Galsan Tschinag (ur. jako Irgit Shynykbai-oglu Dshurukuwaa) - mongolski pisarz. Przyszedł na świat w Zachodniej Mongolii, w rodzinie Tuwińców, a jego ojciec był szamanem.
Absolwent lipskiego Uniwersytetu Karola Marksa (Karl-Marx-Universität) w NRD (germanistyka).
Po powrocie do kraju został wykładowcą niemieckiego na Narodowym Uniwersytecie Mongolskim (Монгол Улсын Их Сургууль).
W wieku 36 lat pogorszył się u niego stan zdrowia serca. Pomogły mu praktyki szamańskie, i od tej pory stał się ich wielkim zwolennikiem.
Wielki strażnik kultury Tuwińców.
Autor kilkunastu książek w języku niemieckim.
Uhonorowany Nagrodą im. Adelberta von Chamisso (wraz z syryjskim Kurdem, Adelem Karasholim, 1992)
W 2002 roku został odznaczony Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec (Verdienstorden der Bundesrepublik Deutschland).
Wybrane siążki pisarza: "Eine tuwinische Geschichte und andere Erzählungen" (1981),"Das Ende des Liedes" (1993, "Koniec pieśni", 2008),"Der weiße Berg" (2000),"Das geraubte Kind" (2004),"Gold und Staub" (2012).http://www.galsan.info/
Kłopoty i radości spotyka się bowiem wszędzie, chadzają ręka w rękę, współistnieją. Przed pierwszymi nie da się uciec, tak samo jak drugich ...
Kłopoty i radości spotyka się bowiem wszędzie, chadzają ręka w rękę, współistnieją. Przed pierwszymi nie da się uciec, tak samo jak drugich nie można dogonić. To one - radości i smutki - składają się na nasze życia.
Niezwykle intrygująca, inna niż wszystkie lektura. Początkowo ciężko wczuć się w klimat, pewne opisy są wydają się niezrozumiałe czy wręcz odrzucające, imiona brzmią dziwnie, a i narracja wygląda dość nietypowo, ale gdy już wciągnie się w historię, to ciężko się od niej oderwać. "Koniec pieśni" to opowieść o umierającej kulturze, miłości i trudnych wyborach. Świat przedstawiony różni się od naszego w stopniu nie mniejszym niż te, z którymi spotykamy się w powieściach fantasy.
Starożytne cywilizacje i obyczaje odchodzą w cień, w zapomnienie. Są takie miejsca na ziemi, gdzie kultura przekazywana pokoleniami żyje nadal, a jednocześnie umiera, gdzie nadal wędrują nomadzi ze swymi stadami i dobytkiem, gdzie są zwykłe domy z cegły i jurty, które można złożyć i rozłożyć ledwie w parę chwil. Tam nogi koni wiązane są powrozami ze skóry jaka i nie są już nikomu potrzebne, tam nadal po ziemi stąpają szamani i nikt w nich nie wierzy. Tam rodzą się ludzie, którzy powinni żyć wieki temu, choć los skazał ich na inną, bledszą i mdłą egzystencję w świecie pełnym betonu, elekrtyczności i postępu. Ludzie z takich miejsc nadal czują w sercach tęskonotę, a mimo to świadomie wybierają powolne czerznięcie daleko od kraju przodków. Nikt nigdy nie zatraci swej istoty, która była przekazywana przez pokolenia. A Tuwiańczycy mieli w sercach powiewy letniego wiatru, mowę przodków, znoje i radości podróży, lasy, zarośla Ałtaju, Chomdę, ale przede wszystkim bezkresny step, na którym rozgrywa się niemiłosierny proces utraty swej ojczyzny... To smutne wiedzieć i widzieć jak umiera twój naród, jak ginie język, ale jeszcze boleśniejsze jest tylko bezczynne patrzenie. Szummur, Dombuk, Gulundża, Dongur, Tasaj i Szażynbaj to tylko tchnienie, mrugnięcie na całej wstędze dziejów. Ich historia jak każda inna opowiada o wielkim kręgu życia; o narodzinach, dorastaniu, młodości, dorosłości, starości i umieraniu; o wdowieństwie, sieroctwie, samotności i staropanieństwu. Jak łatwo zniszczyć życie, jak łatwo je stracić, jak łatwo płakać, jak trudno pocieszać. Jak trudno nauczyć się kochać...