Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Wy na górze - my na dole Bernt Engelmann, Günter Wallraff
Ocena 8,0
Wy na górze - ... Bernt Engelmann, Gü...

Na półkach: , , , ,

Drogi Czytelniku, jeśli chcesz ujrzeć mistrza undercover'u w akcji - to jest w sam raz dla Ciebie. Książka wyjaśnia aż nadto wyraźnie, dlaczego przez dekady nazwisko Güntera Wallraffa (dziś już Pana po 80-tce) budziło popłoch wśród niemieckiej arystokracji i wierchuszki tamtejszego biznesu. Dla kogoś wysoko postawionego, a jednocześnie umoczonego w jakieś ciemne sprawki ostatnią rzeczą, jaką chciałby usłyszeć było: "Wallraff tu był...". Podziw budzi we mnie odwaga i opór Autorów w dążeniu do demaskowania nieprawidłowości, ich gotowość do stawienia czoła prawnikom wielkich koncernów, a jednocześnie pozytywne skutki, jakie przyniosła ich działalność śledcza. Poza tym, co tu dużo mówić, mimo upływu pół wieku ma się wrażenie, że problemy tu opisane nie straciły nic na aktualności.

Drogi Czytelniku, jeśli chcesz ujrzeć mistrza undercover'u w akcji - to jest w sam raz dla Ciebie. Książka wyjaśnia aż nadto wyraźnie, dlaczego przez dekady nazwisko Güntera Wallraffa (dziś już Pana po 80-tce) budziło popłoch wśród niemieckiej arystokracji i wierchuszki tamtejszego biznesu. Dla kogoś wysoko postawionego, a jednocześnie umoczonego w jakieś ciemne sprawki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Esej autorstwa jednego z ważniejszych współczesnych pisarzy hiszpańskich. Dla znających tematykę katalońską nie wniesie może zbyt wiele nowego, niemniej również tym, którzy jak ja, "liznęli" te zagadnienia, pozwala uporządkować posiadaną wiedzę. Przy okazji Autor rozprawia się z niektórymi z pokutujących mitów i stereotypów na temat Katalonii oraz szerzej Hiszpanii i jej historii, zwłaszcza wojny domowej i dyktatury Franco. Z pewnością lektura warta uwagi.
A przy okazji, ja - najwyraźniej człek o ubogim zasobie słów - dowiedziałem się o istnieniu w języku polskim wyrazu "uchodźsctwo", za co winienem podziękować akurat nie Autorowi, tylko osobom odpowiedzialnym za tłumaczenie i za korektę...

Esej autorstwa jednego z ważniejszych współczesnych pisarzy hiszpańskich. Dla znających tematykę katalońską nie wniesie może zbyt wiele nowego, niemniej również tym, którzy jak ja, "liznęli" te zagadnienia, pozwala uporządkować posiadaną wiedzę. Przy okazji Autor rozprawia się z niektórymi z pokutujących mitów i stereotypów na temat Katalonii oraz szerzej Hiszpanii i jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książka zwyczajnie i po prostu - świetna. Autorka stopniowo, z północy na południe, przeprowadza czytelników przez tę tajemniczą, deszczową, chłodną, a zarazem niezwykle piękną ziemię, jaka rozciąga się na południowo-zachodnim skraju Ameryki Południowej: krainę fiordów, wysp, jezior i lasów. Jest tu miejsce na informacje z zakresu krajoznawstwa, ochrony przyrody, etnografii, historii. Czytamy m.in. o tragicznym losie patagońskich Indian czy o wyspie Chiloé, gdzie jak w tyglu stopiły się kultury europejska i indiańska. Słowem: uczta dla każdego, kto lubi podróże do krain mało znanych i skąpo opisanych.
Moim skromnym zdaniem tak powinny wyglądać książki podróżnicze. A nawet jeśli Autorce zdarzyły się drobne i nieliczne błędy (np. nie wiem, jak Autorce wyszło, że 600 tys. Mapuczy to 4,5% populacji blisko 18-milionowego Chile; poza tym Carretera Austral to szosa, nie autostrada ;) ), to w niczym nie zmieniają one faktu, że mamy do czynienia z fascynującą i wartościową publikacją.

Książka zwyczajnie i po prostu - świetna. Autorka stopniowo, z północy na południe, przeprowadza czytelników przez tę tajemniczą, deszczową, chłodną, a zarazem niezwykle piękną ziemię, jaka rozciąga się na południowo-zachodnim skraju Ameryki Południowej: krainę fiordów, wysp, jezior i lasów. Jest tu miejsce na informacje z zakresu krajoznawstwa, ochrony przyrody,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju Maria Hawranek, Szymon Opryszek
Ocena 7,2
Wyhoduj sobie ... Maria Hawranek, Szy...

Na półkach: , ,

Autorzy niniejszej książki zadali sobie sporo trudu, by dotrzeć do różnych przedstawicieli urugwajskiego społeczeństwa i tym samym pokazać go od wewnątrz, takim jakim jest, z różnymi problemani społecznymi, ale i tak lepszym do życia niż latynoscy sąsiedzi. Dotarli nie tylko do byłego prezydenta José Mujiki i jego żony Lucíi Topolansky, ale i do wielu innych postaci, zarówno uczestników wydarzeń o znaczeniu historycznym, jak i przedstawicieli społecznych "nizin". W rezultacie powstał zbiór znakomitych reportaży o tym najbardziej zeuropeizowanym kraju w Ameryce Łacińskiej, o tradycjach demokratycznych (jeśli nie liczyć "wypadku przy pracy", jakim były rządy junty wojskowej od 1972 do 1985 r.), o PKB na 1 mieszkańca na poziomie Polski, stosunkowo bezpiecznym i egalitarnym jak na latynoskie warunki. Zbiór to tym cenniejszy, że prawdziwy, rzetelny, miejscami po prostu fascynujący i, co nie mniej ważne, nie narzucający nachalnie czytelnikowi opinii Autorów. Oczywiście, możnaby pokusić się o więcej, np. w zakresie sportu, subkultury gauczów czy kulinariów (wołowina, yerba mate, wreszcie wyśmienite wino Tannat), ale i tak jest to coś, zwłaszcza że publikacji nt. Urugwaju tyle u nas, co kot napłakał.
A przy okazji... Otóż jedna Pani w swojej recenzji napisała o rzekomym "braku wolności religijnej" w Urugwaju. Odpowiem: czy prawnie zagwarantowana od około stu lat świeckość czy też laicki charakter państwa (nota bene podobnie jak we Francji) to ograbianie ludzi z wolności religijnej? Aż chciałoby się jej zaproponować, by udała się do Arabii Saudyjskiej i tam się publicznie pokazała z krzyżykiem, by się przekonała, jak wygląda kraj, w którym nie ma swobód religijnych! Chociaż lepiej niech tego nie robi, bo mogłaby już nie mieć okazji do komentowania na LC...

Autorzy niniejszej książki zadali sobie sporo trudu, by dotrzeć do różnych przedstawicieli urugwajskiego społeczeństwa i tym samym pokazać go od wewnątrz, takim jakim jest, z różnymi problemani społecznymi, ale i tak lepszym do życia niż latynoscy sąsiedzi. Dotarli nie tylko do byłego prezydenta José Mujiki i jego żony Lucíi Topolansky, ale i do wielu innych postaci,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trzymająca w napięciu, znakomicie dopracowana powieść kryminalna umiejscowiona u schyłku epoki wiktoriańskiej. Dobra mimo tego, że finału dochodzenia można się domyśleć. Walorem są też wiarygodne, nieszablonowe osobowości bohaterów. Jedyne, co można Autorowi zarzucić, to nagminne nawiązania do tematyki, ehm... fekalnej, i to w stopniu chyba wiekszym niż w 1-ej cześci cyklu o przygodach detektywa Arrowooda i jego asystenta Barnetta. No, ale cóż, Autor ma prawo lubić takie "klimaty" i dawać upust swoim upodobaniom. A zresztą "de gustibus non est disputandum".

Trzymająca w napięciu, znakomicie dopracowana powieść kryminalna umiejscowiona u schyłku epoki wiktoriańskiej. Dobra mimo tego, że finału dochodzenia można się domyśleć. Walorem są też wiarygodne, nieszablonowe osobowości bohaterów. Jedyne, co można Autorowi zarzucić, to nagminne nawiązania do tematyki, ehm... fekalnej, i to w stopniu chyba wiekszym niż w 1-ej cześci cyklu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Autor to niewątpliwie utalentowany twórca powieści kryminalnych. Fabuła od początku do samego zakończenia trzyma w napięciu i oderwać się od lektury to nie lada wyzwanie! Do tego elegancki, pasujący do epoki styl i słownictwo. Podejrzewam, że sam sir Arthur Conan Doyle lepiej by tego nie zrobił. A jednak są pewne, niezbyt może istotne, ale zwracające uwagę mankamenty. Otóż np. jakim to cudem brytyjski marszand poznaje klienta, następnie odwiedza go w Stanach, a po jego śmierci wraca do Anglii, po czym żeni się z kobietą poznaną w drodze powrotnej, przy czym poznanie obu panów ma miejsce niemal w tym samym czasie, co wspomniany ślub - półtora roku przed spotkaniem marszanda z Holmesem? Kto by pomyślał, że wypadki mogą się potoczyć w tak ekspresowym tempie! No, ale niech tam. Inna rzecz, że opisane miejsca na ogół albo są fikcyjne albo nijak się mają do rzeczywistych lokalizacji na mapie Londynu i okolic. Pod tym względem Pan Mick Finlay, Autor powieści o detektywie Arrowoodzie, spisał się dużo lepiej. Niemniej myślę, że można z czystym sumieniem dać Panu Horowitzowi 7 na 10 za kapitalną akcję powieści i niewątpliwy talent pisarski, jaki na jej łamach zaprezentował, jakkolwiek byłoby lepiej, gdyby Autor przyłożył się do wspomnianych szczegółów.

Autor to niewątpliwie utalentowany twórca powieści kryminalnych. Fabuła od początku do samego zakończenia trzyma w napięciu i oderwać się od lektury to nie lada wyzwanie! Do tego elegancki, pasujący do epoki styl i słownictwo. Podejrzewam, że sam sir Arthur Conan Doyle lepiej by tego nie zrobił. A jednak są pewne, niezbyt może istotne, ale zwracające uwagę mankamenty. Otóż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ktoś zarzucił Autorce, że narzeka na Francję. Nie zauważyłem. W moim odczuciu obiektywnie pisze o rozmaitych aspektach kraju nad Loarą i Rodanem, i tych jasnych i tych ciemniejszych. A jej spostrzeżenia pokrywają się z opiniami znanych mi osób, także zamieszkałych w ojczyźnie Kartezjusza. Więc jak Autorka miałaby pisać? Jak w folderze turystycznym?...
Możnaby się uczepić, że Pani Todo trochę za dużo pisze o sobie i swojej Rodzinie. Choć z drugiej strony... już sam tytuł mówi: "Moja Francja". A więc należało spodziewać się książki bardziej osobistej niż normalnie się spotyka w relacjach z innych krajów. Tym bardziej, że Autorka spędziła we Francji większość swojego życia.
Pewnie byłoby lepiej gdyby było więcej np. Paryża, celtyckiej Bretanii czy Korsyki. Ale z drugiej strony spodobały mi się opisy Lyonu czy rozdział poświęcony krainie Katarów. Podsumowując, ponieważ nie mogę dać 6,5, więc będzie 7. :)

Ktoś zarzucił Autorce, że narzeka na Francję. Nie zauważyłem. W moim odczuciu obiektywnie pisze o rozmaitych aspektach kraju nad Loarą i Rodanem, i tych jasnych i tych ciemniejszych. A jej spostrzeżenia pokrywają się z opiniami znanych mi osób, także zamieszkałych w ojczyźnie Kartezjusza. Więc jak Autorka miałaby pisać? Jak w folderze turystycznym?...
Możnaby się uczepić,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przystępując do oceny tej książki miałem mieszane uczucia. Z jednej strony jest to bardzo dobra literatura faktu autorstwa prawdziwego i znającego się na rzeczy reportera wojennego, co to z niejednego pieca chleb jadł, a nie raz i nie dwa razy otarł się o śmierć. Jest tu mnóstwo informacji, np. o życiu zwykłych mieszkańców Algierii, Egiptu, Palestyny czy Iraku, o powodach takiego a nie innego ich stosunku do Zachodu czy w ogóle do otaczającej ich rzeczywistości. Z drugiej tu i ówdzie zdarzają się nieliczne, ale czasem rażące bzdury i błędy. Pół biedy gdy czytamy, jakoby Abbottabad, pakistańskie miasto w którym ukrywał się Ibn Laden, liczyło milion mieszkańców (w rzeczywistości liczy ćwierć miliona). Gorzej, gdy "dowiadujemy się", że płk. Kadafi zgarniał do kieszeni wszystkie libijskie dochody z ropy naftowej. Każdy z tysięcy Polaków, którzy w latach 80-tych pracowali w Libii może potwierdzić, że budowano tam na potęgę. A dziś?... Zgadzam się, że Kadafi był tyranem o rozdętym ego i rozumiem, że Autor mógł się poczuć urażony, że libijski dyktator go zlekceważył w trakcie którejś z konferencji prasowych. Ale powinno obowiązywać coś takiego jak etyka zawodowa, która w zawodzie dziennikarza oznacza przynajmniej minimum uczciwości. No i kilkukrotnie występujące anglofobiczne kwiatki... Tak, chyba każdy naród ma jakieś kompleksy. I gołym okiem widać, że Autor też je ma wobec sąsiadów zza Kanału La Manche. Nawet nie dziwota: trudno, by Francuzi ich nie mieli w stosunku do sąsiada, który nieraz spuszczał im lanie. Ale co tam, przynajmniej na papierze można się odegrać. :)
Poza tym w tekście pojawiają się cokolwiek egzotyczne słowa "gazowana hamuda" czy "khol". Ich wyjaśnienia, niestety, w książce daremnie szukać.
Podsumowując: mocne 6. Tylko tyle i aż tyle. Ale przeczytać warto, pod warunkiem że jest się czytelnikiem krytycznym i że już wcześniej coś o opisywanym obszarze się wiedziało.

Przystępując do oceny tej książki miałem mieszane uczucia. Z jednej strony jest to bardzo dobra literatura faktu autorstwa prawdziwego i znającego się na rzeczy reportera wojennego, co to z niejednego pieca chleb jadł, a nie raz i nie dwa razy otarł się o śmierć. Jest tu mnóstwo informacji, np. o życiu zwykłych mieszkańców Algierii, Egiptu, Palestyny czy Iraku, o powodach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Reportaże bardzo ciekawe, może czasami wydają się zbyt jednostronne - na niekorzyść Tajlandii. Ale tak bywa w kraju, który najwyraźniej utknął w pułapce średniego poziomu rozwoju, z PKB per capita na poziomie Argentyny i Meksyku i gdzie w wielu sferach życia społecznego i gospodarczego jest jeszcze sporo do nadrobienia.
Natomiast okładka to porażka, jeszcze jeden przyczynek w kierunku budowania przesadnego, krzywdzącego wizerunku Tajlandii jako celu tzw. turystyki seksualnej. Pomijam już lapsusy takie jak mylenie trylionów z bilionami (angielski "trillion" to nic innego jak polski "bilion") czy zwroty typu "gotówka, pieniądze i akty własności" (a ja myślałem, że gotówka to też pieniądze...). No, ale nie czepiajmy się, w końcu to podobno debiut Autorki. Tylko nie wiem, czy również nie jest to debiut Osoby odpowiedzialnej za korektę. ;)

Reportaże bardzo ciekawe, może czasami wydają się zbyt jednostronne - na niekorzyść Tajlandii. Ale tak bywa w kraju, który najwyraźniej utknął w pułapce średniego poziomu rozwoju, z PKB per capita na poziomie Argentyny i Meksyku i gdzie w wielu sferach życia społecznego i gospodarczego jest jeszcze sporo do nadrobienia.
Natomiast okładka to porażka, jeszcze jeden...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Niniejsza pozycja podejmuje ogromnie ważny temat różnic pomiędzy postrzeganiem świata i rządzących nim zasad przez mieszkańców Azji i Zachodu, ze szczególnym uwzględnieniem Chińczyków, Japończyków i Koreańczyków z jednej oraz Amerykanów i innych Anglosasów z drugiej strony. Mocną stroną publikacji jest uczciwe przypomnienie (choć słabe i sporadyczne) o pewnych różnicach w obrebie Zachodu i Wschodu. Natomiast zbyt mało w mojej opinii poświęcono miejsca np. mieszkańcom Indii czy Azji Południowo-Wschodniej. Pominięto też kultury takie jak rosyjska, turecka czy perska, łączące w różnym stopniu elementy szeroko pojmowanego Wschodu i Zachodu.
Poza tym Autor (z wykształcenia psycholog) "wtargnął" nie tylko w tematykę antropologii kulturowej, ale też na grząskie poletko lingwistyki, gdzie wyłożył się na całej linii twierdząc, że język chiński należy do tych, które "po azjatycku" pozycjonują czasowniki na początku lub na końcu zdania. Przecież porządek zdania w mandaryńskim jest dokładnie taki sam, jak w większości języków Europy. Nie trzeba znać chińskiego, by się o tym upewnić! Z drugiej strony Autor zapomniał, że właśnie na końcu zdania czasowniki umieszcza (umieszczało) niemało języków indoeuropejskich (łacina, staropolszczyzna, języki indoirańskie). Jeśli już wspomina się o Hindusach to podając przykłady zbieżności ich myślenia z mentalnością Azjatów Dalekiego Wschodu, podczas gdy przecież ponad 60% ludności Indii mówi językami indoeuropejskimi, które Autor przeciwstawia językom Azji Wschodniej, a osoby nimi mówiące wrzuca jak leci do jednego worka bez względu na to, czy mieszkają w Ameryce Północnej czy w Indiach. W ogóle nie bardzo przekonuje mnie teza, jakoby umiejscowienie czasownika w zdaniu mówiło cokolwiek o mentalności ludzi mówiącej danym językiem.
Mimo różnych lapsusów i uproszczeń, jest to bardzo ważna książka. Przypomina nam bowiem, że świat niekoniecznie jest taki, jak nam się zwykło wydawać i że głupotą jest zakładać, że przedstawiciele poszczególnych kultur o zasadniczo odmiennych doświadczeniach historycznych i uwarunkowaniach społecznych będą postrzegać rzeczywistość w sposób, do którego my przywykliśmy. Np. okazuje się, że dla Azjatów zachodni sposób postrzegania rzeczywistości często jawi się jako bezduszny czy wręcz okrutny.
P. S. Pan Nisbett napisał swoją książkę w 2003 r. Nie sądzę, by od tego czasu miały miejsce jakieś fundamentalne zmiany, jednak coś zapewno się zmieniło i warto wziąć na to poprawkę w trakcie lektury. Świat bowiem (Daleki Wschód zaś w szczególności) charakteryzuje się dynamiką, o czym nam w Europie wciąż zdarza się zapominać częściej niż Azjatom.

Niniejsza pozycja podejmuje ogromnie ważny temat różnic pomiędzy postrzeganiem świata i rządzących nim zasad przez mieszkańców Azji i Zachodu, ze szczególnym uwzględnieniem Chińczyków, Japończyków i Koreańczyków z jednej oraz Amerykanów i innych Anglosasów z drugiej strony. Mocną stroną publikacji jest uczciwe przypomnienie (choć słabe i sporadyczne) o pewnych różnicach w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jak Tłumaczka, a także sama Autorka zaznaczyły na początku książki, niniejsza publikacja to plon rozmów Autorki z mieszkańcami Japonii. Z założenia była to próba zrozumienia i przybliżenia Amerykanom, zarówno decydentom
i administracji prezydenta Trumana, jak i zwykłym obywatelom kultury i mentalności narodu, z którym dopiero co przyszło im stoczyć zaciekłą, bezpardonową wojnę. Zadaniem tej publikacji było też pomóc amerykańskim politykom i wojskowym zrozumieć japońskie wartości, a przez to być w stanie umiejętnie nadzorować powrót do normalności w pokonanym i okupowanym kraju. Książka m. in. wyjaśnia, jak i dlaczego Amerykanie zorganizowali okupację Japonii w inny sposób niż miało to miejsce w wypadku Niemiec i Włoch - w sposób dający Japończykom więcej autonomii niż narodom pokonanych krajów Europy.
Publikacja ta jest też ważna z punktu widzenia polskiego czytelnika. O ile bowiem na naszym rynku księgarskim jest sporo książek dotyczących Kraju Kwitnącej Wiśni, o tyle niewiele z nich w sposób tak dogłębny i precyzyjny wyjaśnia kwestie dotyczące japońskich wartości. Również w internecie sprawa ta nie wygląda za dobrze. Np. w polskojęzycznej Wikipedii kompletnie pomieszano pojęcia giri i gimu (moralnego długu możliwego do spłacenia i moralnego długu, którego jednostka nie jest w stanie spłacić, np. wobec rodziców). Na tak kiepskim tle książka Pani Benedict wyróżnia się w sposób ewidentny.
Kolejny walor tej publikacji to zaznaczenie podobieństw i (zwłaszcza) różnic między kulturą Japonii a cywilizacją chińską. Ze społecznego punktu widzenia Japonia na przestrzeni wieków była bliższa Europie niż Chinom jeśli chodzi o dość hermetyczne podziały klasowe. Mało tego, awans społeczny ambitnych jednostek bywał w Japonii nawet bardziej osiągalny niż w wielu kulturach Zachodu. Niemniej w Japonii nigdy nie było tak szerokich sposobności awansu jak w klanowym społeczeństwie Chin, gdzie możliwość zdobycia wykształcenia i awansu związanego z służbą w roli urzędnika (mandaryna) była otwarta dla wszystkich i gdzie przynależności danej jednostki czy rodziny nie określała klasa społeczna, a klan skupiający ludzi o różnej pozycji społecznej, jednak związany pewną solidarnością opartą na pochodzeniu od wspólnego przodka. W Chinach główną barierą mogły być pieniądze (te często pochodziły od społeczności, z której wywodził się kandydat na cesarskiego urzędnika) oraz pracowitość i zapał do nauki, względnie osobiste uzdolnienia. W Japonii natomiast, mimo oparcia systemu biurokratycznego na chińskich wzorach, piastowane urzędy zależały od pochodzenia klasowego, co upodabniało japoński feudalizm do znanego przez wieki z krajów Zachodu (może za wyjątkiem krajów anglosaskich, Niderlandów czy Skandynawii, gdzie pracowity i zdolny człowiek z "gminu" mógł się wybić niczym chiński mandaryn z chłopskim rodowodem).
Czynnikiem, który z kolei wyraźnie różnił Japonię (ale już niekoniecznie Chiny) od kultur Zachodu, był wymóg całkowitego podporządkowana osobie cesarza, a na kolejnych szczeblach władzy - lokalnym zwierzchnikom (daimyo), wreszcie rodzicom. W Chinach cesarz co prawda miał władzę realną, a nie - jak w Japonii - symboliczną (realną do epoki Meiji posiadał szogun, a potem politycy, wojskowi i wielkie koncerny), zarazem jednak musiał liczyć się z utratą "mandatu nieba", np. gdy podwładni uznali, że władca postępuje w sposób sprzeczny z powszechnie przyjętą etyką. Stąd tyle dynastii w dziejach Chin w porównaniu z jedyną, jaką zna historia Japonii. Tu nasuwa się konkluzja, że Chińczycy, podobnie jak ludzie Zachodu, od dawna uznawali istnienie etyki obiektywnej, która w pewnych sytuacjach dopuszczała niepodporządkowanie cesarzowi, zwierzchnikom lokalnym czy też własnym rodzicom, podczas gdy Japończycy, którzy "przefiltrowali" konfucjanizm przez "sito" własnych uwarunkowań społeczno-kulturowych, moralność sprzęgnęli ściśle z wywiązywaniem się przez jednostkę z różnorakich zobowiązań, moralnych długów itd. Wyjątkiem w Japonii było moralne zobowiązanie do troski o własne dobre imię, które mogło popchnąć np. samuraja - wasala do buntu, gdy tenże doznał upokorzenia ze strony zwierzchnika, nawet gdy był nim daimyo - dysponujący ogromną władzą lokalny lider będący z grubsza odpowiednikiem europejskich książąt. Trudno powiedzieć, w jakiej mierze jest to rezultat wpływu kultury Chin z jej dążeniem do "zachowania twarzy", a na ile jest to rys specyficznie japoński.
Nie wiem, na ile książka jest aktualna obecnie i w jakim stopniu przeciętny Japończyk kieruje się gimu i giri w XXI wieku. Niemniej publikacja Pani Benedict to znakomity wgląd w funkcjonowanie japońskiego społeczeństwa na przestrzeni wieków, aż do lat 40-tych ubiegłego stulecia. Książka tym cenniejsza, że napisana przez osobę będącą światowym autorytetem w dziedzinie antropologii kulturowej. Dałbym może i więcej gwiazdek, gdyby Pani Benedict mieszkała w Japonii. Trudno jednak tego oczekiwać od osoby będącej obywatelką kraju, który stoczył z Japonią wojnę, a i wcześniej miał z nią dość napięte stosunki. Niemniej zaraz po wojnie Amerykanie nie mieli żadnych trudności z nawiązaniem dobrych kontaktów z Japończykami, z czego Autorka skwapliwie skorzystała. Książka wyjaśnia też, jak to było możliwe, dlaczego dopiero co pokonani w zaciekłej wojnie Japończycy nie wykazywali wobec Amerykanów żadnej nienawiści czy żądzy zemsty. Ciekawe jest też wyjaśnienie radykalnie odmiennego traktowania przez Japończyków jeńców rosyjskich w wojnie 1904-1905 i jeńców alianckich w czasie II wojny światowej.
P.S. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o życiu w Japonii w czasie wojny na Pacyfiku, to zdecydowanie polecam Wam "Od Pearl Harbor do Hirosimy" autorstwa francuskiego dziennikarza Roberta Guillaina. Oczywiście, jeśli jeszcze nie czytaliście. :)

Jak Tłumaczka, a także sama Autorka zaznaczyły na początku książki, niniejsza publikacja to plon rozmów Autorki z mieszkańcami Japonii. Z założenia była to próba zrozumienia i przybliżenia Amerykanom, zarówno decydentom
i administracji prezydenta Trumana, jak i zwykłym obywatelom kultury i mentalności narodu, z którym dopiero co przyszło im stoczyć zaciekłą, bezpardonową...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Najlepsza pozycja na temat Afryki, z jaką zetknąłem się od dłuższego czasu. Pan Rosiak przemierza szereg krajów Afryki Subsaharyjskiej, opisuje jej realia, nie stroniąc od tematów bolesnych i drastycznych, ale też przede wszystkim oddaje głos samym Afrykanom. Próbuje pomóc nam spojrzeć na afrykańską rzeczywistość z perspektywy samych mieszkańców Czarnego Lądu, a nie jedynie zachodnich mediów, nieodmiennie ukazujących Afrykę w sposób upokarzający i uwłaczający Afrykanom, tzn. jako ziemię trapioną rozmaitymi plagami, wręcz funkcjonującą tylko dzięki dobroczynności białych. Autor demaskuje różne mity dotyczące Afryki. Udowadnia, że wielu białych i stworzonych przez nich organizacji wręcz żeruje na biedzie Czarnego Lądu. Wykazuje, że szeroko zakrojone programy pomocy wbrew intencjom ich inicjatorów mogą służyć interesom autorytarnych reżimów (casus koncertu Live Aid i reżimu Mengistu w Etiopii).
Tu dygresja. Ktoś z recenzentów stwierdził, że Autor zachwala współpracę Afryki z Chinami, którym nie zależy na ochronie środowiska. A czy Europejczykom na niej zależy, skoro przez dekady traktowali Afrykę jako wysypisko swoich śmieci, w tym toksycznych odpadów?... Poza tym, jak to Autor niby "zachwala", skoro oddaje głos samym Afrykanom, np. profesorowi uniwersytetu w Luandzie, stolicy Angoli, który zwięźle wyjaśnił przyczyny takiego a nie innego stanowiska Afrykanów?
To właśnie bliski kontakt z mieszkańcami Afryki, z tym, co sami mówią o swoich problemach i aspiracjach, przesądza o wartości tej książki. Jedyne, czego mi zabrakło, to przykładów krajów, które od dekad cechuje stabilność i względna zamożność. Chodzi mi np. o Botswanę, Mauritius i Seszele. No, ale miejmy też na uwadze ograniczoną objętość publikacji. Przecież Afryka to ponad 50 krajów i trudno każdemu z nich poświęcić rozdział.
Podsumowując, "Żar" to lektura z gatunku obowiązkowych. Zwłaszcza dla tych, którzy chcą poznać bliżej Afrykę i jej problemy. Niestety, mam wrażenie, że wciąż niewiele jest równie wartościowych książek z "branży" non-fiction na polskim rynku wydawniczym.

Najlepsza pozycja na temat Afryki, z jaką zetknąłem się od dłuższego czasu. Pan Rosiak przemierza szereg krajów Afryki Subsaharyjskiej, opisuje jej realia, nie stroniąc od tematów bolesnych i drastycznych, ale też przede wszystkim oddaje głos samym Afrykanom. Próbuje pomóc nam spojrzeć na afrykańską rzeczywistość z perspektywy samych mieszkańców Czarnego Lądu, a nie jedynie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Autorka opisuje swoją młodość pod władzą apodyktycznych rodziców, przede wszystkim nieczułej, oschłej matki, a następnie życie u boku pierwszego męża, a potem kolejnego, niestety despoty, pakistańskiego polityka Mustafy Khara, zwanego Lwem Pendżabu, z którym bierze ślub mimo ostrzeżeń pierwszej żony Khara. Pomimo brutalnego traktowania przez lata dzieli z nim wzloty i upadki, w tym także czas spędzony na emigracji i uwięzienie Khara za czasów dyktatury wojskowej. Na kartach książki pojawiają się m. in. Zulfikar Ali Bhutto, jego córka Benazir, gen. Zia Ul-Haq, premier Indii Indira Gandhi, a także inne znane postaci z lat 70-tych i 80-tych, wtedy to bowiem rozgrywa się akcja książki. Jednak widzimy tu też szerszą panoramę społeczną Pakistanu, kraju, który miał być ucieleśnieniem marzeń indyjskich muzułmanów o własnym państwie, a wciąż pozostawał krajem zdominowanym przez biedę, feudalizm i korupcję.
Nieco chaotyczny styl może sugerować, że napisała tę książkę osoba nienawykła do pisarstwa czy publicystyki (choć zastanawiam się, ile w tym roli Pani tłumaczki), niemniej autentyczność relacji nie cierpi na tym ani trochę. Wręcz przeciwnie, książka wciąga bez reszty, a czyta się ją bardzo szybko.
Oczywiście jest łatwo ulec pokusie stawiania jednoznacznych sądów i potępiać Autorkę za to, że przez tyle lat dawała sobą pomiatać, a nawet zdradzać. Jednak pamiętajmy, że pomimo swojej wysokiej pozycji społecznej, pozostawała obywatelką kraju, w którym kobiety nigdy nie miały wiele do powiedzenia. Pakistan to bowiem z jednej strony kraj wywodzący się z kręgu cywilizacji indyjskiej, z drugiej zaś zamieszkany w ogromnej większości przez muzułmanów. W jednej i drugiej kulturze kobiety zawsze musiały okazywać podporządkowanie mężom, ojcom i braciom.
Mimo to, i pomimo tego, że w Pakistanie, jak sama pisze, rozwód jest dla kobiety piekłem, w końcu zdecydowała się na ten krok. Mustafa Khar drwił, że będzie znana jedynie jako jego była żona. Odpowiedziała mu, że będzie na odwrót, że to on będzie znany jako były mąż Tehminy Durrani. Kto miał rację? Cóż, gdyby nie niniejsza książka, nie miałbym zielonego pojęcia o istnieniu tego pana. Tymczasem Pani Tehmina Durrani stała się żywym symbolem walki o prawa pakistańskich kobiet.

Autorka opisuje swoją młodość pod władzą apodyktycznych rodziców, przede wszystkim nieczułej, oschłej matki, a następnie życie u boku pierwszego męża, a potem kolejnego, niestety despoty, pakistańskiego polityka Mustafy Khara, zwanego Lwem Pendżabu, z którym bierze ślub mimo ostrzeżeń pierwszej żony Khara. Pomimo brutalnego traktowania przez lata dzieli z nim wzloty i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Pani Irena Sławińska (wł. Hu Peifang, 1931-2014) była polską tłumaczką, pisarką i publicystką chińskiego pochodzenia. Jej mężem był ceniony sinolog i etnolog prof. Maria Roman Sławiński (1931-2014). Poznali się w latach 50-tych, gdy Pan Sławiński studiował na pekińskim Uniwersytecie Tsinghua, dziś nota bene jednej z najwyżej cenionych uczelni na świecie. Resztę życia spędzili razem, dzieląc wspólną pasję i zamiłowanie: Chiny.
Pani Irena była niektórym Czytelnikom znana z serii reportaży poświęconych Chinom w miesięczniku Kontynenty (koniec lat 80-tych).
W niniejszej publikacji Autorka przybliża wybrane aspekty chińskiej kultury, historii i tradycji. Jest to książka poniekąd osobista, gdyż nie brak tu też wątków autobiograficznych przedstawionych w sposób ciekawy i barwny, a zarazem wolny od zbędnego sentymentalizmu. Jest to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce poznać Kraj Środka i jego przebogatą kulturę. Przy tej okazji mój ukłon w stronę Wydawnictwa Adam Marszałek. Nie znam drugiej polskiej oficyny wydawniczej, która miałaby na swoim koncie tyle publikacji na temat Chin.

Pani Irena Sławińska (wł. Hu Peifang, 1931-2014) była polską tłumaczką, pisarką i publicystką chińskiego pochodzenia. Jej mężem był ceniony sinolog i etnolog prof. Maria Roman Sławiński (1931-2014). Poznali się w latach 50-tych, gdy Pan Sławiński studiował na pekińskim Uniwersytecie Tsinghua, dziś nota bene jednej z najwyżej cenionych uczelni na świecie. Resztę życia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Relacja ze zdobycia Dhaulagiri, majestatycznego himalajskiego szczytu górującego nad najgłębszym kanionem świata, doliną rzeki Kali Gandaki w Nepalu. W zorganizowanej przez Szwajcarów wyprawie wzięło udział także dwóch Polaków. Oprócz Autora był tam lekarz wyprawy, Pan Jerzy Hajdukiewicz. Niestety, nie udało im się stanąć na szczycie, jednak walnie przyczynili się do tego, że kolejny himalajski gigant uległ ludzkiej wytrwałości i determinacji. Dodajmy, że była to pierwsza powojenna wyprawa Polaków w najwyższe góry świata. Na kilkanaście lat przed zaliczeniem się naszych wspinaczy do światowej elity himalaistycznej.
Podsumowując, jest to jedna z tych książek o tematyce górskiej, które poruszają wyobraźnię i na długo zapadają w pamięci. W mojej opinii świetnie się uzupełnia z "Dhaulagiri zdobyty" autorstwa wspomnianego powyżej drugiego z Polaków.

Relacja ze zdobycia Dhaulagiri, majestatycznego himalajskiego szczytu górującego nad najgłębszym kanionem świata, doliną rzeki Kali Gandaki w Nepalu. W zorganizowanej przez Szwajcarów wyprawie wzięło udział także dwóch Polaków. Oprócz Autora był tam lekarz wyprawy, Pan Jerzy Hajdukiewicz. Niestety, nie udało im się stanąć na szczycie, jednak walnie przyczynili się do tego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Napisana z humorem, lekka, przyjemna, ale dość jednostronna książeczka. Właściwie powinna nazywać się "Poradnik ksenofoba. Andaluzyjczycy", bowiem całkiem nieźle opisuje mieszkańców Andaluzji, ale już nie bardzo pasuje do mieszkańców innych regionów Hiszpanii. Autor mieszka od wielu lat w Nerja, miasteczku położonym w prowincji Malaga, na samym południu Andaluzji. Zapewne dlatego patrzy na Hiszpanię przez pryzmat tego regionu, znanego z flamenco i licznych fiest. A przecież Hiszpania to także wysoko rozwinięte Katalonia czy Kraj Basków, gdzie wytężona praca znaczy nie mniej niż w Polsce. Jednak w książce próżno szukać informacji o różnorodności Hiszpanii i nie dowiemy się niczego np. o zielonej, deszczowej, ale względnie zamożnej północy. Szkoda, że Autor skupił się na cechach mieszkańców hiszpańskiego południa, przypisując je wszystkim Hiszpanom - jak leci. Tym samym dołożył swoją cegiełkę do tworzenia krzywdzącego i mylnego wizerunku Hiszpanii jako kraju rzekomo ustawicznej fiesty i sjesty.

Napisana z humorem, lekka, przyjemna, ale dość jednostronna książeczka. Właściwie powinna nazywać się "Poradnik ksenofoba. Andaluzyjczycy", bowiem całkiem nieźle opisuje mieszkańców Andaluzji, ale już nie bardzo pasuje do mieszkańców innych regionów Hiszpanii. Autor mieszka od wielu lat w Nerja, miasteczku położonym w prowincji Malaga, na samym południu Andaluzji. Zapewne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Znakomity pomysł na przewodnik o jednym z najbardziej tajemniczych i najmniej dostępnych krajów świata. Autor - "stary wyjadacz" w tematyce północnokoreańskiej - mieszka w Tokio i prowadzi bloga http://pozdrozkrld.com. W niniejszym ebooku przedstawia wszystko to, co jego zdaniem warto zobaczyć w Pjongjangu. Zapoznaje czytelnika z tym, jak dotrzeć do "pustelniczego państwa" i na co mogą tam liczyć turyści, a przy okazji obala niektóre krążące na temat tego kraju stereotypy. Z drugiej strony pewien niedosyt budzi brak informacji na temat pozostałych regionów KRLD. Zainteresowani tym tematem, którzy nie znają angielskiego, będą chyba musieli sięgnąć po wydany ponad trzy dekady temu przewodnik Pana Adama Bajcara wydawnictwa "Sport i Turystyka". O ile bowiem polskojęzyczna literatura na temat północnokoreańskiej polityki prezentuje się całkiem przyzwoicie, o tyle książek dotyczących walorów turystycznych tego kraju wciąż u nas jak na lekarstwo.

Znakomity pomysł na przewodnik o jednym z najbardziej tajemniczych i najmniej dostępnych krajów świata. Autor - "stary wyjadacz" w tematyce północnokoreańskiej - mieszka w Tokio i prowadzi bloga http://pozdrozkrld.com. W niniejszym ebooku przedstawia wszystko to, co jego zdaniem warto zobaczyć w Pjongjangu. Zapoznaje czytelnika z tym, jak dotrzeć do "pustelniczego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Autorka zamieszkała z japońskim mężem w japońskiej prefekturze Tochigi. Stąd książka, którą napisała, zgodnie z oczekiwaniami wnosi wiele ciekawych informacji o życiu, a także o historii, obyczajowości i teraźniejszości tego regionu w centralnej Japonii. Mankamentem jest to, że "za dużo" tu samej Autorki, tudzież jej narzekań i fochów. W końcu kogo obchodzi, że Autorce w czasie wspinaczki na słynną górę chciało się siku i nie miała gdzie sobie ulżyć?... A co powiedzieć o utarczkach Pani Anny z jej teściową (zresztą wynikające z trudności integracyjnych tej pierwszej oraz konserwatyzmu tej drugiej)? Pierwsze, co mi przyszło na myśl w trakcie lektury tych wynurzeń, to nasze stare porzekadło: "Kto wszedł między wrony...". Ale można przywyknąć. Tym bardziej, że w końcowych rozdziałach Autorka stopniowo staje się bardziej rzeczowa i już nie przesłania sobą samej Japonii. Podsumowując, lektura, która może nie zachwyca, ale też i nie pozostawia po sobie poczucia straty czasu. Koniec końców niemało nowego się z niej dowiedziałem o japońskiej historii i współczesności. Atutem książki jest zamieszczony na końcu słowniczek terminów japońskich.

Autorka zamieszkała z japońskim mężem w japońskiej prefekturze Tochigi. Stąd książka, którą napisała, zgodnie z oczekiwaniami wnosi wiele ciekawych informacji o życiu, a także o historii, obyczajowości i teraźniejszości tego regionu w centralnej Japonii. Mankamentem jest to, że "za dużo" tu samej Autorki, tudzież jej narzekań i fochów. W końcu kogo obchodzi, że Autorce w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Seria "Przewodniki historyczne" wydawnictwa Bellona to znakomity pomysł: połączenie podróży z historią. W niniejszym tomie przedstawiono Chorwację, piękny kraj położony na pograniczu Europy Środkowej i świata śródziemnomorskiego. Pan Koper zapoznaje nas z urokami Chorwacji i jej dziejami, zarówno tymi niedawnymi, jak i tymi sięgającymi początków słowiańskiej obecności nad Adriatykiem, dokąd Chorwaci przybyli z terenów dzisiejszej Małopolski, a nawet jeszcze wcześniej, gdy ziemiami tymi władali Ilirowie, Grecy i Rzymianie. Poznajemy zmagania Chorwatów z wpływami regionalnych mocarstw dybiących na ich niepodległość: Bizancjum, Wenecji, Austro-Węgier, Turcji. Dowiadujemy się o uskokach - "kozakach Adriatyku". Poznajemy mało znane fakty z okresu drugiej wojny światowej i kolaboracji reżimu Pavelicia z Hitlerem, a także późniejszej epoki Tity, przy czym Autor bez ceregieli obala różne mity krążące na temat tej postaci. Dowiadujemy się, jak przebiegał rozpad państwa południowych Słowian przy jednoczesnym rozbudzeniu na nowo nacjonalizmów zamieszkujących go nacji. Oprócz tego, zgodnie z zapowiedzią na okładce, mamy informacje kulinarne, a także świetne zdjęcia, wreszcie chorwackie polonica. Moim zdaniem, Autor trochę po macoszemu potraktował wschodnią, środkowoeuropejską część Chorwacji, niemniej pogodny, gawędziarski styl oraz fakt, że sporo miejsca poświęcił rozmowom z samymi Chorwatami - częstokroć naocznymi świadkami opisywanych wydarzeń, sprawiają, że jest to nie tylko ciekawa lektura, ale i zaproszenie do odwiedzenia tego malowniczego kraju, bliskiego nam etnicznie, kulturowo i językowo.
P.S. Nie obyło się bez pojedynczych błędów, głównie interpunkcyjnych. Poza tym w bibliografii powinno być: Steven Runciman, nie Ruciman. Niemniej nie są to rzeczy rażące i nie wpływają zasadniczo na jakość lektury jako takiej. Z czystym sumieniem polecam nie tylko tym z Państwa, którzy wybierają się nad Adriatyk.

Seria "Przewodniki historyczne" wydawnictwa Bellona to znakomity pomysł: połączenie podróży z historią. W niniejszym tomie przedstawiono Chorwację, piękny kraj położony na pograniczu Europy Środkowej i świata śródziemnomorskiego. Pan Koper zapoznaje nas z urokami Chorwacji i jej dziejami, zarówno tymi niedawnymi, jak i tymi sięgającymi początków słowiańskiej obecności nad...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niewątpliwie ważna i pobudzająca do przemyśleń lektura o tym, jak serwowane nam ekonomiczne "porady" nijak się mają do historii gospodarczej świata, nie mówiąc o ich oderwaniu od zwykłej logiki. Imponuje świeże, pozbawione dogmatyzmu i małostkowych uprzedzeń spojrzenie Pana Changa na doświadczenia poszczególnych krajów i zrównoważone konkluzje, jakie z nich wysnuwa. Szkoda tylko, że w rozdziale mówiącym o związku kultury danego kraju z jego rozwojem ekonomicznym pominął kwestie narodowej samooceny oraz gotowości na szybkie zmiany. Japończycy, owszem, ponad wiek temu mieli opinię ludzi niezbyt pracowitych. Jednak Autorowi umknęła pewna ważna w moim odczuciu kwestia. Otóż Japonia (podobnie zresztą, jak np. Tajwan, Singapur czy ojczyzna Autora - Korea Południowa) stała się krajem wysoko rozwiniętym, ponieważ jej mieszkańcy byli gotowi na zmiany. Ani zwykli mieszkańcy, ani tym bardziej elity Kraju Kwitnącej Wiśni nie myślały: "już tacy jesteśmy i nic się nie da z tym zrobić". Niestety, takie paraliżujące postawy pełne kompleksów i rezygnacji dominują w wielu krajach tzw. Trzeciego Świata. Niemniej, mimo nadmiernego optymizmu Autora w kwestii możliwości awansu tych krajów jest to ważna i inspirująca publikacja. Tylko trochę szkoda, że po polsku ukazała się z niemałym "poślizgiem".

Niewątpliwie ważna i pobudzająca do przemyśleń lektura o tym, jak serwowane nam ekonomiczne "porady" nijak się mają do historii gospodarczej świata, nie mówiąc o ich oderwaniu od zwykłej logiki. Imponuje świeże, pozbawione dogmatyzmu i małostkowych uprzedzeń spojrzenie Pana Changa na doświadczenia poszczególnych krajów i zrównoważone konkluzje, jakie z nich wysnuwa. Szkoda...

więcej Pokaż mimo to