-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2017-02
2016-12
Bardzo nie chciałam, by ten moment nadszedł, ale jednak był on nieunikniony. Mimo naszych kłamstw autorstwa Tarryn Fisher to koniec miłosnej wojny Olivii, Caleba i Leah. Szczerze pokochałam tę serię, mimo że przedstawia najbardziej destrukcyjny i obłudny obraz miłości, z jakim kiedykolwiek spotkałam się w literaturze. Śledziłam losy bohaterów z wypiekami na twarzy, nienawidząc ich i uwielbiając na przemian, i właśnie nadszedł ten moment, w którym muszę się z nimi pożegnać. Zapraszam Was do lektury recenzji ostatniego tomu tej wyjątkowej trylogii!
Fabuła Mimo naszych kłamstw tym razem zaprezentowana jest z punktu widzenia Caleba. Tego, o którego Olivia i Leah toczyły zażartą i wieloletnią wojnę, w której bronią były kłamstwa, intrygi, czy też szantaże. W wojnie tej nie było zwycięzców, ponieważ każde z nich cierpiało, nie mogąc zaznać upragnionego szczęścia. Na szczęście miłosna rozgrywka między darzącymi się uczuciem Calebem i Olivią nareszcie dobiega końca. W końcu, po wielu latach oszukiwania i ranienia się nawzajem, ta dwójka zrozumiała, że nie potrafi bez siebie żyć. Ale jeśli tylko sądziliście, że skończy się ona happy endem, to srogo się myliliście. Tak się składa, że Mimo naszych kłamstw to nadal dość mocno pokręcona historia, pełna obłudy i wzajemnego okłamywania się w obawie przez zranieniem. Bohaterom całe lata zajęły, by zrozumieć, że ich przeznaczeniem było wspólne życie, ale czy mają jeszcze szansę odbudować to, co z różnych powodów zniszczyli? O tym właśnie jest trzeci tom trylogii Mimo moich win Tarryn Fisher.
Jak zwykle autorka nie owija w bawełnę. Opisuje związek dwojga skomplikowanych ludzi bez żadnych ubarwień, bez typowych dla romansów motylków w brzuchu i idealnych randek. Zamiast tego pokazuje, jak wiele złego mogą wyrządzić intrygi, które knujemy, by osiągnąć własne cele. Ponadto, Fisher przekonuje, że nawet ta najbardziej destrukcyjna forma miłości zasługuje na szczęście. Historia Olivii i Caleba stanowi na to niezbity dowód.
Ogrom emocji, które towarzyszyły mi w trakcie lektury tej powieści, sprawił, że nie potrafię o niej zapomnieć. Tyle się wydarzyło! Jestem w szoku, ponieważ do tej pory uwielbiałam sielankowe wizje miłości, a jednak spodobała mi się też historia wypełniona bólem, kłamstwami i wszystkim tym, czym do tej pory gardziłam. Przekonałam się, że nawet w takiej, wydawać by się mogło, beznadziejnej sytuacji, szczera miłość może zakwitnąć, choć droga do niej usiana jest nie różami, lecz chyba rozżarzonymi węglami i cierpieniem. Śledzenie losów Olivii i Caleba było dla mnie niezwykłym doświadczeniem i naprawdę jestem pod wrażeniem, że literatury new adult może dostarczyć mi tak wielu różnorodnych emocji. Pod tym względem nie ustępuje ona żadnym innym gatunkom, które uwielbiam.
Paradoksalnie, Mimo naszych kłamstw to trudna w odbiorze książka. Nie nadaje się raczej na lekturę dla zbytnio przewrażliwionych osób, ponieważ pokazuje blaski i cienie miłości, z naciskiem na te drugie. Tę powieść albo się kocha albo nienawidzi - nie ma niczego pośrodku. Co więcej, wnioski, które wyciąga się po jej ukończeniu są co najmniej niepokojące. Otóż każdy nasz, nawet najmniejszy czyn, ma ogromne znaczenie. Warto o tym pamiętać, ponieważ może się kiedyś okazać, że za pozornie niewinny gest trzeba będzie zapłacić bardzo wysoką cenę. Nasi bohaterowie coś o tym wiedzą, a Tarryn Fisher wybitnie postarała się, by to nam pokazać.
Lektura Mimo naszych kłamstw idealnie wpasowałą się w mój gust. Nienawidziłam tej książki równie mocno, co ją kochałam, ale w tym chyba tkwi urok prozy Tarryn Fisher. Autorka mnie nie zawiodła, udowadniając, że o tej ciemniejszej stronie miłości potrafi pisać jak nikt inny, jednak przyznaję, że mimo wszystko liczyłam na odrobinę szczęśliwsze zakończenie. Zapewne autorce zależało na tym, by pokazać słodko-gorzki finał tej historii, jednak nie ukrywam, że spodziewałam się czegoś innego - czegoś, co choć trochę ukoiłoby moje zszargane nerwy.
Jeśli więc szukacie emocjonującej lektury, trylogia Mimo moich win może okazać się dla Was idealnym wyborem. Jeszcze nikt, komu poleciłam tę serię, nie powiedział mi, że był niezadowolony z tego, co przeczytał. Każdy, bez wyjątku, zachwycał się pięknym stylem Tarryn Fisher oraz jej genialnym pomysłem na oryginalną i nietuzinkową historię miłosną Olivii i Caleba. Gorąco Wam polecam sięgnęcie po wszystkie trzy tomy tego cyklu - masa emocji oraz głęboka satysfakcja lekturą gwarantowane. Aż Wam zazdroszczę, że macie to wszystko przed sobą!
Bardzo nie chciałam, by ten moment nadszedł, ale jednak był on nieunikniony. Mimo naszych kłamstw autorstwa Tarryn Fisher to koniec miłosnej wojny Olivii, Caleba i Leah. Szczerze pokochałam tę serię, mimo że przedstawia najbardziej destrukcyjny i obłudny obraz miłości, z jakim kiedykolwiek spotkałam się w literaturze. Śledziłam losy bohaterów z wypiekami na twarzy,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12
Tarryn Fisher zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Każda jej powieść bardzo mi się spodobała i nie wyobrażam sobie swojej biblioteczki bez kolekcji książek jej autorstwa. Jej najnowsza publikacja to mroczna i bezkompromisowa opowieść o szaleństwie, które drzemie w każdym z nas i tylko czeka, by wydostać się na zewnątrz. Margo, bo to o tym dziele mowa, ma polską premierę za kilka dni, ale już teraz mogę Wam zdradzić, że jest na co czekać!
Bone to niewielkie, zapomniane przez Boga i ludzi amerykańskie miasteczko. Szarość i monotonia to dla jego mieszkańców ponura codzienność. Wszyscy się znają i każdy wie, że sąsiadka bije dzieci, a mąż koleżanki zdradza ją z prostytutką. W tym skazanym na powolne umieranie mieście dominują patologie pod różnymi postaciami, a całość owiana jest dusznym odorem śmierci i marnotrawienia życia. Za wszystkie te nieszczęścia odpowiedzialny jest upadek przemysłu i rosnące bezrobocie - tak przynajmniej twierdzą mieszkańcy Bone. Jednak Tarryn Fisher przekonuje nas, że istnieje jeszcze jeden czynnik: zło, z którym niektórzy z nas się rodzą, zaś inni nabywają na skutek okropieństw, z jakimi mieli do czynienia już od czasów dzieciństwa.
W takim środowisku dorasta Margo. Jako niechciane dziecko podstarzałej prostytutki, która cierpi na depresję, dziewczyna już od najmłodszych lat doznaje wielu upokorzeń i przykrości ze strony matki i rówieśników. Mimo że mieszka w Pożeraczu, domu wysysającym z niej całą pozytywną energię, z oschłą matką, którą stać jedynie na wydawanie rozkazów, Margo ze wszystkich sił stara się optymistycznie patrzeć w przyszłość. Znajduje pracę, po czym zaprzyjaźnia się z niepełnosprawnym, sympatycznym chłopakiem imieniem Judah. Każdego dnia marzy o tym, by wyrwać się z Bone i rozpocząć nowe życie. Wszystko jednak zmienia się, gdy w miasteczku ginie mała dziewczynka, z którą Margo łączyła specyficzna więź. Jako że policja zupełnie nie daje sobie rady ze śledztwem, dziewczyna rozpoczyna własne, czego konsekwencją są dla niej odkrycie prawdy o sobie i o otaczającym ją świecie.
Jestem w szoku, że Margo uznaje się za powieść młodzieżową. Przypisano ją do tego gatunku wyłącznie dlatego, że główną bohaterką jest nastolatka! A tak naprawdę przeczytać może ją każdy, bowiem lektura jest uniwersalna, zaś fabuła niezwykle interesująca i w niczym nie ustępująca innym książkom, w tym wielu uznanym thrillerom. Tarryn Fisher z mistrzowską precyzją snuje opowieść o dziewczynie, która na skutek licznych traum stała się kimś, z kim większość z nas nie chciałaby się nigdy spotkać. A może Margo już się taka urodziła? Te pytanie to jeden z najważniejszych elementów książki - zaś próba zrozumienia tego zagadnienia zależy już od nas samych.
W Margo Tarryn Fishser prezentuje rzeczywistość, której daleko do ideału. Jest brudno, ponuro, monotonnie i okrutnie. Główna bohaterka to głęboko nieszczęśliwa, cierpiąca w samotności młoda dziewczyna, z którą czytelnik zżywa się do tego stopnia, że żywo interesuje się jej losami. Autorce udało się stworzyć wiarygodną i wywołującą tak wiele różnych emocji postać, że nie sposób tego nie docenić! Jednocześnie pozwoliła, by odbiorca sam ocenił jej moralność - ona nie podała jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy żądza zemsty i postępowanie Margo są słuszne. Właśnie to sprawiło, że powieść tak bardzo mnie zaskoczyła i sponiewierała psychicznie. Może i przez to okazało się, że jest nieco trudniejsza w odbiorze, ale jednak diabielnie warto ją przeczytać. Jak najszybciej!
Margo to wstrząsająca historia o szaleństwie i mroku spowijającym duszę niewinnej dziewczyny z niewielkiego miasteczka, która pragnęła normalności, a zamiast tego odkryła w sobie potwora. To opowieść, która wywołuje ciarki na plecach i nie daje o sobie zapomnieć na długo po tym, jak skończy się lekturę. Powieść ta znacząco różni się od tego, do czego przyzwyczaiła mnie Tarryn Fisher - w gruncie rzeczy jest to jej protest przeciwko przemocy i patologiom. To osobisty manifest autorki i z tego też względu jest to ważna, mądra i wartościowa publikacja, którą można polecić i młodzieży, i dorosłym, gdyż każdy z nas wyniesie z tej lektury coś dobrego. Lektura obowiązkowa!
Tarryn Fisher zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Każda jej powieść bardzo mi się spodobała i nie wyobrażam sobie swojej biblioteczki bez kolekcji książek jej autorstwa. Jej najnowsza publikacja to mroczna i bezkompromisowa opowieść o szaleństwie, które drzemie w każdym z nas i tylko czeka, by wydostać się na zewnątrz. Margo, bo to o tym dziele mowa, ma polską premierę za...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10
Kilka lat temu cały świat żył aferą Snowdena. Na jaw wyszły wówczas największe brudy amerykańskiego rządu. We wszystkich zakątkach globu zawrzało - jedni chwalili Snowdena za to, że ujawnił informacje o tym jak rząd inwigiluje społeczeństwo, drudzy domagali się jego natychmiastowego ukarania. Dziś sprawa przycichła, jednak kwestia inwigilacji obywateli USA (i nie tylko) nadal spędza sen z powiek wielu osobom. Barry Eisler postanowił to wykorzystać i dzięki tej inspiracji powstała powieść Oko Boga, którą mój blog objął partonatem medialnym.
Evelyn Gallagher pracuje dla NSA. Pewnego dnia przez przypadek odkrywa, że jeden z agentów przekazał ściśle tajne informacje niepowołanej osobie. Szybko zdaje o tym raport przełożonemu - dyrektorowi NSA, Theodorowi Andersowi, który ma w życiu tylko jeden cel: kontrolować wszystko i wszystkich. Tym samym Evelyn niechcący wplątuje się w polityczną rozgrywkę na najwyższych szczeblach władzy i naraża na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i swojego głuchego synka, Dasha. Czy kobiecie uda się wygrać z bezdusznym systemem?
Barry Eisler pracował w CIA, więc doskonale wie co w trawie piszczy. Dzięki jego doświadczeniu oraz wiedzy na temat metod działania agencji rządowych USA powstała powieść Oko Boga, która przywodzi na myśl doskonałe dzieła autorstwa Roberta Ludluma i Harlana Cobena. Książka ta trzyma w napięciu do ostatnich stron i stanowi doskonały przykład tego jak powinno się pisać thrillery polityczne. Znalazłam w niej wszystko, czego potrzebuję od takiej literatury: interesujących bohaterów, wciągającą akcję, kontrowersyjne treści. Tematyka inwigilacji społeczeństwa zawsze budzi sporo emocji, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że politycy mają nieograniczone możliwości, jeśli chodzi o podsłuchiwanie ludzi. Właśnie ta tematyka czyni z Oka Boga tak świetną powieść.
Po ukończonej lekturze jestem szczerze zaskoczona kreacją bohaterów. Nie spodziewałam się, że Barry Eisler aż tak dobrze odda charaktery stworzonych przez siebie postaci. Evelyn jawiła mi się jako praworządna i ambitna kobieta, która traktuje swoją pracę jak powołanie, ale potrafi trzeźwo ocenić sytuację i dostosować się do niej; Andersa widziałam jako bezwzględnego urzędnika, który nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć swoje cele, niekoniecznie dobre dla innych ludzi poza nim samym; z kolei Manusa, płatnego zabójcę na usługach dyrektora NSA, ujrzałam jako zagubionego w bezdusznym świecie człowieka, który rozpaczliwie szuka swojego miejsca w społeczeństwie. Wszyscy bohaterowie, nawet ci drugo- i trzecioplanowi, są świetnie zaprezentowani, a także wyposażeni w zestaw indywidualnych cech, co stanowi kolejną zaletę książki i zarazem jeden z kilku powodów, dla których zdecydowałam się objąć ją patronatem medialnym.
Oko Boga to dobrze skonstruowany thriller polityczny, którego lektura może stanowić łakomy kąsek dla żądnych emocji czytelników. Świetnie sprawdzi się jako prezent dla miłośników gatunku, którzy cenią sobie dobrą intrygę i godną uwagi fabułę. Jeśli szukacie książki, przy której spędzicie kilka niezwykle emocjonujących wieczorów, to powieść Barry'ego Eisslera zdecydowanie przypadnie Wam do gustu. Gorąco polecam!
Kilka lat temu cały świat żył aferą Snowdena. Na jaw wyszły wówczas największe brudy amerykańskiego rządu. We wszystkich zakątkach globu zawrzało - jedni chwalili Snowdena za to, że ujawnił informacje o tym jak rząd inwigiluje społeczeństwo, drudzy domagali się jego natychmiastowego ukarania. Dziś sprawa przycichła, jednak kwestia inwigilacji obywateli USA (i nie tylko)...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10
Kathrin Lange jest autorką fenomenalnej trylogii inspirowanej gotycką Rebeką Daphne du Maurier, zaś Serce z popiołu to tom wieńczący ów cykl. Wprost nie mogłam doczekać się jego lektury, a teraz, gdy mam ją już za sobą, nie mogę wyjść z podziwu, ponieważ pisarce po raz trzeci z rzędu udało się mi zaserwować fantastyczną historię z pogranicza thrillera i romansu młodzieżowego. Nie przedłużając, zapraszam Was do lektury mojej recenzji!
Mimo że trudno w to uwierzyć, okazuje się, że Charlie, była narzeczona Davida, żyje i ma się całkiem dobrze, a teraz wraca na Martha's Vineyard, żeby odzyskać jego miłość. Wraz z jej nieoczekiwanym powrotem życie Juli komplikuje się jeszcze bardziej, bo teraz nie dość, że musi stawić czoła klątwie Bellów, która rzekomo ciąży na Davidzie, to na dodatek musi użerać się z jego byłą, która - delikatnie rzecz ujmując - ma nierówno pod sufitem. Czy ta skomplikowana historia w ogóle może skończyć się szczęśliwie? Tego dowiecie się z lektury powieści!
I tym razem Kathrin Lange nie zawiodła moich oczekiwań, serwując mi kolejną doskonale napisaną opowieść, od której nie oderwałam się, dopóki jej nie ukończyłam. Serce z popiołu to książka, w której aż roi się od tajemnic i zaskakujących zwrotów akcji. Gotycki klimat powieści, który nieco osłabł w drugim tomie, w finałowej odsłonie historii Juli i Davida wrócił ze zdwojoną mocą. Jest naprawdę mrocznie i ponuro, a wrażenie te potęgują dziwne wydarzenia mające wiele wspólnego z osławioną klątwą Bellów, którą rzuciła na nich tragicznie zmarła kobieta. Czytelnik co i rusz odkrywa kolejne fakty z przeszłości i nie może się nadziwić, że fabuła może aż tak zaskakiwać!
Oprócz historii z klątwą bardzo ważnym elementem fabuły jest wątek miłosny. W Sercu z popiołu sytuacja Juli i Davida mocno się komplikuje z powodu Charlie. Młody Bell nie potrafi zostawić byłej narzeczonej w spokoju, obawiając się, że jeśli to zrobi, to dziewczyna targnie się na życie. Ona, rzecz jasna, to wykorzystuje, wbijając klin między Davida i Juli. Jakby tego było mało, chłopak zaczyna wierzyć w klątwę ciążącą na jego rodzie i postanawia zerwać z ukochaną, aby uchronić ją przed nieszczęściem. Jednak jak na upartą dziewczynę przystało, Juliane od razu odkrywa jego ukryte motywy i nie pozwala mu zniszczyć ich związku. Niestety, wciąż grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo i tylko od nich zależy, czy uda im się wyjść cało z opresji.
W powieści wiele się dzieje, a dynamiczna akcja sprzyja temu, by przeczytać ją jednym ciągiem - co zresztą miało miejsce w moim przypadku. Dodatkowo autorka sprawnie posługuje się językiem, co wpływa na przyjemność płynącą z lektury. Historia w niej opowiedziana jest ciekawa i wciągająca, a nade wszystko dobrze przemyślana, zaś inspiracja gotycką Rebeką stanowi jej ogromną zaletę. Reasumując, wad musiałabym tu chyba szukać na siłę.
Serce z popiołu to świetne zwieńczenie trylogii Kathrin Lange, której książki polecam Wam z czystym sumieniem już po raz trzeci. Cieszę się, że sięgnęłam po pierwszą część tego cyklu, bo dzięki temu w moje ręce trafiły trzy niesamowite powieści, których lektura była dla mnie ogromnym zaskoczeniem i jeszcze większą przyjemnością. Wszystkie tytuły autorstwa Kathrin Lange są naprawdę godne uwagi, dlatego jeśli macie okazję po nie sięgnąć, zróbcie to koniecznie, a daję Wam moje słowo, że na pewno tego nie pożałujecie!
Kathrin Lange jest autorką fenomenalnej trylogii inspirowanej gotycką Rebeką Daphne du Maurier, zaś Serce z popiołu to tom wieńczący ów cykl. Wprost nie mogłam doczekać się jego lektury, a teraz, gdy mam ją już za sobą, nie mogę wyjść z podziwu, ponieważ pisarce po raz trzeci z rzędu udało się mi zaserwować fantastyczną historię z pogranicza thrillera i romansu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09
Lektura powieści Mimo moich win okazała się dla mnie prawdziwym objawieniem, bowiem dzięki niej odkryłam swoją fascynację new adult. Od tamtej pory udało mi się przeczytać kilka mniej lub bardziej udanych książek w tym gatunku, lecz jednocześnie cały czas niecierpliwie wyczekiwałam premiery Mimo twoich łez. Spodziewałam się kolejnego emocjonalnego rollercoastera i miałam nadzieję, że i tym razem Tarryn Fisher zrobi na mnie dobre wrażenie. Jesteście ciekawi, czy udała jej się ta sztuka? Zapraszam do lektury mojej przedpremierowej recenzji!
Tym razem autorka praktycznie całą książkę poświęciła postaci Leah, którą być może pamiętacie z Mimo moich win jako dziewczynę, która odbiła Olivii Caleba. Fabuła skupia się wokół ich burzliwego małżeństwa i początków rodzicielstwa. Powiem Wam, że już w pierwszym tomie Leah wyglądała mi na histeryczkę oraz kobietę ogarniętą obsesją na punkcie ukochanego, jednak to, co nawyprawiała po urodzeniu dziecka, dosłownie zwaliło mnie z nóg. Przeczytałam wiele książek w podobnym klimacie, ale tylko w tej znalazłam tak wiele fałszu, obłudy i destrukcji, że wystarczyłoby ich na rozdzielenie po kilku innych powieściach. Strach pomyśleć, co znajdę w ostatnim tomie!
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia co o sobie myśleć. Mimo twoich łez to kolejna powieść ukazująca mroczne strony miłości oraz druga po Mimo moich win historia, w której główne skrzypce 0dgrywa antybohaterka, którą szczerze gardzę. Tarryn Fisher ponownie doprowadziła do tego, że zaczynam inaczej patrzeć na kwestie takie jak związki, małżeństwa i posiadanie dzieci. Poziom wyrachowania i nieczułości Leah sięga dna, a mimo to czytałam tę książkę tak, jakbym miała przed sobą jakieś prawdy objawione albo arcydzieło zamknięte na kilkuset kartkach papieru. Jeśli mam być szczera, moja fascynacja tą popapraną, ale jakże intrygującą historią przechodzi ludzkie pojęcie. I właśnie dlatego zastanawiam się, czy oby na pewno wszystko ze mną w porządku, skoro bezgranicznie uwielbiam powieść o kobiecie, która nienawidzi swojego dziecka, a spłodziła je wyłącznie po to, by zachować przy sobie faceta, na punkcie którego ma obsesję? Definitywnie coś jest ze mną nie tak, skoro gotowa jestem wystawić Tarryn Fisher pomnik lub zorganizować dziękczynną pielgrzymkę pod jej dom, a najlepiej oba naraz.
Od lektury Mimo twoich łez trudno się oderwać. Fabuła wciąga jak zdradzieckie bagno i nie wypuszcza ze swych macek, dopóki nie przewróci się ostatniej strony, a ja - w totalnym zachwycie - nie mam nic przeciwko temu, by zarywać noce dla takich perełek. Wprawdzie nie jest to zbyt obszerna książka, przez co jej ukończenie to kwestia kilku godzin, lecz w przypadku Tarryn Fisher niewielka ilość stron idzie w parze z niesłychaną jakością. W ogóle nie wiem po co tracicie czas na czytanie tej recenzji, skoro możecie iść do księgarni, złapać dwa pierwsze tomy w rękę i samodzielnie zachwycić się ich lekturą! Wierzcie mi, ani trochę nie będziecie żałować!
Jeśli tak jak ja uwielbiacie new adult w wykonaniu Tarryn Fisher, nie zastanawiajcie się dłużej i czym prędzej zamówcie Mimo twoich łez w przedsprzedaży. To fascynująca historia podłej kobiety, która nie cofnie się przed niczym, by utrzymać przy sobie mężczyznę. Czytając tę powieść, doświadczycie wielu najróżniejszych emocji, ale w ogólnym rozrachunku z litością do głównej bohaterki zapewne wygra u Was - podobnie jak u mnie - ogromna pogarda. Przeczytajcie koniecznie, bo to jedna z tych książek, o których długo się nie zapomina.
Lektura powieści Mimo moich win okazała się dla mnie prawdziwym objawieniem, bowiem dzięki niej odkryłam swoją fascynację new adult. Od tamtej pory udało mi się przeczytać kilka mniej lub bardziej udanych książek w tym gatunku, lecz jednocześnie cały czas niecierpliwie wyczekiwałam premiery Mimo twoich łez. Spodziewałam się kolejnego emocjonalnego rollercoastera i miałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-06
Książka Jak powietrze Agaty Czykierdy-Grabowskiej reklamowana jest jako pierwsza polska powieść new adult. Nie wiem i nie wnikam, czy faktycznie tak jest, ale co do jednego nie mam wątpliwości: jej autorka to żywy dowód na to, że jest jeszcze jakaś nadzieja dla naszej rodzimej literatury, za którą zazwyczaj zbytnio nie przepadam.
Oliwia i Dominik - młodzi, niezbyt wyróżniający się z tłumu ludzie. Oboje mają za sobą traumatyczne przeżycia. Oboje mają powód, by nie wikłać się w ten romans, jednak los przygotował dla nich coś zgoła odmiennego. Czy zakochani przezwyciężą wszystkie trudności i stworzą udany związek bez kłamstw i niedopowiedzień?
Jak powietrze to nieskomplikowana powieść napisana na podobnym schemacie, na który przed Agatą Czykierdą-Grabowską zdecydowało się wielu pisarzy, tworzących w nurcie new adult. Banał, chciałoby się napisać. Bzdura! Książka ta to jedna z niewielu propozycji na polskim rynku wydawniczym, którą to przeczytałam z wypiekami na twarzy, od deski do deski, niemal skamląc o więcej. Jest doskonała. Dokładnie taka, jakiej oczekiwałam. Przede wszystkim napisana jest naprawdę prostym językiem. Autorka nie sili się na poetyckość. Jest naturalna w tym, co robi, dzięki czemu powieść wydaje się cholernie realistyczna i wiarygodna. Agata Czykierda-Grabowska nie wydziwia przy tym z przeszłością bohaterów. Oliwia i Dominik nie mieli lekkiego życia, spotkało ich wiele złego i z początku może to nam się wydać niewiarygodne, ale z czasem zaczyna się akceptować fakt, że coś takiego mogło spotkać każdego z nas. Właśnie dlatego powieść Jak powietrze wydaje mi się taka życiowa.
Na osobny akapit bez wątpienia zasługują główni bohaterowie, Dominik i Oliwia. Zacznę może od tej drugiej, bo bardziej mnie zaskoczyła. Przyznacie, że patrząc na jej imię, pierwsze, co przychodzi na myśl, to bogata córeczka tatusia, która nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa, prawda? No właśnie. Ja początkowo widziałam w niej Olivię z Mimo moich win, która jest zimna i wyrachowana. Jak się okazało, nie mogłam pomylić się bardziej, bowiem bohaterka wykreowana przez Czykierdę-Grabowską jest zupełnym przeciwieństwem postaci stworzonej przez Tarryn Fisher, a więc serdeczną, ciepłą i opiekuńczą osobą, z którą, szczerze mówiąc, mogłabym się szybko zaprzyjaźnić. Droga Autorko, jeśli czytasz tę recenzję i tworzyłaś Oliwię, wzorując się na żywej osobie, proszę, zapoznaj nas ze sobą! Jeśli zaś chodzi o Dominika, to również jestem mile zaskoczona jego kreacją, choć z drugiej stronę trochę się spodziewałam, że będzie właśnie taki jak w książce Jak powietrze. Chłopak wycierpiał w swoim życiu naprawdę wiele, a mimo to pozostał sympatycznym, dobrym człowiekiem, który zaraża serdecznością i chęcią niesienia pomocy innym. Na jego miejscu wielu by się poddało i oddało w zgubne łapy patologii...
Jak powietrze to świetnie skontruowana, a także przemyślana historia, której akcja toczy się w polskich realiach: obskurnej kamienicy na warszawskiej Pradze oraz okazałej rezydencji zlokalizowanej na Żoliborzu. Wydawać by się mogło, że jest to oczywista wada powieści, przyznaję jednak, że tekst jest tak dobry, że owa polskość w ogóle mi nie przeszkadzała. Po prostu czytało się to jak każdą inną książkę wydaną za granicą i posiadającą cztery razy większy budżet na reklamę. Poza tym było to na swój sposób ciekawe doświadczenie, zwłaszcza dla kogoś, kto do tej pory był święcie przekonany, że o polskiej rzeczywistości nie da się napisać dobrego new adult. A tu proszę.
Moi drodzy, grzech się sięgnąć po Jak powietrze Agaty Czykierdy-Grabowskiej! To świetna, wciągająca i przede wszystkim wiarygodnie zaprezentowana historia dwójki skrzywdzonych przez los osób, od której bardzo trudno się oderwać i której jeszcze trudniej nie pokochać. Gwarantuję, że po jej przeczytaniu natychmiast odłożycie ją na półkę ze swoimi ulubionymi książkami, tak jak ja to właśnie uczyniłam. Polecam ją gorąco Waszej uwadze!
Książka Jak powietrze Agaty Czykierdy-Grabowskiej reklamowana jest jako pierwsza polska powieść new adult. Nie wiem i nie wnikam, czy faktycznie tak jest, ale co do jednego nie mam wątpliwości: jej autorka to żywy dowód na to, że jest jeszcze jakaś nadzieja dla naszej rodzimej literatury, za którą zazwyczaj zbytnio nie przepadam.
Oliwia i Dominik - młodzi, niezbyt...
2016-06
Mimo że jestem fanką gry World of Warcraft, na podstawie której napisałam nawet pracę licencjacką, Azeroth kojarzyłam tylko jako krainę, w której umiejscowiono jej fabułę, a imienia Durotan nie znałam w ogóle. Nigdy nie przepadałam za orkami i zawsze grałam elfickimi druidami w Sojuszu, bo Hordę uważałam za Zło, choć chłopak wielokrotnie tłumaczył mi, że wcale tak nie jest. Cóż, po seansie filmu Warcraft: Początek oraz lekturze powieści Warcraft. Durotan muszę przyznać mu rację, a także oznajmić, że orki naprawdę da się lubić.
Klan Mroźnych Wilków od dawna zamieszkiwał tereny Nagrandu w Draenorze. Zwierzyny łownej mieli tam pod dostatkiem, wszystkie orki żyły w pokoju i tylko raz na jakiś czas wybuchał między nimi jakiś spór. Pewnego dnia w osadzie Mroźnych Wilków pojawił się szaman Gul'Dan i oznajmił, że Draenor umiera, a jedynym sposobem na przeżycie jest udanie się przez Mroczny Portal do krainy Azeroth. Warunkiem jest zaakceptowanie Gul'Dana w roli przywódcy i dołączenie do powołanej w tym celu Hordy, a także wypicie krwi demona, co było równoznaczne ze Spaczeniem. Mroźne Wilki jako jedyne spośród wszystkich szczepów sprzeciwiły się woli szamana, dopatrując się w jego mrocznej magii zła i zepsucia. Kiedy władzę w klanie przejął Durotan, syn Garada, młody ork stanął przed trudnym wyborem. Czy zostać w umierającym Draenorze i skazać pobratymców na zagładę, czy uratować ich od niechybnej śmierci i ukorzyć się przed Gul'Danem, który również nie przyniesie im nic dobrego?
Historia Durotana to moja pierwsza styczność z uniwersum Warcrafta, która wychodzi poza sferę gier, a także z orkami, których do tej pory zbytnio nie lubiłam. Przyznaję, że dość sceptycznie podchodziłam do tej książki, ale słysząc tyle ciekawych historii z ust chłopaka na temat Thralla i wielu innych bohaterów, nie mogłam chociaż nie spróbować jej przeczytać. Teraz się cieszę, że podjęłam taką decyzję, ponieważ powieść Christie Golden okazała się barwna i pasjonująca tak samo jak World of Warcraft, w którym potrafię przepaść na długie godziny. Fabuła spodobała mi się tak bardzo, że po przeczytaniu książki godzinami dyskutowałam z ukochanym o wydarzeniach, które miały miejsce w powieści. Autorce udało się dokonać niemożliwego, a mianowicie uważam, że zaspokoiła potrzeby zarówno zagorzałych fanów gier, jak i zwykłych laików, którzy sięgnęli po jej dzieło ze względu na film.
Christie Golden zdecydowanie posiada talent i dryg do pisania. Świetnie się czyta to, co stworzyła, ponieważ nie dość, że robi to dobrze, to na dodatek lubi i zna się na tym, o czym pisze. Jej miłość do uniwersum widoczna jest w każdym opisie, a ich w tej książce można akurat znaleźć naprawdę wiele, zważywszy na to jak fascynująca była Pierwsza Inwazja. Powierzenie tej autorce trudnego zadania, jakim było napisanie historii poprzedzającej wątki znajdujące się w filmie Duncana Jonesa, było według mnie strzałem w dziesiątkę. Zawsze uważałam, że pisanie o tym, co się kocha, wychodzi pisarzom najlepiej, a praca autorki Durotana jest najlepszym tego dowodem.
O samym Durotanie wiem jedno: to niezwykle honorowy i szlachetny bohater, którego decyzje i czyny są zawsze dobrze przemyślane. Durotan kieruje się nie tylko rozumem, ale i sercem. Bierze pod uwagę to, co rozsądne, ale też nigdy nie zapomina o swoich druhach. Uważam, że jego postawa jest pod wieloma względami lepsza od tych prezentowanych przez ludzie i elfy, które nierzadko podejmują decyzje dyktowane pychą i egoizmem. Mało tego! Przyglądając się orczym tradycjom i temu, jak honorowo podchodzą chociażby do mak'gora, dochodzę wręcz do wniosku, że nie znam równie szlachetnej rasy! Podczas gdy człowiek, gdy się zorientuje, że przegrywa, posunie się do nieczystych zagrywek i fortelów, ork uszanuje wszelkie zasady i prędzej zginie niż je złamie. Taki właśnie jest Durotan. Po lekturze tej powieści śmiało mogę powiedzieć, że jego imię trafiło na moją listę książkowych (i nie tylko) ulubieńców. Wstyd mi tylko, że wcześniej uważałam wszystkie orki i Hordę za zło wcielone!
Warcraft. Durotan Christie Golden to niezwykle fascynująca historia, która przypadnie do gustu wszystkim, nie tylko zaprawionym w warcraftowych bojach graczom. To barwna opowieść o wielkim heroizmie i ogromnym poświęceniu, które wykraczają daleko poza nasze pojęcie. Polecam ją z całego serca nie tylko miłośnikom World of Warcraft, ale ogółem wszystkim fanom fantastyki. Można się naprawdę miło zaskoczyć!
Mimo że jestem fanką gry World of Warcraft, na podstawie której napisałam nawet pracę licencjacką, Azeroth kojarzyłam tylko jako krainę, w której umiejscowiono jej fabułę, a imienia Durotan nie znałam w ogóle. Nigdy nie przepadałam za orkami i zawsze grałam elfickimi druidami w Sojuszu, bo Hordę uważałam za Zło, choć chłopak wielokrotnie tłumaczył mi, że wcale tak nie jest....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05
Do tej pory rzadko sięgałam po książki z gatunku new adult, bo źle mi się kojarzyły z masą harlequinopodobnych powieści wydawanych przez Amber w komplecie z wyjątkowo nieurodziwymi okładkami. Na szczęście Otwarte postanowiło zweryfikować moje poglądy, podsyłając mi do recenzji egzemplarz Mimo moich win Tarryn Fisher, którą część z Was zapewne kojarzy jako przyjaciółkę Colleen Hoover. Cieszę się, że to dzieło trafiło w moje ręce jeszcze przed premierą. Dzięki niemu miałam niezwykle emocjonujący długi weekend majowy!
Olivia Kaspen to młoda kobieta, która jest wyjątkowo antypatyczną osobą. Jej trudny charakter przekłada się na kiepskie relacje z innymi ludźmi, które sprowadzają się do przelotnych znajomości i charakteryzują dystansem. Kiedy w jej życiu pojawia się Caleb, Olivia nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo wstrząśnie to jej światem. Pojawiają się pierwsze wzloty i upadki, radości i rozczarowania. Pewnego dnia szala przechyla się ku negatywom ich związku, co doprowadza do rozstania. Olivia i Caleb na długie lata tracą ze sobą kontakt. Któregoś dnia, kilka lat później, spotykają się przypadkiem w sklepie i wychodzi na jaw, że Caleb stracił pamięć. Olivia postanawia to wykorzystać i w ten sposób odzyskać jego miłość, ponieważ tak naprawdę nigdy nie przestała go kochać. Tylko czy dane im będzie szczęście, gdy ich odnowiona znajomość od początku będzie się opierać na kłamstwie?
Tarryn Fisher zdaje się zgadzać ze słowami, że w miłości - jak na wojnie - wszystkie chwyty są dozwolone, a Mimo moich win doskonale to obrazuje. Historia Olivii i Caleba jest niczym pole bitwy, tyle że bronią nie są karabiny i wyrzutnie rakiet, lecz kłamstwa, intrygi i niedopowiedzenia. Ilość problemów, z którymi się mierzą, przechodzi ludzkie pojęcie, przy czym warto wiedzieć, że w stu procentach sami są ich przyczyną. Aby osiągnąć swoje cele, przekraczają własne granice, a także granice rozsądku, nierzadko posuwając się do zachowań, o które wcześniej nigdy by się nie posądzali. Autorka bezpardonowo odziera miłość ze złudzeń i ukazuje jej gorzko-słodkie oblicze.
Mimo moich win bezustannie trzyma w napięciu i za sprawą intryg głównych bohaterów funduje czytelnikowi emocjonalną huśtawkę. Czytając historię Olivii, która jest - jakby nie patrzeć - antybohaterką, odbiorca nie wie, czy ma jej współczuć, czy ją nienawidzić. Jednocześnie cały się spina, bo pragnie, by ta opowieść skończyła się dobrze, mimo że wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastują jej tragiczny koniec. Tarryn Fisher nie przedstawia w niej pozytywnego happy-endu, ale należy pamiętać, że to dopiero pierwsza część trylogii. Na szczęście, po jej lekturze można się spodziewać, że kolejne będą równie emocjonujące i niezapomniane. Muszę przyznać, że choć Olivii strasznie nie lubię, a nawet nią gardzę, bardzo jej kibicuję i naprawdę liczę na to, że odnajdzie szczęście.
To niesamowite, jak doskonale autorka przedstawiła destrukcyjną siłę miłości, podkreślając, że uczucie może nie tylko dać nam szczęście, ale i doprowadzić nas do zguby. Wszystko zależy od tego jak do niego podejdziemy i kim jesteśmy. Czy jesteśmy czuli i otwarci jak Caleb, czy oziębli i zamknięci w sobie jak Olivia... Lektura Mimo moich win jest przerażająca, bo daje do zrozumienia, że miłość ma również swoje mroczne strony, z którymi zwykle nie chcemy mieć do czynienia. I pewnie dlatego tak bardzo fascynuje i nie daje o sobie zapomnieć.
Mimo moich win to powieść zniewalająca gorzko-słodką fabułą i nie pozostawia obojętnym na to, co się na nią składa. Niesamowite, że tak niewielka objętościowo książka wywołała we mnie całą gamę uczuć, od zachwytów po jęki rozczarowania. Gorąco polecam Wam jej lekturę - na pewno nie będziecie jej żałowali. A sama już zacieram ręce i czekam na kolejne tomy trylogii. Drugi będzie w październiku, a trzeci dopiero w styczniu przyszłego roku. Nie wiem jak ja to wytrzymam, ale jedno jest pewne: sięgnę po nie bez wahania!
Mimo moich win (Mimo moich win #1), Tarryn Fisher, Otwarte 2016, s. 320.
Do tej pory rzadko sięgałam po książki z gatunku new adult, bo źle mi się kojarzyły z masą harlequinopodobnych powieści wydawanych przez Amber w komplecie z wyjątkowo nieurodziwymi okładkami. Na szczęście Otwarte postanowiło zweryfikować moje poglądy, podsyłając mi do recenzji egzemplarz Mimo moich win Tarryn Fisher, którą część z Was zapewne kojarzy jako przyjaciółkę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01
Początek, pierwszy tom serii Zaklinacz autorstwa Tarana Matharu, polecił mi młodszy brat. Podchodziłam do tej książki nieco sceptycznie, bo spodziewałam się po niej zlepku Pokémonów, Eragona i Harry'ego Pottera. Jak się później okazało, faktycznie tak było, ale w życiu bym nie pomyślała, że taka mieszanka przypadnie mi do gustu!
Fletcherowi przez całe swoje dotychczasowe życie wydawało się, że jest tylko zwyczajnym, adoptowanym synem kowala. Zmieniło się to, gdy w jego ręce trafiła księga, za pomocą której przywołał magiczne stworzenie. Potem było tylko gorzej. Gnębiony przez kolegów dopuścił się ataku na wyższego hierarchią dzieciaka. W jego rodzinnej wiosce groziła za to śmierć, dlatego chłopak nie miał innego wyjścia i uciekł. Tak trafił do Szkoły Vocanów, gdzie wśród podobnych sobie rozpoczął naukę, aby zostać zaklinaczem i stanąć do walki z wrogiem stojącym u bram jego kraju. Fletcher szybko przekonał się, że nie jest to wcale takie łatwe, jak mogłoby mu się wydawać.
Niby nic nowego. Niby nic nadzwyczajnego. Ale sposób, w jaki Taran Matharu snuje swoją opowieść jest w istocie magiczny. Początek wciąga już od pierwszej strony, a napięcie i swego rodzaju ekscytacja lekturą towarzyszą do samego końca. Historia Fletchera jest naprawdę interesująca i mimo że na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt oryginalna, to jednak kryje w sobie drugie dno i zdecydowanie wzbudza w czytelniku apetyt na więcej. W wielu aspektach faktycznie przypomina przygody Asha Ketchuma, Eragona i Harry'ego Pottera, jednak taka inspiracja w ogóle nie zaszkodziła książce Tarana Matharu, dzięki niej bowiem jest ona tak barwna i ciekawa.
W Początku wiele się dzieje, a większość akcji ma miejsce w szkole, w której Fletcher uczy się magii. Jako że jest on jeszcze dzieckiem, autor zmuszony był zastąpić typowy dla takich książek wątek miłosny dynamiczną akcją, co w moim mniemaniu wyszło powieści na dobre. Nie jest zresztą tak, że pierwsze zauroczenie jest obce głównemu bohaterowi. Po prostu nie jest ono aż tak ważne na tym etapie jego przygód. W tym momencie najważniejsza jest dla niego nauka oraz tworzenie więzi z przywołanym przez niego stworzeniem, salamandrą imieniem Ignatius.
Owemu stworzonku chciałabym poświęcić osobny akapit. Ignatius jest demonem. Malutką, ognistą salamandrą, którą większość uczniów w Szkole Vocanów wyśmiało, kiedy tylko pojawiła się u boku Fletchera. Jednak jak to bywa, każdy z demonów posiada unikalne umiejętności, a Ignatius jest pod tym względem naprawdę wyjątkowy. Ale nie o tym chciałam napisać. Największym plusem Początku jest więź łącząca głównego bohatera z demonem, którego powołał do życia. Chłopak nie traktuje salamandry jako broni. Ignatius jest jego przyjacielem i wiernym kompanem, co świadczy o tym, że Fletcher ma serce we właściwym miejscu. Wielu zaklinaczy traktuje demony jak bezrozumne zwierzęta, a on bez zastanowienia postanowił zadać temu kłam. Cieszę się, że to zrobił.
Już sam tytuł książki wskazuje, że to dopiero początek niezwykłych przygód Fletchera. Zarówno zakończenie, jak i życiorys chłopaka wskazują na to, że jeszcze wiele go czeka i że jest on prawdopodobnie jednym z ważniejszych ogniw tej historii. Nie wiem jak Wam, ale mi w zupełności to wystarczy, by zachęcić mnie do sięgnięcia po drugi tom, co bez wątpienia uczynię. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała zbyt długo na niego czekać!
Powieść Początek była pierwszą przeczytaną przeze mnie książką w tym roku, ale już teraz mogę powiedzieć, że na pewno znajdzie się w pierwszej piątce moich najlepszych tegorocznych lektur. Taran Matharu mocno mnie zaskoczył i zdecydowanie rozbudził apetyt na więcej. Historia Fletchera i Ignatiusa wciągnęła mnie do reszty, a świat przedstawiony i styl autora totalnie zauroczyły. Serdecznie Wam polecam tę powieść!
Początek (Zaklinacz #1), Taran Matharu, Jaguar 2015, s. 400.
Początek, pierwszy tom serii Zaklinacz autorstwa Tarana Matharu, polecił mi młodszy brat. Podchodziłam do tej książki nieco sceptycznie, bo spodziewałam się po niej zlepku Pokémonów, Eragona i Harry'ego Pottera. Jak się później okazało, faktycznie tak było, ale w życiu bym nie pomyślała, że taka mieszanka przypadnie mi do gustu!
Fletcherowi przez całe swoje dotychczasowe...
2016-03
Lektura Serca ze szkła autorstwa Kathrin Lange była dla mnie sporym zaskoczeniem. Tak wciągającej powieści młodzieżowej nie miałam w rękach już od bardzo dawna, więc nic dziwnego, że z taką ochotą rzuciłam się na jej kontynuację, czyli Serce w kawałkach. Czy i tym razem autorka stanęła na wysokości zadania? Sprawdźcie sami!
Juli i David opuścili Sorrow, aby pod okiem specjalistów dojść do siebie po traumatycznych przeżyciach sprzed paru miesięcy. Niestety, demony przeszłości nie dawały Davidowi spokoju i w związku z tym postanowił wrócić do rodzinnego domu, aby znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania dotyczące śmierci jego byłej narzeczonej. Juli, nie potrafiąc zostawić Davida samego w tak trudnej sytuacji, pojechała razem z nim. Szybko wyszło na jaw, że historia Charlie jeszcze się nie skończyła, a duch Madeleine Bower wciąż na nich czyha i nie odpuści...
Trudno w to uwierzyć, ale Serce w kawałkach bije na głowę poprzedni tom trylogii. Wprawdzie wiadomo już, że za dziwnymi wydarzeniami z Sorrow nie kryje się nic nadprzyrodzonego, jednak sytuacji wywołujących ciarki na plecach wciąż jest sporo, zatem miłośnicy mocniejszych wrażeń nie będę mieli na co narzekać. No i jest jeszcze klątwa Bellów, więc może jednak kryje się za tym coś nie z tego świata? Ten tom tego nie wyjaśnia, ale za to rzuca mocniejsze światło na historię Charlie. Nagle okazuje się też, że prawie każdy ma tu coś do ukrycia, zaś sytuacje i wydarzenia, które na pierwszy rzut oka wydawały nam się klarowne, teraz nabierają zupełnie nowego znaczenia. Kathrin Lange ponownie zaskakuje, a stworzona przez nią historia zachwyca i oszałamia.
Fabuła skupia się wokół Juli i Davida, którzy mierzą się ze swoimi problemami i rozpaczliwie trzymają się siebie, czując, że jeśli tylko któregoś z nich zabraknie, to drugie rozpadnie się na kawałki. W dużej mierze książka ta to studium ich związku, który wystawiony jest na dużą próbę z uwagi na wydarzenia, w których oboje biorą udział. Jest im niezwykle ciężko, ale wcale się temu nie dziwię, skoro David nie ma pewności, co stało się tej nocy, gdy zginęła Charlie, a Juliane nie zna swojej wartości i zaczyna wątpić w uczucia młodego Bella. Tak, w tej książce roi się od problemów, a czytelnik ma możliwość śledzenia zmagań bohaterów, którzy próbują je rozwiązać.
A do tego tajemnice. Mnóstwo przerażających tajemnic, które wywołują zimne dreszcze i sprawiają, że napięcie nie opada aż do ostatniej strony. Samo zakończenie, jeśli już chcecie wiedzieć, dosłownie wgniata w fotel, dlatego jeśli macie nawyk czytania ostatnich stron, to błagam, nie róbcie sobie tego w przypadku Serca w kawałkach, bo całą misterną intrygę stworzoną przez autorkę dosłownie szlag trafi! Wierzcie mi, że warto przebrnąć przez całą fabułę i przeżyć na koniec duże zaskoczenie, które dodatkowo wzmoży Wasz apetyt na trzeci tom tej trylogii.
Co tu dużo mówić... Lektura Serca w kawałkach jestem zachwycona. Podobało mi się w niej wszystko, począwszy od kreacji bohaterów, poprzez budowanie napięcia i styl autorki, a na finałowej scenie skończywszy. Najnowsza powieść Kathrin Lange to udana mieszanka romansu i thrillera w wydaniu młodzieżowym, która wielu osobom powinna przypaść do gustu. Zdecydowanie Wam ją polecam i nie mogę doczekać się ostatniego tomu!
Serce w kawałkach (Serce ze szkła #2), Kathrin Lange, Muza 2016, s. 416.
Lektura Serca ze szkła autorstwa Kathrin Lange była dla mnie sporym zaskoczeniem. Tak wciągającej powieści młodzieżowej nie miałam w rękach już od bardzo dawna, więc nic dziwnego, że z taką ochotą rzuciłam się na jej kontynuację, czyli Serce w kawałkach. Czy i tym razem autorka stanęła na wysokości zadania? Sprawdźcie sami!
Juli i David opuścili Sorrow, aby pod okiem...
2016-03
Elżbieta II jest pod każdym względem fenomenalna. Została królową tylko dlatego, że jej wuj zrzekł się tronu, by poślubić swoją wieloletnią kochankę. Wyszła za księcia Filipa wskutek paskudnej intrygi tegoż samego człowieka. Swój urząd traktuje jako święty obowiązek, od którego nie ma ucieczki aż do śmierci. W 2016 roku świętuje swoje dziewięćdziesiąte urodziny! Przegoniła królową Wiktorię - jest najdłużej panującym władcą Wielkiej Brytanii. Wymieniać mogłabym bez końca, ale lepiej będzie, jeśli sięgniecie po najnowszą książkę napisaną przez Marka Rybarczyka. Elżbieta II. O czym nie mówi królowa?, bo to o tej pozycji mowa, to godna uwagi biografia, która powstała po to, aby odrzeć urząd Elżbiety II z prawie wszystkich tajemnic. Zapraszam do lektury jej recenzji!
Markowi Rybarczykowi z pewnością nie można odmówić wiedzy na temat Zjednoczonego Królestwa i monarchii brytyjskiej. Wiem, że umie o nich pisać jak żaden inny Polak, bo czytałam Tajemnice Windsorów, które stworzył na krótko przed narodzinami pierwszego dziecka księcia Williama i księżnej Kate. Ale czy jego najnowsza książka o najsłynniejszej członkini rodu Windsorów również przypadła mi do gustu? Cóż, pomimo kilku wad owszem. Spodobała mi się, ale ja łykam wszystko, co ma związek z monarchią brytyjską, więc nie jestem zbyt obiektywna. Niemniej jednak biografia ta stanowi cenne źródło informacji, a to niewątpliwie jest jej największy atut.
Elżbieta II. O czym nie mówi królowa? to przekrój przez całe życie królowej, począwszy od sielskiego dzieciństwa spędzonego w złotej klatce arystokracji, poprzez pierwsze lata panowania z niewiernym mężem u boku i czasy, w których darła koty z księżną Dianą, a na współczesnych latach skończywszy. W moim odczuciu poszczególne fakty podawane były w sposób chaotyczny. Rybarczyk przeskakiwał z wątku na wątek, przez co czasami gubiłam się w jego wywodzie i musiałam wracać kilka stron wstecz, aby zrozumieć, o co mu chodzi. Autor dużo tekstu poświęcił księciu Filipowi, księżniczce Małgorzacie i księżnej Dianie. Pisał o nich przez pryzmat królowej, ukazywał ich relacje, przedstawiał życie królowej na różnych etapach jej panowania, odkrywał kolejne tajemnice - te znane i mniej znane. Najciekawszy jednak był rozdział poświęcony przemyśleniom autora na temat tego, co stanie się z monarchią brytyjską po śmierci Elżbiety II, która nie jest przecież nieśmiertelna i jej czas wkrótce się skończy. Rybarczyk przedstawia wiarygodny scenariusz: zmierzch monarchii poprzedzony kilkuletnimi rządami dziwaka Karola i panowaniem ulubieńca Wielkiej Brytanii - Williama. Nie trzeba się z nim zgadzać, ale warto poznać jego stanowisko, tym bardziej, że poparte jest bogatą dokumentacją i szerokimi badaniami.
Trochę tylko przeszkadzał mi fakt, że autor postanowił pokazywać królową głównie w negatywnym świetle. Jak każdy człowiek, także i Elżbieta II posiada swoje dziwactwa i cechy charakteru, z których niekoniecznie może być dumna, lecz w przypadku monarchini, właściwie ostatniej tak znaczącej na arenie międzynarodowej, wszystko to jest wyolbrzymiane i niekiedy podnoszone do rangi problemu. Rybarczyk w swojej biografii ukazał Elżbietę jako kobietę zdziwaczałą, upartą, złośliwą i zafiksowaną na punkcie piesków corgi i wyścigów konnych. Rzadko kiedy wspominał zaś o tym, że jest też dystyngowaną damą, w stu procentach zainteresowaną krajem, którym rządzi i traktującą swój urząd z należytą powagą i szacunkiem. Być może chciał autor ukazać królową z bardziej ludzkiej strony, lecz jednocześnie odmawiając jej ciepłych słów, nieco stracił w moich oczach.
Tak czy inaczej, biografia Elżbieta II. O czym nie mówi królowa? jest pozycją obowiązkową dla wszystkich osób, które tak jak ja kochają monarchię brytyjską i stale wzbogacają swoją wiedzę na jej temat. Nie jest to może dzieło idealne, ale bez wątpienia ciekawe, bo jak sam podtytuł wskazuje, mowa w nim głównie o tym, co nie do końca przedstawia Elżbietę II w pozytywnym świetle. Niektóre fakty były mi znane, inne były dla mnie zaskoczeniem, muszę więc przyznać, że czas poświęcony lekturze tej książki nie należał do straconych. Podsumowując, polecam Wam najnowszą pozycję Marka Rybarczyka i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Elżbieta II jest pod każdym względem fenomenalna. Została królową tylko dlatego, że jej wuj zrzekł się tronu, by poślubić swoją wieloletnią kochankę. Wyszła za księcia Filipa wskutek paskudnej intrygi tegoż samego człowieka. Swój urząd traktuje jako święty obowiązek, od którego nie ma ucieczki aż do śmierci. W 2016 roku świętuje swoje dziewięćdziesiąte urodziny! Przegoniła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04
Królowa Tearlingu, powieść autorstwa Eriki Johansen, to jedno z moich największych odkryć zeszłego roku. Nie mogłam o niej zapomnieć przez bardzo długi czas, a jej lektura była dla mnie ogromną przyjemnością. Polubiłam Kelsea i zakochałam się w Tearlingu, przez co nie mogłam wprost doczekać się drugiego tomu tej cudownej serii, czyli Inwazji na Tearling. Czy i tym razem autorka sprawiła, że zaniemówiłam z wrażenia?
W pewnym sensie tak, bowiem lektura tej książki nie dość, że zajęła mi więcej czasu niż standardowe trzy dni, to na dodatek potrzebowałam nieco więcej czasu niż zwykle na przetrawienie jej treści, nim w ogóle zabrałam się za tę recenzję. Inwazja na Tearling to dużo poważniejsza powieść od swojej poprzedniczki, która niemal całkowicie skupia się na wątku wojskowo-politycznym i tylko parokrotnie poprzetykana jest arcyciekawymi flashbackami z czasów sprzed Przeprawy i osobistym życiem Kelsea. Trzeba się mocno skoncentrować, żeby wyłapać wszystkie niunse, i choć trochę interesować się tematyką wojny, by z miejsca nie zrazić się do książki i czerpać przyjemność z jej lektury. Mi to akurat w ogóle nie przeszkadzało, ale Wy możecie się czuć zawczasu ostrzeżeni.
Kelsea Glynn, królowa Tearlingu, ponosi srogie konsekwencje swojej decyzji o tym, że za jej panowania żaden Tearlińczyk nie trafi do sąsiedniego Mortmesne w charakterze niewolnika. Szkarłatna Królowa nie lubi, gdy ktoś się jej sprzeciwia, w związku z czym postanawia podbić królestwo pod rządami krnąbrnej dziewczyny, żeby dać jej porządną nauczkę, a przy okazji odebrać jej magiczne szafiry. Kelsea i jej przyjaciele mają niewiele czasu, by wymyślić plan, dzięki któremu powstrzymają wrogą inwazję. Młoda władczyni szuka odpowiedzi w przeszłości, jednocześnie starając się słuchać rad Buławy, dla którego liczy się tylko tu i teraz. Oboje pewni są jednego: jeśli wojska Mortmesne przedrą się za bramy Nowego Londynu, cały Tearling będzie zgubiony.
Nie do wiary, że Erika Johansen jest debiutantką, a Inwazja na Tearling to jej druga powieść. Przecież ona pisze po mistrzowsku! Jej styl jest dojrzały, podobnie jak sposób, w jaki prowadzi fabułę i narrację. Jej książki cechują się złożonością i wielowątkowością - daleko im do typowych powieści fantastycznych dla młodzieży. Widać, że to przemyślane, rozbudowane i dopracowane dzieła, które wymagają od czytelników większego zaangażowania, co mi osobiście bardzo się podoba, a je same przybliża bardziej do prozy Martin i podobnych mu pisarzy.
Największym atutem Inwazji na Tearling jest wątek Lily Mayhew. Poznajemy ją dzięki wspomnieniom, które za sprawą magii szafirów nawiedzają Kelsea tuż przed atakiem Mortmesne. Dzięki tym flashbackom królowa ma nadzieję poznać sposób na pokonanie Szkarłatnej Królowej, lecz jest również ciekawa jak wyglądały czasy przed Przeprawą. Muszę przyznać, że ten wątek totalnie mnie zafascynował i niecierpliwie wyczekiwałam momentów, w których akcja przeskakiwała do Lily. W ten sposób udało mi się poznać parę faktów o czasach poprzedzających właściwą fabułę. Z przyjemnością mogę potwierdzić, że autorka w pełni zaspokoiła moją ciekawość, zatem jeśli i Was ciekawiło co się stało, że świat cofnął się do średniowiecza, w tej książce znajdziecie wszystkie odpowiedzi.
Nadal jestem też pod wrażeniem kreacji bohaterów. W tej książce jest ich wielu, ale autorka tak operuje słowem, że każda postać jest przedstawiona dokładnie i nie sposób pomylić jednej z drugą. Wszyscy bohaterowie mają zestaw swoich indywidualnych cech charakteru i doprawdy nie umiem wyjść z podziwu, że Erice Johansen udało się tak nakreślić ich portrety, że bez problemu ich zapamiętałam. Uwielbiam Kelsea i Buławę, ale na swój sposób fascynuje mnie też Szkarłatna Królowa. Nie mogę nie wspomnieć o Lily, którą polubiłam już na samym początku i głównie dzięki jej wątkowi czytałam powieść z aż takim podekscytowaniem. Podsumowując, pod tym względem autorka również wykonała kawał dobrej roboty. W sumie i tak się tego po niej spodziewałam.
Nie potrafię powiedzieć złego słowa o tej książce. Irytowało mnie w niej chyba tylko to, że w polskim tłumaczeniu nie odmienia się imienia głównej bohaterki. Cała reszta to uczta dla wyobraźni i naprawdę wspaniała lektura. Erika Johansen po raz kolejny udowodniła, że potrafi pisać na bardzo wysokim poziomie. Inwazja na Tearling to świetna powieść i jeśli do tej pory nie czytaliście pierwszego tomu, koniecznie to nadróbcie, bo warto!
Królowa Tearlingu, powieść autorstwa Eriki Johansen, to jedno z moich największych odkryć zeszłego roku. Nie mogłam o niej zapomnieć przez bardzo długi czas, a jej lektura była dla mnie ogromną przyjemnością. Polubiłam Kelsea i zakochałam się w Tearlingu, przez co nie mogłam wprost doczekać się drugiego tomu tej cudownej serii, czyli Inwazji na Tearling. Czy i tym razem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03
Mimo że za sprawą Kingi z Zapisanych Marginesów wiedziałam, że z powieścią Serce ze szkła warto się zapoznać, lektura tej książki jakoś mnie omijała. Całe szczęście, że na rynku pojawił się niedawno drugi tom serii autorstwa Kathrin Lange, ponieważ dzięki temu miałam okazję przeczytać pierwszą jej część. Ludzie, zakochałam się!
Juli Wagner planowała Sylwestra w gronie najbliższych przyjaciół, lecz w ostatniej chwili została zmuszona przez swojego ojca - znanego pisarza - do porzucenia udanej zabawy na rzecz wyjazdu na wyspę Martha's Vineyard. Miała tam dotrzymać towarzystwa Davidowi Bellowi, pogrążonemu w depresji synowi wydawcy książek jej ojca. Początkowo zadanie niezbyt jej się podobało, ale z czasem zaczęła zakochiwać się w tym gburowatym chłopaku, który dopiero co stracił swoją narzeczoną. Jednocześnie na wyspie zaczęły dziać się dziwne rzeczy: szepty, sny, wypadki. Wszystko wskazywało na to, że w Sorrow działała złowroga siła. Czy w posiadłości pojawił się duch?
Serce ze szkła Kathrin Lange to powieść, do napisania której zainspirowała autorkę Rebeka Daphne du Maurier. Cóż, jeśli dzięki inspiracji tą nieznaną mi do tej pory książką powstała tak fajna historia, to nie pozostaje mi nic innego jak przeczytać także i ją, tym bardziej, że to klasyka! Jeśli chodzi o dzieło Lange, to z jednej strony jest to typowy romans młodzieżowy, a z drugiej wciągający thriller, któremu nie potrafię nic zarzucić. Szczerze mówiąc, jestem totalnie zaskoczona, że do tego stopnia nieoryginalny pomysł na fabułę przerodził się w tak fascynującą historię. Nie spodziwałam się, że książka ta zrobi na mnie aż tak duże wrażenie, a jednak z powodzeniem mogę postawić ją na półce ze swoimi ulubionymi lekturami. Takie niespodzianki lubię i mam nadzieję, że Wy też!
Lektura Serca ze szkła dostarczyła mi dreszczyku emocji, którego tak bardzo oczekuję po fajnych i wartych uwagi książkach. Tradycyjnie, w miarę rozwoju fabuły i relacji głównych bohaterów, coraz bardziej angażowałam się w ich historię miłosną. Kibicowałam im z całego serca, ponieważ widziałam, że jest to trudna, wymagająca dużych poświęceń miłość, naprawdę piękna i trwała. Nic nie poradzę - lubię skomplikowane związki. Jakby tego było mi mało, wciągnęłam się też w tę sensacyjną stronę fabuły, razem z Juliane próbując rozwikłać zagadkę dziwnych wydarzeń, w których brała udział z Davidem. Mimo że ostatecznie powieść okazała się totalnie niefantastyczna, a rozwiązanie tajemnicy ducha okazało się banalne, to jednak jestem zadowolona z lektury. Była na tyle ciekawa, że z przyjemnością sięgnęłam po kontynuację i powiem Wam, że jej finał to dopiero jazda bez trzymanki!
Główni bohaterowie powieści, Juliane i David, to sympatyczni młodzi ludzie, których łatwo sobie wyobraziłam. Mimo że młody Bell od samego początku zachowywał się jak gbur, ja gdzieś po tą warstwą bólu i poczucia winy widziałam wrażliwego chłopaka, który rozpaczliwie pragnie miłości i akceptacji. Z kolei Juli okazała się mądrą, uczuciową dziewczyną, z którą chętnie bym się zaprzyjaźniła. Cieszę się więc przeogromnie, że Kathrin Lange wykreowała bohaterów z krwi i kości, z którymi można się utożsamić i którzy nie działają mi na nerwy.
Serce ze szkła Kathrin Lange to zaskakująco dobra powieść, którą bez wahania mogę Wam polecić. W jej wnętrzu kryje się naprawdę wciagająca fabuła, od której ciężko się oderwać, mimo że w dużej mierze jest to po prostu kolejne romansidło dla młodzieży. Przyznacie jednak, że jeśli książkę czyta się z wypiekami na twarzy, to coś w niej musi być, prawda? A tak właśnie było, gdy czytałam Serce ze szkła. Polecam Wam tę powieść z całego serca!
Serce ze szkła (Serce ze szkła #1), Kathrin Lange, Muza 2015, s. 448.
Mimo że za sprawą Kingi z Zapisanych Marginesów wiedziałam, że z powieścią Serce ze szkła warto się zapoznać, lektura tej książki jakoś mnie omijała. Całe szczęście, że na rynku pojawił się niedawno drugi tom serii autorstwa Kathrin Lange, ponieważ dzięki temu miałam okazję przeczytać pierwszą jej część. Ludzie, zakochałam się!
Juli Wagner planowała Sylwestra w gronie...
2016-03
Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w dużym domu w jednym z większych amerykańskich miast. Czas mija Wam na nauce, spotkaniach ze znajomymi i zakupach. Przychodzi taki dzień, w którym wszystko to tracicie: Wasz brat zapada na dziwną chorobę, rodzice wywożą Was na odludzie, a Wy usychacie z nudów bez dostępu do internetu i z dala od znajomych. Tak wyglądało życie Tessy Holloway, bohaterki powieści Ogień i woda Victorii Scott, przed otrzymaniem zaproszenia do udziału w tajemniczym Piekielnym Wyścigu, z którego postanowiła skorzystać.
Dalej jest już tylko ciekawiej. Tessa decyduje się wziąć udział w wyścigu wbrew woli rodziców, bo dowiaduje się, że nagrodą jest lek na każdą chorobę świata. W takiej sytuacji nie dziwię się, że postanowiła zaryzykować - wszak życie jej brata jest dla niej najważniejsze. Wkrótce potem dziewczyna zdobywa tajemnicze jajo pandory, po czym rozpoczyna pierwszy etap Piekielnego Wyścigu: dżunglę. Oprócz niego czekają na nią pustynia, woda i góry... Jak to bywa w tego typu rywalizacjach, uczestnicy szybko zawiązują sojusze. Tessa nie jest gorsza od reszty i również zdobywa przyjaciół na czas wyścigu. Wśród nich jest Guy, przystojny chłopak, który może zagrozić jej misji...
Ogień i woda to książka, której brakowało mi na rynku powieści młodzieżowych. Jest to, o dziwo, przygodówka z elementami romansu, co mnie osobiście z miejsca do niej przekonało. Dynamiczna akcja, świetnie wykreowany, różnorodny świat przedstawiony, a także bohaterowie, których kocha się lub nienawidzi... To wszystko sprawia, że stawiam Ogień i wodę wśród swoich ulubionych lektur. Fabuła była dla mnie interesująca i wciągnęła mnie już na samym początku. Potem nie mogłam się oderwać od lektury, chłonąc wrażenia jak gąbka. W dziele Victorii Scott bardzo spodobało mi się też prozwierzęce podejście Tessy do pandor, genetycznie zmodyfikowanych istot, których zadaniem było chronić uczestników Piekielnego Wyścigu. Niezwykła więź głównej bohaterki z jej liskiem Madoxem, a później i innymi stworzeniami, była nie tylko świetnym elementem fabuły, ale i czynnikiem, który mnie rozczulał i sprawiał, że zachwycałam się lekturą i czytałam ją, pragnąc, by nigdy się nie skończyła.
Victoria Scott miała naprawdę świetny pomysł na fabułę. Troszkę wprawdzie ściągnęła go ze słynnych Igrzysk Śmierci, ale dodała do niego element wyróżniający: pandory. Przyznaję, że ten wątek zdecydowanie najbardziej mnie poruszył i zrobił na mnie największe wrażenie. Praktycznie każda scena z udziałem Tessy i Madoxa totalnie mnie rozczulała i w pewnym momencie pomyślałam nawet: Kurcze, sama chętnie bym miała taką pandorę!
Jeśli chodzi o wątek miłosny, to jest on dobrze wyważony. Inaczej mówiąc, nie dominuje, a jeśli już się pojawia, to jest przyjemny w odbiorze. Perypetie miłosne Tessy schodzą zresztą na drugi plan, gdy weźmie się pod uwagę całą grupę uczestników wyścigu. Autorce udało się wykreować kilka naprawdę świetnych postaci, dzięki czemu czytanie o ich losach było ciekawe. I co dla mnie najważniejsze, dobrze przedstawieni bohaterowie wpływali na moje emocje, sprawiając, że autentycznie się nimi przejmowałam, dopingowałam im, przeżywałam razem z nimi wszystkie wzloty i upadki. Uważam, że Victoria Scott naprawdę się postarała, tworząc osobowości Tessy, Guya, czy innych uczestników Piekielnego Wyścigu. Jest to jeden z wielu plusów tej lektury.
Ogień i woda to kawał świetnej powieści młodzieżowej, którą szczerze Wam polecam. Jest to oryginalna historia, w której wiele się dzieje, a wartości wyznawane przez główną bohaterkę są godne szacunku i naśladowania. Tak naprawdę jest to bardzo mądra powieść i zdecydowanie nie należy do grona typowych zapychaczy czasu. Warto go jej poświęcić i przekonać się na własne oczy, dlaczego aż tak bardzo przypadła mi do gustu.
Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w dużym domu w jednym z większych amerykańskich miast. Czas mija Wam na nauce, spotkaniach ze znajomymi i zakupach. Przychodzi taki dzień, w którym wszystko to tracicie: Wasz brat zapada na dziwną chorobę, rodzice wywożą Was na odludzie, a Wy usychacie z nudów bez dostępu do internetu i z dala od znajomych. Tak wyglądało życie Tessy Holloway,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11
Soman Chainani, dzięki swojej bezgranicznej miłości do baśni, oczarował mnie powieścią Akademia Dobra i Zła. Z miejsca zakochałam się w jego bajkowej, choć chwilami mrocznej wizji szkoły dla książąt, księżniczek, wiedźm i czarowników. Przypominała mi ona Hogwart za czasów, gdy Harry, Ron i Hermiona uczyli się swoich pierwszych zaklęć. Po ukończeniu powieści i nieustających zachwytach wiedziałam, że koniecznie muszę przeczytać kolejny tom, czyli właśnie Świat bez książąt. Poniżej dzielę się z Wami swoimi wrażeniami z jego lektury.
Sofia i Agata opuściły Akademię Dobra i Zła, by z dala od magii i dawnych koleżanek przeżywać własne Długo i Szczęśliwie. Ale wystarczyło jedno nieopatrzne życzenie jednej z nich, by magiczny koszmar na nowo powrócił, i to w o wiele gorszej postaci niż przedtem. Ośmieszeni przez Agatę chłopcy stali się wrogami dziewczynek, przez co wielka wojna wisiała na włosku, a dwie przyjaciółki trafiły w sam jej środek. Czy wyjdą z niej cało?
Jeśli miałabym porównać obie książki Somana Chainaniego, uznałabym, że pierwszy tom był nieco spokojniejszy i zdecydowanie bardziej wyważony od drugiego. W Świecie bez książąt nie ma już typowych dla Akademii Dobra i Zła opisów poszczególnych lekcji, które spowalniały tempo akcji, jest za to dynamizm, który popycha fabułę do przodu i czyni ją dużo bardziej ekscytującą. Dzięki temu lektura w ogóle nie nuży i robi lepsze wrażenie, chociaż przyznam, że mnie fascynowałyby nawet i te opisy, które wielu z Was uznało za nudne, podczas gdy mi wydawały się niesamowicie ciekawe. Rozumiem jednak, że tym razem autor postanowił dać z fabułą czadu i zafundować czytelnikom istny rollercoaster. Uważam, że serii wyszło to zdecydowanie na plus!
Po lekturze Świata bez książąt jestem pod wrażeniem tego, jak Soman Chainani przekształcił zwykłe i w sumie oklepane już baśnie w coś tak niesamowitego. Jego odświeżona wizja znanych nam z dzieciństwa historii budzi we mnie dziecko, i to takie naprawdę zadowolone, bo nie dość, że całość jest ciekawie przedstawiona, to na dodatek wywołuje we mnie szereg miłych wspomień, a to bardzo sobie cenię. Ponadto na każdej stronie powieści widać, że autor uwielbia to, o czym pisze, a taka miłość do tematu jest dziś na wagę złota. Warto też dodać, że nie są to jedynie odgrzewane kotlety, a własna, autorska wersja wydarzeń, wzbogacona o parę genialnych rozwiązań fabularnych, dzięki którym wielokrotnie głośno wyrażałam swój zachwyt, pozostając pod ogromnym wrażeniem talentu i zaangażowania Chainaniego. Takie książki lubię i chcę Wam z całego serca polecać!
Sięgając po powieści Akademia Dobra i Zła oraz Świat bez książąt, musicie liczyć się z tym, że jest to literatura dedykowana młodemu czytelnikowi. Zapewne będziecie czasem narzekać na infantylność i dziecinne zachowanie niektórych bohaterów, ale jednocześnie mogę się założyć, że będziecie pod wrażeniem dojrzałości Agaty i Sofii, jak i samej historii. Pamiętajcie też, że w książkach Chainaniego zawsze kryje się jakieś przesłanie, a to sprawia, że nie ma znaczenia do kogo adresowany jest tekst, bo każdy znajdzie w nim coś dla siebie.
Świat bez książąt to godna kontynuacja i kolejna świetna przygoda pełna magii i tajemnic. Bez wątpienia warto się z nią zapoznać, zwłaszcza jeśli podobał Wam się pierwszy tom. Soman Chainani sprostał moim oczekiwaniom i nie pozwolił, by jego proza straciła na jakości. Jestem niesłychanie zadowolona z lektury tej powieści i nie mogę się doczekać ostatniego tomu, czyli Długo i Szczęśliwie. Bardzo się cieszę, że już wkrótce po niego sięgnę!
Soman Chainani, dzięki swojej bezgranicznej miłości do baśni, oczarował mnie powieścią Akademia Dobra i Zła. Z miejsca zakochałam się w jego bajkowej, choć chwilami mrocznej wizji szkoły dla książąt, księżniczek, wiedźm i czarowników. Przypominała mi ona Hogwart za czasów, gdy Harry, Ron i Hermiona uczyli się swoich pierwszych zaklęć. Po ukończeniu powieści i nieustających...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05
Po udanej lekturze Sabriel i Lirael, nikt nie musiał mnie namawiać do zapoznania się z ostatnim tomem trylogii autorstwa Gartha Nixa. Abhorsen, bo właśnie o tej książce mowa, stanowi doskonałe zakończenie historii Lirael i Sametha, którzy stanęli do walki ze Złem, nie mając praktycznie żadnej nadziei na wygraną. Jednocześnie jest najmocniejszym ogniwem całej serii, głównie za sprawą dynamicznego tempa akcji, które narzucił fabule autor. Poniżej możecie zapoznać się z moją opinią na temat tego dzieła.
Zasiadając do lektury Abhorsena, czytelnik nie ma właściwie czasu, by na spokojnie i bez pośpiechu wniknąć do świata Starego Królestwa, ponieważ akcja powieści rozpoczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z końcowych stronic Lirael. Młoda Clayra dowiaduje się kilku ciekawych faktów z jej przeszłości i jednocześnie poznaje swoje przeznaczenie. Mimo że Lirael przez całe życie marzyła o tym, by otrzymać dar Widzenia, los przypisał jej rolę następczyni Abhorsena. Musi stanąć do walki z groźnym nekromantą Hedge'm, który chce wyzwolić Orannisa zwanego Niszczycielem. Do pomocy ma Sametha, który postanowił zostać Budowniczym, wyzbywszy się wreszcie wrażenia, że zawodzi matkę, a także niezawodny duet - Podłe Psisko i Moggeta. Czy bohaterowie poradzą sobie z nieustannie piętrzącymi się przed nimi kłopotami i uratują świat przed totalną zagładą?
Tak jak się spodziewałam, trzeci tom trylogii Gartha Nixa jest w zasadzie kwintesencją historii, którą chciał nam opowiedzieć. Powieść Sabriel, choć niezwykle emocjonująca, była jedynie zapowiedzią wydarzeń rozgrywających się w Starym Królestwie, Lirael stanowiła wstęp do właściwej opowieści, a Abhorsen? To już przepełniony akcją i dramatyzmem finał starcia Dobra ze Złem, którego absolutnie nie mogłam się doczekać od momentu, w którym zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo pokochałam świat wykreowany przez autora. Fabuła gna do przodu bez przystanków, a opisy są znikome w porównaniu z tym, co oferował drugi tom. Jeśli tylko ktoś lubi dużo akcji, na pewno będzie zadowolony z lektury. Tym bardziej dlatego, że Garth Nix ma doskonały styl i potrafi przyciągnąć uwagę odbiorcy. Myślę, że niejeden miłośnik fantasy będzie zaskoczony ilością jego pomysłów.
Dużą zaletą Abhorsena jest brak wątku miłosnego. Pomijając fakt, że byłby on raczej niemożliwy w przypadku Lirael i Sametha, cieszę się, że autor woli się skupić na walce dwóch sił, dopracowując fabułę z godnym podziwu pietyzmem. Brak tego typu rozpraszaczy sprawia, że powieść czyta się z prawdziwą przyjemnością. Jeśli dodać do tego doskonałą kreację bohaterów, w tym dwójki spersonifikowanych zwierząt - Podłego Psiska i Moggeta, to naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Jest to po prostu doskonałe zwieńczenie równie doskonałej trylogii.
Widowiskowy popis magii Kodeksu i nekromancji, epickie przygody pełne niebezpieczeństw, odwieczny konflikt Dobra i Zła - oto, czego można spodziewać się po Abhorsenie. Poprzednie tomy serii bardzo mi się podobały, ale trzeci przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i godnie zakończył moją przygodę z prozą Gartha Nixa. Jedno jest pewne: będzie mi brakowało tych bohaterów, a także Starego Królestwa i magii. Cieszę się, że jeszcze na chwilę powrócę do tego świata za sprawą Clariel, czyli prequela do trylogii. Wam zaś polecam wszystkie cztery książki - są naprawdę warte uwagi i każdej godziny spędzonej na ich lekturze!
Po udanej lekturze Sabriel i Lirael, nikt nie musiał mnie namawiać do zapoznania się z ostatnim tomem trylogii autorstwa Gartha Nixa. Abhorsen, bo właśnie o tej książce mowa, stanowi doskonałe zakończenie historii Lirael i Sametha, którzy stanęli do walki ze Złem, nie mając praktycznie żadnej nadziei na wygraną. Jednocześnie jest najmocniejszym ogniwem całej serii, głównie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09
Pamiętam jeszcze czasy, w których seria Szklany tron opowiadała o zabójczyni, która pragnęła odzyskać wolność i niezależność... Tak, to było aż dwie książki temu. Nadszedł jednak czas, żeby raz na zawsze pożegnać się z tą tematyką i przeskoczyć na wyższe obroty. Dziedzictwo ognia Sarah J. Maas opowiada bowiem o spuściźnie Aelin Ashryver Galathynius, zaginionej królowej Terrasenu, która włada potężną magią i zamierza wyzwolić Adarlan spod jarzma tyranicznego króla. Czy może być coś jeszcze lepszego? Tak - Rowan. Ale o nim za chwilę.
Zakładam, że osoby czytające tę recenzję mają lekturę poprzednich tomów za sobą. W związku z tym nie mam żadnych oporów przed zdradzaniem faktów, które z nich pochodzą. Jeśli nie chcecie ich poznawać, ponieważ nie przeczytaliście jeszcze Szklanego tronu lub Korony w mroku, tam u góry, po prawej stronie, jest taki czerwony krzyżyk, który w mig rozwiąże Wasz problem z niechcianymi spoilerami. I wszyscy będą zadowoleni!
Fabuła Dziedzictwa ognia rozpoczyna się w jakiś czas po wydarzeniach ukazanych w finale Korony w mroku. Po męczącej podróży zabójczyni trafia do Wendlyn, gdzie spotyka się z Maeve, władczynią Fae, od której pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o Kluczach Wyrda. Niestety, królowa odmawia pomocy, której udzieli jej wtedy, gdy na to zasłuży. Aby do tego doszło, Aelin musi opanować magię, której uczyć jej będzie książę Rowany Biały Cierń.
Teoretycznie trzeci tom to powieść, w której to Sarah J. Maas pozwala nabrać Celaenie oddechu. Teoretycznie. Na pierwszy rzut oka można uznać, że pisanie o treningu, a od czasu do czasu o tym, co dzieje się na dworze w Adarlanie, to raczej kiepski pomysł na fabułę i generalnie nuda na stu kółkach. Ale w rzeczywistości Dziedzictwo ognia wymiata - zarówno pod względem prezentowanych wydarzeń, jak i przełomowego momentu życia Aelin. I wierzcie mi, nie ma w tym ani krztyny przesadyzmu! To, co dzieje się w tej części, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, bo znalazłam w niej wszystko, czego potrzebuję, bym książki nie czytała, lecz ją przeżywała.
Na pierwszy ogień idzie metamorfoza Celaeny. Słowo daję, myślałam, że jej natura nie może już ulec zmianie. Tymczasem w Dziedzictwie ognia zabójczyni nadal dysponuje potężnym arsenałem w postaci sarkazmu, dąsa się i denerwuje wszystkich wokół, lecz jednocześnie posiada ogromne - dużo większe niż wcześniej - pokłady empatii i oddania. Jest wierna swojemu ludowi, swoim przyjaciołom, swoim ideałom. I wszystko to w zwielokrotnieniu! Mimo że momentami nie rozumiem jej zachowania lub dochodzę do wniosku, że mogła ugryźć się w język, i tak z tomu na tom, ze strony na stronę, lubię ją coraz bardziej. Właśnie takie powinny być kobiece bohaterki - z jednej strony silne i niezależne, z drugiej kruche i łaknące czyjejś bliskości, aby poczuć się bezpiecznie.
Jeśli już jesteśmy przy Aelin, to warto wspomnieć o tym jak postrzega własne dziedzictwo. Przede wszystkim, choć jest zaginioną przed laty królową Terrasenu, wcale nie kwapi się do tego, by objąć władzę. Wręcz przed nią ucieka. Podobnie wygląda sprawa z magią. Zabójczyni nie jest gotowa, by w pełni przyjąć i zaakceptować dar, który przekazali jej we krwi przodkowie. Dziedzictwo ognia prezentuje wewnętrzną walkę dziewczyny z samą sobą - jej wątpliwości i obawy z tym związane. Odpowiedź na pytanie, czy Celaena zaakceptuje w końcu to, kim jest i jaką mocą dysponuje, znajduje się na kartach tej wspaniałej powieści.
Pora na wisienkę na torcie, czyli Rowana. Jak na wojownika Fae przystało, jest raczej sztywny i nieprzyjemny w obyciu, a na dodatek można łatwo dostrzec, że doznał w życiu jakiejś krzywdy. Na domiar złego łączy go z Maeve przysięga krwi, co nie podoba się Celaenie. Jak to w tego typu książkach bywa, bohaterowie drą ze sobą koty. Rowan bez mrugnięcia okiem okłada Aelin na treningach, a ona odwdzięcza mu się wyzwiskami lub też gromami ciskanymi z oczu. Czy z tego może wyniknąć coś dobrego? Owszem - najlepszy pairing w historii literatury. Nie zrozumcie mnie źle - między nimi do niczego nie dochodzi. Do niczego. Jednak wraz z upływem czasu oboje zmieniają swoje podejście i stają się dla siebie kimś szczególnym, przysłowiową bratnią duszą. Nie mam pojęcia co z tego wyniknie, ale jestem podobno jedną z nielicznych osób, które wietrzą w ich wątku coś więcej niż tylko przyjaźń. I jest mi z tym cholernie dobrze, bo wreszcie czuję, że mam w czymś całkowitą rację!
Co jeszcze mogę dodać do długiej listy zalet Dziedzictwa ognia? Na pewno to, że w tekście w końcu pojawiają się retrospekcje z dzieciństwa Aelin. Nareszcie miałam okazję zobaczyć oczami wyobraźni to, jakim była dzieckiem, dorastając w królewskiej rodzinie. Co jeszcze? Totalnie zaskakujące wątki Aediona, kuzyna zabójczyni i zarazem szpiega w armii króla, oraz Manon, wiedźmy z klanu Czarnodziobych, która uczy się latać na wywernie, aby po ukończonych próbach zasilić szeregi wroga. Do tego warto jeszcze dodać wątek Chaola i Doriana, który nie jest może jakiś szczególnie porywający, ale za to pięknie zamykający całość fabuły i dający nadzieję na coś lepszego.
I na sam koniec to, z czego słynie Sarah J. Maas: totalna masakra i sztylet prosto w serce. Jeśli do tej pory nie mieliście tak, że czytacie coś w kompletnej euforii, a chwilę potem zalewacie się łzami, to trzeci tom przygód Celaeny dostarczy Wam takich właśnie wrażeń. Serio, czytając finał Dziedzictwa ognia piszczałam z zachwytu nad ostatnimi scenami Aelin i Rowana, a zaraz potem płakałam jak bóbr, czytając o tym, co spotkało Doriana. Muszę przyznać, że autorka ma jaja, pisząc w sposób kojarzącym się z pewnym pisarzem, którzy szczególnie upodobał sobie uśmiercanie ważnych postaci... Dodam, że nawet mi się to podoba, bo lepsze takie emocje od ich braku. Mam nadzieję, że macie podobnie, bo coś mi się wydaje, że z tomu na tom będzie coraz ciekawiej.
Czy teraz już rozumiecie dlaczego Dziedzictwo ognia jest tak dobrą powieścią? To historia, która totalnie porywa i przenosi do świata, w którym wszystko jest możliwe. To opowieść o wielkim poświęceniu i oddaniu, nawet za cenę własnego życia. To dzieło, które rozrywa serce na milion kawałeczków i pozostawia w permanentnym stanie oczekiwania na kolejną część. Jak dla mnie - jedna z najlepszych książek tego roku. O ile nie najlepsza...
Pamiętam jeszcze czasy, w których seria Szklany tron opowiadała o zabójczyni, która pragnęła odzyskać wolność i niezależność... Tak, to było aż dwie książki temu. Nadszedł jednak czas, żeby raz na zawsze pożegnać się z tą tematyką i przeskoczyć na wyższe obroty. Dziedzictwo ognia Sarah J. Maas opowiada bowiem o spuściźnie Aelin Ashryver Galathynius, zaginionej królowej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07
Szklany tron zapamiętałam jako interesującą książkę, której kontynuację chętnie poznam w bliżej nieokreślonej przyszłości. Musicie wiedzieć, że pisząc recenzję drugiego tomu, znam już treść trzeciego i jestem w trakcie czytania czwartego. Śmiać mi się chce, bo uważałam, że jest to dobra opowieść - i nic poza tym. Tymczasem zarówno Korona w mroku, jak i pozostałe książki z serii dobitnie udowadniają, że historia Celaeny to jeden z najlepszych, doskonale przemyślanych i napisanych, współczesnych cyklów młodzieżowych.
Zacznijmy od tego, że Celaena wygrała turniej i została Królewską Obrończynią. Zaczęła wieść dostatnie życie, zaprzyjaźniła się z Dorianem i Chaolem, mogła sobie pozwolić na odrobinę luksusu, jednak nadal była na posyłki króla, a to krnąbrnej, charakternej dziewczynie było wybitnie nie w smak. Dlatego też zaczęła knuć za plecami monarchy, stając się kobietą o podwójnej tożsamości. Kto by pomyślał, że w istocie taka jest prawda?
Korona w mroku jest jak Szklany tron pomnożony razy dwa. Więcej akcji, więcej miłości, więcej wszystkiego. A do tego powoli wyłaniająca się z mroku niezwykle smutna historia tragicznej przeszłości Celaeny. To tylko wybrane elementy powieści, które sprawiły, że stałam się jej zagorzałą fanką. Dzięki Koronie w mroku jeszcze bardziej polubiłam zabójczynię - a zważywszy na to, że mam za sobą lekturę kolejnego tomu, stwierdziłam, że powinnam - tak jak kiedyś Zgredek - wyprasować sobie ręce gorącym żelazkiem za nazwanie jej Mary Sue. Jak mogłam!? Celaena to pełna sprzeczności, zadziorna i przemądrzała dziewczyna, która potrafi porządnie skopać tyłek tym, co na to zasługują, jak i zaskoczyć czytelnika miłością do książek i rzadko spotykaną wrażliwością. Jest to zarazem krwawa zabójczyni, jak i lojalna, zatroskana kobieta, która zrobi wszystko dla swoich pobratymców i przyjaciół. Po prostu ideał, którego losy śledzi się z niezakłamanym podziwem i żarliwością!
Są zarzuty, że po wygraniu turnieju z Celaeny zrobiły się ciepłe kluchy. W pewnym sensie to prawda. Chwilowo dla Królewskiej Obrończyni przestały się liczyć niebezpieczeństwa, z którymi dawniej często miała do czynienia, bo wreszcie mogła rozsiąść się wygodnie w bibliotece i w spokoju czytać, a także oddawać się typowo babskim rozrywkom takim jak kupowanie sukien, chodzenie na bale, czy też miłostki z najprzystojniejszymi mężczyznami w zamku. Nic dziwnego, że zmiękła! Ale w międzyczasie tyle zaczęło się dziać, że oskarżanie jej o to wydaje się śmieszne. Akcja nabiera rozpędu, pojawiają się kolejne fakty na temat zniewolenia Adarlanu, powoli krystalizuje się nasza wiedza o tym, kim w rzeczywistości jest główna bohaterka... Dla mnie, osoby bezgranicznie wielbiącej postać Celaeny, jej dwoista natura to nic nadzwyczajnego, co więcej - lubię to w niej i akceptuję, zatem wszelkich zarzutów w tym temacie nie podzielam i stanowczo się im przeciwstawiam.
I teraz najciekawsza rzecz, czyli wątek miłosny. Trochę mi siebie żal, bo w pierwszej części gotowa byłam dać się pokroić za to, by Celaena była z Dorianem. Po skończeniu Korony w mroku zmieniłam zdanie i byłam święcie przekonana, że nie ma nic lepszego niż związek z Chaolem. Jakże byłam głupia! Wszem i wobec ogłaszam, że obaj panowie nie dorastają do pięt bohaterowi Dziedzictwa ognia! Ponadto, oficjalnie obwołuję się jego największą fanką i z góry uprzedzam, że wszelkie argumenty przemawiające za tym, że pomiędzy nim a zabójczynią nie ma żadnej chemii, w ogóle do mnie nie docierają! Dodatkowo, wszelkie dyskusje na temat Doriana i Chaola również przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Przekonacie się o tym po lekturze trzeciego tomu. Niemniej jednak wiedzcie, że pod względem miłosnym w Koronie w mroku wiele się dzieje i zadowoleni będą ci, którzy lubią sobie o tym poczytać, by razem z bohaterem przeżywać miłosne uniesienia.
Sarah J. Maas to prawdziwy geniusz! Czytając Szklany tron, w życiu bym się nie domyśliła, że z czasem seria jej autorstwa urośnie w moich oczach do rangi wyśmienitej uczty dla wyobraźni. Korona w mroku to absolutnie wciągajaca, znakomita powieść - i jednocześnie zaledwie zalążek tego, na co stać autorkę. Każdy kolejny tom jest lepszy od poprzedniego i nie należy się dziwić, że wraz z postępem historii Celaeny pojawia się coraz więcej niekontrolowanych pisków radości, a zachwytom praktycznie nie ma końca. Nawet nie widzę sensu w tym, by Wam tę serię polecać. Wy ją po prostu musicie przeczytać! Gwarantuję, że będziecie wniebowzięci!
Szklany tron zapamiętałam jako interesującą książkę, której kontynuację chętnie poznam w bliżej nieokreślonej przyszłości. Musicie wiedzieć, że pisząc recenzję drugiego tomu, znam już treść trzeciego i jestem w trakcie czytania czwartego. Śmiać mi się chce, bo uważałam, że jest to dobra opowieść - i nic poza tym. Tymczasem zarówno Korona w mroku, jak i pozostałe książki z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09
Myślałam, że już niczym mnie nie zaskoczy. Mówiłam tak przed premierą powieści Fortun i namiętności, która okazała się dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Teraz sytuacja się powtórzyła. Sądziłam, że powieść Kalendarze będzie kolejną z rzędu przyjemną lekturą - i nic poza tym. Tymczasem najnowsze dzieło Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, choć niezbyt obszerne i znacznie odbiegające od zwyczajowo podejmowanej przez autorkę tematyki, przebiło wszystko inne, co dotychczas stworzyła - a to samo w sobie stanowi ewenement. Majstersztyk!
Jakie jest Wasze najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa? Potraficie odtworzyć sobie w pamięci tę sytuację, raz jeszcze poczuć emocje, które Wam wówczas towarzyszyły? Przyznaję się bez bicia, że pierwszą rzeczą, którą pamiętam na pewno, jest zerówka. Czasów sprzed tego okresu mojego życia nie pamiętam wcale i bazuję jedynie na opowieściach bliskich. Kalendarze to powieść właśnie o wspomnieniach z dzieciństwa. Nie byle jakich, bo osobistych dla samej autorki. Rzekłabym nawet, że jest to jej sfabularyzowana autobiografia i niezwykle intymna historia, która powstawała przez dwa lata z prozaicznej potrzeby zachowania w pamięci najpiękniejszych chwil z życia pisarki. W efekcie otrzymujemy niezwykle wzruszającą i bardzo mądrą lekturę.
Narracja w Kalendarzach prowadzona jest na przemian z dwóch punktów widzenia. Połowę rozdziałów stanowi historia dziewczynki, która spędza wakacje u babci na wsi, lecz na co dzień żyje w warszawskim blokowisku. Pozostałe prezentują historię dorosłej już autorki, która rozprawia o istocie wspomnień w momencie, gdy dwaj jej synowie opuszczają rodzinny dom. Z pozoru proste zadanie okazuje się sprawiać pisarce niemałe kłopoty - trzeba sobie wszystko przypomnieć, skonfrontować ze wspomnieniami bliskich... Niektóre wydarzenia zacierają się w pamięci, innych nie możemy przypomnieć sobie wcale... Tym samym spisanie własnej historii staje się nie lada przeprawą, ale w przypadku Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk - jakże satysfakcjonującą i udaną!
Kalendarze to książka, która ma jedną, niezwykle istotną cechę: jest niebywale mądra. Gdybym miała zaznaczać sobie zakładkami indeksującymi wszystkie wartościowe cytaty, szybko by mi ich zabrakło. I to wcale nie jest tak, że Gutowska-Adamczyk usiłuje zostać polskim Paulo Coehlo w spódnicy - jej przemyślenia są naprawdę mądre i godne zapamiętania i z pewnością nie stanowią pseudofilozoficznego bełkotu, który charakteryzuje autora Bridy. Mnie osobiście autorka skłoniła do refleksji, a także spisywania swoich myśli i uczuć w pamiętniku. Fajnie będzie za kilkanaście lat powrócić do tych zapisków i przypomnieć sobie jak się kiedyś żyło.
Przeczytałam gdzieś w sieci informację, że powieści Kalendarze się nie czyta, tylko przeżywa. Muszę przyznać, że jest w tym ziarnko prawdy. Dla mnie najnowsze dzieło autorki miało spory walor edukacyjny, ponieważ znacząco przybliżyło mi ono czasy PRL-owskie. Przede wszystkim jednak uwrażliwiło mnie na znaczenie wspomnień oraz przypomniało o tym jak ważna jest rodzina. Jeśli i Wam te wartości nie są obojętne, to książka przypadnie Wam do gustu. Jest nie tylko świetnie napisana, ale i bardzo refleksyjna. A takie cechy są zawsze w cenie.
Myślałam, że już niczym mnie nie zaskoczy. Mówiłam tak przed premierą powieści Fortun i namiętności, która okazała się dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Teraz sytuacja się powtórzyła. Sądziłam, że powieść Kalendarze będzie kolejną z rzędu przyjemną lekturą - i nic poza tym. Tymczasem najnowsze dzieło Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, choć niezbyt obszerne i znacznie odbiegające...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jarosław Grzędowicz to klasa sama w sobie. Jego czterotomowy Pan Lodowego Ogrodu to moje zeszłoroczne odkrycie i zarazem jedna z najlepszych książkowych serii, jaką kiedykolwiek czytałam. Nikogo nie powinno więc zdziwić, że gdy dowiedziałam się o kolejnej powieści autora, po prostu musiałam ją przeczytać. W ten sposób w moje ręce trafił Hel³.
Norbert jest iwenciarzem: na życie zarabia kręceniem filmików obrazujących skandale i atrakcyjne wydarzenia, a następnie publikuje je w sieci ku uciesze widzów. Im więcej wyświetleń ma dany materiał, tym więcej pieniędzy spływa na jego konto. A tych w świecie Norberta potrzeba niemało, bowiem życie w mieście jest drogie, zwłaszcza gdy oprócz zdrowej, akceptowanej przez rząd żywności kupuje się też nielegalne jedzenie lub przedmioty, których posiadanie jest niezgodne z prawem. Pewnego dnia mężczyzna nagrywa iwent, po którym jego życie diametralnie się zmienia. Adrenalina i chęć ukazywania tylko prawdy, także tej niewygodnej i niekiedy brutalnej, zachęcają go do tego, by coraz śmielej pogrywał sobie z politykami. Aż wreszcie podpada wysoko postawionym urzędnikom - i tylko radykalna zmiana tożsamości oraz ucieczka z kraju mogą uratować mu życie. Wkrótce Norbert otrzymuje propozycję nie do odrzucenia: ma być pierwszym iwenciarzem, który poleci w kosmos i nakręci o tym relację...
Akcja Hel³ dzieje się w niedalekiej przyszłości, a zatem zupełnie inaczej niż miało to miejsce w osławionym Panie Lodowego Ogrodu. Niby nic nadzwyczajnego, ale jeśli przyjrzeć się temu, co dzieje się w fabule, to można tylko zbierać szczękę z podłogi. W wizji Grzędowicza wszystko to, co teraz jest modne, zostało wyolbrzymione i niejako wyśmiane. Przykładowo, aktualny trend zdrowego odżywiania stał się wręcz obowiązującym w kraju prawem. Nie wolno jeść tłustych rzeczy, można jedynie odżywiać się niesmacznym, ekologicznym jedzeniem. Nakazy i zakazy są na porządku dziennym. Związki międzyludzkie istnieją wyłącznie w sieci - poza nią spotkania towarzyskie nie występują niemal wcale. To smutny, a dla mnie osobiście także i niezwykle przerażający obraz przyszłości. Autor dobitnie pokazuje do czego może doprowadzić wszechobecny przesadyzm oraz stale rozwijająca się technika.
Hel³ od Pana Lodowego Ogrodu różni się również kreacją bohaterów. W tym drugim można było przebierać w charakternych postaciach jak w ulęgałkach, tymczasem w najnowszej powieści Grzędowicza centralnym i jedynym dobrze wykreowanym bohaterem jest Norbert. Inni bohaterowie, jeśli już się pojawiają w fabule, są dla niego raczej tłem i częściej występują w czyichś rozważaniach, aniżeli biorą udział w wydarzeniach. Mi to osobiście nie przeszkadza, ale czytelnicy przyzwyczajeni do mistrzowskiej kreacji autora mogą poczuć się zawiedzeni. Podobnie ma się sprawa z warstwą językową powieści. Prezentuje się inaczej niż w historii Vuko Drakkainena. W Hel³ aż roi się od skrótowców, współczesnej nowomowy, słownictwa kojarzącego się z mediami. Brakuje w tekście wspaniałej zabawy językiem, którą Grzędowicz uprawiał w Panie Lodowego Ogrodu, co nie wszystkim się spodoba.
Najbardziej w powieści zaskakuje jej zakończenie. Przyznaję, że Grzędowicz to dla mnie pisarz, który przez trzy czwarte swoich książek pisze o wszystkim, nie popychając fabuły do przodu, a nawet troszeczkę przynudzając, by skończyć z przytupem i doprowadzić czytelnika na skraj literackiej ekstazy. Do takich wniosków doszłam, czytając poprzednie jego dzieła, a przy lekturze Hel³ jedynie się przy tej konkluzji utwierdziłam. Dopóki nie przeczytałam zakończenia i nie zrozumiałam w pełni zamysłu autora na jego fabułę, nie widziałam zbytnio sensu, dla którego w ogóle powstał. Cieszę się, że jak zwykle Grzędowicz pozytywnie mnie zaskoczył i udowodnił, że praktycznie nie ma sobie równych, odkąd Sapkowski spoczął na laurach i nie robi nic ze stworzonym przez siebie uniwersum.
Podsumowując, Hel³ to dobrze napisana, wciągająca i naprawdę świetna powieść science fiction, która posiada parę błahych niedociągnięć, ani trochę nie wpływających na jakość lektury. Jarosław Grzędowicz stworzył kolejną niezwykle klimatyczną historię, która skłania czytelnika do refleksji nad tym, do czego dąży nasz świat. Gorąco Wam polecam tę książkę, ponieważ spodoba się nie tylko fanom autora, ale i miłośnikom niebanalnych opowieści, których akcja dzieje się w kosmosie - jednym z najbardziej fascynujących nas miejsc we Wszechświecie.
Jarosław Grzędowicz to klasa sama w sobie. Jego czterotomowy Pan Lodowego Ogrodu to moje zeszłoroczne odkrycie i zarazem jedna z najlepszych książkowych serii, jaką kiedykolwiek czytałam. Nikogo nie powinno więc zdziwić, że gdy dowiedziałam się o kolejnej powieści autora, po prostu musiałam ją przeczytać. W ten sposób w moje ręce trafił Hel³.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNorbert jest iwenciarzem: na...