-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-04-10
2024-03-24
„Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy”.
To ostatnie zdanie dramatu zrobiło na mnie wrażenie. No i Filip klęka, i wraca do dworskiej formy.
A Iwona? Prawie nie mówi nic, prawie nie robi nic, „jest w niej jakaś niedomoga organiczna”, a mimo to nokautuje dworskich pozerów i udawaczy. Krępuje, dekoncentruje, wyprowadza z równowagi i komplikuje uformowane, do tej pory, życie dworskie. I wcale nie jest intrygantką! Ona, jedyna, nie udaje. Jest przyziemną, zwyczajną i bardzo przeciętną postacią, ale właśnie poprzez brak „formy” burzy pozorny dworski ład i porządek. To modelowa persona non grata. „Jej biologiczna dekompozycja rodzi niebezpieczne skojarzenia, nasuwa każdemu na myśl własne lub cudze braki i defekty”.
Z trzech napisanych przez Gombrowicza dramatów (pomijając niedokończoną „Historię”) „Iwona…” jest najstarsza i według mnie, niestety, najsłabsza. Akcja dramatu, poszczególne sceny i perypetie sklecone są dość nijako, nieudolnie i jakby przypadkowo. Myślę, że nadrzędnym atutem tego tekstu jest gombrowiczowska ironia i słowo oraz trafne pokazanie relacji międzyludzkich — jak na siebie wpływamy, jak się na sobie wzorujemy, jak na siebie oddziałujemy — czyli to, co Gombrowicz lubił najbardziej. Najbliżej „Iwonie…” do farsy i groteski, chociaż czuć w niej także szekspirowskiego ducha, bo ten nóż w ręku Filipa przed pokojem Iwony, ten kosz trzymany przez Cyryla. I te tajemnice, i spiski prowadzące do tragicznego finału, wywołanego wręcz na zamówienie.
Dla mnie „Iwona…” nie jest mistrzostwem gatunku, ale jej siła tkwi w przekazie. I, jak w przypadku każdego z dramatów Gombrowicza, warto obejrzeć spektakl, bo dopiero wtedy tekst nabiera znaczenia.
WYZWANIE CZYTELNICZE III 2024
Przeczytam książkę literackiego patrona z lat 2020 - 2024
„Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy”.
To ostatnie zdanie dramatu zrobiło na mnie wrażenie. No i Filip klęka, i wraca do dworskiej formy.
A Iwona? Prawie nie mówi nic, prawie nie robi nic, „jest w niej jakaś niedomoga organiczna”, a mimo to nokautuje dworskich pozerów i udawaczy. Krępuje, dekoncentruje, wyprowadza z równowagi i komplikuje uformowane, do tej...
2024-03-27
„Bal w operze” sam wpadł mi dzisiaj w ręce, a że to „krócizna”, to naprawdę zajął mi tylko jedną pustą chwilę. Czytałam go już nie raz i nie dwa, a i tak największe wrażenie zrobił na mnie bardzo dawno temu, gdy oglądałam inscenizację na jego podstawie, w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w wykonaniu Teatru Muzycznego z Wrocławia. Wtedy też, najbardziej przemówiła do mnie apokaliptyczna wymowa „Balu…” i chyba wówczas dotarł do mnie jego przerażający sens.
Mistrzowska wirtuozeria słowa Tuwima za każdym razem mnie onieśmiela. Nieodmiennie zaś wzbudza obrzydzenie, zarazem przyciągając do siebie jak magnes, gargantuiczna część czwarta:
„Przy bufecie – żłopanina,
parskanina, mlaskanina,
Burbon z młodym Rastakowskim
Serpentynę flaków wcina,
Na talerzu Donny Diany
Ryczy wół zamordowany…”.
Warto przeczytać. Ku przestrodze i ku opamiętaniu.
I jeszcze poniżej inne próbki maestrii słowa i znaczenia.
„Na żelaznym balkonie
Łbem na dół wisi zając,
Łąkę przewróconą
Jeszcze oglądając”.
*****************
„Adiutanci poczynań i działań, i dziejów,
Atakują Verdun, atakują Pociejów,
Płyną na Celebes transatlantykiem
I płyną rynsztokiem ulicy Dzikiej.
Bułka – grosz,
Wojna – miliard:
Cyk!
Buch!
Zgierz:
Asyria.
„Silni jednością,
Silni wolą,
Czuj
Duch”:
IDE
OLO”.
„Bal w operze” sam wpadł mi dzisiaj w ręce, a że to „krócizna”, to naprawdę zajął mi tylko jedną pustą chwilę. Czytałam go już nie raz i nie dwa, a i tak największe wrażenie zrobił na mnie bardzo dawno temu, gdy oglądałam inscenizację na jego podstawie, w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w wykonaniu Teatru Muzycznego z Wrocławia. Wtedy też, najbardziej przemówiła do mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-05
Groteska, absurd, purnonsens i przede wszystkim „wiecznyj kajf”. Nie dla każdego i ten kajf, i to disco z Gogolem. A szkoda.
Przed czytaniem/słuchaniem tej niewielkiej książeczki warto zgłębić, znajdujący się na końcu, słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Naprawdę jest przydatny. Znajomość proponuję rozpocząć od słówka – "kajf" (frajda, haj, odlot - jednym słowem - euforia wywołana środkami odurzającymi), dlatego, że percepcję „Gogolowego disco” determinuje właśnie kajf. W tym wypadku czysto literacki, ale jednak! I żeby to zrozumieć, trzeba książkę Matsina przeczytać. Tego nie da się zrelacjonować! Mimo iż sama jestem inicjatorką wielu spektakularnych wydarzeń w życiu codziennym i potrafię zrobić „coś” z niczego, i absolutnie nie mam na myśli zupy czy obiadu ;) to autor „Gogolowego disco” prześcignął moje skromne umiejętności z naddatkiem.
Niewątpliwie duszą tego utworu są bohaterowie, czyli zgodnie z założoną konwencją powieści, dziwacy, odszczepieńcy i wykolegowani przez życie marzyciele. Polubiłam ich od pierwszego spotkania i bardzo się z nimi zżyłam. No i mistrz, i prorok - Gogol! Postać nie z tej ziemi! Zdecydowanie bardziej spod ziemi, w dodatku, z wypełnionymi piachem kieszeniami. Gogola nie pokona nikt, „nawet informatyk nie dosięgał Gogolowi do pięt, chociaż chodził dziwacznie ubrany i mówił niezrozumiałym językiem” :D
Proces oswajania przeze mnie tej książki trwa nadal, bo ciągle mam wrażenie, że poznałam tylko jej wierzchnią warstwę. Wielu sytuacji nie zrozumiałam, wydają się hermetycznie estońskie, takie nie „nasze”, wiele z nich wymaga zgłębienia kabały i głębszej wiedzy religijnej i mistycznej, dlatego wyposażyłam się właśnie w wersję papierową „Gogolowego disco”, bo na pewno będę chciała wrócić do tego duszoszczypatielnego klimatu i języka, by ogarnąć go też wzrokiem.
Powtórzę się też za tym co napisałam kiedyś o „Mistrzu i Małgorzacie”, bo nie mam wątpliwości, że to stwierdzenie jest i tutaj bardzo na miejscu - z połączenia realizmu, groteski i fantastyki wyłania się „nienormalna normalność”.
Do moich ulubionych wątków i motywów należą:
- w.c. książki, czyli „podziemie czytelnicze”, w którym literatura została sprowadzona do toalet,
- cztery ewangelie spisane na podstawie wypowiedzi „proroka” Gogola, ale powstałe w duchu „swoistej prawdy” każdego z trzech ewangelistów i jednej ewangelistki (sic!),
- wspaniały język, melancholijny, ale pełen ironii, gry słów, z fonetycznymi angielskimi wstawkami Wasi Kaługina (zagorzałego fana Beatlesów) w stylu: „Gaad bles ju!”, „ol-ju-niid-is-law”. I cudne – „Naszynal Dżeografiki, przedziwne czasopismo z niewiarygodnymi fotografiami”, i melodyjnie brzmiące słówko „stiliaga”, i sentymentalna „Murka”, niosąca ze sobą zapowiedź nieuchronnego, a także genialny neologizm – "sydent" (nie mylić z dysydentem!).
Groteska, absurd, purnonsens i przede wszystkim „wiecznyj kajf”. Nie dla każdego i ten kajf, i to disco z Gogolem. A szkoda.
Przed czytaniem/słuchaniem tej niewielkiej książeczki warto zgłębić, znajdujący się na końcu, słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Naprawdę jest przydatny. Znajomość proponuję rozpocząć od słówka – "kajf" (frajda, haj, odlot - jednym...
2024-02-06
Grodzieńska i Jurandot, czyli tytułowe ni psy, ni wydry i ich wczesne teksty.
Zbiorek otwierają przedwojenne, klimatyczne i niedzisiejsze, ale urocze piosenki i ballady Jurandota, między innymi ta „O pani Wiśniewskiej”.
W kolejnym rozdziale Stefania G. przedstawia zabawne scenki i sytuacje – z życia wzięte. Świetny był obyczajowy obrazek z tużpowojennej Łodzi, gdy trudno było w tym mieście gdziekolwiek trafić, ponieważ każda napotkana osoba nie potrafiła wskazać właściwej drogi, ponieważ była z… Warszawy.
Dalej przeczytamy pisane na gorąco teksty Jurandota z września 1939 i jego wiersz - „Żołnierzu – Panienko” będący upamiętnieniem młodszej siostry autora - Zosi, która zginęła w powstaniu. Z tych utworów najbardziej wzrusza mnie „Piosenka o wieżyczce z zegarem”. Potem jest jeszcze kilka jego powojennych, zabawnych, satyrycznych tekstów i dialogów.
Tomik zamykają, według Grodzieńskiej, jej najlepsze satyryczne opowiadania i historyjki, z najbliższym mojemu sercu tekstem pt. „Z pamiętnika grafomanki”. 🤭
Mister Oizo, dziękuję za wytyczenie właściwego kierunku i udostępnienie tekstu. 😊
Grodzieńska i Jurandot, czyli tytułowe ni psy, ni wydry i ich wczesne teksty.
Zbiorek otwierają przedwojenne, klimatyczne i niedzisiejsze, ale urocze piosenki i ballady Jurandota, między innymi ta „O pani Wiśniewskiej”.
W kolejnym rozdziale Stefania G. przedstawia zabawne scenki i sytuacje – z życia wzięte. Świetny był obyczajowy obrazek z tużpowojennej Łodzi, gdy trudno...
2024-02-06
Nie od dziś Stefan Wiechecki rozbraja mnie humorem zawartym w obyczajowych scenkach rodem spod Kercelaka i z warszawskich ulic, głównie Targówka i Szmulowizny, a także, a może przede wszystkim, bawi swoim językiem, dzięki któremu te obrazki nabierają właściwego tylko sobie życia. A gdy jeszcze te historie przedstawia i relacjonuje Jan Kobuszewski, to wszystkie smutki – precz!
Nie zrozumie tego nigdy ten, kto Wiecha nie czytał, nie słyszał i o zgrozo, nie zna. Dlatego poniżej próbka.
Życzę śmiesznego 😊
Fragmenty z „Dmuchnij pan w balonik”
„W celu powiększenia bezpieczeństwa samochodowego w Warszawie podczas karnawału będą lada dzień zaprowadzone tak zwane próbne baloniki. Cóż to mianowicie są za baloniki? Jak donosi prasa, cała maszyneria, wynalazku dwóch młodych krakowskich doktorów, składa się z rurki szklanej wypełnionej dwiema warstwami mielonego szkła i zakończonej balonikiem koloru żółtopomarańczowego o pojemności około litra.
Otóż więc, jak w te rurkie dmucha małe dziecko albo nawet dorosły mężczyzna, któren od paru dni kieliszka wódki nie widział, balonik zachowuje się przyzwoicie i nie zmienia koloru. Ale o wiele przystawiemy go do ust warszawskiemu szoferowi i każemy mu chuchać, balonik natychmiastowo zaczyna nam wykazywać, ile było kolejek.
Przy średniej ilości tylko pół balonika z pomarańczowego zamienia się na zielonkawy, jeżeli natomiast nadużycie było znaczniejsze, balon przybiera kolor szczypiorku. Powyżej litra pęka z hukiem. Wynalazek ten jest niezmiernie doniosły i może nareszcie, jak się to mówi, położy kres. Bo do tej pory badanie szoferaków na te okoliczność było faktycznie mocno utrudnione. Jeżeli się rozchodzi o starożytny sposób za pomocą zwyczajnego chuchu, to nie był on nigdy na sto procent pewny. Mieliśmy co prawda w naszej milicji wybitnych specjalistów, którzy po jednem chuchnięciu mogli postawić następującą diagnozje:
„Dwie setki czystej, korniszonek, znowuż dwie setki, jajeczko, duże jasne z wianuszkiem. Wynik ogólny—podgazowany”.
(…)
Drugiem znowuż sposobem był egzamin z wymowy. Brało się takiego podejrzanego o ankoholizm kierowcę i kazało mu się prędko powiedzieć te słowa: „Drabina z powyłamywanymi szczeblami”. „Drabinę” nawet najwięcej zabalsamowany kizior wymówił bez błędu, ale na „szczeblach” już letko tylko podkropiony facet leżał bezapelacyjnie. Wychodziło mu albo „pomywowyłanymi”, albo „połamywałami” albo jeszcze gorzej. No i rzecz jasna, że zamykali go z miejsca. Jednakowoż trafiali się przytomniaki, że nie tylko drabinę, ale wiersze niejakiego Przybosia pod największym gazem deklamowali bez najmniejszego feleru.
Totyż musiem się cieszyć, że dzięki tem młodem doktorom będziemy mogli chodzić po Warszawie bez narażenia życia pod samochodem, nawet osobiście znajdując się coś niecoś pod muchą.
(…)
Takie sprawdzanie szoferów przez milicje w sobotni wieczór karnawałowy będzie wyglądało jak masowa impreza uliczna „Expressu Wieczornego” pod tytułem „Dmuchnij pan w balonik” z łaskawem udziałem fonkcjonariuszy wydziału ruchu kołowego”.
Nie od dziś Stefan Wiechecki rozbraja mnie humorem zawartym w obyczajowych scenkach rodem spod Kercelaka i z warszawskich ulic, głównie Targówka i Szmulowizny, a także, a może przede wszystkim, bawi swoim językiem, dzięki któremu te obrazki nabierają właściwego tylko sobie życia. A gdy jeszcze te historie przedstawia i relacjonuje Jan Kobuszewski, to wszystkie smutki –...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-23
Piotr Bratkowski pisał: „W świecie, w którym panuje absolutna dominacja konwencjonalnych zachowań kulturowych, jedyną formą walki człowieka o własną tożsamość jest permanentna autokreacja”.
Bardzo to pasuje do Iredyńskiego.
Musiałam przywyknąć do tego co Stefan ma w głowie i do tego co na głowie również, ale ostatecznie podobało mi się i to bardzo.
Najbardziej chyba język i styl. I ta różnorodność narracyjna, dynamizm, elementy psychodeliczne i surrealistyczne, groteska, które to zabiegi tylko uwypuklały wielką samotność bohatera. Bohatera – artysty. Artysty – Polaka. Polaka – emigranta.
Ciekawie było obserwować charaktery i pobudki kierujące ludźmi z jednej i z drugiej strony żelaznej kurtyny. A los Stefana przypominał mi trochę klimatem emigracyjne perypetie artystów z „To, co najistotniejsze o panu Moritzu” Třešňáka.
Piotr Bratkowski pisał: „W świecie, w którym panuje absolutna dominacja konwencjonalnych zachowań kulturowych, jedyną formą walki człowieka o własną tożsamość jest permanentna autokreacja”.
Bardzo to pasuje do Iredyńskiego.
Musiałam przywyknąć do tego co Stefan ma w głowie i do tego co na głowie również, ale ostatecznie podobało mi się i to bardzo.
Najbardziej chyba...
2023-11-10
Ale jaja!
Z powodzeniem tak można byłoby podsumować to groteskowe opowiadanie Bułhakowa. Jest to i powiastka science – fiction, i parodia kryminału, i satyra na porewolucyjną Moskwę zarazem.
To przecież rewolucja zrodziła „gady”, które wymknęły się spod kontroli i tylko cud może ocalić ludzkość przed ich inwazją.
Rozbawiły mnie, wieloznaczne, tytuły gazet: „Czerwony Ognik”, „Czerwony Pieprz”, „Czerwony Tygodnik”, „Czerwony Prożektor”, „Czerwona Moskwa Wieczorna”, „Czerwony Bojownik”.
Tak naprawdę, to wszystko zaczęło się od czerwonego… promienia.
Mimo że to zupełnie nie moje literackie rejony, warto było poznać profesora Piersikowa i jego nieziemskie perypetie.
Ale jaja!
Z powodzeniem tak można byłoby podsumować to groteskowe opowiadanie Bułhakowa. Jest to i powiastka science – fiction, i parodia kryminału, i satyra na porewolucyjną Moskwę zarazem.
To przecież rewolucja zrodziła „gady”, które wymknęły się spod kontroli i tylko cud może ocalić ludzkość przed ich inwazją.
Rozbawiły mnie, wieloznaczne, tytuły gazet: „Czerwony...
2023-10-15
Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnę klimatu wizyty w Taplarach.
Redlińskiemu udało się ocalić i utrwalić w stop - klatce obraz polskiej wsi i jej mieszkańców. Jest to obraz przerysowany, ale nie prześmiewczy. Naturalizm połączony z groteską. Nowe kontra stare.
Galeria niebanalnych postaci, z których każda znacząca. Żadna z nich jednak nie może równać się z pełnym dylematów, rozdartym wewnętrznie Kaziukiem.
Najbardziej rozbawił mnie i zawojował wątek przyjezdnych „świętych” - qui pro quo, którego i Szekspir by się nie powstydził.
Film również świetny, dopełnił wersję literacką, ale to ona zrobiła na mnie większe wrażenie.
WYZWANIE CZYTELNICZE X 2023
Przeczytam książkę autora, którego polecili mi inni czytelnicy
Poleciły mi @Apelajda i @Anna-Maria
Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnę klimatu wizyty w Taplarach.
Redlińskiemu udało się ocalić i utrwalić w stop - klatce obraz polskiej wsi i jej mieszkańców. Jest to obraz przerysowany, ale nie prześmiewczy. Naturalizm połączony z groteską. Nowe kontra stare.
Galeria niebanalnych postaci, z których każda znacząca. Żadna z nich jednak nie może równać się z pełnym...
2023-05-31
Nie od razu polubiłam pana Praga i pana Moritza. W dodatku tego drugiego pana polubiłam o wiele mniej od pierwszego, a moją sympatię zaskarbił sobie tylko dzięki kociakowi.
Dopiero około osiemdziesiątej strony zaczęłam wchodzić w tę historię i oswajać dziwaczne zachowania bohaterów.
W okolicach setki, historia dwóch panów zaczęła mnie bawić i jęłam pojmować zasady tej purnonsensowej „gry”. Z coraz większym zaciekawieniem uczestniczyłam w śledztwie pana Praga i w jego równolegle rozwijającej się znajomości z pewną czarnowłosą aktywistką. Sposób w jaki ten wątek został poprowadzony podobał mi się najbardziej.
Mimo początkowej nieufności wysoko oceniam zamysł poprowadzenia fabuły (doskonale przemyślana i skonstruowana), kreacje bohaterów, intrygę (list do ciotki i wyciąganie na spytki oraz podpuszczanie Müllera vel Mlynařá – genialne) i świetne tłumaczenie. Tylko ten koci wątek tak nagle urwany. Do końca czekałam licząc na to, że się wyjaśni.
Cóż, zachęcam do sięgnięcia i jestem ciekawa od której strony Wam się spodoba.
I czy w ogóle.
Nie od razu polubiłam pana Praga i pana Moritza. W dodatku tego drugiego pana polubiłam o wiele mniej od pierwszego, a moją sympatię zaskarbił sobie tylko dzięki kociakowi.
Dopiero około osiemdziesiątej strony zaczęłam wchodzić w tę historię i oswajać dziwaczne zachowania bohaterów.
W okolicach setki, historia dwóch panów zaczęła mnie bawić i jęłam pojmować zasady tej...
2021-12-17
Niemożebnie mnie te polskie dzieje ubawiły. Charakterystyka polskich władców - przednia.
Moimi faworytami została królowa Bona i Zygmunt Stary. W wielu momentach miałam wrażenie, że Kabaret „Neonówka” tchnie podobną stylistyką. Czyżby sobie trochę Wiecha, z Wiecha przykaraulił? 😉
A po lekturze zostałam z gotowym zwrotem do charakterystyki postaci: „honorowy do obrzydliwości”. 😉
Niemożebnie mnie te polskie dzieje ubawiły. Charakterystyka polskich władców - przednia.
Moimi faworytami została królowa Bona i Zygmunt Stary. W wielu momentach miałam wrażenie, że Kabaret „Neonówka” tchnie podobną stylistyką. Czyżby sobie trochę Wiecha, z Wiecha przykaraulił? 😉
A po lekturze zostałam z gotowym zwrotem do charakterystyki postaci: „honorowy do...
1989-01-01
2019-11-07
1999-01-01
1996
2022-07-12
2022-07-19
2022-03-19
Przypadkiem wpadło mi w ręce to Gogolowskie opowiadanie. Ucieszyłam się, bo Gogola (nie mylić z Google 😉) lubię. Za to jego stanie z boku, podglądanie, wyciąganie wniosków i ich prezentowanie. Nieważne, że bolą.
W tej noweli, wydawałoby się, dziwacznej i nieudanej będącej: dramatem psychologicznym, horrorem, thrillerem, małą prozą fantastyczną, farsą, satyrą obyczajową i komedią w jednym* Gogol posługując się absurdem, po raz kolejny uderza między oczy, ale… nie w nos. Bo nosa nie ma.
I co teraz? Paradoksalnie, bez ręki lub nogi byłoby o wiele prościej…
Major Kowalew przywodził mi na myśl zagubionego Józefa K. (który jako postać literacka powstał prawie 100 lat później). Bohater sam nie wie, gdzie się udać, by szukać pomocy w swej kłopotliwej sprawie. Miota się i rozmyśla o swym przyszłym losie i dziwnej sytuacji bez wyjścia, w której nie wiadomo, dlaczego się znalazł.
Czy aby faktycznie nie wiadomo, dlaczego?
A to autoironiczne (jak to u Gogola) oburzenie na koniec opowiadania, jest pierwszorzędne!
Idealny gotowiec dla wszystkich lubiących się oburzać, dla samego oburzania. 😉 Dotychczas, czytając lub słuchając komentarzy osób święcie oburzonych dla zasady i wołających o pomstę do nieba, często z westchnieniem wznosiłam oczy do góry 🙄 i naprawdę nie po to by oczekiwać reakcji Nieba.
A teraz w duchu, modyfikując treść w zależności od tematu oburzenia, będę za Gogolem ironicznie powtarzać:
„Jak autorzy mogą brać podobne tematy? Przyznam się, że to już całkiem niepojęte, po prostu… nie! nie! nic nie rozumiem. Przede wszystkim: żadnej korzyści dla ojczyzny, po wtóre…, ale po wtóre również żadnej korzyści. Słowem, nie wiem, co to za…”
Gogol ponadczasowy
*Takich gatunkowych cech dopatrzyła się w "Nosie" Malwina Głowacka i ja się z nią zgadzam. 😊
WYZWANIE CZYTELNICZE III 2022
Przeczytam książkę zza wschodniej granicy lub o krajach z Europy Wschodniej
Przypadkiem wpadło mi w ręce to Gogolowskie opowiadanie. Ucieszyłam się, bo Gogola (nie mylić z Google 😉) lubię. Za to jego stanie z boku, podglądanie, wyciąganie wniosków i ich prezentowanie. Nieważne, że bolą.
W tej noweli, wydawałoby się, dziwacznej i nieudanej będącej: dramatem psychologicznym, horrorem, thrillerem, małą prozą fantastyczną, farsą, satyrą obyczajową i...
2021-12-24
Po lekturze tych krajoznawczo - sportowych felietonów nie można się nie uśmiechnąć. Tym razem moim ulubionym słowem zostało, pojawiające się raz po raz - uskuteczniać.
Jakże ono świetnie komponuje się ze świątecznymi przygotowaniami, gdy tyle rzeczy wymaga uskuteczniania. Ja już od kilku dni, „leguralnie” coś uskuteczniam.
😉
Polecam na poprawę humoru.
Po lekturze tych krajoznawczo - sportowych felietonów nie można się nie uśmiechnąć. Tym razem moim ulubionym słowem zostało, pojawiające się raz po raz - uskuteczniać.
Jakże ono świetnie komponuje się ze świątecznymi przygotowaniami, gdy tyle rzeczy wymaga uskuteczniania. Ja już od kilku dni, „leguralnie” coś uskuteczniam.
😉
Polecam na poprawę humoru.
1997-01-01
Stefania Grodzieńska, tym razem nie we wspomnieniach, ale w odsłonie satyrycznej. Tytułowe kawałki zaś, to nic innego jak teksty pisane na zamówienie, między innymi do „Szpilek”, „Przekroju”, „Kobiety i Życia”. W tym zbiorku znajduje się wybór tych lepszych i najlepszych, według autorki, felietonów i humoresek, posegregowany zgodnie z czasem ich powstawania. Są płodne i obfite lata czterdzieste, wydajne: pięćdziesiąte, sześćdziesiąte i siedemdziesiąte oraz chude i smutne lata osiemdziesiąte, a na koniec odkrywcze lata dziewięćdziesiąte.
Mimo iż sporo kawałków z tych wczesnych lat już znałam, to nie czułam rozczarowania, bo dobrego humoru przecież nigdy dość.
Smakoszy twórczości autorki nie zdziwi na pewno moja sympatia do serii felietonów zatytułowanych „Spotkania z Alicją”. Alicją, która jest trochę oderwana od rzeczywistości i postrzega świat nieco inaczej niż wszyscy. Myślę, że sporo takich Alicji chodzi po świecie i wielu z nas posiada je w swoim, bliższym bądź dalszym, otoczeniu. Alicja była, jest i będzie, co udowodniła córka pani Stefanii, Joanna Jurandot – Nawrocka, pisząc i dołączając do tego zbiorku całkiem udany tekst pt. „Alicja na nowe tysiąclecie”. Można w nim zaobserwować, że „alicjowatość” przechodzi z pokolenia na pokolenie i wciąż jest aktualna.
Świetny też jest tekst z lat sześćdziesiątych o braku w języku polskim… feminatywów, gdy jeszcze to pojęcie nie zostało wymyślone ani spór, o ich używanie bądź nadużywanie.
I co ważne dla mnie, w tej książce znalazłam odpowiedź, dlaczego akurat „Urodził go „Niebieski Ptak” jest moją ulubioną książką wspomnieniową autorki, bo jak sama pisze, powstał on „ze smutku i z tęsknoty”.
Dla zainteresowanych.
Mój ulubiony tekst z Alicją w rolach głównych to ten zatytułowany „Alicja bez twarzy”. Poniżej fragmenty.
„Spotkałam Alicję. Ledwo ją poznałam, bo trzy czwarte twarzy zakrywały jej ciemne okulary, sięgające od połowy czoła do linii ust. (…)
- Witaj, Alicjo! Co cię skłoniło do włożenia czegoś podobnego? Bolą cię oczy?
- Strasznie. Ale dopiero od czasu, kiedy noszę te okulary. Nic przez te okulary nie widać, zwłaszcza o zmroku, tak jak teraz. (…)
- Więc po co nosisz?
- Muszę. Twarze w tym sezonie są niemodne. W ogóle się ich nie nosi. Dla panów to łatwe: zapuszczają sobie zarosty. (…)
- Wiesz co, Alicjo? Mimo woli rozwiązałaś zagadkę, która dręczy mnie od jakiegoś czasu. Otóż bez przerwy kłaniają mi się jacyś obcy mężczyźni. (…) Tymczasem ja po prostu nie odróżniam, kto jest pod daną brodą”.
Stefania Grodzieńska, tym razem nie we wspomnieniach, ale w odsłonie satyrycznej. Tytułowe kawałki zaś, to nic innego jak teksty pisane na zamówienie, między innymi do „Szpilek”, „Przekroju”, „Kobiety i Życia”. W tym zbiorku znajduje się wybór tych lepszych i najlepszych, według autorki, felietonów i humoresek, posegregowany zgodnie z czasem ich powstawania. Są płodne i...
więcej Pokaż mimo to