-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel17
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik272
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2017-12-26
2017-06-20
2013-07-06
2013-07-03
Książki są z pozoru tylko ubranymi w okładki zadrukowanymi stronami, na których zapisana jest jakaś historia. Ale to tylko złudzenie, nie do końca zgodny z prawdą obraz. Bo książki to coś więcej, to przyjaciele, którzy nigdy nie zostawiają nas samych, są zawsze gotowi na spotkanie, czujemy ich bliskość m. in. dzięki przyjemnemu szelestowi kartek, który zaprasza do ukrytego wśród liter świata. Niektóre mogą nawet sprawić, że stanie się on rzeczywistością…
„Książki kochają każdego, kto je otwiera, dając mu poczucie bezpieczeństwa i przyjaźni, niczego w zamian nie żądając. Książki nigdy nie odchodzą, nawet wtedy gdy się je źle traktuje.”
Meggie jest dwunastoletnią córką introligatora, Mortimera. Jej matka zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach i od tego czasu wychowuje ją tylko tata, którego nazywa Mo. Oboje bardzo kochają książki, dlatego też mają ich pełno w wynajmowanym domu. Dziewczynka nie może zrozumieć, dlaczego ojciec nie czyta jej nigdy na głos. Okazuje się, że ma to związek z tajemnicą, którą ukrywa. Wszystko zacznie wychodzić na światło dzienne po wizycie tajemniczego Smolipalucha, który nazywa Mo Czarodziejskim Językiem. Nic już nie będzie takie proste, niebezpieczeństwa i trudne decyzje to dopiero początek przygody.
To, co wyszło spod pióra pani Funke, mogłabym czytać godzinami. „Atramentowe serce” to skarbnica pięknych cytatów związanych z literaturą. Autorka ma wspaniały styl pisania, jest on taki magiczny i lekki, opisy są ciekawe i nie zniechęcają, co sprawia, że delektuję się lekturą i odkrywam ją powoli, bez zbędnego pośpiechu, by jak najdłużej móc pozostać w świecie, do którego trafiam. I to dlatego wracam do tej książki już po raz trzeci. Jednak nie tylko język mnie do niej przyciąga jak magnes, ale również, może nawet najmocniej…
Bohaterowie. „Atramentowe serce” rozchyla przed nami kolorowy wachlarz charakterów, rozpoczynając od najjaśniejszych a kończąc na najczarniejszych. I jedni i drudzy zasługują na uwagę. Co najdziwniejsze, nawet jeśli źle postępują, podejmują złe decyzje, wciąż utrzymuję do nich sympatię. A już największą słabość mam do Smolipalucha. Według mnie jest najlepiej skonstruowaną postacią w książce, z pozoru introwertyk i dziwak, a w rzeczywistości to prawdziwy przyjaciel i miłośnik wróżek. Mo to kolejny bohater, którego uwielbiam przede wszystkim za to, jak traktował książki, z jaką miłością o nich mówił. Meggie polubiłam za identyczny stosunek do książek jak mój oraz za to, że mimo strachu, obaw, potrafiła zebrać w sobie odwagę i walczyć o swoich bliskich.
„Dlaczego dorośli uważają, że dzieci lepiej znoszą tajemnice niż prawdę? Czy nie zdają sobie sprawy, jakie mroczne historie dzieci wymyślają, aby wyjaśnić sobie tajemnice.”
Nie mogę też zapomnieć o wydaniu książki, ponieważ jest dopracowane do ostatniej strony i jednym słowem wspaniałe. Okładka od razu przyciąga wzrok swoją tajemniczością, ilustracja na niej bardzo pasuje do całej historii. Każdy rozdział jest poprzedzony cytatem, który również współgra z jego treścią. Wiele z nich zachęciło mnie do przeczytania książek, z których zostały zaczerpnięte, uświadomiłam sobie, jakie mam zaległości w klasyce dziecięcej, która ma w swoim dorobku naprawdę dużo ciekawych pozycji.
„Atramentowe serce” to jedna z moich ulubionych książek, do której wrócę pewnie jeszcze nie raz. Uwielbiam wkraczać do świata, który przede mną otwiera, mimo że jest niebezpieczny, to jednak fascynujący. Z wypiekami na twarzy kolejny raz czytałam o przygodach moich przyjaciół, bo tak ich traktuję, razem z nimi bałam się, śmiałam się i płakałam, zapominając na chwilę o rzeczywistości. Polecam tę książkę wszystkim, ponieważ każdy może znaleźć w niej cząstkę siebie, dostrzec magię, która jest tuż obok.
http://uroczakraina.blogspot.com/2013/07/atramentowe-serce.html
Książki są z pozoru tylko ubranymi w okładki zadrukowanymi stronami, na których zapisana jest jakaś historia. Ale to tylko złudzenie, nie do końca zgodny z prawdą obraz. Bo książki to coś więcej, to przyjaciele, którzy nigdy nie zostawiają nas samych, są zawsze gotowi na spotkanie, czujemy ich bliskość m. in. dzięki przyjemnemu szelestowi kartek, który zaprasza do ukrytego...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-05-02
"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" to książka, która od razu zwróciła moją uwagę swoim ekscentrycznym tytułem. Jak się potem okazało, ma on dużo ważniejszą rolę niż tylko rozśmieszenie czytelnika. Autorki tej powieści zdecydowały się przedstawić historię pewnej pisarki, której życie zmieniło się za sprawą grupki ludzi podzielających jej pasję oraz ich wspomnień z czasów okupacji.
Rok po zakończeniu wojny, młoda pisarka, Juliet Ashton, szuka pomysłu na nową powieść. Pewnego dnia dostaje list od Dawsey'a Adamsa, który zakupił kiedyś jej książkę. Okazuje się, że mieszkaniec Guerensey jest członkiem Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek, które działa na wyspie. Kobieta, zaintrygowana tą niecodzienną nazwą, nawiązuje korespondencję z Dawsey'em. Po pewnym czasie zapoznaje także innych członków stowarzyszenia, a ich życie staje się dla niej inspiracją do napisania książki.
Powieść została napisana w formie listów. Z początku myślałam, że nie jest to dobry sposób na przedstawienie jakiejkolwiek historii, jednak po przewróceniu ostatniej strony książki, śmiało mogę stwierdzić, że był to strzał w dziesiątkę. Teraz nie wyobrażam sobie innej wersji "Stowarzyszenia..." niż ta, którą stworzyły autorki. Przyznam, że podczas czytania pierwszych listów, miałam problem z rozróżnieniem, kto jest kim dla Juliet, jednak potem wszystko szło już jak z płatka. Grzechem byłoby nie wspomnieć o języku, jakim napisane są listy. Piękny, a jednocześnie taki lekki i przyjemny w odbiorze.
Bohaterowie to zdecydowanie potwierdzenie niezwykłej inwencji twórczej autorki. Prawie każdy z nich zyskał moją sympatię, oczywiście największą, kochana Juliet. Uwielbiam ją za to, że była taka bezpośrednia, zabawna i nieprzewidywalna, doprowadziła mnie do dzikiego śmiechu, kiedy czytałam o tym, jak rzuciła czajniczkiem w jednego dziennikarza. A do tego była empatyczna, przeżycia chociażby Elisabeth i Remy niesamowicie wpłynęły na jej osobę. Jeśli chodzi o innych bohaterów, przyjaciele Juliet, Sidney i Sophie byli takimi dobrymi duszkami, które potrafiły zawsze podnieść na duchu swoją przyjaciółkę. Mieszkańcy Guerensey, mimo że poczciwi i tak różni od siebie, również uszlachetnili swoją obecnością całą książkę. Chyba tylko Markhama Reynoldsa nie polubiłam, nie wiem, co takiego widziała w nim Juliet, dla mnie to zimny i niezasługujący na uwagę typ.
"Mężczyźni są bardziej interesujący w książkach niż w życiu."
Akcja książki może nie była naszpikowana wieloma zwrotami akcji, ale niesamowicie mnie wciągnęła. Gdyby nie to, że musiałam dosyć często przerywać czytanie (na matematyce trzeba uważać!), to z pewnością przeczytałabym ją w ciągu jednego dnia. Druga część książki była, jak to zwykle bywa, lepsza niż pierwsza, ponieważ dotychczasowe życie Juliet przeszło tutaj niemałą rewolucję, która zdecydowanie ubarwiła fabułę. Jaką rewolucję? Na to pytanie polecam poszukać odpowiedzi w książce.
Polecam "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" każdemu, chwile spędzone na lekturze były czystą przyjemnością i niezwykle skuteczną dawką optymizmu, bo jest to lekka i jednocześnie ciepła powieść, która porusza bolesny temat okupacji, wojny poprzez ukazanie ich z perspektywy prostych ludzi, czyli takich jak mieszkańcy Guerensey. Ich przeżycia wstrząsnęły mną, niektóre wzruszyły, co sprawiło, że powieść ta nie była tylko i wyłącznie lekką lekturą na przysłowiowe zabicie czasu, ale zdecydowanie czymś więcej. Dała mi nadzieję na to, że jutro może być lepsze, jeżeli mam przy sobie przyjaciół i rodzinę, zostawiła z marzeniem, że kiedyś i mi dane będzie przeżyć coś tak wspaniałego jak to, co przydarzyło się Juliet...
http://przyjaciolkiksiazki.blogspot.com/2013/05/stowarzyszenie-miosnikow-literatury-i.html
"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" to książka, która od razu zwróciła moją uwagę swoim ekscentrycznym tytułem. Jak się potem okazało, ma on dużo ważniejszą rolę niż tylko rozśmieszenie czytelnika. Autorki tej powieści zdecydowały się przedstawić historię pewnej pisarki, której życie zmieniło się za sprawą grupki ludzi podzielających jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-04-20
Jak skuteczni jesteśmy w krzywdzeniu innych? Jak łatwo przychodzi nam nienawidzić? My, ludzie, uważamy się za lepszych od zwierząt, bo potrafimy myśleć, odczuwać wdzięczność, współczuć, a jednak posiadamy też umiejętności, które czynią nas gorszymi od nich. Nadajemy etykietki, nienawidzimy, dzielimy ludzi na tych gorszych i lepszych, a naszym kryterium jest kolor skóry, sytuacja materialna, wiek bądź wykształcenie. Jak wiele musimy się jeszcze nauczyć o nas samych? Te pytania pojawiły się w mojej głowie po przeczytaniu „Zabić drozda”. A przecież książka ta wydawała się być lekturą dla dzieci.
Maycomb to małe miasteczko w stanie Alabama, wszyscy mieszkańcy dobrze się tu znają, a wieści rozchodzą się z prędkością światła. Jean (nazywana Skaut) i Jem są dziećmi szanowanego tutaj adwokata, Atticusa Fincha, prowadzą spokojne i szczęśliwe życie, mimo że matkę musi zastępować im gosposia – Calpurnia. Dzieciństwo mija dzieciom na zabawach na podwórku, figlach i – nieodłącznych każdemu rodzeństwu – kłótniach. Beztroskie lato przerywa jednak proces sądowy, w którym uczestniczy ich ojciec. Miejscowy pijak oskarża Murzyna o gwałt na swojej białej córce. Atticus decyduje się bronić skazanego już przez wszystkich „czarnucha”, ma świadomość, że naraża swoje dzieci na docinki ze strony sąsiadów, kolegów ze szkoły, ale nie potrafi zostawić człowieka w potrzebie. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak ważną rolę odegrają w tej historii jego pociechy.
Z początku akcja książki ma bardzo powolne tempo. Ani trochę nie zwątpiłam jednak w tę powieść, gdyż niesamowicie intrygowało mnie to, co wydarzy się dalej. W momencie rozpoczęcia procesu wszystko zaczyna przyspieszać. Ale wydarzenia tej powieści ani ich tempo i tak nie mają takiego znaczenia, jak przesłanie i idea „Zabić drozda”. Akcja jest tutaj tylko tłem dla wymowy utworu.
Harper Lee powierzyła narrację ośmioletniej Skaut, co z początku wydaje się być dosyć absurdalnym posunięciem. Bo co ważnego może nam przekazać takie dziecko? A jednak! Dzieci, mimo braku doświadczenia, obszernej wiedzy o życiu, potrafią zauważyć więcej niż niejeden dorosły. I tak jest w przypadku Jean. Dziewczynka nie może zrozumieć zła tego świata, które przejawia się w niesprawiedliwości kierowanej rasizmem (akurat tego terminu nie używa Skaut, gdyż nie figuruje ono jeszcze w słowniku Amerykanów), nienawiścią i zwyczajną podłością, czego nie dostrzegają mieszkańcy Maycomb. Wrażliwość na zło zostaje zaszczepiona w dziewczynce i jej bracie przez ojca, który jest człowiekiem prawym i uważa, że każdy zasługuje na sprawiedliwość i pomoc, Atticus Finch to zdecydowanie mój ulubiony bohater tej powieści.
„Ale ja, zanim będę mógł żyć w zgodzie z innymi ludźmi, przede wszystkim muszę żyć w zgodzie z sobą samym. Jedyna rzecz, jaka nie podlega przegłosowaniu przez większość, to sumienie człowieka.”
Postaci z tej książki nie są przesadnie idealne, co czyni je wiarygodnymi. Skaut jest inteligentną dziewczynką o dobrym sercu, jednak nie potrafi panować nad swoimi emocjami i bardzo często załatwia sprawy przemocą. Natomiast Jem próbuje naśladować ojca, kierując się w życiu wyznawanymi przez niego wartościami, ale często zdarza mu się wymądrzać i bić się z siostrą. Sama książka, tak jak jej bohaterowie, również nie przybiera czysto moralizatorskiego tonu, to my sami musimy wysnuć wnioski, nie zostaną nam one podane na tacy. Mamy zatem dowolność interpretacji, jednak myślę, że w przypadku każdego czytelnika będzie ona niemalże taka sama.
„Zabić drozda” to powieść nie tylko o rasizmie i braku akceptacji, opowiada ona także o dojrzewaniu, bolesnym wkraczaniu w nieidealny świat dorosłych oraz życiu w zgodzie z własnym sumieniem i przekonaniami. Pod typową dla dziecięcych książeczek okładką kryje się historia, która zwróciła moją uwagę na to, jak ważna w życiu jest umiejętność przeciwstawienia się ogółowi, gdy ten się myli, utwierdziła mnie w przekonaniu, że bez tolerancji, my, jako społeczeństwo, nie mamy prawa i racji bytu. Książka ta jest i zapewne jeszcze długo pozostanie lekturą uniwersalną w przekazie, dlatego też każdy powinien po nią sięgnąć.
http://uroczakraina.blogspot.com/2013/04/zabic-drozda.html
Jak skuteczni jesteśmy w krzywdzeniu innych? Jak łatwo przychodzi nam nienawidzić? My, ludzie, uważamy się za lepszych od zwierząt, bo potrafimy myśleć, odczuwać wdzięczność, współczuć, a jednak posiadamy też umiejętności, które czynią nas gorszymi od nich. Nadajemy etykietki, nienawidzimy, dzielimy ludzi na tych gorszych i lepszych, a naszym kryterium jest kolor skóry,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-26
Już dawno przestałam liczyć, ile razy wracałam do tej książki. Co sprawia, że niektóre powieści lubimy czytać po kilka razy? Ulubieni bohaterowie, niezwykłe przygody czy...? No właśnie. W przypadku "Ani z Zielonego Wzgórza jak magnes działa na mnie bezpieczeństwo i niewytłumaczalne ciepło, które bije od Avonlea i jego mieszkańców.
Kilka słów o treści. Do rodzeństwa Cuthbertów trafia z sierocińca dziewczynka o imieniu Ania. Maryla i Mateusz stają się jej opiekunami i starają się należycie ją wychować, co jest czasami dosyć trudne, gdyż dziewczynka ma nadzwyczaj bogatą wyobraźnię i dosyć łatwo pakuje się w kłopoty, jednak jej nowi rodzice przyzwyczajają się do tego i darzą dziecko miłością, zapewniając ciepły i kochający dom. Ania znajduje w Avonlea także wspaniałych przyjaciół i zdobywa sympatię wszystkich mieszkańców.
Pani Montgomery pisze niezwykle lekko, nawet dosyć obfite opisy przyrody czytało mi się z przyjemnością, są one zdecydowaną zaletą tej książki. Dzięki nim mogłam dokładnie wyobrazić sobie, jak wyglądała Wyspa Księcia Edwarda i pomarzyć przez chwilę o zamieszkaniu tam. A już atmosfera ciepła i bezpieczeństwa, jaką wykreowała autorka, zdecydowanie skradła moje serce, w czasie lektury miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie zwolniło i życie zaczęło się toczyć tak spokojnie jak w Avonlea.
"Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa. Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów."
Jeśli chodzi o główną bohaterkę, po prostu trudno jej nie lubić. Myślę, że nie tylko ja chciałabym mieć taką bratnią duszę jak Ania. Zawsze z głową w chmurach, gadatliwa i bezpośrednia - dla mnie idealna przyjaciółka. Jej przygody przywoływały uśmiech na mojej twarzy, szczególnie przemalowanie włosów i zapewniły mi kilka godzin przyjemnej lektury. Złego słowa nie mogę powiedzieć także o pozostałych postaciach. Maryla i Mateusz, z początku zdystansowani w stosunku do Ani, na moich oczach zmienili się w niezbędne oparcie dla dziewczynki. Dianę, Gilberta i innych mieszkańców Avonlea, nawet panią Małgorzatę Linde, chętnie poznałabym w rzeczywistości, chciałabym tak jak tytułowa bohaterka dorastać wśród tak serdecznych ludzi.
Akcja książki jest raczej powolna, jednak nie nudziła mnie, myślę, że ukazywanie perypetii Ani w takim tempie uczyniło tę historię bardziej realistyczną. Bo przecież nie można wymagać niespodziewanych zwrotów akcji od książki, której wydarzenia rozgrywają się na przełomie XIX i XX wieku w tak spokojnym miejscu jak Wyspa Księcia Edwarda.
Uważam, że "Ania z Zielonego Wzgórza" to jedna z najlepszych pozycji w kanonie lektur szkolnych, a już na pewno obowiązek czytelniczy każdej dziewczyny. Zachęcam do zapoznania się z tą powieścią każdego, kto jeszcze tego nie zrobił. To lekka i przyjemna lektura, którą z pewnością można potraktować jako odpoczynek od czytanych teraz tak często paranormali, kryminałów, nadająca się i dla nastolatki, i dla trzydziestolatki.
http://przyjaciolkiksiazki.blogspot.com/2013/03/ania-z-zielonego-wzgorza.html
Już dawno przestałam liczyć, ile razy wracałam do tej książki. Co sprawia, że niektóre powieści lubimy czytać po kilka razy? Ulubieni bohaterowie, niezwykłe przygody czy...? No właśnie. W przypadku "Ani z Zielonego Wzgórza jak magnes działa na mnie bezpieczeństwo i niewytłumaczalne ciepło, które bije od Avonlea i jego mieszkańców.
Kilka słów o treści. Do rodzeństwa...
2011-07-27
2011-08-08
2013-03-10
"Ale miłość to coś innego. Miłość nie daje spokoju. Miłość jest bezsenna. Miłość obdarza siłą. Miłość jest szybka. Miłość jest jutrem. Miłość to tsunami. Miłość jest czerwona jak krew."
Leo to z pozoru zwykły szesnastolatek, który uwielbia grać w piłkę nożną ze swoimi kolegami, często urządza sobie przejażdżki skuterem i tak jak prawie większość jego rówieśników nie lubi szkoły. Jednak nie jest on takim typowym egzemplarzem człowieka, dlatego że świat postrzega w kolorach. Dla niego biel to cisza i samotność, czerwień to miłość i Beatrice - dziewczyna, w której jest od jakiegoś czasu zakochany, ale ona nie wie o jego istnieniu. Kiedy chłopak dowiaduje się, że rudowłosa piękność jest chora na białaczkę, rozpoczyna wyścig z czasem, chce nacieszyć się obecnością Beatrice i ją uszczęśliwić.
Współczesne "Love Story" - tak głosi przypis umieszczony na przepięknej okładce książki. Czy to odpowiednia zapowiedź tego, co w niej znajdziemy? Mnie przysłowiowe "Love Story" kojarzy się z banalną, łzawą historią o miłości, która zazwyczaj nic nie wnosi do naszego życia, a jedynie sugeruje, że po nas też przyjedzie kiedyś rycerz na białym koniu i będziemy żyli z nim długo i szczęśliwie. "Biała jak mleko, czerwona jak krew" to inna bajka, fabuła nie skupia się tu tylko i wyłącznie na przedstawieniu pierwszej czystej i niewinnej miłości nastolatków. Jest to książka także o podążaniu za swoimi marzeniami, szukaniu celu życia, relacjach między ludźmi. I chociaż od początku wiedziałam, jak się zakończy cała historia, nie odebrało mi to przyjemności z jej lektury.
Powieść jest napisana prostym, a jednak pięknym językiem. Alessandro D'Avenia pisze jak poeta, niektóre zdania czytałam po kilka razy, aby jak najdłużej zachować je dla siebie. Dosłownie chwyta słowami za serce.
Narratorem w książce jest Leo, mamy całkowity dostęp do jego uczuć i przemyśleń. Trochę mnie zdziwiło to, że zakochał się w dziewczynie, której tak naprawdę nie zna i nie zamienił z nią ani jednego słowa. Czy to można nazwać miłością? Według mnie to jedynie fascynacja drugą osobą, której widok sieje zamęt w głowie, jednak zmieniłam swoje zdanie, kiedy chłopak musiał zmierzyć się ze świadomością, że Beatrice niedługo umrze. Szczęście dziewczyny w ostatnich dniach jej życia stało się dla niego dobrem nadrzędnym, priorytetem.
"Miłość istnieje nie po to, by dać nam szczęście ale po to, byśmy mogli sprawdzić, jak silna jest nasza odporność na ból."
Uważam, że wątek Silvii, najlepszej przyjaciółki Lea, niesamowicie uszlachetnił całą historię. Może to dlatego, że mam z nią trochę wspólnego. Strasznie było mi jej żal, kiedy widziałam, jak cierpi, gdy Leo opowiada o Beatrice, prosi ją o napisanie do dziewczyny listu. Ale Silvia przez cały ten czas jest prawdziwą przyjaciółką, mimo że raz popełnia błąd świadczący o tym, że nie jest idealna i że zależy jej na nieświadomym jej uczucia, Leonardzie. I chyba to właśnie Silvię najbardziej polubiłam z całej książki, chociaż Beatrice także mnie na swój sposób oczarowała. Choroba sprawia, że dziewczyna zaczyna postrzegać życie jako prezent, który trzeba szanować i być za niego wdzięcznym, wielokrotnie zakręciła mi się łza w oku, kiedy czytałam, jak o tym mówi. Dzieląc się swoimi spostrzeżeniami z Leo sprawia, że chłopak zaczyna dostrzegać, jak kruche jest ludzkie istnienie i że tylko on ma wpływ na to, czy będzie mógł kiedyś powiedzieć, że miało ono sens.
"Tak to już jest na tym świecie, że nie zauważa się tego, co ma się najbliżej."
"Biała jak mleko, czerwona jak krew" to powieść, przy której płakałam, uśmiechałam się i rozmyślałam. Ukazuje miłość, przyjaźń, rodzinę, marzenia jako wartości, o które zawsze trzeba walczyć i doceniać. Jest to jedna z piękniejszych książek, jeśli nie najpiękniejsza, jakie miałam okazję przeczytać w swoim krótkim życiu i z pewnością nie pozostanę obojętna na przesłanie, które za sobą niesie. Polecam i będę ją polecać każdemu, niezależnie od wieku, płci, zainteresowań, dlatego że daje nadzieję na lepsze jutro oraz nakłania do szukania szczęścia w realizacji marzeń i innych ludziach.
http://przyjaciolkiksiazki.blogspot.com/2013/03/biaa-jak-mleko-czerwona-jak-krew.html
"Ale miłość to coś innego. Miłość nie daje spokoju. Miłość jest bezsenna. Miłość obdarza siłą. Miłość jest szybka. Miłość jest jutrem. Miłość to tsunami. Miłość jest czerwona jak krew."
Leo to z pozoru zwykły szesnastolatek, który uwielbia grać w piłkę nożną ze swoimi kolegami, często urządza sobie przejażdżki skuterem i tak jak prawie większość jego rówieśników nie lubi...
Współczesny świat skazuje nas na życie w ciągłym pośpiechu, co sprawia, że nie dostrzegamy wielu istotnych rzeczy, gubimy je gdzieś za zakrętem, zapominając, że w ogóle są, a jeśli już je zauważamy, to nie potrafimy docenić. I takim sposobem żyjemy z myślą, że jesteśmy wieczni, a przecież to nieprawda. Bo życie to prezent, do tego bardzo cenny, nawet jeśli termin jego przydatności jest dosyć krótki.
Siedemnastoletni Landon Carter to młody buntownik, który uczy się w ostatniej klasie szkoły średniej. Bogaci rodzice zapewniają mu wszystko, czego pragnie, żyje praktycznie bez trosk oprócz jednej – nie ma partnerki na zbliżający się doroczny bal w szkole. W końcu decyduje się zaprosić córkę pastora, Jamie Sullivan, która jako jedna z niewielu już uczennic jest jeszcze wolna. Dziewczyna znacznie się różni od swoich rówieśników, ponieważ wszędzie zabiera ze sobą Biblię, świetnie się uczy i wszystkim wokoło pomaga. Po krótkim czasie ich znajomość przeradza się w przyjaźń, która nie jest łatwa dla Landona, gdyż jest z tego powodu wyśmiewany przez swoich kolegów i kilkakrotnie rani Jamie. Jednak to dzięki niej przeżywa swoją pierwszą prawdziwą, wielką miłość…
Całą tę historię poznajemy z perspektywy Landona, który po czterdziestu latach decyduje się ją opowiedzieć. Przekazanie narracji ponad pięćdziesięcioletniemu panu Carterowi było świetną inicjatywą, bardzo ułatwiającą odbiór powieści. Czytając, czułam się tak, jakbym słuchała tej opowieści, siedząc obok narratora, to było naprawdę przyjemne i ani na chwilę nie miałam ochoty przerwać lektury.
Trochę nie podobało mi się jednak ujęcie tej historii. Zdecydowanie wolałam jej wersję w ekranizacji „Szkoły uczuć”. Po raz kolejny przekonałam się, że obejrzenie najpierw filmu, a potem przeczytanie książki, nie jest dobrym pomysłem, nigdy. Według mnie autor zbyt mało miejsca poświęcił w powieści na miłość głównych bohaterów, a za bardzo skupił się na rozwinięciu początku książki. Zabrakło mi m. in. listy życiowych celów Jamie, które razem z Landonem próbowali osiągnąć (w filmie), to według mnie naprawdę wiele wnosiło do całej akcji, czyniło ją ciekawszą. Uogólniając, fabuła jest słabo rozbudowana i na pierwszy rzut oka czegoś w niej brakuje, choć historia i tak nie traci na swojej wartości, a to za sprawą swojego unikalnego i cennego przekazu. Poza tym nie mogę zwracać na to aż tak dużej uwagi, bo przecież to film powstał na podstawie książki, a nie odwrotnie.
Moją ulubioną bohaterką stała się oczywiście Jamie. Może i jest wyidealizowana, nierealna jak na współczesny świat, jednak jej pogoda ducha i przekonanie, że wszystko co dzieje się wokół nas należy do ułożonego dla nas przez Boga planu, zaskarbiły moją sympatię i tchnęły we mnie trochę nadziei. Polubiłam również Landona, który jest postacią dynamiczną, dzięki swojej dziewczynie przechodzi niesamowitą wewnętrzną metamorfozę, z rozkapryszonego nastolatka staje się szlachetnym i wierzącym człowiekiem, a to akurat jest wzruszające i przywraca wiarę w ludzi.
„Pan ma jakiś plan dla nas wszystkich, ale czasem nie rozumiem, co chce nam przekazać.”
„Jesienna miłość” to książka, obok której nie można przejść obojętnie. Miałam wobec niej ogromne oczekiwania, niektóre się nie spełniły, ale i tak uważam, że warto było zapoznać się z wersją papierową tej pięknej historii miłości, nawet jeśli trochę inaczej ją sobie wyobrażałam. Na końcu oczywiście popłakałam się jak bóbr, mimo że wiedziałam już wcześniej, że wszystko tak się potoczy, jednak nie udało mi się powstrzymać łez. Co najdziwniejsze byłam szczęśliwa, mimo smutnego zakończenia, bo historia Jamie i Landona nauczyła mnie znajdować we wszystkim choć odrobinę dobra i przekonała, że mimo nieszczęść, katastrof, problemów, nasze życie może być piękne, jeśli tylko to piękno nauczymy się dostrzegać i doceniać…
„Nasza miłość jak wiatr - nie możesz jej ujrzeć, lecz możesz ją poczuć.”
http://uroczakraina.blogspot.com/2013/07/jesienna-miosc.html
Współczesny świat skazuje nas na życie w ciągłym pośpiechu, co sprawia, że nie dostrzegamy wielu istotnych rzeczy, gubimy je gdzieś za zakrętem, zapominając, że w ogóle są, a jeśli już je zauważamy, to nie potrafimy docenić. I takim sposobem żyjemy z myślą, że jesteśmy wieczni, a przecież to nieprawda. Bo życie to prezent, do tego bardzo cenny, nawet jeśli termin jego...
więcej Pokaż mimo to