SPYxFAMILY tom 1 Tatsuya Endou 8,1
ocenił(a) na 811 tyg. temu Jak to się pośród entuzjastów wszelakiej maści wytworów japońskiej popkultury mówi: ,,bardzo dobry Shounen musi być bardzo dobry, ale tylko i aż bardzo dobry" - tyle mogę powiedzieć o serialach w konwencji anime, takich jak: "Jujutsu Kaisen", "Demon Slayer", "Attack on Titan", czy wyróżniający się jeszcze "Deadman Wonderland". Takich tytułów jak te jest w morzu japońskich tworów filmowo-serialowych cała masa. Na pewno medium takie jak anime nie próżnuje. To właśnie jeśli chodzi o samą rozrywkę, którą dają nam te cztery podane seriale, a także sporo, sporo więcej, o tym co mówią samymi sobą, swoim całokształtem spośród multum tytułów z całego wora możliwości animacji z kraju kwitnącej wiśni - wszystko w nich wypada na dostatecznie dobrym poziomie. Nie jest to coś iście mistrzowskiego niczym jakiś popkulturowy kwiat o niewypowiedzianym pięknie, ba!, jakby wychodzące ponad to, ponad te kategorie i porównania! To są potężnie ambitne serie, ale dla przeznaczenia rozrywkowego, z fikcyjnymi, często sci-fi lub fantasy, motywami, gdzie przeważnie liczy się tylko dynamika, jakiś przykładowy pojedynek lub kilka, wyróżniający się tylko główni bohaterowie i ich wrogowie oraz piekielnie ostre, dokładne tła i piękne w swej aktywności i energii scen dynamiczne animacje.
Można mieć w życiu sporo szczęścia jak i pecha. Do mnie to pierwsze przychodzi ostatnio falami. A na jednej z takich ostatnich fal niósł się potężny zastrzyk pozytywnych wibracji i fluidów – dopisało mi szczęście, gdy coś mnie podkusiło aby postawić wszystko na jedną kartę w kwestii przeznaczenia swojego czasu wolnego na pewną serię anime z rodzaju ,,Shounen”, do której osobiście nie miałem aż takiego przekonania, a która wśród wielu fanów zyskała spore uznanie. I tym mówiąc dość specyficznie ,,animajcem”, który nieco zmienił moje spojrzenie na ,,typowość Shounenu” i temu podobnych nurtów w japońskiej popkulturze, okazał się serial "Spy x Family" - pierwszy od dawna tak ciepły, jednocześnie zabawny, ale i troszkę czegoś nas uczący, także elegancko i intuicyjnie dynamiczny twór w tej materii przeznaczenia docelowego jakim jest młody dorosły człowiek, bądź dorosły, lubujący się w motywach sensacyjnych i szpiegowsko-komediowych. I co najważniejsze, o czym warto napomknąć już teraz: w ,,Spy'u” nie ma tej często nagminnie stosowanej przez twórców i animatorów typowej harpagańskiej, mega dynamicznej, tej totalnie rozrywkowej i odmulającej z tego rodzaju narracją i wydźwiękiem, mechaniki funkcjonowania świata przedstawionego i wszystkich jej aspektów, co jak wiemy w rozrywkowych gatunkach jest aż zbyt widoczne, co wpływa na odbiór dzieła i jego popularność lub nie pośród bardzo dużej grupy geeków, którymi są ,,anime-mangoholicy”. Zamiast tego w tak zachwycającej serii, która obecnie liczy sobie 2 sezony uświadczymy całkiem sporo prawdziwych emocji, bardzo dobrze, ,,mięsiście” odczuwanych bohaterów, gdzie ich intencje są jednocześnie tajemnicze jak i bardzo szczere, także nietuzinkowych elementów fabuły i przykładów osadzenia jej w dość ,,dystyngowanych” realiach, oraz jednej bardzo specyficznej postaci, która jest tak samo narratorem serii, jak i kimś z drugiego planu, pierwszego oraz, co kuszące stwierdzić: stanowi ona spoiwo tudzież most spajający wszystko to, co się w "Spy x Family" rozgrywa, w dość płynnie i z klasą funkcjonującą całość.
Tak, wszystko to, co powyżej nakreśliłem, co tyczy się kuriozalnie dobrego i arcy-wciągającego, łamiącego schematy shounenowskiego przeznaczenia, anime, jest o tyle istotne, że sumaryczne wrażenie jakie wywarły na mnie dotychczas wszystkie odcinki jego pierwszego sezonu, bo na tym momencie w... nie oglądaniu a pochłanianiu tego anime się zatrzymałem, pchnęło mnie do poszukania mangi, na podstawie której około 2 lat temu ,,przyszedł na świat” pierwszy z wielu odcinków tegoż to uroczo inteligentnie wykreowanego serialu – tworu, który, mało tego, na tle licznych podgatunków i nurtów w japońskiej serialowej animacji jest jedną z najlepszych, najbardziej wartościowych i przyjemnych do oglądania dla każdego typu w miarę dorosłego odbiorcy produkcji anime z ostatnich 5 – 8 lat. ,,Spy x Family” jest tak wyjątkowe i tak zapadające w pamięć, że gdy w końcu zdecydowałem się zakupić tom 1 mangi tego Uniwersum, który niniejszym omawiam i recenzuję, i gdy dostałem paczkę do swoich rąk, potem mangę otworzyłem i poddałem się lekturze, cóż, musiałem trochę ochłonąć z racji zalewu pozytywnych emocji i ekscytacji z tego ,,czego właśnie w tym japońskim komiksie doświadczyłem”. Bo ,,ale urwał!”, takie to było dobre, jakby żywcem wzięte z anime, a anime żywcem wzięte z mangi. I czegoż tu chcieć więcej? Tylko jedynie ,,nagabywania” samemu sobie, że tak późno zorientowałem się o istnieniu tak turbo-dobrego anime i jego mangowych pierwocin. Serial jak i komiks są tu przeciwieństwem często stosowanego przez twórców mang i seriali na ich podstawie zabiegu spłycenia, ściśnięcia w harmonijkę wielu wątków i treści istotnych dla fabuł danych tytułów, także zastosowania ,,ogarnięcia” dynamiki akcji na ,,jako tako w montażu” i … dopełnienia reszty kreślonej rzeczywistości fantasmagoriami Sztucznej Inteligencji, która algorytmami ,,załata to, co trzeba”. W ,,Spy'u” dominuje poukładana sprytnie akcja, gdzie każda cegiełka informacji, każda relacja, wątek, każda scena ma dane tylko sobie miejsce – tak, tu nic nie dzieje się przypadkiem. W mandze jest korzystniej w wielu aspektach historii tego Uniwersum: Tatsuya Endou wciąga czytelnika tak jak wybitnie funkcjonująca siatka szpiegowska, przystępną, inteligentną i intensywną fabułą, wybijającą się nieznacznie nad akcję. Zdaje się, że w tomie pierwszym tejże mangi jest w stosunku do swego ,,animajca” o wiele bardziej tajemniczo, i to w stylu jak za oldschoolowego Jamesa Bonda w filmach przystało lub jak za dobrych czasów pierwszych trzech filmy z serii Jasona Bourne’a. Tutaj nic się źle nie przyjmie; fani serialu na pewno będą tą opowieścią co najmniej zadowoleni, chyba że znajdą się wśród nas marudy, które będą liczyły ,,ile to odcinków streszcza z samego anime pierwszego sezonu pilotowy tom Spy x Family”.
,,Szpiegowsko-sensacyjno-komediowy” – taki jest charakter całości stworzonej w tomie pierwszym mangi historii "Spy x Family". I co istotne, jest on bliski anime, tak samo jak na bycie serialem animowanym; jest bardzo realny, namacalny, czyli tak uwydatniony, gdzie budowany ów świat jest bardzo podobnym do naszej rzeczywistości lat 50-70tych XX wieku. W ,,Spy'u" rodzinka Forgerów przedstawiana jest z – i jest to bardziej subiektywne odczucie – ociupinkę większą gracją niż to, co ukazało nam w tym aspekcie anime. Tajemnice kontrastują ze skrywanym, ale za to jak bardzo szczerze, z jakimi intencjami ze względu na nietypowe ,,zajęcia” naszej trójki postaci, szacunkiem, którzy oni darzą się nawzajem. Sporo, tak jak w serialu, nie dającego się nie kochać słodkiego niczym ,,kawai” zamieszania wprowadza w dryg fabularny Anya, niby-córa rodzinki! Dzięki serii odcinkowej jej kreacja, ten sprytny, uroczy, filuterny i ciepły charakter, nawet ta jej mega-fajtłapowatość, jak ze slapstickowej komedii familijnej, są one bardziej ,,mięsiste” – po prostu ta postać zyskuje przez mangę jak i serial idealnie wyważoną kreację, a sama Anya dopełnia charakter i osobowość ,,tajemniczych" rodziców. Wszyscy oni są jednym wielkim ,,We are Venom” – symbiontem, gdzie każda jego część jest tak samo ważna, a bez choćby jednej nic nie ma tu sensu.
Kwestie intrygi fabularnej – czyli to, co miłośnicy szpiegowskich treści uwielbiają, w tomie 1 ,,Spy’a” jest tak inteligentnie i tak rozważnie wokół takowych ,,szpiegowsko-sensacyjnych” wątków, treści i smaczków związanych z typowym życiem i funkcjonowaniem szpiega wtłaczane i poustawiane, że w istocie fabuły tworzy to naturalną nieskończoną symetrię, która ani nie przerasta całości, ani nie sprawia wrażenia, że ,,czegoś w tym gatunku” jednak brakuje w mandze Tatsuyi Endou. Pan Loid jest szpiegem z krwi i kości, idealnie odnajdującym się w dość nietypowych okolicznościach, którym z perspektywy czytelnika nie brakuje, a tu pozwolę użyć sobie nieco awangardowego słownictwa: komedyjnego polotu, nieco luźniejszego bardziej przyjaznego dla ogólnego typu widowni humoru. To James Bond w połączeniu z nieco mniej ślamazarnym Johnnym Englishem oraz Napoleonem Solo z hollywoodzkiego akcyjniaka "Kryptonim U.N.C.L.E.". W konwencji animacji także w mandze, co widać po jej pierwszym tomie, Pan głowa rodziny Forgerów to szpieg idealny. I prędko kogoś takiego w żadnym medium komiksowym ani serialowym wśród animacji nie odnajdziemy – jedynie ,,superbohaterszczyzna” od Marvela lub DC czy z Uniwersum Hellboy może zagrozić pozycji topowego nie szpiega, a super-szpiega jakim jest Loid w ,,Spy’u”. I nie, nie sprawdzałem ile – jeśli tak to można określić – epizodów anime omawianego Uniwersum zawiera w sobie tom 1 mangi; nie powinno się zwracać na to uwagi, bo narracja graficzna idzie swoją drogą a serial swoją, ważne że wierność adaptacyjna została zachowana. Na pewno fani serialu – nie oszukujmy się, większość z nas najpierw widziała anime, bo z dostępnością do jego odcinków w sieci nie jest trudno – czytający ów pilotowy tom, a także zapewne następne, zdadzą sobie sprawę z tego, że mają przed sobą serial zatrzymany w czasie, ,,pocięty” i rozmontowany, ułożony w odpowiednie odpowiadające dynamice i spójności logicznej narracji kadry, i strona w stronę, na tyle wiernie na ile się da, opowiadający swoją treść.
Z punktu wizualnego, co na zakończenie takowych deliberacji będzie wystarczająco odpowiednim podkreśleniem specyfiki przeczytanej lektury: opowiadanej historii w omawianym tomie pierwszym brakuje… dodatkowego koloru, np. czerwonego, kremowego albo żółtego i niebieskiego – taki ton barw jaki jest sprawia, że postaci mogą w odczuciu czytelnika reagować z mniejszą emocjonalnością w stosunku do tego co kreuje ,,kolorowe" i żywe anime. Sądzę, że jest to jednak kwestia przyzwyczajenia do tego jak pisana i kreowana artystycznie jest manga, dlatego dalsze tomy ,,Spy’a” powinny bardziej ,,siąść na gust”. Dalsze plany, architektura głównego miejsca akcji również są minimalnie ubogie w barwę, ale za to cudowne w uwydatniony detal: kontur jest tu tak dokładny i jego wypełnienia, jakby były rysowane igłą nasączoną tuszem. Numeracja stron… niestety siada, tj. od kilkunastu stron jej obecność na zewnętrzach u dołu lub góry kartek jest praktycznie ona żadna, niewidzialna. Jest to ,,orientacyjny mankament", ale bardziej subiektywny. A my, jak Anya... polubmy tą familię, ich historię, zacznijmy jeść ,,ozeski"!