-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać12
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik1
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik7
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-01-08
2023-10-05
Nie do końca wiem od czego zacząć, bo wciąż i wciąż mam ochotę napisać: czytajcie „Dziewczyny, którymi byłam”. Po prostu.
Przeczytałam już w swoim życiu bowiem mnóstwo młodzieżówek, a mimo to Tess Sharpe napisała nie tylko historię, jakiej jeszcze nie czytałam, ale też taką, którą mnie absolutnie zachwyciła.
Z opisu wynika, że jest to historia o napadzie na bank. I chociaż istotnie to właśnie on daje początek całej tej opowieści, to dla mnie ta historia stoi czymś innym: bohaterami. Charyzmatycznymi, niejednoznacznymi, z traumami do przepracowania i historiami do opowiedzenia. Takimi, których trudno jest jakkolwiek ocenić, ale dzięki temu, że możemy chociaż trochę spróbować zrozumieć. Tutaj szczególnie spoglądam na postać Nory, naszej głównej bohaterki, która próbuje pisać swoją przyszłość w pozytywnych barwach, chociaż jej przeszłość ma w sobie mnóstwo smutku i bólu.
Nie zabrakło tu też skomplikowanych relacji rodzinnych. Relacja Nory z jej matką stanowi tutaj oczywiście podstawę całej tej historii i zdecydowanie jest ona trudna: pełna złych emocji, nieczystych intencji, nieliczenia się z uczuciami i pragnieniami własnego dziecka. Ku mojemu zaskoczeniu znalazło się tu jednak także miejsce na opowieść o innej rodzinie: tej, którą możemy dla siebie stworzyć, takiej, która nie zawsze wszystko rozumie, ale stara się być i wspierać. Relacja z Iris i Wesem, zdecydowanie dodała tutaj sporo ciepła, które świetnie uzupełniało mroczne historie z przeszłości Nory i trudne momenty w trakcie trwającego napadu na banku.
Jest to także bardzo dynamiczna historia: taka, w której sceny z napadu na bank przeplatają się z retrospekcjami, a mimo to nie traci ona tempa. Dzięki temu absolutnie nie mogłam i nie chciałam się od niej odrywać, kolejne strony przelatywały mi zaś przez palce z prędkością światła, umysł pracował na wysokich obrotach, próbując przewidzieć, co będzie się działo dalej, a serce biło szybciej, raz wypełnione ogromnym smutkiem, a raz narastającym napięciem.
Jeżeli czujecie się w tym momencie gotowi na opowieść, w której poruszane są przeróżne bardzo trudne tematy, a bohaterowie będą mówić o swoich traumach, to dajcie tej historii szansę. Moim zdaniem absolutnie warto, bo „Dziewczyny, którymi byłam”, to młodzieżówka nie tylko inna niż wszystkie, ale też po prostu rewelacyjna – wciągająca i emocjonalnie angażująca.
Nie do końca wiem od czego zacząć, bo wciąż i wciąż mam ochotę napisać: czytajcie „Dziewczyny, którymi byłam”. Po prostu.
Przeczytałam już w swoim życiu bowiem mnóstwo młodzieżówek, a mimo to Tess Sharpe napisała nie tylko historię, jakiej jeszcze nie czytałam, ale też taką, którą mnie absolutnie zachwyciła.
Z opisu wynika, że jest to historia o napadzie na bank. I...
2023-02-24
Przedstawiam Wam najdziwniejszą, powieść jaką miałam okazję czytać.
Jeśli po przeczytaniu opisu tej książki, czujecie, że nie rozumiecie o co w niej chodzi, to nie bójcie się, mnie ta myśl towarzyszyła przez całą tę opowieść. Czuję, jednak, że należy podejść do niej z jak najmniejszą ilością informacji, tak by odkrywać kolejne ukryte w niej nietypowe elementy po kolei, dawać się im zaskakiwać, czuć się zagubionym w tym wszystkim, odnajdywać sens i znów się gubić.
Przyznaję to otwarcie: mnie ta dziwność historii początkowo odstraszyła i po jakiś dwudziestu stronach zamknęłam czytnik. Wróciłam do tej historii prawie rok później i zaczęłam od początku. Tym razem przepadłam z kretesem. Zaskoczona, zaintrygowana, nie rozumiejąc co czytam, czy to jeszcze obyczajówka, czy już fantastyka, a może to ja jestem zbyt głupia by zrozumieć co się dzieje. Zostałam jednak z tą historią na dłużej bo ta jej dziwność mnie przyciągała, intrygowała, chciałam wiedzieć co kryje się za kolejną stroną, co jeszcze przygotowała dla mnie autorka.
W pewnym momencie ta ciekawość przerodziła się zaś w coś więcej i zaczęłam przeżywać tę historię, z kolejnymi rozdziałami czując to kolejne emocje: od złości, przez radość, aż po smutek.
Tak, ta książka jest dziwna, ale w tym wszystkim kryje się coś więcej, dzięki czemu staje się ona czymś wyjątkowym i moim zdaniem zdecydowanie wartym poznania.
Przedstawiam Wam najdziwniejszą, powieść jaką miałam okazję czytać.
Jeśli po przeczytaniu opisu tej książki, czujecie, że nie rozumiecie o co w niej chodzi, to nie bójcie się, mnie ta myśl towarzyszyła przez całą tę opowieść. Czuję, jednak, że należy podejść do niej z jak najmniejszą ilością informacji, tak by odkrywać kolejne ukryte w niej nietypowe elementy po kolei,...
2023-02-03
Nie jest żadną tajemnicą, że pierwszy tom „Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki” to książka, która absolutnie skradła w moje serce. Teraz gdy, ktoś pyta mnie o dobry thriller lub coś z wątkiem kryminalnym niemal automatycznie polecam ten tytuł właśnie.
Dlatego do kontynuacji podeszłam z ogromnymi nadziejami, ale też z pewną nutką niepewności, bojąc się zawodu. Okazało się, jednak że Holly Jackson znów to zrobiła, a ja nie miałam żadnych powodów do obaw.
„Grzeczna dziewczynka”, zepsuta krew ma w sobie bowiem dokładnie to, za co pokochałam jej poprzedniczkę.
Bohaterów, którym nie tylko chciałam już kibicować, ale z którymi sympatyzowałam, bo ich relacja miała w sobie coś uroczego, prawdziwego, a ich wspólne przekomarzania wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
Klimat małego miasteczka, w którym kryje się wiele sekretów, o których wielu mieszkańców wie, ale nikt nie chce mówić o nich głośno.
Sprawę do rozwiązania, której nie tylko mogłam przyglądać się z boku, ale dzięki notatkom Pippy mogłam zrozumieć jej sposób myślenia, a także samemu czułam, jakbym brała udział w tej sprawie. Dodatkowo ta forma sprzyjała mi przy tworzeniu moich własnych teorii na temat głównej intrygi, czułam bowiem, że mam wystarczająco dużo skrawków informacji, by samodzielnie do czegoś dojść. A jakby tego było mało, dodawała ona całości dynamizmu, dzięki czemu gdy po jakiś pięćdziesięciu stronach wskoczyłam w tę historię, nie mogłam i nie chciałam, się od niej odrywać, aż do momentu, gdy dowiedziałam się wszystkiego.
Ponownie też, gdy już mi się wydawało, że zebrałam wszystkie elementy tej skomplikowanej układanki, autorka dołożyła do niej coś dodatkowego. I chociaż pozostawało to dla mnie zaskakujące tak, wydawało się, że stanowiło to uzupełnienie całości, tak jakbym wcześniej nie dostrzegała że czegoś tu brakuje, a gdy to zobaczyłam, przestalam sobie wyobrażać całość bez tego. Niesamowicie dobrze czytało mi się całość, lecz sama końcówka, zasługuje na dodatkowe wyróżnienie, bo dostarczyła mi nie tylko to czego oczekiwałam, ale jeszcze więcej.
Holly Jackson znowu to zrobiła, po prostu. Znowu napisała książkę, która wciągnęła mnie bez reszty i znowu stworzyła sprawę kryminalną na tyle złożoną, dobrze skonstruowaną i logicznie rozwiązaną, że absolutnie niczym nie odstaje ona dla mnie od podobnych historii dla dorosłych, a w wielu przypadkach jest od nich moim zdaniem lepsza.
To nie jest dla mnie rewelacyjny thriller młodzieżowy. To po prostu rewelacyjna książka.
Nie jest żadną tajemnicą, że pierwszy tom „Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki” to książka, która absolutnie skradła w moje serce. Teraz gdy, ktoś pyta mnie o dobry thriller lub coś z wątkiem kryminalnym niemal automatycznie polecam ten tytuł właśnie.
Dlatego do kontynuacji podeszłam z ogromnymi nadziejami, ale też z pewną nutką niepewności, bojąc się...
2022-12-05
„Nie ufaj różowym okładkom” napisałam zaraz po lekturze tej książki. I trzymam się tego zdania. Nic bowiem ani opis mówiący o tym, że jest to historia trzech dziewczyn, siostrzeństwa przeciwko kulturze gwałtu, ani ta prosta, a jakże trafna okładka, nie przygotowały mnie na to, co dostałam w środku.
Spodziewałam się bowiem, mimo wszystko książki młodzieżowej, a te raczej kojarzą mi się z czymś lżejszym, co o trudnych tematach mówi raczej mimochodem. Dostałam zaś powieść, która w bardzo kompleksowy sposób mówi o kulturze gwałtu, o tym, jak wiele się na nią składa, ale też o tym, jak wiele można wobec niej przyjąć postaw. Ta mnogość perspektyw sprawia, że czasem gubiłam się nieco w imionach i od czasu do czasu czułam się przytłoczona. Ale jednocześnie to właśnie ta mnogość głosów przedstawionych autorkę, czyni tę historię tak wyjątkową, tak kompleksową.
I tak łamiącą serce. Nie ukrywam bowiem, że właśnie to zrobiła ze mną ta książka: złamała mi serce. Na niecałych pięciuset stronach udało się Amy Reed zawrzeć tak dużo trudnych historii i emocji, tak wiele bohaterek, tak wiele bólu, i gdzieś w to wszystko wpleść nadzieję, która istnieje mimo wszystko, i która dla mnie czyniła tę lekturę, w jakiś sposób jeszcze trudniejszą w odbiorze pod kątem emocjonalnym.
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, na jak wiele spraw zwraca uwagę ta historia, jak odważnie mówi o rzeczach, o których wolimy milczeć. Nie mam tu na myśli „tylko” patriarchalnego społeczeństwa, kultury gwałtu, tak potrzebnego siostrzeństwa, ale też innych wątków, które mają tu swoje miejsce: to jak często nie chcemy zrozumieć osób w spektrum autyzmu, to jak nie widzimy własnego uprzywilejowania, chociażby ze względu na swoje miejsce urodzenia, i to jak trudne dla wielu młodych ludzi jest odnalezienie swojego miejsca, w swoim domu, w swojej rodzinie.
Łamie serce, ale otwiera umysł. Mówi głośno o tym, o czym my nawet nie chcemy myśleć. „Dziewczyny znikąd” to opowieść o dziewczynach, dla dziewczyn, ale powinni przeczytać ją absolutnie wszyscy.
„Nie ufaj różowym okładkom” napisałam zaraz po lekturze tej książki. I trzymam się tego zdania. Nic bowiem ani opis mówiący o tym, że jest to historia trzech dziewczyn, siostrzeństwa przeciwko kulturze gwałtu, ani ta prosta, a jakże trafna okładka, nie przygotowały mnie na to, co dostałam w środku.
Spodziewałam się bowiem, mimo wszystko książki młodzieżowej, a te raczej...
2021-01-03
Przed lekturą Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki, wiedziałam o tym tytule zaledwie rzeczy: że jest to książka młodzieżowa i, że jej główna bohaterka będzie rozwiązywać sprawę kryminalną. I chociaż wiedziałam o niej tak nie wiele, to i tak miałam o niej pewne wyobrażenie. Mówiąc konkretniej, spodziewałam się, że będzie to historia stosunkowo prosta, liczyłam co prawda na to, że uda jej się mnie zaskoczyć, ale spodziewałam się czegoś raczej nieskomplikowanego. Myślałam także, że sprawa kryminalna będzie tu tak samo ważna, jak nastoletnie problemy i rozterki. I teraz z ręką na sercu muszę przyznać: pomyliłam się. Niemniej w taki sposób mogę mylić się za każdym razem!
Tym, co zaskoczyło mnie już na samym początku tej powieści, była jej forma. Poznajemy bowiem te historie zarówno dzięki fragmentom dziennika projektu, który pisze główna bohaterka Pippa, jak i dzięki rozdziałom z perspektywy trzecioosobowej. Taka konstrukcja jest ogromną zaletą tej książki, ponieważ dzięki fragmentom dziennika, czytelnik może dowiedzieć się naprawdę wiele z wywiadów, które prowadziła bohaterka, czy też z jej notatek, bez tracenia czasu na wstępy, czy opisy miejsca akcji, dzięki czemu autorka mogła pozwolić sobie na wplecenie w tę powieść po prostu większej ilości bohaterów, czy wątków, w bardzo sprytny sposób, nie zanudzając przy tym czytelnika, nie powodując, że czuł się w nieprzyjemny sposób zagubiony. Co więcej, owe fragmenty przyśpieszyły akcje, urozmaiciły ją, wzbogaciły. Znalazło się tam także miejsca na dowcipne zapiski bohaterki, więc czego można chcieć więcej?
W rozdziałach prowadzonych zaś w trzecioosobowej narracji, ku mojemu zaskoczeniu, mało miejsca zajęły inne wątki niż wątek kryminalny. To znaczy, nie chcę zostać w tym miejscu źle zrozumiana, ponieważ pojawiają się tu inne wątki, dzieją się one jednak gdzieś na dalszym planie, urozmaicając tę historię, tworząc jej bohaterów, ale jednocześnie nie zabierając miejsca, nijak nie przysłaniając sprawy kryminalnej. Jeśli oczekujecie więc szeroko opisanych wątków miłosnych, czy nastoletnich problemów, to możecie się rozczarować. Mnie jednak taka centracja na sprawie, ogromnie, ogromnie się podobała, ponieważ zabrakło tu tak zwanych fragmentów zapychaczy, a wszystko mknęło do sedna, które interesowało mnie, nie będę ukrywać, najbardziej. Momentami zapominałam wręcz, że czytam książkę, która miała być skierowana do młodzieży, czułam się, jakbym czytała naprawdę dobrze skonstruowany i bardzo dobrze napisany thriller.
Jak już wspomniałam, spodziewałam się niezbyt skomplikowanej wątku kryminalnego, a otrzymałam coś o niebo lepszego. O sprawie Andie i Sala można bowiem powiedzieć naprawdę wiele, ale z pewnością nie to, że jest to sprawa prosta, czy jednoznaczna. Świetnie dawkowane były tu informacje – tak by mącić w głowie czytelnika w bardzo dobry sposób, a przy tym nie raz i nie dwa, poddawano nasza i bohaterki spostrzegawczość pod lupę. Cały wątek kryminalny został tu po prostu skonstruowany w sposób mistrzowski.
Wiele dodało tej powieści także miejsce jej akcji – niewielkie miasteczko, w którym wszyscy wiedzą o całej sprawie, dodało to jej bowiem nie tylko klimatu, ale pozwoliło na to by kolejni bohaterowie i ich wątki naturalnie się ze sobą przeplatały i łączyły, bez poczucia, że zbyt dużo jest tu splotów przypadku.
Wielokrotnie zdarzało się już, że thrillery, które czytałam, potrafiły mnie zainteresować samą sprawą, ale ich zakończenie pozostawało mnie nieusatysfakcjonowaną lub wręcz zirytowaną. Na szczęście nie było tak z książką Holly Jackson, w której to autorka poprowadziła historie do naprawdę dobrego zakończenia, w którym wszystkie wątki zostają zakończone w logiczny i nieoczywisty sposób. Jednym, do czego mogłabym się doczepić, to w przedostatnim rozdziale odjęłabym około trzech stron, ale poza tym zakończenie było naprawdę rewelacyjne.
Nie jest to książka, w której trakcie czytania mamy polubić, czy szczególnie poznać jej bohaterów, ponieważ niewiele było tu na to miejsca. Niemniej Holly Jackson w dobrze napisanych dialogach, w których nie brakuje udanych ripost, napisała bohaterów, którym po prostu chce się kibicować. Muszę jednak wspomnieć o tym, że przymknęłam w ich przypadku oko na ich wiek, ponieważ mowa jest w tej historii o dość poważnych sprawach, czy wydarzeniach, które momentami zgrzytały mi z wiekiem naszych bohaterów.
Okładka, choć może nie szczególnie urokliwa na pierwszy rzut oka, tak na swój sposób, bardzo dobrze idealnie oddaje to, co kryje się w Przewodniku po zbrodni według dziewczynki. A kryje się tu bardzo dobrze napisana, skomplikowana i przemyślana zagadka kryminalna, którą przypominać może pajęczą nić, a do jej rozwiązania z pewnością przydałaby się korkowa tablica i nitki, którymi można łączyć poszczególne wątki. Holly Jackson zaskoczyła mnie tą powieścią, wciągając w tę historię, zaskakując i tworząc po prostu rewelacyjny thriller, który można nazwać młodzieżowym jedynie ze względu na wiek bohaterów, poza tym bowiem książka ta nie odstaje poziomem od książek z tego gatunku, jakie czytam, a które to były skierowane do dorosłych. Nie mogłam chyba zacząć roku od lepszej powieści, ponieważ bez wahania odnotowuje ją jako jeden z najlepszych thrillerów jakie czytałam w życiu.
A na premierę kontynuacji w Polsce czekam z niecierpliwością!
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2021/01/przewodnik-po-pisaniu-dobrego-thrillera.html#more
Przed lekturą Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki, wiedziałam o tym tytule zaledwie rzeczy: że jest to książka młodzieżowa i, że jej główna bohaterka będzie rozwiązywać sprawę kryminalną. I chociaż wiedziałam o niej tak nie wiele, to i tak miałam o niej pewne wyobrażenie. Mówiąc konkretniej, spodziewałam się, że będzie to historia stosunkowo prosta, liczyłam...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-01
Naprawdę się cieszę, że wśród tysięcy laurek, jakie wystawiają Bożemu Narodzeniu książki, znalazła się ta jedna krótka nowelka, która pokazuje, że dla niektórych święta to bardzo trudny czas.
Naprawdę się cieszę, że wśród tysięcy laurek, jakie wystawiają Bożemu Narodzeniu książki, znalazła się ta jedna krótka nowelka, która pokazuje, że dla niektórych święta to bardzo trudny czas.
Pokaż mimo to2022-06-21
Przyznaję to otwarcie już na wstępie: mam słabość do tej serii. Do tego, jak przewrotnie autorka prowadzi tą historię. Do tego, jak bohaterowie okazuję się nie tym kogo oczekiwaliśmy. I do tego, jak czas ucieka przez palce, gdy ją czytam.
W tej części Simon i cała jego ekipa dalej mierzy się z tym co następuje po tak zwanym żyli długo i szczęśliwie. Znów popełniają mnóstwo błędów, a ich relacje są skomplikowane i zdecydowanie trudne. Ponownie też szukają siebie i są w tym niezdarni, i może nawet momentami irytujący, ale przy tym potrafią być naprawdę zabawni. Akcja znów jest tu nieco poszatkowana i nie wszystkie wątki są moim zdaniem równie interesujące. Tutaj jednak w przeciwieństwie do poprzedniego tomu, bohaterom zdarza się nie tylko uciekać od siebie, ale też rozmawiać, dzięki czemu całość odebrałam zdecydowanie lepiej. Samo zakończenie tej serii stanowi zaś domknięcie pewnych wątków, ale pozostawia sporo wątków, które można kontynuować w ewentualnej przyszłości, i o ile otwarte zakończenia są dla mnie zwykle nieco rozczarowujące, tak muszę przyznać, że cieszy mnie perspektywa, że to może jeszcze nie koniec.
To nie jest ani seria która zmienia życie, ani taka, która próbuje być arcydziełem. To lekka, zabawa i przewrotna historia, w której nie brakuje przygód i ciekawych bohaterów, a która, jak na opowieść opartą na "Fangirl" przystało może ucieszyć fanowskie serca. Do złudzenia przypomina mi bowiem wszystkie te opowiada w których zaczytywałam się na telefonie.
Jeśli szukacie czegoś do zabicia czasu, a może tak jak ja, chcecie uciec na chwilę od innych obowiązków, dajcie tej serii szansę, a być może i Was porwie jej przewrotności i humor.
Przyznaję to otwarcie już na wstępie: mam słabość do tej serii. Do tego, jak przewrotnie autorka prowadzi tą historię. Do tego, jak bohaterowie okazuję się nie tym kogo oczekiwaliśmy. I do tego, jak czas ucieka przez palce, gdy ją czytam.
W tej części Simon i cała jego ekipa dalej mierzy się z tym co następuje po tak zwanym żyli długo i szczęśliwie. Znów popełniają mnóstwo...
2022-05-17
„Gdybyście mnie teraz zobaczyli, uznalibyście, że moje marzenia się spełniają”.
Byłam zainteresowana tym tytułem jeszcze przed jego polską premierą. Po „Stay Gold”, które, mimo że nie stało się moim ulubieńcem, zapisało się w mojej pamięci jako naprawdę dobre doświadczenie, byłam niezwykle ciekawa, jaką historie opowie nam tym razem Tobly McSmith. Okazało się, że tym razem stworzył opowieść o marzeniach, aktorstwie i nieustannym poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”. I przyznaję, historia Augusta złapała mnie za serce.
Rozsądna część mnie rozumie zarzuty innych uderzające w kreacje głównego bohatera. Ciągłe przybieranie przez niego masek sprawiło bowiem, że trudno dostrzec w tym wszystkim jego prawdziwego, a nie jedynie, kolejne jego kreacje aktorskie. Rozumiem też, dlaczego wielu przeszkadzało jego skupienie na sobie. Niemniej skłamałabym, twierdząc, że mi to wszystko przeszkadzało. Augusta jako postać czytałam raczej serem, jako tego zagubionego, przestraszonego, starającego sobie radzić się w nowej sytuacji, w ten sposób, jaki potrafił, a było nim właśnie udawanie. Chłopaka, który miał marzenie i był gotów zrobić wiele by je spełnić, i ja to rozumiem. I naprawdę mocno mu kibicowałam w trakcie całej jego drogi.
Droga ta była zaś, wbrew pozorom, dość wyboista. Z jednej strony książka opowiada bowiem o przyjaźniach i o odnajdywaniu się w zupełnie nowym dla siebie miejscu, które pozwala ci, na bycie tym, kim jesteś, ale gdy sam tego nie wiesz, sprawa wcale nie jest taka prosta, a nawiązywanie relacji naprawdę trudne. Z drugiej strony opowiada o teatrze i aktorstwie, ciągłym przybieraniu masek, przeżywaniu emocji jednocześnie własnych i granego bohatera. Z trzeciej zaś strony mówi też o więziach rodzinnych i o tym, że nie zawsze jest tak, jakbyśmy to sobie wyobrażali. Gdy usiadłam do czytania tej historii, strony przepływały mi przez palce, ale im bliżej było zakończenia, tym wyraźniejszy był lęk i smutek, drzemiący w głównym bohaterze, który także we mnie wzbudził wiele emocji. Chociaż pierwsze strony tego nie zapowiadały, zakończenie mocno we mnie uderzyło i zostawiło mnie z wieloma myślami.
To nie jest jednak książka idealna. Kulały tu wątki miłosne, których było nieco za dużo jak na tak krótką opowieści i które moim zdaniem trochę zaczynały się trochę z niczego i kończyły równie szybko i niespodziewanie. Szczególnie mocno czułam to w przypadku wątku Yaz, któremu brakowało jakiegoś rozwinięcia, które doprowadziłoby do takiego, a nie innego zakończenia. Myślę też, że nic by się nie stało, gdyby wyciąć z tej powieści kilka opisów tego ilu główny bohater ma w danej chwili August. Wciąż zastanawiam się, czy tej historii dobrze nie zrobiłaby jednak nieco większa ilość stron. Może wtedy pewne wydarzenia nie musiałaby się dziać tak szybko, a ja lepiej rozumiałabym pewne rozwiązania w tej historii.
„Act Cool” to jeden z tych tytułów, który chce nam opowiedzieć historie, a to, co z niej wyniesiemy, pozostaje już tylko nasze. Dla mnie, chociaż przyznaję, początkowo zupełnie się tego nie spodziewałam, książka ze względu na swoje zakończenie, okazała się emocjonalnym przeżyciem, które zdecydowanie na trochę ze mną zostanie. Jeśli szukacie opowieści o marzeniach i poszukiwaniu siebie, z lekko gorzkim posmakiem,, to dajcie temu tytułowy szansę. Albo dajcie mu po prostu szansę, jeśli chcecie przeczytać dobrą książkę młodzieżową. Myślę, że warto.
Na koniec chciałabym też docenić umieszczone na początku polskiej wersji trigger warnings i słownik pojęć znajdujący się na jej końcu. Bardzo doceniam takie rozwiązania.
„Gdybyście mnie teraz zobaczyli, uznalibyście, że moje marzenia się spełniają”.
Byłam zainteresowana tym tytułem jeszcze przed jego polską premierą. Po „Stay Gold”, które, mimo że nie stało się moim ulubieńcem, zapisało się w mojej pamięci jako naprawdę dobre doświadczenie, byłam niezwykle ciekawa, jaką historie opowie nam tym razem Tobly McSmith. Okazało się, że tym razem...
2022-03-05
Zwykle, gdy jakiś tytuł zyskuje dużą popularność, staram się odłożyć jego lekturę na później, by emocje opadły, a moje oczekiwania zmalały. Tym razem, jednak gdy wszystko wokół wydawało się obce i dziwne, miałam poczucie, że powinnam sięgnąć, po coś, co inni uznali już za warte uwagi. O „Perfect on Paper” mówi się zaś ostatnio dużo i na ogół dobrze lub bardzo dobrze Nie oparłam się więc pokusie i pewnego popołudnia sięgnęłam po tę książkę i… Przepadłam.
Niewątpliwie jest to książka o miłości, ale chociaż tej romantycznej jest tu najwięcej – czytamy o niej w listach, a także rozwija się na naszych oczach, gdy bohaterowie poznają się bliżej, tak nie tylko. Znalazło się tu także miejsce na naprawdę ciekawy, chociaż poboczny wątek miłości rodzicielskiej, a także wątek wieloletniej przyjaźni. Wszystkie te skomplikowane relacje w połączeniu z ciekawym pomysłem na samą historię, a więc prowadzeniem przez główną bohaterkę poradni, w której pomaga innym z problemami sercowymi, sprawiło, zaś że ani na moment nie traciłam zainteresowania, a sama historia zdecydowanie na tym zyskała.
Bohaterom tej książki daleko jest do ideału. Błądzą, robią głupoty, ale przy tym nie mogłam nie zauważyć, jak bardzo się starają i jak bardzo im zależy, a dzięki temu nie mogłam im nie kibicować. Główna bohaterka Darcy to wręcz idealny przykład postaci, którą ma się ochotę nie raz i nie dwa, pstryknąć w nos, żeby się otrząsnęła, a potem mocno uściskać i powiedzieć, żeby zbyt mocno się nie martwiła. Pozostałe postaci również mają swoje problemy i nawet jeśli nie zawsze zachowują się, tak jak tego bym tego chciała, tak byłam w stanie dlaczego, tak postępują. I w tym miejsc, oczywiście puszczam oczko do Alexandra, bo o takich bohaterach uwielbiam czytać.
Bardzo odpowiadał mi też sposób, w jaki ta powieść została napisana i przetłumaczona na język polski. Czytało mi się ją bowiem nie tylko lekko, bardzo szybko i przyjemnie, ale miałam też wrażenie, że miała ona w sobie to coś trochę nieuchwytnego, co lubię nazywać naturalnością i to, i w opisach, i przede wszystkim w dialogach, które czytało mi się po prostu rewelacyjnie. Tam, gdzie miało być zabawnie, było zabawnie. Tam, gdzie miało być poważniej, było poważniej. A tam, gdzie miało być młodzieżowo, wypadło to naprawdę dobrze.
Tym, co jednak chciałabym docenić najmocniej, jest to, że „Perfect on Paper” to jedna z tych książek, które chcą coś przekazać, ale nie są przy tym nachalne. Gdzieś między wierszami, może w liście do głównej bohaterki lub jej odpowiedz, może w dialogu, a może po prostu w krótkiej scenie, porusza się tu ważne kwestie. I tak niby przypadkiem bohater mówi o swoim australijskim akcencie, w innym miejscu, mówi się o tym, tranzycji siostry głównej bohaterki, a jeszcze gdzieś inaczej mówi się o bifobii…
Mówi się w tej książce o tworzeniu własnej bezpiecznej bańki i mam wrażenie, że dokładnie tym było dla mnie „Perfect on Paper”. Uwielbiam powieści młodzieżowe, które nie tylko chcą o czymś opowiedzieć, ale mają przy tym tyle serca i wyrozumiałości do swoich bohaterów, że czytanie ich to absolutna przyjemność. Po ich skończeniu zaś człowiek czuje się, jakby ktoś się do niego uśmiechnął, a potem mocno przytulił i dzięki temu jest jakby lżej i cieplej na sercu. I dokładnie taką historię stworzyła Sophie Gonzales.
Zwykle, gdy jakiś tytuł zyskuje dużą popularność, staram się odłożyć jego lekturę na później, by emocje opadły, a moje oczekiwania zmalały. Tym razem, jednak gdy wszystko wokół wydawało się obce i dziwne, miałam poczucie, że powinnam sięgnąć, po coś, co inni uznali już za warte uwagi. O „Perfect on Paper” mówi się zaś ostatnio dużo i na ogół dobrze lub bardzo dobrze Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-09
„The Places I've Cried in Public”, nie jest jedną z tych książek, po które powinno się sięgnąć, gdy ma ochotę się na chwilę rozrywki, czy chwilę odpoczynku przy lekkiej powieści dla młodzieży. Będziecie bowiem przy niej kręcić głową z zażenowania, zaciskać zęby ze złości, irytować się na ludzi i nienawidzić świata. I może w pewnym momencie tak jak ja, zorientujecie się, że płaczecie w ciszy nad wszystkimi, którzy przeżyli to, co główna bohaterka, i tymi, których to czeka w przyszłości. A potem, gdy łzy się skończą, zostanie tylko poczucie pustki i myśl, cholera, jaka to była rewelacyjna książka.
To opowieść o nastoletniej Amelie, która niedługo po przeprowadzce, spotyka charyzmatycznego Reese, ale to, co wygląda jak początek historii miłosnej, staje się obrazem toksycznej relacji, w której krok po kroku dziewczyna będzie tracić cząstkę siebie, płacząc przy tym w przeróżnych miejscach. By pozbierać się po tym związku, nastolatka postanawia wyruszyć śladami własnej historii i odwiedzić tytułowe miejsca, w których płakała z powodu tego, co początkowo wydawało jej się miłością.
Moim zdaniem to książka-emocja, która zaczyna się niewinne, ale potem sprawia, że nie tylko zaczynasz czuć się smutna, uronisz jedną, dwie, a może całe morze łez, ale sprawi też, że będziesz się irytować, będziesz się wściekać, i może tak jak ja zechcesz zacząć krzyczeć, a potem gdy przeżyjesz już to wszystko, zataczając przy tym koło kilkukrotnie, dotrzesz być może do tego etapu, gdy zostanie w tobie tylko poczucie emocjonalnego wyczerpania. A to przecież nawet nie jest twoja historia... Moim zdaniem ta książka jest trudna i wyczerpująca emocjonalnie. Jest też w niej coś surowego, coś brutalnego, a żeby posłużyć się przysłowiem: autorka zdecydowanie nie owijała tu w bawełnę i niejednokrotnie pisała w taki sposób, że łamała mi serce. Szczególnie mocno wybrzmiały tu moim zdaniem fragmenty rozmów Amelie z terapeutką, które to, przyznaje z ręką na sercu, kompletnie mnie rozwaliły.
Jednocześnie przez to, że towarzyszyłam Amelie po tym wszystkim, a także, dzięki wspomnieniom, tej, która nie jest na to wszystko gotowa, emocje uderzały mnie z dwóch stron.
To też książka-monolog, w której główna bohaterka wciąż i wciąż próbuje zrozumieć co i dlaczego zadziało się w jej życiu; co czuje, co powinna czuć i co jej się wydaje, że czuję; co jest prawdą, a co jedynie fantazją, której usilnie się trzyma. Czytamy więc rozmyślenia głównej bohaterki, które nie są ani proste, ani przyjemne, mnóstwo jest tu bowiem emocji, które trudno jest zrozumieć samej bohaterce i czytelnikowi. Mamy tu więc do czynienia więc tak naprawdę z ciągłym użalaniem się nad sobą, jak mogliby powiedzieć co niektórzy, ale niech mnie piorun strzeli, jeżeli nieuzasadnionym.
I w końcu to książka-ostrzeżenie. Nie w postaci pojedynczego zdania i nie w postaci jednej sceny, ale w postaci całej tej historii, w której przedstawiona została toksyczna relacja z całym swoim ciężarem. To historia o tym, jak łatwo jest nam zignorować nasze własne przeczucia, przeoczyć wszystkie czerwone flagi, które pojawią się w naszej głowie. I w końcu to historia o tym, jak podjąć próbę i uratować siebie, a potem kawałek po kawałku spróbować odnaleźć całkiem nową siebie i spróbować poradzić sobie z tym wszystkim, co nas spotkało. Ta książka mówi o tym, że często mózg nie zgadza się z serem i że warto ufać samemu sobie i własnym przeczuciom.
Wiem, że zwykle powieści młodzieżowe utożsamiamy z prostymi i uroczymi historiami, z czymś, co jest łatwe i przyjemne w lekturze. Ale czasami mówią one też o tym, co trudne i robią to tak jak w tym przypadku, w rewelacyjny sposób. I warto dać im szanse, poznać te historie i przeżyć te wszystkie trudne emocje, by coś z tego wynieść, ponoć w końcu najlepiej uczymy się przeżywając coś.
Ważna i przejmująca, a przy tym wciąż dająca nadzieję, że po każdej burzy wychodzi słońce.
W „The Places I've Cried in Public” Holly Bourne przeszła samą siebie.
„The Places I've Cried in Public”, nie jest jedną z tych książek, po które powinno się sięgnąć, gdy ma ochotę się na chwilę rozrywki, czy chwilę odpoczynku przy lekkiej powieści dla młodzieży. Będziecie bowiem przy niej kręcić głową z zażenowania, zaciskać zęby ze złości, irytować się na ludzi i nienawidzić świata. I może w pewnym momencie tak jak ja, zorientujecie się, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-24
Jeżeli będziesz coś robił regularnie, istnieje szansa, że będziesz stawać się w czymś, co raz lepszy. Jeśli jednak często sięgasz po konkretny gatunek, zaczyna pojawiać się pewne ryzyko — coraz trudniej będzie przykuć twoją uwagę. Mam wrażenie, że dokładnie tak jest ze mną i książkami młodzieżowymi. Czytam powieści z tego gatunku i niektóre z nich podobają mi się bardziej, inne mniej, niektóre uznaje za lepsze, inne za gorsze, ale znalezienie czegoś, co wyróżniałoby się w moich, staje się coraz bardziej skomplikowane. Udało mi się jednak znaleźć „Zadanie domowe”, które okazało się nie tylko inne od tego, co zwykle czytam, ale też warte zarwania dla tego tytułu nocy.
Zacznijmy od tego, że książka została zainspirowana prawdziwą historią uczniów, którzy sprzeciwili się wzięciu w zorganizowanej przez nauczyciela debacie na temat Holocaustu, w której to mieli argumentować racje nazistów. Podobne zadanie istniało jeszcze niedawno w amerykańskim systemie nauczania i takie też otrzymali główni bohaterowie tej powieści. By wytrwać przy swoich racjach, musieli oni wykazać się niezwykłą odwagą.
Jeśli miałabym opisać tę historię w kilku słowach, to powiedziałabym: wciągająca, inspirująca i wartościowa.
Wciągająca ze względu na to, że trudno jest w jej przypadku mówić o lukrowaniu rzeczywistości i głoszeniu haseł, że walka o to, w co się wierzy jest prosta. Wręcz przeciwnie sporo jest tutaj o walce z przeciwnościami losu i trwaniu przy swoim, nawet wtedy, gdy wydaje się, że cały świat obraca się przeciwko nam. Samą książkę czyta się zaś błyskawicznie także ze względu na to, że została napisana przyjemnym w odbiorze, lekkim stylu, a przy tym autorce udało się wyciągnąć esencję z tej historii, nie pisząc scen niepotrzebnych, czy w jakikolwiek sposób nużących, dzięki czemu po tym, jak usiadałam do lektury, po kilku chwilach jak mi się wydawało, byłam już przy jej zakończeniu i okazało się, że minęło kilka godzin.
Inspirująca, z uwagi na to, że mamy tutaj nie tylko bohaterów przyjmujących różne postawy, ale dostajemy także możliwość przeczytania kilku rozdziałów z ich perspektywy. Dzięki temu zabiegowi ukazane zostały tu także to, że odwaga może przybierać różne formy i każdy może walczyć w nieco inny sposób. Najwięcej uwagi zostało tu poświęcone Cade’owi i Logan, czyli przyjaciołom, którym aż chciało mi się kibicować i to jako osobnym bohaterom, z interesującymi historiami, jak i w rozwoju ich relacji.
Wartościowa, a jej przekaz zdecydowanie nie jest skierowany jedynie do młodzieży. Odnoszę bowiem wrażenie, że tak jak sama historia, tak jej przekaz także nie jest prosty i mówi o wielu trudnych tematach, takich jak, chociażby odwaga, odpowiedzialność, moralność i wytrwałość.
„Zadanie domowe” to jeden z tych tytułów, który może otworzyć serce i oczy wielu ludzi na ważne tematy, a sama historia zdecydowanie wyróżnia się wśród innych dostępnych na rynku. Jeśli tylko macie wolną chwilę, to warto ją poświęcić na przeczytanie tej powieści. Lektura na jeden wieczór, która jednak może pozostać z nami na długo.
Jeżeli będziesz coś robił regularnie, istnieje szansa, że będziesz stawać się w czymś, co raz lepszy. Jeśli jednak często sięgasz po konkretny gatunek, zaczyna pojawiać się pewne ryzyko — coraz trudniej będzie przykuć twoją uwagę. Mam wrażenie, że dokładnie tak jest ze mną i książkami młodzieżowymi. Czytam powieści z tego gatunku i niektóre z nich podobają mi się bardziej,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-31
Po lecie wszystko będzie inaczej to właściwie urywek właściwej historii, na który składa się zaledwie dziesięć lotów, które główny bohater odbywa z własnym ojcem. To także tak naprawdę książka monolog, która pozwala wejść do głowy Peety, który po tym lecie w końcu ma stać się tym, kim czuje się naprawdę – mężczyzną. Niemniej jego korekta płci wpływa nie tylko na niego samego, ale na całe jego najbliższe otoczenie, na wszystkie najbliższe mu osoby i właśnie to możemy obserwować na kartach tej książki. Książki napisanej w dość poetycki sposób, a mimo to takiej, która bardzo mocno momentami uderzała w moje emocje. Miałam poczucie, że chociaż odczucia głównego bohatera są tak naprawdę dla mnie nieosiągalne, tutaj mogłam ich dotknąć, i chociaż przez chwilę, wydawało mi się, że rozumiem (chociaż wiem, że to tak naprawdę niemożliwe). 120 stron, tyle liczy sobie powieść Siri Kolu, a mimo to zaznaczyłam w niej 34 cytaty, dłuższe i krótsze, ale takie które chciałam dla siebie zachować, albo dlatego, że wydawały mi się po prostu w przeróżny sposób piękne, albo dlatego, że uważam je za istotne, za warte zapamiętania i może napisania w jakimś widocznym miejscu, by zobaczyli je wszyscy.
I może po skończeniu czytania tej książki zrodziła się we mnie myśl, że chciałabym by była o wiele dłuższa, ale uważam, że nawet w tak niewielkiej ilości stron zwarta została istota tej historii.
Mam w sobie takie poczucie, że być może książka aż tak by mnie nie poruszyła, gdybym po jej przeczytaniu, mogła powiedzieć sobie, tak jak zwykle, że to fikcja. Problemem w tym, że w tym przypadku to nieprawda, bo to o czym opowiada „Po lecie wszystko będzie inaczej” spotyka codziennie wielu ludzi i właśnie ta świadomość, ostatecznie doprowadziła mnie do granicy płaczu.
To nie jest książka przełomowa, ani idealna ale moim zdaniem po prostu ważna i zdecydowanie warto poświęcić na jej przeczytanie wolną chwilę.
Po lecie wszystko będzie inaczej to właściwie urywek właściwej historii, na który składa się zaledwie dziesięć lotów, które główny bohater odbywa z własnym ojcem. To także tak naprawdę książka monolog, która pozwala wejść do głowy Peety, który po tym lecie w końcu ma stać się tym, kim czuje się naprawdę – mężczyzną. Niemniej jego korekta płci wpływa nie tylko na niego...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-03
Wyczekiwałam na tę książkę od dnia premiery, a gdy w końcu do mnie przyszła, chciałam połknąć ją na raz i jednocześnie nigdy jej nie zaczytać, tylko po to, by nigdy jej nie skończyć. A teraz, gdy jej lektura już za mną, czuję się… Zdruzgotana. Rozbita. Smutna. Usatysfakcjonowana. Szczęśliwa. Absolutnie wszystko na raz. Felix Ever After to powieść na myśl, o której coś skręca mnie w środku, a jednocześnie mam ochotę się uśmiechnąć. To także jedna z tych pozycji, które zdecydowanie mnie nie zawiodły, a co więcej udało im się podbić moje serce.
Felix Love to jeden z tych bohaterów, których pokochałam ze wszystkimi jego wadami i zaletami. To bowiem nastolatek jakby żywcem wzięty z ulicy, momentami umiejący zirytować podejmowanymi decyzjami, a jednocześnie wielokrotnie sprawiający, że ma się go ochotę przytulić i nigdy nie puszczać. W końcu każdy był kiedyś trochę naiwnym siedemnastolatkiem, prawda? Absolutnie nie jest to postać jednowymiarowa, czego trochę się obawiałam, jego tożsamość płciowa stanowi bowiem po prostu integralną jego część, ale nie definiowała go. Felix ma mnóstwo wad i równie wiele zalet, ma swoje pasje problemy, a wszystko to uczyniło go w moich oczach bohaterem absolutnie rewelacyjnie napisanym, i przez to jednym z tych, którzy skradli moje serce swoją prawdziwością.
Niezwykle doceniam w tej książce to, że żadna z postaci, która się w niej pojawiła, nie jest jednowymiarowa, nie ma tutaj bohaterów po prostu złych, bądź po prostu dobrych, nie ma postaci, których określałby jedynie kolor włosów, bądź relacja z głównymi bohaterem. Kacen Callender postarał się o to, by powieść ta była pełna bohaterów, będących po prostu ludźmi – nieidealnymi, ze swoimi problemami, które nie kręciły się jedynie wokół Felixa, ale toczyły się gdzieś poza kadrem, postaciami, które pojawiły się tu po coś, ale nie w taki nachalny sposób, lecz w ten zupełnie naturalny, postaciami, które zdecydowanie nie były imieniem zapisanym na papierze.
Nigdy nie kwestionowałam swojej przynależności płciowej, a jednak dzięki tej książce zrozumiałam, chociaż w niewielkim stopniu jak to jest, a właściwie powinnam powiedzieć, poczułam, ponieważ powieść ta niebywale zagrała na moich emocjach, dzięki temu, jak łatwo mimo wielu różnić było mi się utożsamić z głównym bohaterem. Nie wiem jak właściwie wyjaśnić uczucia, które towarzyszyły mi w trakcie czytania dyskusji bądź wewnętrznych monologów Felixa na temat jego transpłciowości, ale chyba najlepszym określeniem będzie tu: rozbita. Czułam się rozbita tym, z jak wielkim ciężarem może się wiązać po prostu chęć bycia sobą i to z powodu niezależnego od nas, czyli z powodu opinii i innych ludzi. Czułam się rozbita, ponieważ chociaż w niewielkim stopniu odczułam wątpliwości głównego bohatera. Ale przede wszystkim czułam się rozbita ze względu na to, że nie mogę powiedzieć sobie po prostu, że to fikcja, ponieważ wiem, że na świecie żyją ludzie tacy jak Felix, ludzie, którzy muszą się często zmierzyć z jeszcze większymi problemami niż wspomniany bohater. Czułam się rozbita, ponieważ zaangażowałam się w tę historię i nawet po jej zakończeniu niektóre zawarte w niej słowa wciąż żyły we mnie.
Kacen Callender dzięki kreacji takich, a nie innych bohaterów stworzył w tej powieści przestrzeń do wielu dyskusji, z których argumenty i odczucia z łatwością można by cytować w prawdziwym życiu. Oczywiście pojawiały się tu dyskusje związane z transpłciowością, które pokazały mi, że niektórzy ludzie są celowo bądź nie okrutni, odbierając innych prawa do szczęścia, ale także tacy, którzy nie potrafią zrozumieć tej kwestii i w końcu tacy, którzy zrobiliby wszystko by uczynić ten świat dobrym miejscem dla wszystkich. Pojawiły się tu także dyskusje dotyczące wielu kwestii związanych z seksualnością: czy jesteśmy winni komukolwiek określenie własnej seksualności, czy potrzebne nam są właściwie „etykiety” określające naszą seksualność, czy to wytwory kultury mają jakikolwiek wpływ na naszą seksualność, czy ktokolwiek ma prawo mówić nam, kim jesteśmy i inne. Momentami miałam wręcz wrażenie, że ta powieść to nieustanna dyskusja: Felixa samego z sobą oraz Felixa z innymi bohaterami i moim zdaniem dodało to tej powieści edukacyjnej wartości, ale w taki zupełnie naturalny, i ludzki sposób, który potrafi jednak sprawić, że czytelnik sam, w trakcie lektury, bądź po jej zakończeniu, pochyli się nad pewnymi kwestiami. Niektóre kwestie zaś z chęcią zapisałabym sobie w notatniku, by później wykorzystać je w różnego typu dyskusja, wydaje mi się bowiem, że o pewnych kwestiach nie można już powiedzieć lepiej.
Felix Ever After to jednak przede wszystkim moim zdaniem powieść o miłości i jej odcieniach. Głównie o miłości do samego siebie, o poszukiwaniu jej, dochodzeniu do niej, o odnajdywaniu dumy z tego, kim się jest. Wątek ten był moim zdaniem poprowadzony niebywale dobrze, a uczucia z nim związane, jakie odczuwałam, jedynie potwierdziły moim zdaniem to jak ważny i potrzebne są takie wątki w literaturze. Pojawiło się tu także kilka wątków związanych z miłością rodzicielską: od rodziców, którzy nie odczuwali żadnego przywiązania do swoich dzieci, przez ojca, który krzywdził swoje dziecko, nie potrafiąc zrozumieć jego problemów, ale mimo to się starał, aż po matkę, która opuściła swoją pociechę, pozostawiając je z ogromną tęsknotą i wciąż krążącym po głowie pytaniem: czy jestem wart miłości? I w końcu nie zabrało tu miłości w sensie romantycznym i właściwie mogłabym wskazać tu dwa takie wątki, z których poprowadzenia na samym początku byłam średnio zadowolona, ostatecznie daje im jednak ogromne serduszko za ich rozwiązanie.
Książkę czytałam w języku angielskim, a mimo to nie miałam najmniejszych problemów ze zrozumieniem jej treści. Kacen Callender pisze bowiem prosto, ale bardzo przyjemnie, tworząc pełne emocji opisy oraz bardzo naturalne dialogi, a przy tym prowadząc samą historię w taki sposób, że mimo braku wielkich zwrotów akcji, od powieści tej naprawdę trudno było mi się oderwać. Mogę wręcz powiedzieć, że absolutnie dałam się porwać tej książce, jej treści, jej cudownym bohaterom i w końcu słowom, które ją tworzyły, a które to niejednokrotnie bardzo mocno we mnie uderzały.
Felix Ever After to moim zdaniem powieść absolutnie kompletna – wielowątkowa, poruszająca wiele istotnych kwestii, z rewelacyjnie napisanymi bohaterami, wywołująca wiele emocji, umiejąca zmusić do refleksji, poszerzająca horyzonty i pozwalająca nam doświadczyć czegoś nowego, a napisana została w taki sposób, że kartki wręcz przepływają przez palce. Absolutnie nie skłamię, jeśli powiem, że jest to jedna z najlepszych powieści młodzieżowych, jakie przeczytałam w całym swoim życiu, a może nawet jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam, w ogóle.
Dziękuję Felixowi za to, że dzięki jego żywej narracji, chociaż w niewielkim stopniu mogłam poczuć emocje, które towarzyszą osobą, które kwestionują swoją tożsamość płciową, a także tym, którzy z różnych powodów nie wpisują się w powszechnie obowiązujący kanon „normalności”. Dziękuje jego przyjaciołom, dzięki którym mogłam przeczytać wiele interesujących i poszerzających moje horyzonty dyskusji. I w końcu, dziękuję Kacenowi Callenderowi za napisanie tak wspaniałej powieści, która pozostawiła mnie z głową pełną myśli, radością i smutkiem, mocno bijącym sercem i poszerzyła moje horyzonty.
Z ogromną radością mogę też powiedzieć, że polscy czytelnicy będą mogli poznać tę historię już w 2021 roku, ponieważ zostanie ona wydana przez Wydawnictwo We Need Ya.
Wyczekiwałam na tę książkę od dnia premiery, a gdy w końcu do mnie przyszła, chciałam połknąć ją na raz i jednocześnie nigdy jej nie zaczytać, tylko po to, by nigdy jej nie skończyć. A teraz, gdy jej lektura już za mną, czuję się… Zdruzgotana. Rozbita. Smutna. Usatysfakcjonowana. Szczęśliwa. Absolutnie wszystko na raz. Felix Ever After to powieść na myśl, o której coś...
więcej mniej Pokaż mimo to2019
Po niektóre powieści chcemy sięgnąć jak najszybciej, zaraz po ich premierze, chwilę po tym jak o nich usłyszeliśmy, sekundę po tym jak, uradowani wyszliśmy z nią z księgarni. Inne zaś czekają miesiącami, na liście książek do przeczytania, na półkach bibliotek i sklepów, na naszych domowych regałach, wciśnięte pomiędzy jedną popularną powieść a drugą, czekają w ciszy na tę odpowiednią chwilę, gdy sobie o nich przypominamy, gdy przeczucie wyszepta nam do ucha, że to kolej na tę właśnie pozycję. Odkąd cię nie ma plasuje się w drugiej kategorii. Po przeczytaniu dwóch innych powieści Morgan Matson wiedziałam bowiem, że chcę przeczytać i tą, ale nie potrafiłam znaleźć na to odpowiedniej chwili. Aż w końcu, pewnego wiosennego dnia sięgając po czytnik, zobaczyłam jej nie najpiękniejszą okładkę, a zaraz potem zauważyłam z czyją powieścią mam do czynienia i już bez chwili zawahania, zaczęłam czytać…
Emily, główna bohaterka powieści, a zarazem jej narratorka to postać niezwykle sympatyczna, z którą niezwykle łatwo było mi się utożsamić. Dziewczynę poznajemy bowiem w chwili gdy jej mały wszechświat się rozpadł, gdy zabrakło w nim jednego elementu – jej żywiołowej i odważnej najlepszej przyjaciółki Sloane, z którą miały spędzić całe lato. Nieśmiała, zamknięta w sobie i zagubiona bohaterka nie potrafiąc się w nowej rzeczywistości, spisała już swoje wakacje na straty, złapała się więc ostatniej deski ratunku – listy dziwacznych zadań, które zostawiła jej przyjaciółka, a których wypełnianie pozwala odkryci bohaterce siebie na nowo i otworzyć się na otaczający ją świat. I mimo, że Emiliy z pewnością nie jest postacią idealną – odczuwa strach, nie chce przyjmować pomocy, i zdarza jej się uciekać od problemów, to jej wady czynią ją po prostu cudownie ludzką, gdy zaś dodamy do tego jej zalety, otrzymamy obraz niezwykle sympatycznej nastolatki, której z przyjemnością towarzyszyłam w jej podróży. Podróży, która obejmowała stopniową i w pełni naturalną przemianę, którą obserwowałam z ogromnym uśmiechem na twarzy.
Niezwykle podobało mi się również to, że autorka nie zapomniała o kreacji innych bohaterów, a wręcz uczyniła z nich niezwykle ważny element całości. Począwszy od Franka, przez Drawn, Collinsa, Brandona aż po rodziców głównej bohaterki, każda z postaci miała bowiem własną historię i charakter, który nie tylko budował dobre tło dla głównego wątku, lecz przy tym niezwykle go ubogacał. Nie są to więc postaci traktowane typowo przedmiotowo, których określić możemy jedynie za pomocą relacji z innymi bohaterami, ale trójwymiarowi, prowadzeni bardzo konsekwentnie ludzie.
Relacje między postaciami zostały tu nakreślone w bardzo naturalny sposób, nie czułam by którakolwiek z nich rozwijała się zbyt szybko bądź zbyt wolno, a wręcz czułam, że wszystko ma miejsce w tej jednej, odpowiedniej chwili. Począwszy od bardzo prostych więzi, aż po te najbardziej skomplikowane, w kilku słowach i w paru gestach udało się w tej powieści ukazać narodziny i kolejne przygodny pewnej paczki przyjaciół. Pomiędzy wersami rodził się zaś niezwykle uroczy i delikatny wątek romantyczny, który w żadnym momencie nie przysłonił głównej osi fabularnej, za to pełna chemii między postaciami wydawała się czymś całkowicie naturalnym, o czym w tak nienachalnej formie po prostu wyjątkowo dobrze mi się czytało.
Morgan Matson pisze prosto, w kilku zdaniach potrafiąc zamknąć esencje pewnych uczyć i opisy danych przestrzeni, a przy tym z niezwykłą gracją tworzy niewymuszone dialogi między nastolatkami, które brzmią dokładnie tak jak powinny. I nawet jeśli przeskoki między teraźniejszością, i przeszłością na początku wydawały mi się zbędne, wręcz dezorientujące, tak z biegiem kolejnych stron, odkryłam dlaczego te sceny były potrzebne i czytanie ich zaczęło sprawiać mi przyjemność.
Niezwykle podobał mi się także wakacyjny klimat całości oraz stanowiące klamrę dla historii Emily zakończenie, które choć nie okazało się żadnym przełomem, ani nie było pierwszym elementem, który mnie w tej powieści, bądź co bądź bardzo przewidywalnej powieści, zaskoczył, tak stanowił ono ładne, niewymuszone i nie przeciągnięte domknięcie.
Odkąd cię nie ma to bardzo prosta, ale przy tym napisana ze zrozumieniem dla swoich bohaterów i szacunkiem dla młodego czytelnika powieść młodzieżowa, która urzekła mnie tym, że pomiędzy jednym a drugim wersem kryło się nieopisane ciepło, a po całości widać, że ta powieść wypłynęła prosto z serca jej autorki. Idealna na słodkie letnie lenistwo, ale dzięki namacalnemu wakacyjnemu klimatowi, także na chłodne, zimowe wieczory pod kocem książka o przyjaźni, o odkrywaniu siebie, o odwadze, z bardzo subtelnym wątkiem miłosnym w tle.
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2019/06/w-dobrze-zorganizowanym-wszechswiecie.html
Po niektóre powieści chcemy sięgnąć jak najszybciej, zaraz po ich premierze, chwilę po tym jak o nich usłyszeliśmy, sekundę po tym jak, uradowani wyszliśmy z nią z księgarni. Inne zaś czekają miesiącami, na liście książek do przeczytania, na półkach bibliotek i sklepów, na naszych domowych regałach, wciśnięte pomiędzy jedną popularną powieść a drugą, czekają w ciszy na tę...
więcej mniej Pokaż mimo to2019
Chłopak, który otworzył drzwi do wszechświata to jedna z tych pozycji, o których niewielu słyszało. Mimo naprawdę interesującego tytułu, prześlicznej okładki i opisu zapowiadającego nieszablonową historię, powieść Prestona Hortona zaginęła gdzieś w wysypie książek młodzieżówek, którego doświadczamy ostatnimi czasy. A ja odkopałam ją zupełnym przypadkiem i to z bardzo płytkiego powodu. Szukałam bowiem lekkich pozycji, idealnych na lato i zobaczyłam książkę, której okładka przykuła moje oko, więc bez wiedzy z czym tak właściwie mam do czynienia, pobrałam ją w ramach abonamentu Legimi i zaczęłam czytać…
Główny bohater tej powieści, Cliff, to niezwykle ciekawy, a przy tym charyzmatyczny i piekielnie inteligentny młody chłopak, który kryje w sobie mnóstwo sprzeczności. Z jednej strony jego wygląd (postawna sylwetka, dwa metry wzrostu), przez który staje się obiektem żartów, a który sugeruje jednocześnie by trzymać się od niego z daleka i jak najszybciej schodzić mu z drogi. Z drugiej zaś jego wrażliwość, wręcz kruchość, nieśmiałość, ogromne ciepło, które kryje w swoim sercu i pragnienie bliskości. Wszystko to zostało przez autora sprawnie połączone i przyczyniło się do powstania niezwykle dobrego głównego bohatera, a zarazem narratora całej historii. Gdy dowiecie się zaś jak ogromny ból nosi w sobie Cliff, z wielu różnych powodów czynników i poznacie jego kąśliwe poczucie humoru zobaczycie w nim pełnoprawną postać, która z łatwością może Was w sobie rozkochać.
Równie złożonym i ciekawym bohaterem był Aaron, którego autor zręcznie wykorzystał by zabawić się schematem popularnego chłopca, kierując jego historię na nieco nieoczywiste tory i budując naprawdę sympatyczną postać.
I chociaż, jak to zwykle bywa, nastolatków początkowo nie łączyły dobre relacje, wręcz darzyli się otwartą niechęcią, tak z czasem za sprawą przewrotnego losu narodziła się między nimi przyjaźń, oparta na próbach zrozumienia siebie nawzajem i chęci zmiana świata. Jednym co przeszkadzało mi w przypadku tej relacji było to, że odniosłam wrażenie, że narodziła się w ułamku sekundy i od razu została okrzyknięta prawdziwą przyjaźnią, zupełnie jakby ktoś wcisnął odpowiedni przycisk i zła przeszłość wyparowała. Niemniej nawet tę usterkę wynagrodziła mi późniejsza możliwość obserwacji interakcji między chłopakami, czytanie ich błyskotliwych wymian zdań.
To nie koniec jednak rewelacyjnie wykreowanych bohaterów, ponieważ niemal każda z przedstawionych nam postaci miała nie tylko swój charakter, ale także własną niezwykle ciekawą historię, która rozgrywała się nieco poza właściwą treścią i często przechodziła przemianę w trakcie trwania utworu. Ta powieść kryje w sobie bowiem ogrom dobrze napisanych wątków – przemoc domowa, rodzina, braterstwo, radzenie sobie ze stratą, samobójstwo, lęk, zmiany w życiu, zdrada, a nawet nadgorliwość religijną. I nawet ten znienawidzony przez wielu wątek miłosny wypadł tutaj tak ładnie, będąc niejako na trzecim planie, że powinien spodobać się nawet tym, którzy na ogół nie lubią czytać o miłości w książkach. Ta mieszanka, można by powiedzieć wybuchowa, zazębiła się ze sobą jednak w tak przemyślany sposób, że dała początek niezwykle dobrej, a przy tym bardzo inteligentnej powieści młodzieżowej, w której za pomocą w gruncie rzeczy prostej historii autorowi udało się w zupełnie naturalny sposób wpleść morał, którym powinniśmy kierować się w życiu: nigdy nie możemy ustawać w czynieniu dobra, nawet jeśli wydaje się to zupełnie bezcelowe.
Preston Horton posługuje się prostym słownictwem, ale potrafi przy tym pisać niezwykle lekko i w naturalny sposób opisywać myśli nastolatki oraz kreować błyskotliwe, często zabawne, a przy tym wypadające realnie dialogi. Wszystko to razem sprawiło, że przeczytanie tej powieści zajęło mi zaledwie bardzo przyjemną chwilkę.
Mogłabym się jednak przyczepić nieco do jednego z aspektów zakończenia, które chociaż z tego co czytałam, wielu zaskoczyło, tak dla mnie było dość oczywiste od samego początku oraz wątku związanego z geniuszami informatycznymi aka hakerami, który, co by nie mówić nie wypadł zbyt naturalnie, a wręcz trochę mnie bawił. I do tego, że chociaż na początku Cliff był nękany przez innych uczniów, tak potem ten wątek został po prostu porzucony.
Chłopak, który otworzył drzwi do wszechświata nie jest może pozycją, która odmieni rynek wydawniczy, a jednak jedną lepszych książek młodzieżowych jakie przeczytałam w tym roku. Jeśli macie więc ochotę na mądrą, dobrze napisaną, wielowątkową powieść z naprawdę dobrze rozpisanymi bohaterami i relacjami między nimi, stworzą wręcz do czytania upalnymi letnimi dniami to utwór Prestona Hortona jest dla Was. Ja bawiłam się przy ni,wyjątkowo dobrze!
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2019/07/nigdy-nie-mozemy-zaprzestawac-czynienia.html
Chłopak, który otworzył drzwi do wszechświata to jedna z tych pozycji, o których niewielu słyszało. Mimo naprawdę interesującego tytułu, prześlicznej okładki i opisu zapowiadającego nieszablonową historię, powieść Prestona Hortona zaginęła gdzieś w wysypie książek młodzieżówek, którego doświadczamy ostatnimi czasy. A ja odkopałam ją zupełnym przypadkiem i to z bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-12
Czytanie o kimś chorym psychicznie nigdy nie jest dla mnie łatwym przeżyciem, ponieważ zawsze zmusza mnie do wielu refleksji nad ludźmi, których cała życie wygląda tak, jak ten urywek zawarty w książce. Niezmiennie jednak czytanie takich opowieści jest dla mnie jednocześnie niezwykle intrygujące, ponieważ pozwala mi spojrzeć na otaczającą mnie rzeczywistość z całkiem innej perspektywy. Dlatego też z ogromną ciekawością przymierzałam się do lektury Jestem już normalna?, które zapowiadało się na powieść z gatunku tych, które czyta się szybko, ale które potrafią także zainteresować i pozostać w głowie. Czy tak właśnie się stało?
Bohaterowie tej książki są naprawdę przeróżni, na szczególną uwagę zasługują jednak trzy bohaterki – Evie, Amber i Lottie, czyli trzy dziewczyny, o których będzie opowiadać cała seria Klub Starych Panien. Każda z nastolatek była wyjątkowa, a przy tym każda z nich została wykreowana na bohaterkę z krwi i kości, do których łatwo było mi poczuć nić sympatii, chociaż zdajemy sobie sprawę z ich wad i problemów. Czasami miałam ochotę je przytulić i pozwolić im się wypłakać, czasami znaleźć się z nimi w jednym pokoju i zaśmiewać się bez końca, a czasami porządnie zdzielić przez głowę – i to było w nich absolutnie najlepsze, ponieważ czułam, że są to po prostu nastolatki, które mają lepsze, i gorsze pomysły, ale trzeba im to po prostu wybaczyć.
Evie, czyli główna bohaterka Jestem już normalna? to zaś postać, która bywała głupiutka i naiwna, podejmowała naprawdę dziwne decyzje, wszystko, byleby tylko dążyć do nieokreślonego pojęcia normalności, nie widząc, że takim zachowaniem jedynie oddala się od tego, czego chce. I nie ukrywam, że jej zachowanie może momentami irytować, kryła się w niej jednak taka prawdziwość, że ja nie potrafiłam się na nią złościć.
Warto też zwrócić uwagę na to, że w książce pojawiło się kilka postaci, które wpisują się wręcz idealnie, w niektóre stereotypy, widać jednak, że był to celowy zabieg autorki, który służył pewnym elementom tej historii, dlatego nijak mi taka kreacja bohaterów nie przeszkadzała.
Rewelacyjnie wypadły w Jestem już normalna? wątki przyjaźni. Mieliśmy tu bowiem zarówno przyjaźń trudną, taką, która gdzieś zanika, gdy zmienia się sytuacja, jak i gdy zmieniają się bohaterowie, ale nie znika całkowicie, ponieważ wciąż łączy ich wspólna przeszłość, której nie sposób wymazać, nawet jeśli nas rani. A także przyjaźń, która przychodzi bohaterkom wręcz banalnie łatwo, ponieważ bardzo szybko odnajdują wspólny język i wspólne tematy do rozmowy, nawet jeśli same się tego nie spodziewały.
I z tym drugim rodzajem przyjaźni, tym która połączyła Evie, Amber i Lottie wiąże się mój absolutnie ulubiony wątek z całej powieści, a więc wątek siostrzeństwa, wątek feministyczny, wątek Klubu Starych Panien. Czytanie o dziewczynach, o tym, co je łączyło, a także o tym, co je dzieliło, wysłuchiwanie ich kolejnych wykładów o świecie, w którym muszą się odnaleźć jako młode kobiety, sprawiało mi naprawdę ogromną, ogromną przyjemność, ponieważ zostały one napisane naprawdę zgrabnie, a zawarte w nich informacje, często były dla mnie czymś nowym bądź czymś, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Ani przez moment nie czułam, że był to wątek wciśnięty tu na siłę, że nie pasował on do całej historii, a wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że idealnie wpasowuje się w nią, dopełnia ją. I to nie tak, że dziewczyny były idealne, że zjadły wszystkie rozumy świata, i teraz mają zamiar spalić staniki i wyjść na ulicę z transparentami, lecz tak jak to bywa, wszystko zaczyna się od prostych rzeczy, od pomyślenia o pewnym problemie, o poczytaniu o nim i porozmawianiu o nim z innymi dziewczynami. Nastolatki nie były idealne, same siebie przyłapywały na wpadaniu w pewne schematy myślenia, a jednak podejmują trud, by spróbować z nimi zawalczyć i to właśnie w tej nie idealności ukryła się prawdziwość i to, że absolutnie kupiłam wątek związany z klubem założonym przez nasze bohaterki.
Nasza główna bohaterka, Evie zmagała się z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. Wątek ten został poprowadzony w moim odczuciu z naprawdę sporym wyczuciem, nie było tu osądzania, czy oceniania, lecz po prostu pokazanie, że tak to jest, z podkreśleniem, że czytamy o jednym, konkretnym przypadku, a nie o wszystkich chorych. Niezwykle podobało mi się, że wątek ten wciąż gdzieś był, że autorka nie porzucała go, gdy pisała o czymś innym, lecz pewnymi słowami, czy gestami wciąż sygnalizowała, że problem wciąż istnieje i staje się coraz to bardziej poważny.
Bardzo doceniam także to, w jaki sposób autorka opisała tu postać terapeutki Evie, ponieważ dodawało to tej powieści pewnej prawdziwości i czyniło ją w moich oczach jeszcze bardziej prawdziwymi. A także to, że, że autorka nie poszła na łatwiznę i nie, pominęła wątku rodziny, lecz zarysowała go gdzieś w tle, co uczyniło historię dziewczyny jeszcze bardziej trójwymiarową.
Początkowo nie mogłam się wgryźć w tę powieść, ponieważ przybiera momentami dziwną formę. Poznajemy bowiem tę historię z perspektywy Evie, od czasu do czasu pojawia się tu jednak wtrącenie wyróżniona jako „zła/dobra myśl”, które nieco wybijało mnie z rytmu, podobnie jak to, że czasami w trakcie akcji przeskakujemy do innego wydarzenia, które wydaje się ważne dla dziejących się właśnie wydarzeń. Niemniej im dłużej czytałam, tym lepiej się czułam w trakcie lektury, im mocniej rozumiałam bohaterkę i potrafiłam sobie wyjaśnić jej momentami głupie zachowanie, tym lepiej mi się tę powieść czytało, nawet jeśli wątki romantyczne w tej książce są naprawdę dziwnie.
Sam koniec ma w sobie zaś sporo dramatu, a jednak nie był on przedramatyzowany, lecz po prostu mocny, trudny do czytania, czułam się momentami, wręcz zawstydzona tym, co czytałam, ale to dobrze, ponieważ świadczy to jedynie o moim zaangażowaniu w całą tę słodko-gorzką historię.
Jestem już normalna to jedna z tych książek dla młodzieży, które zawierają w sobie dokładnie to czego typu powieściach – nie jest głupiutka, chociaż zawarta w niej historia jest wybitnie wręcz prosta, porusza ważne kwestie z niezwykłym wyczuciem, dając czytelnikom, niby przypadkiem, ważne lekcje do przyswojenia, a przy tym ma bohaterów, których mimo wszystkich głupot, które robią, po prostu da się lubić. Mnie ta powieść ogromnie się podobała i już nie mogę się doczekać aż sięgnę po drugi tom tej serii.
Czytanie o kimś chorym psychicznie nigdy nie jest dla mnie łatwym przeżyciem, ponieważ zawsze zmusza mnie do wielu refleksji nad ludźmi, których cała życie wygląda tak, jak ten urywek zawarty w książce. Niezmiennie jednak czytanie takich opowieści jest dla mnie jednocześnie niezwykle intrygujące, ponieważ pozwala mi spojrzeć na otaczającą mnie rzeczywistość z całkiem innej...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-15
Gdy tylko przeczytałam opis Jak trudno jest kochać?, poczułam się rozczarowana. O ile bowiem pierwszy tom Klubu Starych Panien opowiadał bowiem zarówno o zwykłym życiu nastolatków, jak i o poważniejszych problemach, tak ten zapowiadał się o wiele bardziej zwyczajnie. Zaraz jednak skarciłam samą siebie w myślach, ponieważ przypomniałam sobie, że mam do czynienia z książką Holly Bourne, która już dwukrotnie udowodniła mi, że potrafi pisać powieści skierowane do młodzieży. Co więcej, ten tom miał opowiadać o Amber, którą zdążyłam już polubić. Moje rozczarowanie minęło, a ja z ogromnym zapałem sięgnęłam po tę powieść i…
Zacznijmy od tego, że gdzieś przeczytałam, że jest to książka o pierwszej miłości z poważniejszymi problemami w tle i całkowicie się z tym stwierdzeniem nie zgadzam. Jak trudno jest kochać to bowiem opowieść o różnych odcieniach miłości, ogromnym cierpieniu oraz o tym jak alkoholizm może wpływać na relacje międzyludzkie.
Jak trudno jest kochać? Jeśli weźmiemy pod uwagę, właściwie najważniejszy dla fabuły wątek relacji matki z córką, odpowiedź brzmi: niemożliwie trudno. Holly Bourne przedstawiła tu bowiem relacje, przez którą Amber, główna bohaterka, okropnie cierpi i tak naprawdę nic nie może z tym zrobić. Przez całą powieść obserwujemy bowiem, jak dziewczyna stara się zbliżyć do matki i raz za razem jest odtrącana, czytamy o tym, jak próbuje porozmawiać o własnych uczuciach, uzyskać odpowiedzi na gnębiące ją pytania, ale raz za razem odnosi bolesne porażki. Wszystkie dzieci chcą być kochane przez rodziców, nawet te, które zostały przez nich porzucone niemal bez słowa, może nawet szczególnie te. Czasem jednak miłość nie wystarczy, a uzależnienie dodatkowo utrudnia próby naprawy relacji. Relacja matki z córką została tu w mojej ocenie napisania absolutnie rewelacyjnie, sprawiając, że czułam emocje buzujące w Amber, rozumiałam jej uczucia, a jednocześnie mogłam, chociaż w minimalnym stopniu zrozumieć jej matkę. Czasami miłość po prostu nie wystarcza, a niektóre rany zostają w dzieciach już na zawsze.
Jak trudno jest kochać? Gdy brakuje nam pewności siebie naprawdę trudno. Relacja Amber i pewnego Amerykanina została tu nakreślona z wyczuciem – bohaterowie zbliżali się do siebie krok po kroku, by zaraz nieco się od siebie odwrócić, a następnie ponownie się do siebie zbliżać. Nie czułam by jakiejkolwiek uczucia, były tu wymuszone, a pierwsza miłość przerysowana jako ta zbyt cukierkowa lub wręcz przeciwnie jako ta oparta wyłącznie na pożądaniu, lecz wręcz przeciwnie było tu odpowiednio dużo wszystkiego, bym mogła kibicować bohaterom i ich miłości. Mogę tu jedynie narzekać na to, że ten wątek kończy się w taki, a nie inny sposób. Przecież ja potrzebuję ciągu dalszego! Czasami warto uwierzyć w miłość.
Jak trudno jest kochać? Jeśli jedynie jedna strona pragnie miłości to trudno. Relacja Amber z jej ojcem, macochom oraz jej przyrodnim bratem wydawała mi się nieco zbyt zepchnięta na dalszy plan, ponieważ tak właściwie nie uzyskujemy żadnych odpowiedzi na to, dlaczego konkretni bohaterowie zachowują się tak, a nie inaczej, a szkoda, ponieważ powieść stałaby się jeszcze pewniejsza, gdybyśmy chociaż w pewnym stopniu mogli zrozumieć dziwaczną relację dziewczyny z jej ojcem. Czasami miłość trudno jest odnaleźć, a może jedynie okazać?
Jak trudno jest kochać? Gdy spojrzymy na Lottie i Evie to banalnie łatwo. Wątek Klubu Starych Panien powrócił także i w tej części, chociaż z oczywistych względów było go tu zdecydowanie mniej niż poprzedniej części. Przyjaciółki Amber jednak wciąż przewijały się gdzieś tle, wciąż walcząc ze światem, dyskutując o byciu kobietą, a także służąc wsparciem, czy dobrym słowem, gdy tylko było to potrzebne. Czasami miłość jest bowiem po prostu łatwa.
Ogromnym plusem tej historii ponownie są jej bohaterowie, których naprawdę łatwo jest określić prawdziwymi. Niektórzy z nich przewijali się tu bowiem gdzieś w tle, wciąż mając jednak swoje miejsce w całej tej historii, inni zaś otrzymali więcej miejsca, dzięki czemu mogliśmy poznać ich lepiej, zrozumieć ich sytuacje i po prostu polubić.
Niezwykle podobał mi się tutaj humor oparty na ukazywaniu różnić (głównie językowych, ale nie tylko) między Anglikami a Amerykanami, dzięki któremu nie tylko kilka razy szeroko się uśmiechnęłam, ale i dowiedziałam się czegoś nowego (również o Kubusiu Puchatku i jego filozofii). A także tytuł każdego kolejnego rozdziału, który rozpoczynał się od słów „taka sytuacja”, ponieważ czytało się to naprawdę dobrze.
Jak trudno jest kochać? To powieść o miłości i cierpieniu, które wydają się tutaj nierozerwalną całością. Historia Amber, naprawdę sympatycznej, chociaż zagubionej nastolatki porwała mnie w całości i pozostała w mojej głowie przez dłuższy czas, mimo że pozornie nie jest niczym więcej niż książka do przeczytania na raz. Różne odcienie miłości, alkoholizm przyjaźń, feminizm, dobrze napisani bohaterowie, fajne poczucie humoru oraz naprawdę prosta historia – jeśli czujecie się zafascynowani, to ta książka Holly Bourne jest dla Was. Ja bawiłam się przy niej rewelacyjnie!
Gdy tylko przeczytałam opis Jak trudno jest kochać?, poczułam się rozczarowana. O ile bowiem pierwszy tom Klubu Starych Panien opowiadał bowiem zarówno o zwykłym życiu nastolatków, jak i o poważniejszych problemach, tak ten zapowiadał się o wiele bardziej zwyczajnie. Zaraz jednak skarciłam samą siebie w myślach, ponieważ przypomniałam sobie, że mam do czynienia z książką...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-19
Dziewczyna kontra reszta świata...
Nie będę ukrywać, że tak naprawę poprzednie tomy Klubu Starych Panien sięgnęłam tylko dlatego, że bardzo chciałam przeczytać I co ona ma zrobić?, którego opis nie tyle sprawił, że chciałam przeczytać tę powieść, o ile sprawił, że wiedziałam, że muszę sięgnąć po tę książkę jak najszybciej, ponieważ w innym wypadku pożre mnie własna ciekawość. Zdecydowałam jednak, że chcę poznać cały kontekst tej historii, dlatego pierw sięgnęłam po poprzednie części tej serii, które jak już wiecie, rozkochały mnie w sobie, sprawiając jedynie, że moje oczekiwania wywindowały kolejne piętra wyżej. Jak się okazało, wcale nie za wysoko.
I co ona ma zrobić? Zaczyna się od okropnej sytuacji, w której na pozór nie stało się nic wielkiego, chociaż tak naprawdę stało się wiele złego. To wydarzenie daje Lottie, naszej głównej bohaterce, przysłowiowego wiatru w żagle, sprawiając, że dziewczyna postanawia spróbować zmienić świat. Tak zaczyna się mała feministyczna rewolucja, która stanowi główny wątek całej powieści i która tak się składa, stanowi mój absolutnie ulubiony element całości. Bo wiecie, przeczytałam już całe mnóstwo książek młodzieżowych, ale w żadnej z nich, nie odnalazłam takiej siły i determinacji, jak w tej powieści Holly Bourne, żadna książka, którą znam tak głośno nie mówiła o feminizmie, o jego założeniach i o tym, dlaczego jest tak potrzebny. I ta powieść to pokazuje, wskazując jednocześnie, że każda zmiana zaczyna się od małych rzeczy. Lottie i jej drużyna protestują bowiem z ogromnym zaangażowaniem, ale robią tak naprawdę niewielkie, może nawet według niektórych głupie rzeczy – a to pokreślą przystanek autobusowy z seksistowskim plakatem, a to oburzą się na to, że na zajęciach z literatury omawia się niemal same dzieła mężczyzn, a to schowają krem na celulit. I te drobne gesty sprzeciwu, pozornie nic nie znaczą, jeśli jednak do buntu przyłączy się więcej osób, może któregoś dnia, także i nam uda się zmienić sposób myślenia różnych ludzi. Tym, co ujęło mnie w wątku walki o równość, jest jednak chyba to, że Holly Bourne wcale nie pokazuje, że walka jest łatwa, że czasami możemy poczuć się głupio, możemy mieć wątpliwości, możemy mieć momenty zwątpienia, możemy nawet zgubić się gdzieś po drodze, a jednak zdecydowanie warto próbować. O feminizmie w przystępnej i bardzo dobrej formie.
Lottie, główna bohaterka tej powieści zdecydowanie nie cierpi na brak pewności siebie, a wręcz przeciwnie, wie, na co ją stać, wie, jak wygląda i wie, że to w co wierzy, jest słuszne. I może powinnam ją za to wszystko znielubić. Tymczasem totalnie zakochałam się w jej kreacji, w której tak wiele wskazuje na to, że jest idealna, tymczasem okazuje się, że na tym marmurowym pomniku kryje się kilka rys. Paskudnie wręcz postać, która gubi się raz za razem, a jednak walczy o to, by podążać właściwą ścieżką, i za to, za jej determinacje, absolutnie ją uwielbiam.
Nie będzie dla nikogo chyba zdziwieniem, jeśli powiem, że pozostali bohaterowie wypadli naprawdę dobrze.
W książce nie zabrakło także miejsca na kilka pobocznych wątków, które niewątpliwie urozmaicały główną historię. I tak nie zabraknie tutaj wątku romantycznego, który dotyczy Lottie i pewnego chłopaka, a który jest oczywisty od samego początku, ale jest przy tym tak uroczy, że aż nie mogę się go czepiać oraz wątku choroby Eve i jej miłosnych zawirowań, wątku Amber i Kyla, i w końcu wciąż cudownego wątku przyjaźni między dziewczynami. Nie zabrakło tu też miejsca na nową postać żeńską, która otrzymała własny, dość ważny wątek.
Dwa poprzednie tomy Klubu Starych Panien ogromnie mi się podobały, a jednak jedynie w przypadku I co ona ma zrobić? poczułam, że jest to powieść tak bardzo moja. To właśnie ona wywołała we mnie tak ogromną lawinę emocji. To właśnie ona najmocniej do mnie przemówiła. I to właśnie ona pozostanie we mnie na dłużej. Holly Bourne stworzyła książkę dla młodzieży, która pokazuje nie tylko, dlaczego powinniśmy walczyć o równość, ale także jasno wskazuje, że każdy głos się liczy, a czasami nawet jedno niewielkie działanie, może wiele zmienić, wszystko zaczyna się bowiem od tego pierwszego kroku. I za to wszystko jestem jej ogromnie wdzięczna.
Dziewczyna kontra reszta świata...
Nie będę ukrywać, że tak naprawę poprzednie tomy Klubu Starych Panien sięgnęłam tylko dlatego, że bardzo chciałam przeczytać I co ona ma zrobić?, którego opis nie tyle sprawił, że chciałam przeczytać tę powieść, o ile sprawił, że wiedziałam, że muszę sięgnąć po tę książkę jak najszybciej, ponieważ w innym wypadku pożre mnie własna...
2020-05-15
Mam za sobą już trzy powieści autorstwa Kim Holden, z czego każda z nich pochodziła z serii Promyczek i każdą z nich czytałam trzy bądź cztery lata temu. I wspominam je dobrze, chociaż jeśli mam być całkowicie szczera, pamiętam z nich naprawdę, naprawdę niewiele, nie jestem nawet pewna czy potrafiłabym wymienić imiona ich głównych bohaterów, czy jakieś ważniejsze elementy fabuły. Niemniej w głowie pozostało mi jakieś dobre wrażenie, coś, co sprawiło, że gdy miałam ochotę na przeczytanie dobrej książki z wątkiem romantycznym, sięgnęłam po powieść właśnie tej autorki. I na szczęście się nie zawiodłam, choć spodziewałam się po niej czegoś zupełnie innego.
Tytuł tej powieści i pierwsze zdania jej opisu świetnie oddają to, o czym jest ta historia – o tym, że każda opowieść, że każdy człowiek ma dwie strony, tę, którą pokazuję światu i tę, którą skrywa w sobie. Niemniej jej okładka jasno zasugerowała mi, że będę mieć do czynienia z romansem, może poruszającym trudne tematy, ale jednak romansem, w którym to miłość ratuje człowieka. A muszę to powiedzieć głośno i wyraźnie, Druga Strona nie jest romansem, nie jest też w żadnym wypadku historią, o tym, jak to życie zmienia się gdy pojawia się w nim druga osoba. Czy jest w niej wątek romantyczny? Tak. Czy odgrywa w niej ważną rolę? Jak najbardziej. Ale ta książka nie jest romansem, jak zasugerowała mi okładka.
Czym więc jest, zapytacie. Opowieścią o chłopaku o wielkim sercu, młodym, okropnie samotnym i noszącym w sobie ogromny smutek, żal i wzgardę względem samego siebie. Opowieścią o ludziach, których dotknęła niesprawiedliwość i zło. I przede wszystkim opowieścią o nastolatku chorującym na depresję. Chciałabym Was w tym miejscu zapewnić, że Kim Holden napisała powieść, która pokazuje, jak naprawdę wygląda depresja, co czuje osoba cierpiąca na tę chorobę. Niestety nie mogę tego zrobić, ponieważ zwyczajnie nie posiadam takiej wiedzy. Nie jestem chyba nawet w stanie, wyobrazić sobie do końca co takiego kryje się w głowie osoby chorującej, ponieważ depresja to choroba okropnie trudna to zdefiniowana. Mogę Was jednak w zamian za to zapewnić, że autorce udało się napisać, powieść bardzo emocjonalną i jak dla mnie bardzo smutną, pełną żalu do samego siebie i mroku. Momentami jej czytanie było dla mnie wręcz trudne emocjonalnie, mimo że na jej kartach niby nie działo się nic niezwykłego, to czułam się bowiem nierozłącznie związana z jej narratorem i jego emocjami, a zwykle nie były to dobre emocje. I jakby tego było mało, przeżywałam z Tobym też te dobre chwile, te promyki słońca, a wszystko to tylko po to, by zaraz ponownie znaleźć się w ciemności. Nie wiem, czy tak wygląda depresja, ale jestem w stanie uwierzyć, że tak.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że ta powieść jest napisana bardzo naturalnie. Ale skłamałabym także, mówiąc, że czytało mi się ją w jakimkolwiek momencie źle. Kim Holden napisała bowiem tę powieść w dość poetycki sposób – dialogi, szczególnie te Toby’ego i Alice, lecz nie tylko, nie brzmiały realistycznie, bo po prostu ludzie nie rozmawiają ze sobą w ten sposób, nie układają tak pięknych i barwnych zdań, nie silą się na dość patetyczne monologi i nie wysławiają się tak, jakby ich słowa miały zostać skrzydlatymi słowami. Nieco dziwnie czytało mi się też rozdziały przenoszące nas w przeszłość głównego bohatera, a wszystko to za sprawą bardzo nietypowej narracji, na jaką zdecydowała się autorka. Niemniej po raz pierwszy od bardzo długiego czasu mogę jednak powiedzieć, że patos zawarty w tej historii mi nie przeszkadzał. Bo tę książkę czytało mi się tak dobrze, że aż trudno mi to wyrazić słowami – czułam się, jakbym płynęła wraz z jej słowami, czułam emocję bohaterów i słowo po słowie zakochiwałam się w ich historii. Dlatego tym razem i mówię to z przekonaniem: realizm dialogów nie ma dla mnie żadnego znaczenia, i czuję się z tym znakomicie. Wiem jednak, że niektórym z Was może on przeszkadzać, więc lojalnie Was o nim informuję.
Główne skrzypce w tej historii gra niewątpliwie Toby, jego życie i jego problemy. Chłopakowi towarzyszy jednak zgraja naprawdę ciekawych i sympatycznych, chociaż z pewnością nieidealnych bohaterów. Poznacie tu na przykład Alice, nastolatkę mającą wielkie marzenie i poważny problem ze wzorkiem, który lada moment może sprawić, że przestanie widzieć cokolwiek. Ale także jej brata Tabera, najemcę budynku, oraz kilku innych bohaterów, a każdy z nich miał własne demony, z którymi powinien się zmierzyć. I poznanie każdego z nich było dla mnie naprawdę sporą przyjemnością.
Nie byłabym też sobą, gdybym nie wspomniała, chociaż w kilku słowach o moich wrażeniach po samym zakończeniu. I muszę przyznać, że w pewnym momencie nie byłam pewna czy to na co zdecydowała się Kim Holden, mi odpowiada, ale po kolejnych kilkunastu stronach, pojęłam, dlaczego to zrobiła i, co więcej, zrozumiałam, że ja sama potrzebowałam, by ta powieść zakończyła się właśnie w ten sposób.
I te kilka rozdziałów, Ci, którzy czytali będą wiedzieli, o których mówię, a nie chcę zepsuć Wam niespodzianki, sprawiło, że aż mnie zmroziło w środku.
Druga strona to opowieść, która ogromnie mnie zaskoczyła i równie mocno sobą zauroczyła. Ta książka jest bowiem okropnie smutna, a mimo to sprawia, że jakoś cieplej mi na sercu, bo przy całym złu, o którym opowiada, mówi też o dobroci, tej całkowicie bezinteresownej. Ta powieść jest również niebezpieczna, bo wywołuje ogrom emocji, a co więcej może otworzyć niektórym oczy, a nawet zachęcić do bycia lepszym człowiekiem. Ta historia ma moc i chyba za to przede wszystkim ją pokochałam.
http://biblioteka-wspomnien.blogspot.com/2020/06/nie-dajcie-zwiesc-sie-okadce-czyli-o.html
Mam za sobą już trzy powieści autorstwa Kim Holden, z czego każda z nich pochodziła z serii Promyczek i każdą z nich czytałam trzy bądź cztery lata temu. I wspominam je dobrze, chociaż jeśli mam być całkowicie szczera, pamiętam z nich naprawdę, naprawdę niewiele, nie jestem nawet pewna czy potrafiłabym wymienić imiona ich głównych bohaterów, czy jakieś ważniejsze elementy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Popłakałam się na 35 stronie tej książki.
Potem na 60.
A potem przestałam już liczyć, bo wiedziałam, że nie ma to sensu, bo za kilka, może kilkanaście stron, to znowu się stanie, ta historia znowu złamie mi serce. Taka to jest właśnie książka.
Absolutnie pięknie napisana, mimo tego o jak okropnej sytuacji opowiada. Przepełniona cierpieniem, złością, smutkiem, ale też nadzieją, która może wydawać się czymś naiwnym w sytuacji bohaterów, a okazuje się czymś koniecznym do dalszego ich przeżycia.
Wątek romantyczny został tutaj przecudownie rozpisany. I to nawet mimo tego, że brakuje w nim aspektu fizyczności, do którego zdążyły mnie przyzwyczaić już inne powieści. Zamiast niej są tu bowiem znaczące gesty i piękne słowa. Jest napięcie, ale też intymność i w końcu prawdziwe relacja, o której czytając, czułam to, co, jej bohaterowie.
Jest to jednak przede wszystkim opowieść o wojnie, o byciu w ciągłym stanie zagrożenia życia. Nie jest to jednak jedna z tych powieści, które starają się to przedstawić czytelnikowi nieco łagodniej, tak by było mu łatwiej. Nie, ta książka chce, żeby jej czytelnik czuł wszystko. Jest tu bowiem kilka scen, w których czytamy o tym, jak bohaterka pomaga ciężko rannym, albo umierającym, w tym jedna, z udziałem dziecka, która uderzyła mnie naprawdę mocno.
Tym, co dodatkowo wpłynęło na moje wysokie emocje w trakcie czytania, jest fakt, że autorka jak sama twierdzi, oparła tę historię na prawdziwych wydarzeniach, nie mogłam więc potraktować jej książki jako po prostu fikcji literackiej.
„Dopóki rosną cytrynowe drzewa” to jednak nie tylko poruszająca, ale też bardzo męcząca emocjonalnie książka, bo właściwie niedająca momentów przerwy, w których nie musielibyśmy się martwić o bohaterów, do których przywiązałam się właściwie już od pierwszych stron. Przepiękna, choć trudna, zdecydowanie warta Waszej uwagi.
Popłakałam się na 35 stronie tej książki.
więcej Pokaż mimo toPotem na 60.
A potem przestałam już liczyć, bo wiedziałam, że nie ma to sensu, bo za kilka, może kilkanaście stron, to znowu się stanie, ta historia znowu złamie mi serce. Taka to jest właśnie książka.
Absolutnie pięknie napisana, mimo tego o jak okropnej sytuacji opowiada. Przepełniona cierpieniem, złością, smutkiem, ale też...