Eugeniusz Bodo. „Już taki jestem zimny drań”

Średnia ocen

                7,2 7,2 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oficjalne recenzje i

Dla zimnego drania los niełaskawy…



4225 121 154

Oceny

Średnia ocen
7,2 / 10
230 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
75
44

Na półkach: , ,

"Za parę lat, kto wie?
Co spotka jeszcze mnie,
Więc póki czas, korzystam z życia,
Co będzie jutro, nie moja rzecz,
Nie patrzę naprzód, nie patrzę wstecz,
I jedno wiem, wiem, wiem, wiem,
Żyję dzisiejszym dniem,
Dziś, dziś, dziś, dziś,
To mi zaprząta myśl!" [1]

Za każdym razem, gdy słyszę piosenkę "Dzisiaj ta, jutro tamta" (z filmu "Piętro wyżej" z roku 1937) w wykonaniu Eugeniusza Bodo, mam łzy w oczach. Zacytowane przeze mnie słowa nowego znaczenia nabrały dla nas teraz, po latach, kiedy wiemy, jaki był jego późniejszy los.

Już na samym początku chcę napisać, że nie jest to zwykła recenzja. Przynajmniej nie dla mnie. Bo publikacja, którą recenzuję, nie jest dla mnie tylko jedną z wielu. Piszę więc nie tylko o samej książce i o jej bohaterze, ale także o moich uczuciach do niego, o moich wspomnieniach sprzed lat. Tekst jest długi, nie chciałam go skracać. Podaję dość dużo szczegółów, ale to w końcu biografia i wiadomo jak się skończy. Myślę, że to wszystko piszę po części dla siebie (i to nie tylko po to, żeby po jakimś czasie móc sobie niektóre rzeczy przypomnieć, po prostu czuję taką potrzebę), a po części dla innych. Może ktoś natrafi na ten tekst i dzięki niemu pozna lepiej tego wspaniałego aktora? Chciałabym więc przybliżyć Wam trochę jego sylwetkę.

Osoba Eugeniusza Bodo zafascynowała mnie kilkanaście lat temu. Była końcówka 1997 roku, miałam 13 lat. Już wcześniej gdzieś tam w tle przewijały się prezentowane w programie Stanisława Janickiego "W starym kinie" przedwojenne filmy, które czasem oglądałam z rodzicami. Pewnego dnia zobaczyłam zapowiedź filmu dokumentalnego "Za winy niepopełnione - Eugeniusz Bodo" również pana Janickiego. Nie wiem czemu, ale poczułam, że muszę go obejrzeć. Miał być on emitowany o nieludzkiej dla trzynastolatki porze, gdzieś w okolicach północy. Doczekałam. Film wywarł na mnie ogromne wrażenie, a Bodo zyskał kolejną wielbicielkę.

Do tej pory nie wiem, czemu to właśnie Bodo zainteresował mnie najbardziej. Były przecież inne gwiazdy przedwojennego kina. Były też w końcu i gwiazdy współczesne (koleżanki kochały się wtedy w Nicku Carterze z Back Street Boys). Ja jednak miałam nietypowy gust, byłam wtedy już wielbicielką Elvisa Presleya. Pamiętam, że któraś z koleżanek przy okazji rozmowy o Eugeniuszu zapytała się, kto będzie następny i stwierdziła, że wybieram sobie idoli z coraz odleglejszych czasów. Jak miały pokazać późniejsze dzieje moich fascynacji, jej słowa okazały się prorocze, bo pewnego dnia do grona moich bożyszczy dołączył też Fryderyk Chopin. A nie powiedziałam przecież jeszcze ostatniego słowa!

Rodziców chyba nawet nie zdziwiła moja prośba o to, by z okazji Św. Mikołaja podarowali mi koszulkę z wizerunkiem Bodzia lub Bodka (jak zwykłam o nim mówić). Posiadałam jedno jedyne małe zdjęcie wycięte z programu telewizyjnego. Zostało ono tam zamieszczone właśnie przy okazji omówienia wspomnianego przeze mnie wyżej filmu dokumentalnego. Poza tym miałam nagrane na kasecie trzy piosenki w wykonaniu Eugeniusza ("Ach śpij kochanie", "Już taki jestem zimny drań", "Umówiłem się z nią na dziewiątą"). Po jakimś czasie udało mi się też znów trafić na dokument pana Janickiego i nagrać go na wideo. Było to jednak już parę lat później. Na razie wróćmy jeszcze do tamtego pamiętnego roku.

Gdy zbliżał się grudzień, mama wzięła to nieszczęsne zdjęcie i zaniosła do punktu ksero, gdzie powiększyli je jak tylko się dało. Oczywiście ksero było wtedy czarno-białe, więc zdjęcie, w rzeczywistości w sepii, dużo straciło na jakości. Potem ta odbitka ksero (w jeszcze większym formacie) umieszczona została na koszulce. Można się domyślać, jak to wyglądało (piksele). Ale byłam taka szczęśliwa!

Kilka miesięcy później wybrałam się w tej koszulce w odwiedziny do koleżanki. Na ławce obok domu siedziała jej nieżyjąca już obecnie babcia. "Przecież to Bodo!" - zawołała do mnie (czy może nawet bardziej do samego wizerunku artysty) i uśmiechnęła się. A ja byłam dumna jak paw. I cieszyłam się, że pomimo kiepskiej jakości odbitki, można było poznać, kto jest na koszulce. Teraz nie mam już ani tego zdjęcia, ani koszulki, ale że czasy się zmieniły, dzięki internetowi od lat mam dostęp do fotografii, artykułów, piosenek, filmów (a to, że są np. na youtube świadczy o tym, że Bodo, czy ogólnie kino przedwojenne, nadal ma swoich wielbicieli). Natrafiłam też na tę moją ukochaną fotografię, którą wycięłam kiedyś z programu. Może kiedyś zamówię sobie nową koszulkę z tym zdjęciem?

Eugeniusza Bodo (podobnie jak i Elvisa Presleya oraz Fryderyka Chopina) nie muszę słuchać, oglądać codziennie, choć i tak się zdarza. Zawsze jednak, powtarzam, zawsze, noszę go głęboko w swoim sercu. Wiem, poleciałam tu patosem, ale naprawdę tak czuję.

Nie dziwne więc, że przy okazji czytania tej książki i pisania jej recenzji naszło mnie na takie zwierzenia i wspomnienia. Wprawdzie i podczas recenzowania biografii Presleya zebrało mi się na wspominki, ale były one głównie związane z tym, w jaki sposób zdobyłam tamtą książkę. Bo dostęp, choć nie taki łatwy, do książek o Elvisie miałam. A gdy nie tak dawno zainteresowałam się Fryderykiem Chopinem, też od razu miałam możliwość zapoznania się z wieloma publikacjami na jego temat. Książek im poświęconym jest bowiem setki. Kochany Bodek przez lata nie doczekał się biografii. Było to spowodowane m.in. niedopowiedzeniami związanymi z jego śmiercią. I teraz, gdy w dłoniach mam dzieło pana Ryszarda Wolańskiego, to nie tylko je czytam i oglądam, ale i przeżywam. Dla mnie to nie jest jedynie podróż w czasy Drugiej Rzeczypospolitej, ale też podróż do tych chwil, w których moje zauroczenie tą gwiazdą polskiego kina rodziło się, a następnie rozkwitało. I choć mam lat drugie tyle co wtedy, chyba z jednakową ekscytacją zareagowałam na prezent od męża w postaci tej książki, jak niegdyś na podarowaną mi przez rodziców koszulkę.

Wyprodukowałam już kilka akapitów, a o samej książce napisałam raptem kilka słów. Pora więc spróbować przejść do jej recenzowania. Na początek napiszę może parę zdań o autorze. Ryszard Wolański jest dziennikarzem muzycznym, pomysłodawcą Leksykonu Polskiej Muzyki Rozrywkowej, za którym to tytułem kryje się edycja radiowa, cykl telewizyjny, wydawnictwo multimedialne i książka, a także autorem wielu relacji z muzycznych imprez. Napisał książki takie jak "Sting. A short biography", "Krzysztof Klenczon", "Już nie zapomnisz mnie. Opowieść o Henryku Warsie:. Nie można zapomnieć i o tym, że jest laureatem wielu nagród (m.in. nagrody TVP, ZAiKS-u, Gloria Artis, Klio 2010) oraz stypendystą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz STOART-u.

Wzięłam więc książkę do rąk. Na obwolucie znajduje się zdjęcie Bodka z dogiem Sambo. A pisząc dokładniej - jest to przerobiona okładka tygodnika Kino z 1931 r. Pomysł na jej wykorzystanie uważam za bardzo dobry.

Książka podzielona jest na trzy główne rozdziały ("Miłe złego początki...", "Tak jak w kinie" oraz "A koniec..."), które dzielą się jeszcze na kilkanaście podrozdziałów. Przed nimi możemy przeczytać bardzo ciekawą przedmowę, która napisana została przez Bohdana Łazukę. Na końcu książki znajdują się jeszcze: "Postscriptum", Źródła, Wykaz ilustracji oraz Indeks nazwisk.

Bohdan Eugène Junod (bo tak się naprawdę nazywał, jego późniejszy pseudonim artystyczny to połączenie pierwszych sylab pierwszego imienia Bohdan oraz trzeciego imienia jego matki - Dorota) urodził się 29 grudnia 1899 r. w Genewie. Jego ojciec, inżynier Teodor Junod, był Szwajcarem, a matka, Jadwiga Anna Dorota z Dylewskich - Polką. W tym miejscu wspomnę, że Eugeniusz przez całe życie posługiwał się paszportem szwajcarskim, co miało potem wpływ na jego tragiczne losy.

Trudno określić, kiedy dokładnie państwo Junodowie dotarli do Polski. Zajmowali się oni prowadzeniem kino-kabaretu, więc kontakt ze sceną Eugeniusz Bodo miał już od najmłodszych lat. W 1907 r. ojciec utworzył teatr Urania, w którym miały miejsce także seanse kinematograficzne oraz kabaretowe. Mały Bohdan najpierw tylko się przyglądał, następnie zaczął występować. Jak się wkrótce jednak okazało, nie o takim życiu dla niego marzyli rodzice. Chcieli, by wstąpił do szkoły handlowej lub medycznej, nie miał jednak głowy do rachunków, a widok krwi przyprawiał go o zawroty głowy. "Ale gdy postanowiono, że powinien zakosztować, jak jest w kolejnictwie, uciekł z domu. Pociągiem". [2]

Jego debiut sceniczny miał miejsce w 1917 r. w poznańskim teatrze Apollo. Potem trafił do Lublina. W 1919 r. pojawił się w Warszawie, gdzie zaczął występować w teatrze Qui Pro Quo. "Teatr rozdzielał role, kreował postaci ze względu na ich cechy charakterów. Wrodzone i nabyte. I tak Hanka Ordonówna była wieczną amantką, Zula Pogorzelska naiwną blondynką, wesołkiem Mira Zimińska, Lopek Krukowski i Ludwik Lawiński specjalistami od wszechobecnych wtedy szmoncesów, zwariowanym ekscentrykiem Adolf Dymsza i eleganckim bawidamkiem Eugeniusz Bodo". [3] W tamtym okresie popularność zyskała m.in. wykonywana przez Eugeniusza piosenka "Titine". Kilkanaście lat później na jej melodię śpiewano przebój "Ten wąsik, ach, ten wąsik".

W 1925 r. zadebiutował w niemym filmie "Rywale", w którym partnerowała mu Elna Gistedt. a rok później wraz z Norą Ney zagrał w "Czerwonym błaźnie". W tym samym czasie nastąpił rozłam w Qui Pro Quo, efektem którego było utworzenie przez Konrada Toma teatrzyku Perskie Oko, w którym Bodo też występował. W sklepach muzycznych pojawiały się płyty z wykonywanymi przez niego piosenkami, które obecnie znane są nam jedynie z płytowych katalogów. Zagrał też w kolejnych filmach: "Uśmiech losu", "Człowiek o błękitnej duszy" (rola główna), "Policmajster Tagiejew", "Kult ciała" i innych. Nadal oczywiście podróżował z rewiami i koncertami. W tamtym okresie miało miejsce jedno tragiczne zdarzenie. Chodzi o spowodowany przez niego w ciemnościach na słabo oznaczonej drodze wypadek samochodowy, w którym zginął jego kolega z Perskiego Oka Witold Roland. Po upadku Perskiego Oka powstało Nowe Perskie Oko, a następnie Morskie Oko i Wesołe Oko.

Już wtedy miał opinię pracoholika. Bardzo się przykładał do swoich ról, nawet tych epizodycznych. Na ich temat wypowiedział się na łamach Kina, gdzie przeczytać można było: "- Nie jestem amantem i do ról tych nie czuję żadnego pociągu - mówił Bodo. - Ostatnio odrzuciłem propozycję grania w filmie, gdy przekonałem się, że proponowano mi rolę amanta. Interesują mnie role psychologiczne, lecz do tych krajowa produkcja jeszcze nie dorosła. Ażeby być amantem - ciągnął dalej Bodo - trzeba mieć naprawdę fascynujące warunki zewnętrzne". [4] Ciekawa jestem, czy naprawdę tak myślał, czy była to jedynie fałszywa skromność.

Po rozwodzie rodziców, a następnie śmierci ojca, Bodo sprowadził matkę do Warszawy. Grał w kolejnych filmach (m.in. "Na Sybir", "Wiatr od morza") i nadal występował na scenie. Dostawał wiele listów od wielbicielek i wielbicieli, na który to temat powiedział między innymi: "Z żadnego listu się nie śmieję, żadnego nie lekceważę, każdy traktuję poważnie. Przyznam się szczerze, że nauczyły i wciąż uczą czegoś bardzo potrzebnego i praktycznego. Im więcej w listach jest pochlebstw, tem większą zachowuję rezerwę, tem więcej ostrzę swój samokrytycyzm, bo przyjść może taki czas, gdy listy będę otrzymywać jedynie od... wierzycieli". [5]

W roku 1931 wspólnie z Michałem Waszyńskim (reżyserem) i Adamem Brodziszem (aktorem) powołał do życia wytwórnię filmową B-W-B (jak można się łatwo domyślić, jej nazwa pochodzi od pierwszych liter nazwisk trójki założycieli). Zrealizowane przez nią zostały filmy "Bezimienni bohaterowie" i "Głos pustyni". Zdjęcia do drugiego z nich kręcone były na terenie Afryki. Przygody ekipy podczas pracy i poza nią Bodo opisywał w listach drukowanych później w prasie. Najbardziej podobało mi się to, jak wybrnął z sytuacji związanej z zakazem filmowania Arabów podczas modłów (a taka scena była zaplanowana). Nie posłużył się (jak kilka tygodni wcześniej Amerykanie) łapówką, tylko... pewnym zręcznym podstępem.

Po wyprodukowaniu "Głosu pustyni" firma B-W-B przestała istnieć (względy finansowe). W jej miejsce powstała Urania-Film (nazwana tak na cześć kina, którego właścicielem był niegdyś ojciec Eugeniusza). Pierwszy film Uranii to "Jego ekscelencja subiekt". Piosenki z niego stały się przebojami, a Bodo został wybrany Królem Polskiego Filmu. Kolejnym obrazem, w którym wystąpił była "Zabawka". To z tego filmu pochodzi znana po dziś dzień piosenka pt. "(Ach te) Baby".

Eugeniusz był prekursorem reklamy w tamtych czasach w Polsce. Reklamował pastę do zębów, kapelusze, marynarki, buty, krawaty, prasę, czekoladki. Odmówił za to reklamowania wódki (był abstynentem). A jego kariera trwała w najlepsze. Zagrał w Pieśniarzu Warszawy (w którym zaśpiewał piosenki takie jak "Już taki jestem zimny drań" czy "Tylko z tobą i dla ciebie"), a następnie w kolejnych filmach: "Kocha, lubi, szanuje" oraz "Czy Lucyna to dziewczyna" (z którego pochodzi piosenka "O'key"). "Publiczność polubiła ten film za niewyszukaną, ale zręcznie poprowadzoną akcję". [6] Kobiety zwróciły oczywiście uwagę na scenę, w której Bodo rozebrał się.

Jeśli już jesteśmy przy kobietach, to oprócz Tahitanki Reri (o której napiszę za chwilę) żadnej nie udało się go zatrzymać przy sobie na dłużej (a i nawiązany romans z egzotyczną pięknością nie zakończył się szczęśliwie). Oto co miał na ten temat do powiedzenia: "Nie w miłości, lecz miłości jestem wierny. Wiem, że narażam się tem powiedzeniem płci pięknej, ale jako przysięgły "szwarccharakter" filmowy, mam nadzieję, że jakoś to będzie, wybaczą mi i nadal będą darzyły mnie swoją sympatią, tem bardziej, że jestem bardzo dyskretny". [7]

Reri, polinezyjska piękność odkryta przez pewnego niemieckiego reżysera, do Polski przybyła, aby promować film, w którym wystąpiła. Następnie miała wyruszyć w dalsze tournee. Nie wyruszyła. "Nieoficjalnie było już wiadomo, że Reri odwzajemnia wielkie uczucie, a Bodo szaleje ze szczęścia". [8] Wkrótce zamieszkała w mieszkaniu Eugeniusza, wraz z jego matką. Z czasem aktor coraz częściej pokazywał się z Reri publicznie. Wyprodukował też film (jego wytwórnia Urania nadal działała) "Czarna perła" (1934), w którym on i Reri zagrali główne role. Film ten cieszył się ogromnym powodzeniem, jednak gdy można go było oglądać w kinie, ich związek należał już do przeszłości. Reri wznowiła przerwane tournee, a Bodo wyruszył na występy do Palestyny. Potem unikał tematu młodej Tahitanki. Według niektórych osób na zerwanie miał wpływ alkoholizm Reri. Mogło być też tak, że niestały w uczuciach Bodo po jakimś czasie znudził się tym związkiem. Sama Reri do końca zachowała do niego ciepłe uczucia. W tym miejscu chcę napisać, że autor nie wybiela aktora, ani nie tłumaczy w żaden sposób jego zachowania. Tego, co rzeczywiście się stało, nie dowiemy się już nigdy.

Po powrocie z tournee zajął się pracą i przez jakiś czas unikał spotkań, można go było zobaczyć tylko na scenie. W 1937 odbył podróż do USA. Zagrał też w kolejnych filmach. Z jednego z nich ("Piętro wyżej") pochodzą m.in. takie szlagiery jak "Sex appeal" (w filmie wykonany przez Bodo w kobiecym przebraniu) oraz "Umówiłem się z nią na dziewiątą". W innym ("Paweł i Gaweł:) wraz z Adolfem Dymszą wykonał znaną dziś wszystkim kołysankę "Ach śpij kochanie" (jej autorami są Henryk Wars i Ludwik Starski).

Był nie tylko aktorem (filmowym i teatralnym) oraz właścicielem wytwórni filmowej, pisał też scenariusze, reżyserował i oczywiście nagrywał piosenki. W wolnym czasie zajmował się swoim hobby - zbieraniem znaczków i wyszywaniem makatek. Lubił też grać w brydża, bilard i jeździć na nartach. Uwielbiał mazurki wielkanocne. Jego wiernym towarzyszem był pies Sambo. Czasem imały się go żarty, z uśmiechem na ustach przeczytałam opowieść o tym jak nabrał kiedyś kelnera i co z tego potem wynikło. Cieszył się niesłabnącym uwielbieniem fanek. Henryk Wars wspominał: "Zanim dotarł do drzwi wytwórni Syrena Record, torował sobie drogę pośród piszczących panien, rozdając na lewo i prawo autografy". [9]

W filmie "Strachy" zagrał postać najbardziej podobną do siebie, co sam przyznał podczas rozmowy z reporterem Kina: "Bo Modecki proszę pana, to człowiek z krwi i kości, a nie żaden papierowy bubek. Kiedy patrzę mu w oczy, widzę w nich całe moje dotychczasowe życie, wszystkie teatralne dzieje, wzloty i upadki i cały ten szmat drogi, który przebyłem, aż do dnia dzisiejszego. (...) Chwilami zdaje mi się, że kręcę mój film biograficzny... ale, to sentymentalizm". [10] W kwietniu 1938 r. za zasługi na polu krzewienia polskiej kultury filmowej otrzymał Złoty Krzyż Zasługi, następnie zagrał w filmie "Za winy niepopełnione", a na wiosnę 1939 r. wspólnie z Zygmuntem Woyciechowskim otworzył kawiarnię Cafè Bodo.

Pracę nad filmem "Uwaga - szpieg!" przerwała wojna. Wspólnie z innymi ludźmi kopał rowy obronne, pracował też w kabarecie Tip Top. Już w październiku jednak postanowił wyjechać z Warszawy na wschód. Dotarł do Lwowa, który stał się zbiorowiskiem inteligencji z całej Polski. Rozpoczął współpracę z zespołem Henryka Warsa Tea Jazz. Artyści w nim zgrupowani objeżdżali ze swoimi występami tereny ZSRR, śpiewali głównie w języku rosyjskim. To z tamtego okresu pochodzą nagrania dwóch piosenek Eugeniusza: rosyjskich wersji "Tylko we Lwowie" oraz "Nic o tobie nie wiem". Sytuacja aktorów Tea Jazzu była coraz gorsza, ponieważ cały czas byli pod okiem opiekunów, którzy bacznie przyglądali się temu, co robią podczas koncertów. W tym miejscu chcę jeszcze wspomnieć o tym, że Eugeniusz przyczynił się do uratowania od śmierci rodziny Henryka Warsa. Wykorzystał swoją znajomość z szwajcarskim konsulem i zdobył dokumenty, które dostarczyła Niemcom siostra cioteczna Bodo. Dzięki nim Karola Warsowa wraz z dziećmi mogła opuścić mury warszawskiego getta.

Ostatnie zdjęcie zespołu Tea Jazzu, na którym znajduje się Bodo, zrobione zostało pod koniec maja 1941 r. w Odessie. Wkrótce potem (po ataku Niemiec na Związek Radziecki) Eugeniusz stwierdził, że "rezygnuje z udziału w propagowaniu polskości w języku rosyjskim i wraca do Lwowa, aby, jako obywatel Szwajcarii, kraju neutralnego, wykorzystać swój paszport do jak najszybszego opuszczenia terenu zbrojnego konfliktu". [11] Jak postanowił - tak zrobił. Gdy już był we Lwowie, napisał wniosek o umożliwienie mu wyjazdu z ZSRR do USA. Powołał się na swoje szwajcarskie obywatelstwo. I tu nagle informacje o nim urywają się.

Autor książki pisze, jak różne i wykluczające się wzajemnie wersje okoliczności jego aresztowania i śmierci krążyły (oficjalnie i nieoficjalnie) w czasie wojny i po jej zakończeniu. Z powodu sytuacji politycznej panowała zmowa milczenia, mówiono jedynie, że zginął w niewyjaśnionych okolicznościach po 1941 r., próbowano winą jego śmierci obarczyć Niemców. W jednej z audycji W starym kinie nadanej w 1972 r. Stanisław Janicki zachęcił widzów do nadsyłania na jego adres listów ze wspomnieniami o Eugeniuszu Bodo. Fragmenty niektórych z nich zostały opublikowane w książce :W starym polskim kinie". Inne, czyli te, które poruszały sprawę śmierci artysty, musiały pozostać w prywatnym archiwum Janickiego.

W 1989 r. w Moskwie ukazały się "Notatki więźnia". Ich autor, Alfred Mirek, wspominał w nich swoje więzienne losy. Napisał m.in. o swoim towarzyszu niedoli. Tą bratnią duszą, jak się można domyślić, okazał się Eugeniusz Bodo. Ryszard Wolański dużo miejsca poświęca też opisowi pracy, jaką wykonała daleka krewna aktora, Wiera Rudź, która o pomoc w ustaleniu losów siostrzeńca jej matki zwróciła się do Czerwonego Krzyża, Borysa Jelcyna i Lecha Wałęsy. Dalej autor pisze o kolejnych artykułach o artyście, które od czasu do czasu ukazywały się w polskiej prasie. W 1994 r. Wiera Rudź otrzymała odpowiedź od Czerwonego Krzyża. W liście zawarte były daty aresztowania (26 VI 1941 r.) oraz śmierci (7 X 1943 r.) jej krewnego, dołączono także dwie więzienne fotografie. Zarówno Ryszard Wolański jak i Stanisław Janicki (który wtedy pracował nad filmem dokumentalnym o Bodo) mieli okazję spotkać się z Wierą Rudź. "Film Janickiego 'Eugeniusz Bodo - za winy niepopełnione' zrealizowała Wytwórnia Filmów Oświatowych i Programów Edukacyjnych, a wyemitowała w 1997 roku Telewizja Polska na antenie Programu I". [12] Wtedy też Eugeniusz zyskał jeszcze jedną wielbicielkę, czyli mnie.

Film ten, jak autor książki zauważa, odpowiedział na pytania - kiedy i gdzie zginął nasz wielki aktor. Nadal jednak nie było wiadomo, za co i dlaczego spotkał go taki los. Następnie czytamy o tym, jak akta więzienne Bodo zostały ujawnione w sierpniu 2000 r. na łamach "Super Ekspressu". Choć moja rodzina nigdy tego czasopisma nie kupowała, wtedy nastąpił wyjątek i ja też mogłam się z tym zapoznać. Więcej - trzy lata później to właśnie jeden z artykułów z "Super Ekspressu" (bo ukazały się dwa) omówiłam w klasie maturalnej na lekcji WOS-u.

Wrócę jednak do książki. Ryszard Wolański sporządził pełne kalendarium wydarzeń w oparciu o dokumenty (począwszy od nakazu aresztowania, a na akcie zgonu skończywszy), które nazwał "kalendarium hańby". Możemy się z niego dowiedzieć, w jakich okolicznościach Eugeniusz został aresztowany i jak wyglądały jego więzienne losy. Po aresztowaniu przez NKWD 26 czerwca 1941 r. z Lwowa wywieziono go najpierw do Moskwy, potem (w lipcu 1941 r.) do Ufy, gdzie go przesłuchiwano. Następnie (w połowie 1942 r.) przewieziono go ponownie do Moskwy na dalsze przesłuchania. Ich zapisy były dla mnie szczególnie wstrząsające. NKWD wzięło sobie za cel to, by udowodnić, że był on szpiegiem. Przemawiało za tym m.in. to, że podróżował po wielu krajach, miał szwajcarski paszport, Polska Ambasada ubiegała się o niego, choć nie był obywatelem Polski (to zainteresowanie jego losem też było podejrzane). Poza tym tuż przed wybuchem wojny zaczął pracować nad filmem o szpiegostwie wojskowym. Władał wieloma językami, kilka razy odwiedził Niemcy. To wszystko oznaczało, że mógł być podejrzany o przynależność do wywiadów Polski i Niemiec. Śledztwo zakończono w listopadzie 1942 i skazano go na pięć lat kary w obozie pracy (do czerwca 1946 r.). W maju 1943 r. przewieziono go z Moskwy do Kotłasu (łagier w obwodzie archangielskim). Z opisu stanu zdrowia możemy dowiedzieć się, że był już wtedy skrajnie wycieńczony. Wtedy też pojawiła się szansa na jego zwolnienie. Niestety, sprawa utknęła, a sam Bodo nie doczekał wolności. Zmarł 7 października 1943 r. W akcie zgonu jako przyczynę śmierci podano zapalenie płuc i pelagrę.

W "Epilogu bez zakończenia" Ryszard Wolański wspomina m.in. o kolejnych artykułach, które ukazały się w prasie po roku 2000, a także o pracy Magdaleny Cytowskiej, absolwentki Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej i. A. Zelwerowicza w Warszawie. Pracę tę można odnaleźć w bibliotece uczelni. Może i mnie uda się ją kiedyś przeczytać? Autor podaje nawet numer, pod którym figuruje i pisze, że jest warta uwagi. Sporo miejsca Ryszard Wolański poświęca filmowi dokumentalnemu z 2008 r. pt. "Na tropach tajemnic. Bodo - śledztwo" Katarzyny Kąckiej. Ja widziałam go pod zmienionym tytułem ("Tragedia amanta") na antenie TVN w "Superwizjerze" w 2011. Z książki dowiedziałam się, że poza zmianą tytułu filmu, został on też skrócony. W październiku tego samego roku w Kotłasie odsłonięto pomnik, będący symboliczną mogiłą aktora. Fragmenty tych uroczystości można zobaczyć w kilkunastominutowym filmie "Requiem dla Eugeniusza Bodo" (jest dostępny na youtube).

W "Postscriptum" autor umieścił dwanaście pytań. "Może odpowiedzi na te pytania zapewnią spokój jego duszy. Jeśli je znajdziesz, Drogi Czytelniku, wpisz je w wolne miejsce" - pisze autor. [13] Ja na pewno mogę wypowiedzieć się na temat jednego z nich. "Dlaczego w świadomości młodych nie istnieje pamięć o Bodo?" Ależ istnieje! Są ludzie młodzi (w tym ja, rocznik 1984), którzy o nim pamiętają. A że grupa ta nie jest zbyt liczna? Nie szkodzi, nie o ilość przecież chodzi, prawda?

Dzieło Ryszarda Wolańskiego to coś więcej niż biografia. Z publikacji możemy dowiedzieć się też sporo o życiu estradowym, rewiach, przedstawieniach czy o filmach, w których grał Bodo. O każdym z nich jest sporządzona krótka notka. Są też biogramy osób, z którymi współpracował i się przyjaźnił. Brak bardzo szczegółowych informacji o życiu codziennym artysty wiąże się m.in. z tym, że Eugeniusz niezbyt lubił mówić o swojej prywatności (swe związki z kobietami utrzymywał raczej w tajemnicy).

Wiele mogłyby się od niego nauczyć niektóre dzisiejsze gwiazdy, opowiadające na prawo i lewo o swych najintymniejszych sekretach. Ryszard Wolański opisuje historię, jak to dziennikarz z tygodnika Kino spotkał aktora kiedyś w kawiarni, gdy siedział przy stoliku ze swoją towarzyszką oraz psem Sambo. Korzystając z okazji, zapytał go o pierwszą miłość i pierwszy pocałunek. Jak zareagował Bodo? Pozwolę sobie zacytować słowa tego recenzenta zamieszczone w książce: "Bodo uśmiechnął się jakoś dziwnie i tajemniczo, ni to z lekka ironicznie, ni to z pobłażaniem i spojrzał na swoją towarzyszkę, która - tak mi się przynajmniej zdawało - oblała się rumieńcem. Chwilę milczał, zaciągnął się kłębem dymu, wolno wstał, najbardziej szarmanckim ruchem wskazał na swoją towarzyszkę (sukę Sambo) i uroczyście rzekł: - Oto moja pierwsza miłość! Po czem uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy nieskazitelnie równych i białych zębów". [14]

Widać, że autor tej książki darzy aktora ogromną sympatią i szacunkiem, ale nie stara się go wychwalać ponad miarę. Wspomina też o jego nieudanych przedsięwzięciach (np. reżyserowanie filmu "Królowa przedmieścia"), pisze, że niektóre filmy z jego udziałem były bardziej udane, inne mniej. W publikacji znajduje się wiele ilustracji, fotografii (wiele z nich było mi wcześniej nieznanych). Są one umieszczone w całej książce (w bieli i czerni), a w jej środku jest jeszcze kilkunastostronicowa kolorowa wkładka. Chętnie przejrzą je nawet osoby, które nie potrzebują aż tak szczegółowych informacji o życiu artysty, a jedynie pragną zapoznać się z jego zdjęciami oraz z tym, jak wyglądały ówczesne plakaty filmowe, reklamy czy okładki programów rewii. Należy też wspomnieć o dobrej pracy, jaką wykonał Dom Wydawniczy Rebis. Nie znalazłam w książce błędów, literówek, a krój pisma jest czytelny i przyjazny dla czytelnika. W Internecie natrafiłam na opinie, że język, którym posługuje się autor bywa nużący. Ja tego nie odczułam. Książkę dosłownie chłonęłam, a nie czytałam. Nie wiem jednak, na ile wiązało się to ze sposobem narracji, a na ile z moją miłością do aktora.

Cieszę się, że ta biografia powstała, bo Eugeniuszowi się to należało. Nie była dla mnie też zaskoczeniem informacja, że książka "Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań" 9 listopada 2012 zdobyła tytuł "Książki Roku" w kategorii "Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku". W pełni na to zasłużyła!

Od uśmiechu, aż po łzy - tego wszystkiego doświadczyłam podczas jej czytania oraz w czasie pisania tej "więcej niż recenzji". Nie będę pisać komu i dlaczego polecam tę książkę. Sami musicie zdecydować, czy chcecie się z nią zapoznać. Zamiast tego recenzję tę pragnę zakończyć słowami, które wypowiedział Stanisław Janicki podczas odsłonięcia symbolicznej mogiły aktora w Kotłasie w 2011 r.:

PAMIĘTAJ, ŻE MY CIEBIE NIE ZAPOMNIMY. I ODPOCZYWAJ W POKOJU.

Ryszard Wolański, "Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań", Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2012.

Przypisy:

1. Fragment tekstu piosenki "Dzisiaj ta, jutro tamta", wykonywanej przez Eugeniusza Bodo w filmie "Piętro wyżej" (1987), słowa: Emanuel Schlechter, muzyka: Henryk Wars
2. s. 17
3. s. 23
4. s. 116
5. s. 148
6. s. 211
7. s. 216
8. s. 217
9. s. 304
10. s. 307
11. s. 333
12. s. 347
13. s. 385

"Za parę lat, kto wie?
Co spotka jeszcze mnie,
Więc póki czas, korzystam z życia,
Co będzie jutro, nie moja rzecz,
Nie patrzę naprzód, nie patrzę wstecz,
I jedno wiem, wiem, wiem, wiem,
Żyję dzisiejszym dniem,
Dziś, dziś, dziś, dziś,
To mi zaprząta myśl!" [1]

Za każdym razem, gdy słyszę piosenkę "Dzisiaj ta, jutro tamta" (z filmu "Piętro wyżej" z roku 1937) w...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    311
  • Przeczytane
    278
  • Posiadam
    115
  • Teraz czytam
    18
  • Ulubione
    15
  • Biografie
    13
  • Chcę w prezencie
    9
  • Dwudziestolecie międzywojenne
    5
  • Audiobooki
    3
  • Kino
    3

Cytaty

Więcej
Ryszard Wolański Eugeniusz Bodo. „Już taki jestem zimny drań” Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także