Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Krótsze ramię trójkąta.Elka Ady Johnson to bardzo niebezpieczna książka. Zaczyna się niewinnie, ot zwyczajna historia jakich wiele. Ale nie ze mną takie numery. Już po przeczytaniu kilku zdań, wiedziałam, że to jedna z tych książek, które podstępnie wabią biednego człowieka – niczym syreni śpiew marynarzy, obiecując lekką i przyjemną lekturę, którą można przerwać w każdej chwili. Nic z tych rzeczy. Gdy tylko weźmiecie Elkę do ręki ta przyklei się do niej podstępnie i nie pozwoli się odłożyć, dopóki nie wybrzmi ostatnia kropka. Nieważne, że ciasto w piekarniku, że kot głodny i domaga się obiadu, nieważne, że trzeba iść do pracy zarobić na obiad dla kota. Gdy nieopatrznie otworzycie Elkę, to przepadło. Historia wciągnie za włosy i ciśnie w sam środek wydarzeń, po czym bez uprzedzenia chwyci za serce i będzie ściskać dotąd, aż wydusi wszystkie emocje. Absolutnie wszystkie, do ostatniej łzy. Bo taka jest ta Elka, szczerze i prosto opowiada o tym, co w życiu jest najważniejsze. I nie bierze jeńców.

Krótsze ramię trójkąta.Elka Ady Johnson to bardzo niebezpieczna książka. Zaczyna się niewinnie, ot zwyczajna historia jakich wiele. Ale nie ze mną takie numery. Już po przeczytaniu kilku zdań, wiedziałam, że to jedna z tych książek, które podstępnie wabią biednego człowieka – niczym syreni śpiew marynarzy, obiecując lekką i przyjemną lekturę, którą można przerwać w każdej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jestem znawcą czy krytykiem literackim. I nawet nie chcę być, bo nic tak nie zabija przyjemności z czytania jak rozbieranie tekstu na czynniki pierwsze i zastanawianie się do której szufladki będzie pasował. Natomiast dużo czytam i wierzę, że mam tzw. intuicję, która podpowiada mi, że jakaś książka to grafomania level hard, a inna wprost przeciwnie.
I taką książką wprost przeciwnie (a raczej książkami, bo to trylogia) jest: Reina Roja. Czerwona królowa autorstwa Juana Gómeza-Jurado w przekładzie Barbary Bardadyn.
I tu dochodzimy do miejsca, gdzie powinien pojawić się zarys fabuły, wzmianka o bohaterach i tak dalej. Bardzo Was przepraszam ,ale nic takiego nie nastąpi. Autor w posłowiu wyraźnie prosi, aby nie spojlerować, żeby nie psuć innym przyjemności z lektury. I to życzenie mam zamiar uszanować, bo każdy korektor/redaktor wie, że wola autora to rzecz święta.
Powiem tylko tyle, że jest to thriller, cokolwiek nietypowy. Czyta się świetnie, po pierwszych kilku rozdziałach już wiedziałam, że chcę to mieć na papierze, że będę wracać do tej książki. A po przeczytaniu ostatniej linijki poczułam żal, że to już koniec, oraz rozczarowanie, że nie mam zawansowanej amnezji, dzięki której mogłabym sięgać po tę książkę raz po raz i za każdym razem cieszyć się z lektury, jakbym czytała ją po raz pierwszy. Zazdroszczę szczerze wszystkim, którzy jeszcze nie znają tej książki.
Jestem po lekturze dwóch części: Reina Roja. Czerwona królowa oraz Loba Negra. Czarna Wilczyca, serię zamyka Rey Blanco. Biały Król i wiem, że będzie co najmniej tak dobra, jak dwie poprzednie. Na razie wymyślam setki wymówek, by odwlec tę chwilę, gdy zacznę. Cieszę się, jak pierwszoklasista z nowego tornistra, oczekiwaniem na dobrą lekturę, ale długo nie wytrzymam…

Nie jestem znawcą czy krytykiem literackim. I nawet nie chcę być, bo nic tak nie zabija przyjemności z czytania jak rozbieranie tekstu na czynniki pierwsze i zastanawianie się do której szufladki będzie pasował. Natomiast dużo czytam i wierzę, że mam tzw. intuicję, która podpowiada mi, że jakaś książka to grafomania level hard, a inna wprost przeciwnie.
I taką książką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co tu dużo pisać, Anna Kańtoch - solidna firma i klasa sama w sobie. Jej nowa książka Samotnia to opowieść o wziętym pisarzu, Leonie Cichym, który miał w życiu wiele szczęścia: błyskotliwa kariera, cudowna żona, szczęśliwa rodzina. Do czasu. Bohatera poznajemy w momencie, gdy Leon budzi się w szpitalu i odkrywa, że stracił wzrok...

Dotychczasowe szczęście pozostaje już tylko mglistym wspomnieniem, a nasz bohater nagle musi mierzyć się z nieznanymi mu dotąd wyzwaniami. O różnym stopniu trudności. I tak czytelnik, wraz Leonem uczy się jak zaparzyć zparzyć kawę jedynie przy pomocy słuchu i dotyku, a także jak rozpoznać intencje rozmówcy, nie widząc jego twarzy.

Anna Kantoch precyzyjnie snuje skomplikowaną intrygę, jednocześnie zmusza czytelnika, żeby choć na chwilę zamknął oczy i poczuł, jak to jest być skazanym na życie w ciemności. Kto zna twórczość Anny Kańtoch, ten wie, że w jej książkach wszystko jest doskonale przemyślane, nic nie dzieje się przypadkowo i każdy, nawet najdrobniejszy szczegół ma znaczenie. Dlatego tak lubię tę autorkę, nic się nie marnuje, nie ma przerostu formy nad treścią. Wszystkie składniki są precyjnie odmierzone, wymieszane i poukładane od nowa, tworząc jakże często zaskakujący obraz. I nie inaczej jest w Samotni. Tak więc śmiało, zapukajcie do drzwi Leona Cichego i pozwólcie mu się ugościć. Warto.

Co tu dużo pisać, Anna Kańtoch - solidna firma i klasa sama w sobie. Jej nowa książka Samotnia to opowieść o wziętym pisarzu, Leonie Cichym, który miał w życiu wiele szczęścia: błyskotliwa kariera, cudowna żona, szczęśliwa rodzina. Do czasu. Bohatera poznajemy w momencie, gdy Leon budzi się w szpitalu i odkrywa, że stracił wzrok...

Dotychczasowe szczęście pozostaje już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uczynkiem i zaniedbaniem Mariusza Kaniosa to bardzo porządny thriller, początek serii z Zuzanną Nowacką i pierworodne dziecko autora. Pozycja na tyle ciekawa, że bez wahania sięgnęłam po następną opowieść z panią komisarz Zuzanną Nowacką w roli głównej. Przez chwilę miałam zamiar wrzucić opinię na temat całej serii, ale nie, nie idźmy na łatwiznę.
Uczynkiem i zaniedbaniem czyta się dobrze, a to już spory komplement. Na początku zostajemy świadkami zaginięcia chłopca, którym – wydaje się – nikt za bardzo się nie przejmuje. Kto by się przejmował dzieciakiem z domu dziecka? Dochodzenie się toczy i nic z niego nie wynika, aż do momentu, gdy zjawia się komisarz Nowacka. I tu przyczepię: dlaczego ona jest taka idealna? Nie dość, że młoda, piękna to jeszcze inteligentna. Hipotezy same jej się nasuwają, poszlaki pchają się w ręce, przestępcy nieomal sami się łapią. Nic, tylko błyszczeć. I jeszcze ta Warszawa. Dlaczego, do diaska, w każdym kryminale zawsze na zesłanie pchają się z Warszawy? A nie łaska z Poznania? Albo ze Szczecina? Napsuła mi krwi ta Zuzanna. Ale już trudno, przepadło. Przyjechała i miesza. Śledztwo rusza z kopyta, tropy się mylą, hipotezy mnożą się jak króliki na wiosnę. Ba!, znajdują się podejrzani, a nawet sprawca…
Kto okazał się sprawcą i dlaczego, o tym sobie uprzejmie poczytajcie, bo to akurat w tej książce to sprawa drugorzędna. Przynajmniej dla mnie. Autor wykazał się niemałą perfidią i podstępnie skonstruował coś, co nie ma prawa istnieć w naturze. Postać Adama Góreckiego przykuwa uwagę od pierwszego pojawienia się na scenie i nie pozwala od siebie się uwolnić. Chcąc , nie chcąc obserwujemy jego poczynania jeśli nie z zapartym tchem, to przynajmniej z odrobiną niepokoju, czy przypadkiem za chwilę nie stanie mu się jakaś krzywda. Trzymamy kciuki, żeby mimo wszystko i na przekór wyszedł cało z opresji. I tu pojawia się problem, bo postać Adama do kryształowych raczej nie należy, a pobudki napędzające go do działania, zdecydowanie szlachetne nie są. W przewrotny sposób autor pokazuje, że wszystko jest względne. Celnym kopem wywraca do góry nogami fundamentalne wartości , puszcza oko i podstępnie szepce: a może to dobro, w które chcemy wierzyć nie jest wcale takie dobre?
Generalnie Uczynkiem i Zaniedbaniem to niezły thriller. Pomimo postaci komisarz Zuzanny, która jest jakaś taka niedorobiona, i paru innych drobiazgów, których czepiać się już nie będę, czyta się bardzo dobrze. Może ta Zuzanna jeszcze się wyrobi. Poczytamy – zobaczymy. A tymczasem, z czystym sumieniem polecam.

Uczynkiem i zaniedbaniem Mariusza Kaniosa to bardzo porządny thriller, początek serii z Zuzanną Nowacką i pierworodne dziecko autora. Pozycja na tyle ciekawa, że bez wahania sięgnęłam po następną opowieść z panią komisarz Zuzanną Nowacką w roli głównej. Przez chwilę miałam zamiar wrzucić opinię na temat całej serii, ale nie, nie idźmy na łatwiznę.
Uczynkiem i zaniedbaniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozczuliła mnie ta książka. Ja wiem, że to thriller albo krwawy kryminał, ale nic na to nie poradzę. Rozczuliłam się i już. Ale po kolei. Zabijaj uważnie to historia pewnego adwokata, którego życie wali się w gruzy, życie zawodowe frustruje i rujnuje życie rodzinne. Za namową, czy raczej szantażem żony udaje się na terapię, która ma uzdrowić i uratować ich rodzinę. Terapia udaje się zadziwiająco i nagle, w ciągu tygodnia, ku zdziwieniu pana mecenasa, jego życie odmienia się jak za sprawą czarodziejskiej różdżki i wszystko zmierza ku lepszemu. Tutaj zaznaczyć należy, że zmiana na lepsze dotyczy wyłącznie pana mecenasa. Problemy rozwiązują się same, stres i frustracje odchodzą w niebyt, w domu sielanka. Cudownie banalne i kiczowate, aż żeby bolą, czyż nie? No właśnie.
Cudowna terapia, która okazuje się treningiem mindfulness, tak przypada naszemu mecenasowi do gustu, że z zapałem wciela wszystkie jej zasady w życie i wkrótce staje się ekspertem w finezyjnej sztuce uważnego życia. Kiedy jego upierdliwy i psychopatyczny klient, staje mu na drodze do osiągnięcia pełni szczęścia i odczuwanie radości z wolnego weekendu, bez wahania decyduje się na uśmiercenie go bardzo uważnie, w zgodzie z wszelkim regułami, jakiś się nauczył na terapii. A to dopiero początek..
Zabijaj uważnie czyta się bardzo dobrze. Mamy tu wartką akcję, nieszablonowe postaci, gangsterskie porachunki, trochę trupów. A wszystko to to okraszone nienachalnym i niewymuszonym czarnym humorem. A jeśli kogoś znudzi krwawa jatka i mordobicie, zawsze może się skupić na duchowej warstwie książki i przetestować na sobie techniki uważności. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Rozczuliła mnie ta książka. Ja wiem, że to thriller albo krwawy kryminał, ale nic na to nie poradzę. Rozczuliłam się i już. Ale po kolei. Zabijaj uważnie to historia pewnego adwokata, którego życie wali się w gruzy, życie zawodowe frustruje i rujnuje życie rodzinne. Za namową, czy raczej szantażem żony udaje się na terapię, która ma uzdrowić i uratować ich rodzinę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Długa noc to nie jest dobra książka. Ciężko nawet nazwać to książką, mówiąc szczerze. Pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasuwa, to brudnopis. Zapiski bazgrane gdzieś w pośpiechu, na kolanie w kolejce u dentysty, albo do szczepienia. A potem, w losowo ustalonej kolejności wrzucone w Worda, wydrukowane i szumnie nazwane książką. Gdyby komisarz Mortka istniał, to by go chyba szlag trafił. Żal patrzeć, jak całkiem udana, jedna z bardziej rozpoznawalnych i charakterystycznych postaci polskiego kryminału została zdegradowana do wulgarnego pustaka.
Akcja Długiej nocy toczy się niemrawo i pokrętnie. Mamy tu całkiem porządny przegląd bieżących problemów społeczno – politycznych w kraju. Począwszy od nielegalnej imigracji, brniemy przez pandemię by pochylić się nad smutnym losem mniejszości seksualnych i porzuconych dzieci. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że pan Chmielarz bardzo żałował, że wojna na Ukrainie zaczęła się zbyt późno jak dla niego, i niestety, nie udało mu się zawrzeć tego wątku. Ale na pociechę mamy instrukcję obsługi Call of Duty. Prawie jak wojna.
Ale, ale, to miał być kryminał. Więc ciach, na tle tego bałaganu ,mamy ciapniętą, cieniutką jak barszcz intrygę z bardzo niepozornym nieboszczykiem, który leży sobie cichutko z boku i bardzo uważa, żeby przypadkiem nikt sobie o nim nie przypomniał. Aha, mamy jeszcze strasznego mordercę, który krąży po mieście wielkim samochodem. Nie udało mi się odgadnąć motywu, jakim się kieruje, generalnie wiadomo tylko tyle, że musi zabić, zanim go złapią, a stanie się to tej nocy. Bo tak. A w środku tego wszystkiego, biedny Mortka, sam kontra świat.
Zdarzyło mi się czytać już złe książki, pisane przez celebrytów, którym się wydaje, że są pisarzami, ale pan Remigiusz Chmielarz stworzył właśnie całkiem nową jakość. Gratuluję, żenująca lektura level master.

Długa noc to nie jest dobra książka. Ciężko nawet nazwać to książką, mówiąc szczerze. Pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasuwa, to brudnopis. Zapiski bazgrane gdzieś w pośpiechu, na kolanie w kolejce u dentysty, albo do szczepienia. A potem, w losowo ustalonej kolejności wrzucone w Worda, wydrukowane i szumnie nazwane książką. Gdyby komisarz Mortka istniał, to by go...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No tak, pisać każdy może. „ Matka siedzi z tyłu. Opowieści z dupy wzięte ‘ to zbiór, w sumie nawet nie wiem ilu , bo udało mi się przebrnąć przez cztery, opowiadań, które powinny tamże pozostać i nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Autorka, szumnie zapowiadana jako królowa sarkazmu i mistrzyni ciętej riposty, przedstawia nam migawki ze swojego życia i usilnie usiłuje nas przekonać jakie to ono jest wspaniałe i rozrywkowe. Coż, jeśli wyznacznikiem tego ma być cykliczne zalewanie się w trupa, czy notoryczne zaniki pamięci, to współczuję. Jak dla mnie to oznaki alkoholizmu i wczesnej demencji a nie interesuącego życia, ale pewnie się mylę. Naprawdę się starałam doszukać choć odrobiny humoru czy choćby śladowych ilości sarkazmu, ale nie da się. Po prostu się nie da. Wątki się ciągną i pruja jak stary sweter, bez żadnej puenty, czy ostrzeżenia. Brakowało mi bardzo zaznaczeń w tekście, w kórym miejscu należy się śmiać, bo jakoś samodzielnie nie potrafiłam na to wpaść. Od pierwszych akapitów lektury miałam nieodparte wrażenie, że pewnego dnia autorka obudziła się rano, ziewneła i pomyślała: „ O kurwuniu, jestem taka zajefajna, a pierdyknę sobie książkę ! No tak, można jak widać wypocić kilkaset strony bezsensownego tekstu, ale po co do licha dręczyć tym niewinnych ludzi? Dla żartu chyba jedynie. I może się nie znam, ale uważam, że żeby pisać, trzeba mieć najpierw coś do przekazania.

No tak, pisać każdy może. „ Matka siedzi z tyłu. Opowieści z dupy wzięte ‘ to zbiór, w sumie nawet nie wiem ilu , bo udało mi się przebrnąć przez cztery, opowiadań, które powinny tamże pozostać i nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Autorka, szumnie zapowiadana jako królowa sarkazmu i mistrzyni ciętej riposty, przedstawia nam migawki ze swojego życia i usilnie usiłuje nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

I stało się. Dobrnełam do końca. Uff, ależ to była męka. Już sam pocztątek powinien był dać do myślennia, że tu nie zdarzy się nic dobrego. Od pierwszych zdań moja intuicja wyła wniebogłosy : Nie czytaj! Zamknij oczy! Uciekaj! Ale nie. Głupi, ośli upór kazal mi dalej przewracać strony z nadzieją, że przecież nie może być az tak źle. No, to mam za swoje. Wilkołak to nie jest dobra książka. Po pierwsze zniesmaczyła mnie infantylność zwrotów akcji. Coś się komuś zdawało, że widział, coś zamajaczyło w tłumie, więc hej ho, chodźmy na cmentarz i rozkopmy grób! I wtedy zobaczymy, kto ma przywidzenia. Grób rozbebeszony, mamy szczątki, ale nie umiemy z nic wywynioskować? Hej ho, porwijmy sobie patologa, to nam wszystko ładnie wyjaśni. Proste, nie? Swietny pomysł, prosto z fantazji trzynastolatka, który się naczytał za dużo Kinga do poduszki. Albo ten kulminacyjny moment, kiedy detektyw z prokuratorem jadą do rodziców zmarłej dziewczyny i ten pierwszy zakrada się z powrotem by po kryjomu postawić klocka. Żeby nie zakłócać żałobnego nastroju domowników, wspaniałomyślnie postanawia nie spuszczać po sobie wody i do końca rozdziału ma wyrzuty sumienia z tego powodu. Urocze, czyż nie? A to dopiero początek.
Kolejnym elementem, z ktorym nie mogłam sobie poradzić są ramy czasowe. Wilkołak jest kontynuacją trylogii gliwickiej, której akcja rozgrywa się około 2015 roku. Potem mamy Zombie i niedoszłą narzeczoną Kamilę, która jest w końcówce ciąży i Wolskiego, który jest w depresji po stracie Igi od lat dziesięciu. W Wilkolaku mamy wzmiankę o protestach kobiet, które miały miejsce w roku zeszłym, Kamila urodziła w końcu po czeroletniej ciąży i Iga zagineła cztery lata temu. Nie ogarniam tej chronologii.
Całości dopełniają tekturowi bohaterzy ze swoimi wydumanymi problemami i drewniane dialogi. Teksty typu: ‘ ała, tylko nie w szczepionke’, które modne były trzydzieści lat temu. Może to miała być manifestajca pro obywatelskiej postawy szczepcie się, jako i ja się zaszczepiłem. Nie wiem i nie chcę wiedzeć. Generalnie lektura Wilkołaka pozostawiła po sobie mocne zażenowanie i głebokie poczucie straty czasu. Dobrze, że Legimi oszczędziło mi również straty pieniędzy. Ale i tak czuję się oszukana. Miało być tak pięknie, a wyszło jak wyszło. Po latach znajmości z twórczością pana Chmielarza przyszedł moment na rozstanie. Unfollow panie Chmielarz.
Ps. Żeby nie było, że zupełnie nic mi się nie podoba. Okładka jest bardzo fajna. Przyciąga oko i może dobrze wyglądać na półce. Byle nie otwierać.

I stało się. Dobrnełam do końca. Uff, ależ to była męka. Już sam pocztątek powinien był dać do myślennia, że tu nie zdarzy się nic dobrego. Od pierwszych zdań moja intuicja wyła wniebogłosy : Nie czytaj! Zamknij oczy! Uciekaj! Ale nie. Głupi, ośli upór kazal mi dalej przewracać strony z nadzieją, że przecież nie może być az tak źle. No, to mam za swoje. Wilkołak to nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli szukacie ekstazy intelektualnej, uniesień duchowych czy też natchnionych prawd objawionych odpuśćcie sobie tę książkę. Nie dotykajcie. Najlepiej nawet nie oglądajcie okładki, bo jeszcze nieopatrznie wam się otworzy i zaczniecie czytać… a potem pretensje nie wiadomo do kogo. Jeśli jesteście naiwną pensjonarką, szukającą płomiennej miłości aż po grób, to też lepiej też się nie zabierajcie do lektury, bo tu ani romantyzmu, ani grobu. W tej książce trupy walają się gdzie popadnie, flaki zwisają dookoła a wszystko to w huku dział, kurzu i smrodzie. Bo to książka poniekąd o wojnie jest. Aha, historykom fanatykom też się może nie spodobać, ale całkiem możliwe, że się mylę. Bo tło historyczne sprawia tu całkiem dobre wrażenie. Na tyle dobre, że nie miałam powodów, by nie ufać autorowi i sprawdzać w Google, czy aby na pewno wszystko się zgadza. A nawet jeśli nie, to co z tego. Nie o prawdę historyczną tu chyba chodzi. Bo Omaha 6:29 to książka o przygodzie jest. O marzeniu, żeby rzucić wszystko w diabły, pierdyknąć to całe nudne, nawet jeśli jest całkiem wypasione życie i wyjechać w Bieszczady. Nie, zaraz wróć. Bieszczady już nie modne. Teraz po prawdziwą przygodę jedzie się do Normandii. Żeby poczuć smak krwi, piach w oczach, oddech śmierci na karku. Żeby żyć przez WIELKIE Ż.
Omaha to solidny kawałek dobrej zabawy. Czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Akcja toczy się wartko i bez przynudzania. Rzeźnicka precyzja w opisie walk nie obrzydza, da się czytać przy śniadaniu. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to chyba dialogi. Jak dla mnie za bardzo ugrzecznione. Znając styl autora, spodziewałabym się większego sponiewierania bohaterów, ale cóż, debiut, nie wypada, ktoś się może obrazić. Rozumiem i wybaczam. nie mam się więcej do czego przyczepić. Omaha nie udaje, że jest wielką literaturą, która za wszelką cenę próbuje wcisnąć jakieś przesłanie, wpędzić czytelnika w dylematy moralno-egzystencjalne albo depresję. Jest pokręconą historią okraszoną niezłym humorem z domieszką absurdu stworzoną dla ogólnej uciechy gawiedzi. A więc bierzcie, czytajcie i dobrze się bawcie.

Jeśli szukacie ekstazy intelektualnej, uniesień duchowych czy też natchnionych prawd objawionych odpuśćcie sobie tę książkę. Nie dotykajcie. Najlepiej nawet nie oglądajcie okładki, bo jeszcze nieopatrznie wam się otworzy i zaczniecie czytać… a potem pretensje nie wiadomo do kogo. Jeśli jesteście naiwną pensjonarką, szukającą płomiennej miłości aż po grób, to też lepiej też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wolno. Powoli. Jak żółw ociężale... Tak właśnie zaczyna się ta ksiażka. Strasznie wymęczył mnie początek i naprawdę niewiele brakowało, a dałabym sobie spokój z tą lekturą, ale nagle i znienacka autorka chyba zdała sobie sprawę, że przynudza i wzięła się na serio do roboty. Genaralnie podoba mi się pomysł. Historia toczy się na trzech płaszczyznach, poznajemy ją z realacji babki, matki i córki. Mroczne rodzinne sekrety, zdrada i przygniatające poczucie winy. Wykonanie już troszkę mniej przypadło mi do gustu, za dużo dłużyzn i zbędnych, moim zdaniem dygresji i za mało akcji, ale generalnie ujdzie w tłoku. Można umilić sobie czas w poczekalni u dentysty...

Wolno. Powoli. Jak żółw ociężale... Tak właśnie zaczyna się ta ksiażka. Strasznie wymęczył mnie początek i naprawdę niewiele brakowało, a dałabym sobie spokój z tą lekturą, ale nagle i znienacka autorka chyba zdała sobie sprawę, że przynudza i wzięła się na serio do roboty. Genaralnie podoba mi się pomysł. Historia toczy się na trzech płaszczyznach, poznajemy ją z realacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To było moje pierwsze spotkanie z autorem. Sceneria mało romantyczna, bo w pociągu relacji Hel – tekstu wiedziałam, że będzie nam z Miłoszewskim po drodze. Po pierwsze urzekł mnie sposób budowania postaci. Kilka z pozoru nieistonych informacji, zupełnie błahych szczegółów i voila, mamy bohatera jak żywego. Poza tym i tu też kolejny plus, Miłoszewski złośliwiec, bezlitośnie wyciąga na światło dzienne te małe wsydliwe grzeszki, które tak bardzo staramy się ukryć.
Po drugie, każda z postaci Domofonu opowiada swoją własną historie,więc tak naprawdę mamy tu cały zbiór opowiadań i każde z nich starannie dopracowane, wypieszczone w szczegółach. Mile zaskakuje elastyczność narracji, konsekewncja w prowadzeniu historii, nic się nie plącze, każdy wątek ma swoje logiczne wytłumaczenie. Nawet bardzo drugoplanowe postaci, powolane do życia tylko po to, żeby za chwilę zginąć są opisane barwnie, trójwymiarowo, prawdziwie.
No i oczywiście duży plus ode mnie prywatnie za umiejscowienie akcji. Warszawskie Bródno znam doskonale, wiem dokładnie króry to blok został nawiedzony przez siły nieczyste, bardzo dobrze wiem, jak skrzypi w nim winda, pod warunkiem, że działa. To taki bardzo subiektywny plusik.
Samo zakończenie „ Domofonu ‘ może nie powala na kolana, ale jest w miarę logiczną konsekwencją wydarzeń. Da się przeżyć. Generalnie jak na debiut, jest to bardzo porządnie napisana książka, dopracowana w szczegółach. Pomimo lekkości lektury, widać wysiłek i mozolną pracę, jaką autor włożyl by dać czytelnikowi coś więcej, niż tylko byle jakie czytadło.

To było moje pierwsze spotkanie z autorem. Sceneria mało romantyczna, bo w pociągu relacji Hel – tekstu wiedziałam, że będzie nam z Miłoszewskim po drodze. Po pierwsze urzekł mnie sposób budowania postaci. Kilka z pozoru nieistonych informacji, zupełnie błahych szczegółów i voila, mamy bohatera jak żywego. Poza tym i tu też kolejny plus, Miłoszewski złośliwiec, bezlitośnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie mam się tutaj za bardzo do czego przyczepić. Jest realistyczny opis, postacie są 'jak żywe', nawet te nie żywe. Trup się ściele całkiem gęsto.Jest trud i znój w dochodzeniu do prawdy , tylko ta prawda mi się trochę nie podoba. To nie tak, że zakończenie uważam za wydumane i mało prawdopodobne. Niestety, jak sobie niewielkiej miejscowości pośrodku niczego, zwłaszcza w latach 80. Tak naprawdę zakończenie tej książki jest naprawdę przerażające, podstępnie wbija się się gdzieć tam, z tyłu głowy i nie daje o sobie zapomnieć. Czy to się naprawdę mogło zdarzyć? A co, jeśli się naprawdę zdarzyło...?

Nie mam się tutaj za bardzo do czego przyczepić. Jest realistyczny opis, postacie są 'jak żywe', nawet te nie żywe. Trup się ściele całkiem gęsto.Jest trud i znój w dochodzeniu do prawdy , tylko ta prawda mi się trochę nie podoba. To nie tak, że zakończenie uważam za wydumane i mało prawdopodobne. Niestety, jak sobie niewielkiej miejscowości pośrodku niczego, zwłaszcza w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Naprawde bym chciała napisać coś miłego o tej książce, ale nie bedzie łatwo. Po pierwsze mam wrażenie, że książka była pisana na szybko, na kolanie. Ja rozumiem, że kryminał to nie jest literatura piękna pretendująca do Nobla, ale jakiś miminalny wysiłek wypadałoby podjać. W " Kłamczuchu " wysiłku żadnego doszukać się nie mogłam. Główna bohaterka ponownie przybwya w Beskid Niski i zostaje podstępnie uwikłana w śledztwo. Po czym śledztwo toczy się niejako samo, bo nikomu za bardzo nie zależy, żeby je podjać. Postacie przewijające się przez kartki tej książki są nijakie, banalne i dwuwymiarowe, jak tekturowe wycinanki. Są szare i nijakie. Nawet Nina jest szara i nijaka, jakby już jej się znudziło bycie gwiazdą pierwszego planu. Odrobinę blasku odzyskuje na koniec, kiedy podejmuje się wyjaśnienia tajemniczych zbrodni. Ale to blask spadającej gwiazdy, trwa tylko chwilę. Szkoda mi trochę pomysłu na tę książkę - zbrodnia sprzed lat wyjaśniona po latach, mogłaby to być zapierająca w piersiach dech historia, gdyby tylko poświecić trochę czasu i uwagi na jej opowiedzenie. Gdyby włożyć w to trochę wysiłku. Ale to nie ten przypadek, niestety. Generalnie " Kłamczucha " mogę polecić osobom cierpiącym na bezsenność. Mnie uśpił.

Naprawde bym chciała napisać coś miłego o tej książce, ale nie bedzie łatwo. Po pierwsze mam wrażenie, że książka była pisana na szybko, na kolanie. Ja rozumiem, że kryminał to nie jest literatura piękna pretendująca do Nobla, ale jakiś miminalny wysiłek wypadałoby podjać. W " Kłamczuchu " wysiłku żadnego doszukać się nie mogłam. Główna bohaterka ponownie przybwya w Beskid...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

A tyle razy sobie powtarzam, nie ufaj recenzjom. Nie, musiałam się połaszczyć. Od razu mówie, że nie dobrnęłam do końca, utknęłam gdzieś na półmetku, zła, że straciłam tyle czasu na ten bestseller. Ale po kolei.
Nazwisko autora przewijało mi się tu i ówdzie, głownie w kontekście literatury grozy. Pomyślałam, czemu nie. Pogrzebałam troszkę w temacie i znalazłam świetne recenzje 'Inkuba', ale " Gałęzistych" są jeszcze lepsze. Świetnie, Zaczeło się niewinnie i klasycznie. Para studentów wyjeżdża na kilka dni na Suwalszczyznę, aby odetchnąć od miasta i przy okazji podreperować sypiący się związek. Podróż upływa mozolnie, tak, jak lektura tej książki. Dawno nie czytałam tak drewnianych, sztucznych dialogów. Opisy jakby żywcem wyjęte z wypracowania gimnazjalisty, a atmosfera grozy budzi raczej niesmak. Nie rozumiem, jakim cudem ta książka ma tak dobre recenzje. Po prostu nie rozumiem, ale w końcu nie ma przepisu, że trzeba wszystko rozumieć. Na ' Inkuba " nie dam się już nabrać.

A tyle razy sobie powtarzam, nie ufaj recenzjom. Nie, musiałam się połaszczyć. Od razu mówie, że nie dobrnęłam do końca, utknęłam gdzieś na półmetku, zła, że straciłam tyle czasu na ten bestseller. Ale po kolei.
Nazwisko autora przewijało mi się tu i ówdzie, głownie w kontekście literatury grozy. Pomyślałam, czemu nie. Pogrzebałam troszkę w temacie i znalazłam świetne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Część druga historii rodziny Kostków na szczęście nie przynosi przykrych niespodzianek. Książka równie udana, co część pierwsza, napisana dokładnie w tym samym tonie i tym samym rytmie. Tak naprawdę to myślę sobie, że obie części powstały jako całość i zostały poszatkowane na tomy z powodów bliżej nie znanych. 'Arystokratka w ukropie' zaczyna się dokładnie w tym samym momencie gdzie kończyła się 'Ostatnia artystokratka', zupełnie tak, jakbym przewróciła stronę i zaczęła czytać kolejny rozdział. I bardzo dobrze. Nie trzeba się przebijać przez żadne przypomnienia i retrospecje, akcja płynie dalej wartko jak górski potok. Dla tych, co nie czytali częśći pierwszej, sytuacja może być trochę niezręczna i zniechęcająca do lektury, zostają wrzuceni w sam środek akcji. Dlatego też na początku drugiego tomu został dodany spis postaci pojawiących się w części pierwszej, ale tak naprawdę czytelnik zaczyna lekturę od środka. Arystokratkę należy więc czytać 'po bożemu', od początku do końca, żadne skróty w tym przypadku nie przejdą. Z niecierpliwością czekam na kolejne części, które, jak wnioskuję po zakończeniu tomu drugiego niechybnie ukazać się muszą.

Część druga historii rodziny Kostków na szczęście nie przynosi przykrych niespodzianek. Książka równie udana, co część pierwsza, napisana dokładnie w tym samym tonie i tym samym rytmie. Tak naprawdę to myślę sobie, że obie części powstały jako całość i zostały poszatkowane na tomy z powodów bliżej nie znanych. 'Arystokratka w ukropie' zaczyna się dokładnie w tym samym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

I stało się. Sebastian Fitzek znów perfidnie ukradł mi kilka godzin. Skrzętnie udawałam że nie widzę szumnych zapowiedzi w stylu : najlepszy thriller psychologiczny roku, bla bla bla. To nigdy nie wróży nic dobrego. Zaczęło się całkiem nieźle. Autor ma niezłą rękę do budowania postaci,kilka zdań i bohater jak żywy. Tutaj spotykamy Marca Lukasa, człowieka sponiewieranego, po traumatycznych przeżyciach i na skraju załamania nerwowego. Kilka tygodni wcześniej spowodował wypadek samochodowy, w którym zginęła jego żona i nienarodzone dziecko. Wyrzuty sumienia nie pozwalają mu normalnie funkcjonować. Przypadkiem trafia na ogłoszenie prywatnej kliniki, która specjalizuje się w usuwaniu niechcianych wspomnień... Robi się coraz bardziej intrygująco, nasz bohater zostaje uwikłany w coraz to bardziej zaskakujące sytuacje. Nie wiadomo, czy to świat zwariował, czy to znękane zmysły bohatera odmówiły posłuszeństwa. Akcja nabiera rozpędu,napięcie rośnie, strony przewracają się same. Czyta się naprawdę świetnie. Aż w pewnym momencie wszystko zaczyna się sypać jak domek z kart. Nagle zaczyna się dziać za dużo, za szybko, za dziwnie. Spójna do tej pory fabuła traci swoją logikę. Przestałam ogarniać kto kogo ściga, kto przed kim ucieka i dlaczego. Pojawiają się postacie i sytuacje, które nic nie wnoszą, nie prowadzą do rozwiązania. Miałam wrażenie, że dostałam pudło przypadkowych puzzli bez wzoru obrazka w który mają się ułożyć. Czar prysł.Zmęczyłam tę książkę tylko dlatego, że mam dziwny charakter i jeśli już zacznę czytać to muszę dobrnąć do końca. Albo swojego, albo książki.Ostatnie zdanie "Odprysku" uczciłam wetchnieniem ulgi,że to już. Zakończenie zupełnie mi nie pasuje, nie zgadza mi się, przyprawia o ból. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor płakał, jak je pisał.

I stało się. Sebastian Fitzek znów perfidnie ukradł mi kilka godzin. Skrzętnie udawałam że nie widzę szumnych zapowiedzi w stylu : najlepszy thriller psychologiczny roku, bla bla bla. To nigdy nie wróży nic dobrego. Zaczęło się całkiem nieźle. Autor ma niezłą rękę do budowania postaci,kilka zdań i bohater jak żywy. Tutaj spotykamy Marca Lukasa, człowieka sponiewieranego, po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja tej książki mogłaby się zamknąć w dwóch słowach: czeski film. Nie wiadomo co będzie, ale na pewno będzie śmiesznie. I jest. "Ostatnia artystokratka" to zapiski młodej, żyjącej w cieniu klątwy własnego imienia hrabianki, która wraz z całą rodziną przybywa do kraju przodków objać posiadłość rodową. Bardzo skąpa wiedza o kraju przodków i brak jakiegokowiek doświadczenia w posiadaniu posiadłości rodowych sprawiają, że łatwe i przyjemne dotąd życie rodzinne komplikuje się i gmatwa. Życie arystokracji bynajmniej nie jest łatwe.
Co mnie w tej książce urzekło, to prostota narracji i subtelny, inteligentny humor. Młoda dziedziczka opisuje perypetie rodzinne w sposób bardzo powściągliwy, nie da się ponieść emocjom, co pewnie nie jest łatwe w wieku lat osiemnastu, ale domyślam się, że perspsktywa śmierci w przeciągu dwóch lat z powodu klątwy miała w tym swój udział. Ze stoickim spokojem relacjonuje wydarzenia, pozwalając im mówić samym za siebie. A dzieje się niemało. Nie będę zdradzać szczegółów, żeby nie psuć przyjemności, tym szczęściarzom, którzy dopiero będą odkrywać tę książkę. Niewiele jest takich książek, po przeczytaniu których żałuję, że nie mam amnezji, albo chociaż galopującej sklerozy. Po skończonej lekturze mogłabym zacząć od nowa i jeszcze raz i za każdym razem czerpać tę samą przyjemność. Ta jest zdecydowanie jedną z nich. Polecam.

Recenzja tej książki mogłaby się zamknąć w dwóch słowach: czeski film. Nie wiadomo co będzie, ale na pewno będzie śmiesznie. I jest. "Ostatnia artystokratka" to zapiski młodej, żyjącej w cieniu klątwy własnego imienia hrabianki, która wraz z całą rodziną przybywa do kraju przodków objać posiadłość rodową. Bardzo skąpa wiedza o kraju przodków i brak jakiegokowiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy już pogodziłam się z faktem, że w tej książce prokurator Szacki nie wystąpi, przyszedł moment na podziw. Przede wszystkim poraża rozmach tej łotrzykowsko -szpiegowsko - sensacyjno - historyczno - muzelanej powieści. Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem wiedzy i przygotowania się autora do tematu. Fabuła jest szaleńcza i zwariowana, ale przy okazji też i prawdopodbna. Zdarzają się przegięcia, choćby rajd ferrari po Bałtyku, ale w większość opisanych zdarzeń byłabym skłonna uwierzyć. Plastyczne opisy i błyskotliwe dialogi sprawiają, że lektura jest niekłamaną przyjemnością od pierwszego zdania do ostatniej kropki. Wisienką na torcie jest tajemnicza piękność ze Szwecji, której wyrafinowana znajomość języka polskiego wywołuje salwy śmiechu.
Gdzieś przeczytałam, że głównym pomysłem autora na tę książkę była tak szalona i kosztowna fabuła, której nikt nie odważy się zekranizować. I chyba się udało. Czyta się znakomicie.

Gdy już pogodziłam się z faktem, że w tej książce prokurator Szacki nie wystąpi, przyszedł moment na podziw. Przede wszystkim poraża rozmach tej łotrzykowsko -szpiegowsko - sensacyjno - historyczno - muzelanej powieści. Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem wiedzy i przygotowania się autora do tematu. Fabuła jest szaleńcza i zwariowana, ale przy okazji też i prawdopodbna....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Niby wszystko się zgadza, jest brutalne morderstwo, szereg podejrzanych, a każdy z nich ma stuprocentowy motyw. Mamy też zderzenie wielkiego świata z zapomnianym przez Boga zaściankiem. I jest też tajemnica.
Bardzo mi się podoba poprowadzenie fabuły w sposód dwutorowy. Z jednej współczesny zapis wydarzeń, a z drugiej strony pamiętnik ofiary. Bonda ma dobrą rękę do tworzenia postaci, nie tylko tych głównych, ale i tych na dalszym planie. Tylko ten Huber Meyer jakiś nie dorobiony. Zabrakło mi szczegółów jego, skadinąd ciekawej profesji. Za to o jego życiu osobistym wiemy niemal wszystko.
Zupełnie nie wiem, czemu ma służyć wątek ezoteryczny tej książki. Nie pasuje do fabuły, wręcz krzyczy: jestem z innej bajki! Gdyby wyciąć ten rozdział o spotkaniu Meyera z Bułką i Spółką, nikt by się nie zorientował. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że ten fragment się wkleił przypakiem autorce. Niechcący zadział klawisz kopiuj/wklej. No jeszcze te nieśmiałe sugestie co do miejscowej bibliotekarki, jakoby miała jakieś zdolności paranormalne. Ale nic to, lubię Bondę za Polskie Morderczynie i mogę jej to wybaczyć.

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Niby wszystko się zgadza, jest brutalne morderstwo, szereg podejrzanych, a każdy z nich ma stuprocentowy motyw. Mamy też zderzenie wielkiego świata z zapomnianym przez Boga zaściankiem. I jest też tajemnica.
Bardzo mi się podoba poprowadzenie fabuły w sposód dwutorowy. Z jednej współczesny zapis wydarzeń, a z drugiej strony pamiętnik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zmęczyłam w końcu tą książkę, bo niestety tak mam, że jak zacznę już czytać, to muszę dobrnąć do końca, pomimo, że boli. Rewizja okazała się bublem literackim i gniotem. Jeżeli ktoś ma nadzieję, na zapierające dech w piersiach intrygi i potyczki sądowe, to niech lepiej obejrzy sobie serial Sędzia Anna Maria Wesołowska. W książce nie dzieje się nic. Wieje nudą i oparami alkoholowymi. Jeżeli wytniemy opisy przygód Chyłki z napojami wyskokowymi, to pozostaje naprawdę niewiele. Parę lakonicznych zdań, nakreślających fabułę i opisy przyrody. Przebieg procesu, tak świetnie napisany w Kasacji, tutaj przypominał notaki do protokołu, robione w pośpiechu na kolanie. Byle szybciej i mieć z głowy. Jedynyne, nad czym się zastanawiałam czytając ten moment, to czy Chyłka rzuci pawiem przed Wyskokim Sądem, czy nie.
Szkoda mi zmarnowanego pomysłu i czasu poświęconego na lekturę, w której najciekawszy okazał się opis na okładce. Jak widać, można napisać książkę w niecały miesiąc, jak to miało miejsce w przypadku Rewizji, pytanie tylko po co? Jeśli ktoś zdecyduje się sięgnąć po tę pozycję, niech czyni to na własną odpowiedzialność. Ja zdecydowanie nie polecam.

Zmęczyłam w końcu tą książkę, bo niestety tak mam, że jak zacznę już czytać, to muszę dobrnąć do końca, pomimo, że boli. Rewizja okazała się bublem literackim i gniotem. Jeżeli ktoś ma nadzieję, na zapierające dech w piersiach intrygi i potyczki sądowe, to niech lepiej obejrzy sobie serial Sędzia Anna Maria Wesołowska. W książce nie dzieje się nic. Wieje nudą i oparami...

więcej Pokaż mimo to