-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2019-12-31
2019-09-10
2019-08-18
2019-07-27
Moja ocena może nie być najrzetelniejszą (od literatury faktu bowiem stronię), jednak rozsądek podpowiada mi, że i w tym gatunku można znaleźć lepsze, a już na pewno nieprzypominające odczytywania czyjejś pracy dyplomowej, lektury.
Czuć w tym silne rozplanowanie książki pod sumiennie skonstruwaony konspekt i organizację odpowiednich źródeł. Zdania wyzute są z emocji, zdają się stać na baczność i nawet najdrastyczniejsze opisy nie wywoływały we mnie większego zgorszenia. Każdy przecinek, data i tłumaczenie nazw ośrodków przedstawiono z jak największą dbałością o zachowanie faktów i, śmiem twierdzić, intencją znudzenie czytelnika.
Niektóre wydarzenia wspominane są tylko po to, aby rozwinąć je dopiero w dalszej części, inne zaś w ogóle opisano kilka razy w ten sam sposób, podając dokładnie tyle samo informacji, jak gdyby wyrażając zwątpienie w pamięć czytelnika.
Ogółem ta historia jest naprawdę ciekawa — o ile można tak powiedzieć o tych przykrych wydarzeniach — jednak dużo silniej wryłaby się w moją pamięć i odcisnęła na emocjach, gdyby przedstawić ją nieco przystępniej. W książce tej zresztą przedstawiono pewnego „bohatera”, którego oczami można by opowiedzieć tę historię w sposób naprawdę oddziałowujący na psychikę. Jednocześnie nie widziałabym problemu, gdyby wstawki fabularyzowane łączyć z rozdziałami literatury faktu, czyniąc tym samym książkę kompletną.
Ubolewam i niestety nie mogę nazwać tego najlepszym początkiem z non-fiction.
Moja ocena może nie być najrzetelniejszą (od literatury faktu bowiem stronię), jednak rozsądek podpowiada mi, że i w tym gatunku można znaleźć lepsze, a już na pewno nieprzypominające odczytywania czyjejś pracy dyplomowej, lektury.
Czuć w tym silne rozplanowanie książki pod sumiennie skonstruwaony konspekt i organizację odpowiednich źródeł. Zdania wyzute są z emocji, zdają...
2019-07-24
2019-07-11
2019-06-25
Kilka lat temu, kiedy pierwszy raz obejrzałam Lśnienie Kubricka, produkcja ta zrobiła na mnie piorunujące wręcz wrażenie. Do dziś pamiętam, jak lecący film pomału zaczął przykuwać moją uwagę na coraz dłużej i dłużej, aż odłożyłam akurat graną grę i przepadłam przed telewizorem. Potem długo nie spotkałam się z tym filmem i wydawałoby się, że zatrze się w pamięci, ale nic z tego. Dość dobrze go zapamiętałam. Wiedząc jednak, że wersja Kubricka nie koniecznie przypadła do gustu mistrzowi grozy kusiło mnie w końcu nadrobić lekturę oryginału. Mając zaś świadomość, że książka doczekała się mniejszej lub większej, ale jednak kontynuacji, tym silniejszą miałam motywację.
Nadszedł czas, kiedy stojąca na półce książka zapakowana została do walizki i wyleciała ze mną na wczasy. Pochłonęłam ją błyskawicznie. Faktycznie dostrzegłam nieco różnic, w tym silniejsze skupienie się książki na Dannym, podczas gdy film, w moim odczuciu, większy nacisk położył na jego ojcu. Osobiście jednak daleka byłabym od wskazywania plusów jednego dzieła nad drugim. Oba dostarczają ogrom przyjemności i stanowioną produkty bezapelacyjnie warte zapoznania.
Wspomnę jeszcze tylko, że niestety, ale zawiodła mnie dynamika powieści. Emocje w książce zdawały się narastać bardzo powoli, aż nagle ni z tego, ni owego rozegrała się cała akcja. Niemniej, książki Kinga są napisane takim językiem, że nie wiem, co trzeba by w nich popsuć, żeby nie czytało się ich przynajmniej dobrze :)
Kilka lat temu, kiedy pierwszy raz obejrzałam Lśnienie Kubricka, produkcja ta zrobiła na mnie piorunujące wręcz wrażenie. Do dziś pamiętam, jak lecący film pomału zaczął przykuwać moją uwagę na coraz dłużej i dłużej, aż odłożyłam akurat graną grę i przepadłam przed telewizorem. Potem długo nie spotkałam się z tym filmem i wydawałoby się, że zatrze się w pamięci, ale nic z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-07
2019-07-04
2019-03-15
2019-06-03
Podczas lektury Outsidera kilkukrotnie w głowie pojawiał mi się mem ciemnowłosej dziewczynki z dopiskiem "Why not both?". Podejrzewam, że właśnie taka myśl zaświtała w głowie Mistrza Grozy, kiedy postanowił napisać kryminał. Bo to coś znacznie więcej niż tylko kryminał.
Moja "przygoda" z Kingiem miała wzloty i upadki. Do tych pierwszych z pewnością zalicza się Bastion, podczas gdy Grę Geralta dokończyłam tylko przez upór w czytaniu książek do końca. Outsider z kolei od początku był dla mnie niewiadomą. Wiele wskazywało, że tym razem zaserwował raczej klasyczny kryminał niż horror tudzież powieść z obszaru fantastyki. Była zbrodnia, sprawca, badania DNA, alibi, przesłuchania i obrońcy. I kiedy jako czytelnik zaczynałam snuć już własne domysły nad podważeniem lub chociaż wytłumaczeniem przedstawionego alibi, historia nabrała zgoła innego kierunku.
Nie chcąc zbyt wiele zdradzić, powiem tylko, że ostatecznie wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsca, a powieść dobiega satysfakcjonującego końca. Czyta się ją relatywnie szybko i przyjemnie, ale bazując na dotychczas przeczytanych powieściach, ta przystępność języka to raczej niezmienny standard Kinga (wyjąwszy Rolanda, który momentami męczył ozdobnikami)
Szybkość z jaką dzieje się akcja powieści nie pozwala co prawda na przyłożenie jakiejś szczególnej uwagi do poszczególnych bohaterów, ale z pewnością każdy posiada swoje indywidualne cechy i w zasadzie wszyscy, poza antagonistami, dają się lubi. Osobiście nawet pokuszę się o stwierdzenie, że z pewnością sięgnęłabym po kolejneją powieść z udziałem Ralpha Andersona i Holly Gibney. Albo chociaż jednym z tej dwójki, niekoniecznie podczas pracy poprzedzającej wydarzenia z Outsidera.
Do małych minusów mogę zaliczyć jednak sam początek powieści, na moje oko trochę przeciągnięty. Tak naprawdę zamknięcie sprawy morderstwa małego Franka Petersona przyniosło mi ulgę i dopiero wówczas realnie wkręciłam się w lekturę. Tak czy inaczej, gorąco polecam :)
Podczas lektury Outsidera kilkukrotnie w głowie pojawiał mi się mem ciemnowłosej dziewczynki z dopiskiem "Why not both?". Podejrzewam, że właśnie taka myśl zaświtała w głowie Mistrza Grozy, kiedy postanowił napisać kryminał. Bo to coś znacznie więcej niż tylko kryminał.
Moja "przygoda" z Kingiem miała wzloty i upadki. Do tych pierwszych z pewnością zalicza się Bastion,...
2019-07-01
2019-06-18
W trakcie lektury wielokrotnie próbowałam przekonać się do samej powieści. Zapamiętywałam każdy element godny pochwały i pomimo niewciągającej mnie fabuły, nakazywałam sobie wstrzymanie z osądami do końca. Ostatecznie jednak stwierdzam, że wydawnictwo Amber całkiem rozsądnie postąpiło, nie publikując kolejnych części cyklu.
Atrament i Krew oceniam dokładnie tak, jak wyraziłam to gwiazdkami - przeciętnie. Szumna zapowiedź na rewersie książki zapowiadała historię rodem z uniwersum Harrego Pottera, a tymczasem zawartość oferuje mało emocjonującą opowieść o średnio zapadających w pamięci bohaterach, będącymi uczniami Wielkiej Biblioteki; w świecie gdzie - mówiąc oględnie - książki są zakazane, ale wszyscy mają "ebooki". To oczywiście powoduje w społeczeństwie takie napięcie, że powstaje nawet grupa walcząca z Biblioteką w sposób dość ekstremalny, co stanowi dla uczniów zagrożenie. Jakby tego było mało, Wielka Biblioteka też wydaje się nie być do końca czysta, a i sami uczniowie miewają ukryte motywy.
W powieści nie znajdziemy jednak żadnych wzmianek o innych formach rozrywki dostępnych w świecie ani... ani w ogóle za wiele o tym świecie się nie dowiemy. Od kiedy bohater wsiada w pociąg do Aleksandrii liczy się już tylko przetrwanie jego oraz bohaterów, z którymi w krótkim czasie nawiązuje dość bliskie relacje. Opisy tego przetrwania, włącznie z pojawieniem się na terenach objętych wojną, nie są jednak zbyt stymulujące wyobraźnie, ani trzymające w napięciu, więc po skończeniu książki (gdzie bohaterowie mają w zasadzie przechlapane, co powinno zachęcić do dalszej lektury, jak mniemam) towarzyszyło mi wyłącznie krótkie "meh".
Nie żałuję sięgnięcia po tę książkę, ale nie pamiętam też, żebym jakiekolwiek kiedyś żałowała. Czy sięgnęłabym jednak po kolejny tom? Zdecydowanie nie. Istnieje masa lepszych i bardziej wciągających powieści. Największą bolączką Atramentu i Krwi jest zwyczajnie jałowy język, pozbawiony jakiegokolwiek czaru i dynamiki. Jedyne momenty, kiedy rzeczywiście przyjemnie czytało mi się powieść trwały podczas krótkich dialogów - te faktycznie były zrobione dobrze.
W trakcie lektury wielokrotnie próbowałam przekonać się do samej powieści. Zapamiętywałam każdy element godny pochwały i pomimo niewciągającej mnie fabuły, nakazywałam sobie wstrzymanie z osądami do końca. Ostatecznie jednak stwierdzam, że wydawnictwo Amber całkiem rozsądnie postąpiło, nie publikując kolejnych części cyklu.
Atrament i Krew oceniam dokładnie tak, jak...
2019-06-06
Urzeczona Netflix'ową produkcją o Łowcach Trolli, nie mogłam przejść obojętnie obok powieści służącej jej za fundament, za całe 4,99. Po lekturze zaś orzekam: warta ona zdecydowanie więcej :).
Przede wszystkim cieszy mnie, że książka i serial odznaczają się pewnymi różnicami. Pozwala to na odświeżenie sobie tego przyjemnego klimatu bez nieustannego poczucia deja vu. A istotnie, klimat jest on bardzo przyjemny. Tollhunters: Łowcy Trolli to powieść młodzieżowa, która zawiera wszystkie te wątki, które w ramach tego gatunku uwielbiam najbardziej: przyjaźń, przygodę, pierwsze romanse, pokonywanie własnych słabości... a wszystko to w różowej bańce mydlanej. To taka bańka, w której dobro zawsze zwycięża, przyjaciele gotowi są oddać za siebie życie, a nieudacznicy kończą, jako bohaterowie i chociaż w zderzeniu z rzeczywistością te bańki z reguły (żeby nie powiedzieć zawsze) pękają, to świetne, że mamy takie powieści!
Co prawda książki te rzadko unikają pewnej naiwności i nie mogę powiedzieć, żeby mi to szczególnie przeszkadzało, aczkolwiek do jednej rzeczy muszę się przyczepić. Zwłaszcza że uważam to za dość częsty problem w tego typu powieściach. Chodzi tu o przedstawienie postaci z uwzględnieniem ich wieku. Z początku miałam poczucie, że autorzy stworzyli 15-latków wzorując ich na 10-13 latkach i tylko bystre, cyniczne wrzutki Tuba mogły świadczyć o byciu nieco starszym. Co prawda nie przeszkadza mi to tak, jak irytowało, kiedy sama miałam te lat 15, ale rzeczywiście wyraźnie zwracało to moją uwagę.
Niemniej jednak, przy tym nieco dziecinnym charakterze powieści, zwłaszcza z początku, w miarę postępu historii zaczyna pojawiać się sporo rozlewu krwi i elementów nieco bardziej przygnębiających, bardziej poważnych. Powiedziałabym więc, że mimo mało satysfakcjonującego przestawienia bohaterów, to jednak zdecydowanie bardziej książka dla tych 15, niż 10-latków.
Szkoda jednak, że książka jest tak krótka i według mnie spokojnie można było zrobić z tego co najmniej dwa tomy. W obecnym stanie rzeczy mamy jakieś pół książki wprowadzenia i pół zintensyfikowanej akcji, ergo ledwie książka się rozkręca, a już dobiega końca. Tak czy inaczej, spędziłam z nią przyjemne dwa wieczory, a przeziębienie przestało być tak dokuczliwe. Jeżeli ktoś po serialu zatęskni za tym przygodowym klimatem, gorąco polecam, bo czyta się naprawdę szybko i przyjemnie.
Urzeczona Netflix'ową produkcją o Łowcach Trolli, nie mogłam przejść obojętnie obok powieści służącej jej za fundament, za całe 4,99. Po lekturze zaś orzekam: warta ona zdecydowanie więcej :).
Przede wszystkim cieszy mnie, że książka i serial odznaczają się pewnymi różnicami. Pozwala to na odświeżenie sobie tego przyjemnego klimatu bez nieustannego poczucia deja vu. A...
2019-05-16
2019-05-12
2019-04-25
2019-04-05
2019-04-02
"Czy ja widziałam nazwisko Flagg?!" - czyli jak Stephen King uśmiecha się do czytelników. Bo kiedy jest się tuż po lekturze takiego Bastionu, ten mały feature wręcz podnosi ocenę o oczko.
Oczywiście tom drugi, jak się spodziewałam, czyni lepszym odbiór pierwszej części i myślę, że przy ponownej lekturze "Rolanda", oceniłabym go wyżej. Stąd jednak ubolewam, że obie powieści nie zostały wydane w formie jednego, pierwszego tomu.
Niemniej, Powołanie Trójki odpowiada na kilka nurtujących pytań, pozwala lepiej poznać prawidła świata, przedstawia kolejnych dwóch towarzyszy głownego bohatera i w zasadzie dopiero od tego momentu rozpoczyna się przygoda. Tym samym zachęca to do sięgnięcia po tom trzeci i kontyunowania historii wraz z bohaterami.
Minusy? Niestety ponownie będę narzekać na ostatnio wspomniany element - przesadne zerotyzowanie w momentach zupełnie zbędnych, a pisze to ktoś, kto od erotyki wcale nie stroni (aczkolwiek tutaj i tak było tego mniej, niż w Rolandzie). Zwyczajnie tutaj jest to wprowadzone bardzo naiwnie. Z drugiej strony - King dał mi się już poznać ze swoich nie zawsze trafionych, erotycznych wkrętów i jak na razie Mroczna Wieża w tym aspekcie nie szokuje.
Co osobiście mi jeszcze trochę zgrzyta to klimat, ale tutaj jest to kwestia prywatnych preferencji. Najlepiej czyta mi się klasyczne high fantasy i trudno mi się "odnaleźć" w tym fantastycznym westernowo-nowojorskim uniwersum. Bohaterowie są jednak dorośli, co zawsze lepiej do mnie trafia i chociaż emocje mają rozchwiane jak amerykańskie nastolatki, jest to "typowa" praca Kinga - ergo naprawdę przystępnie napisana.
"Czy ja widziałam nazwisko Flagg?!" - czyli jak Stephen King uśmiecha się do czytelników. Bo kiedy jest się tuż po lekturze takiego Bastionu, ten mały feature wręcz podnosi ocenę o oczko.
Oczywiście tom drugi, jak się spodziewałam, czyni lepszym odbiór pierwszej części i myślę, że przy ponownej lekturze "Rolanda", oceniłabym go wyżej. Stąd jednak ubolewam, że obie powieści...
2019-03-06
"Potarł, je, zamyślony". Czyli, jak wydawnictwo Amber po raz kolejny zawiodło mnie korektą (a zajmowały się nią rzekomo dwie osoby).
Odkładam jednak tę kwestię na bok, bo w żaden sposób nie wiąże się to z moim odbiorem książki (będącej jednak dość przeciętną). Na początek warty wspomnienia jest sam opis powieści, według mnie mocno wprowadzający w błąd. Spodziewałam się po nim historii rodem z gry Heavy Rain, opowiadającym o faktycznym wyścigu z czasem, ojcowskim poświęceniu i funkcjonariuszki z prawdziwą pasją. Książka dostarcza jednak czegoś zgoła innego. Nie mówiąc o tym, że ciężko mówić o "wspólnym wyścigu o życie dzieci", kiedy ojciec angażuje się w to na kilkadziesiąt stron przed końcem.
Motyw przewodni książki też mnie nie zachwycił. Choroba ("syndrom człowieka z kamienia"), wykorzystana w charakterze motywu sprawcy, jest rzadka, ale to nie nadaje powieści jeszcze statusu odkrywczej. To nadal tylko thriller skupiony wokół porwaniu dzieci, który nawet specjalnie nie trzyma w napięciu.
I tutaj muszę zwrócić uwagę na coś jeszcze, powiązanego właśnie z tym brakiem "napięcia". Ja rozumiem, że to debiut autorki - może nie być jeszcze wprawiona - ale czytając Grzechot Kości, miałam poczucie przeglądania jakiegoś obszernego artykułu dotyczącego głośnego przestępstwa, a nie powieść. Książka w żaden sposób nie bawi się z czytelnikiem, nie zachęca i, jak już podałam, nie trzyma w napięciu.
Bohaterowie naświetleni zostali całkiem obszernie. Dostajemy wiele informacji z ich życiorysów, a także stale jesteśmy informowani o ich wewnętrznych odczuciach. Szczególnie postaci poboczne, rodziny porwanych dzieci, stale przeżywają emocjonalne huśtawki, których jesteśmy obserwatorami. Czy jest to potrzebne? Nie koniecznie. Zwłaszcza że kosztem rozważań nad połknięciem wielu pigułek z rozpaczy po utraconym synu, nie tylko spowolniona zostaje akcja, ale też można by się skupić nieco bardziej na głównej bohaterce. Ta wypada zaś dość blado.
Jednak najbardziej mieszane odczucie mam wobec zakończenia, dającego furtkę drugiemu tomowi. Sądzę, że będzie wyjątkowo wtórne i zwyczajnie mnie znudzi. Gdyby nie fakt, że posiadam go już na swojej półce, prawdopodobnie w ogóle bym po niego nie sięgała. I podsumowując tym samym Grzechot Kości - myślę, że w kategorii thriller są lepsze pozycje do sięgnięcia.
"Potarł, je, zamyślony". Czyli, jak wydawnictwo Amber po raz kolejny zawiodło mnie korektą (a zajmowały się nią rzekomo dwie osoby).
Odkładam jednak tę kwestię na bok, bo w żaden sposób nie wiąże się to z moim odbiorem książki (będącej jednak dość przeciętną). Na początek warty wspomnienia jest sam opis powieści, według mnie mocno wprowadzający w błąd. Spodziewałam się po...
Ocena być może przesadnie zaniżona, ale też od Mistrza Grozy wymaga się troszkę więcej. A powieść ta niestety cierpi na dłużyzny, których zakończenie absolutnie nie wynagradza. Oczywiście podkreślę tu, że jeżeli kogoś naprawdę przeraża śmierć, tudzież następujący po niej etap, to przedstawiona w Przebudzeniu wizja "nicości" może rzeczywiście wywołać sporo niepokoju, ale to wciąż raptem 20 stron grozy i ponad trzysta przydługich opisów wydarzeń z historii życia głównego bohatera.
Ten zaś nie wywołał we mnie jakiejś szalonej sympatii, ale jest w porządku. Szkoda jednak, że nie był bardziej charyzmatyczny, bo książka pewnie byłaby dla mnie dużo strawniejsza. Tak niestety czułam się trochę, jak podczas słuchania "ciekawej" anegdotki ciotki/wujka, którą poprzedza naprawdę długi, nic niewnoszący wstęp. Wrodzona potrzeba kończenia tego, co zaczęte wymusiła na mnie jednak przeczytanie całej powieści i prawdę mówiąc, cieszę się... że to już koniec.
Pewne książki Kinga wspomina się niezwykle miło, o istnieniu innych woli się nie pamiętać. Przebudzenie ląduje u mnie na tej samej półeczce co "Gra Geralda" i nie roztrząsając tego bardziej, sięgam po Śpiące Królewny.
Ocena być może przesadnie zaniżona, ale też od Mistrza Grozy wymaga się troszkę więcej. A powieść ta niestety cierpi na dłużyzny, których zakończenie absolutnie nie wynagradza. Oczywiście podkreślę tu, że jeżeli kogoś naprawdę przeraża śmierć, tudzież następujący po niej etap, to przedstawiona w Przebudzeniu wizja "nicości" może rzeczywiście wywołać sporo niepokoju, ale to...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to