Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

https://grafomanya.wordpress.com/2019/04/29/przemilczane-recenzja/

Pamiętacie pewnego świętej już pamięci polityka, który, siedząc przed kamerą, rżał ze swego własnego dowcipu, bo przecież "jak można zgwałcić prostytutkę"?Otóż można. Prostytutka to osoba udostępniająca swoje ciało innym osobom w wiadomych celach, w zamian za korzyści materialne. Jej ciało jest jej źródłem utrzymania, jak nie przymierzając - ciało aktora, rehabilitanta, albo zawodowego sportowca. Jeśli prostytutka udostępnia swoje ciało zgodnie z własną wolą i za umówioną wcześniej kwotę - nic nikomu do tego. Gorzej, jeśli do świadczenia usługi zostaje przymuszona, albo/i nie otrzymuje za nią należnych pieniędzy. Lub dodatkowo (co gorsza) doznaje uszczerbku na zdrowiu. Wówczas jest to gwałt.Tak, to gwałt. Także na prostytutce. I to mimo rechotów zza grobu.Burdele na zajętych przez III Rzeszę terenach (również te w miastach oraz obozach koncentracyjnych i obozach pracy w byłej II Rzeczpospolitej) stanowiły istotną część systemu ideologicznego państwa nazistów. Naziści, przy całym swoim szaleństwie, byli ludźmi racjonalnymi i zdawali sobie sprawę, że jak se chłop baby od czasu do czasu nie użyje, to ani porządnie nie powalczy, ani nie popracuje. A jeśli mu się użycia w ramach oficjalnego systemu burdeli nie zorganizuje, to se ten chłop baby poszuka poza systemem. I się jeszcze w Polce, Francuzce, Rosjance zakocha, dziecko jej zrobi, żenić się zechce... Rasę świętą nordycką skala, sfraternizuje się z miejscową ludnością, ochotę do mordowania straci...Z usług przedwojennych prostytutek, ale także kobiet, które wcześniej zawodu tego nie wykonywały, przymuszanych do świadczenia usług seksualnych w ramach sieci domów publicznych spod znaku hakenkrojca, korzystali wszyscy. Okupanci i okupowani. Żołnierze, policjanci, robotnicy przymusowi oraz więźniowie KZetów. Po owej sieci "wesołych domków" pozostały zestawienia, tabelki i dokumentacja medyczna. Pojedyncze wspomnienia, głównie męskie. Kobiety, panienki, dziewczynki, Julie przeważnie milczały. Swoją wojenną historią się nie dzieliły. Bo i po co? Nazistowskie k...y, horyzontalne kolaborantki. Nie ofiary, a winne. Zawsze winne.Bo przecież, jak można zgwałcić prostytutkę? No jak?"Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej" przeczytałam przed majowym spotkaniem gliwickiego Klubu Książki Kobiecej i rozmową z Autorką.

https://grafomanya.wordpress.com/2019/04/29/przemilczane-recenzja/

Pamiętacie pewnego świętej już pamięci polityka, który, siedząc przed kamerą, rżał ze swego własnego dowcipu, bo przecież "jak można zgwałcić prostytutkę"?Otóż można. Prostytutka to osoba udostępniająca swoje ciało innym osobom w wiadomych celach, w zamian za korzyści materialne. Jej ciało jest jej źródłem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezłe studium psychologiczne źle dobranego, nierozumiejącego się nawzajem małżeństwa.

Niezłe studium psychologiczne źle dobranego, nierozumiejącego się nawzajem małżeństwa.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Rewelacyjna

Rewelacyjna

Pokaż mimo to


Na półkach:

A co, jeśli to Rosja pociąga za sznurki i (przynajmniej w części) odpowiada za chaos, w który popada nasza, najlepsza na świecie zachodnia cywilizacja?

Podburza antyszczepionkowców?

Podkręca nastroje antyunijne?

Straszy emigrantami i równocześnie gra na zwiększenie ich liczby?

Steruje prezydentem USA?

Cóż, kiedy swoim własnym obywatelom nie można zapewnić życia na takim poziomie, na jakim żyje Zachód, trzeba im ten Zachód obrzydzić, przedstawiając jako chylącą się ku upadkowi Sodomę i Gomorę, siedlisko zniewieściałych hipsterów, rozwrzeszczanych feminazistek i polujących na niewinne dzieci pedofili spod znaku LGBT. Równocześnie należy kraje Zachodu osłabiać, strasząc go, podkopując jego racjonalne fundamenty, sponsorując partie nowego faszyzmu, wspierajac karierę pewnych polityków. Im głupszych, tym dla Rosji lepszych.

Że faktycznie jesteśmy na tyle głupi, słabi i nieświadomi, że dajemy sobie to wszystko robić, to inna sprawa. Jak sie w porę nie obudzimy, to się obudzimy za późno i z ręką w nocniku w rozpadającej się Unii Europejskiej, z wrogą, a co najmniej nieprzyjazną Ameryką, skłóceni ze sobą i resztą świata.

Pan Putin już zaciera swoje brudne KGB-owskie rączki.

A co, jeśli to Rosja pociąga za sznurki i (przynajmniej w części) odpowiada za chaos, w który popada nasza, najlepsza na świecie zachodnia cywilizacja?

Podburza antyszczepionkowców?

Podkręca nastroje antyunijne?

Straszy emigrantami i równocześnie gra na zwiększenie ich liczby?

Steruje prezydentem USA?

Cóż, kiedy swoim własnym obywatelom nie można zapewnić życia na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Prawdą jest, że jeśli chodzi o system edukacji, sir Ken Robinson jest mocno osadzony w modelu amerykańskim. Prawdą jest także i to, że w książce "Ty, Twoje dziecko i szkoła" do tego modelu przede wszystkim się odnosi i z jego słabymi stronami się w swojej publikacji rozprawia. Tyle że nie ma to tak naprawdę znaczenia dla polskiego czytelnika - zbyt duże dawki wiedzy pchane dzieciom do głów w zbyt krótkim czasie, brak chwil wolnych od zajęć lekcyjnych i pozalekcyjnych w życiu dzieci, powszechna testomania połączona z nerwicą zdawania egzaminów, szaleństwo studiowania... To choroby, które opanowały szkolnictwo i szerzej - wychowanie kolejnych pokoleń - w wielu krajach rozwiniętych. Na pewno w USA. I w Polsce. Kto ma potomstwo w wieku szkolnym, ten dobrze wie, o czym tu piszę. A kto ma dzieciaki w wieku przedszkolnym, ten może właśnie zastanawia się nad tym, jaką ścieżkę edukacyjną dla nich wybrać. Tradycyjna szkoła? Szkoła demokratyczna? Montessori? A może zdobywający sobie coraz więcej zwolenników unschooling?

Sir Ken Robinson nie udziela prostych odpowiedzi na trudne pytania. Nie podaje gotowych rozwiązań problemów, z jakimi zmagamy się na co dzień my, rodzice. Nie mówi: "rób tak i tak, a na pewno wychowasz szczęśliwego, dobrze wyedukowanego człowieka sukcesu". Sir Ken Robinson tak nie robi, ponieważ nie jest szamanem, ale edukatorem z wieloletnim doświadczeniem i wie, że każde dziecko jest indywidualnością i że do każdego dziecka należy w taki sposób podchodzić - także w szkole. Z drugiej strony, Robinson doskonale rozumie, iż w obecnym, masowym i powszechnym systemie edukacji, jest to nierealne. Opierajac się na swojej szerokiej wiedzy oraz powołując na doświadczenia całego szeregu zapalonych nauczycieli i specjalistów od kształcenia, podpowiada alternatywne ścieżki, którymi my, rodzice możemy podążać, by wspomóc nasze pociechy w ich drodze do spełnionej dorosłości. Co charakterystyczne i co mnie osobiście bardzo uderzyło - w książce "Ty, Twoje dziecko i szkoła" Ken Robinson przestrzega nas przed czczeniem bożka wykształcenia uniwersyteckiego. Dementuje mit, iż w świecie pracy za 10, 20 lat będzie miejsce jedynie dla osób z dyplomami wyższych studiów. Albo jakiegoś konkretnego kierunku studiów. Robinson twierdzi cos wręcz przeciwnego - jeśli chodzi o wybór zawodu, poleca iść za głosem serca. Serca dziecka, rzecz jasna, a nie naszych rodzicielskich wyobrażeń o córce lekarce i synu prawniku.

"Jeśli jesteś rodzicem dzieci w wieku szkolnym, ta książka jest właśnie dla Ciebie. Chciałbym pomóc Ci zapewnić Twoim dzieciom wykształcenie, jakiego potrzebują, żeby wieść owocne i satysfakcjonujące życie. Pracuję w edukacji przez całą swoją karierę zawodową. Po drodze przeprowadziłem niezliczoną ilość rozmów z rodzicami na temat szkoły. Sam jestem rodzicem i wiem z doświadczenia, że ta rola wiąże się jednocześnie z wyzwaniem i przyjemnością. Staje się trudniejsza, kiedy dzieci zaczynają chodzić do szkoły. Do tego momentu to my byliśmy w największym stopniu odpowiedzialni za ich rozwój i dobrostan. Teraz możemy powierzyć znaczny fragment aktywnej części ich dnia innym ludziom, tym samym umożliwiając im olbrzymi wpływ na życie naszych dzieci w kluczowym okresie ich rozwoju."

Prawdą jest, że jeśli chodzi o system edukacji, sir Ken Robinson jest mocno osadzony w modelu amerykańskim. Prawdą jest także i to, że w książce "Ty, Twoje dziecko i szkoła" do tego modelu przede wszystkim się odnosi i z jego słabymi stronami się w swojej publikacji rozprawia. Tyle że nie ma to tak naprawdę znaczenia dla polskiego czytelnika - zbyt duże dawki wiedzy pchane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytana… Zewsząd słychać pochwalne pienia i że „lektura obowiązkowa dla młodych dziewcząt”. Nie dołączę się do zachwytów. Ciężko się czyta tę autobiografię, bo jest po prostu… Przepraszam, ale jest zwyczajnie nudna. I smutna.

W „Becoming” Michelle Obama pisze o stawaniu się, ale kim sama się stała? Startowała jako ambitna, samodzielna czarna dziewczyna z kiepskiej dzielnicy. Dzięki ciężkiej pracy doszła (niemal) na sam szczyt, a potem się od tego szczytu odwróciła i pozwoliła wtłoczyć w stereotyp nadkobiety. Nadżony, która wspiera męża w realizacji politycznych celów, choć polityka ją mierzi. Nadmatki, starającej się stworzyć dzieciom namiastkę normalnego domu, choć wie doskonale, że to nierealne. Nadszefowej, pracującego z pełnym poświęceniem i ponad siły, załatwiającej służbowe sprawy z tylnego siedzenia samochodu w drodze na wiec wyborczy. Kim stała się Michelle Obama? Moim zdaniem kolejną kobietą, która zrezygnowała z siebie dla innych, tyle że w wielkiej, bo światowej skali i w światłach reflektorów. Zaharowywanie się dla nieswoich marzeń ma być tym ideałem, wzorem do naśladowania dla współczesnych dziewcząt??? Dla mnie opowieść żony byłego prezydenta USA nie jest niczym więcej, jak tylko powieleniem tego samego mitu o matce-Polce (Amerykance – wszystko jedno), której podstawową cnotą, światłem i celem życia ma być poświęcenie się. Koniecznie dla innych, a już najlepiej – w imię miłości do mężczyzny i dzieci. Oraz ojczyzny. Nie zapominajmy o ojczyźnie!

To już było. Nuda.

PS – gdyby jeszcze Michelle Obama na sam koniec zadeklarowała, że czas na nią, na pierwszą afroamerykańską panią prezydent (prezydentkę, jak wolicie), jej historia miałaby dla mnie jakiś sens, nowe przesłanie: „najpierw oni, teraz ja!” A tu nic z tego – MO deklaruje, że nic się nie zmieniło. Nadal nie lubi polityki i nie zamierza się w niej babrać. Szkoda. To mądra osoba i ma sporo do zaoferowania światu. Choć lepiej, gdy oferuje to mówiąc, niż pisząc ;)

Przeczytana… Zewsząd słychać pochwalne pienia i że „lektura obowiązkowa dla młodych dziewcząt”. Nie dołączę się do zachwytów. Ciężko się czyta tę autobiografię, bo jest po prostu… Przepraszam, ale jest zwyczajnie nudna. I smutna.

W „Becoming” Michelle Obama pisze o stawaniu się, ale kim sama się stała? Startowała jako ambitna, samodzielna czarna dziewczyna z kiepskiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytano. Wnioski nienowe i nie zaskakują: it's all about money and power. Kobieta jest zasobem. Zasób nie powinien posiadaczowi robić konkurencji! Wstrząsające, jak powszechnie odmawiało nam się miana człowieka oraz wynikających z tego miana praw i obowiązków (bo za prawem zawsze idzie obowiązek). Wstrząsające, że wciąż się nam tu i ówdzie oraz w rozmaitych aspektach praw odmawia. Wstrząsające, że dookoła mnie są kobiety, którym to pasuje. Które oddają swoją wolność (prawa, obowiązki, dorosłość) w zamian za złudną obietnice opieki.

Przeczytano. Wnioski nienowe i nie zaskakują: it's all about money and power. Kobieta jest zasobem. Zasób nie powinien posiadaczowi robić konkurencji! Wstrząsające, jak powszechnie odmawiało nam się miana człowieka oraz wynikających z tego miana praw i obowiązków (bo za prawem zawsze idzie obowiązek). Wstrząsające, że wciąż się nam tu i ówdzie oraz w rozmaitych aspektach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

https://grafomanya.wordpress.com/2019/01/11/elegia-dla-bidokow-recenzja/

„Vance oddał ducha Ameryki naszych czasów. Tej, która przestała śnić. Bo nie za bardzo ma już o czym” (z recenzji Michała Nogasia)

J.D. Vance, młody prawnik po Yale i były żołnierz Piechoty Morskiej opowiada w „Elegii dla bidoków” historię własnego dorastania w miejscowości leżącej w tzw. „Pasie Rdzy”. Vance jest białym, heteroseksualnym, inteligentnym mężczyzną z odpowiednio anglosaskim nazwiskiem. Na pozór nic go nie łączy z latynoskimi imigrantami, czy ciemnoskórymi mieszkańcami Ameryki, których wielodzietne matki nazywa się „królowymi socjalu”, a młodociani synowie lądują w więzieniach szybciej, niż zdołają powiedzieć „college”. A jednak autor, jego rodzina i im podobne „bidoki”, czyli potomkowie Szkotów i Irlandczyków utrzymujący się z fizycznej roboty w kopalniach, hutach i fabrykach, także są skazani na życiową porażkę. Zakłady pracy, które żywiły całe pokolenia bidoków są zamykane. Więzi międzyludzkie rozpadają się. Umiera nadzieja. W ich miejsce wkracza rezygnacja, alkohol, narkotyki i niezbyt umiejętnie działająca opieka społeczna. Dawni wyborcy demokratów, surowi, lecz dumni weterani obu światowych wojen, najbardziej kochający synowie i córki Ameryki tracą ducha i nie potrafią już korzystać nawet z tych szans, które życie podsuwa im całkiem za darmo. Opowiadają o swojej pracowitości, a rzucają posadę tylko dlatego, że nie chce im się rano wstawać. Twierdzą, że są religijni, jednak nie pojawiają się w żadnym kościele. Nienawidzą żony prezydenta Obamy. Bynajmniej nie dlatego, że ma ciemną skórę. Po prostu – z telewizora Michelle Obama mówi im, że dzieci nie powinno się żywić w fast foodzie. A oni właśnie tak robią, ponieważ… nie chce im się gotować.

Niezwykła, świetnie napisana autobiografia. Opowieść o Ameryce, jakiej nie znałam i chyba nie chciałam poznać. Brutalnie szczera, ale także życzliwa wobec ludzi, którzy pojawiają się na jej kartach. Czy muszę dodawać, że nieźle wyjaśnia fenomen Donalda J. Trumpa? Bo choć w „Elegii dla bidoków” nie ma ani słowa o aktualnym prezydencie USA, to jego populistyczny duch unosi się nad opowieścią Vance’a niczym zapowiedź małomiasteczkowej zemsty na Nowym Yorku, Los Angeles i innych wielkich amerykańskich metropoliach.

https://grafomanya.wordpress.com/2019/01/11/elegia-dla-bidokow-recenzja/

„Vance oddał ducha Ameryki naszych czasów. Tej, która przestała śnić. Bo nie za bardzo ma już o czym” (z recenzji Michała Nogasia)

J.D. Vance, młody prawnik po Yale i były żołnierz Piechoty Morskiej opowiada w „Elegii dla bidoków” historię własnego dorastania w miejscowości leżącej w tzw. „Pasie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z wielu amerykańskich książek popularnonaukowych, w których jedno zdanie, no, może jeden akapit przewija się wiele razy. Następuje oczywiście zmiana szyku zdań oraz zastępowanie słów ich synonimami, ale w sumie... tyle. Teza ksiażki jest taka: algorytmy, które rządzą naszym życiem, obliczają nasze szanse dostania się na studia, zostania przestępcą, czy uzyskania kredytu na dobrych warunkach są niesprawiedliwe i dyskryminują tych co zawsze są dyskryminowani - biednych, innych, ciemnoskórych.
Amen.

Jedna z wielu amerykańskich książek popularnonaukowych, w których jedno zdanie, no, może jeden akapit przewija się wiele razy. Następuje oczywiście zmiana szyku zdań oraz zastępowanie słów ich synonimami, ale w sumie... tyle. Teza ksiażki jest taka: algorytmy, które rządzą naszym życiem, obliczają nasze szanse dostania się na studia, zostania przestępcą, czy uzyskania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mały chłopiec wplątany w małą, rodzinną historię. W tle historia wielka. Chłopiec, chcąc nie chcąc dołoży do niej swój, bardzo niedobry kamyczek.
Amsterdam czasów druygiej wojny światowej. Imię JOOP oznacza po holendersku prawie tyle co JOOD - Żyd. I choć chłopiec Żydem nie jest, nie jest też nazistą (nawet holenderskim), to w skutek zbiegu życiowych okoliczności wciągnięty zostanie w nazistowską nagonkę na Żydów.

Szczególnie wstrząsające są rozterki chłopca i jego próby usprawiedliwiania się. Tłumaczenia, dlaczego zrobił to co zrobił. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że właściwie go rozumiemy. Potrafimy się postawić na jego miejscu. Czy bylibyśmy zdolni do podjęcia innej, lepszej decyzji? Do przemyślenia.

Mały chłopiec wplątany w małą, rodzinną historię. W tle historia wielka. Chłopiec, chcąc nie chcąc dołoży do niej swój, bardzo niedobry kamyczek.
Amsterdam czasów druygiej wojny światowej. Imię JOOP oznacza po holendersku prawie tyle co JOOD - Żyd. I choć chłopiec Żydem nie jest, nie jest też nazistą (nawet holenderskim), to w skutek zbiegu życiowych okoliczności wciągnięty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A gdyby tak powiedzieć ludowi, że jest wspaniały, że winni są inni, i że złość, którą lud czuje, może, a nawet powinien na tych innych wyładować? Ku chwale ojczyzny, rzecz jasna. Zapanowałby chaos. Rozpasanie. Przemoc. Dyktatura kafarokształtnej odmiany samców alfa, spuszczonych ze smyczy przez samców... No nie, nie beta. Omega!
BLASK Rylskiego to myślowy eksperyment dziejący się w Polsce naszych czasów, albo bliskiej przyszłości. Rylski, rękami niejakiego Dona i jego przydupasowego kumpla Gaponi sięga po władzę i dla zgrywy (albo zemsty) wycofuje się w cień, by z tylnego siedzenia obserwować jak "powstały z kolan" naród sieje destrukcję w przyrodzie, strukturze społecznej, edukacji oraz wszędzie indziej, dokąd sięgają jego prymitywne, niczym nie ograniczone łapska. Ba, naród ten wybiera się nawet na wojnę, po to by bronić swoich (czyli najbardziej europejskich z europejskich) wartości. Przed kim naród oraz inni przedstawiciele Międzymorza wartości bronić będą? Przed samą Europą - gejami, feministkami i wegetarianami.
Czytało mi się to z tchem tym bardziej zapartym, im dalej było mi w lekturę. Bo wbrew pozorom nie jest to opowieść o jednym życiowym nieudaczniku, lecz historia o wielu, bardzo wielu nieudołkach. O całym nieudolnym narodzie.

A gdyby tak powiedzieć ludowi, że jest wspaniały, że winni są inni, i że złość, którą lud czuje, może, a nawet powinien na tych innych wyładować? Ku chwale ojczyzny, rzecz jasna. Zapanowałby chaos. Rozpasanie. Przemoc. Dyktatura kafarokształtnej odmiany samców alfa, spuszczonych ze smyczy przez samców... No nie, nie beta. Omega!
BLASK Rylskiego to myślowy eksperyment...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Daje do myślenia. Wylesianie, przeludnienie i mentalna niezdolność do zmiany nawyków - komu to coś mówi, ten wie, że autor, analizując upadki cywilizacji historycznych, pisze o nas. I choć ksiażka ukazała się w oryginalnej wersji w roku 2005, to w 2019 nic a nic nie traci na aktualności. Przeciwnie, jest przerażająco prawdziwa.

Daje do myślenia. Wylesianie, przeludnienie i mentalna niezdolność do zmiany nawyków - komu to coś mówi, ten wie, że autor, analizując upadki cywilizacji historycznych, pisze o nas. I choć ksiażka ukazała się w oryginalnej wersji w roku 2005, to w 2019 nic a nic nie traci na aktualności. Przeciwnie, jest przerażająco prawdziwa.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

https://grafomanya.wordpress.com/2018/11/30/zycie-to-wojna-prowadzona-kazdego-dnia-recenzja/

Oriana Fallaci była postacią kontrowersyjną, jak sam temat, który wypełniał niemal całkowicie jej życie zawodowe. Wojna, bo o niej tu mowa, wpłynęła także na sferę prywatną, a nawet zdrowie włoskiej reporterki i pisarki. Ona sama za ostatni konflikt któremu świadkowała, uważała starcie Zachodu ze światem islamu. Jego preludium miał być dzień 11 września 2001 roku. Po tej dacie zaprzestała walki z nowotworem, który towarzyszył jej od kilkunastu lat i poświęciła się już wyłącznie alarmowaniu. Pisała gniewne felietony, książki i artykuły prasowe, w których wzywała przywódców Europy i Ameryki do przebudzenia się. Twierdziła, że stoimy u progu Świętej Wojny. Lamentowała, że pozostajemy ślepi i głusi na to, co szykuje nam przyszłość…

Czy Fallaci miała rację? Cóż, czas pokaże, czy naprawdę żyjemy dziś w „czasach ostatnich”, czy jednak Zachód taki jaki znamy, z jego humanizmem, laicyzmem, demokracją i wolnością jednostki na sztandarach przetrwa. Osobiście wątpię czy uda nam się ocalić dorobek Oświecenia i tego, co nastąpiło po nim, choć przyczyny niekoniecznie upatruję w islamskim dążeniu do supremacji (a może do zemsty?). Bardziej chyba martwią mnie zmiany klimatu i zbliżająca się wielkimi krokami era transhumanizmu… Przed tym nie ucieknie nikt. Ani biskup, ani ateista, ani ortodoksyjny żyd, ani mułła z meczetu. Ale to tylko moje strachy. Wróćmy do Fallaci.

Gdybym miała podjąć się literackiej oceny książki pt.: „Życie to wojna prowadzona każdego dnia” napisałabym, że czyta się ją świetnie, aczkolwiek z odczuciem głębokiego niedosytu. Przyczyną tego „czytelniczego niezaspokojenia” jest fakt, że „Życie…” to zbiór zbyt krótkich reportaży z rozmaitych frontów, które nawiedziła Fallaci. To szybki rzut oka na jej życie – najpierw nastoletniej partyzantki służącej we włoskim ruchu czasów II wojny, potem reporterki starającej się dotrzeć wszędzie tam, gdzie króluje przemoc i giną ludzie, wreszcie starszej już kobiety ogarniętej obsesją wroga, któregu upatruje w islamie.

Oriana Fallaci twierdziła, że nienawidzi wojny, mundurów, sztandarów, za którymi zawsze kryje się ludzka tragedia i które wszystkie bez wyjątku „przesiąknięte są krwią i gównem”. A jednak swoje życie, niesamowity temperament i dar pisania poświęciła jej jednej. Wojnie. Jeździła za nią po całym świecie, przyglądała się jej, opisywała kolejne bezsensowne rzezie i cierpiała. Nam, czytelnikom mówiła o tym otwarcie – tak, z trudem znoszę to co widzę w Wietnamie, Bengalu, czy Libanie. Tak, ciężko mi pozostać jedynie obserwatorką. Tak, nie mogę się zdecydować, po której stronie opowiadam się w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Nie, nie wierzę ani Arafatowi, ani Szaronowi.

Co do jednego nigdy nie miała wątpliwości. Zawsze stawała po stronie ofiar. Kobiet, które „zanim zostały rozstrzelane lub zarżnięte, były gwałcone”. Nowo narodzonych dzieci, traktowanych jak tarcze dla broni białej albo palnej.

Mogłabym jeszcze wiele napisać na temat książki Oriany Fallaci, bo zawiera ona w sobie tyle wątków, tyle przesłań… Nie zrobię tego jednak, bo recenzja ma swoje prawa. Nie może być zbyt długa, powinna za to kończyć się poleceniem – czytać czy nie czytać?

Czytać. Zdecydowanie czytać.

https://grafomanya.wordpress.com/2018/11/30/zycie-to-wojna-prowadzona-kazdego-dnia-recenzja/

Oriana Fallaci była postacią kontrowersyjną, jak sam temat, który wypełniał niemal całkowicie jej życie zawodowe. Wojna, bo o niej tu mowa, wpłynęła także na sferę prywatną, a nawet zdrowie włoskiej reporterki i pisarki. Ona sama za ostatni konflikt któremu świadkowała, uważała...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ostatni. Prawdziwa historia żołnierza warszawskiej mafii Marzena Matuszak, Piotr Mudyn
Ocena 7,0
Ostatni. Prawd... Marzena Matuszak, P...

Na półkach:

Dobra. Bardzo dobra. Równocześnie trudna w odbiorze. Śniła mi się. I nie był to sen o różowych jednorożcach brykających na tęczowych chmurkach...

Dobra. Bardzo dobra. Równocześnie trudna w odbiorze. Śniła mi się. I nie był to sen o różowych jednorożcach brykających na tęczowych chmurkach...

Pokaż mimo to

Okładka książki Od dyktatury do demokracji. I z powrotem Marek Bartosik, Andrzej Zoll
Ocena 7,2
Od dyktatury d... Marek Bartosik, And...

Na półkach:

Wywiad rzeka z człowiekiem-ikoną transformacji. Bardzo ciekawy, pozwalający czytelnikowi lepiej poznać profesora Zolla, rodzinę, w jakiej się wychował, życie prywatne, ścieżkę zawodową i motywacje, którymi się kierował i nadal kieruje, stając po konkretnej stronie sporu, jaki dotyczy przyszłości ustrojowej naszego kraju.

Wywiad rzeka z człowiekiem-ikoną transformacji. Bardzo ciekawy, pozwalający czytelnikowi lepiej poznać profesora Zolla, rodzinę, w jakiej się wychował, życie prywatne, ścieżkę zawodową i motywacje, którymi się kierował i nadal kieruje, stając po konkretnej stronie sporu, jaki dotyczy przyszłości ustrojowej naszego kraju.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Filmu nie widziałam, ale książkę przeczytałam. Czytając, miałam wrażenie, jakbym gdzieś już ją wcześniej... A tak, czasem zdarza mi się po latach ponownie sięgnąć po tę samą lekturę zupełnie bez zamiaru, by to zrobić. Ot - nieuwaga, słaba czytelnicza pamięć. Tak jak i dawno, dawno temu, także i tym razem powieść podobała mi się bardzo, mimo że z mojej polskiej, średniomiejskiej perspektywy, problemy osób LGBT z Nowego Jorku są odrobinę jakby odrealnione. Ale i tak - taki Nowy Jork lubię. W przeciwieństwie do NJ z "Małych żyć". Tamten był kompletnie oderwany od czegokolwiek. Ten jest ludzki. Bardzo ludzki.

Filmu nie widziałam, ale książkę przeczytałam. Czytając, miałam wrażenie, jakbym gdzieś już ją wcześniej... A tak, czasem zdarza mi się po latach ponownie sięgnąć po tę samą lekturę zupełnie bez zamiaru, by to zrobić. Ot - nieuwaga, słaba czytelnicza pamięć. Tak jak i dawno, dawno temu, także i tym razem powieść podobała mi się bardzo, mimo że z mojej polskiej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przypomnij sobie, kiedy ostatnio robiłeś/robiłaś coś z prawdziwą pasją i zaangażowaniem. To może być cokolwiek – realizacja zadania w pracy, przygotowanie niespodzianki dla kogoś bliskiego, opanowanie nowej umiejętności, albo na przykład - zabawa z dzieckiem.
Już? Pamiętasz?
Świetnie. A teraz wyrusz w drogę powrotną do tamtego momentu. Na szczęście Twój umysł, w przeciwieństwie do Twojego ciała jest wolny i może swobodnie podróżować w czasie. Przemieszczać się od teraźniejszości do przeszłości i znowu – do dnia dzisiejszego. A z tej przeszłości może coś zabrać ze sobą na pamiątkę.
Zamknij oczy. Wróć do chwili, w której Twoje działania napędzane były nie poczuciem obowiązku, nie wizją zarobku, nie perspektywą kary, ale pasją i prawdziwym zaangażowaniem. Jakie uczucia Ci wówczas towarzyszyły? Czy można nazwać je po prostu: ENTUZJAZMEM?
Do niedawna powszechnie obowiązywał pogląd o genetycznym pochodzeniu inteligencji. Według niego, jedni rodzą się zdolniejsi, inni zaś mniej zdolni i nic na to nie można poradzić. Po prostu – niektórzy ludzie skazani są na życiowy sukces, inni nie i choćby nie wiadomo jak się starali, wiele nie osiągną. Jednak pod koniec XX wieku ujawniono wyniki brytyjskich badań, które temu poglądowi zaprzeczyły. Wykazały one, że umysł jest plastyczny w stopniu znacznie większym, niż dotąd sądziliśmy. Oto okazało się, że u młodych ludzi wysyłających wiele SMSów, następuje rozrost tej sfery mózgowia, która odpowiada za poruszanie kciukiem. Szybko wyciągnięto z tego wnioski: mózg jest niczym mięsień! Rozwija się w tę stronę, w której jest ćwiczony! Naukową hipotezę szybko przekuto w edukacyjną praktykę, wprowadzając w przedszkolach naukę pięciu obcych języków równocześnie i usiłując uczyć czytania półtoraroczne maleństwa.
Próby te zakończyły się totalną klapą.
Dlaczego? Czyżby jednak nasz umysł nie był tak giętki jak sugerowałyby obserwacje Brytyjczyków?
Przeciwnie. Ludzki mózg jest niezwykle giętki, pracowity, lubi wysiłek i zdolny jest zdobywać najwyższe góry. Jednak napędza go coś zupełnie innego, niż regularne ćwiczenia. Paliwem do jego rozwoju są emocje. Jak pisze niemiecki neurobiolog Gerald Hüther: „Znamy tę sytuację: kiedy coś jest dla nas naprawdę ważne, jesteśmy gotowi dołożyć wszelkich starań, by to osiągnąć. A kiedy nam się to udaje, przepełnia nas entuzjazm. Za każdym razem gdy czymś się entuzjazmujemy, gdy coś nas głęboko porusza i udaje nam się to osiągnąć, pobudza to grupę komórek nerwowych w śródmózgowiu. Z ich długich wypustek wylewa się wówczas koktajl neuroplastycznych neuroprzekaźników.”
Znamy tę sytuację. Znam ją ja, znasz ją Ty – z powrotu do przeszłości. Zna ją Twoje małe dziecko, które wszystko, czego podejmuje się z własnej woli, robi z entuzjazmem.
W swojej najnowszej książce pt. „Entuzjaści. Obudź energię swojego dzieciństwa” André Stern, współczesny człowiek renesansu, który nigdy nie chodził do szkoły, pisze właśnie o tym. Podpowiada, jak odnaleźć w sobie nowe pokłady entuzjazmu, dzięki którym można lepiej, efektywniej i przede wszystkim przyjemniej pracować, uczyć się i korzystać z czasu wolnego. „Entuzjaści…” są lekturą obowiązkową dla rodziców maluchów, których naturalny entuzjazm nie został jeszcze stłumiony przez rygory systemu edukacji. Jeśli pomożesz swojemu dziecku pozostać w nim sobą, z radością realizować codzienne zadania, stanie się tym, kim chce i będzie w tym szczęśliwe.

Przypomnij sobie, kiedy ostatnio robiłeś/robiłaś coś z prawdziwą pasją i zaangażowaniem. To może być cokolwiek – realizacja zadania w pracy, przygotowanie niespodzianki dla kogoś bliskiego, opanowanie nowej umiejętności, albo na przykład - zabawa z dzieckiem.
Już? Pamiętasz?
Świetnie. A teraz wyrusz w drogę powrotną do tamtego momentu. Na szczęście Twój umysł, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobrze jest zanurzyć się w dobrej literaturze. W pełni oddać się lekturze. Nawet tak refleksyjnej, jak "Ucho igielne". Myśliwski nie ma litości - pięknie, ale i okrutnie, bez ugładzeń pisze o przemijaniu, tęsknocie za młodością, starości i o tym, co pozostaje z naszych marzeń, złudzeń, wyobrażeń.

Nic

Dobrze jest zanurzyć się w dobrej literaturze. W pełni oddać się lekturze. Nawet tak refleksyjnej, jak "Ucho igielne". Myśliwski nie ma litości - pięknie, ale i okrutnie, bez ugładzeń pisze o przemijaniu, tęsknocie za młodością, starości i o tym, co pozostaje z naszych marzeń, złudzeń, wyobrażeń.

Nic

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ishiguro pisać potrafi. Potrafi stworzyć klimat, w który czytelnik ma ochotę się zanurzyć... Ma też niezaprzeczalnie talent do budowania słowami otoczenia, w którym poruszają się bohaterowie. Jest niezły w dialogach. Zdarza mu się popełnić powieść bezbłędną, jak "Okruchy dnia". Zdarza się także powieść zepsuć. Jak "Kiedy byliśmy sierotami". Pomysł na książkę świetny. Realizacja taka sobie, mówiąc najdelikatniej. Główny bohater to Anglik z Szanghaju, który jako dziecko traci rodziców i dalej żyje w Londynie, gdzie zostaje sławnym detektywem i trwa w obsesji wyjaśnienia rodzinnej tragedii. Coś robi, z kimś się spotyka, rozwiązuje jakieś zagadki i wpada na trop jakiegoś spisku. Słowo "jakiś" jest tu kluczowe. Nie poznajemy żadnych szczegółów. Jakieś okrutne morderstwo jakichś dzieci. Co się z nimi stało, kto im to zrobił i co zrobił??? Nie dowiemy się. Zasadniczo niewiele się dowiemy. Pewne, raczej nieistotne wątki przeżywać będziemy z bohaterem drobiazgowo, rozkładając zdarzenia na czynniki pierwsze, innych zaś, tych istotnych dla fabuły ledwie dotkniemy. Autor nie pozwoli nam zajrzeć za zasłonę własnej wyobraźni.

Mimo wszystko, czyta się nie najgorzej, więc "może być".

Ishiguro pisać potrafi. Potrafi stworzyć klimat, w który czytelnik ma ochotę się zanurzyć... Ma też niezaprzeczalnie talent do budowania słowami otoczenia, w którym poruszają się bohaterowie. Jest niezły w dialogach. Zdarza mu się popełnić powieść bezbłędną, jak "Okruchy dnia". Zdarza się także powieść zepsuć. Jak "Kiedy byliśmy sierotami". Pomysł na książkę świetny....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Debiut Morrison. Sama autorka we wstępie dystansuje się do literackiej wartości książki. Chyba niepotrzebnie. Rewelacyjna rzecz. Smutna, przeraźliwie smutna, równocześnie jednak tak tętniąca życiem, że trudno się od niej oderwać choćby na chwilkę. Przy tym niegruba, więc jeśli ktoś zamierza po raz pierwszy skosztować Toni Morris, "Najbardziej niebieskie oko" będzie dobrym wyborem.

Debiut Morrison. Sama autorka we wstępie dystansuje się do literackiej wartości książki. Chyba niepotrzebnie. Rewelacyjna rzecz. Smutna, przeraźliwie smutna, równocześnie jednak tak tętniąca życiem, że trudno się od niej oderwać choćby na chwilkę. Przy tym niegruba, więc jeśli ktoś zamierza po raz pierwszy skosztować Toni Morris, "Najbardziej niebieskie oko" będzie...

więcej Pokaż mimo to