-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-12-07
2016-11-01
2017-10-27
2018-01-21
2018-10-23
2019-05-06
2019-05-29
2019-06-02
2014-09-01
Celaena Sardothien to młoda dziewczyna o wielu twarzach. Znamy ją pod imionami: Zabójczyni Adarlanu, Lady Lillian Gordaina, Elentiya, Królewska Zabójczyni. Dowiadujemy się też, że to prawowita królowa Terrassenu, a urodziła się pod imieniem Aelin Ashryver Galathynius z krwią Fae płynącą w jej żyłach. Jednak za tymi wszystkimi nazwami kryje się nasza ulubiona zabójczyni - inteligentna, bezczelna, porywcza, uwielbiająca czekoladę i piękne stroje, próżna, dobra, potrafiąca poświęcić się za ludzi bliskich jej sercu.
W tej części poznajemy jej nowe oblicza: królowa, którą nigdy nie chciała być i pół-Fae o mocy, od której zawsze uciekała. Czy pogodzi się z tym, że nie jest normalną dziewczyną, że nawet nie jest do końca człowiekiem? Czy zaakceptuje i opanuje moc, która od zawsze budziła przerażenie w niej i w otaczających ją ludziach? Czy przyjmie na siebie obowiązki królowej i ponownie przybierze imię Aelin Ashryver Galathynius, by pokonać króla Adarlanu i odzyskać stracone królestwo? Na te pytania znajdziecie odpowiedź w "Heir of Fire".
Jest to jak dotąd najlepsza część serii. Podobało mi się podzielenie akcji na 3 główne wątki i pisanie z perspektywy głównych bohaterów tych wątków. Co prawda z początku irytował mnie wątek Manon, ale w miarę rozwijania się akcji polubiłam tę postać. Najlepszy wg mnie jest oczywiście wątek Celaeny.
Dobra wiadomość dla lubiących retrospekcje - jest ich sporo. Wreszcie poznajemy całą przeszłość Celaeny. Zerkamy oczami małej dziewczynki na Terrassen w czasach jego świetności i w dzień katastrofy. Poznajemy pobieżnie jej rodziców, przyjaciela i niektórych poddanych.
Sarah J. Maas znów nam to robi - bezwzględnie zabija lub krzywdzi bohaterów, których zdążyliśmy polubić bądź pokochać i wyobrażaliśmy sobie dla nich świetlaną przyszłość. Na szczęście jednak nie jest tak bezlitosna jak George R.R. Martin. Zakończenie książki mnie zraniło, ale przewidywałam, że coś za dobrze się ten wątek układał (nie zdradzę który, bo nie chcę nikomu psuć czytania). Dalej jednak twierdzę, że jak dotąd najbardziej w całej serii dotknęła mnie śmierć Nehemii.
Nie wiem jak wytrzymam oczekiwanie na kolejną część - czekanie na tą było straszne, a znałam datę publikacji. Część mnie jest zawiedziona, że nie skończyło się na tej książce, ale tylko dlatego, że przeraża mnie ile będę musiała czekać na kolejną. Ta druga część, nieporównywalnie większa, jest zachwycona. Ale jeżeli chodzi o Celaenę Sardothien - przeczytałabym wszystko, co Sarah J. Maas napisała o niej i innych bohaterach "Szklanego Tronu" i uwielbiałabym to. Naprawdę wszystko. Wielbiłabym nawet listę zakupów Celaeny, Nehemii czy kogokolwiek.
Pomijając moje dość widoczne uwielbienie do serii, książka jest naprawdę warta przeczytania. Polecam.
Celaena Sardothien to młoda dziewczyna o wielu twarzach. Znamy ją pod imionami: Zabójczyni Adarlanu, Lady Lillian Gordaina, Elentiya, Królewska Zabójczyni. Dowiadujemy się też, że to prawowita królowa Terrassenu, a urodziła się pod imieniem Aelin Ashryver Galathynius z krwią Fae płynącą w jej żyłach. Jednak za tymi wszystkimi nazwami kryje się nasza ulubiona zabójczyni -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-01
2017-11-07
2016-09-09
Po "Queen of Shadows" bałam się, że pani Maas trochę się wypisała, ale "Empire of Storms" temu na szczęście przeczy. To jest do tej pory najlepsza część tego cyklu i przebija "Heir of Fire". Zakończenie jest genialne i czekam z niecierpliwością na kolejną część. Są rzeczy, do których bym się przytknęła, ale niewiele one znaczą jeśli brać pod uwagę całokształt. Genialne rozwinięcie fabuły. Cały czas, nawet w momencie chwilowego rozluźnienia bohaterów, w tle czuć napięcie. Szczególnie pod koniec - do ostatniej strony. Książkę się po prostu pochłania.
Po "Queen of Shadows" bałam się, że pani Maas trochę się wypisała, ale "Empire of Storms" temu na szczęście przeczy. To jest do tej pory najlepsza część tego cyklu i przebija "Heir of Fire". Zakończenie jest genialne i czekam z niecierpliwością na kolejną część. Są rzeczy, do których bym się przytknęła, ale niewiele one znaczą jeśli brać pod uwagę całokształt. Genialne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011
2015-10-28
2017-08-18
*Opinia zawiera cytaty z Kingdom of Ash, ale żaden z nich nie zdradza fabuły – nie zamierzam nikomu psuć przyjemności z czytania, bardzo więc proszę o nie zgłaszanie tego jako spoiler (jak już parę razy się zdarzyło - jest to bardzo irytujące)
“Aelin blinked three times. Are you all right?
Two blinks answered. No.”
Długą drogę przebyła Aelin wraz ze swoimi kompanami. A ja razem z nimi. I nie żałuję ani sekundy spędzonej w tym świecie. Dalej nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Że już nie dowiem się, co dalej. Nie poznam dalszych losów tych, którzy przeżyli. Tak, za rok wyjdzie The World of Throne of Glass i ma tam być opis tego jak się ma Erilea 10 lat po zakończeniu wydarzeń z Kingdom of Ash. Ale to już nie będzie to samo. I mimo radości z tego jak zakończyła się ta historia, mimo spełnionych (większości) oczekiwań – odczuwam melancholię. Pozwolę sobie zacytować:
“The pain of parting because of how wonderful it had been.”
I nie zrozumcie mnie źle – seria zakończyła się w idealnym momencie. Trzeba wiedzieć kiedy skończyć, żeby nie zepsuć serii tak jak chociażby w przypadku cyklu Harry Potter. Niedosyt jest w tym przypadku wskazany. Ale pragnienie poznania dalszych losów ukochanych bohaterów pozostanie i zawsze będzie się czaić tam gdzieś z tyłu głowy.
Jestem świadoma, że patrząc obiektywnie, seria Throne of Glass nie jest ani żadnym arcydziełem, ani niczym szczególnie rewolucyjnym. Ot taka ładna baśń dla starszej młodzieży i młodych dorosłych, głównie dla tej żeńskiej części. Dostrzegam wady i zgadzam się z częścią krytyki – język jest prosty, dużo powtórzeń, wszyscy są piękni i młodzi (jak w większości książek tego gatunku), dużo romansu (chociaż tu akurat co kto lubi; dla jednego może być za dużo, a ktoś inny czyta tylko dla wątków romantycznych), trochę za dużo erotyki (wg mnie niektóre sceny można było pominąć, albo opisać mniej dokładnie, ale tak jak wcześniej – co kto lubi) i jeszcze inne rzeczy o których w tej chwili nie pamiętam. Niektóre argumenty, np. ten ukochany przez sjw – brak reprezentacji!!1!one!1 – po prostu przemilczę. Wdawanie się z tymi ludźmi w dyskusję, to jak gra w szachy z gołębiem. Nie muszę chyba dopowiadać reszty.
Ale ad rem. Jestem świadoma wad i niedociągnięć. Zauważam je podczas lektury (a każdą książkę z tej serii czytałam wielokrotnie) i są sceny, które kłują mnie w oczy. Nie przeszkadza mi to jednak w czerpaniu przyjemności z lektury – nie czytam o to, żeby wyszukiwać wady. Dla wielu osób ten fakt czyni mnie kolejną bezkrytyczną fanką, ale… co z tego? Czytanie tych książek sprawia mi radość. A z powodów osobistych, seria ta jest dla mnie po prostu ważna. I pod koniec dnia tylko to ma znaczenie.
A teraz, po tym (za) długim wstępie, przejdę wreszcie do moich przemyśleń po lekturze Kingdom of Ash. Zaznaczam, że po pełnym emocji pierwszym pochłonięciu (od deski do deski, praktycznie non-stop) wzięłam głęboki wdech (dużo głębokich wdechów) i przeczytałam jeszcze raz. I ponownie. Przesłuchałam też audiobooka. Także mogę już na spokojnie opisać co mi się podobało, a co nie. Zdziwilibyście się ile szczegółów umyka, kiedy czyta się tak, żeby jak najszybciej dowiedzieć się co będzie dalej i jak to się skończy.
Przede wszystkim chciałabym odnieść się tego, co zarzuca się Maas – inspiracji Władcą Pierścieni. Niektórzy nawet posługują się określeniem plagiat. Plagiat, proszę państwa, to dla mnie wydanie mocno przerobionego fanfiction na podstawie jakiejś serii – kłania się 50 Shades of Gray, czy The Mortal Instruments, przy czym ten pierwszy przypadek jest tak bezczelny, że połowa kasy powinna pójść do autorki Zmierzchu, czyli inspiracji dla tego śmiecia. W tym przypadku widzę tylko inspirację – która sama w sobie nie jest niczym złym. Tolkien to ojciec fantastyki – nie da się napisać epickiej powieści fantasy (w której są magia, elfy itp.) i się do niego w jakimś stopniu nie odnieść. Osobiście nie czytałam lotr (fabuła nie jest dla mnie ciekawa – tak, wiem, zaraz się pojawi tłum z widłami – ale wiem o co chodzi i znam historię paru interesujących mnie postaci <np. Aragorn>. W pełni doceniam też geniusz Tolkiena), także o tych nawiązaniach dowiedziałam się z komentarzy innych czytelników. „Terrasen calls for aid” – to tylko fraza i podejrzewam, że pojawia się w niejednej powieści fantasy. Przecież Tolkien nie miał monopolu na pisanie o oblężeniach. Co do pocisków z ludzkich głów – to taktyka intymidacyjna, tak jak np. nabijanie ludzi na pal czy zostawianie szczątków na szubienicy. Taka wiadomość: „wy też tak skończycie”. Stosowana zarówno w powieściach, jak i w historii. Więc jest to wg mnie o prostu czepianie się na siłę.
Teraz wreszcie o pozytywach i zachwytach (niestety nie będzie wszystkiego, bo nie chce spoilerować). Co w tym wszystkim podobało mi się najbardziej? To, co sprawiło, że pokochałam tę serię – bohaterowie. I chociaż Aelin zawsze będzie moją ulubioną postacią, to w tym tomie, najlepszy character’s arc należy do Manon. Aelin już od Queen of Shadows, a nawet od końcówki Heir of Fire, miała zdefiniowane cele i poglądy. Jasne, rozwój jej postaci następował również podczas Kingdom of Ash (bo przecież to nie jest tak, że postać całkiem przestaje się rozwijać), ale to już niewielkie zmiany. Natomiast rozwój Manon i Doriana: 10/10. W tej części wyróżniają się także Evangeline i Fenrys. Sceny z nimi, szczególnie interakcjie Evangeline-Darrow i Fenrys-Aelin – coś pięknego.
Opis tego, co przeżywała Aelin podczas tej części jest świetny. Zastanawiałam się, jak Maas sobie z tym poradzi (chociaż przecież już Heir of Fire udowadnia, że to jej mocna strona) i rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Jej obawy i traumy, pragnienia i cele – wszystko to zostało pięknie przedstawione. Jest to moja ukochana postać, nie przeczytałam książki z lepszą. I nie dlatego, że jest idealna – a dlatego, że nie jest. Uwielbiam wszystko co ją tworzy – przeszłość, pragnienia, wady i zalety. To, że arogancją i pychą ukrywa swój strach, że kocha piękno i luksus, że jest próżna, jej miłość do książek i muzyki, miłość i szacunek do zwierząt, że mimo udawania inaczej – potrzebuje pomocy innych, że tak ciężko jej polegać na najbliższych, że boi się straty i samotności, że jest zagubiona, że nie daje się złamać. Mogę tak długo. Nie mam słów krytyki na jej zachowanie w Kingdom of Ash, bo postępowała zgodnie z tym, jak została napisana.
Co mi się nie podobało? (Oprócz faktu istnienia Chaola, którego nie trawię i tego, że Yrene się marnuje będąc z kimś takim jak on) To jak potoczyła się historia Maeve. Przyznaję, spodziewałam się, że pójdzie w określonym kierunku i się trochę zawiodłam. Nie uważam, że było to złe, ale mogło być inaczej. To co się stało przy tworzeniu Zamknięcia/Klucza (nie wiem jakie jest oficjalne tłumaczenie, zresztą po polsku brzmi to tragicznie, ale chodzi mi o forging the Lock). Według mnie zadziało się za dużo rzeczy i zbyt chaotycznie – dużo osób nie zrozumiało co się stało. W dodatku przeczy to trochę temu, co było powiedziane w Empire of Storms. Uważam, że śmierć pewnej postaci była bezsensowna. To znaczy - wynikło z tego parę ładnie opisanych sytuacji, ale ciekawiej by było, gdyby ta postać przeżyła. To, że Nox Owen pojawia się tylko na chwilę. Co prawda Sarah przyznała, że nie miała dla niego żadnych planów i pojawił się tylko po prośbach fanów. Niemniej jednak szkoda. Chociaż to zrozumiałe przy ilości postaci, z których każda była ważna, ale niestety nie każda otrzymała tyle czasu, ile bym chciała. Ilość stron i tak została zredukowana – było ich ponad tysiąc i uznano, że to za dużo. Czy tak było? Dla mnie parę sytuacji mogłoby być rozwinięte, parę scen dokładniej opisanych, no i parę postaci powinno mieć trochę więcej do powiedzenia/uczynienia. Ale ogólnie jestem usatysfakcjonowana.
Podsumowując – to dla mnie piękne ukoronowanie serii, która zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Nie jest bez wad, ale jak już mówiłam – nie przeszkadzają mi one we wracaniu do lektury i do tego świata. Jestem wdzięczna, że Sarah J Maas stworzyła i podzieliła się ze światem tą opowieścią.
„Aelin blinked four times. I am here, I am with you.”
Wiem. I na zawsze pozostaniesz w moim sercu.
*Opinia zawiera cytaty z Kingdom of Ash, ale żaden z nich nie zdradza fabuły – nie zamierzam nikomu psuć przyjemności z czytania, bardzo więc proszę o nie zgłaszanie tego jako spoiler (jak już parę razy się zdarzyło - jest to bardzo irytujące)
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to“Aelin blinked three times. Are you all right?
Two blinks answered. No.”
Długą drogę przebyła Aelin wraz ze swoimi kompanami. A ja...