-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2017-12-10
2017-06-20
2016-09-17
2016-08-30
Jaki jest przepis na udane wakacje? Brak nudy! Jak to osiągnąć? Odwiedzić Szkocję, a dokładniej Applecross i jego mieszkańców albo łatwiej - przeczytać serię Sklepik Okamgnienie!
Wakacje Finleya jeszcze trwają, a na szkockim wybrzeżu w małym Applecross wciąż nie brakuje zagadek do rozwiązania, a to wszystko dzięki rodzinie Lilych, która zjawiła się wraz ze Sklepikiem Okamgnienie na początku lata. Wszystko zaczyna się, gdy z pastwisk giną owce. Finley, Aiby i Doug postanawiają zmierzyć się z rozwiązaniem zagadki ginących owiec, muszą najpierw odnaleźć busolę z Sherwood, która pomoże im zidentyfikować Zielonego Człowieka, głównego podejrzanego.
Jak widać, w drugiej części przygód Finleya zostaje bardziej zaangażowany jego starszy brat, Doug, który wcześniej pojawiał się jedynie epizodycznie, co mnie ucieszyło, bo daje to lekki powiew świeżości tej serii, w tej części Doug ma okazję znacząco pomóc Aiby i Finleyowi poszukiwaniach busoli, miejmy nadzieję, że i w następnej będzie miał jakiś swój udział w akcji. Busola z Sherwood nie jest jednak jedynym magicznym przedmiotem, który przedstawia nam w tej historii Pierdomenico Baccalario, mimo że okazuje się kluczowa w śledztwie. Autor jak zwykle okazuje się niezawodny w wymyślaniu coraz to bardziej interesujących narzędzi magicznych jak i ich wielu zaskakujących zastosowań, Sito Krytyki, które odsiewa najbardziej interesujące tematy w książce i przedstawia je w jasny sposób, czy Ciemna Torba mieszcząca przedmioty dowolnych rozmiarów jedynie nieznacznie mogą przybliżyć nam niezwykłą wyobraźnię pana Baccalario.
Cały świat przedstawiony w powieści jest umiejętnie nasiąknięty magią i tajemnicami, nikomu nie można tu ufać, atmosfera w miasteczku staje się coraz bardziej tajemnicza z każdą przewróconą stroną, a czytelnik podąża z ciekawością krok po kroku za Finleyem i jego wiernym psem Gałganem w poszukiwaniu sprawcy dziwnych wydarzeń, każdy element układanki jest w tym przypadku ważny, więc podczas lektury trzeba być bardzo uważnym. Nie jest to jednak trudne, prosty język, jakim napisana jest książka nie pozwala nam na nawet chwilowe znużenie.
"Busola snów" to świetna lektura nie tylko na lato, ale także na jesienne czy zimowe popołudnie, która pozwala całkowicie zapomnieć o tym, co się dzieje w naszym świecie i zamiast tego zaangażować się w niezwykłe wydarzenia odbywające się w malowniczym Applecross, chociażby po to, aby przypomnieć sobie jak piękne i pełne przygód mogą być wakacje.
http://uroczakraina.blogspot.com/2016/09/busola-snow.html
Jaki jest przepis na udane wakacje? Brak nudy! Jak to osiągnąć? Odwiedzić Szkocję, a dokładniej Applecross i jego mieszkańców albo łatwiej - przeczytać serię Sklepik Okamgnienie!
Wakacje Finleya jeszcze trwają, a na szkockim wybrzeżu w małym Applecross wciąż nie brakuje zagadek do rozwiązania, a to wszystko dzięki rodzinie Lilych, która zjawiła się wraz ze Sklepikiem...
2016-08-18
Nadszedł czas, by zakończyć historię o podróżach w czasie kilkunastoletniej Gwendolyn i jej towarzysza, Gideona. O ile w naszym świecie początek i koniec historii dzieli ponad 1000 stron trzech książek, o tyle w świecie głównych bohaterów wszystko wydarzyło się w ciągu zaledwie 3 - 4 tygodni. Po wielu chwilach niepewności zasłużyliśmy by poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Jednak wcześniej...
Gwendolyn jest w kompletnej rozsypce, po tym jak Gideon złamał jej serce, oznajmiając jej, że jedynie udawał, że jest w niej zakochany. Na domiar złego zbliża się bal, a wraz z nim konieczność kolejnego spotkania z nieprzewidywalnym hrabią de Saint Germain, który już niecierpliwie szykuje się do zamknięcia Kręgu. Co to oznacza dla podróżników w czasie? Gwen nie ufa zamiarom hrabiego, rozpoczyna też poszukiwania zaginionego chronografu z pomocą wskazówek dziadka, swojej rodziny, Leslie i Xemeriusa, stara się także znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego Lucy i Paul ukradli chronograf i uciekli. Wśród tego całego zamieszania dziewczyna będzie musiała się zmierzyć także z prawdą o samej sobie.
W finałowej części trylogii Kerstin Gier nie ma czasu na nudę, nie brakuje strojnych balów w przeszłości czy kolejnych zagadek, które są stopniowo rozwiązywane przez Gwendolyn i jej niezawodną przyjaciółkę Leslie, młodzi podróżnicy w czasie nie ustrzegą się natomiast spisków, zamieszane będą w nie osoby, których ani Gideon, ani Gwen nigdy by nie podejrzewali. Jest miejsce także i dla wielu zabawnych momentów, na przykład wtedy, gdy Charlotta śledzi swoją kuzynkę i jej pomocników przy poszukiwaniach chronografu, by móc poskarżyć się na dziewczynę dla Strażników z Temple, niestety jej wysiłki spełzną na niczym, dzięki świetnym pomysłom całej ekipy zaangażowanej w akcję. Autorka nie zapomniała także o miłosnych perypetiach głównych bohaterów i swoim delikatnym i zabawnym piórem przybliża nam kłótnie i powroty zakochanych.
"W rzeczywistości serca są zrobione z całkiem innego materiału. (...) Chodzi o materiał bardziej znacznie bardziej plastyczny i nietłukący, który zawsze odzyskuje swój pierwotny kształt. Wykonany według tajnej receptury. (...) Marcepan!"
Na ogromne uznanie zasługuje sposób, w jaki zostały rozwiązane chyba wszystkie tajemnice. Ani przy jednej nie domyśliłam się prawdy, więc przyjemność z czytania pozostała do samego końca. Kerstin Gier świetnie wybrała także postacie na zdrajców, trzeba być naprawdę doskonałym detektywem, żeby nie zostać zaskoczonym, gdy prawda wyjdzie na jaw. Szkoda mi tylko, że na koniec zabrakło chociaż jednego rozdziału o tym, jak ułożyło się życie głównych bohaterów trylogii, liczyłam na parę sugestii autorki w tej kwestii.
To już koniec podróży w czasie z Gwen i Gideonem, kłótni z Charlottą czy żartów Xemeriusa, będę miło wspominała tę trylogię, mimo że pierwsza i druga część nie do końca mnie do siebie przekonały, to właśnie dzięki "Zieleni szmaragdu" trylogia zyskała w moich oczach i teraz mogę zadowolona z lektury pomachać na pożegnanie bohaterom, mając nadzieję, że jeszcze przede mną wiele tak udanych zakończeń serii.
https://uroczakraina.blogspot.com/2016/09/zielen-szmaragdu.html
Nadszedł czas, by zakończyć historię o podróżach w czasie kilkunastoletniej Gwendolyn i jej towarzysza, Gideona. O ile w naszym świecie początek i koniec historii dzieli ponad 1000 stron trzech książek, o tyle w świecie głównych bohaterów wszystko wydarzyło się w ciągu zaledwie 3 - 4 tygodni. Po wielu chwilach niepewności zasłużyliśmy by poznać odpowiedzi na wszystkie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-15
Drugi tom "Trylogii Czasu" rozpoczyna się w tym samym momencie, na którym niespodziewanie zakończył się "Czerwień rubinu", Gwendolyn i Gideon całują się w kościele, ten miłosny początek jednak nie prowadzi do miłosnej sielanki głównych bohaterów, ponieważ ich miłość jest tym razem wielokrotnie wystawiona na próbę, głównie z powodu zmiennego nastroju młodego de Villiers, oprócz tego Gwen musi w krótkim czasie nadrobić braki w wiedzy o polityce, historii, poprawić maniery i swoje umiejętności taneczne, by dobrze wypaść na soirée w przeszłości u lorda Bromptona, podczas którego sam hrabia de Saint Germian chce z nią porozmawiać, a gdyby tego było mało, podczas jednej z elapsji dziewczyna spotyka swojego dziadka za jego młodości, który stara się jej pomóc w uzyskaniu odpowiedzi na niektóre z pytań.
Kontynuacja przygód Gwendolyn Shepherd niestety nie wywarła na mnie dużego wrażenia, szczerze mówiąc, wynudziłam się nieźle podczas lektury. Większą część książki zajmują opisy lekcji dobrych manier, użalanie się Gwen nad sobą, rozmyślanie o Gideonie czy nudne elapsje, podczas których główna bohaterka zazwyczaj spędza kilka godzin, siedząc w jednym pokoju. Znów zabrakło mi jakiegoś punktu kulminacyjnego i większego udziału wątku Paula i Lucy, którzy ukradli chronograf i w pierwszej części trylogii zaintrygowali mnie swoją historią. Pojawili się w książce dopiero w końcowym epilogu, oprócz tego jednego momentu nie brali oni udziału w akcji, więc więcej o skrywanej przez nich tajemnicy się nie dowiedziałam, być może autorka zdecydowała zostawić ich historię na ostatni tom trylogii. Szkoda, bo to właśnie na ich wątek najbardziej czekałam.
"To jest niestety niezaprzeczalna prawda, że zdrowy rozsądek cierpi tam, gdzie do gry wkracza miłość."
Wciąż jednak nie mogę uwierzyć, że Gwendolyn zadłużyła się w Gideonie po uszy w ciągu kilku dni od ich pierwszego spotkania. Trochę mi jej szkoda, bo nie może przestać o nim myśleć ani na chwilę, mimo tego, że chłopak dosyć często źle ją traktuje, ma niezłe huśtawki nastroju i raz kocha Gwen, a raz nie. Wątek miłosny w tej książce jest niestety dość naiwny, więc nie angażowałam się za bardzo w perypetie związku nastolatków, było mi raczej obojętne, co przeżywają, jedynie pod koniec książki, gdy dziewczyna dowiaduje się, jaki był prawdopodobny powód miłości ze strony Gideona, zostałam zaskoczona i z niecierpliwością czekałam na rozwój wydarzeń, niestety po kilku stronach ujrzałam zakończenie książki. Na miłe słowo zasługuje jednak Leslie, najlepsza przyjaciółka głównej bohaterki, która niezależnie od dnia i godziny jest zawsze gotowa pomóc Gwendolyn. O humor w książce zadbał za to Xemerius, mały demon, który dzieli się z Gwen swoimi zabawnymi poradami lub przekazuje jej podsłuchane rozmowy.
Podsumowując, "Błękit szafiru" wydaje się być dobrą kontynuacją pierwszego tomu serii, za to niezbyt udanym rozwinięciem trylogii, żadne pytanie z pierwszego tomu nie uzyskuje odpowiedzi, a do tego na końcu autorka zostawia nas z nowymi pytaniami, tajemnicami, urywając akcję książki w najciekawszym momencie i tym samym zmuszając czytelników do dokończenia trylogii. Sprytne posunięcie, pani Gier, 1:0 dla pani!
https://uroczakraina.blogspot.com/2016/05/bekit-szafiru.html
Drugi tom "Trylogii Czasu" rozpoczyna się w tym samym momencie, na którym niespodziewanie zakończył się "Czerwień rubinu", Gwendolyn i Gideon całują się w kościele, ten miłosny początek jednak nie prowadzi do miłosnej sielanki głównych bohaterów, ponieważ ich miłość jest tym razem wielokrotnie wystawiona na próbę, głównie z powodu zmiennego nastroju młodego de Villiers,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
2013-09-05
Twórczość Nicholasa Sparksa to chyba najbardziej rozchwytywany zakątek literatury kobiecej. Pisarz ten w wielu swoich książkach porusza temat miłości, cierpienia, a swoje historie kończy zazwyczaj w sposób zaskakujący i wzruszający. Miałam okazję przekonać się o tym podczas lektury „Jesiennej miłości”, która przypadła mi do gustu. Do „Ostatniej piosenki” podeszłam z lekką rezerwą, jednak niepotrzebnie, ponieważ po przeczytaniu miałam ochotę jeszcze raz przeżyć to, co zdarzyło się w książce.
Historia rozpoczyna się w lecie. Siedemnastoletnia wówczas Veronica (Ronnie) i jej brat mają spędzić wakacje w niewielkim miasteczku Karoliny Północnej, w którym mieszka ojciec rodzeństwa, pianista – który rozwiódł się 3 lata temu z ich matką. Dziewczyna jest załamana perspektywą spędzenia lata w Wilmington, w którym tempo życia tak strasznie różni się od tego w Nowym Jorku. Z pozoru najnudniejsze lato stanie się najważniejszym czasem w życiu Ronnie. Przeżyje bowiem pierwszą prawdziwą miłość, dorośnie i dowie się, jak ważna w jej życiu jest rodzina.
"Zawsze powinno się postępować właściwie, nawet jeśli to trudne."
Życie, uświadomił sobie, bardzo przypomina piosenkę. Na początku jest tajemnica, na końcu – potwierdzenie, ale to w środku kryją się wszystkie emocje, dla których cała sprawa staje się warta zachodu.Fabuła sama w sobie wydaje się stworzona dla lekkiej wakacyjnej powieści. I tak właśnie jest, tyle że „Ostatnia piosenka” gwarantuje chwile, w których po prostu nie można przerwać lektury. Sprawia, że uśmiechamy się w myślach, a na koniec wywołuje falę łez, tych szczerych, zdarzających mi się tylko wtedy, gdy występują bohaterowie, których chciałabym kiedyś poznać w rzeczywistości. A tacy właśnie pojawili się w tej książce – nieszablonowi i sympatyczni. Może zacznę od Ronnie, zbuntowanej nastolatki. Na samym początku nie zauważa niczego poza czubkiem swojego nosa, ale podczas tych pamiętnych wakacji ulega diametralnej przemianie, zaczyna dostrzegać to, co w życiu najważniejsze, a jednocześnie najpiękniejsze. Ojciec dziewczyny to typ przewodnika, osoby, która nie narzuca swoich poglądów, a jednak stara się wskazywać najlepszą drogę swoim bliskim, np. Ronnie. Will, sympatia Veronici, to typ chłopaka, którego chyba każda dziewczyna chciałaby mieć. Inteligentny, zabawny, a do tego czuły i wrażliwy, potrafi pochylić się nad małym żółwiem, by mu pomóc. Uroczy bohater to zdecydowanie braciszek głównej bohaterki, Jonah. Często droczy się z siostrą, co jest bardzo śmieszne, następnie możemy obserwować, jak ten mały chłopiec przeżywa dotychczas najsmutniejsze wydarzenie w swoim życiu.
"Życie, uświadomił sobie, bardzo przypomina piosenkę. Na początku jest tajemnica, na końcu – potwierdzenie, ale to w środku kryją się wszystkie emocje, dla których cała sprawa staje się warta zachodu."
Język w książce jest oczywiście przyjemny w odbiorze, ani razu nie miałam ochoty zrobić sobie przerwy w czytaniu, bo ani akcja mnie nie nudziła, ani styl autora nie zniechęcał do dalszej lektury. Przyjemnie spędziłam czas z tą książką i jestem pewna, że jeszcze nie raz wrócę do tej przepięknej historii, gdyż jest nie tylko ciepłą i sielankową powieścią, którą możemy sobie zapełnić wolny czas, ale także wartościową pozycją. Największe znaczenie dla całokształtu mojej opinii miało jednak zakończenie książki, zaskakujące i niestety smutne, chociaż nie do końca, bo z drugiej strony napawające nadzieją (zresztą, nadal tak do końca nie wiem, co o nim sądzić). Nie ulega wątpliwości fakt, że kulminacyjny moment tej powieści został doskonale przemyślany, dzięki czemu stał się jednym słowem doskonały, niesamowicie podwyższył wartość owej historii.
Problematyka powieści jest różnorodna, poruszono w niej temat m.in. pierwszej miłości, która została ukazana w sposób delikatny i jednocześnie uroczy, mimo że nie wszystko w tym uczuciu było takie proste – zdarzały się kłótnie i niedomówienia. Oprócz tego autor dużo uwagi poświęcił kwestii oparcia w rodzinie, którą przedstawił głównie na przykładzie relacji pomiędzy Ronnie a jej ojcem. Na początku nie potrafili się ze sobą dogadać, dziewczyna nawet nie dawała szansy Steve’owi, żeby mógł spędzić z nią choć troszeczkę czasu, nadrobić te stracone trzy lata, jednak potem doceniła obecność swojego taty i zdecydowanie zbliżyła się do niego. Kolejną sprawą, o której pan Sparks postanowił wspomnieć w swojej książce, jest wiara w Boga. W wielu miejscach tej powieści znalazły się rozmyślania ojca Ronnie o Bogu, nawiązaniu z Nim kontaktu czy dostrzeżeniu Jego obecności. Wiara została przedstawiona tu jako wewnętrzna siła, która pomaga nam dokonywać właściwych wyborów i uwrażliwia nasze zmysły na piękno otaczającego świata.
„Ostatnia piosenka” to niezwykle wzruszającą i mądra książka, bez dwóch zdań zostanie na długo w mojej pamięci. Opowiada historię, która może przydarzyć się każdemu z nas, dzięki czemu uświadamia nam, jak ulotne bywa ludzkie życie, zachęca do okazywania radości z małych rzeczy (w powieści: narodzin małych żółwików) i szanowania naszych rodzin. Nigdy bowiem nie wiemy, jak długo będzie nam dane się nimi nacieszyć. Polecam tę powieść każdemu, na lato, zimę, jesienne wieczory – bez znaczenia kiedy – jest ona warta uwagi i chwili refleksji.
http://uroczakraina.blogspot.com/2013/09/ostatnia-piosenka-nicholas-sparks.html
Twórczość Nicholasa Sparksa to chyba najbardziej rozchwytywany zakątek literatury kobiecej. Pisarz ten w wielu swoich książkach porusza temat miłości, cierpienia, a swoje historie kończy zazwyczaj w sposób zaskakujący i wzruszający. Miałam okazję przekonać się o tym podczas lektury „Jesiennej miłości”, która przypadła mi do gustu. Do „Ostatniej piosenki” podeszłam z lekką...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-06
Czy istnieje jakiś przepis na szczęście? Taka receptura, która nie pozwoli nam się nigdy smucić, a tylko radośnie przeżywać każdy dzień... Chyba jeszcze nikt nie poznał jej składu i najprawdopodobniej nie pozna, bo według mnie taka mikstura nie istnieje. Cierpienie, smutek to nieodłączne elementy życia, które możemy tylko i wyłącznie nauczyć się znosić. Jak? Tego może nas nauczyć jedenastoletnia dziewczynka...
Po śmierci ojca Pollyanna trafia na wychowanie do surowej, oschłej ciotki Polly. W ponurym dotąd domu, a nawet w miasteczku wraz z przyjazdem dziewczynki pojawia się iskierka radości. Mała sierotka zdobywa serca wszystkich mieszkańców, nawet tych najsmutniejszych, dzięki pogodzie ducha i swojej niezwykłej grze w radość.
Historia stworzona przez panią Porter przybliża nam postać dziewczynki, której śmierć rodziców ani inne trudności w życiu nie są w stanie załamać. Wciąż pozostaje ona radosnym dzieckiem i swoim uśmiechem zaraża wszystkich wokoło. I może jest to naiwna powiastka, która nijak wpisuje się w naszą rzeczywistość, ale z pewnością nie można odmówić jej uroku i tego, że pozwala nam odnaleźć w sobie wewnętrzne dziecko - istotę, która spogląda na świat wrażliwym na radosne kolory okiem.
Bohaterowie tej książki są różni, jedni zgorzkniali i ponurzy, inni prostoduszni i weseli. Do tych pierwszych można bez wątpienia zaliczyć ciotkę Polly, panią Snow bądź pana Pendletona, ale reprezentantów drugiej grupy jest zdecydowanie więcej, chociażby przez fakt, że smutna część mieszkańców Beldingsville za sprawą wesołej podopiecznej panny Polly, po jakimś czasie dołączyła do radosnego grona. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wszyscy bohaterowie wykreowani przez autorkę zasługują na uwagę, każdy z nich ma w sobie tę odrobinkę dobra, którą wystarczy tylko dostrzec, tak jak zrobiła ta Pollyanna.
Lektura powieści pani Porter była bardzo przyjemna, razem z główną bohaterką poznawałam nowych ludzi, przeżywałam zabawne przygody i z lekką tęsknotą myślałam o czasach, których nie dane było mi przeżyć. Oczywiście przy czytaniu tej książki udzielił mi się także wszechobecny w niej optymizm, którego największym źródłem była główna bohaterka - żywe srebro. Poza tym świetnie wyważone tempo akcji, nienużące opisy sprawiły, że ze smutkiem przewróciłam ostatnią stronę. Idąc za przykładem Pollyanny postanowiłam jednak znaleźć w tym dobrą stronę - dzięki temu, że skończyłam wcześniej czytać książkę, być może znajdę czas, aby pouczyć się do kartkówki z fizyki, która czeka mnie w tym tygodniu. Nie można też zapomnieć o nowym, wspaniałym wydaniu z którym miałam okazję się zapoznać, z pewnością zasługuje ono na uwagę. Duża, przejrzysta czcionka i piękna szata graficzna jeszcze umiliły mi chwile spędzone na lekturze.
"Pollyanna" to urocza i ciepła historia, która ma niesamowitą moc... Potrafi rozgrzać serce swoją prostotą i dać do zrozumienia jak miłe może być życie, gdy umie się dostrzegać w nim przejawy szczęścia, nawet te najmniejsze. Polecam tę powieść miłośnikom Ani z Zielonego Wzgórza i wszystkim tym, którzy potrzebują przyjemnej dawki optymizmu.
http://uroczakraina.blogspot.com/2013/10/pollyanna-eleanor-hodgeman-porter.html
Czy istnieje jakiś przepis na szczęście? Taka receptura, która nie pozwoli nam się nigdy smucić, a tylko radośnie przeżywać każdy dzień... Chyba jeszcze nikt nie poznał jej składu i najprawdopodobniej nie pozna, bo według mnie taka mikstura nie istnieje. Cierpienie, smutek to nieodłączne elementy życia, które możemy tylko i wyłącznie nauczyć się znosić. Jak? Tego może nas...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-21
My, ludzie, uważamy się za bardzo delikatne i wrażliwe istoty. Jesteśmy podatni na ból fizyczny i psychiczny, zazwyczaj płaczemy, kiedy ktoś nam go zadaje. Próbujemy eliminować z naszego życia przemoc, tępić morderstwa, znęcanie się nad ludźmi, ale w swoich staraniach zapominamy o ochronie innych istot, które także zamieszkują naszą planetę, a mianowicie zwierząt.
Uznając, że stworzenia te nie mają duszy, zdolności abstrakcyjnego myślenia, świadomie budujemy barierę pomiędzy naszymi gatunkami. I tak naprawdę nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy nie narażali zwierząt na cierpienie, nie traktowali ich jak przedmioty, na których możemy w niehumanitarny sposób wyładować swoją frustrację czy przetestować nowinki medyczne. Niestety jednak nadal nie zdajemy sobie sprawy z tego, że obok często używanego przez nas stwierdzenia "zachowywać się jak zwierzę" powinniśmy znaleźć miejsce dla stwierdzenia "zachowywać się jak człowiek", które mogłoby być synonimem zadawania cierpienia słabszym od nas istotom.
Książką, która zmusiła mnie do takich przemyśleń, jest „Szympansy z azylu Fauna. O przetrwaniu i woli życia”. Opowiada ona historię rocznego pobytu kanadyjskiego zoologa i biologa, Andrew Westolla, w schronisku dla "emerytowanych szympansów", które zostały uratowane z laboratoriów biomedycznych. Testowano tam na nich leki, poddawano je eksperymentom i badaniom, uzasadnianym korzyściami dla ludzkości. W azylu Fauna Andrew wraz z Glorią, Richardem i innymi pracownikami schroniska uczestniczy w procesie zabliźniania ran trzynastu skrzywdzonych przez ludzi szympansów. Pisarz opowiada w reportażu głównie o opiece nad tymi ssakami naczelnymi, problemach, jakie napotykają one w relacjach pomiędzy swoim gatunkiem czy w nawiązywaniu kontaktów z opiekunami. Przybliża także historię każdego z szympansów, nakreślając tym samym genezę okaleczenia tych zwierząt i zaznaczając, jak skutki tej gehenny odbijają się w ich psychice i zdrowiu.
"Przepełniał nas szacunek dla tych istot i dla wszystkiego, co przeszły. A one myślały po prostu, że to kolejne laboratorium. Myślały, że ogłuszenia i operacje mogą w każdej chwili powrócić. Nic zatem dziwnego, że tak długo nie chciały uwierzyć, że wreszcie trafiły w bezpieczne miejsce."
Autor bez upiększeń i filozoficznych uniesień opisuje nawet tak prowizoryczne czynności jak sprzątanie stanowisk naszych "krewniaków", notuje swoje obserwacje dotyczące ich zachowań, emocji. Pomiędzy tymi informacjami zamieszcza także historię azylu Fauna, zwraca uwagę na poświęcenie i oddanie pracowników, głównie Glorii i Richarda – inicjatorów powstania farmy dla poddanych destrukcji szympansów. W swoich relacjach pisarz jest szczery, skrzętnie zwierza się z uczuć, wątpliwości, jakie nim targają, dzięki czemu lektura ta uderza swoją wiarygodnością. Narrator nie udaje odważnego wojownika, gotowego zbawić świat bez względu na żadne niebezpieczeństwo, jest zwykłym człowiekiem, któremu nieobce są lęki, pytania.
Cały reportaż czytało mi się bardzo szybko, ale nie mogłabym powiedzieć, że przyjemnie. Nie, to słowo jest zdecydowanie nieodpowiednie w przypadku tej lektury, bo była ona pełna brutalnych faktów, które mnie jednym słowem przybiły. Czasami nie potrafiłam powstrzymać łez, gdy czytałam o traumie, jakiej doświadczały szympansy z azylu Fauna (często od najmłodszych lat). Ich los nie był dla mnie obojętny, czuję, że dzięki reportażowi pana Westolla zbliżyłam się do tych zwierząt, co może wydać się dość dziwne. Przecież z teorii ewolucji wynika, że ssaki te są z nami, ludźmi, bardzo blisko spokrewnione, ale ja nigdy tego nie dostrzegałam, a może nawet nie chciałam dostrzec. Dopiero dzięki lekturze tego wstrząsającego reportażu zauważyłam, jak wiele nas z nimi łączy. Najgorsze jest jednak to, że zamiast otaczać opieką naszych "ewolucyjnych braci", narażamy ich na cierpienie, a nawet śmierć, zasłaniając te okrucieństwa płaszczem perfidnej dobroczynności. Jakim prawem możemy krzywdzić te bezbronne zwierzęta?! Nic tego nie usprawiedliwia, nic! Nazywamy siebie wyższymi ssakami naczelnymi, chociaż na to nie zasługujemy, bo mimo swoich zdolności do miłości, współczucia bez zmrużenia oka potrafimy katować, zabijać.
Czy "Szympansy z azylu Fauna…" mogę polecić? Chyba nie, bo jest to jedna z tych lektur, których przeczytanie powinno być naszą własną potrzebą. Ja taką potrzebę odczułam i dlatego sięgnęłam po tę książkę. Nie żałuję, otworzyła ona moje oczy na problem, który zawsze wydawał mi się odległy i dosyć nieprawdopodobny. To bez wątpienia wstrząsająca historia, której prawdziwość po prostu boli. Mam nadzieję, że nie zabraknie wrażliwych ludzi gotowych na jej poznanie i odwiedzenia ciepłego przytułku trzynastu doświadczonych przez los szympansów, które walczą o przetrwanie, nie tracąc woli życia...
http://uroczakraina.blogspot.com/2013/10/szympansy-z-azylu-fauna-o-przetrwaniu-i.html
My, ludzie, uważamy się za bardzo delikatne i wrażliwe istoty. Jesteśmy podatni na ból fizyczny i psychiczny, zazwyczaj płaczemy, kiedy ktoś nam go zadaje. Próbujemy eliminować z naszego życia przemoc, tępić morderstwa, znęcanie się nad ludźmi, ale w swoich staraniach zapominamy o ochronie innych istot, które także zamieszkują naszą planetę, a mianowicie zwierząt.
Uznając,...
2014-01-05
Sięgając po książki z półki z literaturą klasyczną, mam zawsze wrażenie, że towarzyszę jej bohaterom we wszystkich perypetiach. Być może zawdzięczam to autorom tych dzieł, którzy z ogromną pieczołowitością dopracowywali swoje utwory, a może po prostu czasami sama mam ochotę przenieść się o kilka albo kilkaset lat wstecz. I co najdziwniejsze – każda taka podróż zostawia we mnie jakiś ślad, raz bardzo wyraźny, raz mniej, a jednak zawsze się to udaje, a zawdzięczać mogę to zapewne nieprzemijającej uniwersalności dzieł klasycznych, które staram się poznawać.
Moja ostatnia wędrówka doprowadziła mnie do amerykańskiej posiadłości Orchard House. W naznaczonym przez wojnę secesyjną XIX wieku udało mi się poznać niezwykle ciepłą rodzinę Marchów, która to mimo głodu, ubóstwa, miała w sobie wiele radości. Wychowywane tylko przez matkę Marmee cztery córki na moich oczach przeżywały zabawne przygody, nawiązywały przyjaźnie, doświadczały miłosnych uniesień oraz powoli wkraczały do świata dorosłych. I przez cały ten czas nie zapominały o wartościach, które wpajała im matka i doceniały to, co posiadały.
Delikatne i jasne barwy, które posłużyły autorce książki do wykreowania głównych bohaterek wydały mi się z początku zbyt wyidealizowane, ckliwe, jednak następnie zaskarbiły sobie moją sympatię, ot tak po prostu. Zaczynając od polubienia pięknej i poważnej Meg, w mgnieniu oka skończyłam na nawiązaniu przyjacielskiej relacji z zabawnie zmanierowaną i może trochę próżną Amy. A w międzyczasie poznałam także dwie pozostałe siostry: żywiołową chłopczycę Jo oraz utalentowaną muzycznie i odrobinę nieśmiałą Beth. I nawet nie zdziwiło mnie to, że tak różne charaktery były zawsze blisko siebie, na dobre i złe.
Tymczasem ja, prowadzona jakby za rękę przez lekki styl autorki, brałam udział w zabawnych przygodach sióstr, obserwowałam, jak starają się pracować nad sobą, a w końcu z rozdziału na rozdział przybliżają się krętymi drogami ku dorosłości. Nawet zdarzyło mi się zezłościć na panią Alcott, kiedy to naruszyła moją idealną wizję zakończenia książki i skierowała losy Jo nie w tę stronę, którą ja bym osobiście wybrała. Jednak patrząc teraz na to po kilku dniach od skończenia lektury, chyba mogę przyznać, że już jej wybaczyłam to przewinienie, może dlatego, że ogólnie mam miłe wspomnienia z tych kilku dni spędzonych w przyjemnej atmosferze Orchard House.
Na zakończenie chciałabym powiedzieć, że bardzo miło spędziłam czas z książką ”Małe kobietki”. Ta ciepła opowieść o magii dzieciństwa i dorastaniu jest świetną lekturą na dobranoc, ponieważ z powodzeniem napełnia spokojem i nadzieją. Zawiera wiele przydatnych w naszym życiu lekcji, które ukazują, jak niewiele nam potrzeba, byśmy mogli czuć się szczęśliwi…
”(…), bo miłość odpędza strach, a wdzięczność przezwycięża dumę.”
http://uroczakraina.blogspot.com/2014/01/mae-kobietki-l-m-alcott.html
Sięgając po książki z półki z literaturą klasyczną, mam zawsze wrażenie, że towarzyszę jej bohaterom we wszystkich perypetiach. Być może zawdzięczam to autorom tych dzieł, którzy z ogromną pieczołowitością dopracowywali swoje utwory, a może po prostu czasami sama mam ochotę przenieść się o kilka albo kilkaset lat wstecz. I co najdziwniejsze – każda taka podróż zostawia we...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-22
Wakacyjna przygoda w sennej, szkockiej wsi? Czarodziejskie stwory i przedmioty w tak nudnym miejscu? Czy to w ogóle możliwe?
Applecross jest niewielką wsią położoną między wzgórzami malowniczej Szkocji. Spokojna atmosfera i brak jakichkolwiek sensacji nudzą młodego mieszkańca tej wsi, Finleya. Jego wakacje zapowiadają się nawet jeszcze gorzej, ponieważ chłopiec będzie musiał wykonywać obowiązki zlecone przez proboszcza tutejszej parafii jako kara za wagarowanie i związaną z tym konieczność powtarzania przez niego klasy. Jednym z zadań wyznaczonych Finleyowi przez Prospero jest posługa listonosza poprzez rozwożenie przesyłek we wsi, która niespodziewanie okaże się źródłem przygód za sprawą jednego dziwnego listu, przyjazdu ekscentrycznej rodziny Lilych i ponownego otwarcia przez nich Sklepiku Okamgnienie.
Pierdomenico Baccalario z niezwykłą łatwością zabiera czytelnika do świata magii, wyczarowując niesamowite przedmioty niczym te z bajek oraz stwory, które bardzo często podejrzewane są przez dzieci o ukrywanie się pod łóżkiem. W tym świecie stają się one żywe, wywołując podczas czytania lekki dreszczyk zaniepokojenia, który nie odpuszcza dopóki tajemnice nie zostaną ujawnione, a uwierzcie mi, na ich ilość w książce Baccalario nie można narzekać. Zagadki pojawiają się tam stopniowo, tak samo jak ich rozwiązania, jednak dopiero na finiszu zaczynają tworzyć całość, która zdumiewa. Co prawda, kilka kartek za półmetkiem historii wydaje się, że rozwiązanie powinno już nastąpić, jednak autor postanawia jeszcze trochę skomplikować fabułę i zwiększyć czas oczekiwania na finał, co według mnie w niektórych miejscach skutkuje kilkoma niepotrzebnymi akapitami, wnoszącymi znikomą ilość świeżości.
Mieszanka charakterów wyraźnie zaznacza swoją obecność w Applecross, którego mieszkańcy to poczciwi, prości ludzie, przyzwyczajeni do spokoju, braku pośpiechu w ich życiu. Tego natomiast nie można powiedzieć o rodzinie Lilych, która przybywa do wsi, zdumiewając od razu swoją ekstrawagancją i tajemniczością. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie Aiby, córka Locana Lily, obecnego opiekuna Sklepiku Okamgnienie, która od razu znajduje w Finleyu, głównym bohaterze książki, dobrego kompana. Dziewczyna wielokrotnie zaskakuje swoim postępowaniem, nagłymi zniknięciami, a oprócz tego jest najbardziej interesującą postacią za sprawą tajemnicy, którą tak skrzętnie ukrywa, powodując moje zniecierpliwienie związane z rozwiązaniem tej zagadki. Co do Finleya, według mnie nie był on specjalnie ciekawą postacią i tylko fakt, że przypadkiem został wciągnięty w wir wydarzeń zapoczątkowanych przez rodzinę Lilych, sprawił, że w jakiś sposób postać chłopca nabrała kolorów, które i tak były bledsze niż te u Aiby.
"Walizka pełna gwiazd" to ciekawy początek nowej serii Pierdomenico Baccalario. Zapewnia kilka godzin świetnej przygody w malowniczej Szkocji w towarzystwie osobliwej Aiby i jej trochę mniej niezwykłego przyjaciela Finleya. Najbardziej ucieszy oczywiście młodszych czytelników, chociaż może i paru tych starszych okaże się dobrymi towarzyszami przygody. Jedno jest jednak pewne, powieść ta będzie rewelacyjną lekturą na wakacje.
http://uroczakraina.blogspot.com/2015/04/walizka-pena-gwiazd-pierdomenico.html
Wakacyjna przygoda w sennej, szkockiej wsi? Czarodziejskie stwory i przedmioty w tak nudnym miejscu? Czy to w ogóle możliwe?
Applecross jest niewielką wsią położoną między wzgórzami malowniczej Szkocji. Spokojna atmosfera i brak jakichkolwiek sensacji nudzą młodego mieszkańca tej wsi, Finleya. Jego wakacje zapowiadają się nawet jeszcze gorzej, ponieważ chłopiec będzie...
2013-05-02
"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" to książka, która od razu zwróciła moją uwagę swoim ekscentrycznym tytułem. Jak się potem okazało, ma on dużo ważniejszą rolę niż tylko rozśmieszenie czytelnika. Autorki tej powieści zdecydowały się przedstawić historię pewnej pisarki, której życie zmieniło się za sprawą grupki ludzi podzielających jej pasję oraz ich wspomnień z czasów okupacji.
Rok po zakończeniu wojny, młoda pisarka, Juliet Ashton, szuka pomysłu na nową powieść. Pewnego dnia dostaje list od Dawsey'a Adamsa, który zakupił kiedyś jej książkę. Okazuje się, że mieszkaniec Guerensey jest członkiem Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek, które działa na wyspie. Kobieta, zaintrygowana tą niecodzienną nazwą, nawiązuje korespondencję z Dawsey'em. Po pewnym czasie zapoznaje także innych członków stowarzyszenia, a ich życie staje się dla niej inspiracją do napisania książki.
Powieść została napisana w formie listów. Z początku myślałam, że nie jest to dobry sposób na przedstawienie jakiejkolwiek historii, jednak po przewróceniu ostatniej strony książki, śmiało mogę stwierdzić, że był to strzał w dziesiątkę. Teraz nie wyobrażam sobie innej wersji "Stowarzyszenia..." niż ta, którą stworzyły autorki. Przyznam, że podczas czytania pierwszych listów, miałam problem z rozróżnieniem, kto jest kim dla Juliet, jednak potem wszystko szło już jak z płatka. Grzechem byłoby nie wspomnieć o języku, jakim napisane są listy. Piękny, a jednocześnie taki lekki i przyjemny w odbiorze.
Bohaterowie to zdecydowanie potwierdzenie niezwykłej inwencji twórczej autorki. Prawie każdy z nich zyskał moją sympatię, oczywiście największą, kochana Juliet. Uwielbiam ją za to, że była taka bezpośrednia, zabawna i nieprzewidywalna, doprowadziła mnie do dzikiego śmiechu, kiedy czytałam o tym, jak rzuciła czajniczkiem w jednego dziennikarza. A do tego była empatyczna, przeżycia chociażby Elisabeth i Remy niesamowicie wpłynęły na jej osobę. Jeśli chodzi o innych bohaterów, przyjaciele Juliet, Sidney i Sophie byli takimi dobrymi duszkami, które potrafiły zawsze podnieść na duchu swoją przyjaciółkę. Mieszkańcy Guerensey, mimo że poczciwi i tak różni od siebie, również uszlachetnili swoją obecnością całą książkę. Chyba tylko Markhama Reynoldsa nie polubiłam, nie wiem, co takiego widziała w nim Juliet, dla mnie to zimny i niezasługujący na uwagę typ.
"Mężczyźni są bardziej interesujący w książkach niż w życiu."
Akcja książki może nie była naszpikowana wieloma zwrotami akcji, ale niesamowicie mnie wciągnęła. Gdyby nie to, że musiałam dosyć często przerywać czytanie (na matematyce trzeba uważać!), to z pewnością przeczytałabym ją w ciągu jednego dnia. Druga część książki była, jak to zwykle bywa, lepsza niż pierwsza, ponieważ dotychczasowe życie Juliet przeszło tutaj niemałą rewolucję, która zdecydowanie ubarwiła fabułę. Jaką rewolucję? Na to pytanie polecam poszukać odpowiedzi w książce.
Polecam "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" każdemu, chwile spędzone na lekturze były czystą przyjemnością i niezwykle skuteczną dawką optymizmu, bo jest to lekka i jednocześnie ciepła powieść, która porusza bolesny temat okupacji, wojny poprzez ukazanie ich z perspektywy prostych ludzi, czyli takich jak mieszkańcy Guerensey. Ich przeżycia wstrząsnęły mną, niektóre wzruszyły, co sprawiło, że powieść ta nie była tylko i wyłącznie lekką lekturą na przysłowiowe zabicie czasu, ale zdecydowanie czymś więcej. Dała mi nadzieję na to, że jutro może być lepsze, jeżeli mam przy sobie przyjaciół i rodzinę, zostawiła z marzeniem, że kiedyś i mi dane będzie przeżyć coś tak wspaniałego jak to, co przydarzyło się Juliet...
http://przyjaciolkiksiazki.blogspot.com/2013/05/stowarzyszenie-miosnikow-literatury-i.html
"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" to książka, która od razu zwróciła moją uwagę swoim ekscentrycznym tytułem. Jak się potem okazało, ma on dużo ważniejszą rolę niż tylko rozśmieszenie czytelnika. Autorki tej powieści zdecydowały się przedstawić historię pewnej pisarki, której życie zmieniło się za sprawą grupki ludzi podzielających jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-08
Podróże w czasie... Brzmi świetnie, prawda? Możliwość odwiedzenia tego, co już przeminęło, a przede wszystkim ludzi, którzy już nie są częścią rzeczywistości. Jednak nie jest to aż tak kolorowe, jak się wydaje, szczególnie gdy w przeszłości pojawiają się niebezpieczeństwa.
"Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to pierwsze pewnie można brać jakieś tabletki."
Gwendolyn Shephard, przeciętna szesnastolatka, ma swoją najlepszą przyjaciółkę, kilku wrogów w szkole i problemy podobne do tych, jakie miewają wszystkie nastolatki. Nagle okazuje się jednak, że do grona tych problemów dołączą jeszcze te związane z podróżami w czasie, bo dziewczyna dowiaduje się, że ma specyficzny gen, który pozwala jej na wizyty w przeszłości. Jednak w odróżnieniu od innych osób, które chciałyby znaleźć się na miejscu Gwendolyn, ona niespecjalnie cieszy się z tej umiejętności, między innymi dlatego, że będzie odbywać podróże z chłopakiem o imieniu Gideon, który nie dość że jest irytująco zarozumiały i arogancki, to jeszcze do tego przystojny...
Tak właśnie zaczyna się historia, której uczestnikami są, oprócz wymienionych wcześniej osób, także Strażnicy, duchy, gargulce i specyficzna rodzina Gwendolyn, która najprawdopodobniej dobrze wygląda tylko na zdjęciach, głównie z powodu istnej mieszanki charakterów. Mamy tu sympatyczną mamę Gwen, Grace Shephard, która bez względu na okoliczności trzyma stronę córki i zawsze stara się ją wspierać, natomiast z drugiej strony poznajemy siostrę Grace, Glendę, nieustannie plującą jadem kobietę, której ambicje wobec córki, Charlotty (podejrzewanej na początku o posiadanie genu podróży w czasie), nie zostały spełnione, jak twierdzi - za sprawą Grace i Gwen. Jak można się łatwo domyślić, to właśnie pomiędzy tymi paniami toczy się batalia, którą stara się załagodzić kochana Maddy, cioteczna babka głównej bohaterki.
Gwendolyn nie jest na szczęście kolejną powtórką z rozrywki, czyli szarą myszką, która nagle została nagrodzona za swoją nijakość, ale mówiąc szczerze, jej kreacja również nie zachwyca. Potrafi odpowiedzieć, gdy ktoś ją atakuje i postawić na swoim, ale niewiele sobą reprezentuje poza tym, że zapamiętuje nazwiska aktorów z komedii romantycznych, według mnie to trochę za mało jak na szesnastolatkę. Ma jednak wspaniałą przyjaciółkę, Leslie, na którą zawsze może liczyć. Natomiast Gideon to zapatrzony w siebie bufon, który ze strony na stronę staje się coraz bardziej idealny. Również on mnie nie oczarował, chociaż moja niechęć do niego trochę stopniała, kiedy zaczął w końcu dostrzegać coś poza czubkiem swojego nosa. Od początku domyślałam się, że pomiędzy nim a Gwendolyn zaiskrzy, bo w końcu kto się czubi, ten się lubi.
Książce "Czerwień rubinu" nie można odmówić lekkości, z jaką się ją czyta. Mimo zastrzeżeń, uwag trudno było mi przerwać lekturę, dzięki odkrywaniu coraz większej ilości tajemnic. Szkoda tylko, że zabrakło w tej części jakiegoś punktu kulminacyjnego, który sprawiłby, że powieść ta zapisałaby się trwalszym atramentem w mojej pamięci, ale być może autorka postanowiła zaskoczyć czytelników dopiero w kolejnych częściach trylogii. Poza tym bardzo ciekawie wymyśliła i opisała mechanizm podróży w czasie i niebezpieczeństw, jakie niosą za sobą. Dokładnie przedstawiła także koligacje rodzinne pomiędzy wszystkimi bohaterami, w których nawet udało mi się kilka razy pogubić.
Trudno jest mi powiedzieć, że przeczytałam świetną książkę. Trudno jest mi też stwierdzić, że zmarnowałam czas, czytając "Czerwień rubinu". Poczułam się zaciekawiona podróżami w czasie, ale także trochę rozczarowana, dlatego też sięgnę po kontynuację tej książki, która czeka na mojej półce, po cichu liczę na to, że pozytywnie mnie zaskoczy.
http://uroczakraina.blogspot.com/2014/08/czerwien-rubinu-kerstin-gier.html
Podróże w czasie... Brzmi świetnie, prawda? Możliwość odwiedzenia tego, co już przeminęło, a przede wszystkim ludzi, którzy już nie są częścią rzeczywistości. Jednak nie jest to aż tak kolorowe, jak się wydaje, szczególnie gdy w przeszłości pojawiają się niebezpieczeństwa.
"Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to...
2014-07-14
Talent, umiejętność, dar mogą zdobić człowieka, czynić go wyjątkowym. Co jednak, jeśli taki dar nie jest niczym dobrym, a jedynie przekleństwem? Czy to uprawnia innych do nazywania kogoś potworem? Jak wiele zła może wyrządzić taka siła? Jak żądnym władzy trzeba być, by chcieć wykorzystać ją przeciwko ludzkości, ledwie oddychającemu jeszcze światu?
Siedemnastoletnia Julia Ferrars przebywa w zakładzie psychiatrycznym z powodu zbrodni, której nieumyślnie się dopuściła. Od momentu urodzenia wszyscy traktują ją jak potwora, ponieważ jej dotyk zabija. Od kiedy pamięta zawsze była wyobcowana, trzy lata temu nawet rodzice się jej pozbyli, pozwalając tym samym Komitetowi Odnowy na zamknięcie jej w niewielkim pokoiku, gdzie już nie powinna stanowić dla nikogo zagrożenia. Julia skazana jest na samotność, beznadziejne egzystowanie wśród czterech ścian, smutnych myśli, wspomnień. Jednak pewnego dnia okazuje się, że będzie dzieliła pokój z współlokatorem, Adamem, który odmieni jej życie i sprawi, że nic już nie będzie takie samo.
Język tej powieści jest dosyć specyficzny, przepełniony emocjami i z pewnością nie każdemu się spodoba. Ma prawdopodobnie tak samo dużo przeciwników, co zwolenników. Dlaczego? Ponieważ bardzo często autorka powieści używa górnolotnych metafor, porównań, głównie do opisu uczuć głównej bohaterki. Według mnie tak ozdobny styl pisania bardziej pasuje do takich książek jak fenomenalna „Ania z Zielonego Wzgórza” aniżeli do dystopii. Z jednej strony jest to bardzo dobre posunięcie, ponieważ przeczy niepochlebnym opiniom na temat powieści dla młodzieży, których język nie jest zbyt wyszukany, ale z drugiej strony czasami po prostu irytuje. Z początku styl trochę mnie denerwował, jednak w momencie, gdy akcja w końcu przyspieszyła, przestałam zawracać sobie nim głowę i w pełni skupiłam się na wydarzeniach.
Świat, jaki pobieżnie ukazuje przed nami autorka powieści, jest bardzo zniszczony, stanowi niemalże ruiny tego, co kiedyś jeszcze istniało. Zwierzęta są na wymarciu, rośliny przestały wegetować, a ludzie są zabijani przez obecne władze lub żyją w ukryciu, nieustannie głodując. Natomiast dzieci – te, które jeszcze żyją – mieszkają w specjalnie wydzielonych przez władze dzielnicach, gdzie każdego dnia mają przydzieloną określoną niewielką ilość jedzenia, a ich codzienność polega głównie na ukrywaniu się. Szkoda, że w książce niewiele miejsca zostało przeznaczone opisom rzeczywistości świata dystopii w porównaniu z przestrzenią, jaką zajęła tu miłość, ponieważ jest to według mnie jeden z ważniejszych elementów powieści tego gatunku.
Postacie są jednym z większych atutów tej powieści, chociaż prawdę mówiąc, większą sympatię poczułam do tych drugoplanowych. Julię, czyli główną bohaterkę, poznajemy bardzo dobrze, dzięki pierwszoosobowej narracji i masie przemyśleń, które zajmują dużą część książki. Życie jej nie oszczędzało, nigdy nie była akceptowana, bo każdy, kto spotykał ją na swojej drodze, oceniał ją przez pryzmat niebezpiecznej zdolności. I wynik tego był zazwyczaj taki sam – potwór, dziwadło wymagające izolacji. Jednak dziewczyna nie dała się złamać, wciąż ma nadzieję, że będzie wolna, odleci niczym ptak z jej snów. Adam, współlokator Julii, wielokrotnie wykazuje się odwagą, jest także bardzo czuły, wpatrzony w główną bohaterkę. Warner, człowiek, który dla własnych korzyści chce wykorzystać „potencjał” Julii, to najbardziej zagadkowa postać w tej powieści. Nonszalancki, bezwzględny (bez zmrużenia oka zabija ludzi), niemalże psychopatyczny – tak naprawdę jest chyba zagubiony w świecie, który stale sam niszczy, dlatego też budzi we mnie strach, ale także współczucie. Natomiast moją ulubioną postacią został młodszy brat Adama, James – polubiłam go od momentu pojawienia się w powieści, bo niełatwe życie w stałym ukryciu nie zmieniło jego dziecięcego sposobu postrzegania świata i doceniania nawet najmniejszych rzeczy.
Na koniec nie potrafię powiedzieć, że „Dotyk Julii” mi się nie podobał, ale także nie mogę stwierdzić, że książka ta mną wstrząsnęła czy wywołała rumieńce na mojej twarzy. Jedno jest jednak pewne – sięgnę po jej kontynuację, ponieważ bardzo ciekawi mnie, jak dalej potoczą się losy Julii, Adama, Jamesa i pozostałych bohaterów. Jest coś takiego w tej powieści, że mimo jej niedoskonałości ma się niezwykłą ochotę na powrót do tego skrzywdzonego ludzką zachłannością świata z nadzieją, że jeszcze nie jest za późno na jego ocalenie…
„Nadzieja bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro, za dwa dni wszystko będzie dobrze, a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć.”
http://uroczakraina.blogspot.com/2014/08/dotyk-julii-tahereh-mafi.html
Talent, umiejętność, dar mogą zdobić człowieka, czynić go wyjątkowym. Co jednak, jeśli taki dar nie jest niczym dobrym, a jedynie przekleństwem? Czy to uprawnia innych do nazywania kogoś potworem? Jak wiele zła może wyrządzić taka siła? Jak żądnym władzy trzeba być, by chcieć wykorzystać ją przeciwko ludzkości, ledwie oddychającemu jeszcze światu?
Siedemnastoletnia Julia...
2014-06-29
Książki – najwięcej o nich mogą powiedzieć ci, którzy sięgają po nie najczęściej i uważają je za takich „papierowych przyjaciół”. Dla jednych z nich stanowią formę relaksu, dla innych doskonały sposób na umilenie podróży pociągiem, a dla jeszcze innych – odskocznię od codzienności. I właśnie tym ostatnim wariantem jest dla małego Bastiana „Nie kończąca się historia”…
Wspomniana przed chwilą książka dostaje się w ręce jedenastoletniego Bastiana Baltazara Buksa zupełnie przypadkowo. Pewnego deszczowego dnia jest on ścigany przez kolegów, którzy już od dłuższego czasu traktują go jak obiekt do dokuczania i wyśmiewania. Szukając kryjówki, Bastian trafia do antykwariatu, w którym spotyka go niezbyt miłe powitanie ze strony właściciela. Kiedy antykwariusz wychodzi na zaplecze, chłopiec kradnie tajemniczo wyglądającą książkę, po czym ucieka z miejsca. Następnie zamiast udać się na lekcje, biegnie na szkolny strych i tam pogrąża się w lekturze. „Nie kończąca się historia” tak go pochłania, że w pewnej chwili staje się jej uczestnikiem i gościem w niesamowitej krainie, Fantazjanie.
Fabuła tej powieści jest głównie opisem drogi, jaką pokonuje główny bohater, i przeciwności losu, którym musi stawić czoła. Jest to czas przemiany małego Bastiana, wraz ze zwiększaniem się liczby przeczytanych stron chłopiec wzrasta, pokonuje słabości, bo wszystkie te przeżycia go uszlachetniają.
Powieść Michaela Ende jest wspaniałą baśnią, która na kilka godzin zabrała mnie do swojego świata, tak jak małego Bastiana. Wszystko zostało tu dopięte na ostatni guzik, dzięki czemu nam, czytelnikom, pozostaje tylko podziwiać. Barwne opisy (może tylko czasami ciut za długie) doskonale oddają charakter tej dziwnej, ale pięknej krainy. Miejsce to ukazało, jak wielką i charakterystyczną dla dzieci wyobraźnię miał autor, ponieważ wykreował wiele dziwnych, fantastycznych postaci, takich jak fauny, smoki, skałojady, nocne zmory, które jak żywe pojawiły się przed moimi oczami w czasie lektury. Miały one także nietuzinkowe imiona, np. Engywuk, Graograman, Hykrion, Querquobad, które czasami trudno było przeczytać. Jednak podróż do Fantazjany, gdzie można spotkać to, co jako dziecko miało się w zakamarkach swojej wyobraźni, była dla mnie wspaniałą przygodą.
Mimo że książka ta skierowana jest do młodszych czytelników, jej język wcale na to nie wskazuje. Możemy cieszyć się brakiem tej nieobcej młodzieżówkom irytującej prostoty i radować się delikatnym humorem obecnym w narracji. Ponadto historia Bastiana ukazuje, jak wielką moc mają książki, bo z pomocą wyobraźni potrafią przenosić do innego świata, bawić, uczyć. Dzięki temu buduje ona fundamenty zamiłowania do czytelnictwa u najmłodszych. A tym starszym przypomina o tym, co ważne i cenne.
„[...] na świecie były tysiące odmian radości, ale w gruncie rzeczy wszystkie stanowiły jedną, radość kochania. Radować się i kochać to było jedno i to samo.”
Ta piękna powieść pokazuje ogromną wartość przyjaźni, tej bezinteresownej i opartej na zaufaniu. Jest dowodem na to, że warto starać się dogonić marzenia, cele i podejmować wyzwania. To ciekawa podróż, która pozostawia świetne wspomnienia i chęć ponownego odwiedzenia świata, w którym największą siłę mają marzenia. W najbliższym czasie zamierzam jeszcze tam wrócić, przypominając sobie ekranizację tej książki, którą oglądałam dosyć dawno. Mam nadzieję, że jeszcze długo pozostanie ze mną magia „Nie kończącej się historii”, bo to ona czyni ją tak tajemniczą i niepowtarzalną.
http://uroczakraina.blogspot.com/2014/07/nie-konczaca-sie-historia-michael-ende.html
Książki – najwięcej o nich mogą powiedzieć ci, którzy sięgają po nie najczęściej i uważają je za takich „papierowych przyjaciół”. Dla jednych z nich stanowią formę relaksu, dla innych doskonały sposób na umilenie podróży pociągiem, a dla jeszcze innych – odskocznię od codzienności. I właśnie tym ostatnim wariantem jest dla małego Bastiana „Nie kończąca się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-23
Wszyscy wciąż się gdzieś spieszymy. Nieustannie gonimy za karierą, pieniędzmi, a zapominamy o tym, co najważniejsze. I przez to w miarę upływu czasu stajemy się coraz mniej szczęśliwi, bo w tej gonitwie zatraciliśmy gdzieś samych siebie. Jak to zmienić? Na to pytanie może odpowiedzieć główna bohaterka książki Michaela Ende. Wystarczy tylko poświęcić trochę tego cennego czasu i zapoznać się z jej przygodą.
Momo to mała dziewczynka, której mieszkaniem jest amfiteatr. Nikt nie ma pojęcia, skąd i jak się pojawiła, ale każdy wie, że zawsze można na nią liczyć, ponieważ posiada ona niezwykłą umiejętność słuchania innych. Dlatego też Momo ma dużo przyjaciół. Wszystko to jednak ulega zmianie, gdy zjawiają się szarzy i tajemniczy panowie, którzy zabierają ludziom wolny czas oraz radość. Momo postanawia uratować swoich przyjaciół i uświadomić im, co w życiu zasługuje na największą uwagę.
Z początku może się wydawać, że mamy do czynienia z historią dla dzieci. I tak jest w rzeczywistości, ale ta lektura będzie także dobrym wyborem dla dorosłych, bo za pomocą charakterystycznej dla dzieci prostoty ukazuje to, co umyka naszej uwadze w codziennym życiu. Pokazuje, że to, co można kupić za pieniądze, nie ma znaczenia, natomiast niematerialnych wartości nikt nie jest w stanie nam odebrać. Szczęścia po prostu nie mogą nam dać papierki, dla których ktoś ustalił kiedyś wartość, bo źródłem radości jest chociażby rozmowa czy obecność przyjaciela. Tak, są to z pewnością dobrze nam znane prawdy, ale niestety zbyt często o nich zapominamy…
Prosty język, jakim została napisana ta książka, sprawia, że czas spędzony na lekturze mija bardzo szybko. Poza tym ma się wrażenie, jakby na te kilka godzin udało nam się przenieść do świata bohaterki. Po powrocie z niego nie zapomina się tak szybko o spotkaniu z Momo, gdyż wszystko to, co udało nam się dostrzec w tym innym świecie, zmusza do refleksji. A wtedy stwierdzamy, że warto było na chwilę przystanąć i zastanowić się nad tym, co jest tak naprawdę ważne.
„Momo” to piękna opowieść, której przesłanie jest bardzo proste. Wystarczy doceniać każdą chwilę swojego życia, aby być naprawdę szczęśliwym. Uważam, że po tę książkę warto sięgnąć niezależnie od wieku, ponieważ magiczna opowieść o dziecięcym uroku może oczarować każdego, a nie jednemu ukazać pewną prawdę o człowieku. W końcu nie tylko osoba dorosła może nauczyć czegoś dziecko. Wbrew pozorom taka mała istotka jest naprawdę świetnie obeznana w temacie szczęścia…
http://uroczakraina.blogspot.com/2014/05/momo-michael-ende.html
Wszyscy wciąż się gdzieś spieszymy. Nieustannie gonimy za karierą, pieniędzmi, a zapominamy o tym, co najważniejsze. I przez to w miarę upływu czasu stajemy się coraz mniej szczęśliwi, bo w tej gonitwie zatraciliśmy gdzieś samych siebie. Jak to zmienić? Na to pytanie może odpowiedzieć główna bohaterka książki Michaela Ende. Wystarczy tylko poświęcić trochę tego cennego...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-17
Czuło się, że łączy ich jakaś miłosna alchemia, magiczny związek dusz, o którym śpiewają minstrele (…).
Czuło się, że łączy ich jakaś miłosna alchemia, magiczny związek dusz, o którym śpiewają minstrele (…).
Pokaż mimo to2014-03-21
Jak sprytnie oczarować czytelnika powieścią fantastyczną, a przy tym sprawić, aby żył jej akcją także podczas przerw w lekturze? O to warto z pewnością zapytać Jennifer A. Nielsen, autorkę książki „Fałszywy książę”.
Sage jest kilkunastoletnim chłopcem, który mieszka w sierocińcu. Jako bardzo sprytne dziecko Sage często dopuszcza się kradzieży oraz przysparza wiele kłopotów właścicielce przytułku, pani Turbeldy. Jednak pewnego dnia jego dotychczasowe życie ulega zmianie. Sage wraz z trzema innymi chłopcami zostaje wybrany przez arystokratę Connera do udziału w spisku, który ma na celu uchronienie państwa przed wojną domową. Jeden z czterech chłopców będzie musiał udawać zaginionego kiedyś księcia. Który z nich zostanie wybrany i jak przebiegnie ta mistyfikacja?
Wydarzenia początkowo toczą się bardzo powoli, jednak jest to błędna zapowiedź tego, co wydarzy się potem. Kolejne rozdziały są naszpikowane intrygami i tajemnicami, które dostarczają czytelnikom sporej dawki emocji. Poza tym lekki i przystępny styl pisania autorki sprawia, że powieść czyta się szybko i bardzo przyjemnie, bez poczucia znudzenia, a ostatnią stronę książki przewraca się z myślą: „No jak to?! To już koniec?”.
Bohaterowie, których wykreowała autorka, mają bardzo zróżnicowane charaktery, dzięki czemu są dla czytelnika ciekawymi uczestnikami wydarzeń. Ja najbardziej polubiłam oczywiście Sage’a, który jest także narratorem w tej powieści. To serdeczny i szczery chłopiec (niejednokrotnie rozbawił mnie swoim ciętym językiem), a co najważniejsze – od początku książki aż do jej zakończenia pozostaje sobą. Poza tym od razu dostrzega złe strony wynikające z bycia fałszywym księciem. Wie, że pełne przepychu i eleganckie życie pod maską zupełnie innej osoby będzie niezwykle trudne, gdyż wiąże się to z nieustannym kłamstwem. Mimo tego Sage bierze udział w tej niebezpiecznej rozgrywce, chce po prostu żyć.Umieszczenie akcji powieści młodzieżowej w zamku było naprawdę doskonałym posunięciem. Z początku podchodziłam z rezerwą do takiego pomysłu. Bo w końcu, co ciekawego może się dziać w hermetycznym środowisku rycerzy i książąt? Zostałam jednak mile zaskoczona. Kto by pomyślał, że tak wiele tajemnic może kryć się w murach zamku… A już tego, w jaki sposób zostaną one wyjawione, nikt się z pewnością nie domyśli. Wszystko zostało przez autorkę zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, nie może więc dziwić ogromna ilość pochlebnych opinii o tej książce.
Jeśli nie jesteś dość silny, żeby znosić te wszystkie rany, to powinieneś zacząć ich unikać.
„Fałszywy książę” to jedna z tych książek, które na długo pozostają w pamięci. Myślę, że jest w stanie zachwycić nie tylko nastoletnich czytelników, ale także tych trochę starszych, dzięki niepowtarzalnym bohaterom oraz wartkiej akcji okraszonej dużą szczyptą tajemnic i spisków. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła wrócić do królestwa Carthyi, aby spotkać się z kolejnymi intrygami i niespodziankami.
http://uroczakraina.blogspot.com/2014/03/faszywy-ksiaze-jennifer-nielsen.html
Jak sprytnie oczarować czytelnika powieścią fantastyczną, a przy tym sprawić, aby żył jej akcją także podczas przerw w lekturze? O to warto z pewnością zapytać Jennifer A. Nielsen, autorkę książki „Fałszywy książę”.
Sage jest kilkunastoletnim chłopcem, który mieszka w sierocińcu. Jako bardzo sprytne dziecko Sage często dopuszcza się kradzieży oraz przysparza wiele kłopotów...
Trzeci tom przygód Finleya McPhee i jego przyjaciółki Aiby to kolejna dawka świetnych, a czasem i dość niebezpiecznych przygód na szkockim wybrzeżu w niewielkim Applecross. Jakie wyzwania czekają tym razem tych dwoje?
Wszystko zaczyna się na pogrzebie starej Cumai, w którym uczestniczą Finley i Aiby, po którym chłopiec dowiaduje się, że starsza pani nie umarła jak mówiono w miasteczku z powodu zawału serca, ale została zamordowana. Oprócz tego wychodzi na jaw, że kobieta należała do Innych, którzy mieszkają w Pustej Ziemi (magicznej rzeczywistości) i zostali rozwścieczeni zabójstwem swojej znajomej. Czy włóczący się w lustrzanym płaszczu Semueld Askell ma coś wspólnego z tą sprawą?
Tę część serii "Sklepik Okamgnienie" mogę z pewnością uznać za najbardziej emocjonującą, jak zwykle nie zabrakło niesamowitych magicznych przedmiotów takich jak płaszcz imago (dobrze znana fanom Harry'ego Pottera peleryna niewidka) czy zegarek drugich szans pozwalający jednorazowo cofnąć czas, lecz tym co wyróżnia tę część od pozostałych jest fakt, że wszystkie (liczne) wątki w powieści np. śmierć Cumai, zniknięcie wielebnego Prospero, stopniowo tworzą spójną całość, Pierdomenico Baccalario nie pozwala tutaj na zwykłe zbiegi okoliczności i umiejętnie prowadzi nas do rozwiązania zagadki.
Pojawia się oczywiście także wątek nieodwzajemnionej miłości Finleya do Aiby, który staje się miejscami komiczny, gdy starszy brat głównego bohatera Doug również stara się poderwać nową koleżankę, a najwięcej uśmiechu na twarzy gwarantuje chyba randka Douga i Aiby na łodzi w romantycznym otoczeniu fal w zatoce Applecross oraz... w towarzystwie Finleya, który przypadkiem niszczy plan swojego brata. W "Mapie przejść" nie zabraknie więc zabawnych momentów, ale autor nie zaoszczędzi nam także chwil grozy, podczas których zadrży serce, gdy bohaterowie znajdą się w niebezpieczeństwie zwiastowanym przez stado kruków. Mówiąc wprost - nie ma czasu na nudę, dzięki temu i przystępnemu językowi, jakim napisana jest książka, młody czytelnik będzie zachwycony.
"Mapa przejść" jak i cała seria "Sklepik Okamgnienie" to doskonały przykład, jak ciekawa i zaskakująca może być literatura dla dzieci i młodzieży. Nieskończona wyobraźnia autora gwarantuje niezliczoną ilość tajemnic i zrównoważoną dawkę emocji, które razem tworzą świetną powieść do jednorazowego pochłonięcia.
http://uroczakraina.blogspot.com/2016/09/mapa-przejsc.html
Trzeci tom przygód Finleya McPhee i jego przyjaciółki Aiby to kolejna dawka świetnych, a czasem i dość niebezpiecznych przygód na szkockim wybrzeżu w niewielkim Applecross. Jakie wyzwania czekają tym razem tych dwoje?
więcej Pokaż mimo toWszystko zaczyna się na pogrzebie starej Cumai, w którym uczestniczą Finley i Aiby, po którym chłopiec dowiaduje się, że starsza pani nie umarła jak mówiono...