, gdzie wtrącane są wulgaryzmy. Rozumiem to i lubię, to nadaje takiej historii nieco większej dawki realizmu, prostoty, pozwala podkreślić humor i dosadność. Książka staje się bardziej przystępna i powinna przyciągnąć szersze grono odbiorców w każdym wieku.

Wszystko jest dla ludzi, jak to mówią, ale takie rzeczy trzeba umieć dawkować. W tym przypadku pan Mortka zwolnił wszelkie hamulce, rzucając mięchem na każdym kroku - a raczej miotając nim jak pieprzonym trebuszem na podroby. Każdy rozdział, każda strona, niemal każdy dialog były aż do oporu przesiąknięte wulgaryzmami i innymi niewybrednymi opisami, które moim zdaniem sprowadzają tę lekturę do poziomu totalnego rynsztoka. Na litość Boską, nawet nazwy własne typu Dupochlast lub Kozojeby świadczą o poziomie, jaki ta książka sobą reprezentuje. Nie wiem, czy takie upodlenie tego tekstu miało uczynić z niego literaturę rozrywkową? Jeśli tak, to do jakiego odbiorcy jest niby skierowana ta opowieść? O ile za kategorię wiekową Czytelnika uznać młodzież z poziomu bardzo kiepskiego gimnazjum, która to dopiero gdzieś po kątach zaczyna nieśmiało bluzgać i z tego śmieszkować, to autorowi udało się idealnie trafić w punkt. Tylko czy na pewno o to chodziło? Czy było warto?

W tym przypadku wulgaryzmów było tak wiele, że w zupełności przesłoniły postaci, fabułę, pomysł i wszystko pozostałe, dosłownie zniweczyły trud, jaki autor włożył w napisanie Mórz Wszetecznych. Dziwię się osobie, która dopuściła tę książkę do druku w takim stanie, bez przepuszczenia przez dodatkowy filtr odchamiający.

Niestety, ale opisywana przeze mnie pozycja tylko utwierdza mnie w osobistym przekonaniu o poziomie, jaki reprezentuje aktualnie polska literatura fantasy. Dla porównania mogę odesłać zainteresowanych w stronę klasyki, chociażby do Czarnej Kompanii G. Cooka, gdzie także opisywana jest kolorowa zgraja, każdy z członków posiada jakąś ksywkę, jest wyjątkowy. Podobieństwo do Mórz Wszetecznych, na pierwszy rzut oka, jest uderzające. Czytelnik czuje i zauważa łączące żołnierzy braterskie relacje, męską przyjaźń, która także polega na wzajemnych docinkach i wytykaniu błędów jednak bez jednoczesnego zalewania Odbiorcy hektolitrami płytkich wyzwisk i wulgaryzmów. Właśnie czegoś takiego zabrakło w książce Mortki, czegoś co prowadziłoby do zżycia się z bohaterami opowieści.

Podsumowując, zawiodłem się, oj bardzo się zawiodłem. Nie tego spodziewałem się po książce autora, określanego mianem "mistrza pirackiego fantasy". Gdy już opornie brnąłem przez kolejne epizody tego czytadła, do pochłaniania go motywowała mnie nie chęć poznania historii, ba, nawet nie chęć dotarcia do końca, lecz usilne pragnienie skomentowania efektów pracy autora. Przyznam, że koniec lektury przyjąłem z ulgą, książka powędrowała na półkę, gdzie już pozostanie. Niestety samotna, bo kolejnych części na pewno nie dokupię.

Morza Wszeteczne były pozycją, której lekturę zaplanowałem już dawno, została ona jednak odłożona nieco w czasie na rzecz innych opowieści. Do czytania zabrałem się w chwilę po obejrzeniu serialu Black Sails, kiedy to poczułem spore zainteresowanie tematyką piractwa i żeglugi. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, iż sięgam po fantastykę, jednakże obiecujący opis znajdujący się...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    1 284
  • Chcę przeczytać
    1 103
  • Posiadam
    378
  • Teraz czytam
    51
  • 2023
    42
  • Fantastyka
    40
  • Ulubione
    40
  • Audiobook
    37
  • Fantasy
    34
  • Audiobooki
    23

Cytaty

Więcej
Marcin Mortka Morza Wszeteczne Zobacz więcej
Marcin Mortka Morza Wszeteczne Zobacz więcej
Marcin Mortka Morza Wszeteczne Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także