-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2020-02-13
2020-03-30
2020-08-21
2020-09-03
Wyczekiwałam na tę książkę od dnia premiery, a gdy w końcu do mnie przyszła, chciałam połknąć ją na raz i jednocześnie nigdy jej nie zaczytać, tylko po to, by nigdy jej nie skończyć. A teraz, gdy jej lektura już za mną, czuję się… Zdruzgotana. Rozbita. Smutna. Usatysfakcjonowana. Szczęśliwa. Absolutnie wszystko na raz. Felix Ever After to powieść na myśl, o której coś skręca mnie w środku, a jednocześnie mam ochotę się uśmiechnąć. To także jedna z tych pozycji, które zdecydowanie mnie nie zawiodły, a co więcej udało im się podbić moje serce.
Felix Love to jeden z tych bohaterów, których pokochałam ze wszystkimi jego wadami i zaletami. To bowiem nastolatek jakby żywcem wzięty z ulicy, momentami umiejący zirytować podejmowanymi decyzjami, a jednocześnie wielokrotnie sprawiający, że ma się go ochotę przytulić i nigdy nie puszczać. W końcu każdy był kiedyś trochę naiwnym siedemnastolatkiem, prawda? Absolutnie nie jest to postać jednowymiarowa, czego trochę się obawiałam, jego tożsamość płciowa stanowi bowiem po prostu integralną jego część, ale nie definiowała go. Felix ma mnóstwo wad i równie wiele zalet, ma swoje pasje problemy, a wszystko to uczyniło go w moich oczach bohaterem absolutnie rewelacyjnie napisanym, i przez to jednym z tych, którzy skradli moje serce swoją prawdziwością.
Niezwykle doceniam w tej książce to, że żadna z postaci, która się w niej pojawiła, nie jest jednowymiarowa, nie ma tutaj bohaterów po prostu złych, bądź po prostu dobrych, nie ma postaci, których określałby jedynie kolor włosów, bądź relacja z głównymi bohaterem. Kacen Callender postarał się o to, by powieść ta była pełna bohaterów, będących po prostu ludźmi – nieidealnymi, ze swoimi problemami, które nie kręciły się jedynie wokół Felixa, ale toczyły się gdzieś poza kadrem, postaciami, które pojawiły się tu po coś, ale nie w taki nachalny sposób, lecz w ten zupełnie naturalny, postaciami, które zdecydowanie nie były imieniem zapisanym na papierze.
Nigdy nie kwestionowałam swojej przynależności płciowej, a jednak dzięki tej książce zrozumiałam, chociaż w niewielkim stopniu jak to jest, a właściwie powinnam powiedzieć, poczułam, ponieważ powieść ta niebywale zagrała na moich emocjach, dzięki temu, jak łatwo mimo wielu różnić było mi się utożsamić z głównym bohaterem. Nie wiem jak właściwie wyjaśnić uczucia, które towarzyszyły mi w trakcie czytania dyskusji bądź wewnętrznych monologów Felixa na temat jego transpłciowości, ale chyba najlepszym określeniem będzie tu: rozbita. Czułam się rozbita tym, z jak wielkim ciężarem może się wiązać po prostu chęć bycia sobą i to z powodu niezależnego od nas, czyli z powodu opinii i innych ludzi. Czułam się rozbita, ponieważ chociaż w niewielkim stopniu odczułam wątpliwości głównego bohatera. Ale przede wszystkim czułam się rozbita ze względu na to, że nie mogę powiedzieć sobie po prostu, że to fikcja, ponieważ wiem, że na świecie żyją ludzie tacy jak Felix, ludzie, którzy muszą się często zmierzyć z jeszcze większymi problemami niż wspomniany bohater. Czułam się rozbita, ponieważ zaangażowałam się w tę historię i nawet po jej zakończeniu niektóre zawarte w niej słowa wciąż żyły we mnie.
Kacen Callender dzięki kreacji takich, a nie innych bohaterów stworzył w tej powieści przestrzeń do wielu dyskusji, z których argumenty i odczucia z łatwością można by cytować w prawdziwym życiu. Oczywiście pojawiały się tu dyskusje związane z transpłciowością, które pokazały mi, że niektórzy ludzie są celowo bądź nie okrutni, odbierając innych prawa do szczęścia, ale także tacy, którzy nie potrafią zrozumieć tej kwestii i w końcu tacy, którzy zrobiliby wszystko by uczynić ten świat dobrym miejscem dla wszystkich. Pojawiły się tu także dyskusje dotyczące wielu kwestii związanych z seksualnością: czy jesteśmy winni komukolwiek określenie własnej seksualności, czy potrzebne nam są właściwie „etykiety” określające naszą seksualność, czy to wytwory kultury mają jakikolwiek wpływ na naszą seksualność, czy ktokolwiek ma prawo mówić nam, kim jesteśmy i inne. Momentami miałam wręcz wrażenie, że ta powieść to nieustanna dyskusja: Felixa samego z sobą oraz Felixa z innymi bohaterami i moim zdaniem dodało to tej powieści edukacyjnej wartości, ale w taki zupełnie naturalny, i ludzki sposób, który potrafi jednak sprawić, że czytelnik sam, w trakcie lektury, bądź po jej zakończeniu, pochyli się nad pewnymi kwestiami. Niektóre kwestie zaś z chęcią zapisałabym sobie w notatniku, by później wykorzystać je w różnego typu dyskusja, wydaje mi się bowiem, że o pewnych kwestiach nie można już powiedzieć lepiej.
Felix Ever After to jednak przede wszystkim moim zdaniem powieść o miłości i jej odcieniach. Głównie o miłości do samego siebie, o poszukiwaniu jej, dochodzeniu do niej, o odnajdywaniu dumy z tego, kim się jest. Wątek ten był moim zdaniem poprowadzony niebywale dobrze, a uczucia z nim związane, jakie odczuwałam, jedynie potwierdziły moim zdaniem to jak ważny i potrzebne są takie wątki w literaturze. Pojawiło się tu także kilka wątków związanych z miłością rodzicielską: od rodziców, którzy nie odczuwali żadnego przywiązania do swoich dzieci, przez ojca, który krzywdził swoje dziecko, nie potrafiąc zrozumieć jego problemów, ale mimo to się starał, aż po matkę, która opuściła swoją pociechę, pozostawiając je z ogromną tęsknotą i wciąż krążącym po głowie pytaniem: czy jestem wart miłości? I w końcu nie zabrało tu miłości w sensie romantycznym i właściwie mogłabym wskazać tu dwa takie wątki, z których poprowadzenia na samym początku byłam średnio zadowolona, ostatecznie daje im jednak ogromne serduszko za ich rozwiązanie.
Książkę czytałam w języku angielskim, a mimo to nie miałam najmniejszych problemów ze zrozumieniem jej treści. Kacen Callender pisze bowiem prosto, ale bardzo przyjemnie, tworząc pełne emocji opisy oraz bardzo naturalne dialogi, a przy tym prowadząc samą historię w taki sposób, że mimo braku wielkich zwrotów akcji, od powieści tej naprawdę trudno było mi się oderwać. Mogę wręcz powiedzieć, że absolutnie dałam się porwać tej książce, jej treści, jej cudownym bohaterom i w końcu słowom, które ją tworzyły, a które to niejednokrotnie bardzo mocno we mnie uderzały.
Felix Ever After to moim zdaniem powieść absolutnie kompletna – wielowątkowa, poruszająca wiele istotnych kwestii, z rewelacyjnie napisanymi bohaterami, wywołująca wiele emocji, umiejąca zmusić do refleksji, poszerzająca horyzonty i pozwalająca nam doświadczyć czegoś nowego, a napisana została w taki sposób, że kartki wręcz przepływają przez palce. Absolutnie nie skłamię, jeśli powiem, że jest to jedna z najlepszych powieści młodzieżowych, jakie przeczytałam w całym swoim życiu, a może nawet jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam, w ogóle.
Dziękuję Felixowi za to, że dzięki jego żywej narracji, chociaż w niewielkim stopniu mogłam poczuć emocje, które towarzyszą osobą, które kwestionują swoją tożsamość płciową, a także tym, którzy z różnych powodów nie wpisują się w powszechnie obowiązujący kanon „normalności”. Dziękuje jego przyjaciołom, dzięki którym mogłam przeczytać wiele interesujących i poszerzających moje horyzonty dyskusji. I w końcu, dziękuję Kacenowi Callenderowi za napisanie tak wspaniałej powieści, która pozostawiła mnie z głową pełną myśli, radością i smutkiem, mocno bijącym sercem i poszerzyła moje horyzonty.
Z ogromną radością mogę też powiedzieć, że polscy czytelnicy będą mogli poznać tę historię już w 2021 roku, ponieważ zostanie ona wydana przez Wydawnictwo We Need Ya.
Wyczekiwałam na tę książkę od dnia premiery, a gdy w końcu do mnie przyszła, chciałam połknąć ją na raz i jednocześnie nigdy jej nie zaczytać, tylko po to, by nigdy jej nie skończyć. A teraz, gdy jej lektura już za mną, czuję się… Zdruzgotana. Rozbita. Smutna. Usatysfakcjonowana. Szczęśliwa. Absolutnie wszystko na raz. Felix Ever After to powieść na myśl, o której coś...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-23
2020-12-01
2020-11-20
2020-10-31
2020-11-13
Erin Morgenstern napisała w swojej książce „Wszystkie historie to ta sama historia”. Dlatego też postanowiłam, że ta recenzja będzie kolejną, a jednocześnie tą samą historią, że uczynię ją wyjątkową, tak samo, jak wyjątkowa jest powieść, o której będę opowiadać. W wyrażeniu moich odczuć pomogą mi bowiem te same słowa, które tworzą „Bezgwiezdne Morze”.
Nie będę ukrywać, że w chwili, gdy rozpoczęłam lekturę tej powieści, czułam się rozdarta. Z jednej strony bowiem podziwiałam w sposób, w jaki autorka używa słów, malując kolejne obrazy na stronach książki. Z drugiej zaś strony po prostu się nudziłam, nieprzyzwyczajona do tego, że w powieści tak niewiele się dzieje. W pewnym momencie jednak powieść ta mnie pochłonęła, a nudę zastąpiła ogromna fascynacja. „Zaczyna się przyzwyczajać do dziwności” – dokładnie tak było ze mną. I tak w okolicach setnej strony zaczęłam się zatracać w historii ukrytej w „Bezgwiezdnym morzu”. „To kluczowa chwila, myśli, słysząc słowa wypowiadane głosem matki. Chwila decydująca. Chwila, która zmienia wszystkie kolejne”. Chwila, w której odnalazłam kolejną, przewspaniałą historię.
To nie jest powieść o bohaterach. Nie sięgajcie po nią, jeżeli poszukujecie skomplikowanych portretów psychologicznych postaci, czy po prostu bohaterów, którzy żyją poza kartami historii. Jest to za to opowieść o opowieściach, w której to kolejne historie stanowią osoby byt, a jednocześnie przenikają się ze sobą wzajemnie, w przeróżnych miejscach i z bardzo różnych powodów. „Zachary doszedł do wniosku, że lektura powieści to jak gra, w której wszystkich wyborów dokonał zawczasu za czytelnika ktoś, kto jest w nią o niebo lepszy”. Erin Morgenstern niewątpliwie jest ode mnie lepsza w prowadzaniu historii, bowiem stworzyła coś niebywale skomplikowanego, z elementów, które nie powinny do siebie pasować, ale w jakiś sposób, dzięki jej decyzjom, pasują idealnie, tworząc zawiłą, skomplikowaną i fascynującą historię, w której, choć pozornie nic do siebie nie pasuje, tak każdy element pasuje do drugiego idealnie. „Nie jestem pewna, czy jeszcze wierzę w zbiegi okoliczności”.
„Bezgwiezdne Morze” to książka, która składa się tak naprawdę z wielu skrawków. Krótkie opowiadania wzięte bowiem prosto z książek, które czyta główny bohater, przeplatają się bowiem z losami Zacharego, a gdy tylko dochodzimy do momentu, gdy fragmenty jednej opowieści się kończą, zaraz przeskakujemy do kolejnej. Początkowo powodowało to w mojej głowie zamęt i pewną dozę niechęci. Brakowało mi tu bowiem kotwicy, czegoś, czego co sprawiałoby, że chciałabym czytać te historie ukryte w historiach, a nie tylko przeskakiwać do kolejnych przygód Zacharego. „W głowie nadal mu się kręci od nadmiaru historii i skomplikowanych uczuć”. W pewnym momencie jednak w mojej głowie przestało się kręcić, zniknęły z niej także skomplikowane uczucia. Co więc pozostało? Fascynacja. Rozmarzenie. I wiele, wiele więcej, aż w końcu… „Nie ma teraz nic oprócz tej sali i tej kobiety, i tej opowieści”.
[…] „namalowany tak szczegółowo i realistycznie, że powinien oddychać” styl pisania autorki jest bardzo różny od tego, do czego jestem przyzwyczajona. Erin Morgenstern nie pisze bowiem ani prosto, ani zwięźle, ona bawi się słowem, bawi się językiem, na stronach powieści nie pisząc opisy, lecz tworząc obrazy. Tam, gdzie można by użyć jednego słowa, ona używa trzech. Tam, gdzie wiatr, może być po prostu wiatrem, u niej ma uczucia, bądź własną historię. Tam, gdzie powstaje po prostu opis miejsca, u niej maluje się barwna panorama. Autorka nie boi się pisać w ten sposób, wie bowiem jak to robić. A dzięki temu w książce panuje oniryczny, momentami może nawet ospały klimat, który zdecydowanie nie jest dla każdego. „Nie wszystkie historie przemawiają do wszystkich słuchaczy, ale każdy słuchasz może gdzieś, kiedyś znaleźć opowieść, która do niego przemówi. W takiej bądź innej postaci”. Nie mam jednak wątpliwości, że niektórzy zatracą się w tej historii, zakochają się w niej stronie po stronie, tak jak ja znikną w tej powieści przypominającej sen, z którego człowiek mimo wszystkiego, co się w nim dzieje, nie chcę się budzić.
Wielkie gratulacje należą się także tłumaczowi za naprawdę świetną pracę.
Wcześniej powiedziałam, że głównym bohaterem tej opowieści jest Zachary i w pewien sposób jest to prawda. Niemniej, prawidłową odpowiedzią, na pytanie, o czym jest ta książka, wydaje się zdanie: jest to opowieść o opowieściach i pewnym miejscu, gdzie owe historie się tworzą. „Opowieść o miejscu niełatwo utrzymać w ryzach”. Erin Morgenstern niewątpliwie jednak się to udało. Stworzyła ona bowiem powieść absolutnie niezwykłą, absolutnie wyjątkową, która swoim onirycznym klimatem, swego rodzaju baśniowością potrafi oczarować, wciągnąć do swojego świata i w sobie rozkochać. „Bezgwiezdne Morze” to moim zdaniem książka absolutnie niepowtarzalna.
„Książki zawsze lepiej czytać, niż opisywać”. Zostawię więc Was, z nadzieją, że udało mi się Was zachęcić do lektury tej powieści. I wiarą, że zakochacie się w niej równie mocno co ja.
„Opuszczając pokój, dochodzi do wniosku, że wierzy w książki. Przynajmniej tego jest pewien”.
Erin Morgenstern napisała w swojej książce „Wszystkie historie to ta sama historia”. Dlatego też postanowiłam, że ta recenzja będzie kolejną, a jednocześnie tą samą historią, że uczynię ją wyjątkową, tak samo, jak wyjątkowa jest powieść, o której będę opowiadać. W wyrażeniu moich odczuć pomogą mi bowiem te same słowa, które tworzą „Bezgwiezdne Morze”.
Nie będę ukrywać, że...
2020-12-01
2020-12-01
2020
Czasami, gdy zderzają się dwa odmienne światy, powstają przepiękne historie…
Jestem ogromną fanką książek Becky Albertalli. Autorka ta ma bowiem niesamowity dar kreowania cudownych historii, skierowanych do nastolatków, w których w idealnych proporcjach przeplatają się realne problemy, z którymi boryka się młodzież, z uroczą atmosferą całości, a w dodatku potrafi kreować bohaterów, którzy wydają się prawdziwi, a przy tym są naprawdę przesympatyczni. Nie skłamię, więc mówiąc, że powieści tej autorki zajmują czołowe miejsca na mojej liście najlepszych książek młodzieżowych. O wiele trudniejsza jest moja relacją z historiami napisanymi przez Adama Silvere. Nasz ostatni dzień bardzo mi się bowiem podobał i chociaż nie podbił może mojego serca tak mocno, jak się tego spodziewałam, tak wspominam go z uśmiechem na ustach. Zostawiłeś mi tylko przeszłość jednak ogromnie, ale to ogromnie mnie rozczarowało, a lektura tej powieści po prostu mnie męczyła. Gdy usłyszałam więc, że powstaje powieść napisana przez tę dwójkę autorów, miałam nieco mieszane uczucia. Byłam jednak bardzo ciekawa tego, co może powstać z połączenia tych dwóch zupełnie innych autorskich światów, a naprzeciw dręczących mnie początkowo obaw, stanęły pozytywne przeczucia, które pojawiły się dzięki pozytywnym recenzjom, które przeczytałam. Zaledwie kilka dni po premierze A jeśli tomy, sięgnęłam więc po tę historię i… Pokochałam tę historię z całego serca!
Tę powieść czyta się po prostu rewelacyjnie, dzięki temu, jak zgrabnie została napisana. Styl autorów jest bowiem lekki i przyjemny w odbiorze, a jego młodzieżowość w żadnym stopniu nie wypadła sztucznie. Brakuje tu bowiem dziwacznego slangu, po który niestety często sięgają twórcy, a przekleństwa zostały zastosowane w odpowiednich miejscach i odpowiednich proporcjach – dzięki czemu całość tekstu wypadła po prostu wiarygodnie, a nie sztucznie czy przerysowanie i była bardzo przyjemna w lekturze. Bardzo dobrze wypadły także dialogi, w których jeśli pojawia się niezręczność, to jest ona wyraźnie zamierzona, a cała reszta kwestii brzmi w ustach bohaterów po prostu naturalnie.
Należy też docenić cudowne poczucie humoru zawarte w tej historii – najwyraźniej je widać w dialogach między Dylanem i Benem, które wypadają po prostu naprawdę dobrze i potrafią w niewymuszony sposób rozbawić. W rozmowach bohaterów wiele znajduje się także sporo bardzo naturalnie wplecionych, nawiązań do szerokiej rozumianej kultury – od Hamiltona, przez Harryego Pottera, Disneya i Drogie Evanie Hensenie. Dzięki temu zyskała nie tylko kreacja bohaterów, ale także cała historia, która dzięki temu, że nie była wyrwana ze znanej nam historii, naprawdę wiele w moich oczach zyskała. A przy okazji wyszukiwanie ich sprawiało mi, jako fance niektórych spektakli, sporo radości.
Jak wiadomo każdą historię, tworzą jednak jej bohaterowie, a ci zostali przez autorów naprawdę dobrze nakreśleni. Arthur to bowiem typ marzyciela i romantyka, a przy tym ogromny fan musicali, który tęskni za swoją rodzinną miejscowością, a któremu niemal nigdy nie zamykają się usta. Ben to zaś to ten wycofany, obawiający się czekającej go przyszłości, uwielbiający grać w Simsy i piszący własną powieść, zwykły chłopak z Nowego Jorku. Gdy te dwa, zupełnie inne światy spotykają się ze sobą, powstaje prawdziwa mieszanka wybuchowa, o której bardzo dobrze się czyta. Najważniejsze jest jednak to, z jaką łatwością przyszło mi pokochać tych bohaterów, zarówno za ich zalety, jak i wady, jak łatwo uwierzyłam w ich kreację i jak łatwo uznałam ich za prawdziwych, trójwymiarowych ludzi – za to wszystko autorom należą się ogromne brawa. Gdy dodamy do tego zaś fakt, iż również drugoplanowe zyskały tutaj nieco miejsca, może nie na tyle, by stanąć na własnych nogach, ale wystarczająco wiele by można było ich polubić i rozpoznać nim pojawi się w ogóle ich imię, można zacząć klaskać raz jeszcze.
Nie ma co jednak udawać, że fabuła tej powieści jest zaskakująca, czy w jakiś sposób oryginalna, bo taka po prostu nie jest, ale warto zaznaczyć, że pod całą tą uroczą, mknącą wciąż do przodu historią, autorom udało się przemycić kilka trudniejszych wątków, tę niezwykle potrzebną dla przebicia bajkowej bańki, odrobinę goryczy. Na drugim planie poruszone w bardzo dobry sposób, zgrabny, zostały bowiem wątki takie jak: coming out, tolerancja i tożsamości, na które warto zwrócić uwagę. Nie można też zapomnieć o tym, jak ogromną rolę w tej powieści mają rozmowy i przeprosiny, i chociaż wydaje się to tak oczywiste, to niestety w wielu tworach kultury to właśnie dialogu brakuje, tutaj zaś wiele nieporozumień rozwiązuje się w naturalny i bardzo dobry sposób, dzięki wymianie zdań, wyrażeniu emocji i obaw. Powieść ta pokazuje więc ważny i warty naśladowania wzorzec zachowania, a przy tym robi to nienatrętny sposób, co niezwykle umilało mi jej lekturę.
A jeśli to my nie jest historią szczególnie ambitną, czy wyróżniającą się w swoim gatunku fabułą, a jednak jest historią, która potrafiła bezpowrotnie skraść kawałek mojego serca. Jest to bowiem książka, której czytanie sprawiało mi ogromną przyjemność, a gdy już przeczytałam jej ostatnią stronę, przepełniło mnie ogromne ciepło, na moich ustach pojawił się zaś uśmiech. Historia Arthura i Bena jest bowiem lekka i przeurocza, ale nie przesłodzona. Jeśli lubicie tego typu opowieści – o pierwszej miłości, w której nie brakuje niezręczności, o dwójce przesympatycznych bohaterów, którzy potrafią się przyznać do popełnionych błędów i w końcu o marzeniach, które będą musiały zderzyć się z nie zawsze przyjemną rzeczywistością, to powieść duetu Albertalli i Silvera jest dla Was. Ja z pewnością jeszcze nieraz wrócę do tej historii, by poprawić sobie humor po ciężkim dniu lub by po prostu ponownie spotkać tych bohaterów.
Czasami, gdy zderzają się dwa odmienne światy, powstają przepiękne historie…
Jestem ogromną fanką książek Becky Albertalli. Autorka ta ma bowiem niesamowity dar kreowania cudownych historii, skierowanych do nastolatków, w których w idealnych proporcjach przeplatają się realne problemy, z którymi boryka się młodzież, z uroczą atmosferą całości, a w dodatku potrafi kreować...
2020-09-10
Lubię czytać książki młodzieżowe, a ostatnimi czasy szczególną słabość mam do tych, które pozwalają mi poszerzać moje horyzonty bądź opowiadają o jakieś mniejszości. I może opis Hurt/Comfort nie zapowiadał książki przełomowej, sugerował, jednak że w środku znajdę przyjemną, choć nie pozbawioną trudniejszych tematów, powieść skierowaną do nastolatków. Dodatkowo byłam bardzo ciekawa, jak wypadnie książka o parze chłopaków napisana przez polską autorkę, a tym samym osadzona w polskich realiach, które nie są mi obce. A jak wyszło?
Tym na co muszę zwrócić uwagę, już na samym początku, jest to, że chociaż książka liczy trochę ponad 400 stron, tak opowiadana na jej kartach historia opowiada o życiu bohaterów od września aż do następnego lata. W związku z tym nie zabrakło tutaj przeskoków czasowych, które muszę przyznać, nieco mi przeszkadzały, ponieważ to z ich powodu nie mogłam z przyjemnością płynąć przez tę historię, co chwilę następował tu bowiem kolejny przeskok czasowy, zwykle o miesiąc do przodu. Może innym, taka konstrukcja powieści nie będzie przeszkadzać, mnie jednak wybijała z rytmu i nie pozwalała wczuć się w tę historię, w której to gdy tylko działo się coś ważnego, przeskakiwaliśmy w przyszłość. A jakby tego było mało, skakaliśmy tu do przodu i skakaliśmy, by koniec końców nie dotrzeć do żadnego ważnego punktu zwrotnego, a tym samym historia po prostu się skończyła w danym momencie. Wydaje się, że ważniejsze wątki zostały zakończone, a jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mimo to powieść po prostu się urwała.
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że sugerując się opisem, spodziewałam się, że otrzymamy w tej historii dwie równorzędne narracje, tymczasem w Hurt/Comfort głos dostał jedynie Artur. Co więcej, mam wrażenie, że cała historia była bardzo mocno skupiona właśnie na tej jednej postaci, przez co pozostali bohaterowie stracili nieco głębi. O ile bowiem o Arturze mogę powiedzieć, że była to postać ciekawa i wiarygodna, tak Janek wydawał mi się postacią po prostu płaską – chłopak tak miły, i tak wyrozumiały, że aż w tej swojej fajności trochę mdły. Chciałabym, żeby miał on bardziej wyrazisty charakter, więcej głębi, tak bym mogła uznać go za pełnoprawnego bohatera, a nie jedynie dodatek do głównego bohatera.
Jeśli zaś mowa o chłopakach, to nie mogę nie wspomnieć o ich relacji. Relacja ta miała w moich oczach spory potencjał, a jednak ze względu na dwie rzeczy, o których wspomniałam wcześniej, a więc sporo przeskoków czasowych i nieco nijaką postać Janka, wypadła ona po prostu nieźle. Mam wrażenie, że gdyby autorka nieco dłużej pochyliła się nad etapem przejściowym w ich relacji i postarała się o napisanie dwóch równorzędnych sobie bohaterów, relacja ta wypaść lepiej, a tym samym spodobać mi się bardziej. Tymczasem mogę powiedzieć jedynie tyle, że była fajna, nie dobra, ale też nie zła, po prostu pospolicie fajna.
Pozostali bohaterowie zaś po prostu tu byli – jedyni bardziej wyraziści, inni nieco mniej, jedni bardziej potrzebni, inni mniej, jednych udało mi się polubić, inni zaś byli mi obojętni. Także i kwestii kreacji bohaterów było tu po prostu nieźle.
Moim ulubionym wątkiem w całej powieści była z pewnością relacja Artura z jego ojcem oraz wszystko, co związane z przeszłością bohatera. Bardzo podobało mi się to, jak postaci dojrzewały tu do powiedzenia sobie pewnych rzeczy i to jak nieidealna była ich relacja, a mimo to bohaterowie troszczyli się o siebie nawzajem, nawet jeśli czasem trochę nieporadnie. Wątek ten z pewnością pokazał, jak ważna jest rozmowa i skierował moją uwagę na to, jak wiele rzeczy wygląda inaczej w nasze głowie i w rzeczywistości. Całkiem dobrze wypadła tu też przyjaźń Artra z Magdą, jeszcze lepiej relacja Janka z jego rodziną (szczególnie z ojcem), ale już moim zdaniem wątek Anity był tu trochę zbędny.
Pozytywnie zaskoczył mnie za to styl pisania Weroniki Łodygi. Nie obyło się tu może bez pewnych zgrzytów, ale koniec końców przymykam na nie oko. Mimo bowiem moich obaw, związanych z tym, że rzadko sięgam po powieści, których akcja dzieje się w Polsce, nie czułam się niezręcznie w trakcie lektury, a co więcej mogę powiedzieć, że większość dialogów mi się tu podobała.
Hurt/Comfort nie jest z pewnością powieścią idealną, ale bardzo daleko jej też do miana złej. Określiłabym ją po prostu mianem niezłej – dobrze mi się ją czytało, zapewniła mi kilka godzin dobrej rozrywki, a przy tym ważniejsze kwestie były tu poruszane z wyczuciem, ale mogło być po prostu jeszcze lepiej, gdyby pewne kwestie zostały lepiej rozwinięte. Co więcej, mogę powiedzieć? Bardzo się cieszę, że takie książki pojawiają się na polskim rynku. Weronice Łodydze po udanym debiucie życzę zaś kolejnych, jeszcze lepszych powieści.
Lubię czytać książki młodzieżowe, a ostatnimi czasy szczególną słabość mam do tych, które pozwalają mi poszerzać moje horyzonty bądź opowiadają o jakieś mniejszości. I może opis Hurt/Comfort nie zapowiadał książki przełomowej, sugerował, jednak że w środku znajdę przyjemną, choć nie pozbawioną trudniejszych tematów, powieść skierowaną do nastolatków. Dodatkowo byłam bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-31
Miałam już przyjemność przeczytać jedną powieść, która wyszła spod pióra Ewy Przydrygi. Wtedy pośród wszystkich zachwytów, które słyszałam, stałam gdzieś z tyłu, uważając, że Bliżej niż myślisz jest książką dobrą, ale moim zdaniem, niestety, niczym ponad to, ot przyjemną z którą można przyjemnie spędzić czas. W przypadku Miała umrzeć miałam jednak od początku lepsze przeczucia, już sam opis sugerował bowiem, że może być to historia, która pochłonie mnie bez reszty. Czy tak się właśnie stało?
W Miała umrzeć mamy do czynienia z narracją, która biegnie dwutorowo. Z jednej strony możemy poznać tę historię oczami jej głównej bohaterki Leny, która usilnie dąży do poznania prawdy o swojej utraconej rodzinie. W tym miejscu muszę przyznać, że śledztwo prowadzone przez bohaterkę, podobało mi się o wiele bardziej niż to, z którym mieliśmy do czynienia w Bliżej niż myślisz tej samej autorki. Dlaczego? Ponieważ w Miała umrzeć kolejne nitki bardzo ładnie się ze sobą przeplatały, kolejne osoby uchylały rąbka tajemnicy, ale robiły tego ot, tak, lecz z jakichś powodów, dzieląc się informacjami z bohaterką z pewną dozą niechęci bądź niepewności. Z drugiej zaś strony, mamy okazje przenieść się w przeszłość i usłyszeć głos Ady, zagubionej nastolatki, która nie ma łatwego życia. Obie te linie czasowy splatały się tutaj w bardzo przemyślany sposób, dzięki czemu cała historia zyskała dodatkową głębię.
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że Ewa Przydryga świetnie dawkowała tu zarówno emocje, jak i informacje, którymi dzieliła się z czytelnikiem. Dzięki temu historię tę czytałam z niesłabnącym zainteresowaniem, a jednocześnie, chociaż kilku kwestii domyśliłam się przed Leną, tak nie miałam poczucia, że wyprzedzam bohaterkę o lata świetlne, a raczej, że wyprzedzam ją zaledwie o jeden krok.
Sam wątek tajemnicy, nie zaskoczył mnie, niemniej jego rozwiązanie dało mi naprawdę sporo satysfakcji. Zamiast przywitać ostatnie sceny z westchnięciem i myślą, że domyśliłam się prawdy już wcześniej, pomyślałam sobie: to musiało się tak skończyć. Moim zdaniem bowiem ta książka uciekła od przekombinowanego zakończenia, zamiast niego serwując czytelnikom sensowne rozwiązanie, które jednocześnie, przynajmniej według mnie, było bardzo dobre.
W tej powieści nie znajdziemy, moim zdaniem bohaterów, których mielibyśmy polubić, czy poczuć z nimi jakąś więź. Zamiast tego spotkamy tutaj postaci, które pojawiają się w jakimś celu i takie, nad którymi możemy się pochylić, analizując ich zachowania. Do tego typu historii właśnie tak skonstruowani bohaterowie pasowali niemal idealnie.
O ile w przypadku Bliżej niż myślisz, nie do końca rozumiałam, czym zachwycali się wszyscy naokoło, tak z całą śmiałością mogę powiedzieć, że dokładnie widzę, co ujmuje czytelników w przypadku Miała Umrzeć. Jest to bowiem moim zdaniem kawał naprawdę dobrego thrillera, który ma w sobie to, czego oczekuje od tego gatunku – sprawnie splatające się ze sobą teraźniejszość i przeszłość, intrygującą tajemnicę, dobrze dawkowane informacje, i sensowne zakończenie. Polecam serdecznie, nie tylko fanom gatunku, bo to kawał naprawdę dobrej książki.
Miałam już przyjemność przeczytać jedną powieść, która wyszła spod pióra Ewy Przydrygi. Wtedy pośród wszystkich zachwytów, które słyszałam, stałam gdzieś z tyłu, uważając, że Bliżej niż myślisz jest książką dobrą, ale moim zdaniem, niestety, niczym ponad to, ot przyjemną z którą można przyjemnie spędzić czas. W przypadku Miała umrzeć miałam jednak od początku lepsze...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-02
2020-01-17
Po tę książkę sięgnęłam, ponieważ miałam ochotę na nieskomplikowaną i uroczą powieść z fajnym wątkiem miłosnym. I To zdarza się w tylko w filmach bardzo dobrze wpisała się w oba te kryteria, a przy tym pozostała naprawdę ciekawą historią, w której jednak zadziwiająco mało jest oglądania samych filmów, sporo zaś analizy wątków miłosnych w filmach. Nie jest to zdecydowanie pozycja odkrywcza, ale moim zdaniem stanowi idealny wybór na luźne popołudnie, bo mimo, że opowiada naprawdę przewidywalną historię to pozostaje przy tym interesująca, dzięki czemu czyta się ją naprawdę błyskawicznie i z przyjemnością. Nie zabrakło tu bowiem całkiem sympatycznych bohaterów i dobrze nakreślonych relacji między nimi (niekonieczni tych miłosnych!), kilku naprawdę dobrych scen miłosnych, a wątek filmowy został tu moim zdaniem naprawdę dobrze przedstawiony, ponieważ w nienachalny sposób uzupełniał historię Audrey i Harry’ego, stanowiąc zarówno tło dla ich relacji (bohaterowie pracują w kinie i oboje chcą być związani z filmowym światem), jak i będąc widocznym w ironicznych komentarzach na temat miłości pojawiających się przed każdym rozdziałem. Byłam też miło zaskoczona tym, że autorce udało się wpleść w tę historię kilka innych ciekawie skonstruowanych wątków drugoplanowych, takich jak wątek przyjaźni, teatru, depresji, odtrącenia czy rozwodu. Jestem przekonana, że ten tytuł będę wspominać z dużym uśmiechem na twarzy, bo to po prostu dobra książka młodzieżowa.
Po tę książkę sięgnęłam, ponieważ miałam ochotę na nieskomplikowaną i uroczą powieść z fajnym wątkiem miłosnym. I To zdarza się w tylko w filmach bardzo dobrze wpisała się w oba te kryteria, a przy tym pozostała naprawdę ciekawą historią, w której jednak zadziwiająco mało jest oglądania samych filmów, sporo zaś analizy wątków miłosnych w filmach. Nie jest to zdecydowanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-24
2020-01-25
2020-01-31
2020-02-09
Feel Again czyli część ze zdecydowanie najbrzydszą okładką, pod którą kryje się jednak moja ulubiona historia z całej serii.
Bardzo podobała mi się tutaj kreacja głównej bohaterki, imieniem Sawyer, która była tutaj dziewczyną, którą los skrzywdził, ale ona nie zamierzała się poddawać i wciąż walczyła o swoje marzenia. I tak o ile miałam do niej bardzo neutralny stosunek w poprzednich tomach tak tutaj zdecydowanie zyskała w moich oczach. Jeszcze bardziej podobała mi się zaś kreacja Isaaca, o którego istnieniu niemal zapomniałam, a który tutaj okazał się naprawdę cudowną postacią.
I chociaż bardzo bałam się wątku związanego z jego przemianą, gdzie autorka mogła przesadzić w zaledwie jedną, jak i w drugą stronę, tak znalazła zakończenie, będące złotym środkiem dla całego wątku, dzięki czemu stworzyła bohatera niepozbawionego wad, a mimo to potrafiącego skraść serce. Bardzo podobało mi się także to, że mimo, że główne postaci przechodziły w tym tomie dość spore metamorfozy, tak robiły to w sposób naturalny, i nawet po przemianie, pozostały sobą.
Uwiodła mnie też relacja Sawyer i Isaaca, która opierała się na znanym wszystkim zderzeniu całkowicie przeciwstawnych charakterów, które jak się okazuję, cudownie potrafią się uzupełniać.
Feel Again to też pierwszy tom w tej serii (i jak na razie jedyny), w którym nie odniosłam wrażenia, że bohaterowie ranią się bez większego sensu, nie potrafiąc ze sobą zwyczajnie porozmawiać, ale mają swoje powody by podjąć taką, a nie inną decyzję. Naprawdę dobrze zostały tutaj także zarysowane wszystkie wątki poboczne, począwszy od pasji Sawyer, którą można było poczuć w jej narracji, przez wątek związany z jej przeszłością i rodziną, z którym miałam drobny problem, bo siostra dziewczyny, wydawała mi się bardzo egoistyczna, aż po świetny, pełen ciepła wątek rodziny Isaaca, który skradł moje serce. Całkiem zgrabnie udało się też autorce wpleść w tę historię swego rodzaju walkę ze stereotypami, które przypisujemy płci.
Feel Again to romans, który absolutnie wpisał się w mój gust – z odpowiednim tempem akcji, sympatycznymi bohaterami i chemią między nimi oraz z dobrymi wątkami pobocznymi.
Feel Again czyli część ze zdecydowanie najbrzydszą okładką, pod którą kryje się jednak moja ulubiona historia z całej serii.
więcej Pokaż mimo toBardzo podobała mi się tutaj kreacja głównej bohaterki, imieniem Sawyer, która była tutaj dziewczyną, którą los skrzywdził, ale ona nie zamierzała się poddawać i wciąż walczyła o swoje marzenia. I tak o ile miałam do niej bardzo neutralny stosunek w...