rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Ta książka wpadła mi w ręce dość przypadkiem, ale nie żałuję tego. Lektura zajęła mi zaledwie 3 dni, bo czyta się ją łatwo, a fabuła wciąga. Jest to pozycja z gatunku sensacyjnych, bo główną bohaterką jest Wang Mei, kobieta - prywatny detektyw (słowo "detektywka" przez usta, ani klawiaturę mi nie przejdzie) próbująca rozwikłać tajemnicę śmierci znanej piosenkarki pop. Akcja dzieje się w Pekinie i na chińskiej prowincji w 1998 roku, a więc prawie współcześnie... Prawie, bo w dzisiejszej historii Chin, dwadzieścia kilka lat to jest epoka...

Tak jak wspomniałem, wątek fabularny i sama kryminalna intryga jest ciekawa, choć rozwija się dość powoli i obejmuje dwa, początkowo rozbieżne wątki, które w końcu spotykają się w finale. Dość zaskakującym finale, co w moich oczach podnosi wartość tej fabuły.

Jednak dla mnie ta książka oprócz fabularnej i sensacyjnej strony, ma jeszcze wartość sentymentalną. Opowiada bowiem o Pekinie i Chinach, które znam i pamiętam (mieszkałem tam w latach 1997-2001). Znam i pamiętam miejsca, w których dzieje się akcja, w dwóch z wymienionych knajpek zdarzyło mi się jeść, wiem gdzie jest Dongdan i Xidan, w szpitalu Xiehe się leczyłem, pamiętam wszechobecne termosy z wrzątkiem w hotelach i urzędach oferowane gościom i petentom, by mogli zaparzyć sobie swoje listki zielonej herbaty... I korki na ulicach i te "nine million bicycles in Beijing", o których śpiewała Katie Melua (dzisiaj nie ma już w Pekinie rowerów). I inne sprawy też...

Merytorycznie pewnie dałbym gwiazdkę mniej, bo drażniło mnie to, że tłumaczka z nieznanych mi powodów postanowiła przetłumaczyć również niektóre imiona i nazwiska bohaterów oraz nazwy miejsc, co dało groteskowy efekt (z pamięci - Mała Góra pojechał do Siedmiu Drzew, albo Mały Kwiat (to imię dziewczynki) przyszedł...)

Przeważyły jednak względy sentymentalne. Ta książka pachnie Pekinem i Chinami, które znam i pamiętam, choć i to miasto i ten kraj dzisiaj są już zupełnie inne.

Ogromnym plusem tej książki jest też przypomnienie i silne nawiązanie do historii masakry na Placu Tiananmen 4 czerwca 1989 roku (poznałem ludzi, którzy tam wtedy byli). To był dzień, kiedy w Polsce świętowaliśmy zwycięstwo w pierwszych prawie demokratycznych wyborach, a tam zalążek pragnienia demokracji rozjechały czołgi...

Ta książka wpadła mi w ręce dość przypadkiem, ale nie żałuję tego. Lektura zajęła mi zaledwie 3 dni, bo czyta się ją łatwo, a fabuła wciąga. Jest to pozycja z gatunku sensacyjnych, bo główną bohaterką jest Wang Mei, kobieta - prywatny detektyw (słowo "detektywka" przez usta, ani klawiaturę mi nie przejdzie) próbująca rozwikłać tajemnicę śmierci znanej piosenkarki pop. Akcja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kolejne moje spotkanie z prozą Remarque'a i kolejny mój zachwyt. On potrafi pisać tak, że słów jego powieści się nie czyta, tylko się je czuje. Czuje się duszność paryskiego lata 1939 roku, dym tytoniowy snujący się w knajpkach półświatka, czuje się smak calvadosu na podniebieniu, niewygodę podrzędnych hotelików, które zarazem są jedynymi, które mogą dać namiastkę poczucia bezpieczeństwa tym, dla których ucieczka jest i codziennością, i wizją przyszłości. Tutaj nie czyta się, a słyszy w uszach muzykę z Szecherezady, szmer samochodów na ulicy, krzyki policjantów, jęki pacjentów w szpitalu, w którym czasem się da, a czasem nie da uratować życie, a także łomot pałek na plecach i głowach myślących inaczej, niż jest od nich wymagane w kraju mającym pretensje do bycia doskonałym kosztem innych.

Remarque wreszcie potrafi pisać tak, że czuje się ciepło ciała Joanny i smak jej ust, a z drugiej strony siedzi się w głowie i w sercu Ravika i wie się, że nic się nie wie... 

Erich Maria Remarque - mistrz słowa, mistrz nastroju, mistrz nazywania emocji po imieniu.

Zupełnie na końcu dodam, że klimat schyłku czasów, o którym pisze Remarque staje mi się ostatnio coraz bliższy. Choć powód nie ten sam, o którym pisał On, to podobieństwo ma uzasadnione powody, aby powoływać się na dziedzictwo. 

Kolejne moje spotkanie z prozą Remarque'a i kolejny mój zachwyt. On potrafi pisać tak, że słów jego powieści się nie czyta, tylko się je czuje. Czuje się duszność paryskiego lata 1939 roku, dym tytoniowy snujący się w knajpkach półświatka, czuje się smak calvadosu na podniebieniu, niewygodę podrzędnych hotelików, które zarazem są jedynymi, które mogą dać namiastkę poczucia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To taka mała książeczka z opowiadaniami spisanymi trochę niedzisiejszym językiem, a tyle w niej pamięci. Tyle przeszłości, tyle opisów zdarzeń, sytuacji, namiętności dobrych i złych i międzykulturowych zawirowań.

O wspomnieniach chyba lepiej jest czytać, gdy są napisane niedzisiejszym językiem. Pachną wtedy kurzem starych kątów, patrzą oczami z czarno-białych fotografii, przytulają ciepłem dzieciństwa, dotykają niepowtarzalnością.

Znam Kazimierz inny niż ten, który Maria Kuncewiczowa utrwaliła w "Dwóch księżycach", znam go na pewno słabiej i chłodniej niż Ona, bo przecież raptem byłem tylko letnikiem i to tylko chwilowym, a jeszcze czasy były wtedy zupełnie inne.

Jednak trochę go znam i też trochę kocham. I dlatego błąkając się po jego uliczkach i wąwozach wciąż patrzyłem w niebo w poszukiwaniu drugiego księżyca, a za każdym renesansowym rogiem, czekałem na spotkanie z Rachelą, Pawłem, Malwiną, albo może ze swoją własną przeszłością...

To taka mała książeczka z opowiadaniami spisanymi trochę niedzisiejszym językiem, a tyle w niej pamięci. Tyle przeszłości, tyle opisów zdarzeń, sytuacji, namiętności dobrych i złych i międzykulturowych zawirowań.

O wspomnieniach chyba lepiej jest czytać, gdy są napisane niedzisiejszym językiem. Pachną wtedy kurzem starych kątów, patrzą oczami z czarno-białych fotografii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Olga Tokarczuk zachwyciła mnie po raz kolejny. Wcale nie dlatego, że w swojej powieści barwnie i plastycznie opisała, obejmujące kilkadziesiąt lat, dzieje pewnej zwykłej wsi w centralnej Polsce, bo ani Jej powieść nie jest kroniką, ani Prawiek nie jest zwykłą wsią.

Prawiek jest miejscem, w którym każdy z nas przyszedł kiedyś na świat, wychował się, bawił na podwórku, miejscem w którym kochał, cierpiał, zapominał, pamiętał, robił dobre albo złe rzeczy i może nawet z którego kiedyś wyjechał albo chciał wyjechać i do którego wrócił albo chciał wrócić. Jest miejscem, w którym każdy z nas budował dom, sadził drzewa, płodził dzieci i modlił się na grobach swoich bliskich...

Postaci powieści są postaciami z naszego życia. Każdy przecież znał jakąś Misię, nawet jeśli miała inaczej na imię i inaczej wyglądała, każdy znał Izydora, Pawła, starego Boskiego, Florentynkę, a nawet Rutę i Kłoskę, której nie potrafił zrozumieć. Pochodzący nie wiadomo skąd Iwan Mukta też pewnie spotkał i w jakimś stopniu zmienił niejednego z nas...

Ja w Prawieku się urodziłem i pewnie w nim umrę, nawet jeśli to nie Prawiek tylko inna miejscowość i nawet, jeśli umrę gdzie indziej. Prawiek rodzi się bowiem i powstaje, a potem zapada się i umiera w życiu każdego z nas, bo przecież domy i miejsca umierają, tak samo jak ludzie, tylko się nie skarżą...

Olga Tokarczuk zachwyciła mnie swoją wizją czasu i przemijania, bo ta wizja jest na tyle uniwersalna, że dotyczy też mnie...

Czytając "Prawiek i inne czasy" nie sposób też nie dostrzec licznych podobieństw z realizmem magicznym Gabriela Garcii Marqueza, którego pisanie uwielbiam (nie ja pierwszy to zauważyłem). Do Macondo jednak wybrałem się w pasjonującą podróż. W Prawieku się urodziłem.

Olga Tokarczuk zachwyciła mnie po raz kolejny. Wcale nie dlatego, że w swojej powieści barwnie i plastycznie opisała, obejmujące kilkadziesiąt lat, dzieje pewnej zwykłej wsi w centralnej Polsce, bo ani Jej powieść nie jest kroniką, ani Prawiek nie jest zwykłą wsią.

Prawiek jest miejscem, w którym każdy z nas przyszedł kiedyś na świat, wychował się, bawił na podwórku,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do opisania wielkich spraw i wielkich uczuć niepotrzebne są wielkie słowa. Nie potrzeba nieba, żeby mieć skrzydła, tylko po co mieć skrzydła, jeśli nie ma się nieba... Myśl może ulatywać albo wraz ze słowikiem ukrytym w majowej nocy, albo razem z kanarkiem w klatce, która jest jego kanarkowym całym światem. Te wiersze je się na śniadanie bez pretensji, że są za słodkie, bierze się z nimi prysznic, nie chcąc zmieniać ich temperatury... Dobrze też z nimi zasypiać, bo przecież ten skobelek w tych drzwiczkach, tej klatki wcale nie jest zamknięty tak całkiem na amen...

Do opisania wielkich spraw i wielkich uczuć niepotrzebne są wielkie słowa. Nie potrzeba nieba, żeby mieć skrzydła, tylko po co mieć skrzydła, jeśli nie ma się nieba... Myśl może ulatywać albo wraz ze słowikiem ukrytym w majowej nocy, albo razem z kanarkiem w klatce, która jest jego kanarkowym całym światem. Te wiersze je się na śniadanie bez pretensji, że są za słodkie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kolejny tomik (już czwarty) mojego ulubionego poety, którego wydaje mi się, że znam i rozumiem, jak żadnego innego.

Kolejny tomik (już czwarty) mojego ulubionego poety, którego wydaje mi się, że znam i rozumiem, jak żadnego innego.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytałem kiedyś wywiad z Marquezem, w którym twierdził On, że zaczynając pisać powieść, pisarz powinien wiedzieć, jak się ona zakończy, a On sam tworząc swoje najbardziej znane dzieło, czyli "Sto lat samotności" zaczął je pisać od... ostatniego zdania (tego słynnego zdania o pokoleniach skazanych na sto lat samotności...).

Myślę, że taka metodologia pisania książek choć wymaga od autora dużej dyscypliny, to ma jednak głęboki sens. Pozwala bowiem, by to pisarz pisał książkę, a nie odwrotnie i praktycznie uniemożliwia zbłądzenie na kuszących manowcach wątków pobocznych...

W "Kronice zapowiedzianej śmierci" Marquez poszedł jednak jeszcze dalej. Swoją wiedzą na temat zakończenia tej powieści podzielił się zarówno z jej bohaterami, jak i z czytelnikiem. Od pierwszych kart książki wszyscy wiedzą, jaki los spotka Santiago Nasara. Jedyne czego nie wiadomo, to kiedy to się stanie, jak i czy zasłużenie.

Co ciekawe nie cierpi na tym dramaturgia powieści. Wręcz przeciwnie. Akcja powoli nabiera tempa i nabrzmiewa, by w odpowiednim momencie wybuchnąć najważniejszym zdarzeniem.

I jak dla mnie wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie to, że "Kronika zapowiedzianej śmierci" jest... niestety kroniką. Dość suchym zapisem faktów, zdarzeń, opinii świadków. I choć jest pewna magia w samym zamyśle tej powieści, w przekonaniu o fatum i przeznaczeniu, które kieruje losami ludzi, to jednak tego mojego ukochanego marquezowskiego magicznego realizmu w tej książce zbyt wiele nie znalazłem.

To nie jest ten Gabo Marquez, który kiedyś uwiódł mnie swoim opisaniem losów mieszkańców Macondo...

Czytałem kiedyś wywiad z Marquezem, w którym twierdził On, że zaczynając pisać powieść, pisarz powinien wiedzieć, jak się ona zakończy, a On sam tworząc swoje najbardziej znane dzieło, czyli "Sto lat samotności" zaczął je pisać od... ostatniego zdania (tego słynnego zdania o pokoleniach skazanych na sto lat samotności...).

Myślę, że taka metodologia pisania książek choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdybym nie wiedział, że Olga Tokarczuk zostanie laureatką literackiej nagrody Nobla, to po przeczytaniu "Podróży ludzi Księgi", a wiedząc, że jest to powieść, od której zaczęła Ona swoją przygodę z pisarstwem, pewnie pomyślałbym... "To musi skończyć się Noblem..." Dlaczego tak bym pomyślał? Ano dlatego, że jak na debiut literacki Olga Tokarczuk wyjątkowo wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę. Napisała z pozoru klasyczną "powieść drogi", jakich wiele zna historia literatury, ale świadomie umiejscowiła ją w odległych realiach XVII-wiecznej Francji, plastycznie i barwnie je przy tym opisując. Ponadto podróż jej bohaterów tylko z pozoru jest zwykłą podróżą garstki zapaleńców, którzy postanowili wyruszyć na wyprawę, aby znaleźć coś ważnego. Choć wszyscy uczestnicy podróży jadą po to samo, to każdy z nich przecież stara się i ma nadzieję znaleźć coś innego, każdy z nich w czasie tej podróży zmienia się wewnętrznie pod wpływem napotykanych po drodze ludzi, odwiedzanych miejsc i przeprowadzanych rozmów, do których czasem wcale nie potrzeba słów. Każdy z nich wreszcie ostatecznie weryfikuje swoje oczekiwania, które miał na początku...

Tytułową podróż bohaterów można odczytać jako alegorię ludzkiego życia, które też przecież jest swoistą podróżą przez świat i przez czas dla jednych krótszą, dla innych dłuższą, a miejsce w którym ta podróż się kończy, może być zupełnie nieprzewidywalne wtedy, gdy jest się na początku drogi.

Olga Tokarczuk ponownie urzekła mnie tym, że w swojej prozie stosuje ciepły, miękki, wręcz poetycki język, że plastyczność opisów pozwala czytelnikowi niemal dotknąć opisywanych miejsc i przedmiotów, a w dusze i umysły swoich bohaterów potrafi zajrzeć, jak mało kto spośród pisarzy, których czytywałem wcześniej.

W powieści jest też sporo aluzji, odwołań i nawiązań do wcześniejszych faktów i postaci ze świata literatury i kultury, które osobiście uwielbiam odkrywać, znajdować i sobie tłumaczyć. W opisanej w "Podróży ludzi Księgi" historii, nurtuje mnie jeszcze rola jaką w niej odegrał żółty pies Gauche'a i dlaczego to właśnie On zdobi okładkę książki... Mam nadzieję, że kiedyś odpowiem sobie i na to pytanie :-)

Gdybym nie wiedział, że Olga Tokarczuk zostanie laureatką literackiej nagrody Nobla, to po przeczytaniu "Podróży ludzi Księgi", a wiedząc, że jest to powieść, od której zaczęła Ona swoją przygodę z pisarstwem, pewnie pomyślałbym... "To musi skończyć się Noblem..." Dlaczego tak bym pomyślał? Ano dlatego, że jak na debiut literacki Olga Tokarczuk wyjątkowo wysoko zawiesiła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kupiłem tę książkę nieco zwiedziony tytułem, z nadzieją, że dowiem się więcej o jednym z tych pisarzy, których pisanie po prostu wielbię... I choć rozpoczynając lekturę książki Plinio Mendozy spodziewałem, że znajdę w niej coś innego, niż w rzeczywistości znalazłem, to... nie czuję się zawiedziony. Dlaczego? Ano dlatego, że dostałem może nawet coś więcej, niż oczekiwałem.

Plinio Mendoza nie napisał bowiem biografii swojego przyjaciela Gabo Marqueza. Napisał książkę o swoim życiu, o czasach w których żyli On i Gabo i o tym, czym tak naprawdę była dla Niego ich przyjaźń. Po tej lekturze jestem pewien, że była to przyjaźń z rodzaju tych, które nie zdarzają się często, czasami trudna, czasami z nutą goryczy, a może i zazdrości (w końcu Obaj byli kochankami tej samej Muzy), ale z drugiej strony zdająca egzamin w trudnych chwilach i wyciągająca rękę w potrzebie...

A oprócz tego, ten może wcale nie gorszy od Marqueza, tylko mający mniej szczęścia pisarz, świetnie ukazał ewolucję najbardziej romantycznej rewolucji XX wieku - tej prawdziwie ludowej rewolucji kubańskiej (w którą Obaj byli zaangażowani) w kierunku powoli kostniejącej rewolucji biurokratycznej, podporządkowanej tzw. służbom i procedurom, a znanej z tego, że wcześniej zdarzyła się w naszej Europie, nakreślił sylwetki innych znaczących pisarzy (w tym również noblistów) tamtego czasu i języka, takich jak Julio Cortazar, Mario Vargas Llosa, Carlos Fuentes, czy Octavio Paz, no i wreszcie w wielu fragmentach książki urzekł mnie plastycznością i delikatnością języka pisanego zahaczającego wręcz o ten słynny realizm magiczny jego Przyjaciela Gabo Marqueza...

Kupiłem tę książkę nieco zwiedziony tytułem, z nadzieją, że dowiem się więcej o jednym z tych pisarzy, których pisanie po prostu wielbię... I choć rozpoczynając lekturę książki Plinio Mendozy spodziewałem, że znajdę w niej coś innego, niż w rzeczywistości znalazłem, to... nie czuję się zawiedziony. Dlaczego? Ano dlatego, że dostałem może nawet coś więcej, niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To moje pierwsze spotkanie z prozą Olgi Tokarczuk. Pierwsze, ale na pewno nie ostatnie. Zanim zdecydowałem się napisać to, co napiszę poniżej przeczytałem kilkanaście opinii tej książki na LC. Zasmuciło mnie to, że wielu czytelników potraktowało tę książkę jako kryminał albo powieść sensacyjną, narzekało że akcja mało wartka, że łatwo przewidzieć zakończenie, że nudziły ich wstawki o astrologii albo wątki prowadzące donikąd. I że rozumieją, że ekologia jest ważna, ale bez przesady...

Myślę, że pisząc tę powieść Olga Tokarczuk nie chciała wcale konkurować z Remigiuszem Mrozem, i że nie akcja i nie wątek kryminalny są tutaj najważniejsze. Ta książka dla mnie to pewien moralitet, filozoficzne zastanowienie się nad współczesnym światem, rozważanie o tym skąd się wziął i dokąd zmierza. I o tym jakie miejsce nam w nim przypadło.

I nawet nie chodzi o to, że pogląd rodem z Biblii, że człowiek powinien "czynić sobie ziemię poddaną" zjada już dzisiaj własny ogon. Sprawa ekologii i potrzeby ochrony przyrody, choć wydają się być głównym motywem i bohaterki i autorki są tylko krzykiem niezgody na to dokąd zmierzamy w całej swojej zabieganej codzienności. Krzykiem wykrzyczanym przez osobę, która już w tym biegu nie nadąża, która chce się zatrzymać, która potrzebuje odpocząć, zachwycić się przyrodą, wierszem albo smakiem zupy musztardowej. Która chce, aby mowa nasza była znowu na "tak tak i nie nie". Która ma dosyć dopasowywania wartości do partykularnych potrzeb życia... O tym wszystkim mówią te, przez niektórych ocenione jako nudne, wątki prowadzące donikąd i moralizujące rozważania astrologiczne.

Urzekł mnie język Olgi Tokarczuk, jej ciepłe opisy pór roku i reagującej na te zmiany przyrody, jej słowa "klucze" pisane wielką literą w środku zdania, jej nadawanie imion postaciom w zależności od tego, jak postrzega je bohaterka (Wielka Stopa, Dobra Nowina, Popielista, Czarny Płaszcz, Szelest itd), jej ukochanie boskich praw natury mimo, że jej bohaterka nie wierzy w Boga...

Na koniec wspomnę, że choć ogromnym szacunkiem darzę Panią Agnieszkę Holland i wiele wspaniałych filmów przez nią stworzonych widziałem, to nie wiem, czy chcę obejrzeć "Pokot" nakręcony na podstawie tej powieści. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że uda mi się zobaczyć to, co wyczytałem.

To moje pierwsze spotkanie z prozą Olgi Tokarczuk. Pierwsze, ale na pewno nie ostatnie. Zanim zdecydowałem się napisać to, co napiszę poniżej przeczytałem kilkanaście opinii tej książki na LC. Zasmuciło mnie to, że wielu czytelników potraktowało tę książkę jako kryminał albo powieść sensacyjną, narzekało że akcja mało wartka, że łatwo przewidzieć zakończenie, że nudziły ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie czytałem jeszcze takiej książki... Książki, w której życie bohaterów tym bardziej realne, że umiejscowione przez autora w bardzo trudnych i bardzo okrutnych czasach hiszpańskiej wojny domowej, tak bardzo miesza się i przeplata z fikcją literacką książki, którą napisał jeden z jej bohaterów...

Chciałoby się, żeby i dzisiaj literatura miała tak duży wpływ na życie ludzi, choć może też, żeby nie był to wpływ aż tak dramatyczny... Nie będę pisał o skomplikowanej, ale bardzo klarownie prowadzonej przez autora fabule. Wiele osób zrobiło to już wcześniej. Powiem tylko, że "Cień wiatru" ma swoje miejsce w historii literatury choćby przez sam fakt, że miłość literatury jest sensem tej fabuły. Bez jej umiłowania, bohaterowie tej książki nie pojawiliby się w umyśle autora i z ogromnym wdziękiem nie zaraziliby nią czytelników. Nie spotkałem się z tym nigdy wcześniej.

Dodatkowo, co poczytuję za ogromny plus tej powieści, Zafon urzekł mnie plastycznością i poetyckością swojej prozy oraz umiejętnością budowania klimatu. Nigdy nie byłem w Barcelonie, a po przeczytaniu "Cienia wiatru" czuję się tak trochę, jakbym już był... Wydaje mi się, że takiego pisania nie można się nauczyć. Z nim się trzeba urodzić albo przynajmniej w wieku 10 lat znaleźć się na Cmentarzu Zapomnianych Książek... No i wieczne pióro, którym książki pisał wcześniej Victor Hugo, choć na chwilę mieć w ręku... Nie każdemu jest to dane. Zwłaszcza nie każdemu pisarzowi.

Na koniec wspomnę, że marzy mi się, aby w jakiejś zapomnianej bibliotece znaleźć kiedyś ten ostatni, zakurzony egzemplarz "Cienia wiatru" autorstwa Juliana Caraxa...

Nie czytałem jeszcze takiej książki... Książki, w której życie bohaterów tym bardziej realne, że umiejscowione przez autora w bardzo trudnych i bardzo okrutnych czasach hiszpańskiej wojny domowej, tak bardzo miesza się i przeplata z fikcją literacką książki, którą napisał jeden z jej bohaterów...

Chciałoby się, żeby i dzisiaj literatura miała tak duży wpływ na życie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

ZŁEGO chciałem przeczytać już od bardzo, bardzo dawna. Po prostu dużo DOBREGO słyszałem i dużo DOBREGO czytałem o tym najsłynniejszym kryminale Polski Ludowej, więc chciałem z tym skonfrontować swoje wrażenia. W końcu mi się to udało. I teraz już sam mogę powiedzieć, że ZŁY jest DOBRY, a nawet BARDZO DOBRY, ale myślałem, że będzie jeszcze LEPSZY. Już wyjaśniam dlaczego...

Otóż ZŁY, choć z całą pewnością jest powieścią akcji i jego fabuła jest z gatunku sensacyjnych, to wcale nie ona jest ZŁEGO największą zaletą. Na kolana Tyrmand rzucił mnie przede wszystkim opisami Warszawy lat 50-tych, Warszawy podnoszącej się z ruin, tętniącej życiem, szukającej swojej nowej twarzy... Opisy miejsc, zwyczajów, panujących mód i różnych innych aspektów codziennego warszawskiego życia, zarówno tego układnego, jak i tego szemranego, są tak żywe i tak plastyczne, że porównałbym je do opisów Paryża czasów rewolucji, które kiedyś zachwyciły mnie w "Nędznikach" Victora Hugo.
Gdzieś przeczytałem, że ZŁEGO powinno się czytać z rozłożonym na stole planem Warszawy, z czym się zgodzę lekko mrużąc oko. Od siebie dodam, że gdyby kiedyś któryś z reżyserów zdecydował się nakręcić ekranizację ZŁEGO (aż dziw, że jak dotąd żaden nie podjął tego wyzwania), to autorom scenografii nie byłaby potrzebna żadna konsultacja historyczna. Całkowicie wystarczyłoby, gdyby przeczytali książkę...

Wracając jednak do sensacyjnej fabuły powieści, to dla dzisiejszego czytelnika może ona być nieco naiwna, ukazująca rzeczywistość w wymiarze czarno-białym, jednoznacznie wartościująca kto jest bohaterem pozytywnym, a kto wręcz przeciwnie. Trochę jej daleko do klasyków gatunku takich, jakie tworzyli choćby Arthur Conan-Doyle, czy Agatha Christie...

Pewnym drobnym minusem ZŁEGO, choć absolutnie nie zawinionym przez Autora (trzeba pamiętać, że powieść powstawała w czasach stalinowskich) jest to, że troszkę zestarzał się jego język... Dzisiaj mało kto już pamięta (że o używaniu nie wspomnę) gwarę warszawskiego półświatka. Trudno więc uwierzyć, że jeden przestępca do drugiego mógłby zwracać się słowami: "Ej, patafianie! Uważaj, bo przeflancuję ci kalafę!" Dzisiaj wywołuje to co najmniej uśmiech...

No i jest jeszcze wątek romansowy powieści. Znając życiorys Leopolda Tyrmanda można by mieć do niego pretensję, że poprowadził go tak poprawnie i prawie proletariacko... Ale czy mógł zrobić to inaczej? Przecież w czasach stalinizmu zmysłowość nie była najchętniej widzianą przez cenzurę cechą publikowanej prozy.

Reasumując, chciałoby się poczytać Tyrmanda dzisiejszego... Bardzo by się chciało. Bardzo... Szkoda, że to niemożliwe.

ZŁEGO chciałem przeczytać już od bardzo, bardzo dawna. Po prostu dużo DOBREGO słyszałem i dużo DOBREGO czytałem o tym najsłynniejszym kryminale Polski Ludowej, więc chciałem z tym skonfrontować swoje wrażenia. W końcu mi się to udało. I teraz już sam mogę powiedzieć, że ZŁY jest DOBRY, a nawet BARDZO DOBRY, ale myślałem, że będzie jeszcze LEPSZY. Już wyjaśniam dlaczego......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są słowa, które nie leżą na ulicy, jak (podobno) pieniądze. Nie czekają, aż wiatr ułoży je w wiersze. Same próbują znaleźć własne wytłumaczenie i sens. Zaistnieć w głowach albo w sercach swoich beneficjentów lub ofiar.

Wiersze Kazimierza Grochmalskiego na pewno nie zaistniały w moim sercu... Czy zaistniały w głowie, tego jeszcze nie wiem, ale na pewno co najmniej parę razy zmusiły mnie do zastanowienia.

Dlaczego? Bo "Traktat o marionetkach" to nie jest tomik z ciepłymi wierszami do poduszki. On trochę zaskakuje, trochę denerwuje, trochę budzi sprzeciw... Czasami wręcz ciska w twarz poezję zupełnie niepoetyczną...

Z całą pewnością nie zapiszę go w sztambuchu ulubionych, ale chyba zapamiętam...

Są słowa, które nie leżą na ulicy, jak (podobno) pieniądze. Nie czekają, aż wiatr ułoży je w wiersze. Same próbują znaleźć własne wytłumaczenie i sens. Zaistnieć w głowach albo w sercach swoich beneficjentów lub ofiar.

Wiersze Kazimierza Grochmalskiego na pewno nie zaistniały w moim sercu... Czy zaistniały w głowie, tego jeszcze nie wiem, ale na pewno co najmniej parę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie ma pisarza, który pisze tylko dobre książki. Nie ma poety, który pisze tylko dobre wiersze. Dlatego w odniesieniu do poezji tak cennym pomysłem są wybory wierszy.

Jednak, co to znaczy dobry wiersz, albo wiersz nie dobry? Przecież to, jak je oceniamy w dużej mierze zależy od poety, ale chyba w jeszcze większej od nas samych... Od tego, jaki mamy nastrój, co nas dotknęło albo zabolało, co czujemy. Słowa wierszy trafiają raz na żyzną glebę uczuciowości, a innym razem na martwą skałę albo lotne piaski, które przynosi nam życie.

Wiersze Tadeusza Śliwiaka - aktora i poety, kolegi ze studiów Zbigniewa Cybulskiego, Kaliny Jędrusik i Leszka Herdegena, tekściarza krakowskiej Piwnicy Pod Baranami i autora słów jej "hymnu" (Ta nasza młodość) odkryłem niedawno i zdecydowanie za późno. Ale dobrze, że je odkryłem... Na pewno długo nie będę chciał ich zakryć.

Nie ma pisarza, który pisze tylko dobre książki. Nie ma poety, który pisze tylko dobre wiersze. Dlatego w odniesieniu do poezji tak cennym pomysłem są wybory wierszy.

Jednak, co to znaczy dobry wiersz, albo wiersz nie dobry? Przecież to, jak je oceniamy w dużej mierze zależy od poety, ale chyba w jeszcze większej od nas samych... Od tego, jaki mamy nastrój, co nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Evelio Rosero to nie jest Gabriel Garcia Marquez. Nie stworzył dzieła na miarę "Stu lat samotności" z całym jego (uwielbianym przeze mnie) magicznym realizmem, ale to nie jest wada tego kolumbijskiego pisarza pochodzącego ze zdecydowanie młodszego, niż Marquez literackiego pokolenia. Bo on też napisał książkę, której nie da się zapomnieć. Napisał książkę o wojnie bez wojny, bez dobrych naszych i złych nie naszych. Napisał książkę o wojnie, która jest częścią codziennego życia, jest jak astma, z którą przecież można nie najgorzej żyć pod warunkiem, że nie nasilą się duszności. Gdybym miał powiedzieć jednym słowem, o czym jest książka Rosero, to jest ona o strachu. Nie strachu przed śmiercią. W czasach wojny domowej w Kolumbii, gdy nie wiadomo kto do kogo strzela, śmierć nie jest niczym niezwykłym. Rosero opowiada raczej o strachu przed życiem w towarzystwie śmierci, o samotności w tłumie ludzi oraz własnych strachów i wyrzutów sumienia, o poszukiwaniu bezpieczeństwa, którego właściwie nie wiadomo, czy tak naprawdę się pragnie. "Między frontami" to w mojej ocenie naprawdę ważna książka.

Evelio Rosero to nie jest Gabriel Garcia Marquez. Nie stworzył dzieła na miarę "Stu lat samotności" z całym jego (uwielbianym przeze mnie) magicznym realizmem, ale to nie jest wada tego kolumbijskiego pisarza pochodzącego ze zdecydowanie młodszego, niż Marquez literackiego pokolenia. Bo on też napisał książkę, której nie da się zapomnieć. Napisał książkę o wojnie bez wojny,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powiedzieć, że "Wyprawa Kon-Tiki" to klasyka powieści podróżniczej, to mało powiedzieć. Bo to jest książka o czymś więcej. Uczy, że jeśli postawisz przed sobą cel, który wcześniej dobrze przemyślałeś, to choćby wszyscy pukali się w czoło, przed tobą był największy ocean świata, a ty do realizacji tego celu mieć będziesz tylko technikę na poziomie średniowiecza i wspierać cię będzie zaledwie garstka przyjaciół, to uda ci się ten cel osiągnąć. Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby ludzie robili tylko to, co możliwe, to nadal ubrani w futra siedzielibyśmy w jaskiniach. Po przeczytaniu "Wyprawy Kon-Tiki" nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Nie będę pisał, o czym jest ta książka. Wielu napisało to tu przede mną. Powiem tylko, że czytałem ją bardzo, bardzo dawno temu. Niedawno natomiast z dużą przyjemnością obejrzałem film z 2012 roku nakręcony na jej podstawie... I dzięki temu przypomniałem sobie, że nigdy nie zapomniałem tej wspaniale napisanej książki i historii, którą opowiada.

Powiedzieć, że "Wyprawa Kon-Tiki" to klasyka powieści podróżniczej, to mało powiedzieć. Bo to jest książka o czymś więcej. Uczy, że jeśli postawisz przed sobą cel, który wcześniej dobrze przemyślałeś, to choćby wszyscy pukali się w czoło, przed tobą był największy ocean świata, a ty do realizacji tego celu mieć będziesz tylko technikę na poziomie średniowiecza i wspierać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cóż można napisać o łuskaniu fasoli? Można napisać książkę, która przeczytana zostanie w pamięci jako jedna z najlepszych, jakie się przeczytało...

Myśliwski zaskoczył mnie stylem i językiem jakiego użył. Traktat jest po prostu monologiem, moralitetem napisanym językiem mówionym, a nie językiem którym pisze się książki... Język mówiony jest przecież inny niż ten pisany, jest pierwotny jak natura w porównaniu z kulturą. Przecież w końcu ludzie najpierw nauczyli się mówić, a dopiero później opisywać to, o czym mówią...

O czym jest ten mówiony monolog, czy też słowotok narratora? Tytułowe łuskanie fasoli jest okazją, aby wygadać się o życiu i o wszystkim co jest w nim ważne, spojrzeć na nie od egzystencjalnej albo nawet metafizycznej strony, zastanowić się nad tym jak to jest żyć, gdy jest się młodym i dlaczego inaczej jak jest się starym, dlaczego ważne jest dążyć do celu i co zrobić jeśli się go osiągnie albo nie osiągnie, dlaczego muzyka w życiu brzmi, dlaczego pilśniowy, brązowy kapelusz może stać się marzeniem i wreszcie dlaczego można kogoś kochać nad życie i nie potrafić z nim być...

Myśliwski zmusza do myślenia, do zastanowienia, do refleksji, jak chyba żaden z autorów, których czytałem wcześniej. Stawia wiele pytań, ale nie na wszystkie odpowiada. Pozostawia czytelnikowi furtkę i drogowskaz, żeby brakujące puzzle odnalazł we własnym życiu.

Cóż można napisać o łuskaniu fasoli? Można napisać książkę, która przeczytana zostanie w pamięci jako jedna z najlepszych, jakie się przeczytało...

Myśliwski zaskoczył mnie stylem i językiem jakiego użył. Traktat jest po prostu monologiem, moralitetem napisanym językiem mówionym, a nie językiem którym pisze się książki... Język mówiony jest przecież inny niż ten pisany,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ten indyjski poemat Hermana Hesse (który już wcześniej urzekł mnie choćby "Wilkiem Stepowym", czy "Demianem") tylko z pozoru jest indyjski, choć z całą pewnością poematem jest bardzo niezwykłym... Ubranym w indyjskie szaty, ponadczasowym poematem o poszukiwaniu prawdy o życiu, jego sensu, o poszukiwaniu samego siebie. Buddyzm, braminizm i niezwykle barwne tło historyczne posłużyły Hessemu do pokazania tego, co tak naprawdę jest w życiu ważne. I co każdy, jeśli zapragnie, musi znaleźć w swoim własnym wnętrzu...

Ten indyjski poemat Hermana Hesse (który już wcześniej urzekł mnie choćby "Wilkiem Stepowym", czy "Demianem") tylko z pozoru jest indyjski, choć z całą pewnością poematem jest bardzo niezwykłym... Ubranym w indyjskie szaty, ponadczasowym poematem o poszukiwaniu prawdy o życiu, jego sensu, o poszukiwaniu samego siebie. Buddyzm, braminizm i niezwykle barwne tło historyczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiele słów napisano o tej książce. Dobrych i złych. Dla mnie jest to z lekką i niezawininą zazdrością napisana biografia. Biografia niepokornego pisarza, który dostąpił zaszczytów spisana przez jeszcze bardziej niepokornego, któremu podobnych zaszczytów dostąpić nie było dane... Ot, kawał dobrej prozy biograficznej. Niekoniecznie obiektywnej...

Wiele słów napisano o tej książce. Dobrych i złych. Dla mnie jest to z lekką i niezawininą zazdrością napisana biografia. Biografia niepokornego pisarza, który dostąpił zaszczytów spisana przez jeszcze bardziej niepokornego, któremu podobnych zaszczytów dostąpić nie było dane... Ot, kawał dobrej prozy biograficznej. Niekoniecznie obiektywnej...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trzeci już tomik niezwykle osobistej i emocjonalnej poezji Wierszyckiego - poety znikąd... Trochę inny niż dwa poprzednie, chyba dojrzalszy, ale nie mniej zapadający w pamięć. Po prostu chce się do tych wierszy powracać... i zastanawiać się...

Trzeci już tomik niezwykle osobistej i emocjonalnej poezji Wierszyckiego - poety znikąd... Trochę inny niż dwa poprzednie, chyba dojrzalszy, ale nie mniej zapadający w pamięć. Po prostu chce się do tych wierszy powracać... i zastanawiać się...

Pokaż mimo to