Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Trzeci tom przygód Finleya McPhee i jego przyjaciółki Aiby to kolejna dawka świetnych, a czasem i dość niebezpiecznych przygód na szkockim wybrzeżu w niewielkim Applecross. Jakie wyzwania czekają tym razem tych dwoje?

Wszystko zaczyna się na pogrzebie starej Cumai, w którym uczestniczą Finley i Aiby, po którym chłopiec dowiaduje się, że starsza pani nie umarła jak mówiono w miasteczku z powodu zawału serca, ale została zamordowana. Oprócz tego wychodzi na jaw, że kobieta należała do Innych, którzy mieszkają w Pustej Ziemi (magicznej rzeczywistości) i zostali rozwścieczeni zabójstwem swojej znajomej. Czy włóczący się w lustrzanym płaszczu Semueld Askell ma coś wspólnego z tą sprawą?

Tę część serii "Sklepik Okamgnienie" mogę z pewnością uznać za najbardziej emocjonującą, jak zwykle nie zabrakło niesamowitych magicznych przedmiotów takich jak płaszcz imago (dobrze znana fanom Harry'ego Pottera peleryna niewidka) czy zegarek drugich szans pozwalający jednorazowo cofnąć czas, lecz tym co wyróżnia tę część od pozostałych jest fakt, że wszystkie (liczne) wątki w powieści np. śmierć Cumai, zniknięcie wielebnego Prospero, stopniowo tworzą spójną całość, Pierdomenico Baccalario nie pozwala tutaj na zwykłe zbiegi okoliczności i umiejętnie prowadzi nas do rozwiązania zagadki.

Pojawia się oczywiście także wątek nieodwzajemnionej miłości Finleya do Aiby, który staje się miejscami komiczny, gdy starszy brat głównego bohatera Doug również stara się poderwać nową koleżankę, a najwięcej uśmiechu na twarzy gwarantuje chyba randka Douga i Aiby na łodzi w romantycznym otoczeniu fal w zatoce Applecross oraz... w towarzystwie Finleya, który przypadkiem niszczy plan swojego brata. W "Mapie przejść" nie zabraknie więc zabawnych momentów, ale autor nie zaoszczędzi nam także chwil grozy, podczas których zadrży serce, gdy bohaterowie znajdą się w niebezpieczeństwie zwiastowanym przez stado kruków. Mówiąc wprost - nie ma czasu na nudę, dzięki temu i przystępnemu językowi, jakim napisana jest książka, młody czytelnik będzie zachwycony.

"Mapa przejść" jak i cała seria "Sklepik Okamgnienie" to doskonały przykład, jak ciekawa i zaskakująca może być literatura dla dzieci i młodzieży. Nieskończona wyobraźnia autora gwarantuje niezliczoną ilość tajemnic i zrównoważoną dawkę emocji, które razem tworzą świetną powieść do jednorazowego pochłonięcia.

http://uroczakraina.blogspot.com/2016/09/mapa-przejsc.html

Trzeci tom przygód Finleya McPhee i jego przyjaciółki Aiby to kolejna dawka świetnych, a czasem i dość niebezpiecznych przygód na szkockim wybrzeżu w niewielkim Applecross. Jakie wyzwania czekają tym razem tych dwoje?

Wszystko zaczyna się na pogrzebie starej Cumai, w którym uczestniczą Finley i Aiby, po którym chłopiec dowiaduje się, że starsza pani nie umarła jak mówiono...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jaki jest przepis na udane wakacje? Brak nudy! Jak to osiągnąć? Odwiedzić Szkocję, a dokładniej Applecross i jego mieszkańców albo łatwiej - przeczytać serię Sklepik Okamgnienie!

Wakacje Finleya jeszcze trwają, a na szkockim wybrzeżu w małym Applecross wciąż nie brakuje zagadek do rozwiązania, a to wszystko dzięki rodzinie Lilych, która zjawiła się wraz ze Sklepikiem Okamgnienie na początku lata. Wszystko zaczyna się, gdy z pastwisk giną owce. Finley, Aiby i Doug postanawiają zmierzyć się z rozwiązaniem zagadki ginących owiec, muszą najpierw odnaleźć busolę z Sherwood, która pomoże im zidentyfikować Zielonego Człowieka, głównego podejrzanego.

Jak widać, w drugiej części przygód Finleya zostaje bardziej zaangażowany jego starszy brat, Doug, który wcześniej pojawiał się jedynie epizodycznie, co mnie ucieszyło, bo daje to lekki powiew świeżości tej serii, w tej części Doug ma okazję znacząco pomóc Aiby i Finleyowi poszukiwaniach busoli, miejmy nadzieję, że i w następnej będzie miał jakiś swój udział w akcji. Busola z Sherwood nie jest jednak jedynym magicznym przedmiotem, który przedstawia nam w tej historii Pierdomenico Baccalario, mimo że okazuje się kluczowa w śledztwie. Autor jak zwykle okazuje się niezawodny w wymyślaniu coraz to bardziej interesujących narzędzi magicznych jak i ich wielu zaskakujących zastosowań, Sito Krytyki, które odsiewa najbardziej interesujące tematy w książce i przedstawia je w jasny sposób, czy Ciemna Torba mieszcząca przedmioty dowolnych rozmiarów jedynie nieznacznie mogą przybliżyć nam niezwykłą wyobraźnię pana Baccalario.

Cały świat przedstawiony w powieści jest umiejętnie nasiąknięty magią i tajemnicami, nikomu nie można tu ufać, atmosfera w miasteczku staje się coraz bardziej tajemnicza z każdą przewróconą stroną, a czytelnik podąża z ciekawością krok po kroku za Finleyem i jego wiernym psem Gałganem w poszukiwaniu sprawcy dziwnych wydarzeń, każdy element układanki jest w tym przypadku ważny, więc podczas lektury trzeba być bardzo uważnym. Nie jest to jednak trudne, prosty język, jakim napisana jest książka nie pozwala nam na nawet chwilowe znużenie.

"Busola snów" to świetna lektura nie tylko na lato, ale także na jesienne czy zimowe popołudnie, która pozwala całkowicie zapomnieć o tym, co się dzieje w naszym świecie i zamiast tego zaangażować się w niezwykłe wydarzenia odbywające się w malowniczym Applecross, chociażby po to, aby przypomnieć sobie jak piękne i pełne przygód mogą być wakacje.

http://uroczakraina.blogspot.com/2016/09/busola-snow.html

Jaki jest przepis na udane wakacje? Brak nudy! Jak to osiągnąć? Odwiedzić Szkocję, a dokładniej Applecross i jego mieszkańców albo łatwiej - przeczytać serię Sklepik Okamgnienie!

Wakacje Finleya jeszcze trwają, a na szkockim wybrzeżu w małym Applecross wciąż nie brakuje zagadek do rozwiązania, a to wszystko dzięki rodzinie Lilych, która zjawiła się wraz ze Sklepikiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nadszedł czas, by zakończyć historię o podróżach w czasie kilkunastoletniej Gwendolyn i jej towarzysza, Gideona. O ile w naszym świecie początek i koniec historii dzieli ponad 1000 stron trzech książek, o tyle w świecie głównych bohaterów wszystko wydarzyło się w ciągu zaledwie 3 - 4 tygodni. Po wielu chwilach niepewności zasłużyliśmy by poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Jednak wcześniej...

Gwendolyn jest w kompletnej rozsypce, po tym jak Gideon złamał jej serce, oznajmiając jej, że jedynie udawał, że jest w niej zakochany. Na domiar złego zbliża się bal, a wraz z nim konieczność kolejnego spotkania z nieprzewidywalnym hrabią de Saint Germain, który już niecierpliwie szykuje się do zamknięcia Kręgu. Co to oznacza dla podróżników w czasie? Gwen nie ufa zamiarom hrabiego, rozpoczyna też poszukiwania zaginionego chronografu z pomocą wskazówek dziadka, swojej rodziny, Leslie i Xemeriusa, stara się także znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego Lucy i Paul ukradli chronograf i uciekli. Wśród tego całego zamieszania dziewczyna będzie musiała się zmierzyć także z prawdą o samej sobie.

W finałowej części trylogii Kerstin Gier nie ma czasu na nudę, nie brakuje strojnych balów w przeszłości czy kolejnych zagadek, które są stopniowo rozwiązywane przez Gwendolyn i jej niezawodną przyjaciółkę Leslie, młodzi podróżnicy w czasie nie ustrzegą się natomiast spisków, zamieszane będą w nie osoby, których ani Gideon, ani Gwen nigdy by nie podejrzewali. Jest miejsce także i dla wielu zabawnych momentów, na przykład wtedy, gdy Charlotta śledzi swoją kuzynkę i jej pomocników przy poszukiwaniach chronografu, by móc poskarżyć się na dziewczynę dla Strażników z Temple, niestety jej wysiłki spełzną na niczym, dzięki świetnym pomysłom całej ekipy zaangażowanej w akcję. Autorka nie zapomniała także o miłosnych perypetiach głównych bohaterów i swoim delikatnym i zabawnym piórem przybliża nam kłótnie i powroty zakochanych.

"W rzeczywistości serca są zrobione z całkiem innego materiału. (...) Chodzi o materiał bardziej znacznie bardziej plastyczny i nietłukący, który zawsze odzyskuje swój pierwotny kształt. Wykonany według tajnej receptury. (...) Marcepan!"

Na ogromne uznanie zasługuje sposób, w jaki zostały rozwiązane chyba wszystkie tajemnice. Ani przy jednej nie domyśliłam się prawdy, więc przyjemność z czytania pozostała do samego końca. Kerstin Gier świetnie wybrała także postacie na zdrajców, trzeba być naprawdę doskonałym detektywem, żeby nie zostać zaskoczonym, gdy prawda wyjdzie na jaw. Szkoda mi tylko, że na koniec zabrakło chociaż jednego rozdziału o tym, jak ułożyło się życie głównych bohaterów trylogii, liczyłam na parę sugestii autorki w tej kwestii.

To już koniec podróży w czasie z Gwen i Gideonem, kłótni z Charlottą czy żartów Xemeriusa, będę miło wspominała tę trylogię, mimo że pierwsza i druga część nie do końca mnie do siebie przekonały, to właśnie dzięki "Zieleni szmaragdu" trylogia zyskała w moich oczach i teraz mogę zadowolona z lektury pomachać na pożegnanie bohaterom, mając nadzieję, że jeszcze przede mną wiele tak udanych zakończeń serii.

https://uroczakraina.blogspot.com/2016/09/zielen-szmaragdu.html

Nadszedł czas, by zakończyć historię o podróżach w czasie kilkunastoletniej Gwendolyn i jej towarzysza, Gideona. O ile w naszym świecie początek i koniec historii dzieli ponad 1000 stron trzech książek, o tyle w świecie głównych bohaterów wszystko wydarzyło się w ciągu zaledwie 3 - 4 tygodni. Po wielu chwilach niepewności zasłużyliśmy by poznać odpowiedzi na wszystkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Drugi tom "Trylogii Czasu" rozpoczyna się w tym samym momencie, na którym niespodziewanie zakończył się "Czerwień rubinu", Gwendolyn i Gideon całują się w kościele, ten miłosny początek jednak nie prowadzi do miłosnej sielanki głównych bohaterów, ponieważ ich miłość jest tym razem wielokrotnie wystawiona na próbę, głównie z powodu zmiennego nastroju młodego de Villiers, oprócz tego Gwen musi w krótkim czasie nadrobić braki w wiedzy o polityce, historii, poprawić maniery i swoje umiejętności taneczne, by dobrze wypaść na soirée w przeszłości u lorda Bromptona, podczas którego sam hrabia de Saint Germian chce z nią porozmawiać, a gdyby tego było mało, podczas jednej z elapsji dziewczyna spotyka swojego dziadka za jego młodości, który stara się jej pomóc w uzyskaniu odpowiedzi na niektóre z pytań.

Kontynuacja przygód Gwendolyn Shepherd niestety nie wywarła na mnie dużego wrażenia, szczerze mówiąc, wynudziłam się nieźle podczas lektury. Większą część książki zajmują opisy lekcji dobrych manier, użalanie się Gwen nad sobą, rozmyślanie o Gideonie czy nudne elapsje, podczas których główna bohaterka zazwyczaj spędza kilka godzin, siedząc w jednym pokoju. Znów zabrakło mi jakiegoś punktu kulminacyjnego i większego udziału wątku Paula i Lucy, którzy ukradli chronograf i w pierwszej części trylogii zaintrygowali mnie swoją historią. Pojawili się w książce dopiero w końcowym epilogu, oprócz tego jednego momentu nie brali oni udziału w akcji, więc więcej o skrywanej przez nich tajemnicy się nie dowiedziałam, być może autorka zdecydowała zostawić ich historię na ostatni tom trylogii. Szkoda, bo to właśnie na ich wątek najbardziej czekałam.

"To jest niestety niezaprzeczalna prawda, że zdrowy rozsądek cierpi tam, gdzie do gry wkracza miłość."

Wciąż jednak nie mogę uwierzyć, że Gwendolyn zadłużyła się w Gideonie po uszy w ciągu kilku dni od ich pierwszego spotkania. Trochę mi jej szkoda, bo nie może przestać o nim myśleć ani na chwilę, mimo tego, że chłopak dosyć często źle ją traktuje, ma niezłe huśtawki nastroju i raz kocha Gwen, a raz nie. Wątek miłosny w tej książce jest niestety dość naiwny, więc nie angażowałam się za bardzo w perypetie związku nastolatków, było mi raczej obojętne, co przeżywają, jedynie pod koniec książki, gdy dziewczyna dowiaduje się, jaki był prawdopodobny powód miłości ze strony Gideona, zostałam zaskoczona i z niecierpliwością czekałam na rozwój wydarzeń, niestety po kilku stronach ujrzałam zakończenie książki. Na miłe słowo zasługuje jednak Leslie, najlepsza przyjaciółka głównej bohaterki, która niezależnie od dnia i godziny jest zawsze gotowa pomóc Gwendolyn. O humor w książce zadbał za to Xemerius, mały demon, który dzieli się z Gwen swoimi zabawnymi poradami lub przekazuje jej podsłuchane rozmowy.

Podsumowując, "Błękit szafiru" wydaje się być dobrą kontynuacją pierwszego tomu serii, za to niezbyt udanym rozwinięciem trylogii, żadne pytanie z pierwszego tomu nie uzyskuje odpowiedzi, a do tego na końcu autorka zostawia nas z nowymi pytaniami, tajemnicami, urywając akcję książki w najciekawszym momencie i tym samym zmuszając czytelników do dokończenia trylogii. Sprytne posunięcie, pani Gier, 1:0 dla pani!

https://uroczakraina.blogspot.com/2016/05/bekit-szafiru.html

Drugi tom "Trylogii Czasu" rozpoczyna się w tym samym momencie, na którym niespodziewanie zakończył się "Czerwień rubinu", Gwendolyn i Gideon całują się w kościele, ten miłosny początek jednak nie prowadzi do miłosnej sielanki głównych bohaterów, ponieważ ich miłość jest tym razem wielokrotnie wystawiona na próbę, głównie z powodu zmiennego nastroju młodego de Villiers,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bieg. Tak właśnie możemy określić życie w dzisiejszych czasach. Gonimy za karierą, pieniędzmi, sukcesami, a czasami po prostu dlatego, że inni też się śpieszą, a my nie jesteśmy na tyle cierpliwi by poczekać. Na drodze wielokrotnie spotykamy swoich przyjaciół, pasje, ale oczywiście nie mamy na nie czasu, bo są ważniejsze rzeczy do zdobycia. Przecież dorastamy, już dorośliśmy... Czy jednak tak właśnie ma wyglądać bycie dorosłym? Czy pogoń za tym co materialne gwarantuje szczęście?

Aby przypomnieć sobie o tym, co najważniejsze w życiu, warto poświęcić chwilę krótkiej historii o Małym Księciu, który swymi ufnymi, dziecięcymi oczami widzi więcej niż niejeden dorosły i już mu się udało odmienić jedną osobę, Pilota. Człowiek ten rozbił się ze swoim samolotem na pustyni i tam też spotkał przybysza z dalekiej planety. Okazało się, że spotkany na pustyni chłopiec jest jedyną osobą, która docenia talent plastyczny rozbitka, nawet w narysowanej przez pilota skrzynce potrafił zobaczyć baranka. I także jedną z niewielu osób, które w tak prosty i jednocześnie barwny sposób potrafią przedstawić, co tak naprawdę jest ważne w życiu i jak łatwo można to stracić.

Ta niewielka książeczka przedstawia nam znane z życia codziennego postawy, są one reprezentowane nie tylko przez pijaka, pracoholika, człowieka chciwego czy próżniaka, ale także przyjaciela. Tym przyjacielem jest oswojony lis, który uświadamia Małemu Księciu wagę przyjaźni, a nam czytelnikom subtelnie przypomina o odpowiedzialności i potrzebie jej pielęgnowania by nie dołączyć do tej dość licznej grupy ludzi, którzy z braku czasu nie mają już przyjaciół.

„Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś.”

Antoine de Saint-Exupéry pięknie porusza temat miłości w swojej powiastce, ukazując jak stopniowo Mały Książę poznaje istotę tego uczucia. Razem z nim my czytelnicy przywołujemy w myślach to prawdziwe znaczenie miłości, tej zobowiązującej do oddania, poświęcenia i nieskupionej na pięknie zewnętrznym, ale na tym wewnętrznym, które definiuje czyny.

„Miłość nie polega na tym, aby wzajemnie sobie się przyglądać, lecz aby patrzeć razem w tym samym kierunku.”

„Mały Książę” to niezwykła i poruszająca powiastka, dzięki której można na chwilę przerwać codzienny bieg i zanurzyć się w rozmyśleniach, by po lekturze zrezygnować z nieustannego pośpiechu i spróbować znów spojrzeć na świat oczami dziecka.

Bieg. Tak właśnie możemy określić życie w dzisiejszych czasach. Gonimy za karierą, pieniędzmi, sukcesami, a czasami po prostu dlatego, że inni też się śpieszą, a my nie jesteśmy na tyle cierpliwi by poczekać. Na drodze wielokrotnie spotykamy swoich przyjaciół, pasje, ale oczywiście nie mamy na nie czasu, bo są ważniejsze rzeczy do zdobycia. Przecież dorastamy, już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wakacyjna przygoda w sennej, szkockiej wsi? Czarodziejskie stwory i przedmioty w tak nudnym miejscu? Czy to w ogóle możliwe?

Applecross jest niewielką wsią położoną między wzgórzami malowniczej Szkocji. Spokojna atmosfera i brak jakichkolwiek sensacji nudzą młodego mieszkańca tej wsi, Finleya. Jego wakacje zapowiadają się nawet jeszcze gorzej, ponieważ chłopiec będzie musiał wykonywać obowiązki zlecone przez proboszcza tutejszej parafii jako kara za wagarowanie i związaną z tym konieczność powtarzania przez niego klasy. Jednym z zadań wyznaczonych Finleyowi przez Prospero jest posługa listonosza poprzez rozwożenie przesyłek we wsi, która niespodziewanie okaże się źródłem przygód za sprawą jednego dziwnego listu, przyjazdu ekscentrycznej rodziny Lilych i ponownego otwarcia przez nich Sklepiku Okamgnienie.

Pierdomenico Baccalario z niezwykłą łatwością zabiera czytelnika do świata magii, wyczarowując niesamowite przedmioty niczym te z bajek oraz stwory, które bardzo często podejrzewane są przez dzieci o ukrywanie się pod łóżkiem. W tym świecie stają się one żywe, wywołując podczas czytania lekki dreszczyk zaniepokojenia, który nie odpuszcza dopóki tajemnice nie zostaną ujawnione, a uwierzcie mi, na ich ilość w książce Baccalario nie można narzekać. Zagadki pojawiają się tam stopniowo, tak samo jak ich rozwiązania, jednak dopiero na finiszu zaczynają tworzyć całość, która zdumiewa. Co prawda, kilka kartek za półmetkiem historii wydaje się, że rozwiązanie powinno już nastąpić, jednak autor postanawia jeszcze trochę skomplikować fabułę i zwiększyć czas oczekiwania na finał, co według mnie w niektórych miejscach skutkuje kilkoma niepotrzebnymi akapitami, wnoszącymi znikomą ilość świeżości.

Mieszanka charakterów wyraźnie zaznacza swoją obecność w Applecross, którego mieszkańcy to poczciwi, prości ludzie, przyzwyczajeni do spokoju, braku pośpiechu w ich życiu. Tego natomiast nie można powiedzieć o rodzinie Lilych, która przybywa do wsi, zdumiewając od razu swoją ekstrawagancją i tajemniczością. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie Aiby, córka Locana Lily, obecnego opiekuna Sklepiku Okamgnienie, która od razu znajduje w Finleyu, głównym bohaterze książki, dobrego kompana. Dziewczyna wielokrotnie zaskakuje swoim postępowaniem, nagłymi zniknięciami, a oprócz tego jest najbardziej interesującą postacią za sprawą tajemnicy, którą tak skrzętnie ukrywa, powodując moje zniecierpliwienie związane z rozwiązaniem tej zagadki. Co do Finleya, według mnie nie był on specjalnie ciekawą postacią i tylko fakt, że przypadkiem został wciągnięty w wir wydarzeń zapoczątkowanych przez rodzinę Lilych, sprawił, że w jakiś sposób postać chłopca nabrała kolorów, które i tak były bledsze niż te u Aiby.

"Walizka pełna gwiazd" to ciekawy początek nowej serii Pierdomenico Baccalario. Zapewnia kilka godzin świetnej przygody w malowniczej Szkocji w towarzystwie osobliwej Aiby i jej trochę mniej niezwykłego przyjaciela Finleya. Najbardziej ucieszy oczywiście młodszych czytelników, chociaż może i paru tych starszych okaże się dobrymi towarzyszami przygody. Jedno jest jednak pewne, powieść ta będzie rewelacyjną lekturą na wakacje.

http://uroczakraina.blogspot.com/2015/04/walizka-pena-gwiazd-pierdomenico.html

Wakacyjna przygoda w sennej, szkockiej wsi? Czarodziejskie stwory i przedmioty w tak nudnym miejscu? Czy to w ogóle możliwe?

Applecross jest niewielką wsią położoną między wzgórzami malowniczej Szkocji. Spokojna atmosfera i brak jakichkolwiek sensacji nudzą młodego mieszkańca tej wsi, Finleya. Jego wakacje zapowiadają się nawet jeszcze gorzej, ponieważ chłopiec będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podróże w czasie... Brzmi świetnie, prawda? Możliwość odwiedzenia tego, co już przeminęło, a przede wszystkim ludzi, którzy już nie są częścią rzeczywistości. Jednak nie jest to aż tak kolorowe, jak się wydaje, szczególnie gdy w przeszłości pojawiają się niebezpieczeństwa.

"Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to pierwsze pewnie można brać jakieś tabletki."

Gwendolyn Shephard, przeciętna szesnastolatka, ma swoją najlepszą przyjaciółkę, kilku wrogów w szkole i problemy podobne do tych, jakie miewają wszystkie nastolatki. Nagle okazuje się jednak, że do grona tych problemów dołączą jeszcze te związane z podróżami w czasie, bo dziewczyna dowiaduje się, że ma specyficzny gen, który pozwala jej na wizyty w przeszłości. Jednak w odróżnieniu od innych osób, które chciałyby znaleźć się na miejscu Gwendolyn, ona niespecjalnie cieszy się z tej umiejętności, między innymi dlatego, że będzie odbywać podróże z chłopakiem o imieniu Gideon, który nie dość że jest irytująco zarozumiały i arogancki, to jeszcze do tego przystojny...

Tak właśnie zaczyna się historia, której uczestnikami są, oprócz wymienionych wcześniej osób, także Strażnicy, duchy, gargulce i specyficzna rodzina Gwendolyn, która najprawdopodobniej dobrze wygląda tylko na zdjęciach, głównie z powodu istnej mieszanki charakterów. Mamy tu sympatyczną mamę Gwen, Grace Shephard, która bez względu na okoliczności trzyma stronę córki i zawsze stara się ją wspierać, natomiast z drugiej strony poznajemy siostrę Grace, Glendę, nieustannie plującą jadem kobietę, której ambicje wobec córki, Charlotty (podejrzewanej na początku o posiadanie genu podróży w czasie), nie zostały spełnione, jak twierdzi - za sprawą Grace i Gwen. Jak można się łatwo domyślić, to właśnie pomiędzy tymi paniami toczy się batalia, którą stara się załagodzić kochana Maddy, cioteczna babka głównej bohaterki.

Gwendolyn nie jest na szczęście kolejną powtórką z rozrywki, czyli szarą myszką, która nagle została nagrodzona za swoją nijakość, ale mówiąc szczerze, jej kreacja również nie zachwyca. Potrafi odpowiedzieć, gdy ktoś ją atakuje i postawić na swoim, ale niewiele sobą reprezentuje poza tym, że zapamiętuje nazwiska aktorów z komedii romantycznych, według mnie to trochę za mało jak na szesnastolatkę. Ma jednak wspaniałą przyjaciółkę, Leslie, na którą zawsze może liczyć. Natomiast Gideon to zapatrzony w siebie bufon, który ze strony na stronę staje się coraz bardziej idealny. Również on mnie nie oczarował, chociaż moja niechęć do niego trochę stopniała, kiedy zaczął w końcu dostrzegać coś poza czubkiem swojego nosa. Od początku domyślałam się, że pomiędzy nim a Gwendolyn zaiskrzy, bo w końcu kto się czubi, ten się lubi.

Książce "Czerwień rubinu" nie można odmówić lekkości, z jaką się ją czyta. Mimo zastrzeżeń, uwag trudno było mi przerwać lekturę, dzięki odkrywaniu coraz większej ilości tajemnic. Szkoda tylko, że zabrakło w tej części jakiegoś punktu kulminacyjnego, który sprawiłby, że powieść ta zapisałaby się trwalszym atramentem w mojej pamięci, ale być może autorka postanowiła zaskoczyć czytelników dopiero w kolejnych częściach trylogii. Poza tym bardzo ciekawie wymyśliła i opisała mechanizm podróży w czasie i niebezpieczeństw, jakie niosą za sobą. Dokładnie przedstawiła także koligacje rodzinne pomiędzy wszystkimi bohaterami, w których nawet udało mi się kilka razy pogubić.

Trudno jest mi powiedzieć, że przeczytałam świetną książkę. Trudno jest mi też stwierdzić, że zmarnowałam czas, czytając "Czerwień rubinu". Poczułam się zaciekawiona podróżami w czasie, ale także trochę rozczarowana, dlatego też sięgnę po kontynuację tej książki, która czeka na mojej półce, po cichu liczę na to, że pozytywnie mnie zaskoczy.

http://uroczakraina.blogspot.com/2014/08/czerwien-rubinu-kerstin-gier.html

Podróże w czasie... Brzmi świetnie, prawda? Możliwość odwiedzenia tego, co już przeminęło, a przede wszystkim ludzi, którzy już nie są częścią rzeczywistości. Jednak nie jest to aż tak kolorowe, jak się wydaje, szczególnie gdy w przeszłości pojawiają się niebezpieczeństwa.

"Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Talent, umiejętność, dar mogą zdobić człowieka, czynić go wyjątkowym. Co jednak, jeśli taki dar nie jest niczym dobrym, a jedynie przekleństwem? Czy to uprawnia innych do nazywania kogoś potworem? Jak wiele zła może wyrządzić taka siła? Jak żądnym władzy trzeba być, by chcieć wykorzystać ją przeciwko ludzkości, ledwie oddychającemu jeszcze światu?

Siedemnastoletnia Julia Ferrars przebywa w zakładzie psychiatrycznym z powodu zbrodni, której nieumyślnie się dopuściła. Od momentu urodzenia wszyscy traktują ją jak potwora, ponieważ jej dotyk zabija. Od kiedy pamięta zawsze była wyobcowana, trzy lata temu nawet rodzice się jej pozbyli, pozwalając tym samym Komitetowi Odnowy na zamknięcie jej w niewielkim pokoiku, gdzie już nie powinna stanowić dla nikogo zagrożenia. Julia skazana jest na samotność, beznadziejne egzystowanie wśród czterech ścian, smutnych myśli, wspomnień. Jednak pewnego dnia okazuje się, że będzie dzieliła pokój z współlokatorem, Adamem, który odmieni jej życie i sprawi, że nic już nie będzie takie samo.

Język tej powieści jest dosyć specyficzny, przepełniony emocjami i z pewnością nie każdemu się spodoba. Ma prawdopodobnie tak samo dużo przeciwników, co zwolenników. Dlaczego? Ponieważ bardzo często autorka powieści używa górnolotnych metafor, porównań, głównie do opisu uczuć głównej bohaterki. Według mnie tak ozdobny styl pisania bardziej pasuje do takich książek jak fenomenalna „Ania z Zielonego Wzgórza” aniżeli do dystopii. Z jednej strony jest to bardzo dobre posunięcie, ponieważ przeczy niepochlebnym opiniom na temat powieści dla młodzieży, których język nie jest zbyt wyszukany, ale z drugiej strony czasami po prostu irytuje. Z początku styl trochę mnie denerwował, jednak w momencie, gdy akcja w końcu przyspieszyła, przestałam zawracać sobie nim głowę i w pełni skupiłam się na wydarzeniach.

Świat, jaki pobieżnie ukazuje przed nami autorka powieści, jest bardzo zniszczony, stanowi niemalże ruiny tego, co kiedyś jeszcze istniało. Zwierzęta są na wymarciu, rośliny przestały wegetować, a ludzie są zabijani przez obecne władze lub żyją w ukryciu, nieustannie głodując. Natomiast dzieci – te, które jeszcze żyją – mieszkają w specjalnie wydzielonych przez władze dzielnicach, gdzie każdego dnia mają przydzieloną określoną niewielką ilość jedzenia, a ich codzienność polega głównie na ukrywaniu się. Szkoda, że w książce niewiele miejsca zostało przeznaczone opisom rzeczywistości świata dystopii w porównaniu z przestrzenią, jaką zajęła tu miłość, ponieważ jest to według mnie jeden z ważniejszych elementów powieści tego gatunku.

Postacie są jednym z większych atutów tej powieści, chociaż prawdę mówiąc, większą sympatię poczułam do tych drugoplanowych. Julię, czyli główną bohaterkę, poznajemy bardzo dobrze, dzięki pierwszoosobowej narracji i masie przemyśleń, które zajmują dużą część książki. Życie jej nie oszczędzało, nigdy nie była akceptowana, bo każdy, kto spotykał ją na swojej drodze, oceniał ją przez pryzmat niebezpiecznej zdolności. I wynik tego był zazwyczaj taki sam – potwór, dziwadło wymagające izolacji. Jednak dziewczyna nie dała się złamać, wciąż ma nadzieję, że będzie wolna, odleci niczym ptak z jej snów. Adam, współlokator Julii, wielokrotnie wykazuje się odwagą, jest także bardzo czuły, wpatrzony w główną bohaterkę. Warner, człowiek, który dla własnych korzyści chce wykorzystać „potencjał” Julii, to najbardziej zagadkowa postać w tej powieści. Nonszalancki, bezwzględny (bez zmrużenia oka zabija ludzi), niemalże psychopatyczny – tak naprawdę jest chyba zagubiony w świecie, który stale sam niszczy, dlatego też budzi we mnie strach, ale także współczucie. Natomiast moją ulubioną postacią został młodszy brat Adama, James – polubiłam go od momentu pojawienia się w powieści, bo niełatwe życie w stałym ukryciu nie zmieniło jego dziecięcego sposobu postrzegania świata i doceniania nawet najmniejszych rzeczy.

Na koniec nie potrafię powiedzieć, że „Dotyk Julii” mi się nie podobał, ale także nie mogę stwierdzić, że książka ta mną wstrząsnęła czy wywołała rumieńce na mojej twarzy. Jedno jest jednak pewne – sięgnę po jej kontynuację, ponieważ bardzo ciekawi mnie, jak dalej potoczą się losy Julii, Adama, Jamesa i pozostałych bohaterów. Jest coś takiego w tej powieści, że mimo jej niedoskonałości ma się niezwykłą ochotę na powrót do tego skrzywdzonego ludzką zachłannością świata z nadzieją, że jeszcze nie jest za późno na jego ocalenie…

„Nadzieja bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro, za dwa dni wszystko będzie dobrze, a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć.”

http://uroczakraina.blogspot.com/2014/08/dotyk-julii-tahereh-mafi.html

Talent, umiejętność, dar mogą zdobić człowieka, czynić go wyjątkowym. Co jednak, jeśli taki dar nie jest niczym dobrym, a jedynie przekleństwem? Czy to uprawnia innych do nazywania kogoś potworem? Jak wiele zła może wyrządzić taka siła? Jak żądnym władzy trzeba być, by chcieć wykorzystać ją przeciwko ludzkości, ledwie oddychającemu jeszcze światu?

Siedemnastoletnia Julia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książki – najwięcej o nich mogą powiedzieć ci, którzy sięgają po nie najczęściej i uważają je za takich „papierowych przyjaciół”. Dla jednych z nich stanowią formę relaksu, dla innych doskonały sposób na umilenie podróży pociągiem, a dla jeszcze innych – odskocznię od codzienności. I właśnie tym ostatnim wariantem jest dla małego Bastiana „Nie kończąca się historia”…

Wspomniana przed chwilą książka dostaje się w ręce jedenastoletniego Bastiana Baltazara Buksa zupełnie przypadkowo. Pewnego deszczowego dnia jest on ścigany przez kolegów, którzy już od dłuższego czasu traktują go jak obiekt do dokuczania i wyśmiewania. Szukając kryjówki, Bastian trafia do antykwariatu, w którym spotyka go niezbyt miłe powitanie ze strony właściciela. Kiedy antykwariusz wychodzi na zaplecze, chłopiec kradnie tajemniczo wyglądającą książkę, po czym ucieka z miejsca. Następnie zamiast udać się na lekcje, biegnie na szkolny strych i tam pogrąża się w lekturze. „Nie kończąca się historia” tak go pochłania, że w pewnej chwili staje się jej uczestnikiem i gościem w niesamowitej krainie, Fantazjanie.

Fabuła tej powieści jest głównie opisem drogi, jaką pokonuje główny bohater, i przeciwności losu, którym musi stawić czoła. Jest to czas przemiany małego Bastiana, wraz ze zwiększaniem się liczby przeczytanych stron chłopiec wzrasta, pokonuje słabości, bo wszystkie te przeżycia go uszlachetniają.

Powieść Michaela Ende jest wspaniałą baśnią, która na kilka godzin zabrała mnie do swojego świata, tak jak małego Bastiana. Wszystko zostało tu dopięte na ostatni guzik, dzięki czemu nam, czytelnikom, pozostaje tylko podziwiać. Barwne opisy (może tylko czasami ciut za długie) doskonale oddają charakter tej dziwnej, ale pięknej krainy. Miejsce to ukazało, jak wielką i charakterystyczną dla dzieci wyobraźnię miał autor, ponieważ wykreował wiele dziwnych, fantastycznych postaci, takich jak fauny, smoki, skałojady, nocne zmory, które jak żywe pojawiły się przed moimi oczami w czasie lektury. Miały one także nietuzinkowe imiona, np. Engywuk, Graograman, Hykrion, Querquobad, które czasami trudno było przeczytać. Jednak podróż do Fantazjany, gdzie można spotkać to, co jako dziecko miało się w zakamarkach swojej wyobraźni, była dla mnie wspaniałą przygodą.

Mimo że książka ta skierowana jest do młodszych czytelników, jej język wcale na to nie wskazuje. Możemy cieszyć się brakiem tej nieobcej młodzieżówkom irytującej prostoty i radować się delikatnym humorem obecnym w narracji. Ponadto historia Bastiana ukazuje, jak wielką moc mają książki, bo z pomocą wyobraźni potrafią przenosić do innego świata, bawić, uczyć. Dzięki temu buduje ona fundamenty zamiłowania do czytelnictwa u najmłodszych. A tym starszym przypomina o tym, co ważne i cenne.

„[...] na świecie były tysiące odmian radości, ale w gruncie rzeczy wszystkie stanowiły jedną, radość kochania. Radować się i kochać to było jedno i to samo.”

Ta piękna powieść pokazuje ogromną wartość przyjaźni, tej bezinteresownej i opartej na zaufaniu. Jest dowodem na to, że warto starać się dogonić marzenia, cele i podejmować wyzwania. To ciekawa podróż, która pozostawia świetne wspomnienia i chęć ponownego odwiedzenia świata, w którym największą siłę mają marzenia. W najbliższym czasie zamierzam jeszcze tam wrócić, przypominając sobie ekranizację tej książki, którą oglądałam dosyć dawno. Mam nadzieję, że jeszcze długo pozostanie ze mną magia „Nie kończącej się historii”, bo to ona czyni ją tak tajemniczą i niepowtarzalną.

http://uroczakraina.blogspot.com/2014/07/nie-konczaca-sie-historia-michael-ende.html

Książki – najwięcej o nich mogą powiedzieć ci, którzy sięgają po nie najczęściej i uważają je za takich „papierowych przyjaciół”. Dla jednych z nich stanowią formę relaksu, dla innych doskonały sposób na umilenie podróży pociągiem, a dla jeszcze innych – odskocznię od codzienności. I właśnie tym ostatnim wariantem jest dla małego Bastiana „Nie kończąca się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wszyscy wciąż się gdzieś spieszymy. Nieustannie gonimy za karierą, pieniędzmi, a zapominamy o tym, co najważniejsze. I przez to w miarę upływu czasu stajemy się coraz mniej szczęśliwi, bo w tej gonitwie zatraciliśmy gdzieś samych siebie. Jak to zmienić? Na to pytanie może odpowiedzieć główna bohaterka książki Michaela Ende. Wystarczy tylko poświęcić trochę tego cennego czasu i zapoznać się z jej przygodą.

Momo to mała dziewczynka, której mieszkaniem jest amfiteatr. Nikt nie ma pojęcia, skąd i jak się pojawiła, ale każdy wie, że zawsze można na nią liczyć, ponieważ posiada ona niezwykłą umiejętność słuchania innych. Dlatego też Momo ma dużo przyjaciół. Wszystko to jednak ulega zmianie, gdy zjawiają się szarzy i tajemniczy panowie, którzy zabierają ludziom wolny czas oraz radość. Momo postanawia uratować swoich przyjaciół i uświadomić im, co w życiu zasługuje na największą uwagę.

Z początku może się wydawać, że mamy do czynienia z historią dla dzieci. I tak jest w rzeczywistości, ale ta lektura będzie także dobrym wyborem dla dorosłych, bo za pomocą charakterystycznej dla dzieci prostoty ukazuje to, co umyka naszej uwadze w codziennym życiu. Pokazuje, że to, co można kupić za pieniądze, nie ma znaczenia, natomiast niematerialnych wartości nikt nie jest w stanie nam odebrać. Szczęścia po prostu nie mogą nam dać papierki, dla których ktoś ustalił kiedyś wartość, bo źródłem radości jest chociażby rozmowa czy obecność przyjaciela. Tak, są to z pewnością dobrze nam znane prawdy, ale niestety zbyt często o nich zapominamy…

Prosty język, jakim została napisana ta książka, sprawia, że czas spędzony na lekturze mija bardzo szybko. Poza tym ma się wrażenie, jakby na te kilka godzin udało nam się przenieść do świata bohaterki. Po powrocie z niego nie zapomina się tak szybko o spotkaniu z Momo, gdyż wszystko to, co udało nam się dostrzec w tym innym świecie, zmusza do refleksji. A wtedy stwierdzamy, że warto było na chwilę przystanąć i zastanowić się nad tym, co jest tak naprawdę ważne.

„Momo” to piękna opowieść, której przesłanie jest bardzo proste. Wystarczy doceniać każdą chwilę swojego życia, aby być naprawdę szczęśliwym. Uważam, że po tę książkę warto sięgnąć niezależnie od wieku, ponieważ magiczna opowieść o dziecięcym uroku może oczarować każdego, a nie jednemu ukazać pewną prawdę o człowieku. W końcu nie tylko osoba dorosła może nauczyć czegoś dziecko. Wbrew pozorom taka mała istotka jest naprawdę świetnie obeznana w temacie szczęścia…

http://uroczakraina.blogspot.com/2014/05/momo-michael-ende.html

Wszyscy wciąż się gdzieś spieszymy. Nieustannie gonimy za karierą, pieniędzmi, a zapominamy o tym, co najważniejsze. I przez to w miarę upływu czasu stajemy się coraz mniej szczęśliwi, bo w tej gonitwie zatraciliśmy gdzieś samych siebie. Jak to zmienić? Na to pytanie może odpowiedzieć główna bohaterka książki Michaela Ende. Wystarczy tylko poświęcić trochę tego cennego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Francja to kraj, który jest zazwyczaj kojarzony z miłością oraz uroczymi komediami romantycznymi, jednak jest to także miejsce, gdzie rozkwita jedna z bardziej wykwintnych, trudnych i niezwykle smacznych kuchni. A najwięcej możemy się dowiedzieć o niej od najbardziej znanej ikony sztuki kulinarnej, Julii Child, absolwentki najsłynniejszej na świecie paryskiej szkoły kulinarnej Le Cordon Bleu, która zdobyła popularność dzięki prowadzeniu programu "Francuski Szef Kuchni" emitowanego przez amerykańską telewizję w 60. latach XX wieku. Na jego podstawie powstała książka o tym samym tytule, która zawiera przepisy ze 119 odcinków.

Dowiemy się z niej, jak przygotować zupę czosnkową czy krem z ogórków, desery takie jak szarlotka czy suflet czekoladowy, naleśniki wytrawne i na słodko, znajdziemy tu także przepisy na przygotowanie mięsa, cielęciny, kurczaka, kaczki i wiele więcej, trudno wszystko wymienić. Książka Julii Child to także skarbnica wielu cennych wskazówek, które przydadzą się i kulinarnemu amatorowi, i doświadczonej pani domu, bo ta światowej sławy kucharka świetnie tłumaczy, jak wykonać te wszystkie pyszne dania z tego zbioru, nawet taki laik jak ja jest w stanie to zrozumieć. Poza tym książka ta jest bardzo dobrze zorganizowana, wszystkie przepisy, porady są uporządkowane w indeksie oraz pogrupowane w kategorie, których spis można znaleźć w przewodniku tematycznym, dlatego korzystanie z tego kompendium wiedzy kulinarnej jest niezwykle proste.

Jedyne czego brakuje mi w tej książce, to zdjęcia, ilustracje, które zawsze są dla mnie przydatne podczas gotowania. Jestem jednak w stanie wybaczyć to, a to dlatego, że we "Francuskim szefie kuchni" oprócz przepisów możemy znaleźć historię Julii, a także dowiedzieć się więcej o programie, który kiedyś prowadziła, a było to już dosyć dawno, więc nie każdy miał przyjemność zobaczyć tę błyskotliwą i ciepłą osobę na ekranie.

Bez wątpienia na każdej stronie tej książki bardzo łatwo można dostrzec pasję i kulinarne zamiłowanie autorki, dlatego nie dziwi mnie ani trochę sukces, jaki odniosła. Mam nadzieję, że będę miała więcej okazji na wypróbowywanie przepisów z "Francuskiego szefa kuchni", jeśli tylko moja mama częściej będzie pozwalała mi na wstęp do kuchni. A jeśli nie - z chęcią pomogę jej w kuchennych zmaganiach pod okiem Julii Child.

Francja to kraj, który jest zazwyczaj kojarzony z miłością oraz uroczymi komediami romantycznymi, jednak jest to także miejsce, gdzie rozkwita jedna z bardziej wykwintnych, trudnych i niezwykle smacznych kuchni. A najwięcej możemy się dowiedzieć o niej od najbardziej znanej ikony sztuki kulinarnej, Julii Child, absolwentki najsłynniejszej na świecie paryskiej szkoły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Literatura angielska nie bez powodu zajmuje zaszczytne miejsce w chyba każdej bibliotece. Wśród swoich twórców ma chociażby tak wspaniałych autorów jak Jane Austen, Lewis Carroll, Charles Dickens i wielu innych, a wśród nich nieśmiertelne siostry Brontë – autorki powieści, które skradły serca wielu kobiet na całym świecie i wciąż chętnie, choć może trochę nieśmiało, zaglądają do nich kolejne pokolenia. Już od dłuższego czasu miałam w planach spotkanie z twórczością tych sióstr, dlatego też kiedy natrafiłam na możliwość zapoznania się z powieścią spod pióra Charlotte Brontë, z radością przystałam na tę propozycję.

Najpierw zapoznałam się z młodą Lucy Snow, która to w chwili rozpoczęcia powieści mieszka w domu swojej matki chrzestnej, pani Bretton. Kobieta ta znajduje się w trudnej sytuacji materialnej, ponieważ pasmo nieszczęśliwych wydarzeń zabrało jej jakiś czas temu wszystko to, co było dla niej ważne. Te smutne fakty z życia Lucy doprowadzają ją do tego, że podejmuje odważną decyzję i postanawia zejść z garnuszka pani Bretton i poszukać pracy innym kraju. Wsiada na statek i udaje się w podróż do nieznanej jej Francji. Tam, w mieście Villette rozpoczyna pracę najpierw jako guwernantka córek Madame Black, właścicielki pensji, a następnie jako nauczycielka języka angielskiego. Ze spokojem rozpoczęty scenariusz nowego życia Lucy wbrew pozorom nie będzie jednak tak monotonny jak mogłoby się wydawać…

Cała ta historia przedstawiona jest z perspektywy głównej bohaterki, Lucy. Wnikliwie opisuje ona wszystkie wydarzenia, okraszając je sporymi opisami swoich uczuć czy napotkanych ludzi. Są one nieodłączną częścią tej książki i spełniają bardzo ważną rolę – pozwalają poznać Lucy taką, jaką jest na prawdę, bez żadnych domysłów czy przypuszczeń. Kobieta ta otwiera się przed nami, często też prowadzi rozmowy ze samą sobą. I to właśnie jej przemyślenia i opisy tła różnych wydarzeń, ludzi zajmują największą część tej sporych rozmiarów powieści, co daje niepodważalny dowód na to, że autorka tej historii to niezwykle wrażliwa i skrupulatna osoba. Dużo uwagi poświęca także pozostałym bohaterom, z dokładnością przedstawia ich sylwetki i stopniowo sprawia, że mimowolnie zaczyna nas intrygować ich charakter.

Niestety, Lucy jako główna bohaterka nie stała się moją przyjaciółką od serce, nawet mimo tego, że zostałam przez nią obdarzona tak cennym zaufaniem i dostępem do jej przemyśleń. Bo przecież nie każdej przypadkowo spotkanej na ulicy osobie zwierzamy się ze wszystkiego, prawda? Dlaczego więc nie udało nam się nawiązać nici porozumienia? Według mnie Lucy była po prostu zbyt powściągliwa i to właśnie ta cecha sprawiła, że czasami trudno było mi ją zaakceptować. Natomiast zamiast niej polubiłam przedstawiciela męskiej grupy postaci, doktora Johna. Może i mam lekką słabość do lekarzy, ale z pewnością temu bohaterowi nie można odmówić empatii i ciepła, którymi to otacza nie tylko swoich pacjentów.

Język „Villette” jest bez wątpienia towarem z najwyższej półki. To prawda, czasami z trudnością się go odbiera, ponieważ jest on zupełnie innym rodzajem wypowiedzi niż ten, który spotykam w czytanych na co dzień książkach. Nie mniej jednak jego specyficzne piękno zasługuje na uwagę i pochwałę. Nagromadzone opisy występujących w tej historii budynków czy przyrody są ucztą dla wyobraźni, czytając tę powieść miałam czasami wrażenie, jakbym podróżowała w czasie, ponieważ rzeczywistość XIX wieku jest tu znakomicie odwzorowana.

„Villette” jest moim zdaniem dobrą i poruszającą książką, a już szczególnie jej zakończenie. Historia ta ukazuje trudne życie Lucy Snow, które wciąż jest naznaczane samotnością. Wiąże się ona z ciągłą ucieczką od przeszłości i zmianą kraju. Nie jest to opowieść z optymistyczną atmosferą, bliżej jej raczej do melancholii. Nie do końca spełniła moje oczekiwania, ale mimo tego ”Villette” pozostaje jednak wartą uwagi lekturą, która z pewnością poruszy jeszcze nie jedno serce.

Literatura angielska nie bez powodu zajmuje zaszczytne miejsce w chyba każdej bibliotece. Wśród swoich twórców ma chociażby tak wspaniałych autorów jak Jane Austen, Lewis Carroll, Charles Dickens i wielu innych, a wśród nich nieśmiertelne siostry Brontë – autorki powieści, które skradły serca wielu kobiet na całym świecie i wciąż chętnie, choć może trochę nieśmiało,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak sprytnie oczarować czytelnika powieścią fantastyczną, a przy tym sprawić, aby żył jej akcją także podczas przerw w lekturze? O to warto z pewnością zapytać Jennifer A. Nielsen, autorkę książki „Fałszywy książę”.

Sage jest kilkunastoletnim chłopcem, który mieszka w sierocińcu. Jako bardzo sprytne dziecko Sage często dopuszcza się kradzieży oraz przysparza wiele kłopotów właścicielce przytułku, pani Turbeldy. Jednak pewnego dnia jego dotychczasowe życie ulega zmianie. Sage wraz z trzema innymi chłopcami zostaje wybrany przez arystokratę Connera do udziału w spisku, który ma na celu uchronienie państwa przed wojną domową. Jeden z czterech chłopców będzie musiał udawać zaginionego kiedyś księcia. Który z nich zostanie wybrany i jak przebiegnie ta mistyfikacja?

Wydarzenia początkowo toczą się bardzo powoli, jednak jest to błędna zapowiedź tego, co wydarzy się potem. Kolejne rozdziały są naszpikowane intrygami i tajemnicami, które dostarczają czytelnikom sporej dawki emocji. Poza tym lekki i przystępny styl pisania autorki sprawia, że powieść czyta się szybko i bardzo przyjemnie, bez poczucia znudzenia, a ostatnią stronę książki przewraca się z myślą: „No jak to?! To już koniec?”.

Bohaterowie, których wykreowała autorka, mają bardzo zróżnicowane charaktery, dzięki czemu są dla czytelnika ciekawymi uczestnikami wydarzeń. Ja najbardziej polubiłam oczywiście Sage’a, który jest także narratorem w tej powieści. To serdeczny i szczery chłopiec (niejednokrotnie rozbawił mnie swoim ciętym językiem), a co najważniejsze – od początku książki aż do jej zakończenia pozostaje sobą. Poza tym od razu dostrzega złe strony wynikające z bycia fałszywym księciem. Wie, że pełne przepychu i eleganckie życie pod maską zupełnie innej osoby będzie niezwykle trudne, gdyż wiąże się to z nieustannym kłamstwem. Mimo tego Sage bierze udział w tej niebezpiecznej rozgrywce, chce po prostu żyć.Umieszczenie akcji powieści młodzieżowej w zamku było naprawdę doskonałym posunięciem. Z początku podchodziłam z rezerwą do takiego pomysłu. Bo w końcu, co ciekawego może się dziać w hermetycznym środowisku rycerzy i książąt? Zostałam jednak mile zaskoczona. Kto by pomyślał, że tak wiele tajemnic może kryć się w murach zamku… A już tego, w jaki sposób zostaną one wyjawione, nikt się z pewnością nie domyśli. Wszystko zostało przez autorkę zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, nie może więc dziwić ogromna ilość pochlebnych opinii o tej książce.

Jeśli nie jesteś dość silny, żeby znosić te wszystkie rany, to powinieneś zacząć ich unikać.

„Fałszywy książę” to jedna z tych książek, które na długo pozostają w pamięci. Myślę, że jest w stanie zachwycić nie tylko nastoletnich czytelników, ale także tych trochę starszych, dzięki niepowtarzalnym bohaterom oraz wartkiej akcji okraszonej dużą szczyptą tajemnic i spisków. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła wrócić do królestwa Carthyi, aby spotkać się z kolejnymi intrygami i niespodziankami.

http://uroczakraina.blogspot.com/2014/03/faszywy-ksiaze-jennifer-nielsen.html

Jak sprytnie oczarować czytelnika powieścią fantastyczną, a przy tym sprawić, aby żył jej akcją także podczas przerw w lekturze? O to warto z pewnością zapytać Jennifer A. Nielsen, autorkę książki „Fałszywy książę”.

Sage jest kilkunastoletnim chłopcem, który mieszka w sierocińcu. Jako bardzo sprytne dziecko Sage często dopuszcza się kradzieży oraz przysparza wiele kłopotów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Masz jedną szansę na dwieście osiemdziesiąt pięć tysięcy, aby znaleźć tę jedną osobę, która będzie dla ciebie całym światem i która uzna, że ty jesteś całym światem dla niej."

Kalendarz wskazuje 2264 rok. Finn Nordstom jest historykiem kultury popularnej sprzed okresu Mrocznej Zimy. Pracodawca zleca mu przetłumaczenie z wymarłego już języka niemieckiego pamiętnika, który został znaleziony na dnie jeziora. Okazuje się, że zapiski w tym znalezisku są własnością młodej dziewczyny z XXI wieku. Zadanie przetłumaczenia ich sprawi, że życie Finna już nigdy nie będzie takie samo jak kiedyś.

Przyszłość, w której autorka osadziła akcję, od razu wzbudziła moje zainteresowanie, jednak jednocześnie trochę mnie zaniepokoiła. Mimo tego, że w świecie Finna ludzie mogą żyć 150 lat, a technologia i medycyna są bardzo wysoko rozwinięte, nie wszystko jest tak kolorowe. Otóż w świecie tym zaimek „ja” wyszedł z użycia, zamiast niego mówi się w trzeciej osobie, a ludzie nie wiedzą nawet, czym jest miłość i do czego była ona potrzebna przodkom. Każdy wybuch emocji jest traktowany jako coś niepożądanego, nienormalnego. Rzeczywiście, wizja takiego świata ani trochę nie jest przyjemna, dlatego też nie powinien nikogo dziwić fakt, że główny bohater jest tak zaciekawiony tym, jak kiedyś wyglądał świat. Trzeba przyznać, że autorka miała naprawdę niebanalną koncepcję przyszłości, jednak – według mnie – niezbyt dokładnie ją opisała. Bardzo ważne wydarzenie w dziejach ludzkości, Mroczną Zimę, jedynie zarysowała, a przecież jest to istotny wątek. Niewiele wspomniała także o budowlach, ubraniach z XXIII wieku, co z pewnością pomogłoby mi w dokładniejszym wyobrażeniu sobie tego innego świata.

Powieść ta od razu wzbudziła moje zainteresowanie, głównie dlatego, że porusza temat podróży w czasie z przyszłości do przeszłości, a nie odwrotnie, tak jak to zwykle bywa w książkach. Ponadto zawiera także dojrzały i piękny wątek miłosny, który być może z początku wydaje się trochę dziwny i nieprawdopodobny, jednakże w miarę jego rozwoju trudno powstrzymać się od zachwytu. Akcja „Nieskończoności” niesamowicie wciąga, nie tak łatwo jest się od niej oderwać, dzięki stopniowemu odsłanianiu kolejnych tajemnic, które po pewnym czasie zaczynają układać się w całość. Podobnie jest z bohaterami, ich losy, powoli odkrywane sekrety składają się w końcu na pełny i bardzo różnorodny obraz postaci.

Na uwagę zasługuje również językowy zabieg autorki, która stworzyła książkę bez zaimka „ja”, ponieważ – tak jak wcześniej wspomniałam – nie jest on używany w świecie XXIII wieku, gdzie państwo twierdzi, że najważniejsze jest dobro wspólne, a nie jednostki. Na początku czytanie książki, w której bohaterowie wypowiadają się w trzeciej osobie, przysparzało mi trochę problemów, jednak doceniłam to po wzruszającej scenie z udziałem Finna, kiedy to narracja trzecioosobowa zamieniła się w pierwszoosobową.

„Nieskończoność” to książka niepozbawiona mankamentów, jednak z pewnością warta przeczytania. Nie brakuje jej oryginalności, dzięki nieszablonowym rozwiązaniom i oczywiście wspaniałym podróżom w czasie. Lektura tej powieści jest niesamowitą przygodą w świecie, gdzie nie wszystko jest dla ludzi przyszłości tak oczywiste jak dla nas…

http://uroczakraina.blogspot.com/2014/03/nieskonczonosc-holly-jane-rahlens.html

"Masz jedną szansę na dwieście osiemdziesiąt pięć tysięcy, aby znaleźć tę jedną osobę, która będzie dla ciebie całym światem i która uzna, że ty jesteś całym światem dla niej."

Kalendarz wskazuje 2264 rok. Finn Nordstom jest historykiem kultury popularnej sprzed okresu Mrocznej Zimy. Pracodawca zleca mu przetłumaczenie z wymarłego już języka niemieckiego pamiętnika, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czuło się, że łączy ich jakaś miłosna alchemia, magiczny związek dusz, o którym śpiewają minstrele (…).

Czuło się, że łączy ich jakaś miłosna alchemia, magiczny związek dusz, o którym śpiewają minstrele (…).

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sięgając po książki z półki z literaturą klasyczną, mam zawsze wrażenie, że towarzyszę jej bohaterom we wszystkich perypetiach. Być może zawdzięczam to autorom tych dzieł, którzy z ogromną pieczołowitością dopracowywali swoje utwory, a może po prostu czasami sama mam ochotę przenieść się o kilka albo kilkaset lat wstecz. I co najdziwniejsze – każda taka podróż zostawia we mnie jakiś ślad, raz bardzo wyraźny, raz mniej, a jednak zawsze się to udaje, a zawdzięczać mogę to zapewne nieprzemijającej uniwersalności dzieł klasycznych, które staram się poznawać.

Moja ostatnia wędrówka doprowadziła mnie do amerykańskiej posiadłości Orchard House. W naznaczonym przez wojnę secesyjną XIX wieku udało mi się poznać niezwykle ciepłą rodzinę Marchów, która to mimo głodu, ubóstwa, miała w sobie wiele radości. Wychowywane tylko przez matkę Marmee cztery córki na moich oczach przeżywały zabawne przygody, nawiązywały przyjaźnie, doświadczały miłosnych uniesień oraz powoli wkraczały do świata dorosłych. I przez cały ten czas nie zapominały o wartościach, które wpajała im matka i doceniały to, co posiadały.

Delikatne i jasne barwy, które posłużyły autorce książki do wykreowania głównych bohaterek wydały mi się z początku zbyt wyidealizowane, ckliwe, jednak następnie zaskarbiły sobie moją sympatię, ot tak po prostu. Zaczynając od polubienia pięknej i poważnej Meg, w mgnieniu oka skończyłam na nawiązaniu przyjacielskiej relacji z zabawnie zmanierowaną i może trochę próżną Amy. A w międzyczasie poznałam także dwie pozostałe siostry: żywiołową chłopczycę Jo oraz utalentowaną muzycznie i odrobinę nieśmiałą Beth. I nawet nie zdziwiło mnie to, że tak różne charaktery były zawsze blisko siebie, na dobre i złe.

Tymczasem ja, prowadzona jakby za rękę przez lekki styl autorki, brałam udział w zabawnych przygodach sióstr, obserwowałam, jak starają się pracować nad sobą, a w końcu z rozdziału na rozdział przybliżają się krętymi drogami ku dorosłości. Nawet zdarzyło mi się zezłościć na panią Alcott, kiedy to naruszyła moją idealną wizję zakończenia książki i skierowała losy Jo nie w tę stronę, którą ja bym osobiście wybrała. Jednak patrząc teraz na to po kilku dniach od skończenia lektury, chyba mogę przyznać, że już jej wybaczyłam to przewinienie, może dlatego, że ogólnie mam miłe wspomnienia z tych kilku dni spędzonych w przyjemnej atmosferze Orchard House.

Na zakończenie chciałabym powiedzieć, że bardzo miło spędziłam czas z książką ”Małe kobietki”. Ta ciepła opowieść o magii dzieciństwa i dorastaniu jest świetną lekturą na dobranoc, ponieważ z powodzeniem napełnia spokojem i nadzieją. Zawiera wiele przydatnych w naszym życiu lekcji, które ukazują, jak niewiele nam potrzeba, byśmy mogli czuć się szczęśliwi…

”(…), bo miłość odpędza strach, a wdzięczność przezwycięża dumę.”

http://uroczakraina.blogspot.com/2014/01/mae-kobietki-l-m-alcott.html

Sięgając po książki z półki z literaturą klasyczną, mam zawsze wrażenie, że towarzyszę jej bohaterom we wszystkich perypetiach. Być może zawdzięczam to autorom tych dzieł, którzy z ogromną pieczołowitością dopracowywali swoje utwory, a może po prostu czasami sama mam ochotę przenieść się o kilka albo kilkaset lat wstecz. I co najdziwniejsze – każda taka podróż zostawia we...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Magiczna atmosfera Świąt Bożego Narodzenia jest dla mnie naprawdę ważna, dlatego też zawsze staram się jak najdłużej ją zachować. W tym roku postanowiłam zachować świąteczny nastrój przy pomocy świetnej serii pani Małgorzaty Musierowicz i mój wybór padł na "McDusię".

Przybyłam do domu kochanych Borejków wraz z tytułową Magdusią (córką Kreski i Maćka Ogorzałków), którą to Ida ochrzciła przezwiskiem McDonaldusia z powodu umiłowania, jakim dziewczyna otacza chipsy i fast-food'owe jedzenie. Rodzinę Borejków zastałyśmy w trakcie przygotowań do Wigilii oraz ślubu córki Gabrysi, Laury z Adamem. Nie zabrakło dla nas miejsca przy stole, a także radosnego nastroju. Oprócz tego, McDusia wpadła w oko Ignasiowi oraz znalazła chwilę na rozmyślania o swojej rodzinie. Warto był przyjechać do Poznania? Oczywiście!

O 19. części "Jeżycjady" słyszałam już różne opinie. Jedne mówiły o tym, że seria ta utraciła swój urok, a jeszcze inne były przeciwne temu stwierdzeniu. Jednak ja nie miałam okazji zastanowić się nad tą kwestią, ponieważ dotychczas przeczytałam tylko 3 części "Jeżycjady" i szczerze mówiąc na razie nie potrafię ich porównać. Może to i dobrze, bo nie potrafiłabym powiedzieć o niej żadnego złego słowa. Może i nie wszystkie książki spod pióra pani Musierowicz są idealne. Może i czasami ukazują wszystko zbyt idealistycznie. Ale na pewno nie można im odmówić tego, że wciąż potrafią bawić i wzruszać kolejne pokolenia.

"Mgnienie następuje po mgnieniu, chwila odmienia się po chwili, sekunda zbiega po sekundzie - i nawet nie widać, jak przemija epoka."

Kolejny raz autorka zadbała o swoich bohaterów, Ignaś pokazał, że potrafi być mężczyzną, Józinek na każdym kroku zaskakiwał, a dziadkowie ze spokojem przyglądali się, jak dorastają młode latorośle. McDusia tymczasem trochę nie pasowała do obrazu tej rodziny poprzez swój charakter podobny do wielu dzisiejszych nastolatek. Nie pomagała tu także Ida, która często złośliwie komentowała Magdę, co trochę mnie denerwowało. Na szczęście jednak mimo kilku niemiłych akcentów, pobyt w Poznaniu pomógł dziewczynie lepiej poznać siebie i znaleźć dogodne miejsce wśród otaczających ją wokoło bliskich osób, co mnie bardzo ucieszyło. Oprócz tego ujęły mnie również rozmowy o poezji w rodzinnym gronie i cytaty z wierszy, które przewijały się między rozdziałami. Natomiast melancholią natchnęły mnie wspomnienia związane z profesorem Dmuchawcem, by potem ustąpić miejsca nadziei, której były źródłem wspaniałe prezenty przygotowane przez niego dla byłych uczniów. I jak tu nie polubić tej części?

Na zakończenie mogę powiedzieć, że "McDusi" udało się zaskarbić moją sympatię. Mimo kilku wad, które pewnie posiada, przeżycie z nią takich drugich, literackich Świąt było dla mnie wspaniałym doświadczeniem. I jestem bardzo wdzięczna pani Musierowicz za to, że z całej tej radości, ciepła i bezinteresownej obecności, którą nasycona jest ta część "Jeżycjady", mogłam i ja skorzystać.

http://uroczakraina.blogspot.com/2014/01/mcdusia-magorzata-musierowicz.html

Magiczna atmosfera Świąt Bożego Narodzenia jest dla mnie naprawdę ważna, dlatego też zawsze staram się jak najdłużej ją zachować. W tym roku postanowiłam zachować świąteczny nastrój przy pomocy świetnej serii pani Małgorzaty Musierowicz i mój wybór padł na "McDusię".

Przybyłam do domu kochanych Borejków wraz z tytułową Magdusią (córką Kreski i Maćka Ogorzałków), którą to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kolejną przygodę z czarodziejskim światem czas zacząć - powiedziałam do siebie, biorąc do ręki drugą część serii o magicznej cukierni, która zapowiadała się tak samo dobrze jak jej poprzedniczka, więc nie traciłam ani chwili i szybko zabrałam się za lekturę.

Od razu okazało się, że odkąd Almanach wiedzy kulinarnej został skradziony, miasteczko Klęski Zdrój nie jest już tym samym miejscem, jakim było wcześniej. Wszyscy mieszkańcy wydają się przygnębieni, natomiast w tym samym czasie złodziejka książki, Lily, odnosi sukcesy dzięki swojemu programowi kulinarnemu w telewizji. Ciekawiej zaczyna się robić, gdy mała Rozmarynka rzuca swojej ciotce Lily wyzwanie. Ustalają, że ta, która wygra międzynarodowy konkurs pieczenia, stanie się właścicielką Almanach. I takim to sposobem rozpoczyna się dla Rozmarynki i jej rodziny wspaniała przygoda w Paryżu.

Na pierwszą pochwałę zasługuje oczywiście miejsce, w którym głównie toczy się akcja, czyli Paryż. Został on świetnie przedstawiony przez autorkę powieści, szczegółowe, a jednak nienużące opisy pozwoliły mi na chwilę zapomnieć, że jestem w moim małym (ale kochanym) Białymstoku i przenieść się do miasta zakochanych, które w jednej chwili zostało napełnione magią. Napotkałam tam różne bajkowe stworzenia, gadające koty, myszy, a nawet duchy! Fantazją zostały także napełnione przepisy na przepyszne wypieki, które z łatwością przybierały widzialną postać w mojej wyobraźni.

Za każdym zakrętem czekały na mnie kolejne zagadki i zaskoczenia, które nieustannie zmieniały bieg akcji. Dzięki temu ani razu nie zaznałam nudy, monotonii i ani trochę nie miałam ochoty na odłożenie książki. Nie zawiedli mnie także bohaterowie, których polubiłam już w poprzedniej części. Dobrzy czy źli - wszyscy mieli wpływ na moje emocje, dlatego też w czasie lektury kibicowałam mojej ulubionej Rozmarynce, złościłam się na Lily i śmiałam się z dowcipów kota dziadka. Jednak powieść pani Littlewood to nie tylko świetne antidotum na zły humor, ale także lekcja właściwego postępowania. Zwraca uwagę na to, jak ważne jest w życiu czynienie dobra i działanie zgodnie z własnym sumieniem. Poprzez ciepło emanujące z rodziny Szczęsnych oraz wsparcie, którym otoczony jest każdy jej członek, historia ta daje doskonały przykład tego, że rodzina oraz jedność mają w sobie największą siłę i nic nie jest w stanie jej pokonać.

Moja przygoda z książką "Szczypta magii" rozpoczęła się świetnie i tak też się zakończyła. Dzięki tej pogodnej lekturze spędziłam miło czas, nadrobiłam zaległości w śmiechu oraz oderwałam się od kłopotów codzienności, bo zostały one schowane za magicznym światem, który wykreowała autorka. Ze swojej strony mogę tylko zachęcić do przeczytania tej książki dzieci, młodzież oraz dorosłych, tych młodych duchem, a także tych, którzy zapomnieli już, jak to jest być dzieckiem. Może czas sobie o tym przypomnieć...

http://przyjaciolkiksiazki.blogspot.com/2014/01/szczypta-magii-kathryn-littlewood.html

Kolejną przygodę z czarodziejskim światem czas zacząć - powiedziałam do siebie, biorąc do ręki drugą część serii o magicznej cukierni, która zapowiadała się tak samo dobrze jak jej poprzedniczka, więc nie traciłam ani chwili i szybko zabrałam się za lekturę.

Od razu okazało się, że odkąd Almanach wiedzy kulinarnej został skradziony, miasteczko Klęski Zdrój nie jest już tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy zastanawialiście się kiedyś jak powstają sny? A może szukaliście odpowiedzi na to, skąd się biorą koszmary? Gdyby ktoś Wam powiedział, że swój początek biorą w dwóch fabrykach, uwierzylibyście?

Andrew i Poppy są bliźniakami. Mieszkają tylko z matką, ponieważ ich ojciec zginął podczas ratowania syna z pożaru. Od tego czasu chłopiec panicznie boi się ognia. Ostatnio miewa też dziwne sny, w których ucieka przed nieznajomym mężczyzną. Pewnego dnia budzi się z siostrą w innym wymiarze, okazuje się, że trafili do świata Nusquam, a dokładnie do Fabryki Strachu. Jej właścicielem jest Wezuwiusz, który za wszelką cenę chce przemienić najstraszniejsze koszmary ludzi w rzeczywistość. Tylko Wyzwoliciel jest w stanie ocalić świat od katastrofy.

Przyznam szczerze, że okładka tej książki w ogóle mnie nie zainteresowała, ale postanowiłam nie oceniać jej tylko po tym, dlatego też prędko zabrałam się za lekturę. Moją uwagę zwróciła od razu duża czcionka, nikomu nie muszę tłumaczyć, że to duże udogodnienie jeśli chodzi o czytanie. Do tego prosty język, krótkie rozdziały oraz niesamowicie szybko pędząca akcja oparta na jednym wątku spowodowały, że ciekawość wygrała u mnie z chęcią odpoczynku od książki i zarwałam noc. Odpowiednio wyważona dawka humoru sprawiła, że wielokrotnie zagościł uśmiech na mojej twarzy.

W powieści od razu rzuca się w oczy relacja bliźniaków, która została przedstawiona w niezwykle jasnym świetle. Andrew i Poppy są w stanie oddać za siebie życie, a dzięki przygodom, które napotykają na swojej drodze, ich więzi jeszcze bardziej się zacieśniają. Dzieci nie dbają tylko o siebie, ale również o swojego towarzysza - nastoletniego Dana, którego zapoznają w fabryce, traktują jak brata i dlatego też decydują się razem z nim uciec z tego straszliwego miejsca.

"Nigdzie nie jest bezpiecznie... Nawet jeśli to tylko sen."

Mimo tych zalet, w książce znalazłam też kilka wad. Najbardziej nie spodobało mi się wykreowanie postaci do złudzenia przypominających stwory z serii o Harrym Potterze. Chodzi mi tu o cieniostwory, które potrafiły zamieniać się w to, czego człowiek się najbardziej boi i żywiły się strachem, roztaczając przy tym nieprzyjemną, zimną i ponurą aurę. Czy tylko ja widzę tutaj krzyżówkę dementorów z boginami? Dolewając oliwy do ognia, mamy tu też przepowiednię, która mówi o tym, że tylko Wyzwoliciel jest w stanie pokonać Wezuwiusza. Czy tego już nie było? Sam pomysł stworzenia nowego wymiaru był bardzo dobry. Nusquam i jego mieszkańcy zaciekawili mnie swoją odmiennością. Chociażby ciąża u osobników płci męskiej była dosyć zaskakująca i może o drobinę niedorzeczna, muszę przyznać, że autorka ma niezwykle rozbudowaną wyobraźnię. Uważam jednak, że zbyt mało uwagi poświęciła Nusquam, w książce zabrakło mi pełniejszych opisów tego wymiaru.

"Fabryka strachu" to trzymająca w napięciu powieść dla młodzieży, która mimo kilku mankamentów, jest dobrym czytadłem. Raczej nie zachwyci starszych czytelników, ale dla tych młodszych powinna być interesującą lekturą, bo mówi o tym, co w życiu jest najważniejsze - zapobieganiu rozprzestrzenianiu się zła i wsparciu prawdziwych przyjaciół.

Czy zastanawialiście się kiedyś jak powstają sny? A może szukaliście odpowiedzi na to, skąd się biorą koszmary? Gdyby ktoś Wam powiedział, że swój początek biorą w dwóch fabrykach, uwierzylibyście?

Andrew i Poppy są bliźniakami. Mieszkają tylko z matką, ponieważ ich ojciec zginął podczas ratowania syna z pożaru. Od tego czasu chłopiec panicznie boi się ognia. Ostatnio...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pewnego dnia tej dosyć szarej (mam nadzieję, że tylko na razie), a nie słonecznej wiosny, w towarzystwie kubka ciepłego kakao i pluszowego kocyka rozsiadłam się w fotelu i sięgnęłam po lekturę książki o magicznej okładce…

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znalazłam się w deszczowej Anglii, gdzie poznałam trzy uczennice prywatnej szkoły: Sophie, Delfinę i Mariannę. I to właśnie z nimi wybrałam się w podróż do przykrytej śniegiem Rosji. Po drodze spotkało nas kilka dziwnych zdarzeń: najpierw zostałyśmy wysadzone z pociągu na opuszczonej stacji, a następnie trafiłyśmy do pałacu księżniczki Anny Wołkońskiej! Tam poznałyśmy tragiczne losy rodu, który kiedyś zamieszkiwał to miejsce oraz dowiedziałyśmy się o istnieniu wilczej księżniczki. Dobrze się bawiłyśmy, dopóki Anna Wołkońska była dla nas bardzo miła. Potem uświadomiłyśmy sobie, że uczestniczymy w niebezpiecznym spisku, który łączy wilki, wilczą księżniczkę i brylanty…

Muszę powiedzieć, że wszystkie te przygody trochę mnie zmęczyły, ponieważ na początku historii niewiele się działo, a akcja zaczęła się rozwijać dopiero na końcowych stronach książki. Tak więc do tego momentu lektura mnie nudziła, natomiast potem na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Szkoda tylko, że tak późno. Ponadto trochę się obraziłam na trzy główne bohaterki, które swoim charakterem przypominały stereotypowy obraz trzech przyjaciółek: otóż mamy tu szarą myszkę (Sophie), specjalistkę w dziedzinie mody (Delfinę) i nadzwyczaj mądrą trzynastolatkę (Mariannę). Dziewczęta nie rozczarowałyby mnie tak bardzo, gdyby nie były takie naiwne, a ich sztuczne rozmowy prowadzone między sobą czy z pozostałymi bohaterami powieści nie powodowały ulatniania się magii z tej książki.

Cóż, musiałabym być okrutnie nieczuła, gdybym nie wspomniała o kilku jasnych punktach, które udało mi się zauważyć w tym utworze. Zacznijmy może od tego, że nie spotkałam w tej historii ani jednego wilkołaka, a przecież są one tak popularne w literaturze XXI wieku. Jednak najbardziej oczarowała mnie Rosja, którą miałam okazję podziwiać na wielu stronach tej książki. Autorce doskonale udało się uchwycić urok tego kraju, a ja przez te kilka godzin miałam wrażenie, że za sprawą pięknych opisów znalazłam się tam, gdzie główne bohaterki, poczułam szczypiący za nos mróz i usłyszałam skrzypiący pod stopami śnieg.

„Wilcza Księżniczka” to powieść o naprawdę pięknych i ważnych sprawach: o poznawaniu samego siebie, spełnianiu marzeń. I gdybym była trochę młodsza, powiedziałabym pewnie, że mam do czynienia z dobrą książką, która zapewnia kilka godzin relaksu. Ponieważ jednak mam więcej niż 13 lat, mogę zachęcić do przeczytania tej powieści tylko młodsze czytelniczki, które będą być może lepszymi niż ja, bratnimi duszami głównych bohaterek.

http://uroczakraina.blogspot.com/2013/12/wilcza-ksiezniczka-cathryn-constable.html

Pewnego dnia tej dosyć szarej (mam nadzieję, że tylko na razie), a nie słonecznej wiosny, w towarzystwie kubka ciepłego kakao i pluszowego kocyka rozsiadłam się w fotelu i sięgnęłam po lekturę książki o magicznej okładce…

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znalazłam się w deszczowej Anglii, gdzie poznałam trzy uczennice prywatnej szkoły: Sophie, Delfinę i Mariannę....

więcej Pokaż mimo to